- Opowiadanie: tsole - Kolejka

Kolejka

Opowiadanie ze zbiorku Muzyka Sfer Niebieskich. Zamieszczam je tu okazjonalnie.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kolejka

Po raz pierwszy zobaczyłem ich w lipcowe niedzielne popołudnie. Siedziałem na ławce w parku, czekając na Wandę. Nudziłem się okropnie, bo nie wziąłem nawet gazety, choć przecież dobrze wiedziałem, na co stać moją dziewczynę, gdy chodzi o punktualność.

Patrzyłem tępo na białą ścianę budynku prześwitującą przez szpaler rachitycznych lip. Było pusto i nic w tym dziwnego: pogodny letni weekend ludziska wolą spędzać raczej nad wodą pobliskiego jeziora. Dlatego natychmiast przykuł moją uwagę cień na ścianie budynku. Wyłonił się niespodziewanie. Machinalnie powiodłem wzrokiem w kierunku dosłonecznej, gdzie powinien stać jego właściciel. Nikogo nie było.

„Co jest u diabła” – pomyślałem i w tym momencie na ścianie poczęły pojawiać się cienie kolejne: sylwetki mężczyzn, kobiet i dzieci w różnych strojach stały gęsiego, jakby w gigantycznej kolejce, której czoło nikło gdzieś w żółtoszarej ścianie sąsiedniej kamienicy.

Wstałem gwałtownie z ławki i ruszyłem w kierunku ulicy. Ostre światło lipcowego słońca odbite od białej ściany zmusiło mnie do przymknięcia na moment oczu. Gdy je otworzyłem, cieni już nie było. Ściana drwiła sobie ze mnie nieskazitelną bielą, której, po niedawnym remoncie, nie sprofanowali jeszcze osiedlowi graficiarze. Podszedłem bliżej i dotknąłem jej, jak gdybym oczekiwał, że tym gestem przywrócę widma. Kątem oka dostrzegłem biegnącą ku mnie Wandę. Figlarny zefirek przekomarzał się z kusą spódniczką, odsłaniając zgrabne uda. Perspektywa ich pieszczenia na leśnej polanie w jednej chwili zepchnęła cienie na peryferie pamięci.

 

***

Po kilku dniach całkiem zapomniałem o tamtym zdarzeniu. Jakoś je sobie wytłumaczyłem zmęczeniem, czy upałem, w końcu nie takie rzeczy umie wyprodukować żar lejący się z nieba na pustyniach. Jednak niespełna pół roku później, gdy jechałem pociągiem na konferencję w Bielsku-Białej, pamięć wróciła mi błyskawicznie. Oderwałem się na chwilę od lektury, chcąc dać odpocząć oczom. Wzrok ślizgał się bezwiednie po monotonnym zimowym pejzażu, gdy na ośnieżonej ścianie lasu pojawiły się nagle te same sylwetki. Tym razem wszystkie naraz, skokowo, zupełnie tak, jak „wskakuje” obraz na stereogramie, po chwili umiejętnego wpatrywania się. Skojarzenie ze stereogramem umocniło się we mnie po kilku sekundach, gdy uprzytomniłem sobie, że obraz „kolejki” jest trójwymiarowy. Postacie były całkiem blisko, rzekłbym, tuż za oknem; mimo ruchu krajobrazu spowodowanego biegiem pociągu trwały bardzo stabilnie. Obserwowałem je z tym samym rodzajem skupienia, jakie potrzebne jest przy stereogramach, jeśli nie chce się, by obraz nagle zniknął. Dość szybko zauważyłem, że to jednak nie są cienie. Widziałem szczegóły ich ubrań, rysy twarzy, leniwe, jak w zwolnionym filmie ruchy. Niektórzy rozmawiali, inni patrzyli tępo przed siebie, sprawiając wrażenie nieobecnych. Jakaś kobiecina szydełkowała, inna poprawiała makijaż, uważnie kontrolując efekty w małym lusterku. Zażywny jegomość w okularach czytał książkę, a stojący przed nim młodzieniec ze słuchawkami na uszach penetrował właśnie zasoby swojego iPoda. Obraz był tak sugestywny, że odruchowo zamachałem ręką, gdy twarz szczupłego szpakowatego mężczyzny obróciła się w moim kierunku. Dałbym głowę, że mnie zauważył, bo twarz znieruchomiała na moment, a oczy… zresztą co będę ci tłumaczył, wiesz jak to jest, gdy ktoś cię dostrzeże. Niestety, pociąg wjechał w tunel i na kilka ładnych minut nastała ciemność. Postacie znikły. Pełen napięcia i ciekawości czekałem na wyjazd z tunelu. Powrócą?

Nie powróciły.

 

***

– Może jednak powinieneś iść do lekarza – głos Wandy zdradzał zatroskanie. Roześmiałem się.

– Ale do jakiego? Okulisty czy psychiatry?

– Do ogólnego – Wanda nie kupiła dowcipu. – On będzie wiedział, co z tym dalej zrobić.

Rozbawiała mnie ta jej niezłomna wiara w specjalistów.

– Daj spokój sikoreczko! Gdyby każdy z najmniejszym głupstwem biegł zaraz do lekarza, połowa ludzkości musiałaby uprawiać ten zawód. Muszę kończyć, zaczyna się następna sesja, pa!

– Kocham cię! – powiedziała śpiesznie. Wanda zachowywała się dokładnie tak, jak powinna się zachowywać żona z dwumiesięcznym stażem. Uśmiechnąłem się, uprzytomniwszy sobie, że zgodnie z regułami amerykańskiego filmu powinienem teraz odpowiedzieć „ja ciebie też”. Wyłączyłem komórkę, odstawiłem filiżankę po kawie i wszedłem na salę konferencyjną. W programie był referat, po którym wiele sobie obiecywałem. Młody adiunkt z Politechniki Wrocławskiej miał zaprezentować nowe technologie klejenia mostów. Właśnie wkroczył z impetem, otworzył zainstalowanego obok mównicy laptopa i w skupieniu wybierał plik z prezentacją. Światła przygasły i rozpoczął się wykład, który pochłonął mnie bez reszty. Aż do momentu, w którym znów ujrzałem „kolejkę”.

