- Opowiadanie: Młody pisarz - Złota wyspa

Złota wyspa

Tekst jest pewnego rodzaju eksperymentem. 

Starałem się napisać krótką historyjkę z przesłaniem. Zastanawiam się jednak, czy przypadkiem nie przesadziłem z prędkością przedstawiania wydarzeń? Co prawda przy poprawianiu  wydłużyłem nieco fragmenty, by akcja nie gnała na łeb na szyję, ale...

Będę wdzięczny za każdą opinię i radę.

 

 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy V, drakaina

Oceny

Złota wyspa

Łódź dobiła do brzegu. Noah chwycił torbę, wyskoczył na żółty piasek i ostatni raz spojrzał za siebie. Promienie słońca padały na lazurową wodę, na której bujał się nieznacznie mały okręt. Wiatr delikatnie bawił się żaglami, a liście drzew szumiały, mącąc ciszę. 

Noah poprawił kapelusz i sięgnął za pas, sprawdzając, czy colt łatwo wysuwa się z kabury. Następnie powiódł wzrokiem po wzniesieniach. Westchnął, bo czekała go niełatwa przeprawa. Żałował, że nie zabrał w podróż choćby jednego wspólnika. Z drugiej strony, komu miał zaufać?

Ruszył wzdłuż stromego zbocza. Teraz przynajmniej nie czuł na karku piekącego słońca, gdyż skały rzucały wyjątkowo długi cień. Z uwagą lustrował otoczenie, szukając punktu odniesienia.

Oczami wyobraźni widział siebie na tronie ze złota, popijającego z kufla pełnego piwa. Zobaczył niewolników leżących w pokłonie. Czcili go jak boga. Uśmiechnął się i przymrużył oczy. Jeszcze chwila, a wszystko, co sobie zamarzy, stanie się jego własnością. To brzmiało tak pięknie, a on był pewien, że niedługo tak właśnie się stanie.

 

***

 

Przedzieranie się przez chaszcze i strumyki sprawiło, że ledwo trzymał się na nogach. Splunął na ziemię, gdy pomyślał, ile jeszcze razy będzie musiał pokonać tę trasę. Na małym wzniesieniu stał kamień z namalowanym znakiem „X”.

Noah powolnym krokiem zbliżył się do skały. Przejechał dłonią po powierzchni. Była całkowicie gładka. Odetchnął z ulgą. Teraz wystarczyło znaleźć jeszcze tę przeklętą jaskinię i będzie dobrze. Miał jeszcze kilka godzin, zanim słońce schowa się za horyzontem, a wyspę ogarnie nieprzenikniony mrok.

 

***

 

Zauważył pośród skał nadzwyczaj dużą szczelinę. Nadzieja znów wstąpiła w jego serce. Może ta próba okaże się tą szczęśliwą? Nie miał pojęcia, ale trzeba było chociaż spróbować. Nie po to przepłynął taki kawał drogi, by teraz zrezygnować. Przyłożył oko do szczeliny.

Serce niemal wyskoczyło mu z piersi.

– Tak! – krzyknął i zacisnął palce na torbie.

Widział stosy złota, połyskujące w promieniach słońca i kamienie szlachetne mieniące się najróżniejszymi kolorami. Uśmiechnął się szeroko i wyjął z torby mały kilof.

Uderzył raz i drugi, i trzeci. Szczelina powoli się rozszerzała. Jeszcze kilkanaście ciosów i będzie na tyle duża, by dało się przez nią przecisnąć. Nie zwracał uwagi na zmęczenie, chociaż pot spływał mu po karku.

W końcu robota była skończona. Wykonał pięćset, może sześćset uderzeń? Nie liczył. Najpierw przerzucił plecak na drugą stronę, a następnie sam przecisnął się pomiędzy skałami.

Upadł na kolana. Doczołgał się do stosu skarbów i zagarnął złoto rękami. Przesypywał je z dłoni do dłoni. Serce biło mu jak oszalałe. Oto koniec jego problemów, zabierze wszystko na okręt, a potem do domu! Kupi plantacje, wybuduje piękne ranczo. Pełnymi garściami pakował złoto i szlachetne kamienie do torby oraz kieszeni.

Nagle dostrzegł, że coś mieni się błękitem w świetle słońca, zaglądającego przez szczelinę w sklepieniu.

Diament! Drżącą dłonią sięgnął po szlachetny kamień. Z zaskoczeniem stwierdził, że jest oszlifowany. Przez chwilę ważył go w dłoni. I nagle zaczął się histerycznie śmiać.

Za ten jeden klejnot mógł sobie kupić okręt, nawet więcej. Pałac. Może we Francji? Do końca życia nie musiałby nic robić.

Owinął szczelnie diament w jedwabny materiał i schował do małego woreczka, wiszącego przy pasie. W myślach wygrażał się teraz dawnemu przyjacielowi, przez którego stracił majątek.

– Pies we mnie nie wierzył, ale ja mu pokażę. Zbuduję pałac, a potem…

Do uszu Noaha dobiegł stukot. Mężczyzna przestał pakować skarby i przyłożył ucho do podłoża.

Zerwał się z ziemi. Serce biło mu coraz szybciej. Tu nie powinno nikogo być. Bezludna wyspa. Był tego pewien, a jednak słyszał kroki. Kto mógł iść w jego stronę i czego chciał? Noah nie wiedział. Przyjaciel? Nie, na pewno nie, ale może ktoś neutralny. Może uda mu się z nim dogadać? A co, jeśli nie?

Podjął błyskawiczną decyzję. Skoczył w bok i przywarł plecami do zimnej skały.

Otarł dłonią krople potu i wstrzymał oddech. Kroki były coraz głośniejsze. Noah zaklął w myślach. Wydawało mu się, że idzie po niego cała armia kanibali. Zganił się za taką myśl. Wysłuchiwanie historyjek marynarzy widocznie mu nie służyło. Miał problem, by zapanować nad sobą.

