- Opowiadanie: Sonata - Jeszcze jedna muza

Jeszcze jedna muza

Nie było łatwo, ale po kilku nie­uda­nych pró­bach udało się ukoń­czyć tekst kon­kur­so­wy. W opo­wia­da­niu po­ja­wia się ero­ty­ka, a pierw­sze skrzyp­ce gra brzy­do­ta. 

Po­dzię­ko­wa­nia dla Kro­ku­sa za betę :)

 

Pełna wersja opowiadania znajdzie się w antologii “Nokturnalia”.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jeszcze jedna muza

Po­wie­trze jest zimne, nad po­la­mi prze­pły­wa­ją mgły. Ciało ogar­nia nie­na­tu­ral­ny chłód, ręce kost­nie­ją, a po ple­cach prze­bie­ga­ją dresz­cze. John otula się szczel­niej płasz­czem. Prze­cież tę­sk­nił za tymi kra­jo­bra­za­mi. An­glia nie przy­wi­ta­ła go cie­pło, lecz cie­szy się, że wró­cił.

(…)

Koniec

Komentarze

O rety, co to był za tekst! Kupiłaś mnie tym surrealistycznym dziwacznym klimatem. Ciekawiło mnie, cóż to się kryje za tymi znikającymi rzęsami i trzeba przyznać, że rozwiązanie pasuje do tej turpistycznej i odrealnionej atmosfery. Obrzydliwie erotyczny tekst. A po początku można się było spodziewać kolejnej historii o duchach. Jestem na tak, a nawet tak!

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

– Nie może pan! Stanie się pan warzywem

Za nowoczesne, kolokwialne i bardzo wybijające z klimatu.

 

Świetny tekst, Sonato.

Czas teraźniejszy pasuje idealnie, atmosfera naprawdę gęsta. Historia jest dość prosta, ale to nic a nic nie przeszkadza. Jest zarówno piękno, jak i brzydota, tajemnica znikających rzęs (świetny pomysł) i postacie z prawdziwymi motywacjami.

Trochę – ale tylko trochę – nie przypasowało mi zakończenie, nawet nie ta zamiana Johna w robactwo, ale nie bardzo widzę powód Elizabeth, aby go przemienić. Kocha go, a jednak robi z nim to samo, co z ogrodnikiem czy zbrojnymi. Natomiast nie stanowi to jakiegoś dużego mankamentu.

Klikam i na tym nie skończę ;)

Pozdrawiam 

 

Zanais widocznie wolała robaki od ludzi ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Zanais widocznie wolała robaki od ludzi ;)

No nie bardzo, bo próbuje w sobie rozkochać bohatera, nie przemienia go od razu jak innych. Rozumiem, że coś później powoduje, że nie może się powstrzymać, ale chodzi właśnie o to COŚ.

Może czekała aż namaluje jej portret, taki, który jej się spodoba. No nic, poczekajmy na komentarz autorki.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Fanthomasie, dziękuję za komentarz! Wow, tak pozytywnego odbioru się nie spodziewałam. Użycie turpizmu było dość ryzykowne, ale cieszę się, że jednak się spodobało :) Co ciekawe, jedną z prób pisania na ten konkurs był właśnie tekst o duchach :)

 

Zanaisie, również dziękuję za pozytywny komentarz! Cieszę się, że opowiadanie i gęsta atmosfera przypadły do gustu. Jeśli chodzi o Elizabeth i to, dlaczego w końcu przemieniła Johna – zwyczajnie nie mogła się powstrzymać. Wcześniej, gdy John nie miał rzęs, jakoś udawało jej się powstrzymywać, ale gdy odrosły, nie mogła już być obojętna na ich widok. Próbowałam przed całą akcją pokazać jej wewnętrzną walkę, ale być może zbyt krótko to opisałam. To jest trochę tak jak z wampirem próbującym się powstrzymać przed wypiciem krwi – Elizabeth walczyła, ale w końcu przegrała walkę. Z jednej strony chciała żyć z Johnem, chciała, by ją malował i tak dalej, z drugiej strony miała silną żądzę wyrwania mu rzęs.

Jeszcze raz dziękuję za komentarz, to bardzo motywujące – widzieć, że opowiadanie, co do którego miałam pewne obawy, jednak się podoba :)

Cześć, Sonato! Przepraszam, nie robiłam łapanki, czytałam na telefonie.

Zacznę od uwag – mocno subiektywnych i podyktowanych przez mojego widzimisia.

Po pierwsze: didaskalia. Imho, nie zawsze są potrzebne, zwłaszcza w scenach, w których rozmawiają ze sobą dwie osoby – wiadomo kto do kogo mówi.

Po drugie: czas teraźniejszy. O ile napisane jest bardzo sprawnie i od początku do końca lektura sprawia przyjemność, to nie jestem do końca przekonana do czasu teraźniejszego. Nie do końca współgra mi z klimatem tekstu; mi osobiście kojarzy się bardzo współcześnie i to wrażenie cały czas kołacze się gdzieś z tyłu głowy, psuje immersję.

Po trzecie: błyskawiczne tempo akcji. Narzekałam już pod opkiem Zanaisa, że 30k znaków na opowieść niesamowitą to skandalicznie mało; kondensowanie historii, których siłą opiera się na tworzeniu nastroju i powolnym zasysaniu czytelnika w odmęty dziwności, zawsze krzywdzi są historię. W przypadku tekstów dobrych, takich jak Twój, wywołuje to frustrację: chciałabym powoli wsiąkać w tę opowieść, chłonąć nastrój, nacieszyć się nim. Tymczasem fabuła gna na łeb na szyję, przez co suspens się gdzieś zatraca. Nie do końca rozumiem też, co takiego się wydarzyło, że John jednak zapałał do Elizabeth uczuciem. Ta nagła odmiana zaskakuje, tym bardziej, że nic jej nie zapowiadało; wręcz przeciwnie, podkreślałaś raczej obrzydzenie i strach ze strony Johna. Jasne, to się mogło zmienić, ale ta relacja nie miała czasu – przynajmniej w moim odczuciu – dojrzeć na tyle, by ten rozkwit uczucia wydał mi się wiarygodny. No chyba że wszystko wytłumaczymy nadnaturalną manipulacją wywołującą syndrom sztokholmski, ale nie wiem, czy takie wyjaśnienie nie osłabiłoby dla mnie tekstu jako zbytnie pójście na łatwiznę.

Mam nadzieję, że rozumiesz, co – w bardzo pokrętny sposób – próbowałam tym komentarzem przekazać: podobało mi się na tyle, że po prostu chciałabym więcej, dłużej. Motyw rzęs był creepy i tekst momentami budził ciarki. Daję klika za nastrój i pomysł.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Gravel, dziękuję za obszerny komentarz! Co do didaskaliów, to ja je lubię, dialog nie wydaje się wtedy taki goły, ale wiem, że nie każdemu musi się to podobać. Z tym czasem teraźniejszym to się wahałam, ale w końcu zdecydowałam się na niego, bo mi bardziej pasował do tego pomysłu i do erotyki. Jeśli chodzi o tempo akcji – zgadzam się, że można tekst rozciągnąć, może nawet w dłuższą formę niż opowiadanie. Właśnie taki rodzaj tekstu jest elastyczny – można go i skondensować, i rozciągnąć, a ja nigdy nie wiem, co będzie lepsze :D Cieszę się, że jednak się podobało i że opowiadanie zdołało wzbudzić ciarki :)

Dzień dobry, Sonato!

 

Zacznę optymistycznie, a więc od błędów/niezgrabności/sugestii:

 

Zaraz miną dom najbliższego sąsiada.

“Minie”, jak sądzę. 

 

– No, naprawdę. Całkiem bez rzęs.

To “no, naprawdę” wydało mi się za współczesne i wybiło mnie z klimatu – zostawiam Ci do rozważenia.

 

– Poczekaj, muszę do toalety…

Jak dla mnie za współczesne. Aż się prosi o “udać się na stronę” albo “trzeba mi na stronę”. Wiem, że tu przesadnie nie stylizowałaś wypowiedzi, ale mimo wszystko zostawiam Cię z tą sugestią.

 

I po bólu :) A teraz już ogólnie o opowiadaniu. Podobało mi się, zdecydowanie. Przede wszystkim pochwalę warsztat, bo zrobił na mnie wrażenie. Tekst czyta się płynnie, bez dłużyzn, opisy nie nużą, dialogi żywe i bez sztuczności. Ktoś już wskazywał, że czas teraźniejszy robi robotę – no, robi :)

Fabularnie – dużo klasyki, ale i sporo oryginalności. Motyw rzęs już wychwalany, więc się powtarzał nie będę. Pochwalę za to dobry zwrot akcji. Tu niby wiedziesz nas ku konkluzji, że nasz Wood głupcem był i tylko puste piękno wielbił, nie dostrzegając tego prawdziwego, wszystko zdaje się zmierzać ku jakiemuś wyświechtanemu moralikowi, a tu Sonata mówi: “Nie tym razem”. Bardzo dobrze to rozegrałaś. Erotyka też Ci tu bardzo służy, zresztą wiązanie demonów z erotyzmem to powinien być zdecydowanie częściej eksplorowany motyw. Jakoś ostatnio rzadko trafiam.

Robaczkowy finał jak dla mnie na plus. W pełni rozumiem proces decyzyjny (jeśli można to tak nazwać) Elizabeth.

Słowem – bardzo dobre opko. Kliknąłbym do biblio, ale działam z partyzanckiego konta, więc Cię z mozołem zgłoszę w odpowiednim wątku. O wsparciu półTAKiem jeszcze pomyślę, no i zobaczę, czy zdołam wypełnić grudniowy dyżur :)

 

Pozdrawiam Cię serdecznie,

 

fmsduval

 

Dla jasności – to profil zapasowy względem tego

 

Hej, Fmsduval! Ooo, bardzo miły komentarz, dziękuję :) Poprawki wprowadziłam – czasami te współczesne słówka zakradają się do tekstu i się nie zauważy. Cieszę się, że czas teraźniejszy się spodobał, bo naprawdę miałam dylemat z jego wyborem. Super, że warsztatowo podeszło i że finał też podszedł – starałam się, żeby zakończenie nie było takie oczywiste. Z tą erotyką też się bałam, jak zostanie odebrana. Dziękuję raz jeszcze za komentarz i mozolne zgłoszenie klika :)

Fajny klimat, cudownie obrzydliwy motyw z robalami, relacja Johna i Elizabeth bardzo dobrze przedstawiona. Ciekawy pomysł z narracją w czasie teraźniejszym z którą według mnie dobrze sobie poradziłaś. Pojawiająca się w tekście erotyka ubarwia opowieść bo zaprezentowana została z wyczuciem. Do tego interesujące zakończenie. Świetne opowiadanie, bardzo mi się spodobało i liczę na więcej tego typu horrorów w twoim wykonaniu. Pozdrawiam serdecznie!

Dobry tekst ze ZNAKOMITYM finałem. Bardzo dobrze mi się czytało, podobało się przede wszystkim fabularnie i jak chodzi o klimat. Początek – scena u sąsiada, refleksje Johna – wydawały się bardzo konwencjonalne, ale potem to się świetnie tłumaczy: John jest przecież przywiązany do konwencji i tradycyjny. Brawo, bardzo udana próba konkursowa.

ninedin.home.blog

Cześć, Sonato!