Postacie pojawiły się na tle ekspozycji posterów znajdującej się po lewej stronie sali. W panującym półmroku wyglądały bardzo nienaturalnie. Jeśli bawiłeś się kiedyś w kolaże zdjęciowe z użyciem photoshopa, to wiesz jaki jest efekt wklejenia postaci skopiowanej ze zdjęcia na otwartej przestrzeni do fotografii zaciemnionego wnętrza.

W przeciwieństwie do zdarzenia z pociągu, obecnie ani postacie, ani okoliczności, w których je dostrzegłem, w niczym nie potwierdzały skojarzenia ze stereogramem. Niemniej wpatrywałem się w nie ze skupieniem, pełen obaw, że lada ruch gałkami ocznymi spowoduje ich zniknięcie. Dopiero po chwili uprzytomniłem sobie, że tym razem nie jestem sam. Czy inni uczestnicy konferencji widzą to samo? Rozejrzałem się po sali. Wszyscy z uwagą śledzili wykład, nic nie wskazywało, aby ktokolwiek coś zauważył.

“Halucynacja. Więc jednak psychiatra” – pomyślałem, lecz ta diagnoza wcale nie poprawiła mi samopoczucia. Ponownie skierowałem wzrok ku galerii posterów. „Kolejka” wciąż stała. Rozpoznałem tego szpakowatego faceta: machał ręką, wyraźnie patrząc na mnie! W tej samej chwili usłyszałem jego głos. Powiedział „podejdź tu”, czy coś w tym rodzaju. Odruchowo począłem na migi pokazywać mu, żeby się uciszył. Moje ruchy dojrzał prelegent. Przerwał wykład, pytając:

– Słucham pana?

Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, wszyscy obecni wlepili wzrok we mnie.

– Nie, nic, przepraszam – bąknąłem zmieszany. Prelegent podjął wykład z powrotem, a ja ponownie usłyszałem głos szpakowatego.

– Wyjdź na korytarz, powinniśmy porozmawiać.

Uprzytomniłem sobie, że głos pojawia się bezpośrednio w głowie, nie za pośrednictwem uszu. Nie miałem odwagi odpowiadać mu gestami. Myślałem gorączkowo. Wykład był interesujący, ale przecież moje skupienie już diabli wzięli. Poza tym zżerała mnie ciekawość.

– “Pal licho” – pomyślałem. – Później poproszę prelegenta o udostępnienie prezentacji. Cichutko i powoli, żeby nie czynić zamieszania, wyszedłem z sali konferencyjnej. Byłem zdumiony, że „kolejka” przemieszczała się wraz ze mną.

Na korytarzu podszedłem do szpakowatego.

– Kim jesteś, kim wy wszyscy jesteście i co to jest, u diabła?

– U diabła? No, niezupełnie – uśmiechnął się zagadkowo. – Ja jestem architektem… a raczej byłem – poprawił się. – W jakimś sensie jesteśmy więc kolegami po fachu, bo ty jesteś urbanistą, prawda?

– Prawda – odparłem.

– Właściwie nie musisz mówić, i tak cię słyszę. Choć, nie powiem, miło jest usłyszeć prawdziwy ludzki głos.

– A ci wszyscy? – pokazałem ciągnący się w oba kierunki szereg postaci.

– Przecież wiesz. Kolejka.

– Kolejka? Do czego?

Nie odpowiedział, tylko pokazał palcem przed siebie. Powędrowałem tam wzrokiem. Hen, daleko z przodu kolejka znikała w jakiejś budowli. Widziałem portal oparty na jońskich kolumnach. Po jego obu stronach wznosiły się majestatycznie minarety jakby żywcem przeniesione z Tadż Mahalu. Mniej więcej w połowie wysokości łączył je dach klasycznej japońskiej pagody. Okazałe schody prowadziły do masywnych drzwi o gotyckich kształtach zdobionych fantazyjną rokokową intarsją. Właśnie w nich znikało czoło kolejki.

– Co za pomieszanie stylów – pomyślałem.

– Z bliska zobaczyłbyś jeszcze więcej – powiedział szpakowaty architekt. – Afrykańskie totemy, meksykańskie stele, sumeryjskie protomy…

– Szczerze mówiąc, pachnie mi to tanim ekumenizmem.

– To tylko projekcja, która w dużej mierze zależy od ukształtowanych w nas stereotypów – wyjaśnił.

– Mniejsza z tym – powiedziałem. – Zaspokoisz moją ciekawość?

– Ciekawość jest ostatnią rzeczą, która powinna tobą powodować – odrzekł sentencjonalnie. – Ale w swoim czasie dowiesz się wszystkiego. Jeśli się postarasz.

Nie zdążyłem otworzyć ust, gdy zniknął a wraz z nim cała „kolejka”.

 

***

Od tej pory postacie pojawiały się coraz częściej, do tego stopnia, że stały się elementem mojej codzienności. Szpakowaty architekt witał mnie zawsze tym swoim spokojnym, ciepłym uśmiechem. Wkrótce przywykłem do rozmów z nim bez słów; było to wygodne, bo nie narażało mnie na zdumione miny ludzi z otoczenia. Najbardziej jednak lubiłem, gdy wizja pojawiała się w samotności. Mogłem sobie wtedy pozwolić na użycie „normalnego” głosu, za którym on tak tęsknił. Mimo tego, że nasza znajomość stawała się coraz bardziej zażyła, pozostał lakoniczny w swoich odpowiedziach. Większość moich gorączkowych pytań zbywał milczeniem, czasem okraszając je lekko zakłopotanym uśmieszkiem. Całkiem jakby rozmawiał z dzieckiem na tzw. „trudne tematy”. Nie zrażało mnie to jednak; wciąż bombardowałem go kolejnymi pytaniami.

