- Opowiadanie: Lotharx - Antonina Mila - Historia statku Widmo

Antonina Mila - Historia statku Widmo

Witajcie, tą historię napisałem jakiś rok temu można sobie posłuchać jej – nagrana (lektor) została przez jednego z youtuberów pod linkiem poniżej.

Mam nadzieję, że się spodoba.

https://www.youtube.com/watch?v=q229tIwS7FY

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Antonina Mila - Historia statku Widmo

Antonina Mila – Historia statku widmo.

Spisuje ten dziennik, jako wspomnienie. Wspomnienie dawnych czasów z mojej młodości, gdy płynąłem do nowego świata i potem, gdy byłem majtkiem na jednym ze statków wielorybniczych. Moi kochani synowie i wnukowie, gdy będziecie czytać te słowa po moim odejściu dowiecie się końcu, co skrywałem przez te wszystkie lata. Znajdziecie odpowiedź, co skrywała moja przeszłość. Dziennik ten możecie traktować, jak swojego rodzaju testament, który składam w wasze ręce moi kochani. Pomimo tego, że moja pamięć jest już na tyle słaba, że nie pamiętam, co jadłem wczoraj na śniadanie, to historia mojej młodości, która ukształtowała mnie i doprowadziła tu gdzie teraz jesteśmy pamiętam bardzo dobrze. Wydarzenia sprzed 60 lat dają mi wrażenie, jakby działy się wczoraj. Postaram się wam opisać wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.

Był Marzec roku pańskiego, 1845 gdy jako młody 15 letni chłopak dostałem się na statek z resztą imigrantów chcących zacząć nowe życie w Kanadzie. Jako, że cztery lata wcześniej doszło do połączenia Kanady górnej i dolnej w Brytyjską prowincje, ludzie byli potrzebni od zaraz do pracy. Rozwijał się handel szczególne futrami w okolicach Halifax gdzie zmierzałem. Opuściłem, więc rozpadające się gospodarstwo moich Wujów i udałem się w daleką podróż do Anglii. W Bristolu miał czekać na mnie najmłodszy syn wujostwa, który miał wyruszyć w podróż do nowego świata razem zemną. Jako sierota bez pieniędzy, jedynie z podstawową znajomością języka Angielskiego było mi bardzo ciężko.  Jednak po czasie udało mi się dostać do portu, z którego mieliśmy odpłynąć z kuzynem. Wielkość statku transatlantyckiego, którym miałem płynąć mnie oniemiała. Był ogromny nie widziałem nigdy wcześniej tak wielkiej łodzi. Ciężko mi było uwierzyć, że to cudo inżynierii powstało ludzkimi rękoma. Statek o wdzięcznej nazwie SS Great Britain był cały czarny z białym pasem przebiegającym na całej jego długości. Posiadał 2 kominy parowe oraz trzy maszty. W pewnym momencie poczułem rękę na ramieniu, pamiętam doskonale.

-Witaj Antonii nareszcie dotarłeś! Kochany kuzynie witam Cię serdecznie w deszczowym Bristolu!

-Jeremy, cały się raduje na to spotkanie. Teraz już jak jesteśmy razem będzie łatwiej ze wszystkim sobie poradzimy.

-Tak, inaczej być nie może. Chodź teraz zemną do gospody tu niedaleko, mamy cały dzień i noc na rozmowy, odpoczynek i przygotowanie psychiczne do jutrzejszego rejsu.

-Prowadź w takim razie kuzynie z wielkiego miasta.

 Podczas naszego spotkania z kuzynem Jeremym – synem mojego Wuja ze wschodu, u których wychowałem się po śmierci rodziców. Dowiedziałem się więcej o statku, którym mieliśmy płynąć. Okazało się, że to statek pełen innowacji takich jak żelazny kocioł, śrubowy napęd i silnik parowy o mocy 1000 koni mechanicznych. Był to istny majstersztyk i popis technologiczny możliwości Angielskich armatorów. Dzięki tej łodzi możemy dopłynąć do nowego świata szybciej niż zakładaliśmy. Położyliśmy się spać a na następny dzień byliśmy już zaokrętowani, jako pasażerowie. Byliśmy pod komendą kapitana Grega Hoocka. Jak się potem okazało był to człowiek honoru i wielkiej odwagi. Brał On udział w młodości między innymi w polowaniu na kaszaloty na morzu Baffina, jako oficer okrętowy. Dobrze zapamiętałem jego wystąpienie tuż przed wypłynięciem, powiedział:

– Droga załogo mili pasażerowie, czeka nas długa podróż inauguracyjna statkiem z nowej epoki. Liczę na to, że podczas naszej miesięcznej podróży nie wydarzy się nic złego i bezpiecznie dotrzemy do Nowego Jorku. Życzę wam jak i sobie szczęśliwej drogi i udanej podróży. Skiper – Podnosić kotwice wypływamy!

-Jeremy, słyszałeś kapitana będziemy płynąć tylko miesiąc. A dochodzą mnie słuchy, od załogantów, że przy dobrej pogodzie to nawet w 20 dni się wyrobimy. Co za świetlane czasy nastały dla transportu i rozwoju technologicznego.

-Zgadzam się z tobą Antoni, kapitan Greg to wilk morski na pewno szybko dopłyniemy do Nowego Jorku a następnie szybko dostaniemy się do Halifax w Kanadzie. Jak wiesz mamy się tam spotkać z przyjacielem mojego Ojca twojego Wuja, On znajdzie nam dobrą robotę przy futrach. Zarobimy pieniądze na własne gospodarstwa założymy rodziny będzie wspaniale. Czuje tu mój druhu czuję, że czeka nas świetlana przyszłość.