 

Ty już wiesz, co sądzę, ale sądzę, że muszę to uzasadnić dla innych, bo skąd oni mają wiedzieć co sądzę ;)

Otóż, tekst bardzo mi się podoba z kilku względów – zaczynasz od nawiedzonego domu, angielskiego klimatu i jakichś rzęs. Nic specjalnie oryginalnego, ale zaczynasz kręcić świetny klimat, który oscyluje gdzieś pomiędzy obrzydlistwami, niepewnością, strachem i napięciem.

A, właśnie – erotyka. To się dało zepsuć w bardzo spektakularny sposób, a Ty wyszłaś z tego nie tylko obronną ręką, ale wręcz wyszłaś przez drzwi z futryną. Nie można odmówić, że napięcia nie ma, a jednocześnie nie ma zbędnych opisów, które byłyby obrzydliwe, albo śmieszne wręcz. Świetna robota!

Zakończenie początkowo było trochę wtf, ale jest świetne!

Od pierwszego czytania (choć nie od pierwszej strony) bardzo mi się podobało i zdanie podtrzymuję! Chyba najfajniejszy horror, jaki czytałem, na pewno na portalu.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Storm, dziękuję za pozytywny komentarz! Fajnie, że narracja i zakończenie się podobały :) Erotykę właśnie bardzo trudno jest napisać z wyczuciem i cieszę się, że według Ciebie sobie z tym poradziłam!

 

Ninedin, również dziękuję! John jest tradycjonalistą, to fakt. Co do początku, chciałam trochę wprowadzić czytelnika w klimat tą pierwszą scenką. Cieszę się, że zakończenie podeszło i że czytało się bardzo dobrze :)

 

Krokusie, dziękuję za przybycie! Super, że podobał Ci się klimat i sposób pokazania erotyki. Właśnie trochę z nią zaryzykowałam – cieszę się, że według Ciebie nie jest krindżowa :D A zakończenie miało być takie trochę wtf ;) Ale z tym najfajniejszym horrorem to już przesadziłeś, na pewno jest sporo fajniejszych :) Jeszcze raz podziękowania za porządną betę, która pomogła wiele ulepszyć w tym tekście!

To dziwadło umiliło mi czas na służbie. Dziękuję. Wyszło bardzo efektownie:)

Vrchamps, dziękuję za wizytę! Cieszę się, że opowiadanie umiliło służbę ;)

Przeczytawszy.

Zacznę od plusów, bo jest ich więcej. Rytm narracji w czasie teraźniejszym sprawdził się, podobnie jak odmalowanie problematycznej relacji między powierzchownym artystą, a jego nową muzą. Motyw rzęs też świetny, ale o tym już sporo padło. Erotyka i turpizm to też są motywy, którymi łatwo mnie przekupić i tu się udało.

Ale, żeby nie było tak kolorowo… Mam problem z zakończeniem. Mimo przyjętej konwencji zastanawiające jest to, że bohaterka niby kocha Johna, ale koniec końców traktuje jak wszystkich przed nim. Brakuje mi jakiegoś nakierowania, a może kawałek układanki zgubił mi się w czytaniu? Twist oczywiście jest ważny i poniekąd “robi” nam drugą przemianę bohaterki. Ale jakaś jaskółka na horyzoncie puszczona mimochodem byłaby dobrym smaczkiem. 

Obrzydliwy tekst, co wcale nie znaczy, że zły. Zagrałaś ciekawymi motywami. Dlaczego akurat rzęsy? Bo paznokcie już zarezerwował Nagelfar? ;-)

Jak na horror, to bardzo oryginalne podejście. Niby nic, żadnych flaków i litrów krwi, a jednak jest paskudnie i nikt nie zazdrości Johnowi, chociaż najwyraźniej dmuchał swoje modelki.

Nie wyjaśniasz kwestii, skąd Elka wzięła takie zdolności. No, ale w horrorach chyba nie trzeba wszystkiego wyjaśniać.

Babska logika rządzi!

Oidrin, hej, dziękuję za komentarz. Super, że podobał się motyw rzęs oraz erotyka i turpizm. Elizabeth nie chciała potraktować Johna tak jak wszystkich, ale gdy odrosły mu rzęsy, nie mogła się powstrzymać. Działały na nią tak mocno, że przegrała walkę z pragnieniem wyrwania ich. Tak jakby ktoś, kto jest na diecie odchudzającej, zjadł nagle cały tort :D

 

Finklo, uff, super, że obrzydliwość tekstu Cię nie odrzuciła zupełnie :) Dziękuję za opinię. Paznokcie, a także zęby były już zajęte, a męskie rzęsy są w sumie elementem, na który często zwracam uwagę u facetów, więc postanowiłam zająć się nimi też w opowiadaniu. To właśnie one dały bohaterce takie zdolności – celowo nie wyjaśniłam, co dokładnie się tam zadziało :)

Witaj.

Nieprawdopodobny tekst. Znakomity pod każdym względem. Czytałam zszokowana do samego końca. 

Z technicznych:

Johnowi wydaje się to dziwne – od miesiąca nie było tu przecież nikogo ze służby – brak kropki

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Zdecydowanie to opowiadanie jest bardzo nokturnowe.

Niesamowite, obrzydliwe, mroczne i przerażające.

Brzydotę Elizabeth przedstawiłaś co prawda dość sztampowo, ale bardzo plastycznie.

Przypomniało mi się Missery;)

Z początku myślałam, że sąsiad ma romantyczne plany wobec bohatera, potem, że obfite modelki wyszły z obrazów. Więc Twój pomysł okazał się zaskakujący.

Jak mówi mój kolega: “Piękne kobiety są dla facetów bez wyobraźni”;)

Lożanka bezprenumeratowa

Bruce, dziękuję za pozytywną opinię! Miło mi, że się podobało. I dzięki za zauważenie braku kropki, gdzieś się zawieruszyła przy ostatecznych poprawkach pewnie :)

 

Ambush, dziękuję za komentarz! Cieszę się, że opowiadanie zdołało zaskoczyć. Misery czytałam i choć nie inspirowałam się tą powieścią bezpośrednio, to pewnie gdzieś tam chodziła mi po głowie podczas pisania :)

To ja bardzo dziękuję za niezwykłe wrażenia. Co za tekst! 

Pecunia non olet

Cieszę się, że tekst wywołał takie wrażenia :)

Sonato!

 

Powietrze jest dzisiaj chłodne, nad polami przepływają mgły. Ciało ogarnia nienaturalny chłód

Sonato, nieeee…

 

Łokurdebelematkokochana, ależ to był tekst. Przekonałaś mnie nim z stu procentach, czytało mi się nad wyraz płynnie i szybko, od samego początku trzymało w napięciu. Świetnie zrównoważyłaś obrzydliwość, niepokój i obłęd. Nie czułem przeciążenia żadnym z tych elementów – a potencjał na “przeciążenie” był, a na szczęście nie został wykorzystany. 

Sam surrealistyczny motyw rzęs i psychotycznego oddania wobec nich mnie kupił, z początku miałem pewne wątpliwości, które zostały szybko rozwiane. Bohater tracący kontakt ze starym sobą, który torturowany zaczyna odczuwać swego rodzaju syndrom sztokholmski już, już ma zyskać szczęście, już ma się uwolnić od trudnych emocji… i staje się na zawsze niewolnikiem. Mocne zakończenie.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

BarbarianCataphract, łolaboga, dziękuję za pozytywną opinię! Fajnie, że się podobało i że motyw rzęs Cię kupił :) No i cieszę się również, że zakończenie też przypadło do gustu. Dzięki za wyłapanie powtórzenia, no patrz, a tak pieściłam ten pierwszy akapit i tego nie zauważyłam :P

Przeczytałem, mimo że horror, bo tekst konkursowy.

Hej Sonato!

 

Z przykrością muszę powiedzieć, że mnie tekst nie porwał. Nie będę ukrywał, że duża w tym zasługa narracji w czasie teraźniejszym, której kompletnie nie trawię, przez co czytało mi się fatalnie. Oczywiście jest to czysto subiektywna opinia, bowiem warsztatowo nie mam nic do zarzucenia :-)

Fabuła, niestety, również mnie nie wciągnęła. Sama koncepcja z tajemniczym znikaniem duszy i rzęs jednocześnie wydała mi się ciekawa. Rozumiem i doceniam surrealizm kreacji świata, ale wydaje mi się, że działania bohaterów są aż nazbyt odrealnione. Np. Anderson wysyła gromadę uzbrojonych ludzi, których COŚ lobotomizuje, a jego jedyną reakcją jest “tylu wystarczy, poczekam aż sąsiad wróci”. Sam John na szokujące rewelacje nie reaguje strachem, oburzeniem czy niedowierzaniem, tylko stwierdza “hej, skoro wracają bez rzęs, to jak wyrwę sobie rzęsy, powinno być ok”.

Jeśli chodzi o postać Elizabeth to również nie dowiadujemy się nic na temat tego co, jak, gdzie, kiedy i czemu się z nią stało, a jedynie sztampowy zestaw obrzydliwości w postaci karaluchów, larw i brodawek. Zakończenie również się nie klei. Jeśli Elizabeth kochała Johna, to czemu potraktowała go jak wszystkich innych? I co teraz zamierza robić, skoro najprawdopodobniej po nim nikt więcej już tej posiadłości nigdy nie odwiedzi?

Podsumowując, na plus pomysł i techniczne wykonanie, reszta, niestety, w mojej opinii in minus.

Pozdrawiam serdecznie :-)

– Nie było mnie zaledwie kilka miesięcy, ale cieszę się, że pan o mnie nie zapomniał – odpowiada nieco zaskoczony artysta.

Skoro Anderson miał opiekować się jego dworkiem, byłoby słabo, gdyby o nim zapomniał :-)

ładne

Koalo, dziękuję za przeczytanie :)

 

krzkot1988, dziękuję za opinię! Jeśli chodzi o zachowanie bohaterów, John powierzył sąsiadowi opiekę nad dworkiem i załatwianie różnych spraw, ale skoro sytuacja zrobiła się dziwna, Anderson najpierw sam próbował coś zdziałać (wysyłając ludzi), ale jak to nic nie dało, postanowił poczekać na sąsiada, żeby ten zdecydował co robić. Jeśli chodzi o reakcję Johna na wieści sąsiada, być może zbyt krótko ją opisałam i dlatego wypadła niewiarygodnie. Celowo zostawiłam pewne niedopowiedzenia w całej przemianie Elizabeth. Potraktowała Johna tak, jak wszystkich, bo w końcu uległa pokusie, gdy odrosły mu rzęsy i nie dała rady się powstrzymać. Dziękuję raz jeszcze za rozbudowany komentarz i cieszę się, że chociaż pomysł i techniczne wykonanie się podobały :)

 

Mortecius, dzięki, to ładnie, że ładne :)

bardzo

:P

 

Sonato, cóż jeszcze mogę dodać do tak entuzjastycznych komentarzy, poza tym, że i ja jestem pod dużym wrażeniem zacnego pomysłu i zgadzam się ze wszystkimi pochlebnymi opiniami przedpiśców.