– Powiedz wreszcie, za czym stoicie? Co tam jest? – wskazałem na majaczącą w oddali budowlę będącą wymieszaniem wszystkich stylów architektonicznych. – Supermarket jakiś?

Pokręcił głową.

– To jest miejsce, gdzie kończy się… – wyraźnie szukał właściwego słowa – czekanie. Zresztą nie stoimy dla siebie.

– Nie dla siebie?

– Nie. Inni stali dla nas. My stoimy dla innych.

– A ty? Dla kogo stoisz?

Znów ten uśmiech zapowiadający, że nic więcej się nie dowiem. Spróbowałem z innej beczki.

– Długo już stoisz?

– Długo? Widzisz, czas ma tu inne znaczenie. Całkiem inne.

Jak w czarnej dziurze – pomyślałem.

– A przestrzeń?

– Przestrzeń? Tu jej nie ma.

– Jak to nie ma? Przecież widzę! Ciebie, innych, pagodę z minaretami…

– Mówiłem ci już – to tylko coś w rodzaju projekcji. Miałeś dobre skojarzenie z tymi stereogramami.

Hipoteza halucynacji została wzmocniona. Czy jednak może się tu liczyć argument podany przez zjawę?

– Czyli to nie jest rzeczywiste – powiedziałem.

– Nie jest rzeczywiste? – roześmiał się, po raz pierwszy głośno. – Jest, zapewniam cię. Aż do bólu. Chyba, że uważasz, iż rzeczywistość zamyka się w pułapce czasoprzestrzeni.

– Pewnie że uważam. Bez czasoprzestrzeni nie ma niczego. Mnie, ciebie i tej cholernej kolejki – nawet jeśli jesteście halucynacją. Nie ma także bólu.

Nie odpowiedział. Miał minę Lindy mówiącego „co ty kurwa wiesz o bólu”.

 

***

– Czemu oni nie rozmawiają ze mną, tylko ty? – spytałem innym razem.

– Tylko ja cię widzę, oni nie.

– Statyści czy fantomy? – zażartowałem.

– Są jak najbardziej realni – odrzekł z powagą. – Oni mają swoich „gości”.

– „Gości”? Tak nas nazywacie?

– Owszem, choć celniejsze byłoby „klienci” – roześmiał się.

– Opowiedz mi o nich.

Ożywił się – widać ten temat nie był „śliski”.

– Moja sąsiadka z tyłu to szlachcianka spod Lwowa. Gdy w trzydziestym dziewiątym weszli Sowieci, ukraińska czerń wymordowała całą jej rodzinę. Tułała się przez kilka dni, aż ją złapali i wywieźli do łagru, gdzieś w Jakucji. W desperacji wydrapała oczy strażnikowi, który gwałcił współwięźniarkę. Podziwiam ją, jest bardzo pogodna po tym wszystkim, co przeszła. A za nią stoi czarny młodzieniec z Ugandy. Gdy był małym dzieckiem, przytulił go sam Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Afryki. Z początku trochę się tu awanturował, myślał, że z tego powodu przysługują mu jakieś specjalne przywileje. Teraz już chyba pogodził się z czekaniem.

– A ten gość przed tobą?

– To Jugović, Serb. Był oskarżony o ludobójstwo. Ale to nieprawda. On się tylko przyglądał.

– Powiedz mi… ale tak szczerze.

– Co?

– Czy wy wszyscy nie żyjecie?

– Przecież uważasz nas za fantomy, halucynacje, prawda?

– Sam nie wiem.

– Jesteś ateistą?

– Agnostykiem.

– To wykrętna odpowiedź. Tak naprawdę każdy jest agnostykiem.

– Nie rozumiem.

– Agnostyk, że tak powiem, wstrzymuje się od głosu w sprawie Boga, prawda? Uważa, że tej sprawy nie da się rozstrzygnąć. Ale przecież każdy tak uważa. Nie można udowodnić istnienia Boga. Jest to kwestia wiary. Każdy staje przed wyborem: tak lub nie – żadne wstrzymywanie się od głosu nie ma tu sensu. Agnostycyzm może być podejściem metodologicznym w procesie poznawczym, ale nie postawą życiową.

– No dobrze, powiedzmy więc, że jestem ateistą.

– Czyli Boga nie ma?

– No nie ma.

– Życia pozagrobowego też nie?

– To oczywiste.

– A co byś powiedział, gdyby świat był tak skonstruowany, że każdy otrzyma to, czego oczekuje? Wierzący odbierają swoją nagrodę w niebie (lub karę w piekle) a ateiści po prostu do piachu i wszystko? Tak jak wierzyli? Nieważne czy żyli godnie czy łajdacko…

– Cóż… myślę, że to nie byłoby sprawiedliwe.

– No i jak teraz wygląda twój agnostycyzm? – po raz drugi w naszych rozmowach roześmiał się głośno.

 

 

Pewnego razu szpakowaty powiedział:

– Przez jakiś czas nie będziemy się widywali.

– Mój czas czy twój? – spytałem przebiegle.

– Twój, oczywiście. Byłeś dociekliwym rozmówcą, ale nie umiałeś mnie podejść. Może gdyby nie ta twoja pazerna ciekawość, dowiedziałbyś się znacznie więcej. A teraz czas pytań się skończył.

– A jaki nadszedł?

– Dojrzewania.

– Dojrzały owoc spada.

– Nie tutaj – uśmiechnął się. – No to do widzenia – powiedział, wyciągnął dłoń jakby do uściśnięcia, ale cofnął ją szybko i pomachał na pożegnanie. Nim zdążyłem zareagować, rozpłynął się a wraz z nim cała kolejka. Uzmysłowiłem sobie, że nigdy go nie dotknąłem. Jak mogłem zapomnieć sprawdzić, czy jest rzeczywiście tylko fantomem?