Po słowach pełnych nadziei, które płynęły od kapitana załogi i mego drogiego kuzyna Jeremiego czułem się świetnie. Dosłownie jak młody Bóg, czułem, że mogę wszystko. Nie mogłem się doczekać, aż dotrzemy do celu. Przed nami rozciągał się Atlantyk, podróż mijała nam bardzo dobrze. Zdarzały się rzecz jasna ulewy jak i małe sztormy, ale nic nie mogło zatrzymać naszej nowoczesnej łodzi. Ciągle płynęliśmy żwawo na zachód. Spodobało mi się to, życie na morzu, praca marynarzy i zadania, jakie miała załoga do wykonywania. Jako dość postawny młody mężczyzna nadawałem się do służby na statku, tak po prostu. Po dwóch tygodniach od wyruszenia miałem już zarost i serce jeszcze pełniejsze nadziei. Pewnego z kolejnych dni podróży, podczas gdy pasażerowie kończyli grę w Quito, grę, w której trzeba trafić obręczą do słupka, stało się coś. Coś bardzo interesującego. Zapadał zmrok a gdy miałem już iść pod pokład do swojej kajuty nagle usłyszałem.

-Antoni! Krzyk Jeremiego o mało nie zagłuszył szumu oceanu.

– Chodź szybko na sterburtę, kuzynie błagam powiedz, co widzisz, czy to samo, co ja?

-Jeremy nie wiem czy na pewno, ale widzę tam w oddali jakby zielone światło jest intensywne. Według mnie rusza się. Może powinniśmy zawiadomić kapitana? A może to jest jakiś statek, który potrzebuje pomocy, bo zapaliła się nafta albo olej z wieloryba. Sam nie wiem nie znam się na tych rzeczach.

-Masz Antoni rację trzeba poinformować załogę, to może być sprawa życia i śmierci. Lecę po oficera pokładowego a Ty tu poczekaj i obserwuj, co się dzieje.

Zielone światło było coraz bliżej naszego statku. Zanim zbiegła się załoga z kajut oficerskich zauważyłem, że to, co obserwowałem to statek a z jego rufy wydobywało się mocno intensywne zielone światło. W momencie jak upiorny Galeon coraz bliżej podpływał do naszego statku przybiegła zdezorientowana załoga z kapitanem Gregiem na czele. Kapitan nakazał ludziom opanować emocje i ustawić kurs na przechwycenie statku.

-Panie kapitanie – krzyknął pierwszy oficer. To chyba Galeon, pływający antyk ma chyba z 200 lat. Jakim cudem jeszcze nie zatonął?

-Spokojnie Skiper, podpłyniemy i wybadamy sytuacje, podajcie mi lunetę, dzięki światłu księżyca może uda nam się dowiedzieć, z czym mamy do czynienia.

-Proszę Kapitanie, oto luneta, co Pan widzi?

-Jasna Cholera to.. Boże nie wierze własnym oczom to Antonina Mila.

-Kapitanie statek zaczyna znikać we mgle nie dogonimy go, czy mamy ryzykować?

-Skiper, ster na bakburtę wracamy na nasz szlak i pełna moc silników – Wykonać!

Po chwilach stresu, które malowały się na twarzy kapitana zaczepiłem go i poprosiłem żeby mi wyjaśnił, czym był ów statek. Z początku nie chciał mi nic powiedzieć, jednak pod wpływem tego, że to ja pierwszy z kuzynem go wypatrzyliśmy oraz, że byliśmy ulubieńcami załogi to zgodził się. Zgodził się wyjawić nam, co wie o statku znikającym we mgle i zaprosił do swojej kajuty.

-Siadaj Antonii, naleję Ci mleka i opowiem o tym statku, który widzieliście.

-Dziękuję za zaproszenie i przepraszam, że tak usilnie staram się dowiedzieć o tym galeonie. Podczas tej podróży zakochałem się w morzu a tajemnicze opowieści jeszcze mocniej rozbudzają moją wyobraźnie.– Odparłem

-Dobrze ja wszystko rozumiem, kiedyś też byłem w twoim wieku. Powiedz mi, gdzie jest twój kuzyn? Chyba nie został na tym zimnie?

-Jeremy poszedł do swojej kajuty chwilę temu, powiedział mi, że słabo się poczuł i chciał się położyć, myślę, że to emocję z niego wychodzą.

-Rozumiem młodzieńcze. Opowiem Ci historię, którą usłyszałem od mojego dziada a on poznał ją od swojego. Galeon Antonina Mila była w XVI wieku pięknym Hiszpańskim galeonem towarowym. W jej dziewiczy rejs wypłynęła z sławnym na tamte czasy kapitanem – Juanem Burobrodym. Był to postawny kapitan z kilkoma złotymi zębami, twarzą pełną blizn i brodą sięgającą do klatki piersiowej. Mimo, iż pływał pod banderolą królewską wyglądał jak pirat. Podczas ich podróży do Ameryki doszło na pokładzie statku do buntu nie wiadomo, z jakiego powodu. Rozwścieczony kapitan wpadło w krwawy amok. Kazał on wychłostać i utopić wywrotowców. Buntownicy zostali związani i wsadzeni do worków po ziemniakach. Worki z buntownikami zostały mocno związane linami i wrzucone pod statek gdzie były wleczone pod kilem. Podobno kapitan nigdy nie odciął tych lin. A biedaki, którzy w nich się znaleźli nadal płyną pod statek nie odzyskując spokoju duszy. Juan krótko po tych wydarzeniach popadł w obłęd, wszędzie widział spisek i podstęp przeciw niemu. Gdy na pokładzie było coraz mniej żywych ludzi, kilku młodzieńców postanowiło uciec szalupą, która służyła głównie do podpływania na płyciznach. Szalony kapitan jednak zorientował się, że mała grupka młodzieńców ucieka ze statku. Rzekł w tedy i przeklął ich, aby Oni i ich następcy do 10 tego pokolenia nie zaznali spokoju na wodach Atlantyku. Jak pewnie się domyślasz Antonina Mila wraz z kapitanem nigdy nie dobiła do portu. Legenda urosła do miana opowieści mistycznej. Mówiono o tym w portach, że ktoś widział statek. Statek, który nagle znikał we mgle i że ci, którzy wpływają za nim we mgłę rozbijają się, wpadają w mieliznę lub gorzej. To, co dziś zauważyliśmy nie było fałszem.