I mnie mocno zaintrygowała postać paskudnej służącej, która w jakże malowniczy sposób przywiodła Johna zguby. Przez chwilę zastanawiałam się, w jaki sposób Eli­za­beth posiadła moce, dzięki którym omotała i wykorzystała dawnego chlebodawcę, ale doszłam do wniosku, że na końcu zdania nie zawsze musi stać kropka, więc uznałam, że Jeszcze jedną muzę kończy wiele znaczący wielokropek, dzięki któremu opowiadanie nabiera większej głębi i tajemniczości.

Zastanawiam się, czy wśród tagów nie powinno się BIZARRO.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc odwiedzić nominowalnię. ;)

 

by two­rzyć swoje dzie­ła. → Czy zaimek jest konieczny – czy tworzyłby cudze dzieła?

 

– Co się stało? – John pod­ry­wa się, spo­glą­da­jąc za okno. – Co się stało? – John pod­ry­wa się, spo­glą­da­jąc przez okno.

By spojrzeć za okno, należy je otworzyć i wychylić się zeń.

 

oczy oto­czo­ne wa­chla­rzem dłu­gich rzęs… → Skoro oczu jest dwoje, a każde ma rzęsy na obu powiekach, to …oczy oto­czo­ne wa­chla­rzami dłu­gich rzęs

 

wspi­na się po scho­dach i wcho­dzi do wnę­trza domu. → A może wystarczy: …wspi­na się po scho­dach i wcho­dzi do domu.

 

które ma­luje­ na swo­ich ob­ra­zach. → Zbędny zaimek.

 

za­rzu­ca­jąc mu cięż­ko ra­mio­na na szyję. → Na czym polega waga zarzucenia ramion na czyjąś szyję?

 

Dreszcz wście­kło­ści wstrzą­sa Joh­nem, do głowy ude­rza krew. → Nie wydaje mi się, aby wściekłość objawiała się dreszczem.

Proponuję: Johna ogarnia wściekłość, krew uderza do głowy.

 

widzi, jak mro­wie owa­dów wpeł­za pod jego no­gaw­kę. → Zbędny zaimek.

 

pró­bu­je na nią wię­cej pa­trzeć… → …pró­bu­je na nią częściej pa­trzeć

 

Pa­trzy na swoją spo­co­ną twarz w lu­strze. → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za opinię! Kiedy ją przeczytałam, musiałam sprawdzić, czy to nie sen :) Naprawdę się cieszę, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. To, w jaki sposób Elizabeth zdobyła moce, celowo zostawiłam w pewnym niedopowiedzeniu. Marz rację, tag bizarro też pasuje, chyba go przeoczyłam przy wybieraniu. No i dziękuję za celną łapankę, poprawki wprowadziłam i jak zwykle jestem pod wrażeniem, ile potrafisz zauważyć :)

Bardzo proszę, Sonato, miło mi, że mogłam się przydać. :)

A jak sprawdzałaś czy nie śnisz? Czy podszczypywałaś się to tu, to tam? ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rozejrzałam się i sprawdziłam czy wszystko wygląda normalnie :)

Sonato,

 

istotnie podałaś tutaj tekst dobry i porządny. Językowo czytało się płynnie, a wręcz bez zarzutów, a niektóre opisy były świetnie wykonane. Natomiast największą wartość widzę w opowieści o poszukiwaniu piękna i dostrzeganiu go nawet u tej biednej służącej. To, a także sama kreacja Elizabeth są, jak sądzę, clue Twojego tekstu i mam wrażenie, że obie te rzeczy zawarłaś w tekście bardzo świadomie.

Z drugiej strony mam wrażenie, że tekstowi brakuje nieco, żeby naprawdę rozkwitnąć. Głównie miejsca na rozwinięcie odpowiednich scen i myśli, bo mimo wszystko tekst jest nieco prosty, a momentami (w otwierającej sekwencji) także pospieszny.

Poza tym samo zakończenie ma swoje wady – przede wszystkim wydaje się nie do końca konsekwentne z tak wcześniej chwalonym przeze mnie przekazem.Zastanawiam się nawet, czy gdyby zupełnie nie wyrzucić fantastyki, to tekst właśnie by na tym nie zyskał (a elementy fantastyczne, choć dobrane pod studium brzydoty, nie pełnią kluczowej roli, i np. karaluchy łatwo byłoby zastąpić np. bronią palną).

Ostatecznie jednak, mimo że opowiadanie chyba nic nie urwało (a jeśli już, to nie aż tak dużo, jak wynikałoby z zapowiedzi:P), to jest ono zdecydowanie solidne, spokojnie nadające się do publikacji i napisane już na takim poziomie, że można nie dyskutować o wadach, a o przekazie i mniejszych detalach. Z czystym sumieniem idę więc do nominowalni, by dołożyć swój nic nieznaczący głos.

Слава Україні!

Golodhu, dziękuję za rozbudowaną opinię! Tak, opowiadanie jest o poszukiwaniu piękna – bez fantastyki także można by było o tym opowiedzieć, ale nie tylko to było moim celem podczas pisania. Może rzeczywiście wyszło miejscami nieco pospiesznie, pewnie bałam się, że będzie zamulać i dlatego niektóre scenki są za mało rozbudowane. Cieszę się, że ostatecznie uznałeś opowiadanie za porządne oraz solidne i dziękuję raz jeszcze!

Przyciągnięta milionem nominacji w końcu i ja zajrzałam. No się nie zawiodłam :)

To chyba jeden w najlepszych Twoich tekstów jakie czytałam. I w sumie nie będę się czepiać, bo nie za bardzo jest czego. Mi jedynie brakło wytłumaczenia (albo go nie wyłapałam) miłości Johna do Elisabeth? Czy to odrastające rzęsy (jakiś urok)? Naprawdę zaczął dostrzegać w niej piękno?

Końcowe opisy bycia w oku mnie obrzydziły, ale to dobrze bo to bizzaro. No i kawał plastycznego opisu. Podobało mi się. Pewnie można by to rozbudować o kolejne dobre 10k i dodać więcej o relacji bohaterów (o czym bym chętnie poczytała), ale opowiadanie broni się i w tym limicie.

Jak nie będzie piórka to szykuję widły :D

 

PS. I tak już mówiłam, spróbuj jeszcze raz narzekać, że nie umiesz pisać, to Cię znajdę i będzie srogi w*******. 

Ładne rzeczy, widłami straszą… ;-)

Babska logika rządzi!

Cześć,

 

Rzeczywiście obrzydliwie dobrą historyjkę nam tu przedstawiłaś. Jest groza i humor, czytelnik wciągnięty i zainteresowany od początku do końca. Bardzo płynnie się czyta, a nieczęsto miałem do czynienia z tym czasem teraźniejszym. Relacja pomiędzy głównym bohaterem a Elizabeth przedstawiona perfekcyjnie, no może minimalnie tylko zbyt łagodne jest to przejście od nienawiści do miłości Johna. Ale i tak minusów brak i nie ma do czego się przyczepić, pomimo że nie jest to w 100% mój klimat w grozie.

 

Pozdrawiam

Cześć Sonato

Bardzo klimatyczne i intrygujące opowiadanie! Najbardziej spodobał mi się bohater, tak jak go poznajemy na początku, pewny siebie i swego geniuszu, stworzony do rzeczy wielkich, natchniony pięknem artysta. Można jedynie żałować, że kiedy w zamku akcja przyspiesza, nie masz czasu, aby go pogłębić i wszystko siłą rzeczy się trochę spłaszcza… Np. tak szybkie przejście od obrzydzenia do pożądania – jak dla mnie nie do końca zrozumiałe, bo czyż nie potrzeba do tego jakiegoś wstrząsu? zasadniczej metanoi?

Pozdrawiam!

Shanti, dziękuję za komentarz! Cieszę się, że opowiadanie Cię nie zawiodło. Co do wytłumaczenia miłości Johna do służącej, to John tak usilnie szukał piękna w Elizabeth, że gdy w końcu je znalazł, omotało go. Ale z drugiej strony miłość jest dziwnym zjawiskiem, więc czytelnik może interpretować uczucia Johna na różne sposoby. Super, że w tej krótszej formie opowiadanie się według Ciebie broni, a co do wideł, to może lepiej nie :P Nie strasz Finkli! :D

 

JPolsky, dziękuję za opinię! Miło mi, że opowiadanie zdołało zainteresować i że narrację w czasie teraźniejszym czytało się płynnie. Tak, pewnie trochę zbyt pospiesznie przedstawiłam zmianę uczuć Johna do Elizabeth, ale cieszę się, że mimo tego tekst przypadł do gustu :)

 

Chalbarczyk, cześć, dziękuję za komentarz! Jeśli chodzi o przejście od obrzydzenia do pożądania, to może rzeczywiście nie wytłumaczyłam tego zbyt dokładnie w tekście, ale się starałam – w każdym razie John próbował znaleźć w Elizabeth piękno i w końcu mu się udało, może też trochę przyzwyczaił się do jej wyglądu i jej ciało przestało go odstraszać, dzięki czemu mógł się skoncentrować na szczegółach, które mu się podobały. Cieszę się, że mimo wszystko opowiadanie zaintrygowało i że spodobał się główny bohater :)

nagle coś łaskocze go w nogę. Patrzy w dół i widzi

Skoro biegnie i coś łaskocze go w nogę, to trudno, żeby patrzył za nogą w górę.

 

Gdy jest już przy bramie, nagle coś łaskocze go w nogę. Patrzy w dół i widzi, jak mrowie owadów wpełza pod nogawkę. Krzyczy i próbuje je z siebie strząsnąć, ale pojawia się ich coraz więcej. Jest otoczony. Próbuje zadeptać robactwo, ale jego noga zagłębia się w nie jak w bagno.

Nagle czuje zimno i otacza go ostre światło, za ostre, ale jednocześnie nadal widzi ciemność i czuje wilgotne ciepło.

 

Moim zdaniem ten tekst jest nierówny. No bo tak. Początek rewelacyjnie intrygujący, zarówno sąsiad ukradkiem zerkający za szybę podczas rozmowy, jak i motyw rzęs. IMO zbędne było aż tak szczegółowe wyjaśnianie przez sąsiada tego, co się wydarzyło. Nadmiar wiadomości na dzień dobry powoduje, że czytelnik nie skupia na tym uwagi.

No dobra, mamy ostrzeżenie przed nawiedzoną posiadłością, bohater udaje się do niej. Tutaj tak naprawdę pojawia się pole do popisu i moim zdaniem zdecydowałaś się na zbyt zachowawcze i zbyt grzeczne rozwiązanie. John spotyka wariatkę, przed którą uprzedzał go sąsiad, są robaki, jest niezręcznie, jest smród rozkładu. Ogólnie są rzeczy z wystawy sklepiku z motywami do nawiedzonego domu. Nic mnie w tej środkowej części opowiadania nie zaskoczyło, zaś kolejne nieudane próby namalowania obrazu w końcu zaczynały nużyć.

I oto dochodzimy do finału, który jest absolutnie zjawiskowy. W KOŃCU wyjaśnia się motyw rzęs i jest to wyjaśnienie nader satysfakcjonujące; doskonała klamra. Odniosłem wrażenie, że od finału cała ta historia miała swój początek, a wszystko, co działo się wcześniej, miało służyć tylko podkreśleniu grozy, dziwności i szkaradztwa zakończenia. Dałoby się to bardziej dopracować; na przykład otwierająca scena kładzie duży nacisk na miejsce akcji pod postacią Wysp Brytyjskich i wychodzi to naprawdę fajnie, ale później ten element kompletnie ginie, dalsza część tekstu mogłaby się dziać gdziekolwiek.