Drżącą dłonią wymacał zimną stal rewolweru. Mógł się przecież jeszcze bronić. Stawić czoło niebezpieczeństwu. Musiał tylko sprawdzić, kto jest przeciwnikiem.

Gwałtownym ruchem wychylił głowę zza skały. Kilka kroków przed nim stało pięciu uzbrojonych we włócznie mężczyzn w krwistoczerwonych maskach. Czyli miał do czynienia z tubylcami. Zaklął siarczyście i z powrotem ukrył się za skałą.

– Witaj, co cię do nas sprowadza? – zawołał jeden z tubylców, używając dziwnej angielszczyzny. 

Noah zamarł w miejscu, ale zmusił się do spokoju i odparł:

– Skarby.

Ugryzł się w język. To nie była dobra odpowiedź. Przeklęci marynarze, to ich wina, że popełnił błąd. Mogli się zamknąć i nic nie gadać.

– Wyjdź do nas. Porozmawiamy.

Chcieli go zabić? Czy faktycznie porozmawiać? Poczuł ucisk w żołądku.

– Nie mogę wam zaufać. Jeśli mnie zabijecie…

– Odłóż skarby, a nic ci się nie stanie. Wrócisz tam, skąd przybyłeś.

W głowie Noaha pojawiła się szalona myśl. Tylko przez chwilę się wahał. 

– Zgadzam się.

Podszedł do kupki skarbów. Delikatnie położył torbę ze złotem na ziemi.

– Proszę, oto wasze skarby.

Wstrzymał oddech. Jeden z tubylców wystąpił o krok do przodu i powiedział:

– Cieszę się, że nas posłuchałeś. Możesz wracać.

Noah z trudem powstrzymał się od triumfalnego okrzyku. Z trudem ukrył szeroki uśmiech. 

– Dziękuję – odparł i ruszył w stronę wyjścia.

Miał przy sobie diament i jeszcze trochę złota. Na pałac i dostatnie życie powinno starczyć, ale… co jeśli nie starczy? Skończy na plantacji, jako niewolnik? Bał się jeszcze jednego, że ktoś go okradnie. I co wtedy? Większa suma by się przydała. Nie miał jednak wyboru. Wychodząc z jaskini, powiódł smętnym wzrokiem po skarbach, których nie mógł zabrać. Tubylcy odprowadzali go spojrzeniem, stojąc w milczeniu po obu stronach jaskini. Gdyby nie oni… mógłby zyskać bogactwo i sławę. To wszystko była ich wina. Przeklęci! 

Stał w miejscu, patrząc jak misternie oszlifowane kamienie szlachetne mienią się w promieniach słońca.

– Wychodzisz? – zapytał jeden z tubylców.

Noah nie odpowiedział. Jego twarz wykrzywił wściekły grymas.

Sięgnął po pistolet i wycelował w najbliżej stojącego człowieka. Huk złączył się z przeraźliwym krzykiem. Zanim pozostali zdążyli zareagować, oddał cztery kolejne strzały.

Mężczyźni drgali jeszcze przez chwilę w konwulsjach. Noah stał w milczeniu. Wreszcie ruszył po swoją torbę. Nie zatrzymał się nawet wtedy, gdy wdepnął w kałużę krwi, a ta przylepiła się do jego butów. Chwycił płócienną sakwę i obrócił się na pięcie.

Jeszcze raz spojrzał na ciała tubylców, niemal pływające w szkarłatnej cieczy. Na ich twarzach zastygły grymasy bólu. Noah wzdrygnął się, ale nie zwolnił kroku.

Zostawił za sobą pięć trupów i skały opryskane krwią. Szkarłatne słońce chowało się za górami, gdy do uszu Noaha dobiegł huk bębnów. Noah zadrżał. Nie było czasu na namysły. Musiał biec i to najszybciej jak potrafił.

Oddychał nierówno, potykał się o krzaki i kamienie. Ciszę zakłócały co jakiś czas nawoływania. Przyśpieszył. Nie czuł już mięśni. Poruszał się ostatkiem sił. Oczy zaszły mu mgłą. Kątem oka zobaczył, że ma przed sobą rów. Odbił się. Za słabo. Plusk wody zmieszał się trzaskiem kości.

Nie mógł się poddać, jeszcze nie teraz. Zaraz dotrze do łódki. Tam będzie bezpieczny. Podparł się na rękach i wstał. Chwycił torbę i skoczył do przodu. Jednak zanim zdążył zrobić kilka kroków, usłyszał świst strzały i poczuł ból w klatce piersiowej. Zrozumiał. Otoczyli go. Byli z przodu i z tyłu.

Zachwiał się, ale jeszcze przez chwilę walczył o życie. Jednak mięśnie były zbyt zmęczone. Bezwładnie runął na ziemię.

Czerwona od krwi wypadła z kieszeni na trawę. 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Mocny w wymowie tekst. Łatwo potępić Noaha, chociaż z drugiej strony pewnie wielu ludzi zachowałoby się tak, jak on. Któż nie marzył o bogactwie i zakończeniu wszelkich kłopotów, odegraniu się na podłych ludziach, kiedy wreszcie znajdzie się wymarzony skarb? 

Daje do myślenia fakt, że główny bohater – jak się wydaje – zdołał przecież przechytrzyć strażników, miał szanse na bogate życie, a mimo tego nadmierna chciwość wygrała i uznał, że wynosi za mało, że lepiej ich zabić i wziąć więcej kosztowości.

Człowieczeństwo odsunięte na dalszy plan, liczy się tylko żądza zysku. Smutne, ale bardzo realne. sad

 

Moje sugestie co do spraw technicznych:

 

Łódź dobiła do brzegu. Noah chwycił torbę, wyskoczył na żółty piasek i ostatni raz spojrzał się za siebie. – można bez „się”

 

Żałował w duchu, że nie zabrał w podróż, (bez przecinka) choćby jednego wspólnika.

 

Zgnoił (zganił?) się za taką myśl.

 

Zaklął siarczyście i (brak „z”) powrotem ukrył się za skałą.