Prawdę mówiąc, byłem nawet zadowolony z takiego obrotu sprawy. Coraz częściej zastanawiałem się, czy jednak nie iść do psychiatry? Na zdrowy rozum było ze mną przecież coś nie tak. Poszperałem w necie – wyglądało to na klasyczny syndrom schizofrenii paranoidalnej. Przed Wandą ukrywałem te moje wizje. Kilka razy sama zagadywała mnie, gdy wróciłem z konferencji – gładko skłamałem, że to się więcej nie powtórzyło. Tym bardziej nie chciałem jej niepokoić teraz, gdy była w ciąży. Jeśli rzeczywiście wizje się skończą, będzie to oznaczało, że nic mi nie jest. Lecz jeśli wrócą – trzeba będzie coś z tym zrobić.

– Będę się tym martwił gdy wrócą – westchnąłem i zająłem się pracą.

 

***

Minęło pół roku. Wizje nie wróciły. Coraz rzadziej myślałem o moim szpakowatym rozmówcy, choć od tego czasu moje rozmyślania zostały wzbogacone o nowe elementy. Metafizyczne. Jestem typowym technokratą i nigdy nie rajcowała mnie filozofia. A teraz doszło nawet do tego, że przeczytałem kilka książek. Dowiedziałem się co to jest ontologia, solipsyzm, transcendencja… nauki nigdy dosyć.

 

***

Zakręt był łagodny a przede mną tylko wlokący się ciągnik. Zredukowałem do czwórki i dodałem gazu. Nie wiem, skąd nagle pojawił się ten opel. Przez moment mignęła mi w oczach trójka dzieci na tylnym siedzeniu… a może był to tylko produkt mojej wyobraźni podsuwającej w zaskakujących sytuacjach zgrane stereotypy, które utrwaliły się w pamięci? Tak czy inaczej, szarpnąłem kierownicą w lewo, unikając czołowego zderzenia. Koła zabuksowały na szutrowym poboczu, autem rzuciło wprost na betonowy słupek przydrożny. A potem tylko ciemność i cisza. Jedno wielkie nic.

Z ciemności wyłoniło się pochmurne niebo. Połowę pola widzenia coś przesłaniało. Obraz był rozmazany, więc wytężałem wzrok aby to coś rozpoznać, jak gdyby od tego miał zależeć mój los. Udało się: to był liść łopianu. Na jego końcu drgała kropelka wody, która nagle wystrzeliła promiennym światłem, gdy słońce wyjrzało zza obłoków.

Nie czułem bólu, w ogóle nie czułem ciała. Z oddali dochodziły głosy. Jakaś kobieta zanosiła się płaczem, wykrzykiwała histerycznie „Janusz, na co czekasz, zadzwoń na pogotowie albo na policję”, to znowu „dzieci nie schodźcie tam”. Mocno stłumiony męski głos donosił, że nie ma zasięgu… nic mnie to właściwie nie obchodziło, świat rozpływał się, a właściwie zamykał w tej jednej kropelce wody, która w słońcu lśniła jak monstrancja. W jednej chwili promienie zakrzywiły się w formę spirali, a kropla zaczęła wirować jak galaktyka. Jej obrót nabierał tempa, tymczasem moje ciało stawało się coraz lżejsze. Unosiłem się i obracałem, wsysany coraz szybciej w wir. Znikło wszystko, znów zapadła ciemność. Wrażenie zasysania słabło, lecz przestrzenna intuicja mówiła mi, że poruszam się z dużą prędkością w jakimś korytarzu czy tunelu. Ciemność z wolna słabła, ściany iluminowały seledynową poświatą, raz po raz przepływało przez nie pomarańczowe mrowienie o kształtach fortyfikacji jak w zwiastunie migreny. Kolorów przybywało i już po chwili tunel świecił na podobieństwo polarnej zorzy. Moje nieważkie ciało przyśpieszało w swym locie. Czułem się otępiały i jakby rozleniwiony. Przede mną jaśniało światło; choć było intensywne, nie raziło w oczy. Nasycało przestrzeń ciepłą poświatą, jednak nie umiałem określić koloru.

Podróż się przedłużała. Wracała mi w pełni świadomość i zdolność myślenia. Zasysanie, wędrówka przez tunel, wreszcie światełko na jego końcu – ani chybi zaraz ogarnie mnie błogość. „Znów te stereotypy” – pomyślałem.

Nagle poczułem szarpnięcie: wypadłem z tunelu przez jakąś dziurę. Opadałem wolno, ruchem wahadłowym jak jesienny liść. Pode mną coraz wyraźniej rysowały się jakieś kształty. Rozpoznałem ulicę przy parku, gdzie po raz pierwszy ujrzałem cienie! Zbliżałem się właśnie do tego budynku o białej ścianie. Przy nim, jak w tę lipcową niedzielę, stała długa, zdająca się nie mieć końca kolejka ciągnąca się hen, po horyzont, gdzie jaśniała pagoda z minaretami, jońskimi kolumnami i gotycko-rokokowymi drzwiami. Z dużą prędkością przepływałem obok stojących;; migali mi w oczach jak przydrożne kamienie. Z tego jak odprowadzali mnie wzrokiem wywnioskowałem, że tym razem jestem dla nich wszystkich widzialny. I jeszcze jedno: teraz to oni wyglądali na rzeczywistych, a ulica sprawiała wrażenie stereoskopowej projekcji.

Nagła siła osadziła mnie w miejscu. Stanąłem twarzą w twarz z moim dobrym znajomym: szpakowatym architektem. Patrzył na mnie bez zaskoczenia, jakby mnie oczekiwał. Jego twarz promieniała szczęściem.