-Ta opowieść kapitanie Gregu zmroziła mi serce, dziękuje za poświęcony czas, ale na mnie już pora. Wracam do swojej kajuty, serdecznie dziękuję za opowieść.

W swojej kajucie opowiedziałem całą historię kuzynowi, który przyjął ją nad wyraz spokojnie. Zakładał chyba, że kapitan chce nas nastraszyć. Dalsza część podróży przebiegała w dość napiętej atmosferze. Wydawało się nam, że kapitan traci poparcie załogi. Ewidentnie było coś na rzeczy, gdy podczas jednej z kolacji, na których uczestniczyli wszyscy załoganci kapitan Greg wywalił za drzwi dwóch marynarzy. Po kolejnych dniach nerwowej sytuacji na pokładzie nareszcie zobaczyliśmy Nowy York. W czasie, gdy dobijaliśmy do portu widziałem prężnie rozwijające się miasto. W porcie po wyokrętowaniu poszliśmy prosto do pobliskiego baru. Oferowali tam dobre piwo i możliwość przenocowania. Następnego dnia wraz z kuzynem pożegnaliśmy statek SS Great Britain, który płynął z powrotem do Europy ku naszemu zdziwieniu z inną załogą. Wkrótce okazało się, że kapitan i jego zaufani marynarze przygotowywali inny statek. Tym razem mniejszy okręt wielorybniczy Costa Granda. Był dość stary i zaniedbany. Nie zwracaliśmy na niego większej uwagi. Mieliśmy swój plan dotarcie do Kanady i chcieliśmy go jak najszybciej zrealizować. W pewnym momencie zaczepił nas pewien człowiek. Nie był tutejszy, łamaną angielszczyzną powiedział, że nasz człowiek z Holifaxu nie żyje. Zmarł 3 tygodnie temu na zapalenie płuc. Dostaliśmy jednak od tego nieznajomego ofertę, że możemy wyruszyć z nim na poszukiwanie złota. Czas, jaki nam został dany na zastanowienie się był bardzo krótki następnego dnia mieliśmy dać odpowiedź w przypadku jej braku oferta wygasała. Aby przegadać temat poszliśmy do karczmy rybnej gdzie serwowane były świeże flądry.

-Antonii, nie wiem jak Ty, ale ja nie dam rady przy szukaniu złota. Słyszałem, że przy tego typu pracy młodzi ludzie nie dożywają 20stki. Za dużo w takich miejscach złoczyńców i bandytów.

-Masz rację drogi kuzynie popieram Cię i twoje zdanie w tej kwestii. Znajdziemy inną robotę nie ufam temu nieznajomemu ani nie wierze w to, że przyjaciel twojego ojca zmarł. Coś mi tutaj nie gra.

W ten do rozmowy niespodziewanie wtrącił się ni z tond ni zowąd Kapitan Greg Hoock.

-Panowie mili, usłyszałem waszą rozmowę. Chcę wam zaproponować lepszą pracę niż szukanie złota. Dobrze wiem wraz z moją załogą, że podoba wam się na morzu. A ja akurat mam dwa wolne etaty. Co wy na to, aby zostać marynarzami na statku wielorybniczym ?

-Hymn, To nie jest taki zły pomysł – odpowiedziałem. Proszę tylko powiedz, jakie są warunki umowy, stawki i czas wyprawy. Chcieliśmy też dowiedzieć się, co stało się z naszym człowiekiem w Halifaxie.

-W takim razie zapraszam na statek, spiszemy umowę i wszystko obgadamy.

Wieczorem w kajutach statku Grega dopięliśmy ostatnie szczegóły umowy o pracę. Ustalone zostało, co następuje. Wysokość pensji na wysokości 50 centów za tydzień pobytu na morzu, czas trwania kontraktu 6 miesięcy, stanowisko majtka okrętowego z możliwością awansu. To, co było dla nas najważniejsze, to zostało nam zagwarantowane, że pierwszy kurs, w jaki wypłyniemy to podróż do Halifaxu. Mogliśmy tam zbadać szczegóły domniemanej śmierci przyjaciela naszego ojca Rick ‘a. Po kilku dniach wyruszyliśmy w końcu w drogę na północ w kierunku Halifaxu trzymając się blisko wybrzeża. Droga szła gładko a praca, jako majtek okrętowy, mimo, że ciężka to dawała wiele satysfakcji, poza tym reszta załogi nas wspierała i bardzo lubiła zwłaszcza pierwszy – Skipper. Dzień przed dopłynięciem do portu w Halifaxie, dostrzegliśmy z kuzynem znów to tajemnicze zielone światło i statek na horyzoncie wyłaniający się ze mgły. Jednak płynąc blisko brzegu statek, jak go w żarcie nazwał Jeremy statkiem „widmo” był za daleko. Następnego dnia według planu dobiliśmy do naszego miejsca docelowego. Halifax był małą portową mieściną w porównaniu do Nowego Yorku. Spędziliśmy tam tydzień a czas ten poświęciliśmy na sprawdzenie i zbadanie sprawy domniemanej śmierci Rick ‘a. Dotarliśmy do jego małego mieszkanka w środku miasta. Było brudne i zaniedbane, w środku śmierdziało stęchlizną a belka stropowa była pęknięta. Od sąsiadów dowiedzieliśmy się, że właśnie na tej belce Rick się powiesił. W notce, którą napisał wyjaśnił, że ma dość dalszej ucieczki i odchodzi. Nie miał długów ani wrogów. Nikt nie wiedział, czemu targnął się na swoje życie. Przed kim uciekał ? Co ukrywał? – Na te pytania nie znaleźliśmy odpowiedzi. Uznaliśmy sprawę za zamkniętą i wyruszyliśmy w dalszą już podróż na północ aż na morze Labradorskie, gdzie mieliśmy zacząć polowanie na kaszaloty. Olej z ich wnętrzności był niezwykle cenny, cenniejszy niż skóry. Olej służył między innymi, jako smar do maszyn, które teraz zaczynały powstawać jak kałuże po deszczu. Nasz statek posiadał w lukach towarowych 150 sztuk beczek olejowych. Wyruszyliśmy z portu w Halifaxie, a po tygodniu czasu świętowaliśmy już pierwszy udany połów. Wraz z Jeremym obserwowaliśmy wszystko ze statku, akcja zabicia kaszalota dowodzona przez Skippa okazała się spektakularnym sukcesem. Pierwszy połów i 20 beczek mieliśmy już pełnych oleju. Wszystko szło świetnie wypatrzyliśmy stado kaszalotów, gdy pewnej zimniejszej jak na te wody nocy dostrzegliśmy z kuzynem po raz kolejny to upiorne zielone światło i statek Antonina Mila w całej okazałości.