 

Stał (brak „w”) miejscu, patrząc jak, (bez przecinka) misternie oszlifowane kamienie szlachetne mienią się w promieniach słońca.

 

Sięgnął po pistolet i wycelował (brak „w”) najbliżej stojącego tubylca.

 

Pozorną ciszę, (bez przecinka) zakłócały co jakiś czas odgłosy nawoływania.

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Witaj, bruce.

Dziękuje ci za komentarz i wskazanie błędów oraz za ciekawą refleksję. Chochliki wyłapane :)

Człowieczeństwo odsunięte na dalszy plan, liczy się tylko żądza zysku. Smutne, ale bardzo realne.

To chyba jest wpisane w naturę człowieka, a przynajmniej tak pokazuje historia. W dzisiejszych czasach bardzo dobrze to widać. Żądza władzy, sławy i terenów. Z tych powodów na Ukrainie i w Rosji cierpi wiele ludzi. Może kiedyś to się zmieni i wojny całkowicie zanikną. Może… 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Obyś miał rację z ową optymistyczną wizją przyszłości naszej planety. :)

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Chyba zawsze będą tacy, którzy zechcą mieć pałac.

Bardzo dobry tekst, ale wydłużenie go na pewno by mu nie zaszkodziło.

Teraz to garść impresji w biegu. Niemniej dałam się porwać;)

Lożanka bezprenumeratowa

Młody Pisarz

Piszesz – będę wdzięczny za każdą opinię i radę. Zatem to, co poniżej, to moja koleżeńska, pisarska porada.

Do miejsca – „Zauważył pośród skał… – piszesz sensownie, z pomysłem, czytelnik wie, o co chodzi.

Jednak od tego miejsca, jest tak, jak 'zauważam' poniżej – coraz więcej „wytartych”, oklepanych, zużytych zdań, nie do końca właściwie strukturalnie zbudowanych.

 

Co przeciętny czytelnik, czyli ja, zyskał po odczycie tego szorta. Dowiedziałem się, po kolei, jedno po drugim, że:

On, to Noah + łódź, szczelina, złoto i inne skarby,

jedwabny materiał – co za szlachetność w przygotowaniach do skoku: łódka, szczelina i diamencik???

Aż tu jakiś pies, który w niego nie wierzył,

pięciu milutkich (nieagresywnych) tubylców z włóczniami,

pięć strzałów,

pięć drgających ciał

i (co także bardzo ważne), skały opryskane krwią!

Na ich twarzach oczywiście, co – zastygły grymasy bólu.

A on się wziął i Noah wzdrygnął się

W międzyczasie bohater kilka razy zadrżał

I te jego oczy – jak u tysiąc a autorów wcześniej – musiały zajść mu mgłą!!

Umie klnąć tylko w myślach – żeby nie było słychać,

gani sam siebie (to ważne), że zmyślił myśl jakąś – bo inaczej…

Potem coś wymacał,

Jeśli klnąć – to tylko jak siarką… (siarczyście),

A pod kapeluszem ukrył, tym razem, nie wąski, a szeroki uśmiech – łał,

Aż nagle grymas i tak jak, uśmiech – szeroki, to grymas – wściekły,

Potem plusk wody miesza (w czym i po co) jego strzaskane kości.

Oczywiście – jak się już obracać, to (tylko) na pięcie, bo paluszki ucięte, czy niezdarne…

A teraz MOTTO szorciku pt. „Złota wyspa”:

Gdyby nie te zmęczone mięśnie – to by na pewno (przecież) – nie osunął się na ziemię, och, przepraszam, jeszcze: spadająca na trawkę zaczerwieniona od wsty… monetka… no jak w Holly-Bolly filmie!

Młody Pisarzu – oczywiście bardzo serdecznie cię przepraszam, lecz dla twojego tylko dobra – musiałem ci to po kolei uprzytomnić.

Te ok. co najmniej trzydzieści twoich zdań – to (być może nieświadomie napisane) tzw. 'wytarciuchy’, które zbyt początkowi pisarze „wkładają” w swoje myśli i na klawiaturę.

Każdy czytelnik, który przeczytał dziesięć książek, zauważy to i pomyśli – „ja chciałbym poczytać tekst napisany wnętrzem, czułością, zdolnością i indywidualnym językiem danego pisarza – a nie, powtarzanymi po tysiąc razy strasznymi schematami zdań – (oklepanymi, zużytymi)”.

Sorry wielkie, ale w końcu ktoś tutaj musi zdecydowanie ci to przekazać. Masz każde z tych zdań wstawić do netu, odczytać i zdecydować, że te minimum 30 powyższych przykładów (plus wiele, wiele innych), już nigdy w twoich tekstach nie powinno się pojawić, jeśli oczywiście nie chcesz być na zawsze początkującym twórcą.

Bardzo serdecznie pozdrawiam.

LabinnaH

Witaj, Ambush

Chciałem stworzyć wartką akcję, ale jak widać, brakuje mi doświadczenia. Obecnie próbuję znaleźć złoty środek. Cóż, następnym razem postaram się napisać coś mniej chaotycznego. 

Cieszę się, że pomimo tego tekst przypadł ci do gustu. 

Pozdrawiam :) 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć, LabinnaH

Dziękuję za cenne rady. Dałeś mi do myślenia. Teraz widzę, że muszę zacząć więcej czytać. Prawdopodobnie brakuje mi bogatego słownictwa i porządnego warsztatu. 

Całości przyjrzę się za chwilę jeszcze dokładniej i każde zdanie przeanalizuję. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

No cóż, wielka chciwość przysłoniła Noahowi rozum, co nie wyszło mu na dobre.

Nie bardzo wiem, na czym polega eksperyment wspomniany w przedmowie.

 

Może siód­ma próba okaże się to szczę­śli­wą? → Literówka. 

 

się­gnął po ka­mień szla­chet­ny. → …się­gnął po szla­chet­ny kamień.

 

scho­wał do ma­łe­go wo­recz­ka, wi­szą­ce­go za pasem. → …scho­wał do ma­łe­go wo­recz­ka, wi­szą­ce­go przy pasie.