Jak wspomniałem, odbieram to opowiadanie jako nierówne. Dobrze się rozpoczyna, później dołek i finał jest znakomity. Muszę się zastanowić, co o tym sądzić, ale czytało mi się bardzo przyjemnie.

MrBrightside, dziękuję za komentarz! Wskazane niezręczności poprawiłam. Opinię najpierw czytałam z miną sonakota, potem się to przerodziło w coś w rodzaju pieseła, a teraz jest klasyczny Arnubis face :P W każdym razie zgadzam się, że może zbyt szczegółowo się odbyła ta rozmowa z sąsiadem. Co do grzeczności rozwiązania, tu starałam się nie wydziwiać, a skoncentrować się na motywie z rzęsami i właśnie zakończeniu, więc rzeczywiście środek opowiadania mógł się wydawać zbyt grzeczny. Cieszę się, że przynajmniej początek i zakończenie przypadły do gustu :)

Odważny facet, osobiście miałabym trochę stracha przy obcinianiu rzęs, łatwo sobie nożyczkami w oko trafić ;)

Obrzydliwe to było, ale dobre. Podoba mi się przemiana Johna i jej brak u służącej. Już się przestraszyłam, że będzie happy end, a tymczasem pojawiła się śliczna klamra i zrobiło się jeszcze bardziej obrzydliwie. Bardzo fajny pomysł, ładnie zapętlony z mocnym zakończeniem. Podobało mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo solidne wykonanie, choć też nie jestem fanem czasu teraźniejszego w narracji. 

Mam jednak pytanie.

Wszyscy którzy tam poszli wrócili bez rzęs. Wszyscy z wyjątkiem samej Eli.

John, jak rozumiem w jakiś sposób zamienił się w karaluchy i inne robactwo i pod tą postacią czekał na kolejną ofiarę.

To skąd zatem wzięły się te pierwsze karaluchy?

Irko_Luz, dziękuję za komentarz! Rzeczywiście John odważny, ale chęć powrotu do swojej galerii obrazów była silniejsza niż strach. Cieszę się, że się podobało i że zakończenie przypadło do gustu :)

 

ManeTekelFares, dziękuję za przeczytanie i opinię! Cieszę się, że wykonanie uznajesz za solidne :) Co do pytania, to pierwsze karaluchy wzięły się z rzęs ogrodnika – jego dusza została w tych rzęsach, a ciało wróciło pozbawione ducha i podobnie było z Johnem.

Jest najbardziej niecierpliwą ze wszystkich jego modelek. Nigdy nie pozwala mu dokończyć żadnego z dzieł. John stara się jak może, ale na widok każdego z obrazów służąca płacze. Artysta próbuje odnaleźć w niej coś pięknego, a później to namalować, próbuje na nią częściej patrzeć, ale nie daje rady. Jej pomarszczone ciało za bardzo go odrzuca.

Nie próbuje uciec, kiedy Elizabeth śpi? Nie próbuje jej zabić? Albo spalić dworu razem z nią? W końcu obcuje bez wątpienia z siłą nieczystą, dziwi mnie ta jego bierność…

I wydaje mi się, że obwisłe piersi i grube nogi to nic przy robactwie wychodzącym z ciała. :P

Twarz służącej ma błogi wyraz. John po raz pierwszy patrzy na nią dłużej niż tylko przelotnie. Zauważa pełne wargi i kształtny nos, a czoło jest gładkie jak jedwab, tak gładkie, że chciałoby się je dotknąć… Elizabeth wydaje mu się delikatna jak porcelanowa filiżanka i niemal… piękna.  

Chyba rozumiem, co chciałaś osiągnąć. Piękno można odnaleźć w (prawie?) każdym. Ale te robactwo psuje mi efekt, przez co całość wypada makabrycznie.

Tymczasem sztuka Johna rozkwita. Wcześniej uwięziona w sztywnych ramach, teraz przełamuje własne ograniczenia, a artysta nie boi się szukać nowych symboli i sposobów oddania rzeczywistości.  

Wiem, że to w tym przypadku arcytrudne, ale wolałbym to jakoś “zobaczyć” zamiast przeczytać jako podsumowanie. Tylko jak to dobrze opisać, nie mam pojęcia. :P

Kochają się każdego wieczoru przy kominku, kochają się rankami i w środku nocy. Elizabeth nie odstępuje go na krok, ale jemu to zupełnie nie przeszkadza. Już całkiem zapomniał o spalonych obrazach. Takie dziewczyny jak te z galerii rzeczywiście wyglądają pięknie, ale jest to piękno puste, pozbawione iskry, zwykłe nudne piękno. Uroda Elizabeth jest natomiast intrygująca, elastyczna i żywa. John ma wrażenie, że cały jego świat zamyka się teraz w jej niebieskich oczach.

I to byłoby super, ale z tyłu głowy mam te robaki wychodzące z jej ciała… Brrrr…

Elizabeth głośno wzdycha i opada na pościel. W łazience John opiera się o umywalkę, dysząc ciężko. Ma gorącą kochankę, ale jednak także… przerażającą.  

No właśnie!

 

Czyli jednak to nie była miłość, tylko relacja drapieżnik-ofiara.

Zastanawiam się, w jaki sposób Elizabeth skusiła pozostałych mężczyzn? A może zainteresowanie mogło być tylko jednostronne? Bo raczej nie sposób, aby spodobała się komuś tak z marszu…

Trochę to nagłe zabójstwo – czy może raczej przeistoczenie Johna w robactwo – nie pasuje mi do tego, jak rozwijała się ich relacja. Zdawało mi się, że Elizabeth zależy na tym, aby John postrzegał ją jako piękną, że chciała go mieć jako człowieka, być właśnie tą muzą, którą wspominasz w tytule… A wyszło na to, że o ile on uległ jej urokowi (czy też rozwinął się u niego specyficzny syndrom sztokholmski), o tyle z jej strony to była czysta próżność i wyczekiwanie, aż będzie mógł zostać jej ofiarą.

Nie wiemy tez jak nabyła swoje “moce”, bohater w ogóle tego nie docieka, przez te dni (tygodnie?) nie próbuje się niczego dowiedzieć o istocie, która przecież nie jest zwyczajną kobietą. Zapomina nawet na większość czasu o robactwie, o ucieczce, jakby w ogóle stracił instynkt samozachowawczy – może on jest pod wpływem prawdziwego czaru? Tekst jednak tego nie sugeruje…

To opowiadanie ma dwie ogromne zalety.

Po pierwsze klimat. Wyszedł – jak dla mnie – prawdziwy, klasyczny gotyk z grozą w postaci mrocznej niesamowitości czającej się gdzieś pośród murów starego dworu. Robale i rzęsy tworzą tajemnicę, czytelnik chce dowiedzieć się, co z tego wyniknie.

Po drugie wątek piękna. To jest inteligentne, głębokie, skłaniające do przemyśleń. Naprawdę, wielkie za to brawa. Niestety – przynajmniej dla mnie – ten wątek robaczy ciągle gdzieś tam czający się za plecami skutecznie psuł wszelkie rozważania na temat piękna bohaterki, uniemożliwiał zmianę perspektywy, albo inne spojrzenie na jej postać. Nie byłem w stanie o tym zapomnieć, w odróżnieniu od bohatera, któremu przyszło to zagadkowo łatwo i jakby za sprawą czarów stał się bezwolnym sługą swojej wiedźmowatej służki. Nie było chwili, abym nie zastanawiał się, czemu on z taką łatwością podporządkował się służącej, czemu nie ma ani jednego momentu rozterek, czemu niczego nie próbuje zrobić…

Dziwi mnie też reakcja świata zewnętrznego. Wydaje mi się, że po zniknięciu dziedzica zaraz by skrzyknięto kilku co odważniejszych chłopów, coby podłożyć ogień pod dworek i pozbyć się demonicznej siły. Mógłby nawet wtedy John wyjść z dworku i ich uspokoić, że wszystko jest w porządku, czy coś. Jednak taka bierność – tym bardziej, że wszyscy wiedzą, że coś się tam dzieje – wydaje mi się dziwna.

W kilku słowach: bardzo dobre opowiadanie z mistrzowskim wątkiem (nie wiem jak go nazwać… estetycznym? miłosnym?), którym jednak nie mogłem do końca się cieszyć z uwagi na gryzące się (według mnie) motyw nieoczywistego piękna i motyw robaczy, totalną bezwolność bohatera i jakby oderwanie od całego świata, w którym z początku tak mocno umiejscowiłaś tekst. Ostatecznie będę głosować na NIE, bo mogę oddać głos tylko w zgodzie ze swoim sumieniem, ale szczerze się ucieszę, jeśli się okaże, że w kwestii głosowania jestem w mniejszości. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Gekikaro, dziękuję za rozbudowaną opinię! Elizabeth nie musiała kusić mężczyzn, żeby zdobyć ich rzęsy, więc problem by miała tylko z ogrodnikiem, którego jako pierwszego pozbawiła rzęs, bo potem pomagało jej robactwo, a co do tego robactwa właśnie – rzeczywiście mogło odrzucać, ale chciałam pokazać to też jako element, który John zaakceptował, tak jak krosty i inne mankamenty. No i jak było robactwo, to John nie próbował uciec, bo bał się, że zdarzy się to, co na samym początku przy bramie – z drugiej strony był w końcu we własnym domu i to też go trzymało w pewnym sensie.

Jeśli chodzi o element oderwania od całego świata, to był on celowy, bo chciałam stworzyć taką atmosferę zamknięcia i wrażenia, że John jest sam na sam z grozą. Cieszę się, że podobał się klimat i wątek piękna. Wiem, że niektóre elementy opowiadania mogłyby być lepsze – podczas pisania na wiele rzeczy zapomni się zwrócić uwagę. Dziękuję raz jeszcze za komentarz, pomoże mi on na pewno podczas pisania przyszłych tekstów.

Piórkowo będę na TAK.

 

Oto uzasadnienie mojej decyzji.

 

Jestem przede wszystkim pod wrażeniem a) pomysłu na przetworzenie klasycznej gotyckiej opowieści o nieco zblazowanym artyście i o femme fatale; z tego zgranego i popularnego motywu zrobiłaś coś nowego, ciekawego i pomysłowego, a zrobiłaś to, indywidualizując postacie oraz żeniąc gotycyzm z b) body horrorem i motywami wręcz na pograniczu bizzarro. Szczególnie umiejętnie, IMHO, ograłaś tu erotykę, właśnie w takim nieco bizzarrowym stylu, idąc w dziwaczny powiedzmy-że-fetysz i jego doprowadzenie do maksimum.

Ten tekst jest pozornie złożony z różnych, niby nie pasujących elementów, ale moim zdaniem mimo to jest spójny, jasny, koherentny i bardzo efektowny. Wszelkie drobne nierówności stylistyczne można wygładzić w procesie przygotowywania do publikacji.

ninedin.home.blog

Ninedin, witam ponownie i dziękuję za uzasadnienie! Miło mi, że połączenie erotyki z elementami bizarro przypadło Ci do gustu. Naprawdę się cieszę z tego komentarza i z docenienia mojego tekstu :)

Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

 

Ostrzeżenie dla alergików: ze względu na fakt, że w głowie krwiożerczego Osvalda produkowane są w dużych ilościach wredne myśli, komentarz może zwierać śladowe ilości takich zwrotów jak: bzdura, grafomania, durne, bezmyślne, idiotyczne, efekciarskie, nijakie, bez sensu.