– Witaj – powiedział po chwili. – Długo to trwało, ale doczekałem się.

Wyszedł z kolejki i tak po prostu, zwyczajnie uścisnął mi dłoń.

– Proszę – powiedział, wskazując mi lukę w korowodzie, gdzie przed chwilą stał. – Twoje miejsce.

Posłusznie wstąpiłem w kolejkę.

– A ty? – spytałem.

– Na mnie już czas – pokazał w górę. Spojrzałem tam. Nad nami pulsowała dziura w tunelu. Nie widziałem światła bijącego z głównej odnogi, ale ściany jarzyły się tą samą ciepłą poświatą o nieokreślonym kolorze.

Wzleciał ku górze i przeniknął do tunelu, który, widziany z zewnątrz, był przezroczysty. Patrzyłem jak oddala się w kierunku portalu.

Mężczyzna stojący przede mną odwrócił się i dotknął mojego ramienia.

– Jestem Jugović – przedstawił się, wyciągając rękę.

– Wiem, wiem – odpowiedziałem ściskając jego dłoń.

 

***

Po tym wszystkim, co ci opowiedziałem powinieneś już rozumieć, dlaczego rozmawiamy. Dlaczego się wzajemnie widzimy, dlaczego inni „stacze” nie widzą ciebie. Nie, nie rób takiej przerażonej miny! To przecież wcale nie oznacza, że przyjdziesz tu w okolicznościach podobnych do tych, które były moim udziałem. Oznacza tylko, że przyjdziesz na pewno. Kiedy? Nie wiem. Oczywiście, że dowiem się o tym przed tobą, ale nie licz na to, że ci powiem! W każdym razie ja będę na tę chwilę czekał z niecierpliwością, wierz mi. Czekanie jest tutaj jedyną rzeczywistością. Niecierpliwość jest natomiast jedyną cechą, która przywlokła się za mną stamtąd. Jedynym brudem, który muszę oczyścić. A to nie jest proste. Wanda z moim synem, Robertem, przynosi mi codziennie kwiaty. Przez pierwszy rok nie powiedziała ani jednego słowa. Tylko płakała. Teraz ze mną rozmawia. Opowiada mi o wszystkim: problemach w pracy, wiązaniu końca z końcem, kokluszu Roberta, niespokojnych nocach, samotności… A ja słucham i bezsilnie przyglądam się temu rozdrapywaniu ran. Och, ile bym dał, żeby stać się dla niej widzialnym, tak jak jestem nim dla ciebie!

Bezsilność, tęsknota, czekanie. Tak tu jest. Nie wiem, co mnie spotka za gotyckimi drzwiami, ale czekam na to jak na zbawienie.

Teraz, chyba już wiem coś o bólu.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Baaardzo mocne i wielce przejmujące. Szczególnie w tym dniu. Mnóstwo emocji, wyciskających łzy fragmentów, mnóstwo mądrości. Z chęcią zgłaszam Twój tekst. :)

 

Z technicznych:

„Janusz, na co czekasz (tu dałabym przecinek) zadzwoń na pogotowie albo na policję”

W jednej chwili promienie zakrzywiły się w formę spirali (i tu) a kropla zaczęła wirować jak galaktyka.

Wanda z moim synem, Robertem (tu także) przynosi mi codziennie kwiaty.

(dałabym jeszcze w wielu innych miejscach, ale ja maniakiem jestem. :) ) 

Nagła siła osadziła mnie w miejscu. Stanąłem twarzą w twarz z moim dobrym znajomym: szpakowatym architekcie. (architektem?)

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Zgłaszam do Biblioteki. Nie będę silił się na ‘merytoryczny’ komentarz, tekst broni się sam. Pomysł na czekających w kolejce do przyszłości zgodnej z ich przekonaniami jest przedni, przedstawienie go w opowiadaniu też. W kilku miejscach widać działania chochlika, ale nie zmniejsza to wartości tekstu. Autor na pewno je usunie. Klik.

bruce

Dziękuję za pozytywną opinię, maksymalną ocenę (na którą IMO opko nie całkiem zasługuje), za klik i uwagi techniczne. Co do tych ostatnich – sprawdziłem w “papierowym” wydaniu i tam wszystko jest zgodne z Twoimi uwagami, co świadczy o dobrej pracy korektora redakcji wydawnictwa W drodze. Oficjalną wersję cyfrową (czyli tę po korekcie) dostałem w wersji pdf, zaś tu opublikowałem wersję przed korektą, którą mam w Wordzie. W tym pdf-ie była jakaś specyficzna czcionka, której nie mam w zestawie i operacja copy-paste dawała w efekcie jakiś misz-masz, z którym nie chciało mi się walczyć.

Pozdrawiam wzajemnie :)

 

Koala75

Wielkie dzięki za opinię, ocenę i klika! Wszystko to raduje moje serce :) Serdeczności!

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Jest mi bardzo miło, pozdrawiam serdecznie i dziękuję. :)

Pecunia non olet

Czytało się wyśmienicie, tsole. :-) Cieszę się, że wstawiłeś opowiadanie! 

Bardzo fajnie skomponowane. Wyważone, tak, Twoje opowiadania odbieram jako dobrze zbalansowane (wiedza, fabuła, napięcie, bohaterowie). Zaciekawiła mnie rozmowa dotycząca agnostycyzmu i ateizmu. ;-)

Skarżypytuję (informacyjnie – mogę zrobić od razu, ponieważ w tym roku jestem lożanką). :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki Asylum, ja też się cieszę, i gęba mi się śmieje do Twojej opinii :) Dzięki też za klika (tu gratulacje z powodu awansu na lożankę!)