 

Wy­słu­chi­wa­nia hi­sto­ry­jek ma­ry­na­rzy wi­docz­nie mu nie słu­ży­ło. → Literówka.

 

W głów­nie Noaha po­ja­wi­ła się sza­lo­na myśl. → W czym pojawiła się myśl???

Pewnie miało być: W głow­ie Noaha po­ja­wi­ła się sza­lo­na myśl.

 

Zga­dam się. → Literówka.

 

Chwy­cił za płó­cien­ny ma­te­riał… →A może: Chwy­cił płó­cien­ną sakwę

 

i ob­ró­cił się na pię­cie.

Idąc, jesz­cze raz spoj­rzał na ciała pię­ciu tu­byl­ców… → To nie powtórzenie, ale nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Idąc, jesz­cze raz spoj­rzał na ciała tu­byl­ców

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No dobrze, ale gdzie tu jest fantastyka?

Szczelina powoli się rozszerzała. Jeszcze kilkanaście uderzeń i pęknie.

Czy szczelina może pęknąć?

Babska logika rządzi!

Cześć. 

Dziękuje za wskazanie błędów. Poprawiłem. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Bardzo proszę, Młody pisarzu. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

– Witaj, co cię do nas sprowadza? – zawołał jeden z tubylców.

Hmm… Po jakiemu ze sobą gadali? Jeśli Noah znał język tubylców, to wartałoby o tym wspomnieć. Jeśli strażnik odezwał się do niego w jego języku (angielski?), to też pasuje wyjaśnić, gdzie się go nauczył.

Dobrze poradziłeś sobie z przedstawieniem akcji z perspektywy antybohatera. Wyszło bez moralizowania, jednak wiadomo, co chciałeś powiedzieć.

Ogólnie całkiem-całkiem, ale wydaje mi się, że opowieść stoi w rozkroku między miniaturką z morałem a ,,pełnym metrażem”. Jak na miniaturkę zaczyna się dosyć długo. Jak na pełny metraż jest… no, za krótkie. 

BTW, zakrwawioną monetę wyobraziłem sobie jako aztecki medalion z Klątwy ,,Czarnej Perły”. ;)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Cześć, SNDWLKR.

Miło mi, że do mnie wpadłeś.

Hmm… Po jakiemu ze sobą gadali? Jeśli Noah znał język tubylców, to wartałoby o tym wspomnieć.

Racja, mój błąd. 

Mam spory problem z opowiadaniem historii (kłania się brak doświadczenia). Zdaje sobie sprawę, że trochę za szybko poprowadziłem akcję. Następnym razem wrzucę tekst na betę i mam szczerą nadzieję, iż kiedyś uda mi się napisać coś godnego biblioteki. 

Pozdrawiam! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej

Komentarz pisany na bieżąco w trakcie czytania.

 

 

Łódź dobiła do brzegu. Noah chwycił torbę, wyskoczył na żółty piasek i ostatni raz spojrzał za siebie. Promienie słońca padały na lazurową wodę. Nad zatoką wznosiły się dumnie góry. Do uszu mężczyzny dolatywał szum liści, wywoływany podmuchami morskiego wiatru. W dali majaczył niewielki okręt.

Szum liści, ale nie piszesz nic o drzewach czy lesie. Lazurowa woda, żółty piasek – od razu mam skojarzenie z jakąś egzotyczną wyspą. Jeśli tak, to podkreśliłbym upał.

Żałował w duchu, że nie zabrał w podróż choćby jednego wspólnika.

Tamten okręt w oddali – przypłynął nim sam? Raczej niemożliwe, więc ktoś go przywiózł. W takim razie bohater dostał łódź i sam na niej przypłynął, czy ktoś podrzucił go na brzeg?

Teraz wystarczyło jedynie znaleźć jaskinię.

Trochę rym. Wystarczy zmienić jedynie na tylko.

Teraz wystarczyło znaleźć jeszcze tę przeklętą jaskinię i będzie dobrze.

Powtarzasz tę samą informację praktycznie tym samym zdaniem.

Przedzieranie się przez chaszcze i strumyki sprawiło, że ledwo trzymał się na nogach.

Nad zatoką wznosiły się dumnie góry.

Teraz przynajmniej nie czuł na karku piekącego słońca, gdyż skały rzucały wyjątkowo długi cień.

Miał jeszcze kilka godzin, zanim słońce schowa się za horyzontem, a wyspę ogarnie nieprzenikniony mrok.

Mam problem z wyobrażeniem sobie tej wyspy. Mamy plażę, zatokę otoczoną górami, które rzucają wyjątkowo długi cień. Skoro jest wyjątkowo długi, to słońce zachodzi albo wschodzi, bo cienie wtedy są długie, ale przecież góry ogólnie rzucają wiele cienia, więc wyspa byłaby i tak w cieniu. Do tego chaszcze, czyli krzaki. Nie ma tu drzew?

Nie miał pojęcia, ale trzeba było chociaż spróbować.

Nie po to przepłynął taki kawał drogi, by teraz zrezygnować.

Próbuje cały czas. Czemu przy siódmej szczelinie miałby rezygnować?

Uderzył raz i drugi, i trzeci. Szczelina powoli się rozszerzała. Jeszcze kilkanaście uderzeń i będzie na tyle duża, by dało się przez nią przecisnąć.

Na początku pierwsze co pomyślałem, to jak ktoś schował skarb w jaskini, do której nie ma normalnego wejścia. Po drugie, co to za schowanie skarbu, jak można go zobaczyć tak łatwo. Po trzecie, na pewno małym kilofem tak szybko poszerzysz wąską szczelinę w skale, aby przeszedł przez nią dorosły facet?

Oto koniec jego problemów, zabierze wszystko na okręt, a potem do domu!

To jednak sam jest na tym okręcie?

Przyjaciel? Nie, na pewno nie, ale może ktoś neutralny.

Słowo neutralny bardzo nie pasuje na określenie czyichś zamiarów.

Wysłuchiwanie historyjek marynarzy widocznie mu nie służyło.

Okręt jednak z marynarzami? :P Jeśli tak, to bardzo naiwne myśleć, że marynarze pozwolą mu dopłynąć z całym skarbem do domu. Zabiliby go od razu.

Gwałtownym ruchem wyłonił głowę zza skały. Kilka kroków przed nim stało pięciu uzbrojonych we włócznie mężczyzn w krwistoczerwonych maskach. Czyli miał do czynienia z tubylcami. Zaklął siarczyście i z powrotem ukrył się za skałą.

To oni weszli przez szczelinę do środka? Czy on wygląda na zewnątrz? Pogubiłem się.

– Witaj, co cię do nas sprowadza? – zawołał jeden z tubylców.

W jakim języku mówią tubylcy?

– Wyjdź do nas. Porozmawiamy.

Czyli są na zewnątrz. 

– Nie mogę wam zaufać. Jeśli mnie zabijecie…

To co? :P

– Zgazdam się.

Zgadzam.

Opuścił schronienie i podszedł do kupki skarbów. Delikatnie położył torbę ze złotem na ziemię.

Opuścił co? Jaskinię? 

Na pałac i dostatnie życie powinno starczyć, ale… co jeśli nie starczy? Skończy na plantacji? Może jako niewolnik?

Dlaczego miałby skończyć jako niewolnik? Jest ogromna różnica między pałacem i dostatnim życiem a losem niewolnika.

Wychodząc z jaskini, powiódł smętnym wzrokiem po skarbach, których nie mógł zabrać. Tubylcy odprowadzali go spojrzeniem, stojąc w milczeniu po obu stronach jaskini

Powtórzenie jaskini, ale mniejsza z tym. To oni wciąż stali na zewnątrz, a on w środku? W porządku, tylko wtedy nie stali po obu stronach jaskini, bo by się nie widzieli. Można napisać, że rozstąpili się, dając mu przejść, jeśli tak to sobie wyobrażałeś.

Przeklętych pięciu rycerzyków!

Rewolwerowiec raczej nie określiłby jakichś dzikusów mianem rycerzyków.

Stał w miejscu, patrząc jak, misternie oszlifowane kamienie szlachetne mienią się w promieniach słońca.

Patrząc jak misternie – bez przecinka.

Nie zatrzymał się nawet wtedy, gdy wdepnął w kałużę krwi, a szkarłatna ciecz przylepiła się do jego butów. Chwycił za płócienną sakwę i obrócił się na pięcie

Idąc, jeszcze raz spojrzał na ciała tubylców, niemal pływające w szkarłatnej cieczy.

Szkarłatnej cieczy tu za dużo.

Wyszedł z jaskini, pozostawiając za sobą pięć trupów i skały opryskane krwią 

To dopiero wyszedł? Przecież oni stali na zewnątrz, więc jak zostawił ich w środku? 

 

Ok, był pomysł, ale trochę za prosty. Od momentu pojawienia się tubylców wiadomo, że historia nie skończy się pomyślnie dla bohatera… i tu przydałoby się przełamać schemat ukaranej chciwości, nic jednak takiego nie nastąpiło.

Za mało ważnych szczegółów, za dużo zbędnych opisów. Jak na szort, niepotrzebnie pokazujesz kałuże krwi i zbryzgane skały, opisujesz wyspę (aż się pogubiłem) i każdy ruch Noah. A jak na pełnoprawną opowieść omijasz sprawy, jak skąd się dowiedział o skarbie, dlaczego złoto leży w jaskini, zamiast w świątyni tubylców, kim jest bohater i czy kieruje nim coś innego niż zwykła chciwość.

Masz akapity, gdzie jest za dużo zdań prostych, ale trudno coś doradzać w szorcie na temat stylu.

Niewiele dobrego tu mówię, ale konstruktywna krytyka przyniesie Ci więcej dobrego :)

Pozdrawiam i jak masz jakieś pytania, to śmiało.

Witaj, Zanais

Wielkie dzięki za obszerny komentarz. Bardzo mi pomogłeś. 

Kajam się. Zrozumiałem, że przed publikacją powinienem wrzuć tekst na betę. Następnym razem tak zrobię, obiecuję. Podsunąłeś mi wiele sugestii, z których niewątpliwie skorzystam. 

To co dało się w miarę łatwo poprawić, bez zmieniania całej historii poprawiłem. Mam teraz cyberpunkowy tekst w roboczych. Może ten będzie lepszy? Chętnie to sprawdzę, ale jeszcze musi odleżeć.

Chciałbym jeszcze powiedzieć, że bardzo duży zawdzięczam całej społeczności. W ciągu ostatniego roku zdecydowanie poprawiłem swój warsztat, a feedback motywował mnie do pisania. Zawsze mi ciepło w sercu, gdy widzę nowy komentarz :) 

Niewiele dobrego tu mówię, ale konstruktywna krytyka przyniesie Ci więcej dobrego :)

Oczywiście! Konstruktywna krytyka to coś, co lubię. Dużo dla mnie znaczy,

Pozdrawiam bardzo, ale to bardzo serdecznie! :) 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Nie ma za co :)

Zrozumiałem, że przed publikacją powinienem wrzuć tekst na betę.

Nie, niekoniecznie. Też korzystam z bet, ale szorty staram się wrzucać bez bety, jedno długie opowiadanie też wrzucę bez bety, bo wtedy łatwiej zobaczyć swoje błędy. Na pewno polecałbym Ci bety, kiedy piszesz na konkursy, ale na luźne wrzutki nie trzeba. Jak uważasz, przymusu w każdym razie nie ma.

Chciałbym jeszcze powiedzieć, że bardzo duży zawdzięczam całej społeczności. W ciągu ostatniego roku zdecydowanie poprawiłem swój warsztat, a feedback motywował mnie do pisania. Zawsze mi ciepło w sercu, gdy widzę nowy komentarz :) 

Bardzo miło to słyszeć, znaczy, że trafiłeś do właściwego miejsca w sieci :)

Pozdrawiam

 

PS Jak długi jest ten cyberpunk?

PS Jak długi jest ten cyberpunk?

5808 znaków. Prawdopodobnie źle określiłem gatunek. W tekście nie skupiam się za bardzo na technice i nauce. Po prostu opowiadam historię chłopca, a nie czułem potrzeby wyjaśniania, w jaki sposób samochody latają, albo jak działają metalowe części w ludziach. 

Temu szortowi chcę poświęcić szczególnie dużo czasu, wrzucanie mocno przeciętnych opowiadań już mi się znudziło ;) Tylko szkoda, że stworzenie czegoś lepszego jest dla mnie trudne. Doświadczenie nabywa się z czasem, więc nadal będę próbował. Kiedyś się uda, tak sądzę… :D

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Zaproś mnie do bety.

Z chęcią skorzystam z propozycji. To w końcu bardzo dobra oferta ;P Jak tylko tekst odleży, wrzucę i zaproszę. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej, prosisz o wszelkie opinie i rady, więc proszę bardzo :)

 

Nie bardzo wiem, na czym polega wspomniany w przedmowie eksperyment, przesłanie jest jaśniejsze, natomiast szybkość zdarzeń nie przeszkadza. W takiej miniaturce, w której w zasadzie nic się nie dzieje, nie potrzeba epickiego oddechu ani retardacji, zwłaszcza że jest to w zasadzie jedna krótka scena, w której chodzi o niegodne czyny, a nie o jakieś szczegóły świata.

Ergo źle nie jest, choć sama fabułka mało oryginalna i przewidywalna. Niemniej jako wprawka narracyjno-fabularno-przesłaniowa sprawdza się całkiem nieźle. Poprawnie poprowadzona narracja z punktu widzenia bohatera, on sam ledwie naszkicowany, ale czegoś się o nim nienachalnie dowiadujemy. Nie jest źle.

 

Poniższa łapanka to raczej dopieszczanie tekstu niż poważne babole, bo językowo jest przyzwoicie. Ergo troszkę czepialstwa.

 

Do uszu mężczyzny dolatywał szum liści, wywoływany podmuchami morskiego wiatru.

Coś mi tu nieuchwytnie nie gra. Nie przepadam za określaniem bohaterów, z których punktu widzenia jest prowadzona narracja, takimi ogólnymi i nieokreślonymi terminami jak “mężczyzna”. Tu mógłby być np. wędrowiec, podróżnik? No i szum wywoływany podmuchami – niby poprawnie, ale coś nie pasi.

 

Oczami wyobraźni widział siebie na tronie ze złota, popijającego z kufla pełnego piwa. Niewolników, płaszczących się przed nim w ukłonach.

Tu leciutko wywala się składnia, w drugim zdaniu prosi się o orzeczenie, mimo wszystko. Jakieś wyobrażał sobie albo coś w ten deseń (wyobraźnia jest wcześniej, więc niedobrze, ale pogłówkuj). Albo połącz to w jedno zdanie.

 

Na małym wzniesieniu stał kamień z namalowanym znakiem „X”.

Powolnym krokiem zbliżył się do skały. Przejechał dłonią po powierzchni.

Kamień się zbliżył i tak dalej?

 

Nadzieja znów wstąpiła do jego serca.

W jego serce

 

Serce niemal nie wyskoczyło mu z piersi.

“Niemal wyskoczyło” albo “omal nie wyskoczyło”. Polska język trudna język ;)

 

Widział stosy złota[-,] połyskujące w promieniach słońca i kamienie szlachetne mieniące się najróżniejszymi kolorami. Noah uśmiechnął się szeroko i wyjął z torby mały kilof.

Tu z kolei podmiot w drugim zdaniu, gdzie orzeczenia pierwszego odnoszą się do tej samej osoby to też nie najszczęśliwsze rozwiązanie. Gdyby w pierwszym zdaniu było np. Wyobraźnia podrzucała mu obrazy stosów złota…, to okej. Ale tak – wychodzi to sztucznie, choć zgaduję, że nie chcesz zaczynać akapitu od podmiotu, co zasadniczo jest słuszną decyzją.

 

będzie na tyle duża, by dało się przez nią przecisnąć. Nie zwracał uwagi na zmęczenie, chociaż pot spływał mu po karku. Wreszcie dziura była na tyle duża, by mógł przez nią przejść. Najpierw przerzucił plecak na drugą stronę, a następnie sam przecisnął się

Przyznasz, że to takie sobie? ;)

 

Serce biło mu[-,] jak oszalałe.

Przecinki przed jak to paskudna sprawa. Zazwyczaj się ich nie daje, mimo że na logikę powinny tam być. Ale to taki wredny nietypowy spójnik. Na pewno nie ma przecinków, kiedy “jak” wprowadza porównanie. Czasem owszem, ale bezpieczniej nie dawać, z dwojga złego.

 

Nagle dostrzegł, jak coś mieni się

“że coś się mieni”, tu akurat jak nie może zastąpić że

 

Za ten jeden przedmiot mógł sobie kupić okręt,

Może lepiej klejnot?

 

Pies[-,] we mnie nie wierzył,

Otarł ręką krople potu

Raczej dłonią, ale to już totalna kosmetyka

 

Gwałtownym ruchem wyłonił głowę zza skały.

Niestety niemożliwe, bo wyłonić występuje normalnie wyłącznie w stronie zwrotnej – coś może się wyłonić. Głowa może się wyłonić, człowiek. Ale nie można wyłonić głowy. Wyłonić można wyłącznie jakąś reprezentację w wyborach itp.

 

– Witaj, co cię do nas sprowadza? – zawołał jeden z tubylców.

Hmm. A po jakiemu on to zawołał?

 

W głowie Noaha pojawiła się szalona myśl. Tylko przez chwilę nie był jej pewny.

Tu problem nr 1 jest taki, że warto dobierać imiona tak, żeby się dobrze odmieniały. Bo w zasadzie, zważywszy że h jest tu nieme, powinna być odmiana Noego… Noaha się przyjęło, ale jest troszkę dziwne. Drugie zdanie – nie mam pojęcia, co przez to chciałeś powiedzieć ;)

 

Delikatnie położył torbę ze złotem na ziemię.

Raczej na ziemi. Rzucił na ziemię, odłożył na ziemię, ale położył na ziemi. Polska język strikes back.

 

Pod kapeluszem ukrył szeroki uśmiech.

Eee? Znaczy nasunął sobie ten kapelusz na twarz?

 

Sięgnął po pistolet i wycelował w najbliżej stojącego tubylca. Huk złączył się z przeraźliwym krzykiem mężczyzny.

Tu bym tubylca z pierwszego zdania zamieniła na “człowieka” (unikasz powtórzenia plus wzmacniasz przekaz). A “mężczyzny” bym wywaliła w ogóle, bo raczej wiadomo, kto krzyczał.

 

Chwycił za płócienną sakwę i obrócił się na pięcie[+.]

Idąc, jeszcze raz spojrzał na ciała tubylców, niemal pływające w szkarłatnej cieczy.

Kolejna zdradziecka konstrukcja języka polskiego. Staraj się unikać imiesłowów przysłówkowych współczesnych, bo one mają oznaczać coś, co dzieje się dokładnie równo z inną czynnością. I zazwyczaj w przypadku “długiego trwania” jednej z czynności są konstrukcją błędną. Tu od biedy mogłoby być “odchodząc” (ale też za długie na rzut okiem), a tak naprawdę to albo można w ogóle zacząć od “Raz jeszcze spojrzał”, albo dać np. “Zanim odszedł, jeszcze raz…”

 

Wyszedł z jaskini, pozostawiając za sobą pięć trupów

J.w. Już prędzej “pozostawiwszy”. Ale lepiej też wykombinować coś bez imiesłowów.

 

Szkarłatne słońce chowało się za górami, gdy do uszu Noaha dobiegł huk bębnów. Zadrżał.

Huk bębnów zadrżał?

 

Musiał biec i to najszybciej[-,] jak potrafił.

 

Oddychał nierówno, co chwila, potykając się o krzaki i kamienie.

Tu się coś pomieszawszy. Oddychał co chwila czy potykał się co chwila? No i imiesłów do remontu.

 

Pozorną ciszę zakłócały co jakiś czas odgłosy nawoływania.

“Odgłosy” doskonale zbędne, nawoływanie jest odgłosem. “Co jakiś czas” też zbędne, to w zasadzie też się zawiera w całej reszcie: zakłócaniu i nawoływaniu.

 

Skoczył. Za słabo. Plusk wody zmieszał się trzaskiem kości.

Mógł się odbić za słabo, ale nie skoczyć.

 

Podpierając się na rękach, wstał.

Lepiej znów bez imiesłowu. Podparł się na rękach i usiłował wstać.

 

Czerwona od krwi moneta spadła na trawę.

No i tu przyznam, że nie rozumiem. On się zamienił w tę monetę? Ona mu wypadła z kieszeni? Jeśli tak, to skąd się tam wzięła? Symbolika dość jasna, ale przyznam, że nie tłumaczy mi się to zakończenie w obrębie tekstu.

http://altronapoleone.home.blog

Witaj, drakaina

Cieszę się, że do mnie wpadłaś.

Kamień się zbliżył i tak dalej?

Na ogół kamienie nie potrafią chodzić, ale dzięki za pomysł na opowiadanie ;P

Przyznasz, że to takie sobie? ;)

Aż mi wstyd. Nie wiem, jak mogłem coś takiego zostawić. 

Kolejna zdradziecka konstrukcja języka polskiego. Staraj się unikać imiesłowów przysłówkowych współczesnych, bo one mają oznaczać coś, co dzieje się dokładnie równo z inną czynnością. I zazwyczaj w przypadku “długiego trwania” jednej z czynności są konstrukcją błędną. Tu od biedy mogłoby być “odchodząc” (ale też za długie na rzut okiem), a tak naprawdę to albo można w ogóle zacząć od “Raz jeszcze spojrzał”, albo dać np. “Zanim odszedł, jeszcze raz…”

Nawet nie wiesz, jak bardzo mi teraz pomogłaś :) Czułem, że z niektórymi zdaniami coś jest nie tak, ale za Chiny nie wiedziałem, gdzie leży problem.

 

Wielkie dzięki za szczegółowy komentarz. Dużo się z niego nauczyłem, zawsze gdy poprawiam błędy, staram się zapamiętać każdą uwagę. Przy redagowaniu często przypominam sobie o jakiejś wskazówce i dzięki temu unikam brzydkich stwierdzeń. 

Jedynie wspólny język zostawiłem, następnym razem postaram się nie popełnić takiej gafy. 

Życzę dobrego wieczoru.

Pozdrawiam serdecznie!

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej, miło mi, że to marudzenie na coś się przyda ;)

 

Co do języka – wystarczy gdzieś (raczej wcześniej) wpleść informację, że bohater dużo podróżował i poznał języki albo też że tubylcy wołali dziwaczną angielszczyzną albo coś takiego.

http://altronapoleone.home.blog

Co do języka – wystarczy gdzieś (raczej wcześniej) wpleść informację, że bohater dużo podróżował i poznał języki albo też że tubylcy wołali dziwaczną angielszczyzną albo coś takiego.

Poprawiłem. 

Hej, miło mi, że to marudzenie na coś się przyda ;)

Gdybym też tak potrafił marudzić… ;) Ale jak to mówią: “Wszystko kwestia treningu”. :D 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Zdecydowanie. Ja dopiero tu nauczyłam się tych różnych fajnych rzeczy o imiesłowach, zaimkozie itd. i to mimo że skończyłam polonistykę (co jednakowoż odkreślam grubą kreską i usiłuję tę traumę zapomnieć) oraz tłumaczyłam dużo książek, więc współpracowałam z redaktorami.

http://altronapoleone.home.blog

Nie będę wałkował tekstu, bo już to zrobili lepsi ode mnie, ale wypiszę, jeśli coś mnie wybije…

mącąc pozorną ciszę. 

Spokój może być pozorny, cisza chyba nie…Potem się powtarza.

Westchnął, czekała go niełatwa przeprawa.

Nieco zgrzyta, może coś po przecinku dodać? “Bo” np.

Żałował w duchu, że nie zabrał w podróż choćby jednego wspólnika.

Zbędne dopowiedzenie.

Kupi plantacje

Miała być liczba mnoga?

Wystarczyła sekunda.

Nie rozumiem tego…

 Może jako niewolnik?

j.w.

 

Zanim pozostali zdążyli zareagować, oddał cztery kolejne strzały.

Oni by się raczej odruchowo rozbiegli czy cuś.

Piątka mężczyzn drgała jeszcze przez chwilę w konwulsjach.

Ta piątka w konwulsjach dziwnie brzmi.

 

Dobrze się czytało.

 

Dyżurny

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć, GreasySmooth.

Cieszę się, że lektura okazała się dla ciebie w miarę przyjemna :D

Dziękuję za wskazanie błędów. 

Pozdrawiam! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Czytelnicy przede mną wypunktowali potknięcia, więc skupię się tylko stylu i ogólnym wrażeniu.

Od miniatur oczekuję większego dopracowania, niż w długich opowiadaniach. Treść jest skondensowana i łatwo wtedy o błędy lub nieścisłości. Wrzucam kilka spostrzeżeń, sam ocenisz, które są istotne.

Może siódma próba okaże się tą szczęśliwą?

A dlaczego nie szósta albo piąta? Nic takiego z tekstu nie wynika. A patrząc na cały fragment:

Zauważył pośród skał nadzwyczaj dużą szczelinę. Nadzieja znów wstąpiła w jego serce. Może siódma próba okaże się tą szczęśliwą? Nie miał pojęcia, ale trzeba było chociaż spróbować. Nie po to przepłynął taki kawał drogi, by teraz zrezygnować. Przyłożył oko do szczeliny.

To miałem problem ze szczeliną, która jako “nadzwyczaj duża” kojarzyła mi się z wielkością człowieka, a on później przykłada oko. I pozostaje samo jego zachowanie. To przecież pewne, że nie zrezygnuje, bo niby dlaczego miałby to zrobić akurat teraz? Co takiego stało się w krzakach, że zaczął się zastanawiać nad zrezygnowaniem? Nic. Chciałeś jakoś podnieść napięcie. Rozumiem, ale nie w taki sposób.

Masz jeszcze kilka trochę kulejących sformułowań.

Uderzył raz i drugi, i trzeci. Szczelina powoli się rozszerzała. Jeszcze kilkanaście uderzeń i będzie na tyle duża, by dało się przez nią przecisnąć. Nie zwracał uwagi na zmęczenie, chociaż pot spływał mu po karku.

W końcu robota była skończona. Wykonał pięćset, może sześćset uderzeń? Nie liczył. Najpierw przerzucił plecak na drugą stronę, a następnie sam przecisnął się pomiędzy skałami.

Liczenie uderzeń, czy szczelina, która rozszerza się w sposób ciągły, ale można z tym żyć. To wszystko jest w przyszłości do opanowania i uznaję to za niewielkie potknięcia.

Większy problem widzę w bohaterze. Jest nijaki, nie polubiłem go, ani go znienawidziłem. Nie kibicowałem mu, ani nie życzyłem źle. Po prostu był, nie wywoływał swoim działaniem jakiś wielkich emocji.

Powodzenia w dalszym pisaniu.

 

Cześć, Darcon

Dziękuję za komentarz i opinię. 

Większy problem widzę w bohaterze. Jest nijaki, nie polubiłem go, ani go znienawidziłem. Nie kibicowałem mu, ani nie życzyłem źle. Po prostu był, nie wywoływał swoim działaniem jakiś wielkich emocji.

A wiesz, że ja też? I chyba dlatego ten tekst pisało mi się tak opornie. Nie odczuwałem przy nim zbyt wielu emocji, a kolejne litery nie chciały się pisać. 

Powodzenia w dalszym pisaniu.

Dzięki, przyda się ;) 

Pozdrawiam serdecznie! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Darcon ma rację, że miniatury są trudne, nawet trudniejsze niż długi tekst. Tam jest miejsce na błędy czy rozwodnienie treści, w krótki – niekoniecznie.

Plan samego tesktu jest dobry, podobnie tempo. Trochę zabrakło mi czegoś mocniejszego na zakończenie – takiej zapadającej w pamięć bomby. Jednak to tylko kwestia mojego gustu.

Szwankuje język, co też wskazał Darcon oraz inni, ale to jest do wyrobienia. Wydał mi się zbyt prosty, brakowało podkreślających atmosferę określeń czy konstrukcji zdania.

 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Witaj, NoWhereMan!

Niezmiernie mi miło, że zajrzałeś pod mój tekst. Dziękuję za przeczytanie i opinię. 

Darcon ma rację, że miniatury są trudne, nawet trudniejsze niż długi tekst. Tam jest miejsce na błędy czy rozwodnienie treści, w krótki – niekoniecznie.

Słuszna uwaga, mam na becie jednego krótkiego szorta, ale później chętnie napiszę coś dłuższego.

Plan samego tesktu jest dobry, podobnie tempo. Trochę zabrakło mi czegoś mocniejszego na zakończenie – takiej zapadającej w pamięć bomby.

Po raz kolejny muszę się zgodzić. Wybrałem najbardziej przewidywalną opcję na zakończenie tekstu, a mogłem zrobić coś bardziej oryginalnego. 

Szwankuje język, co też wskazał Darcon oraz inni, ale to jest do wyrobienia. Wydał mi się zbyt prosty, brakowało podkreślających atmosferę określeń czy konstrukcji zdania.

Ciągle nad nim pracuję ;) Jest coraz lepiej, więc się nie poddaje. 

Pozdrawiam serdecznie! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Nowa Fantastyka