-Skipp! Bakburta i kurs abordażowy. Sprawdzimy czy legendy mówią prawdę.

-Tak jest Kapitanie! Ludzie stawiać statek do abordażu!

Po słowach pierwszego oficera Skippa, zdenerwowany Jeremy zaczepił mnie i rzekł:

-Antoni czy idziemy razem z nimi na ten przeklęty statek widmo? Założę się, że Kapitan Greg nam na to nie pozwoli…

-Spokojnie kuzynie, porozmawiam z kapitanem. Mam dziwne wrażenie, że ten statek podąża za nami. Może załoga tego statku widmo ma nam coś do przekazania? Idę do kapitana a Ty tutaj czekaj na mnie i przygotuj się. Lampy olejowe muszą być sprawne, wszak po ciemku nic nie zbadamy.

Po wydaniu wytycznych mojemu kuzynowi poszedłem niezwłocznie do kapitana. Miałem w głowie przygotowaną świetną argumentację twierdzącą, że musimy być w ekipie przeszukujących Antoninę Mile. Wszedłem do kajuty kapitana Grega, lecz zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek kapitan powiedział:

-Antoni dobrze, że przychodzisz. Mam dla Ciebie zadanie, zbieraj się wraz z Jeremym będziecie w ekipie przeszukujących Antoninę Mile.

-Zaskoczył mnie Pan, natychmiast się zbieramy.

Wybiegłem na pokład, gdzie czekała już ekipa ekspedycyjna. Dołączyliśmy z Jeremym do reszty marynarzy zaopatrzeni w grube płaszcze lampy olejowe i broń. Gdy statki się zrównały Skipp rozkazał rzucić liny i położyć drabiny. Po czasie mniejszym niż kwadrans byliśmy już na pokładzie statku Widmo. Statek pomimo tego, że dryfował od przeszło 200 lat nadal był w dobrej kondycji. Mimo złamanego jednego z masztów, zablokowanego steru kierunkowego i dziurawych żagli był w pełni sprawny. Na pokładzie było pusto i mrocznie jak na starym cmentarzysku. Skierowaliśmy nasze kroki ku drzwiom prowadzących do kajut kapitańskich. Nad framugą w języku hiszpańskim widniał napis ostrzegawczy. Spisane było, aby pod groźbą śmierci nie otwierać tych drzwi. Skipp, jako człowiek lęku nieznający, zerwał zamek i weszliśmy do środka. Korytarz prowadzący do kajuty kapitana był bogato zdobiony. Pozłacane świeczniki, jedwabie i potłuczona porcelana walały się nam pod nogami. Mijając futrynę zauważyłem ślady po paznokciach wyrytych w drewnie, dosłownie jakby ktoś chciał się usilnie wyrwać się z uścisku śmierci. Dotarliśmy do pokoju, z którego wydobywało się intensywne zielone światło. Na fotelu kapitańskim siedział szkielet człowieka. Odziany był w marynarkę i biała koszulę a w prawym oczodole znajdował się świecącym intensywnym zielonym światłem kamień. Staliśmy w pokoju jak wryci, nikt nic nie mówił wszyscy byli nie tyle, co przerażeni, co zdezorientowani. Po krótkim czasie, gdy zaczynaliśmy już rozumieć, co widzimy Skipper kazał mi szybko pobiec po kapitana. Gdy już wróciłem z Gregiem i zaprowadziłem go do pomieszczenia z trupem, ten zbladł złapał się za serce i powiedział:

-Załogo, oto jest kapitan Juan Buro brody. A to jego przeklęty statek.

-Kaptanie Greg – rzekł Skipper, Czy aby na pewno dobrze zrobiliśmy, że tu weszliśmy, mamy dziwne wrażenie, że jego szkielet z tym świecącym kamieniem nas obserwuje.

-Non sens Skipper, trup to trup a według legendy to był kawał chama i mordercy. Zabieramy klejnot i natychmiast idźcie przeszukać ładownie. Może się okazać, że znajdziemy tu takie bogactwo, że już nigdy nikomu nic nie braknie. Do roboty!

-Tak jest kapitanie! – Krzyknęli jak jeden druh wszyscy zgromadzeni marynarze w pokoju.