Zaś co do tej rozmowy o agnostycyzmie i ateizmie – miała ona miejsce w rzeczywistości między mną a moim wielkim (niestety już nieżyjącym) Przyjacielem – ateistą, którego nazywałem najlepszym chrześcijaninem w moim zakładzie pracy :)

Serdeczności!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Przedziwna sprawa z tą lożanką. Jak przypadkowa korelacja. I ja dzisiaj sięgałam myślą do wielu osób, za którymi bardzo tęsknię. 

I ja przesyłam serdeczności!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No, kurczę, gdyby to tak wyglądało, to miałabym przechlapane. Cierpliwości nie mam za grosz, a kolejek nienawidzę, więc dla mnie to piekło ;) Choć pewnie w założeniu to miał być czyściec.

Dobrze się czytało. W którymś momencie domyśliłam się, że kolejka ma coś wspólnego ze śmiercią bohatera, ale jednak mnie zaskoczyłeś. To znaczy nie teraz, jak czytałam pierwszy raz :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki Irko, że wpadłaś! Dobrze kombinujesz, w opku chodzi o czyściec.

Choć i dla mnie kolejki to też piekło, ale można sobie wyobrazić coś znacznie od kolejki drastycznego. Np. to, co się dzieje dziś w sąsiednim kraju… to ja już wolę kolejkę…

Właśnie przedwczoraj spotkałem w necie taki wpis:

Niebo – miłość bez cierpienia

Czyściec – miłość z cierpieniem

Piekło – cierpienie bez miłości

Duża buźka i dzięki za klika!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

A moja wizje piekla, czysca I nieba czytales? Nawet sie na piorko zalapala :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Chyba nie czytałem. Rzuć linka, bom cholernie ciekaw!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Linka to moge dopiero w sobote, bo juz teraz tylko z komorki. Jak jestes bardzo ciekawy, tytul Ewy komedia.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Interesująca wizja. Dla mnie ta sfera jest wprawdzie wykluczona z fantazjowania, ale potrafię docenić, kiedy ktoś dotyka jej z szacunkiem i ostrożnością. Słabym punktem, chociaż bardzo mainstreamowym, jest synkretyzm, nazwany w opowiadaniu ekumenizmem. Synkretyzm zawsze jest powierzchowny i nieuważny w swoim dążeniu do pożenienia rzeczy wzajemnie wykluczających. Stąd też docelowa budowla robi wrażenie czegoś w nie najlepszym guście. Nie chciałbym do czegoś takiego podążać.

Niemniej klik ode mnie.

Dziękuję za odwiedziny, interesujący komentarz i klika.

Dobrze rozumiem Twoje stanowisko w kwestii szczególnej ochrony tej sfery przed profanacją, bo sam mam podobne, choć mniej fundamentalne, bo dotyczące tylko nadużyć – w sensie kpin, parodii etc. (z tego powodu np. nie trawię twórczości w stylu “Żywot Briana”).

Ufam, że podobnych nadużyć nie popełniłem, w każdym razie grono zacnych i pobożnych dominikanów z wydawnictwa “W drodze” zastrzeżeń tu nie zgłaszało :)

Synkretyzm czy ekumenizm. Wolałem to delikatniejsze określenie. Co prawda faktem jest, że wiele cech w występujących na świecie religiach jest do siebie podobna (szczególnie wykazuje to w dziele Fenomenologia religii Gerardus van der Leeuw, który zadał sobie trud zestawienia religii w optyce zjawiskowej, kategoryzując podobieństwa i pokazując niezbicie, jak wiele jest cech wspólnych łączących religie funkcjonujące w nawet całkiem niezależnych od siebie kulturach), to jednak nie upoważnia do ich łączenia. U mnie takie łączenie jest tylko na poziomie architektonicznym, co ma symbolizować występowanie tych cech wspólnych.

Pozdrawiam!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Szykuję się na Nordcon z prelekcją “pisanie fantastyki z pozycji religijnych”. Miło było wymienić parę zdań. Pisałem Ci bezpośrednio o wyjściu “Przypadków”. Też wyszły w wydawnictwie katolickim.

No to super. Mam nadzieję, że tę prelekcję opublikujesz gdzieś w dziale Publicystyka. Temat bardzo mnie interesuje, bo sam siebie uważam za autora SF inspirowaną myślą chrześcijańską.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Podobało mi się, zwłaszcza sceny od wypadku do zakończenia. Moment przed śmiercią i odchodzenie opisałeś w przejmujący, a zarazem oryginalny sposób. Sama końcówka zaskakująca, mocna, dająca do myślenia. Warsztat jak zwykle świetny, więc nie będę o nim pisać. Znalazłam jeden drobiazg:

– Halucynacja. Więc jednak psychiatra – pomyślałem, lecz ta diagnoza wcale nie poprawiła mi samopoczucia.

Bohater pomyślał, ale zapisałeś tekst jakby powiedział to do siebie. 

Twoje opowiadania dobrze się czyta, to spójne, ciekawe historie, które zawierają głębszą myśl. Tym razem również się nie zawiodłam. Pierwszoosobowa narracja doskonale pasuje do tematyki, pokazuje emocje bohatera. Ja odczytałam kolejkę jako rodzaj czyśćca, a zarazem powód do zastanowienia się nad celem życia.

Opowiadanie zdecydowanie biblioteczne, dlatego zgłaszam do wątku.

ANDO, bardzo dziękuję za wizytę, klika i przede wszystkim za wyczerpujący i wzruszający komentarz zawierający miłą recenzję całej mojej pokazanej tu twórczości.

Serdeczności! smiley

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Wybacz, Tsole, ale nie dołączę do chóru chwalących opowiadanie, albowiem opisane tu sprawy zupełnie mnie nie ruszają i nie dopatrzyłam się tu niczego poza chyba dość osobistym wyobrażeniem tego, co po drugiej stronie.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

– Wyjdź na ko­ry­tarz, po­win­ni­śmy po­roz­ma­wiać. Uprzy­tom­ni­łem sobie, że głos po­ja­wia się bez­po­śred­nio w gło­wie, nie za po­śred­nic­twem uszu. → Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

 

– Pal licho – po­my­śla­łem. – Póź­niej po­pro­szę pre­le­gen­ta o udo­stęp­nie­nie pre­zen­ta­cji. → „Pal licho” – po­my­śla­łem. „Póź­niej po­pro­szę pre­le­gen­ta o udo­stęp­nie­nie pre­zen­ta­cji”.

