Motto:
Gdy słyszę, jak ktoś wzdycha: „Życie jest ciężkie”, zawsze mam ochotę spytać: „W porównaniu z czym?” – Søren Kierkegaard
Utrudzony wędrowiec zatrzymał się na rozstaju dróg. Pomarszczona twarz, długa, siwa broda oraz zgięte plecy wskazywały na podeszły wiek. Jednak oczy pałały niezwykłym, młodzieńczym żarem.
Którędy teraz? – zastanowił się. Popatrzył w niebo. Klucz skrzeczących dzikich gęsi wskazał mu południe, oddalając się szybko. Mężczyzna przysłonił oczy dłonią. Gestem podziękował za wskazówkę i podążył dalej.
Równocześnie w swym pałacu czarodziejka Ebeh obserwowała dalszą wędrówkę bohatera. Od ponad czterdziestu lat szklana kula pozwalała bogini śledzić każdy jego krok.
– Co roku uparcie wykonuje swoje dwanaście prac. A każda coraz bardziej nadwyręża jego, i tak już poważnie nadwątlone, zdrowie. Ciągle powtarza, że musi, że to jego zadanie. Teraz nareszcie przestał, już zamierzałam go odmłodzić i rozkochać w sobie, lecz oto pojawił się kolejny pomysł. I kolejna wędrówka przez stulecia. Wróciliśmy do starożytności. Gdyby tylko pozwolił sobie pomóc! – mówiła ze złością, obserwując starca.
– Sobie, czy tobie, o pani? – zapytał z przekąsem urodziwy Ganimedes, huśtając się na krześle.
Podeszła do szuflady, wyjmując z niej strzępy spalonej koszuli, zachowane przed laty po tragicznej śmierci Dejaniry. Litery na materii ułożyły się w imię: H-e-r-a-k-l-e-s.
– Co za różnica? – odpowiedziała z pewnym siebie uśmiechem. – Jestem dla niego stworzona. To mnie powinien był poślubić przed wiekami, nie ją. Pusta i głupia Dejanira nie żyje od czterdziestu lat. Najwyższy czas pogodzić się z tym i rozpocząć nowe życie!
– U twego boku, czy tak, Hebe? – zapytał królewicz trojański.
– Cii! – syknęła. – Nie zdradź mnie i mego imienia!
– Jesteś przewrażliwiona! – Rozbawiony wstał i podszedł do drzwi.
– Idziesz znowu do niego? – Spojrzała niechętnie.
– Może… – Tajemniczy uśmiech zakończył rozmowę. Kochanek Zeusa wyszedł.
***
Tymczasem wędrowiec dotarł nareszcie do państwa Orfeusza. Nietrudno było rozpoznać granicę Tracji – wszędzie wisiały ciała powieszonych na palach żmij – gadów, które zgubiły ukochaną nowego władcy. Jedna z nich, najwyraźniej niedawno złapana, nieoczekiwanie uniosła głowę i próbowała ukąsić przechodzącego, lecz ten w ostatniej chwili odciął jej łeb sztyletem.
– Pozdrowienia od hydry lernejskiej! – wysyczało zwierzę, wydając ostatnie tchnienie.
– Co? Nie, to nie może być prawda. Przecież kilkadziesiąt razy wypalałem jej przebrzydłe gadzie głowy. To ścierwo nie żyje, jestem tego pewien! To był blef! Ucho od śledzia! – Wykonał charakterystyczny gest, po czym powtórnie wbił sztylet w truchło zdradzieckiego gada.
Kiedy godzinę później starzec wszedł do pałacu, powitał go sam gospodarz, gestem zapraszając do pełnego jadła stołu.
– Jak się masz, Heraklesie? Kopę lat…
– Witaj, Orfeuszu. Cieszy mnie, że znajduję cię w pełnym zdrowiu.
– Cóż, głowę mam nadal jeszcze na karku. Przynajmniej na razie – dodał, oglądając się niepewnie za siebie. – Może skosztujesz jabłek? – Wskazał paterę pełną dorodnych owoców. – Te po lewej są od Wilhelma Tella, z prawej – od Newtona, pośrodku zaś znajdziesz rajskie wymieszane z trojańskimi. Obok leżą umiejętnie podzielone przez Demokryta oraz Arystotelesa. Mamy nawet jabłka ofiarowane Śnieżce, lecz tych odradzam próbować, są bowiem przeznaczone dla specjalnych gości…
– Nie znoszę jabłek!
– Czemuż to? A, prawda. Na próżno przynosiłeś je dziesiątki razy z czarodziejskiego ogrodu!