Było nas 15 stu w ekipie abordażowej, do poszukiwań podzieliliśmy się w 3 osobowe grupki. Na dolnym pokładzie jeden z marynarzy znalazł ładunek drogocennych kilkusetkilogramowych skrzyń z futrami, złotem i kosztownościami. Greg zdecydował, że zabiera zielony świecący klejnot dla siebie a resztę bogactwa mieliśmy podzielić się między sobą. Ładunek był jednak za ciężki żebyśmy mogli bezpiecznie go przenieść na nasz statek wielorybniczy w tych warunkach pogodowych. Oficerowie uzgodnili między sobą, że weźmiemy Galeon na hol. Rankiem następnego dnia jeden z marynarzy Jim, czarnoskóry pomocnik kucharza został wybrany do zadania odblokowania steru w Antoninie Mili. Jako że był najlepszym pływakiem i nie znał strachu to zgodził się bez wahania. Nie trzeba było go szczególnie motywować. Byliśmy w końcu o krok od bajecznego bogactwa.

-Jimmy, jako twój kapitan jestem dumny z tego, co zaraz zrobisz. Teraz idź w tą głębinę uwolnij ster! Jesteś naszym bohaterem.

-Tak jest Kapitanie! Oficerze Skipp proszę o hełm.

Załoga wyszykowała Jimiego do zejścia pod wodę. Ubrali go w miedziany ciężki hełm. Na kaftanie zabezpieczającym marynarza zacisnęli elastyczne manszety w nadgarstkach kostium był idealnie szczelny nowoczesny i bezpieczny jak na tamtejsze standardy. Powietrze, którym oddychał Jim było transportowane do hełmu z owalnego pojemnika, który otaczał biodra i klatkę piersiową. Bardzo nas zainteresowała ta nowinka technologiczna. Sam nurek żeby zrobić oddech musiał zaciągnąć powietrze nosem, a wydech zrobić ustami do odpowiedniej rurki. To nie brzmiało skomplikowanie, jednak jak wszyscy wiedzieliśmy, że jeden błąd pod wodą mógł oznaczać śmierć. Dzielny Jim nie lękał się niczego, więc szybko na linach chłopaki opuścili go pod wodę. Po dobrych dwóch kwadransach Jim się wynurzył. Po zrzuceniu kombinezonu do nurkowania zobaczyliśmy zapłakanego i przerażonego faceta. Widok jego twarzy wywołał politowanie na oficerach. Skipper podszedł do czarnoskórego pomocnika kucharza i zapytał:

-Jim, co Ci się stało? Czy odblokowałeś ster? Opowiadaj natychmiast!

-Ja, żem… Ja żem odblokował…bheee– Jim zwymiotował na Skippa.

-Do jasnej cholery marynarzu, co Ty wyczyniasz?! Wytłumacz się natychmiast!

-Panie…Panie oficerze pod kilem statku są przymocowane ciała ludzi linami… są skrępowani, mają otwarte oczy i łkają. Błagają o pomoc!

-Henry, Key zabierzcie go pod pokład to mogą być halucynacje możliwe, że zatruł się oparami.

Kapitan Greg wydał rozkaz i wypłynęliśmy z statkiem Antonina Mila na holu. Kierowaliśmy się do Halifaxu, aby zrobić przeładunek a potem każdy miał się rozejść w swoją stronę. Późnym wieczorem na kolacji dyskutowaliśmy o całej sytuacji z trupem Burobrodego i zachowaniem Jim ’a. Chłopaki mówili, że klejnot, który kapitan Juan miał przewieść do Ameryki, jako dar Hispanioli zawrócił mu w głowie. Chciał go pilnować tak bardzo, że wydłubał sobie oko i umieścił tam klejnot. Powiedzenie „Pilnować jak oka w głowie nabrało tu realnego sensu”. Z kolei rozmowa na temat Jima już mnie i kuzyna ominęły, ponieważ kazali nam iść do swoich kajut. Tej samej nocy obudził mnie zapach trupiego odoru, otworzyłem oczy a nade mną stał sam kapitan Buro brody. Gapił się na mnie pustymi oczodołami, szukał tego, co zostało mu odebrane, mimo, że nic nie mówił wiedziałem to doskonale. Straciłem przytomność, gdy się ocknąłem było już rano a Jeremy w pośpiechu się pakował. Powiedział mi w tedy:

-Ubieraj się Antoni, mamy mało czasu, na pokładzie doszło w nocy do buntu. Musimy uciekać, coś lub ktoś przecięło linę holowniczą a Antonina Mila zniknęła. Kapitan Greg oszalał zgubił kamień i każdego posądza o kradzież.

-Jeremy ja nie jestem w stanie… w nocy widziałem… samego Burobrodego…

-Ja też go kuzynie widziałem, podobno jak i reszta załogi. Myślę, że szukał tego, co zabraliśmy. Kapitana Grega coś opętało, zamordował kucharza i Skippa, widziałem na własne oczy jak wbijał im sztylet w plecy.

-Chcesz mi powiedzieć, że legenda była prawdziwa? Zakładasz, że jest on potomkiem jednego z uciekinierów z Antoniny Mili, jednym z przeklętych? A teraz Buro brody go dopadł i opętał? Co tu się dzieje do cholery?

-Lepiej się natychmiast ubieraj Antoni, idziemy do łodzi na rufie i uciekamy z kilkoma chłopakami. Wszystko jest już gotowe.