Myślenia nie zapisujemy tak jak dialogu. Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Ku memu zdu­mie­niu, „ko­lej­ka” prze­miesz­cza­ła się wraz ze mną. → Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: Byłem zdumiony, że „ko­lej­ka” prze­miesz­cza­ła się wraz ze mną.

 

– A ci wszy­scy? – po­ka­za­łem na cią­gną­cy się w oba kie­run­ki sze­reg po­sta­ci. – A ci wszy­scy? – Po­ka­za­łem cią­gną­cy się w obu kie­run­kach sze­reg po­sta­ci.

Nie pokazujemy na coś, pokazujemy coś.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Szpa­ko­wa­ty ar­chi­tekt witał mnie za­wsze tym swoim spo­koj­nym, cie­płym uśmie­chem. → Zbędne zaimki – czy mógł witać narratora cudzym uśmiechem?

 

– Jak to nie ma? Prze­cież widzę – cie­bie, in­nych, pa­go­dę z mi­na­re­ta­mi… → Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

wy­cią­gnął dłoń jakby do uści­śnię­cia, ale cof­nął szyb­ko i po­ma­chał nią na po­że­gna­nie. → A może wystarczy jeden zaimek: …wy­cią­gnął dłoń jakby do uści­śnię­cia, ale cof­nął ją szyb­ko i po­ma­chał na po­że­gna­nie.

 

Nie wiem, skąd nagle po­ja­wił się ten Opel.Nie wiem, skąd nagle po­ja­wił się ten opel.

https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=285:pisownia-marek-samochodow&catid=44&Itemid=58

 

Prze­pły­wa­łem obok sto­ją­cych z dużą pręd­ko­ścią; → Czy dobrze rozumiem, że stojący stali z dużą prędkością?

A może miało być: Z dużą prędkością prze­pły­wa­łem obok sto­ją­cych;

 

Wzniósł się ku górze i prze­nik­nął do tu­ne­lu… → Masło maślane – czy mógł wznieść się ku dołowi?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Reg za wizytę i łapankę. Skoro”opisane tu sprawy zupełnie mnie nie ruszają”, trudno oczekiwać, żebyś dopatrzyła się czegoś poza “chyba dość osobistym wyobrażeniem tego, co po drugiej stronie”.

W odpowiedzi bruce wyjaśniam powód dla którego jest tu sporo błędów. W wersji książkowej, która podlegała korekcie redakcyjnej tych błędów jest sporo mniej, choć muszę stwierdzić, że korektorka była bardziej liberalna niż Ty :) Nie jest to przytyk ani komplement tylko beznamiętne stwierdzenie faktu.

W jednym tylko przypadku wyrażam obiekcje co do Twojej uwagi: Piszesz

Szpakowaty architekt witał mnie zawsze tym swoim spokojnym, ciepłym uśmiechem. → Zbędne zaimki – czy mógł witać narratora cudzym uśmiechem?

Zaimki nie są zbędne. Autor chce tu podkreślić że ta cecha behawioralna wyróżnia architekta.

Pozostałe mankamenty usunę.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tsole, wyłapałam to, co zaburzało mi tok czytania. Jednakowoż zdaję sobie sprawę, że to Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.

I miło mi, jeśli mogłam się do czegoś przydać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, Twoje zasługi dla tego portalu i jego bywalców są bezcenne!heart

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Dziękuję, Tsole.

I muszę wyznać, że takie słowa, choć bardzo miłe, mocno mnie deprymują.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To efekt szlachetnej skromności… :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Szlachetna skromność, powiadasz. Dziękuję i znowu się rumienię. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, Twoje zasługi dla tego portalu i jego bywalców są bezcenne!

Pozwolę sobie wtrącić, że potwierdzam. Gdyby nie Regulatorzy i Jej nieocenione rady oraz cierpliwość przy komentowaniu moich opowiadań, dawno bym pousuwała wszystkie z tego Portalu. heart

Pozdrawiam Was. :)

Pecunia non olet

Miło mi, Bruce, jeśli udało mi się powstrzymać Ciebie przed nieprzemyślaną decyzją. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję. heart

Pecunia non olet

Bardzo proszę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł interesujący, bardzo obrazowe sceny kolejnych doświadczeń bohatera, zakończenie pasuje, choć nie było szczególnie zaskakujące. Podsumowując, dobry tekst.

Krótkie ale celne podsumowanie. Dziękuję i pozdrawiam!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

O, jakie fajne opowiadanie, ciepłe takie. Podobało mi się i świetnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Anet, po Twoim komentarzu słoneczko mi w duszy zajaśniało, choć szarówka na dworze :)

Dziękuję i pozdrawiam!heart

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Czołem, tsole, tu Twój wtorkowy dyżurny :)

Przede wszystkim – miło Cię poznać, jako że jeszcze się na portalu nie przecięliśmy.

Co do opowiadania – podobało mi się, głównie ze względu na ciekawy koncept, jego odpowiedni rozwój (per se, jak i w czasie), a także konsekwentne doprowadzenie do końca. Skoro mamy do czynienia z kolejką, to może zaciekawi Cię piórkowe opowiadanie BasementKeya – “Bogu niech będą dzięki”. Przedmiot wyjściowy ten sam, a jak odmienny finał od Twojego.