 

Po połknięciu komentarz obficie popijać (niekoniecznie wodą).

 

Taczka zaparkowana, to czas na rzut bagiennego szlamu miałkich przemyśleń.

Powietrze jest dzisiaj zimne, nad polami przepływają mgły.

To “dzisiaj” nic nie wnosi.

Anglia nie przywitała go ciepło, lecz cieszy się, że wrócił.

Anglia się cieszy, że John wrócił? 

Wygląda przez okno powozu, by ujrzeć niesamowity widok – spoczywający na szczycie szmaragdowozielonego wzgórza przysadzisty dwór.

Żeby coś opisać, nie trzeba wcale poprzedzać tego wstawką, że bohater spojrzał, wyjrzał, zerknął itp. A jak jeszcze bohater wyjrzał, by ujrzeć, to całkowicie źle to brzmi.

Domostwo budzi skojarzenie z jakąś latającą smoczą bestią, która wylądowała wśród pól – strzeliste wieżyczki są podobne do ostro zakończonych skrzydeł, a dwa wysokie, błyszczące nad głównym wejściem okna wyglądają jak długie kły.

Za dużo tych przymiotników. Chociaż “długie” można by wywalić.

Serce Johna tęskni, bo ten dwór to jego dom, cudowny zaciszny zakątek, w którym może się zaszyć, by tworzyć dzieła.

Masz problem z upilnowaniem podmiotu, a styl jest nieporadny. Jak się temu zdaniu przyjrzeć bliżej, to nic się tu kupy nie trzyma. John za pewne tęsknił bardziej, gdy był daleko, więc uczucie nie pasuje do sytuacji. Lepiej byłoby to wyrzucić, a resztę połączyć z poprzednim akapitem, co utworzyłoby kontrast, bo dwór przypomina smoka, ale dla Johna jest zakątkiem. Przydałoby się też doprecyzować co to za dzieła albo słowo “dzieła” usunąć.

Zdumiony artysta widzi, jak wypada z niej służący i pędzi w stronę drogi. Woźnica zatrzymuje konie, a John otwiera drzwiczki. 

Bohater musi widzieć, jak służący wybiega?

Gdy powóz jest na wysokości dworku Andersona, drzwi posiadłości gwałtownie się otwierają. Wybiega służący i pędzi w stronę drogi.

Sąsiad wita go wylewnie i głośno. Przechodzą do saloniku, gdzie pod wielkim, zdobionym lustrem huczy kominek.

Huczy kominek? Można by to lepiej opisać.

Chwilę później artysta ze zdziwieniem obserwuje, jak sąsiad w kilka sekund wychyla cały kielich.

W kilka sekund? Ale dwie czy dziewięć? Te “kilka sekund” jest zbędne, to takie doprecyzowanie, które psuje opis. Wychylić oznacza też wypicie szybko porcje alkoholu, więc “cały” też jest zbędne. Poza tym znowu artysta musi zaobserwować, jak sąsiad wychyla kielich. Masz przez to straszne zagęszczenie podmiotów, jest to kolejna wada stylu. 

– Niech pan pije – mówi Anderson, wykrzywiając twarz.

– Proszę wybaczyć, ale chciałbym już udać się do domu – mówi John. – Jestem po długiej podróży…

Są we dwóch. Nie ma sensu ciągle pisać, który mówi.

– Panie Wood, pana dom stał się… nawiedzony. – Anderson z wysiłkiem wypowiada ostatnie słowo.

– Nawiedzony? – powtarza bezmyślnie artysta.

– To się zaczęło około miesiąc temu – wyjaśnia sąsiad. – Z pańskiego domu pewnego dnia wrócił ogrodnik. Pozbawiony rzęs. 

W kółko tylko: artysta, John, sąsiad, Ansdrson i tak przez całą rozmowę. Podkreślone didaskalia można spokojnie wyrzucić.

– Może się uderzył albo… – zaczyna John.

– Panie Wood – przerywa mu Anderson. – Wysłaliśmy tam potem innego służącego, żeby sprawdził, co się dzieje. Wrócił dokładnie w tym samym stanie, co ogrodnik. I też bez rzęs. Więc wysłaliśmy tam grupę uzbrojonych mężczyzn.

– I co się stało? – pyta artysta, chociaż wie, jaka będzie odpowiedź.

Anderson zaciska drżące pięści. 

Ta sama uwaga, co wyżej. Źle czyta się coś takiego.

– Zaraz, dokąd pan idzie, panie Wood? – sąsiad podrywa się z krzesła.

Błędnie zapisana narracja dialogowa.

Trochę szkoda, prawda.

Powinien być znak zapytania. I cóż to za wtrącenie? Czyżby narrator się objawił?

Kwadratowa szczęka, symetryczne usta, oczy otoczone wachlarzami długich rzęs – nigdy nie ukrywał, że jest zadowolony z każdego szczegółu.

Wyjątkowo nijaki ten opis. Żeby to miało sens, to lepiej byłoby skupić się na samych oczach. Ich kolorze, wyrazie, wielkości itp. A suche wzmianki o kwadratowej szczęce i symetrycznych ustach niewiele wnoszą. Uwydatnienie oczu Johna w tym momencie pozwoli Ci też na stworzenie klamry z późniejszymi wydarzeniami.

Artysta bierze głęboki wdech i rusza wybrukowaną ścieżką w stronę wysokich marmurowych schodów prowadzących do drzwi frontowych.

Nad ogrodem unosi się cisza. Z labiryntu żywopłotów wystają gdzieniegdzie białe głowy posągów. Wszystko wydaje się pogrążone w głębokim śnie – krzewy o wilgotnych liściach, zdobione ławki i nieczynna fontanna. W oddali majaczy spowity mgłą sad.

John dociera do schodów. Ciemne cegły ściany frontowej porasta bluszcz. Artysta rozgląda się niespokojnie. Z jakiegoś powodu czuje się jak intruz. Potrząsa głową, wspina się po schodach i wchodzi do domu.

Wita go zapach, jakiego nigdy tutaj nie czuł. Jakby na wszystkich podłogach ułożono zgniłe truchła zwierząt. Wzdryga się i rozgląda po hallu. Marmurowa posadzka w romby błyszczy, drewniane balustrady schodów lśnią.

Schody muszą być bardzo ważne, skoro tyle razy się pojawiają.

Zagłębia się w korytarz wypełniony rzeźbami o kształtach tak bujnych, jak wdzięki kobiet, które maluje na obrazach.

Kształty bujne jak wdzięki? Bezsensowne porównanie.

Podchodzi do niego tak blisko, że artysta dokładnie widzi włoski wyrastające z dużej brodawki na jej policzku.

I znowu artysta musi widzieć, żeby dało się coś opisać.

– Kocham cię, Johnie, odkąd zobaczyłam cię pierwszy raz. Jesteś piękny. Zamieszkamy tu razem tylko we dwoje! Ale powiedz mi – nachyla się, owiewając go swoim oddechem, który cuchnie rozkładem – jak mogłeś się tak oszpecić? – Trzepocze wymownie swoimi rzadkimi, jasnymi rzęsami.

Zbędny zaimek, ale to nie jest najgorsze. Stało się to, czego się obawiałem od pierwszej wzmianki o brzydkiej służącej. Opowiadanie jest wręcz boleśnie przewidywalne. Każda sugestia, jest widoczna jak na dłoni, obszerniej podsumuję to na końcu komentarza. Teraz zaznaczam tylko moment, w którym moja nadzieja na interesujące opowiadania umarła.

Klei się do Johna, gdy wieczorami siedzą razem przy kominku w salonie, a on zawsze walczy z wysiłkiem, by nie było widać jego odrazy. 

“Z wysiłkiem” jest zbędne.

Takie dziewczyny jak te z galerii rzeczywiście wyglądają pięknie, ale jest to piękno puste, pozbawione iskry, zwykłe nudne piękno.

Męczące jest to łopatologiczne tłumaczenie wszystkiego.

Czasem Elizabeth pozwala wyjść i przechadzać się po jej ciele, pieścić ją. A czasem John tylko wpełza na kanapę i patrzy na służącą.

Ale najczęściej kryje się w jej ciele i czeka, aż Elizabeth znajdzie kolejną ofiarę. 

Dlaczego w takim razie dwóch służących wróciło?

 

 Największą wadą opowiadania jest niesamowita przewidywalność. Fragmenty, które zamiast budować tajemnicę zdradzają wszystko i całkowicie zabijają zainteresowanie tekstem zebrałem poniżej.

– Stało się z nimi to samo, co z ogrodnikiem i sługą. – Wzdycha i nalewa sobie kolejny kieliszek. – A ta pana służąca, nie pamiętam imienia, ale wie pan, taka brzydka, ze spuchniętym policzkiem i krostami…

– Elizabeth – podpowiada John.

Przed oczami staje mu wizja galerii pięknych kobiet namalowanych w fantastycznych pozach… Gdy był w Walii, miał wyrzuty sumienia, że nie zabrał ze sobą tych obrazów. Jego dzieła muszą być z nim. Nie może ich tam zostawić. I to ani chwili dłużej. 

Bał się, że jeśli namaluje Elizabeth taką, jaka jest, ta się na niego wścieknie i znów zaatakuje robactwem. Lecz podejrzewał, że gdy namaluje kogoś, kto ani trochę nie będzie jej przypominał, służąca także się zdenerwuje. Dlatego próbował wydobyć z jej ciała to, co najlepsze, jednak obojętnie jak bardzo się starał, nie był w stanie odnaleźć piękna w Elizabeth.

 

Niestety, ale opowiadanie jest nijakie. Składają się na nie: do bólu przewidywalny motyw, trochę odrażających opisów i stereotyp, że mężczyźni dostrzegają w kobietach tylko powierzchowność. Interesujący jest jedynie temat rzęs, którego jednak potencjał nie został wykorzystany w pełni. Zakończenie wygląda na efekciarstwo, jak próba na siłę dodania do tego tekstu czegokolwiek oryginalnego, choćby tylko poprzez formę. Zdecydowanie lepiej wychodzą Ci opisy, gdy skupiasz się na szczegółach np. wygląd i zachowanie  Elizabeth, ale jak musisz pokazać szerszą perspektywę, to jest zdawkowo i nieplastycznie. Dialogi nie zachwycają, ale nie są też drewniane. Za to zdecydowanie musisz zwrócić uwagę na didaskalia i narrację dialogową, bo nie wychodzi Ci to dobrze, jest zdecydowanie za gęsto.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Cześć Sonato! Mam nieco mieszane uczucia – wiesz, że lubię, jak piszesz i tutaj też stylowi nie mam nic do zarzucenia. Jest mrocznie, opisy budujesz porządnie i miejscami aż ciarki przechodzą, tylko że całości jakoś… nie poczułam.

Na początku atmosfera tajemnicy, tak charakterystyczna dla tego typu horrorów, mocno mnie trzymała, ale w ramach odkrywania kolejnych elementów, to uczucie się rozmywało. I przyznam, że nie do końca wiem, na czym polega problem. Wiem, niezbyt pomocne, wybacz.