– Kosztowało mnie to sporo, ocierałem się wielokrotnie o śmierć, a one przez tchórzostwo zleceniodawcy i tak tam powróciły. Od tej pory mam do wszelkich jabłek bardziej niż głęboki uraz!
– To może chociaż spróbujesz szarlotki? – Uśmiechnął się złośliwie. – Dziś pieczona… Jabłkóweczki? Kompociku? Musu? Pieczonych z cynamonem? A może masz smak na pikantny chutney z antonówek?
Starzec spojrzał krytycznie.
Nagle zabrzmiał dźwięk muszli wiszącej przy stroju gospodarza.
– Helloł? – Orfeusz odebrał telefon, po czym ściszył głos prawie do szeptu. – Nie, drogi stryjku. Wyraźnie prosiłem – zwiększamy ilość strun aż do dziewięciu. Lira ma grać jak żadna inna. No, to załatwione! Bo, jak nie my, to kto, drogi Hermesie? Oczywiście, mówimy czysto teoretycznie, bo przecież żadnej liry już od dawna nie mam! – powiedział na koniec bardzo głośno, rozglądając się z bojaźnią, po czym odłożył muszlę i wskazał gościowi inną część stołu.
– Zaproponuję ci w takim razie wołowinkę! Pyszna, prosto od Apolla! Hermes gwizdnął i przyniósł… Czemu mnie?… – Zakrztusił się z zakłopotania.
Herakles pokręcił głową.
– Domyślasz się chyba, z czym przybywam.
– Niekoniecznie. – Władca Tracji udał zaskoczenie.
– Zdecydowałem, że powtórzę twój bohaterski wyczyn. I liczę, iż mi nie odmówisz, bo w tobie moja jedyna nadzieja.
Śpiewak roześmiał się szyderczo.
– I kto tu mówi o bohaterstwie! O, Heraklesie, nie ma, nie było i nigdy nie będzie na ziemi postaci odważniejszej od ciebie!
– A jednak to ty jako jedyny zdołałeś wejść do samego Hadesu, by szukać narzeczonej.
– Po pierwsze, teraz nazywa się on „Piekłem”, a po drugie Eurydyka była moją żoną – sprostował z udawaną uprzejmością. – Jak sam jednak widzisz, na niewiele się to zdało, bo nie ma jej ze mną. Mam bowiem dziwną, zgubną dla wszystkich, manię oglądania się za siebie. – Znowu spojrzał za plecy.
– Czy mógłbyś pożyczyć mi swój czarodziejski instrument? Tylko dzięki niemu mam szanse odnaleźć Dejanirę.
– Chyba nie dosłyszałeś, co mówiłem. – Tracki poeta potrząsnął złotymi lokami . – To się nie może udać!
– Wiem, że ty nie zdołałeś. Czy to jednak znaczy, że i mnie się nie powiedzie?
– Heraklesie, wybacz, ale będę z tobą szczery. Nie przepadam za napakowanymi mięśniakami – rzekł z niesmakiem, ale zaraz zmienił ton, widząc zapadłe policzki i chuderlawą postać gościa. – No tak, z dawnym herosem istotnie niewiele masz dziś wspólnego. Niemniej, Heraklesie drogi… – Rozwarł ramiona, siląc się na nieszczery uśmiech. – Gdzież tobie do śpiewu? Do ckliwych wyznań, poruszających serca? Zabić, porwać, omamić, poddusić, przypalić! – o tak! to przystoi walecznemu bohaterowi, jakim jesteś. Ale deklamacje poetyckie? Proszę… – Pobłażliwie spojrzał na wędrowca.
– Daj mi chociaż cząstkę nadziei… Nie odbieraj ostatniej szansy – błagał heros ze łzami w oczach.
– Nie! Po pierwsze primo, ten plan w stu procentach jest skazany na klęskę. Po drugie primo, lirę podstępnie mi zabrano i umieszczono wśród konstelacji. – Wskazał dłonią niebo. – A po trzecie primo, czekam właśnie na Menady, które mają mnie zgładzić, pozbawiając głowy, bo obraziłem ich wiecznie pijanego pana i nie bardzo mam czas o tym rozprawiać.
Herakles spojrzał ze smutkiem w górę, gdzie pojawiały się już świecące ogniki i gwiazdozbiór Liry.
– Poza tym – kontynuował gospodarz – nie obraź się, wielki wojowniku, lecz… Czy jesteś pewien oddania Dejaniry wobec ciebie?
– Nie rozumiem…
– Innymi słowy, czy wierzysz w jej miłość oraz wierność? Czy masz pewność, że rada będzie, kiedy cię zobaczy?
– Ależ oczywiście! Cóż to za pytanie?
– Jak by to ująć? Hm… Wybacz szczerość, ale… Związek z tobą raczej nie wróży niewiastom szczęśliwej przyszłości.
– Co masz na myśli? – oburzył się Herakles.
– Powiedzmy sobie wprost – przynosisz kobietom pecha, jak nikt inny!
– Nonsens!
– Jak dotąd, każda twoja oblubienica kończyła… tragicznie.
– To wszystko wina Hery… – Zwiesił smutno głowę. – Nienawidziła mnie od zawsze. To przez nią udusiłem Megarę i nasze dzieci.
– Jasne, jasne, jak się dostanie szału i narozrabia, to najłatwiej zwalić potem całą winę na kobietę!
– No, Zeus również nie jest świętoszkiem. Gdyby nie jego liczne zdrady, Hera nie byłaby aż tak zazdrosna.
– A i ty, Heraklesie, z niejednego pieca chleb jadłeś – ciągnął po chwili milczenia śpiewak. – Życie w celibacie raczej jest ci obce… Zważ – w całkowitym odróżnieniu od mojego.
– To prawda, znana na całym świecie twa wierność ukochanej stanowi niedościgniony wzór! – Z szacunkiem skłonił siwą głowę.
– Że wspomnę tylko bardziej znane z heraklesowych wyczynów – mówił dalej z przekąsem zniesmaczony król. – Władczyni Lidii, królewna Arkadii, królewna Tegei, a ponoć nawet Fenicji, aż pięćdziesiąt sióstr, zwanych Tespiadami, do tego sama królowa Amazonek… No, no! Długo musiałbym jeszcze wymieniać twoje miłosne podboje.
– Cóż, krew we mnie gorąca, burzy się ciągle, zatem miłostek trochę się uzbierało. Kochliwy jestem…
– Co te baby w tobie widzą, to ja nie wiem! – Gospodarz pokręcił głową.
– Legendę! – odpowiedział z dumą Herakles, wypinając zapadłą pierś.
Tymczasem do pomieszczenia weszła grupa służących, którzy podawali napoje. Jednym z nich był kościsty staruszek w długim płaszczu i kapturze, nasuniętym na głowę.
– Charonie, to ty? – z niedowierzaniem zapytał heros.
– W rzeczy samej – odpowiedział tamten, kłaniając się i dalej usługując Orfeuszowi.
– Kto teraz jest przewoźnikiem po Styksie?
– Mało mnie to obchodzi! – rozsierdził się nagle Charon, przenikliwie patrząc na gościa. – Za takie psie pieniądze wcale bym się nie zdziwił, gdyby inni ochotnicy zrejterowali i chciwy Hades sam sprawował tę funkcję. – Zarechotał straszliwie. Orfeusz skarcił go wzrokiem, jednocześnie uśmiechając się chełpliwie do Heraklesa.
– A nie mówiłem? Tam się teraz wszystko pozmieniało.
– Skoro już o psach mowa… Co z Cerberem? Poczciwie psisko stróżuje nadal?
– Owo, jak byłeś łaskaw je nazwać, „poczciwie psisko”, pozagryzało trzema jadowitymi pyskami wielu wybitnych mężów – z przekąsem rzekł tracki pan. – Obecnie również go tam nie ma, bo wszak sam wyprowadziłeś Cerbera z Podziemi!
– Istotnie! Pamięć najwidoczniej mi szwankuje… A zatem los nam sprzyja!
– No, ba! – dodał powątpiewająco Charon. – Od czasu wyjścia z Piekieł pierwszego śmiertelnika, czyli mego obecnego pana, Świat Zmarłych opuściło w ramach strajku hadesowego wiele bóstw i ich poddanych.
– Pozostałe dusze ciągle tam przebywają, prawda? – dopytywał bohater.
– Oczywiście! – odpowiedział poeta.
– Czy zatem twoja żona też jest wśród nich?
Zaskoczony kolejny raz pytaniem Orfeusz przytaknął niepewnie.
– Cóż więc stoi na przeszkodzie, abyś poszedł tam ze mną?
– Ja? Raz jeszcze?
– A czemu nie?
Nagle Charon rzucił w kąt trzymane dzbany. Złapał stojące w rogu sali wiosło, które błyskawicznie zmieniło się w kosę. Były przewoźnik wpadł z furią na starca. Ten jednak zręcznie uskoczył, podciął nogę napastnikowi i wyrwał mu z dłoni niebezpieczne narzędzie, odrzucając w kąt.
– Opłacały się regularne treningi u mistrza king-fu! – powiedział dumnie.
Charon runął jak długi. Wstając z posadzki, przepraszał:
– Przebacz mi, panie, ale dawne przyzwyczajenia są widocznie silniejsze ode mnie. Znieść bowiem nie mogę myśli, że ktoś z żyjących kolejny raz pragnie przekroczyć święte granice Hadesu. A, co więcej, zamierza stamtąd powrócić i to jeszcze z duszami zmarłych.
– Żeby mi się to więcej nie powtórzyło! – krzyknął zdenerwowany Orfeusz, wskazując palcem drzwi.
Były przewoźnik potulnie wyszedł.
– Wybacz, proszę – powiedział tracki władca z pokorą. – To nieokrzesany człowiek… A raczej duch.
– Rozumiem. To utwierdza mnie w przekonaniu, że cel jest coraz bliżej.
– A zatem wyruszajmy, szkoda czasu! – zawołał ochoczo Orfeusz.
– Co z twoją lirą?
– Przyznam szczerze, zataiłem przed tobą, że mam jeszcze zapasową od mamusi, muzy Kaliope, przeznaczoną specjalnie na czarną godzinę. Hermes ma jej tylko dodać skrzydeł. To znaczy strun.
Wyciągnął ze złotej skrzyni piękną lirę
– Czy mogę? – zapytał uradowany Herakles.
– Przepraszam cię, lecz wolę jednak grać sam. Lira w twym ręku to niebezpieczne narzędzie. Zabijałeś nią podobno nauczycieli…
– Oj, tam, zdarzyło się dawno temu. Sami sobie winni. Nadgorliwi byli. Jak to nauczyciele…
– A zatem postanowione. Wracam do Hadesu!
Obaj następnie odeszli, aby odpocząć przed wspólną wyprawą.
***
Rozgniewany Dionizos ciskał pożyczonymi od Zeusa piorunami, śledząc ze spowitego chmurami Olimpu całą rozmowę.
– Ten pisarczyk za wiele sobie pozwala!
– Uspokój się. – Bezskutecznie próbował uciszyć go Apollo.
– Już wysłałem Menady, miały mi przynieść jego głowę, a on nie dość, że nadal żyje, to jeszcze ma zapasową lirę i zamierza znowu udać się do Hadesu! Przebrzydły krętacz!
– Mówisz o moim synu – skarcił go bóg piękna.
Dionizos wymierzył piorun, lecz natychmiast swego pana osłoniło dziewięć muz. Apollo wstał i znad głów wiernych towarzyszek spojrzał triumfalnie na podpitego awanturnika.
– Z kobietami nie walczę! – rzekł nerwowo Dionizos, opuszczając dłoń z błyskawicą i spoglądając znów na rozmawiających w Tracji mężczyzn.
– A ja jestem kontent, że ktoś nareszcie utrze nosa mojemu butnemu bratu! – przerwał ciszę zadowolony Posejdon. – W każdym razie poparcie wszelkich wód Orfeusz ma zapewnione!
– Powinni osiągnąć swój cel – dodała rozmarzona Afrodyta. – Miłość zawsze zwycięża…
– Pytanie zasadnicze: czyja miłość? – zapytała z przekąsem Atena.
– Co masz na myśli? – naburmuszyła się Hera.
– Nic. Po prostu ten szaleniec poświęca ciągle życie dla puszczalskiej żony!
– A ja wierzę, że im się uda! – stwierdziła Hera z nieszczerym uśmiechem, nienawidziła bowiem herosa i życzyła mu rychłej śmierci u bram Tartaru.
– O ile boski Zeus na to pozwoli – skwitował Ganimedes, zerkając wymownie w kierunku opuszczonej właśnie sypialni Najwyższego.
– Martwię się, jak Herakles zniesie wiadomość, że żona od czterdziestu lat zdradza go z podstępnym, przebrzydłym centaurem Nessosem – dodała bogini miłości.
Nagle wszystko ucichło, bo oto Orfeusz począł grać i śpiewać. Rośliny bujnie wyrastały przy drodze, którą podążał, zwierzęta wychodziły z legowisk, aby posłuchać cudnej poezji, nawet groźne mityczne potwory przystawały w zachwycie – cała przyroda oddawała należną cześć wybitnemu talentowi króla Tracji. Olimp również nie pozostał głuchy na te cudne brzmienia.
– Nie dam rady dłużej! – zawołała Persefona, która właśnie zakończyła drzemkę w swej sypialni na świętej górze i wracała do podziemnego pałacu. – Talent tego śmiertelnika jest niezwykły! Wypuszczę każdą duszę, o którą tylko mnie poprosi! Hadesie, bądź tak uprzejmy, mój mężu… – zwróciła się do starego boga, również wybierającego się do Podziemi.
Ten spojrzał na nią nieprzytomnie. Bogini dostrzegła zatyczki w uszach.
– Ejże, nie oszukuj! – podeszła i wyjęła je z uśmiechem. – Przecież Orfeusz gra przede wszystkim dla ciebie!
Hades krzyknął i padł na kolana, próbując zatkać uszy dłońmi. Nic to nie pomogło. Po chwili, niczym lunatyk, wraz z żoną, również zaczarowaną muzyką i śpiewem poety, zszedł po stromych zboczach Olimpu wprost do Świata Zmarłych.
Otwarli olbrzymie wrota, stojąc z boku, jak zahipnotyzowani.
***
Tymczasem odziane w jelenie skóry Menady zagrodziły przejście obu wędrowcom. Ich szaleńcze tańce i śpiewy powodowały, że jako jedyne żyjące istoty pozostawały głuche na głos trackiego poety. Przewodziła im przepiękna Lamia, znana z pożerania mężczyzn. Pod wpływem czarów Hebe zmieniła się ona błyskawicznie w postać ukochanej Heraklesa. Towarzyszki nieprzerwanie krzyczały, zagłuszając lirę i śpiew Orfeusza.
Starzec podczas marszu odzyskał część sił oraz nieco witalności. Jednak na próżno starał się uratować i odskoczyć. Nie chciał skrzywdzić ukochanej. Paszcza demona pod postacią Dejaniry okazała się śmiercionośnym narzędziem w rękach rozwścieczonej Hebe. Lamia połknęła Heraklesa. Pozostałe Menady pochwyciły grajka, przerażonego śmiercią towarzysza aby – zgodnie z przepowiednią wyroczni i nakazem Dionizosa – ściąć mu głowę.
Kiedy nastała cisza, Hades z Persefoną otrząsnęli się z muzycznego letargu, błyskawicznie zamknęli bramy Piekieł, by już ich nigdy nie otworzyć. Dejanira, nieczuła i całkowicie obojętna na poświęcenie męża, pozostała w Tartarze u boku zakochanego w niej centaura Nessosa.
***
– Nie doceniłeś mojej miłości, głupcze! – krzyknęła obserwująca te zajścia w swym pałacu rozzłoszczona Hebe, ciskając i rozbijając szklaną kulę o ziemię.
– I jakie wrażenia, o boska? – Ganimedes pojawił się nagle za jej plecami.
– Odejdź i przestań ze mnie szydzić! – Spuściła głowę.
– Nie doceniasz moich możliwości, piękna pani. – Młodzian delikatnie podniósł jeden z kawałków kuli i wskazał czarodziejce ukazujące się w nim sceny.
Ujrzeli oboje Heraklesa, stojącego na Olimpie przed Zeusem. Był znowu zdrowy, silny i potężny, uzyskawszy nieśmiertelność, pogodzony z utratą niewiernej Dejaniry i jej związkiem ze zdradzieckim centaurem.
Szaropopielate oczy bogini spojrzały pytająco na trojańskiego królewicza.
– Byłem ci coś winien, droga Hebe. – Podał naręcze cudnych kwiatów, nazwanych jej imieniem. – Podążaj ze mną ku Olimpowi, orszak ślubny już tam na ciebie czeka. Wszak Herakles zawsze był ci pisany.
To powiedziawszy, uniósł jej dłoń, po czym złożył delikatny pocałunek.
– Zaraz… czy ja tam dostrzegam również Orfeusza z Eurydyką? – Baczniej spojrzała w szkiełko. – Co zrobiłeś? – Uśmiechnęła się niepewnie.
Trojańczyk spąsowiał.
– Bóg Chronos okazał się sympatyczny, a także nader skłonny do miłości… I nie widział przeszkód, by cofnąć czas. A bogini Mitologia, równie przemiła, zgodziła się, że możemy ich ocalić. Twój ukochany sam się do tego przyczynił, gdyż dawno temu obiecał ufundowanie Władcy Czasu ważnego narzędzia pracy, czyi Koła Zodiaku, leżącego na nieboskłonie tuż obok Mlecznej Drogi, powstałej z mlecznych kropli z piersi Hery. Aha, tylko ani mru-mru boskiemu Zeusowi, żem maczał palce w tej intrydze!
– Masz słowo samej Hebe! – Roześmiała się. – A co z zaczarowaną koszulą? – zapytała, wskazując resztki spalonej materii.
– Bogini Frazeologia zajmie się nią, jestem tego pewien – stwierdził królewicz Troi. – Koszula Dejaniry pozostanie w pamięci na całe stulecia jako przestroga i wieczna mądrość.