 W biegu dostaliśmy się na szalupę rufową a było nas 9-więciu. Reszta załogi wpadła w krwawy szał mordowania. Szlachtowali się bez wytchnienia a pokład spłyną krwią. Gdy odpływaliśmy coraz dalej na pokładzie naszego statku doszło do eksplozji oleju. Costa Granda tonęła w ogniu a Ja z przerażeniem wyciągnąłem z kieszeni kawałek ukruszonego zielonego kamienia, ze strachu natychmiast ukryłem go w bucie. Gdy dryfowaliśmy odnalazł nas ten sam transatlantyk, którym płynęliśmy do nowego świata SS Great Britain. Załoga statku nas podebrała i popłynęliśmy do miasta Gdańsk w królestwie Prus. Gdy dobiliśmy po trzech tygodniach do portu w Europie wschodniej nasze drogi się rozeszły. Ja założyłem rodzinę, wystartowałem z prężną firmą przy stoczni. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie wyruszę na morze. Jest zbyt wiele niewyjaśnionych rzeczy, zbyt wiele cierpienia. Moje wspomnienie, jako testament przekazuje, zatem w wasze ręce kochane dzieci a w raz z nim ukruszony zielony kamień, który przez 60 lat dawał mi szczęście, zdrowie i siłę. 2 Dni temu widziałem w oddali na horyzoncie zielone światło. Myślę, że mój czas już się skończył. Życzę wam szczęścia i obyście nigdy nie musieli stawić się czoła temu upiorowi z przeklętej Antoniny Mili.

Podpisano Antonii Chram.

 

 

Lotharx

 

Koniec

Komentarze

https://www.fantastyka.pl/loza/17

Lożanka bezprenumeratowa

[Szybki gugiel – po prawdzie w poszukiwaniu galeonu, bo nazwa Antonina Mila wydawała mi się, nie wiem czemu, znajoma – pokazał, że ten tekst nie tylko jest na YT, ale również w innym serwisie, co nie jest zabronione, ale warto by to również zaznaczyć w przedmowie]

 

XIX wiek przyciąga mnie jak światło świecy ćmy i niestety w niezaplanowany sposób to porównanie okazuje się nader często trafne również pod względem konsekwencji tego lotu – bo tu się mocno poparzyłam :(

Poniżej znajdziesz “łapankę” dla raptem kawałka tekstu – wykonanie pozostawia ogromnie dużo do życzenia i po prawdzie autentycznie utrudnia lekturę. Musisz sporo jeszcze popracować nad stylem, ale także technikaliami. Beta może pomóc, ale musisz przede wszystkim chcieć poprawić to, co nijak nie gra.

Jeśli chodzi o fabułę, na ile da się ją wyabstrahować z wykonania… Wykorzystujesz znany motyw statku widma, masz całkiem fajny pomysł z tym klejnotem, ale to wszystko dość radykalnie nie wybrzmiewa w opowiadaniu. Tytuł zresztą jest spojlerem ;)

Na początku rozpisujesz się o kompletnie nieistotnych, jak się okazuje, szczegółach, a następnie to, co mogłoby być fajną fantastyką, zostaje podane w formie streszczenia. Albo infodumpu – to dotyczy historii galeonu. Dziwnym trafem (taki traf nazywa się narrative device czyli w wolnym przekładzie wygoda autora) na statku jest ktoś, kto zna dokładnie historię sprzed stuleci… I wszystko od razu wyjaśnia, potem następuje rozgrywka trochę jak z gry komputerowej, a na koniec bohater ląduje, nie wiedzieć czemu, w Gdańsku. Żeby był “polski” akcent i można było napisać, ze Gdańsk był wtedy w Prusach? Bohater jest z Polski (Antoni to niewątpliwie polska wersja tego imienia, ale masz też dziwacznego Antonii).

Mam również problem z bohaterami. Antoni jedzie do “dalekiej Anglii”, ale ma kuzyna imieniem Jeremy, czyli jakiegoś Anglosasa? W zasadzie nic się o tych ludziach nie dowiadujemy, troszkę infodumpu na początku, że sierota, ale to okazuje się nie grać żadnej roli w fabule. W ogóle szczegóły, jakie podajesz, są w większości dla fabuły nieistotne, tu jest zaburzenie proporcji, źle obrane priorytety narracyjne.

Jednym słowem – jest pomysł na przeklęty klejnot, klątwę i Latającego Holendra Hiszpana, ale pomysł nie został zrealizowany w sposób, który by wciągał, straszył, a o zachwycaniu w obecnej wersji mowy niestety nie ma :(

Nie ratuje fabuły przyjęta forma listu-pamiętnika, która wprawdzie tłumaczy linearność opowieści, ale nie tłumaczy, dlaczego najistotniejsze wydarzenia są zrelacjonowane jak streszczenie.

Mam wrażenie, że dałoby się z tego pomysłu wycisnąć opowiadanie, ale na razie opowiadania nie ma.

A jeszcze w kwestii tego, co mnie przyciągnęło, czyli daty. Nie masz też, niestety, realiów opisanych tak, żeby człowiek te dawne czasy poczuł. Skupiasz się na szczegółach dotyczących statków, widać, że co najmniej wikipedię przeczytałeś, ale to za mało.

Ergo – jak dla mnie to jest co najwyżej szkic pomysłu, który wymaga kolosalnej roboty na poziomie technicznym (styl, gramatyka, składnia, technikalia w rodzaju interpunkcji, zapisu dialogów, są nawet orty). Do całkowitego remontu są dialogi, które brzmią sztucznie, są infodumpowe i całkowicie rozbijają te przebłyski nastroju, jakie pojawiają się np. wraz z zielonym światłem.

Plusik za risercz o skafandrach.

Poniżej masz trochę uwag szczegółowych do pierwszej części tekstu, a na koniec jeszcze parę ogólnych. Ogólnie jednakowoż lakoniczny komentarz Bruce streszcza problem z tym tekstem.

Powodzenia w dalszym pisaniu, ale jeśli chcesz coś naprawdę osiągnąć, to przed Tobą długa droga i nauka podstaw pisarskiego rzemiosła. A jeśli zamierzasz pobyć na Portalu, to tu jest poradnik survivalu: Portal dla żółtodziobów

 

Aha, czysto technicznie: tytuł w tekście jest niepotrzeby – edytor portalowy go dodaje na podstawie pola “tytuł”. Takoż nick pod tekstem – jest na górze, wystarczy ;)

 

Spisuje ten dziennik[-,] jako wspomnienie.