Zmusza mnie to do wyciągnięcia wniosku, iż to po prostu tekst nie w moim stylu – robaki mnie nie przerażają, dziwna “miłość” też niekoniecznie, no nie chwyciło. Niemniej, to zdecydowanie porządne opowiadanie, na poziomie zarówno językiem jak i stylem.

Z usterek – moją uwagę zwróciły ze dwa zdania ze zgubionym podmiotem i nagromadzenie didaskaliów, ale nie będę wypisywać, bo widzę, że Osvald już to zrobił, to nie ma co powtarzać.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Osvaldzie, dziękuję za komentarz! Mam świadomość, że moje opowiadanie ma wiele niedociągnięć, na etapie pisania czasami nie pamięta się o pewnych rzeczach. Co do dialogów, to nie są one moją najmocniejszą stroną, ale cały czas nad nimi pracuję – kiedyś wyglądały dużo gorzej. Część poprawek wprowadziłam. Jeśli chodzi o służących, którzy wrócili – tylko ich ciała wróciły, a dusze pozostały w rzęsach. 

 

Verus, również dziękuję za opinię! Jasne, opowiadanie ma prawo się nie podobać tak po prostu, może rzeczywiście nie było w Twoim stylu. Pozostaje mi mieć nadzieję, że w przyszłości jakiś mój tekst Ci się spodoba :) Co do didaskaliów – hmm, może rzeczywiście jest ich dużo, część zredukowałam, ale prawdę mówiąc ja tam lubię, jak dialog nie jest goły :)

Jeśli chodzi o służących, którzy wrócili – tylko ich ciała wróciły, a dusze pozostały w rzęsach. 

Czy w przypadku Johna było tak samo? Ciało wróciło z dworu, a dusza pozostała? To zdanie mnie zastanawia: “W końcu cały John zostaje tam przeniesiony”, może się ono odnosić zarówno do samej duszy jak i do ciała.

 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Chodzi o to, że przeniosła się cała jego świadomość, która rozszczepiła się na rzęsy = wszystkie rzęsy zostały przeniesione. Opuścił ciało już w momencie, kiedy poczuł, że jest w ustach Elizabeth.

Cześć!

 

Sprawnie napisane opko. Czy to jest horror? Nie wiem, raczej weird imho, bo więcej tu tajemnicy i niesamowitości niż grozy. Początek w każdym razie kupuje klimatem, niemal czułem ten angielski chłód i oburzenie, kiedy bohater dowiedział się, że dom jest nawiedzony. Przy scenie w domu Andersona wszystko trochę siada, bo odkrywasz wiele kart i sytuacja wydaje się do bólu sztampowa, a stężenie infodumpu rośnie do niebezpiecznego poziomu. Ale jakoś to trzeba było przekazać, a skoro to tylko przystanek przed wejściem do domu, gdzie znowu robi się ciekawiej, to ujdzie.

Dopiero tutaj wytaczasz na scenę elementy bizarro, które zdecydowanie dorzucają fantastyki do pieca i rozpędzają akcję. Nielekka bywa dola artysty. Trochę szkoda, że nie pozwoliłaś odkryć bohaterowi brzydoty Elizabeth (wtedy odkrycie jej piękna byłoby bardziej przekonujące imho, a tekst byłby mniej przewidywalny; również przedmowa mogłaby być bardziej tajemnicza), a zapowiedziałaś to wprost w rozmowie. Malowanie obrazów wypada przekonująco, rozterki malarza nie są górnolotne czy sztucznie napompowane.

Końcówka to już mocniejszy weird, cały czas miałem jednak wrażenie, że nie pozwoliłaś wyobraźni się ponieść i trzymałaś ją w ryzach. Jest dobrze, umiejętnie grasz elementami erotyki wymieszanymi z robactwem, ale gdybyś zeszła nieco głębiej do króliczej nory byłoby ciekawiej (mi przynajmniej trochę jeszcze brakowało do poczucia dyskomfortu), bo scenę zbudowałaś zacną. Jest dobrze, ale trochę zabrakło do szczerego Wow!

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar85, dziękuję za przeczytanie i opinię! Rzeczywiście opowiadanie skręca w stronę weirdu, taki też był mój zamiar. Masz rację, ta pierwsza scena wyszła trochę sztampowo, z zaczynaniem opowiadań zwykle mam problem, ale cały czas to ćwiczę. Cieszę się, że malowanie obrazów wypadło przekonująco i że opowiadanie podobało się mimo wad. Może kiedy indziej przyjdzie czas na szczere Wow :)

Przeczytałam już daaawno, ale że na bieżąco nie miałam możliwości napisać komentarza, to przychodzę po tym, jak już się uleżało i, niestety, opinia pozostała niezmieniona. A jest ona ambiwalentna. 

 

Wśród pozytywów jest niewątpliwie sam pomysł na horrorową modelkę, aczkolwiek trochę za bardzo rozmywa się, moim zdaniem, czego ona chciała, co uważała za prawdę o sobie. A z drugiej strony, ponieważ imho to nie jest vintage groza czy tym bardziej niesamowitość, ale po prostu niezłe soft bizarro, to w obrębie konwencji brak tego wyjaśnienia się tłumaczy i jakkolwiek osobiście w takiej historii wolałabym wiedzieć więcej o motywacjach Elizabeth, to nie będę się przy tym upierać.

Najlepiej wychodzą sceny bizarrowe i tu całkowicie rozumiem, że mocno lubiące bizarro jury przyznało pierwszą nagrodę, bo to jest ciekawy bizarrowy eksperyment, z takich, które w obrębie tej konkretnej konwencji cenię najwyżej. Bez nadmiaru fekaliów i wulgaryzmów, z pomysłem, no i, jak to sobie określam: soft, czyli fabularnie jednak kupy się trzyma. Bizarrowe są też braki wyjaśnień, np. dlaczego akurat rzęsy, czy też motywacje Elizabeth, ale właśnie przyjąwszy, że jest to bizarro bardziej niż cokolwiek innego, tu akurat odpuszczam.

Na plus jest też wykonanie, całkiem porządne, po tych mniej więcej trzech tygodniach nie pamiętam żadnych mocno wyrywających z lektury baboli.

 

Obiektywnie neutralnie, ale z wyraźnym wychyleniem ku subiektywnemu minusowi oceniam realia, ponieważ w obrębie konkursu na vintage są one dla mnie za bardzo umowne, i nie chodzi tu, brońcie bogowie, o polemikę z jury, ale o moje, fetyszystki vintage, odczucie braku klimatu jakiejś choćby nie bardzo dalekiej przeszłości. Masz kilka rekwizytów, ale akurat w realiach brytyjskich prawie wszystko mogłoby się dziać z lekka kiedykolwiek poczynając od takiego umownego końca XVIII w., a na dwudziestoleciu międzywojennym kończąc. I po prawdzie nie mam pojęcia, kiedy to się dzieje, bo te rekwizyty są zbyt ogólnikowe. Ot, służba, rezydencja, powóz. Zamień powóz na samochód i to się może dziać współcześnie… Owszem, w Johnie można się domyślić malarza akademickiego, ale i dziś są malarze, którzy nawet nieźle zarabiają na życie malowaniem konwencjonalnych portretów, jakby wszystkie rewolucje w sztuce nigdy się nie wydarzyły, że o aktach i jeleniach na rykowisku nie wspomnę. Czyli to też nie datuje, choćby w przybliżeniu, bo o sztuce uprawianej przez Johna niczego się w zasadzie nie dowiadujemy.

Na dodatek te realia, jeśli to ma być jakaś tam przeszłość, załóżmy, że tak od połowy XIX w. do początków XX, tak najpóźniej realia Downton Abbey, przed I wojną, są też troszkę kulawe. Żaden zamożny posiadacz ziemski nie odeśle służby (a tak to rozumiem, skoro ktoś tam tylko wpada, a dogląda sąsiad), jeśli wyjeżdża na kilka miesięcy – tu nie wystarczy “dbanie o dom” przez sąsiada, ale taka rezydencja to jest machina i nawet gdyby taki ktoś pojechał na rok do Ameryki, to prawdopodobnie wolałby płacić zaufanym ludziom za utrzymywanie domu w porządku, może zwolniłby część służby, ale ten układ z sąsiadem jest wysoce nierealistyczny, anachroniczny. Poza wszystkim pomyśl jeszcze o jednym: taka zwolniona służba musi sobie znaleźć jakieś zajęcie na czas nieobecności pana. Jeśli je znajdzie, to dlaczego miałaby następnie chcieć wracać do kogoś, kto jedzie na miesiąc do Włoch [edit: czy Walii (zwłaszcza do Walii, jakoś mi się wydawało, że to dalej było)] i wszystkich rozpuszcza? A jeśli pod swoją nieobecność miałby im płacić, to przynajmniej część z nich zostanie w rezydencji, żeby wszystkiego doglądać, i kółko się zamyka. A u mnie tzw. zawieszenie niewiary wali się z hukiem na ziemię razem z kołkiem, na którym wisiało, ponieważ odesłanie służby jest potrzebne autorce do zrealizowania pomysłu fabularnego ;)

Plus co to za “grupa uzbrojonych ludzi”? To nie jest niemożliwe, ale brzmi jakby pan Anderson miał prywatną milicję…

 

Kolejny problem mam z samym Johnem, który wydał mi sie postacią papierową, i jakkolwiek to jego spotykają w tekście straszne rzeczy, nie potrafiłam się tym przejąć jego losem. Nie przemawia też do mnie trzecioosobowa narracja w czasie teraźniejszym, może dlatego, że jest bardzo zdystansowana do tego, co się dzieje, nie wciąga mnie w ten świat.

No i brakuje mi poczucia, że John jest naprawdę artystą. A może, wręcz przeciwnie, że dotychczas był co najwyżej miernym malarzyną, a dopiero Elizabeth daje mu kopa do czegoś wyjątkowego? Sztuka jest tu niestety takim samym rekwizytem jak rezydencja i powóz.

 

I tu dochodzę do największego mojego problemu z tym tekstem. Jak dla mnie to jest relacja, a nie tekst, w który mogę się zanurzyć. Nie mam fetysza na punkcie bohatera, który wszystko przeżywa i działa, i jest siłą sprawczą, wręcz przeciwnie – mogłabym mieć tę historię opowiedzianą przez figurę “Watsona”, choćby z punktu widzenia sąsiada albo innego służącego, albo kogokolwiek niezaangażowanego bezpośrednio w akcję, byle były w tym jakieś emocje. A tu narracja biegnie od zdarzenia do zdarzenia, relacjonuje je niemalże reportersko i tu imho wybrany typ narracji się nie sprawdza, bo jest mocno nieintrowertyczny, a w tekście o takim ładunku emocjonalnym (relacja z Elizabeth i relacja ze sztuką – ta druga zupełnie niewygrana) introwersja byłaby bardzo na miejscu.