Najsłabsze ogniwo opowiadania to, jak pewnie zdajesz sobie sprawę, wypadek. Rzecz to spodziewana i wyczekiwana. Rozumiem, że opowiadanie nie było nastawione na niesamowite zwroty akcji, więc wskazaną słabość akceptuję. Ale delikatne poczucie, że można tu było jednak wprowadzić jakąś niepewność, jakieś wahanie zamiast nieuchronności, mimo wszystko pozostało :)

Było parę błędów i niezgrabności, ale niestety nie wynotowałem. Niech będzie w razie czego na mnie :)

Pozdrawiam,

fmsduval

 

Dla jasności – to profil zapasowy względem tego

 

 

fmsduval bardzo dziękuję za wizytę i komentarz (także do linka z opkiem BasementKeya, które przeczytałem i skomentowałem, więc możesz sobie podejrzeć.

jako że jeszcze się na portalu nie przecięliśmy

bo okazji zbyt wiele nie było z racji tego, że “bywam” tu w wymiarach czasowych 1/16 etatu :)

Najsłabsze ogniwo opowiadania

Owszem, rzecz spodziewana więc suspensu nie ma, ale sądzę, że zakończenie jakościowo nie odbiega od reszty opka.

Pozdrawiam wzajemnie :)

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Heeej :)

 

Przybywam z rewizytą.

 

Opowiadanie bardzo dobre, podoba mi się. Faktycznie niewielkim zgrzytem jest ten wypadek, w dodatku bohater jechał sam, tylko on zginął – co później buduje nam historie samotnej matki z półsierotą, płaczącej nad grobem. Ale – te elementy spełniają swoją rolę, budują emocje, rzekłbym, że jest to takie klasyczne, popkulturowe podejście i być może nie ma co się czepiać ;)

 

Na poziomie sensu działania kolejki i kontaktów jej ze światem realnym mam pewne wątpliwości. Przede wszystkim jak wygląda ten kolejkowy system? Szpakowaty architekt trzymał miejsce dla bohatera, a teraz bohater trzyma miejsce dla kogoś innego? Po smierci robecnego ozmówcy bohatera to on wskoczy na jego miejsce w kolejce? Nie rozumiem tego.

Poza tym – czy kolejka opiera się tylko na czekaniu, czy można w niej osiągnąć coś jeszcze, doczekać się na coś? W komentarzach pojawia się motyw czyśćca, pytanie czy czekanie oczyszcza, czy to tylko taka odsłona czyśćca dla nieccierpliwego bohatera?

Ostatnia sprawa – po co stojący w kolejce kontaktują się z osobami, dla których trzymają miejsce?

 

Być może jest jakiś rodzaj otwartości tej historii, wizji na którą nie jestem przygotowany, albo czegoś po prostu nie zrozumiałem ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dzięki za wizytę i komentarz.

Szpakowaty architekt trzymał miejsce dla bohatera, a teraz bohater trzyma miejsce dla kogoś innego? Po smierci robecnego ozmówcy bohatera to on wskoczy na jego miejsce w kolejce? Nie rozumiem tego

Prawidłowo to odebrałeś. W pierwszej wersji opko to nosiło tytuł “Stacze” , który nawiązywał do organizacji kolejek w PRL-u (ukształtował sie tam, w pewnym sensie zawód “stacza” kolejkowego). Wykorzystałem ten motyw we własnej interpretacji czyśćca jako pewnego stanu zawieszenia między zaświatami (niebem) a światem “ziemskim”. Według Kościoła katolickiego czyściec to stan bolesnego dochodzenia duszy do absolutnie doskonałej miłości, koniecznej do osiągnięcia szczęścia w niebie. Stan ten dotyczy osób umierających w łasce (czyli grzechy są im wybaczone), które jednak nie uporządkowały stosunku do rzeczy stworzonych (ja rozumiem, że chodzi tu o niespełnienie warunku zadośćuczynienia). Boże miłosierdzie dopuszcza możliwość oczyszczenia miłości z egoistycznych przywiązań, do których doprowadziły popełnione grzechy. Mój bohater oczyszcza się przede wszystkim z niecierpliwości. To taka prywatna wizja :) Zafrapowała mnie mianowicie myśl, że tak jak tu, na ziemi, żywi wstawiają się za zmarłych w swoich modlitwach, nawet mają możliwość uzyskania dla nich odpustu, tak i "tam" dusze mają możliwość pomagania żyjącym w formie "stacza". W moim zamyśle stanowi to istotę procesu "oczyszczenia" i uważam, że rzecz jest niebagatelna, bo rozszerza sedno chrześcijańskiej aksjologii ("miłuj bliźniego swego…") także na świat transcendentny.

Pozdrówka!

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nie do końca zrozumiałam ideę kolejki. Normalnie odbywa się tak, że znika ktoś z przodu, kolejka się przesuwa o jeden krok. A tutaj ludzie stoją, tylko od czasu do czasu stacz się wymienia. Nie widać ruchu wzdłuż kolejki. A jeśli go nie ma, to stacze równie dobrze mogą sobie usiąść w kółku i pogadać.

Jeśli każdy dostaje to, w co wierzy, to buddyści wypadają całkiem nieźle. Reinkarnacja zawsze wydawała mi się liberalną koncepcją, z wieloma szansami na poprawienie błędów.

Babska logika rządzi!

Dzięki za odwiedziny!

Na podobne uwagi odpowiadam wyżej BasementKey’owi więc się nie będę powtarzał. Dodam tylko, że istotnie nie jest to taka sama kolejka jaką znamy z życia. Każdy stoi za kogoś jeszcze żyjącego, o którym nie wiadomo kiedy przyjdzie (czyli kiedy umrze). A jak już przyjdzie, wskakuje w miejsce swojego stacza, stając się staczem dla kogoś innego – i tak w kółko tak, że ruch jest.

Jeśli każdy dostaje to, w co wierzy, to buddyści wypadają całkiem nieźle.

Nie wiem tylko, czy buddyści wierzą, że każdy dostaje to, w co wierzy… :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nowa Fantastyka