Wspomnienie dawnych czasów z mojej młodości

Nadmiar. Wystarczyłoby “dawnych czasów” albo “młodości”. Albo inaczej to sformułować, jeśli chcesz podkreślić, że narrator ma swoje lata, np. “dawno minionej młodości”.

 

gdy płynąłem do nowego świata

Jeżeli chodzi o Amerykę, to Nowego Świata.

 

Moi kochani synowie i wnukowie, gdy będziecie czytać te słowa po moim odejściu[+,] dowiecie się końcu

Dziennik ten możecie traktować[-,] jak swojego rodzaju testament, który składam w wasze ręce[+,] moi kochani.

Trochę za dużo tych moich kochanych. W autentycznym dzienniku by uszło, w literaturze trzeba uważać, chyba że mocno i świadome stylizujesz na nieporadną pisaninę (which is not the case).

 

Pomimo tego, że moja pamięć jest już na tyle słaba, że nie pamiętam, co jadłem wczoraj na śniadanie, to historia mojej młodości, która ukształtowała mnie i doprowadziła tu[+,] gdzie teraz jesteśmy[+,] pamiętam bardzo dobrze.

Lepiej Wprawdzie, żeby uniknąć powtarzania “że”

Poza tym coś się pomieszało gramatycznie. Pamiętam historię, nie historia.

No i historia go ukształtowała? Chyba raczej wydarzenia młodości?

 

Wydarzenia sprzed 60 lat dają mi wrażenie, jakby działy się wczoraj.

Po pierwsze liczebniki w tekście literackim zapisujemy słownie.

Po drugie wydarzenia nie mogą dawać komuś wrażenia. Całe zdanie w ogóle niezgrabne. Mam wrażenie, że to, co wydarzyło się przed sześćdziesięciu laty, miało miejsce wczoraj. Albo coś w ten deseń.

 

Postaram się wam opisać wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.

Trochę przerażająca wizja, ale zerknęłam powyżej i jednak tylko 23k znaków ;)

 

Był Marzec roku pańskiego, 1845 gdy jako młody 15 letni chłopak

Całe do remontu → Był marzec Roku Pańskiego 1845, gdy jako młody, piętnastoletni chłopak

Normalnie daty roczne też zapisujemy słownie i po prawdzie powinno być tysiąc osiemset czterdziestego piątego, ale ze względu na pamiętnikarski charakter jestem skłonna zaakceptować liczbę

 

dostałem się na statek z resztą imigrantów chcących zacząć nowe życie w Kanadzie

Znaczy wrzucono na ten statek wszystkich ludzi, którzy chcieli się dostać do Kanady? Tu pasuje, jeśli już “z innymi imigrantami”, “z rzeszą imigrantów”, “z grupą imigrantów”, ale nie “z resztą”.

 

Jako[-,] że cztery lata wcześniej doszło do połączenia Kanady górnej i dolnej w Brytyjską prowincje, ludzie byli potrzebni od zaraz do pracy.

Jako że, mimo że, pomimo że to są spójniki złożone i nie dajemy w ich środku przecinka

Kanady Górnej i Dolnej

prowincje → prowincję [literówka]

Oraz nie jestem historykiem Kanady ani nawet Ameryki, ale nie wydaje mi się, żeby to konkretne połączenie wywołało jakieś szczególne zwiększenie zapotrzebowania na pracowników. Dolna Kanada była brytyjska od wojny siedmioletniej sto lat wcześniej, a podział nastąpił już w kolonii brytyjskiej pod koniec XVIII w. i tylko został w 1841 roku zniesiony ;)

 

Rozwijał się handel szczególne futrami w okolicach Halifax gdzie zmierzałem.

Niedobre składniowo zdanie, coś się w nim sypie . Oraz “dokąd zmierzałem”.

 

Opuściłem[-,], więc rozpadające się gospodarstwo moich Wujów i udałem się w daleką podróż do Anglii.

“Więc” nie wprowadza tu zdania podrzędnego, a zatem przecinek zbędny. To jest “Więc opuściłem” w szyku przestawnym. Nie dałbyś przecinka po tym “więc”, prawda?

A nie aby Wujostwa? Dwaj wujkowie sobie gospodarzyli? Powtórzenie i tak jest, a na dodatek w następnym zdaniu wujostwo małą literą, nie wiedzieć czemu.

 

W Bristolu miał czekać na mnie najmłodszy syn wujostwa, który miał wyruszyć w podróż do nowego świata razem zemną.

“zemną” to co najwyżej kartkę papieru albo tkaninę. → ze mną [ort]

 

Jako sierota bez pieniędzy, jedynie z podstawową znajomością języka Angielskiego było mi bardzo ciężko.  

A tu się mocno pomieszawszy podmioty i składnia. “Jako sierocie” już troszkę ratowałoby sprawę.

Plus angielskiego małą literą. (Podobnie dalej hiszpański).

 

Wielkość statku transatlantyckiego, którym miałem płynąć[+,] mnie oniemiała.

Oniemieć może człowiek: oniemiałem na widok statku. Niestety jest to czasownik nieprzechodni, więc jakkolwiek coś może kogoś np. onieśmielać (ale to znaczy troszkę co innego), to nie może kogoś oniemiać.

Plus mam tu problem z określeniem “statku transatlantyckiego”, które żywcem nie pasuje do stylu narracji, jest zbyt techniczne. Żeby było zabawniej, pierwszy “transatlantyk” z prawdziwego zdarzenia powstał właśnie w roku 1845, zbudował go Isambard Kingdom Brunel, ulubieniec steampunku, choć dalibóg jeszcze nie widziałam, żeby jakiś autor go dobrze wykorzystał.