 

Ergo, podsumowując, jest to coś, z czym miewam największy problem jako portalowa czytelniczka: świetny pomysł, którego potencjał został może nie całkiem zmarnowany, ale osłabiony w swym wydźwięku przez wykonanie :( Nie w sensie technicznym, ale takim, że widzę tu zaledwie szkic znakomitego opowiadania, w którym choćby te emocje, o których piszę pod koniec, mocniej by zostały wygrane. Co oczywiście nie oznacza, że to jest zły tekst: to jest tekst dobry, ale mógłby być znakomity…

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, dziękuję za komentarz! Akcja miała się dziać na początku XX wieku, nie pomyślałam, żeby dać jakiś wyraźny element na to wskazujący. Mogłam rzeczywiście napisać coś więcej o sztuce Johna, żeby mocniej umiejscowić opowiadanie w czasie – choć tu też celowo zostawiłam pewne niedopowiedzenia, mające wskazywać, że John był próżny i taka też była jego sztuka. Co do odesłania służby – John jej nie odesłał, tylko jego sąsiad przejął kontrolę nad jego służbą na czas nieobecności ich pana. Nie mieszkali w dworku, tylko gdzieś w pobliżu i chodzili go doglądać. Johna chciałam zrobić przede wszystkim próżnego, powierzchownego, pewnie rzeczywiście trudno się przejąć losem takiej osoby. 

Wiem, że opowiadanie mogłoby być bardziej dopracowane, zwłaszcza pod względem wątku sztuki, ale cieszę się, że chociaż pomysł na horrorową modelkę oraz sceny bizarrowe się podobały i raz jeszcze dziękuję za rozbudowaną opinię! 

I przy Twoim opku bardzo się wahałam, bo zamysł jest kapitalny, lecz tekst czytało się niełatwo przez – jak rozumiem – świadomie użyte zabiegi. Mogę podzielić się uwagami czytelnika:

*czas teraźniejszy mnie nie przekonuje. Odbieram go jako zmieszany i wstrząśnięty z narratorem prawie wszechwiedzącym. Dziwiło mnie – who is ten zacz, który to powiada, obserwuje, konstatuje tu i teraz. Zdarzenia były ciekawe, lecz opisywane lakonicznie.

*przymiotniki i atrybucje dialogowe wydają mi się przesadne – wybijały mnie i słabo budowały klimat, poza tym one naprawdę są ograne. Jeśli miało być cliszé – silniej zaznaczyć, jeśli wejść w głąb to napisać coś więcej o tym.

Czas teraźniejszy prosi się o emocje, a nie dystans, np. jeśli wraca do upragnionego miejsca, czemu nie budzą się wspomnienia i ogląda je jakby pierwszy raz?

*tekst niestety jest nierówny: pierwsza scena rozciągnięta, a potem akcja gna na łeb na szyję do końca.

 

Drobiazgi:

,drzwi posiadłości gwałtownie się otwierają. Zdumiony artysta widzi, jak wypada z niej służący i pędzi w stronę drogi. Woźnica zatrzymuje konie, a John otwiera drzwiczki. 

Artysta=John? Służący wypada z posiadłości?

,Może. W każdym razie miesiąc temu poszła zająć się pańskim domem i do tej pory nie wróciła. Więc proszę mi wybaczyć, ale już nikogo więcej tam nie posłałem. 

Tego nie rozumiem, najpierw mamy relację Andersona o kolejnych posyłanych służących, zbrojnych do rezydencji Johna i info, że od miesiąca, a na samym końcu wspomnienie służącej i też info o miesiącu. Rozumiem, że czytelnik ma sobie to skojarzyć. Wprowadziłabym bardziej neutralnie, czyli: wysłał służącą, aby przygotowała dom na powrót właściciela (choć jedną? lekko zgrzyta, duży dom?) i ponieważ nie wróciła, wysyłał kolejnych, którzy wracali. Czy Anderson nie wypytywał ich po powrocie?

 

Decyzja niestety na – nie.

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dziękuję za opinię! Rzeczywiście mogłam napisać coś o wspomnieniach Johna przy jego powrocie do domu. Pierwsza scena jest rozciągnięta – teraz to widzę. Co do info o miesiącu – służąca poszła do domu Johna przed tym, jak wrócił ogrodnik bez rzęs, oba wydarzenia miały miejsce około miesiąc wcześniej. Dziękuję za wypisanie celnych uwag, szkoda, że opowiadanie nie podeszło, ale cieszę się, że chociaż zamysł się podobał :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Sonato, dużo więcej rzeczy mi się spodobało, nie tylko była to idea horrorowa! :-)

Klimat był ok, struktura też, a momenty, zwłaszcza te roztapiania naprawdę fajnie napisane (wiem już, że takie klocki potrafisz układać z wcześniejszych opowiadań). Dla mnie nie zagrał tutaj punkt wejścia (cześciowo) i przejścia – styku dwóch rzeczywistości.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Anet, dziękuję za opinię, fajnie, że się podobało :)

 

Asylum, cieszę się, że prócz idei horrorowej inne rzeczy także się podobały! A co do reszty – pozostaje mi wyciągnąć z tego naukę na przyszłość :)

Cześć!

Zbierałam się do tego tekstu już od dłuższego czasu i w końcu padło na dzisiaj. Początek przyznam nie zachwycał, tekst dopiero zaciekawił mnie jak Wood wszedł do domu, ale wtedy jak złapał tak trzymał do końca. Świetny klimat, naprawdę poczułam niepokój, takie balansowanie między erotyką a obrzydliwością, idealny na deszczowy wieczór ;)

Pozdrawiam!

Avei, cześć, dziękuję za komentarz! Szkoda, że początek nie zachwycił, ale cieszę się, że później tekst złapał i trzymał do końca. Fajnie, że się podobało :)

Cześć, Sonatko! Klimat u Ciebie jak zwykle gęsty. To mocna strona Twojego pisania. Jednak muszę przyznać, że wg mnie to nie jest Twoje najlepsze opowiadanie, przynajmniej w moim odczuciu. W każdym razie gratuluję opierzenia! ♥️

Cześć, Saro, dzięki! Czy to moje najlepsze opowiadanie, pewnie to zależy od czytelnika. Cieszę się, że klimat się podobał :)

Sonata

Tego już za wiele. Uwaga – ja, Hannibal zgłaszam protest.

Tak, tak – nawet ja, tak czuły na piękno tego świata, po przeczytaniu opowiastki o zarobaczonych rzęsach, które skaczą w ciało wstrętnie opisanej bohaterki, a glisty wylewają się z jej sflaczałych piersi – poczułem absolutne obrzydzenie.

Po kilkunastoletnim zaprzestaniu krwawej „działalności” niniejszym wyrażam absolutny protest i kategorycznie odcinam się od tego, co napisała pewna autorka. Nie mogąc wiedzieć, że jest moją nieujawnioną córką, a więc nie wypada jej rozpie…lać ludzkich ciał mocniej niż ojciec – kłamliwie nazywa to „gęstą atmosferą”. I jak każde krwawe dziecko, postanawia pokazać światu, iż potrafi więcej… To nie tak, córko – we wszystkim, co czynisz, próbuj być estetą…!

 

Ja, za jedną z ofiar wybrałem przystojnego, dorodnego mężczyznę i delikatnie, wręcz czule okroiłem jego mądre, wypukłe czoło, zdejmując na żywo, skalpu skarb, a ty…!

W swojej nieogarnionej wstrętnocie, ośmieliłaś zajmować się: „Sflaczałymi piersiami wylewającymi się z ciasnego gorsetu, z tłuszczem na nogach rozsadzającym pończochy, ze skąpych majtek wysypującymi się gęstymi włosami łonowymi”. Ohyda. Własna córka o stukrotnie bardziej chorej niż moja, wyobraźni, dodatkowo bez czułości i piękna działań… powtarzam, ohyda.

Skalałaś rodzinne piękno mojej osobowości. Przyuważ. Po lekko na draśniętych skroniach „partnera” moich radosnych chwil skapuje tu i ówdzie, jedynie rosa czerwonych, w kolorze nadziei i miłości, miłych ludzkiemu oku, krwinek – a po ciele twojej bohaterki „chodzą mrówki, karaluchy, glisty i kłębią się we włosach, wychodząc z ust i uszu, znikają w dekolcie… a z oczu i ust wyłazi mrowie robactwa”.

Boże, jeśli mogę się tak modlić… nie pozwól na to!

 

Córko. Pamiętaj, błagam.

1. We właściwym, delikatnym, pełnym jasności umysłu i zgrabnych palcach krwawym działaniu – należy ukazać piękno precyzji, odczuwania i maestrii, które mogą, choć nie muszą, doprowadzić naszego śmierć-bohatera, tuż przed honorowym odejściem, do ekstazy. Ty jednak na razie – nie potrafisz odczuwać piękna i poezji powolnego kruszenia warstw ludzkiej bytności na tym świecie. Jak można tak to ustanawiać…?

2. Pisząc – „wije się z rozkoszy nie pod odnóżami karaluchów, a pod jego dotykiem” – splamiłaś to, co tak piękne i ważne dla ludzkości, wciskając wszystkim ludziom po wieczny czas – obmierzły obraz niby cudu rozkoszy dwojga zakochanych osób. Tym samym, zniszczyłaś naszą rodzinną, wykwintną moc krwawej wyobraźni, przeistaczając ją w robactwo. Tak drakońsko i krwawo przeistoczonej osobowości członka rodziny, nie sposób się oprzeć…

Czas na moje samobójstwo – wyrzekam się ciebie. I na pewno nie poproszę o pomoc Miss Music…

Hanni…

p.s. 

Mr Osvald – nie znam Pana, jednak jako mistrz delikatności i kultury pozbawiania życia cierpiących na tym świecie, zadziwiony jestem trafnością Pana spostrzeżenia właściwego dla mojej, niestety, córki: “(…) skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą”.

p.s.

Od strony wartości twórczej – gratulacje za świetne opowiadanie.

 

Nie wiem, czy nie powinno się rzeczywiście zorganizować konkursu na komentarz miesiąca/roku. :))

 

Przy okazji raz jeszcze serdecznie gratuluję Piórka za tak rewelacyjny tekst, Sonato, brawa! :)

Pecunia non olet

LabinnaH, ciekawy komentarz. Piszesz, że jest obrzydliwie – tak miało być, chociaż nie chciałam z tym przesadzić. Miałam zamiar w tym tekście posługiwać się elementami, które są uznawane za nieestetyczne – takimi, których nie da się opisywać ładnie, więc starałam się je opisać maksymalnie neutralnie. Czy mi wyszło – pewnie to zależy od czytelnika, bo każdy ma inną wrażliwość na takie rzeczy. Dziękuję za przeczytanie tekstu i opinię!

 

bruce, dziękuję :)

Sonata

Dzięki za odpowiedź na mój komentarz. Rzeczywiście – masz rację – na szczęście jesteśmy sporo inni, zatem opowieść jak też mój odbiór są takie jak my wewnątrz! – tym razem skrajnie różne. 

Piszesz do mnie – “Piszesz, że jest obrzydliwie – tak miało być, chociaż nie chciałam z tym przesadzić. Miałam zamiar w tym tekście posługiwać się elementami, które są uznawane za nieestetyczne – takimi, których nie da się opisywać ładnie, więc starałam się je opisać maksymalnie neutralnie.

Według mnie:

1. Absolutnie przesadziłaś.

2. “…elementami, które są uznawane za nieestetyczne”?? – opisać maksymalnie neutralne?? – tak nazywasz zarobaczone rzęsy, które skaczą w ciało wstrętnie opisanej bohaterki, a glisty wylewają się z jej sflaczałych piersi!! – taki tekst uważany jest (przez kogo?) za TYLKO nieestetyczny i neutralny? Blaga!

Autorko – (mam wielką nadzieję, że glisty i robactwo nie są twoim na stałe zutylizowanym elementem estetyki) – według mnie – dla efektu i “bycia” ponad – tobie podobnymi, “nieestetycznymi’, wprowadziłaś taki, a nie inny obraz twojego dzieła. Zwłaszcza że sens, akcja i finał, prowadzone – niekłamliwie estetycznymi elementami – według mnie – przyniósłby podobny efekt. Jeśli piszesz dla czytelników lubujących się takimi “obrazkami” – oczywiście czyń to nadal. Jednak – dla przeciętnych “czytaczy” książek (na szczęście jest ich 95 procent więcej) – TWÓJ “neutralny styl” jest czymś mało ważnym. 

Sumując – oczywiście zgadzam się – truizm – zarówno w normalnym ludzkim bycie, jak i pisaniu – człowiek ma absolutnie wolną wolę. Zatem życzę samych sukcesów.

LabinnaH

p.s.

Od strony samej wartości twórczej – gratulacje za opowiadanie.

 

heart

Pecunia non olet

LabinnaH, dzięki za doprecyzowanie i za gratulacje. Starałam się nie przesadzić, wyszło jak wyszło, trudno.

Witaj Sonata !!

 

Początkowo myślałem, że to zwykły tekst. Ale nim dalej tym było coraz fajniej. Jak ruch jednostajnie przyspieszony. Gratuluję! Od połowy do końca opowiadania było naprawdę super. Był jeden taki moment – na pewno zdajesz sobie sprawę, bo przecież to stworzyłaś – że czytałem a jakbym słyszał i widział scenę. Niezwykłe, do prawdy niezwykłe.

 

– Kocham cię! Kocham, kocham, kocham… naprawdę kocham – szepcze służąca. – Powiedz, że ty mnie też! Powiedz!  

– Elizabeth…  

– Kocham cię, kocham, ale wybacz, muszę to zrobić…

To o to mi chodzi :)

Pozdrawiam i życzę powodzenia, bo mi się naprawdę podobało! !

Jestem niepełnosprawny...

dawidiq150, dziękuję za miły komentarz :) Cieszę się, że opowiadanie się spodobało.

Hej,

 

bardzo dobra i spójna historia.

Budujesz napięcie i rozwiązujesz konflikty w nieoczywisty sposób – z zalążka sztampowej opowieści o duchach, tworzysz zamek pełen rozkładku i robactwa, z potencjalnej historii o stłamszeniu, zniewoleniu i upodleniu bohatera, tworzysz prawie romans. No i na koniec te rzęsy ;)

 

IMHO klimatem absolutnie nie przesadziłaś, dla mnie ten tekst nie jest obrzydliwy, a napisany w dość lekkiej konwencji zahaczającej o “obrzydliwość”.

 

Nie sposób też nie wspomnieć o wpisaniu tekstu w w dyskusje o pięknie i jego kanonach – czy symetria, gładkość, to na pewno czynniki decydujące o atrakcyjności? Piekno i brzydota jawią się jako subiektywne normy narzucone przez kulturę, nie mające uzasadnienia w prawdziwej materii rzeczy. Choć i to twierdzenie nie do końca zdaje się przystawać do tekstu – bo czyż bohater nie szukał mimo wszystko pozorów piękna w swojej brzydkiej towarzyszce? A sama towarzyszka/służąca czy nie była zaopatrzona w atrybuty nie tylko brzydoty, ale czegoś o wiele gorszego, manifestującego się przy pomocy robactwa i zgnilizny? Odnoszę wrażenie, że tkwi tutaj potencjał.

Edit: I jeszcze jedna uwaga, myślę, że można by tutaj także rozpoczać ciekawą dyskusję o związku piękna ze sztuką lub szerzej społecznym odbiorem – czy nie jest tak, że brzydota zaczęła “znikać” pod wpływem malowanych przez Johna obrazów? Czy jedyną istotą piękna, to co je definiuje to posiadanie adoratorów, piewców?

 

Drakaina pisała wyżej o kontekście historycznym – czemu przyklaskuję, smaczki z epoki również wzbogaciłyby tę opowieść. Szczególnie gdyby w historię o pięknie i brzydocie wpleść nieco rekwizytów: zniszczonych mebli, odrapanych ram obrazów, śmieci podniesionych do rangi artefaktów. Myślę, że interesująco rozszerzyłoby to kontekst dyskusji.

 

Na koniec mam jeszcze jedną zagowozdka, białą plamę, który nieco mnie uwiera – co to za siła zalęgła się w zamku, jakiego rodzaju magia lub urok, siła nieczysta czy wręcz przeciwnie – oczyszczająca? I nie chodzi mi o dokładny opis, ale o jakąś zdawkową choćby informację na zasadzie: “dziadunio miał w zamku loch i lubił do poduszki słuchać jęczenia deformowanych machinami tortur chłopów”, albo “sługa przypadkowo nadepnął leżący na schodach krzyż”… Dla mnie historia zyskałaby dzięki temu głebi, wzbogaciłoby to klimat.

 

Tyle ode mnie, co złego to nie ja!

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Witaj, Sonato

Dobra, dobra, nie jest źle, bo jak zobaczyłem tag “horror” to już się przestraszyłem, ale na szczęście z tą grozą nie przesadziłaś, a dobrze wyważyłaś :D

Początek ciekawy, wzbudzający napięcie, które później nie gaśnie, ale utrzymuje przy lekturze. Równie intersujący pomysł na kobietę, pożerającą rzęsy, ten koncept zdecydowanie ożywił dość ograny motyw “nawiedzonego domu”. 

Główna postać, John był ciekawym wyborem, z zainteresowaniem śledziłem jego losy. Jego umiłowanie do malowania obrazów dobrze się zgrało z motywem przedstawiania na obrazach Elizabeth. 

Podobało mi się! 

Pozdrawiam! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

BasementKey, dziękuję za komentarz! Super, że się podobało. Cieszę się też, że poruszyłeś kwestię piękna i brzydoty. To ciekawy temat, a to, co dla jednych jest piękne, innych może odrzucać. Chciałam pokazać, że postrzeganie może się zmienić w ciągu życia i rzeczy, które się uważało za piękne mogą nam się wydać brzydkie i odwrotnie. Czy jedyną istotą piękna jest podobanie się komuś? Też ciekawe pytanie. Cieszę się, że opowiadanie wzbudziło refleksje. Smaczków z epoki rzeczywiście w tym tekście dość mało, powinnam umieścić ich więcej. Co do tajemniczej siły – to rzęsy dawały tę dziwną moc, Elizabeth wspomina przy bramie, że mają niezwykłe właściwości.  

 

Młody pisarzu, również dziękuję za komentarz! Dobrze, że odebrałeś grozę jako dobrze wyważoną :) Fajnie, że pomysł na bohaterkę się podobał i że losy Johna Cię zainteresowały. Cieszę się, że się podobało. 

Ot, przeczytałem sobie. W sumie już jakiś czas temu, nim przeniosłaś tekst do antologii. Komentarz pewnie się nie przyda, ale skoro napisałem…

 

Powiem Ci, że nie rozumiem motywacji bohaterki. Przez większość tekstu wydawało mi się, że pozbawiając rzęs mężczyzn, którzy pojawiali się w posiadłości, kobieta przygotowuje się do czegoś szczególnego/złowrogiego. Później te wszystkie sesje – fajnie. Ale końcówka w mojej opinii rozczarowująca, bo sprowadziła malarza z roli ukochanego do „mięsa” dostawcy rzęs. Jak dla mnie odebrało to wartość całemu temu malarstwu – służącej zależało tylko, by pieściły ją robaki. I widać wymagała świeżych ofiar, bo robaki żyją krótko.

Słowem – szkoda, że większość tekstu jest o malarstwie, choć w końcowym rozrachunku nie ma ono znaczenia. Można by je eradykować.

Kradzież duszy poprzez wygryzanie rzęs – dlaczego właściwie? Mam wrażenie, że „bo tak”, ale może kryje się w tym coś więcej? Niby oczy są zwierciadłem duszy, ale rzęsy? Dziwny motyw ;) Myślałem, że jest to jakiś wymagany element konkursu, ale chyba nie… No i dlaczego chowała je właściwie pod powieki? Dobór zdaje mi się dosyć przypadkowy, chyba że chciałaś po prostu umieścić w tekście więcej oczu – King w Danse Macabre pisał o tym narządzie jako o jednym z atrybutów horroru.

No i skąd ten smród rozkładu w dworze? Elisabeth jak rozumiem żyła, ofiary wybywały bez rzęs i duszy, a robactwo samo w sobie NIE ŚMIERDZI. Może coś przeoczyłem? Mam nadzieję, że nie umieściłaś smrodu tylko po to, by było bardziej horrorowo.

Wygodne rozwiązanie fabularne, że dozorca Anderson wysłał do dworu wyłącznie mężczyzn. Bo kobiet chyba by nie spotkał podobny los.

Przemiana malarza (dostrzeganie piękna Elisabeth) zalatuje syndromem sztokholmskim, bo choć jak najbardziej zgadzam się z opinią, że piękno może kryć się wszędzie i tylko trzeba umieć je wydobyć, to okoliczności temu wydobywaniu z pewnością nie służyły.

Czas teraźniejszy efekciarski, ale niekoniecznie potrzebny. Na początku trochę utrudniał mi czytanie, nie pozwalał „wsiąknąć”. Później było już ok, więc podchodzę neutralnie.

Na plus z pewnością klimat, sesje „brzydoty” i ta wyczuwalna aura „Misery”. Czytało się dobrze po początkowych perturbacjach.

Reasumując – przeczytałem bez przykrości, ale (subiektywnie) kulejące elementy uniemożliwiają mi określenie „Jeszcze jednej muzy” dobrym opowiadaniem. Niemniej, gratuluję piórka :)

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

CountPrimagen, dziękuję za komentarz! Co do motywacji bohaterki, to ona naprawdę kochała Johna, ale wygrały popędy, więc i tak zamieniła go w robaki. Malarstwo miało pokazywać przemianę w postrzeganiu Elizabeth przez Johna, było faktycznie trochę tłem, ale jednak ważne. Wygryzanie rzęs – to mi skojarzyło się z całowaniem czy jakimiś intymnymi gestami, więc mi pasowało, bo Elizabeth była samotna i potrzebowała takich gestów :)

Mam nadzieję, że nie umieściłaś smrodu tylko po to, by było bardziej horrorowo.

Umieściłam, by wprowadzić atmosferę niepokoju + żeby wskazać, że Elizabeth teraz nie do końca była normalnym, żywym człowiekiem. Co prawda żyła, ale nie tak, jak zdrowy człowiek.

Wygodne rozwiązanie fabularne, że dozorca Anderson wysłał do dworu wyłącznie mężczyzn.

Kobiet by nie wysłał, jeśli działo się tam coś niebezpiecznego.

Dziękuję raz jeszcze za komentarz i cieszę się, że jakieś plusy też są :) Misery czytałam, więc może tam mi gdzieś to zostało w pamięci i rzeczywiście czerpałam trochę z tego podczas pisania. Cieszę się, że czytało się bez przykrości!

Nowa Fantastyka