 

Był ogromny [tu musi być jakiś znak przestankowy: najlepiej średnik, dwukropek albo półpauza, ale przecinek też przyjmiemy] nie widziałem nigdy wcześniej tak wielkiej łodzi.

Jest oczywiste, że wcześniej. Gdyby chciał podkreślić, że w ogóle nigdy, to z perspektywy pamiętnikarza mógłby napisać “nigdy wcześniej ani później”.

Łodzi? Rozumiem, że walczysz z powtórzeniami, ale to chyba jednak przesada ;)

 

Ciężko mi było uwierzyć, że to cudo inżynierii powstało ludzkimi rękoma.

Nie, powstało ludzkimi rękoma, nie. Zostało zbudowane, może.

 

Statek o wdzięcznej nazwie SS Great Britain

Bingo, trafiłam, to właśnie statek Brunela.

 

Statek o wdzięcznej nazwie SS Great Britain był cały czarny z białym pasem przebiegającym na całej jego długości. Posiadał 2 kominy parowe oraz trzy maszty. W pewnym momencie poczułem rękę na ramieniu, pamiętam doskonale.

Dwa kominy. Ale opis zasadniczo niepotrzebny albo go przedstaw ciekawiej, a nie wg zdjęcia w wikipedii ;) Żeby było widać zachwyt i oniemienie narratora.

Ostatnie zdanie – do nowego akapitu, bo tu kompletnie non sequitur.

 

-Witaj[+,] Antonii nareszcie dotarłeś! Kochany kuzynie[+,] witam Cię serdecznie w deszczowym Bristolu!

-Jeremy, cały się raduje na to spotkanie. Teraz[+,] już jak jesteśmy razem[+,] będzie łatwiej{+,] ze wszystkim sobie poradzimy.

-Tak, inaczej być nie może. Chodź teraz zemną do gospody tu niedaleko, mamy cały dzień i noc na rozmowy, odpoczynek i przygotowanie psychiczne do jutrzejszego rejsu.

-Prowadź w takim razie kuzynie z wielkiego miasta.

Okej, tu niestety odpadam. Naprawdę tak sobie wyobrażasz naturalną rozmowę między kuzynami? To nawet nie jest dobra stylizacja na literaturę dziewiętnastowieczną, to brzmi jak z Monty Pythona parodiującego Dickensa ;)

W 1845 roku nikt nie powie o “przygotowaniu psychicznym”.

Technicznie – brak spacji po dywizach wprowadzających dialog (a powinny w ogóle być półpauzy).

Dlaczego dialog kursywą?

Dlaczego Antonii przez dwa i na końcu?

 

Jeszcze taka uwaga ogólna: masz dalej wielokrotnie “Ci” w dialogach dużą literą. Formalnie to jest błąd ortograficzny. Dużej litery dla zaimków “ty” i “wy” używamy wyłącznie w korespondencji, w bezpośrednim zwrocie do adresata, nie w dialogach, nie w innych tekstach. Wyjątkiem dla zaimków w ogóle są teksty związane bezpośrednio z człowiekiem zmarłym i to w kontekście śmierci, pogrzebu itd.

Uważaj też na zaimki dzierżawcze, zwłaszcza “swój” – w polszczyźnie są one w 99% niepotrzebne i zaśmiecają tekst.

 

Dalej przeczytam, bo XIX wiek, ale – wybacz – szkoda mi czasu na dalszą łapankę, jako że w zasadzie trzeba coś zmieniać w każdym kolejnym zdaniu. Jak poradziła Ambush – daj to na betę, bo póki co wykonanie koszmarnie wręcz utrudnia lekturę. Powyżej dałam Ci chyba pewne wyobrażenie o tym, jak bardzo jest kulawo, więc część baboli w dalszej części tekstu możesz wyłapać, ale obawiam się, że bez solidnej bety ten tekst nie zyska popularności.

 

A to jeszcze dodam z dalszej lektury:

Na kaftanie zabezpieczającym marynarza zacisnęli elastyczne manszety w nadgarstkach kostium był idealnie szczelny nowoczesny i bezpieczny jak na tamtejsze standardy.

Pomijając brak przecinków i niedobrą składnię, co to znaczy “na tamtejsze standardy”? To nagły wtręt narratora wszechwiedzącego? I nie aby, jeśli już, “ówczesne”? Choć to też uwaga narratora zewnętrznego, chyba że bohater przez resztę życia był nurkiem.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć Lotharx !!!!

 

No muszę ci powiedzieć, że jestem pełen podziwu. Świetne opowiadanie. Aż mi było głupio bo czytając twój tekst uświadomiłem sobie, że jest dużo lepszy od najlepszego z moich. A napisałem ich dużo. Może nie w każdym aspekcie ale opowieść jest niezwykle wciągająca. Nie wiem chyba masz talent. Super sprawa. Bardzo mi się podobało!!!

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

W tekście jest tyle błędów, że niełatwo znaleźć zdanie, które jest poprawnie napisane. Rozumiem, że mogą być jakieś błędy, ale tu mamy ich takie nagromadzenie, że trudno się to czyta. Losowe wyrazy napisane dużą literą, literówki, błędy interpunkcyjne i naprawdę dużo ortograficznych:

 

W ten do rozmowy niespodziewanie wtrącił się ni z tond ni zowąd Kapitan Greg Hoock.

Dialogi między głównym bohaterem i jego kuzynem są bardzo sztuczne. Ludzie tak nie mówią, w XIX wieku też tak nie mówili.

Sam pomysł na nawiedzony statek jest ok, to motyw, który zawsze się podoba, choć suspens wyszedł średnio (ale i tak lepiej niż strona techniczna). Fabuła podobnie.

Czemu te błędy jeszcze nie zostały poprawione? One męczą przy czytaniu.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka