- Opowiadanie: Ślimak Zagłady - Wieszcz i niewolnica

Wieszcz i niewolnica

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wieszcz i niewolnica

W podróży mojej wschodniej żałowałem trochę, że nie jestem dobrze złotem nadziany, bo mi przychodziła myśl romansowa – kupić na rynku kairskim ładną Abisynkę, przebrać ją za pazia i być nowym Larą z nową Gulnarą – ale nie mogłem tego uczynić i dobrze się stało dla zbawienia duszy mojej… Wyznam Ci jednak, że było to jedyne i istotne zachcenie na Wschodzie.

Juliusz Słowacki, fragment listu do matki

 

– Juliuszu!

– Bernardzie!

Wyskoczył z dyliżansu – owionęło go wieczorne powietrze – zachwiał się. Historyk podsunął niedźwiedzie ramię, uścisnęli się po męsku.

– Doprawdy, Juliuszu, ileż to dziewczę ma lat?

– Cóż to, opuściły cię dobre maniery w tej florenckiej pustelni, aby pytać kobietę o wiek? Dzieckiem już nie jest.

– Ile?

– Cztery tysiące.

– Matka ci ufa, zresztą rodzina pisze, iżeś zmysły postradał – Bernard[1] parsknął dziwnie, pokrył kaszlnięciem niewczesny śmiech.

– Albo ja, albo świat cały, sam osądzisz! – żachnął się Juliusz.

– Jedno drugiemu nie wadzi. Nie dziwota, żeś nie myślał jechać do Paryża; tam gniazdo os.

– Owszem, nie zrozumieliby.

– A ja się postaram. Cóż cię tknęło, Juliuszu? Odnoszę wrażenie, jakbyś się lekko, nieuchwytnie zmienił.

– Ujrzałem Vaqalę na kairskim rynku, zamieniliśmy kilka słów i już wiedziałem, że muszę jej pomóc. Zapłaciłem tysiąc dwieście franków.

– Drogo.

– Przez resztę wyprawy liczyłem każdy piastr.

– Za tę cenę uwolniłbym tuzin niewolników, dorosłych mężczyzn. I nie martwił się, co z nimi dalej począć.

– Może; widzisz, Bernardzie, inną miałem fantazję.

– Pomyślałeś, aby ją umieścić na pensji dla dziewcząt?

– Fantazję?

– Vaqalę.

– Nie dało się, zresztą nie z tym zamysłem ją kupiłem.

– Ale ty ją… ty jej nie… prawda? – Bernard miał kłopot z uprzejmym sformułowaniem podstawowego pytania.

– Ach, nie. Czy kogo kiedy dotknąłem bez zgody?

– Zgody! Jakiej zgody może udzielić taka smarkula?!

Idąca za nimi dotychczas bez dźwięku, krótkimi, miarowymi krokami, zareagowała teraz serdecznym śmiechem, perlistym i szemrzącym jak górska rzeka na wiosnę.

– Czekajże – czy ona nas rozumie?

– Mieliśmy dosyć czasu w podróży, zresztą niepospolity talent do języków.

– Dlaczego zatem nic dotychczas nie mówiła? Nieśmiałość?

– Nie tylko. To nie miejsce na spokojną rozmowę… wiele jeszcze musimy wytłomaczyć.

– Znam nieopodal miłą kawiarnię.

– Nie chciałbym sprawiać sensacji.

– Tedy jedźmy do mnie, do domu.

 

Stanęli wkrótce przed zgrabną kamieniczką przy via della Scala 65, gdzie Bernard uwił był sobie gniazdko na obczyźnie[2]. Ukłonił się też mimochodem stróżowi, po czym wprowadził gości na piętro. Siedli w salonie, urządzonym nie we wciąż modnym stylu rokoko, lecz prawie po spartańsku, ciepłe brązy i płaskie powierzchnie. Gospodarz zakrzątnął się przy herbacie, a poeta powiedział niezobowiązująco:

– Pyszny dom. Utrzymanie musi pociągać nie lada koszta…

– Rodzinny mająteczek. Dobrze mi płacą za artykuły historyczne. I wynajmuję pokoje od podwórza, jest osobne wejście. Gorzką, z cukrem, mlekiem, fruktami?

– Gorzką prosimy.

Bernard postawił filiżanki na stole, obdarzył przybyszkę przeciągłym spojrzeniem – nie odwróciła oczu:

– Dosyć już nadużyliście mojej cierpliwości. – Mrugnięciem dał znać, że stroi groźne miny tylko na żarty. – Teraz opowiadajcie!

– Wpierw przyszło mi na myśl – Juliusz otoczył dziewczynę ramieniem – aby zamienić z Vaqalą tylko kilka słów, w nadziei na inspirację. I na mnie raz spogląda, i powiada (znam arabskiego coś dwieście wokabuł z przypadkowymi zakończeniami i bez spójników, ona już trochę umiała po francusku): żem jest z dalekiego kraju gniecionego przez obce potęgi; że tęsknię do matki i wrócić nie mogę; że widzę więcej od innych i mam z tego same zgryzoty. Przez litość, myślę sobie, tyle przecież po mnie nie widać: muszę rozwikłać tajemnicę. Arabskie kupce targowały się jak ostatnie Szkoty, po piastrze…

– Pomińmy perypetie monetarne – uciął gospodarz, machinalnie dzwoniąc posrebrzaną łyżeczką o brzeg filiżanki.

– Wyruszyliśmy razem ku piramidom. Mniejsza już, jakie używanie miał ze mnie młody Hołyński; powiem lepiej o tym, cośmy widzieli ze szczytu.

– Cóż?

Poeta sięgnął w głąb pamięci, w szkice czynione do opisu wyprawy[3]:

– Błękit rozciągły, świat przybrał kształty Bogiem widziane – był krągły. Z dala Kair… Nil… łąki… daktylowe laski… Inny widok na prawo, inna była scena: naprzeciwko Cheopsa stał pomnik Chefrena, tak że orzeł po równej krainie błękitu mógł płynąć od jednego do drugiego szczytu… Ale większy był jeszcze widok z innej strony: pustynia – i ogromny krąg słońca czerwony chylił się do zachodu… I większy był jeszcze widok – w myślach – na wieki, lecące jak deszcze po granitowych ścianach… Oko padło na napis – strumień myśli opadł… Ktoś dwudziesty dziewiąty przypomniał listopad, polskim językiem groby Egipcjanów znacząc… Czytałem smutny – człowiek może pisał, płacząc.

Bernard poczuł zawrót głowy. Znał dosyć relacji, ilustracji, a nigdy dotąd nie miał możności ujrzeć piramid tak wyraźnie:

– Miałeś mówić o Vaqali – mruknął jakby wbrew sobie.

– A właśnie – miałem ci opowiedzieć, jak spędziliśmy noc pod piramidami. Piramidę maleńką ma Cheopsa córka. Stanąłem – tak pokornie tu się położyła przy mogile ojcowskiej dziecięcia mogiła, że łzy miałem na oczach… Tymczasem ona mi powiada, że na tę piramidkę składa się – wystaw sobie – sto sześćdziesiąt siedem tysięcy trzysta osiemdziesiąt trzy i pół kamienia, a każdy musiał dostarczyć kochanek za otrzymany fawor!…

– Wyczytałem kiedyś tę historię u Potockiego. Nie wiem wszakże, za cóż pół kamienia?

– O to samo spytałem. Pokazała mi…

Milczeli przez chwilę. Bernard był coraz bardziej zakłopotany cichą obecnością trzeciej uczestniczki sceny.

– A po wszystkim, kochany – podjął Juliusz – kładzie mi dłoń na piersi. Szarpnęła mię nagle wielka jakaś pełność i rwanie, zakrztusiłem się… zaniosłem kaszlem. Poleciały skrwawione, serowate masy… opadłem na kolana i łokcie, kasłałem w piaski pustyni do zupełnego wyczerpania. „Coś ty mi zrobiła?”, pytam wreszcie, odzyskawszy nieco sił. „Zabiłam”, śmieje się, „zabiłam je wszystkie”. „Kogóż zabiłaś?” – „Te żyjątka, które pożerały ci płuca”.

– Prawda!… Ani razu dziś nie kaszlnąłeś; i cerę masz jakby zdrowszą. Dlatego mi się zrazu wydałeś zmieniony. Doprawdy, czas odkryć tajemnicę do końca.

– Owszem. Proszę, opowiedz o sobie, moja droga.

Przylgnęła doń, uśmiechnęła się czule, ale zmierzyła wymownym spojrzeniem.

– Niech będzie – poprawił się znużonym tonem – rozkazuję ci opowiedzieć swoją historię.

Gospodarz uniósł brwi, ale nie skomentował.

 

– Początków swoich – zaczęła miękko – nie pamiętam. Z pewnością nie zjawiłam się od razu ukształtowana duchem, ale czy rosłam jak każde ludzkie dziecko – nie wiem. Wędrowaliśmy z południa i ludzie oddawali mi cześć, a stąd brałam siłę i mogłam im niekiedy pomóc: w pasterstwie, w zaczątkach rolnictwa, w chorobach. Aż stało się, że osiedliśmy w Kuszu, który dziś zwiecie Nubią: im bardziej rosły gospodarstwa, im więcej mieli dóbr wokół siebie, tym rzadziej chcieli mię widzieć. Potem przyszedł na nas Egipt. Moi podopieczni uwierzyli w jego bogów – obcych, wyraźnie potężnych – stojących za żołnierzami, poborcami podatków – zezwierzęconych. Mogliby mię zapomnieć, zgasłabym niepostrzeżenie: nie jest to zły los dla bóstwa. Gdzieżby zaś, woleli uznać, że ich dawni opiekunowie są pionkami w nowym panteonie, gorzej niż pionkami, niewolnikami.

Zadrżała, przycisnęła się bliżej do Juliusza, oparła mu kształtną główkę na ramieniu.

– Jeżeli sprawiamy ci ból…

– Ćś. Mogę mówić dalej, pytanie jeszcze, ile wytrzymacie słuchając. Skoro moi wyznawcy uwierzyli, siłą rzeczy i w mój charakter wpisała się zależność od tych egipskich zwierzoczłekokształtnych wynaturzeń. Trudno to dobrze wytłomaczyć: cierpiałam fizycznie i duchowo, robiąc cokolwiek bez ich wiedzy i zgody czy pragnąc im się sprzeciwić bodaj w myślach. Potrzebowałam… potrzebuję ciągłej kontroli. Porównajmy to chyba do ludzi, których zdarzało mi się widywać, żałośnie nawykłych do trunków lub pewnych ziół.

Westchnęła i podjęła po chwili:

– Mocarstwo z bożej łaski, co i dziesięciu mil w poprzek nie mierzyło! Oczywiście, większość podobnych mnie duchów kultu plemiennego z czasem zetlała, w miarę jak gasła pamięć o nich. A jednak, najwidoczniej, ci nowi bogowie znaleźli sposób, aby utrzymać istnienie swoich ulubionych zabawek… Jak się bawili, na jakie pomysły wpadali? Czegóż nie uczyni nieśmiertelna istota przeżywająca dowolnie wiele uczuć w cząstce czasu, aby zabić nudę. Jeżeli pomniecie, jak podzielili Ozyrysa przez czterdzieści dwa i rozrzucili części na obie strony świata (bo świat w ich pojęciu, pamiętajcie, jest niepoważnie wąski), łacno już odgadnąć, co mogli robić niewolnikom. Zwłaszcza takim, których nieprędko zmarnują. Owszem, gdyby zmiażdżyli mi głowę, co najmniej pogrążyłabym się na długo w błogiej nieświadomości, ale do tego nigdy nie dopuścili. Wspominam za to na przykład bardzo dobrze… przepraszam – bardzo źle wspominam, ale bardzo dobrze pamiętam ucztę wielu panteonów, podczas której jeden ambitny nuworysz poprosił o radę, jak ukarać zuchwalca, który wykradł mu ogień. Horus przywołał mię do stołu i przedstawił swoją propozycję… – opadła skrzywiona na oparcie otomany, cisnąc dłonie do prawego boku.

Bernard drgnął i niepewnym ruchem zakrył usta. Po chwili Vaqala wznowiła opowieść:

– Byłam przecież świadkiem niezwykłych zdarzeń. Mnóstwo czasu spędziłam w pałacach faraonów, oczywiście jako nieruchoma ozdoba ciesząca zmysły. Pewnego razu odbywało się akurat zebranie mędrców i kapłanów, aż tu nagle przybył obcy mężczyzna, postawny, ubiór miał nieporządny, brodę roztarganą. Przedstawił się jako Mosze, czyli Musa, a po waszemu to będzie Mojżesz, i zażądał wolności dla swego ludu. Faraon kazał rozprawić się ze śmiałkiem, akolici zatem rzucili laski, które zmieniły się w jadowite żmije. Musa wszakże pchnął naprzeciw swój kostur podróżny, a ten przemienił się w krokodyla i wężów pożarł. Gdy władca mimo to odmówił prośbie, przybysz zapowiedział straszliwe konsekwencje…

– Jeden tylko wypadek widzę… okiem wieszcza: Mojżesz królowi wolę Jehowy obwieszcza… – wtrącił z zapałem Juliusz.

– Ach, gdybym to ja miała takich kapłanów!… Mógł mię zresztą dostrzec, ale nie sądzę, aby się bardzo przejął. Wiele jeszcze było różnych historii; dość powiedzieć, że po milleniach wreszcie i egipscy bogowie osłabli. Przypuszczałam, że zaniknę wraz z ich mocą, z jakiejś jednak przyczyny tak się nie stało: mogłam odejść. Niestety, pozostałam z tą przemożną potrzebą uległości. Trafiłam zaraz w ręce handlarzy niewolnikami, nie miałam przed nimi żadnej obrony. A potem, szczęśliwie, spotkaliśmy się z Juliuszem.

Bernard wstał, przeszedł parę kroków, pochylił się, długo ruszał pogrzebaczem w kominku. Szukał właściwych słów. Odezwał się wreszcie:

– Dziękuję. Uraczyliście mię przepięknym teatrzykiem, godnym twej sławy literackiej, Juliuszu. Nie może to jednak zmienić faktów podstawowych: stawiacie mię w wielce niezręcznej sytuacji, gdy oto udzielam gościny oryginalnemu dandysowi z niedorosłą… towarzyszką. Możemy oczywiście utrzymywać, że patriarcha Matuzalem to przy tej dziewuszce bez mała poroniony płód, ale wygląd świadczy przeciwnie. Gdybyście jeszcze zdołali uchodzić za mentora i wychowankę, podjąłbym się przedstawiania was w towarzystwie. Przy tych niezdrowych relacjach, będących jakoby wynikiem egipskiej klątwy, nie będę jednak narażał swojej reputacji historyka dla podobnego eksperymentu. Szczerze, przyjacielu, doprawdy mi się nie podoba, gdy to niemal dziecko traktuje cię z niewolniczym uwielbieniem, a ty się nie przeciwisz. Boję się o naszą przyjaźń.

– Słusznie, nie każdy jest równie jak ja łatwowierny. – Juliusz uśmiechnął się. – Vaqalo, moja droga, bezsprzecznie powinnaś ukazać Bernardowi odrobinę swych umiejętności. Wierzę w ciebie mocno, wystarczy ci przecież tej mocy?

Podała gospodarzowi drobną dłoń, brązową niczym świeżo wypieczony chleb. I nagle przed ogniem kominka zatańczyły obrazy: ulice Warszawy – Pałac Kazimierzowski – jakaś obca kobieta – dyliżans pędzący przez mgłę…

– Wystarczy – Bernard zadrżał, cofnął rękę – przekonałem się dostatecznie. To zmienia postać rzeczy.

– Co do twego zastrzeżenia, masz wiele racji – przyznał Juliusz. – Niepodobna wprowadzić nasze bóstwo na salony, dopokąd nie wymyślimy, jak przełamać to przykre uwarunkowanie.

– Przykre? – Historyk pokiwał głową ze zwątpieniem.

– Owszem, bawimy się dotychczas pysznie, ale… – Poeta poszukał wzrokiem pomocy.

– Zbyt często trudno ci się upewnić, czy zgadzam się z tobą z wolnej woli, i cię to martwi – podpowiedziała dziewczyna.

– Właśnie. Najchętniej kazałbym ci na razie pozostawać w pokoju.

– Słucham usłużnie. Jeżeli wolno mi…

– Proszę.

– Najlepiej czułabym się dobrze zamknięta i zabezpieczona. Przed obcymi, którzy żądaliby ode mnie zbyt wiele… gorzej, przed własnym przymusem szukania surowszego pana. Ciągła walka z tą potrzebą jest ogromnie wyczerpująca…

– Słyszysz, kochany Bernardzie.

– Wiesz co, przyjacielu? Nie będę wam szukał innej stancji. Mam przecież na dwóch piętrach poddasza dwa pokoje z wieżyczką. Ty dostaniesz salonik i sypialnię, a dla ciebie, dziecko, przyszykujemy wieżę jak prawdziwej księżniczce z bajki! Pójdę zaraz po portiera, aby pomógł nam wprawić ciężką zasuwę.

 

Przekonawszy się o czystości intencji przyjaciela, Bernard wziął się do pracy z wielkim zapałem i jeszcze przed nocą przygotował w ozdobno-astronomicznej wieżyczce pokoik rzeczywiście godzien księżniczki. A gdy wyraziła wątpliwość, że mimo zasuwy wciąż czuje się w nim zbyt swobodnie, nawet nie mrugnął okiem, tylko nazajutrz zaraz po śniadaniu skierował się do warsztatu żelaznego Lodovica Ferrariego (imiennika słynnego matematyka). Wybrał z wystawy imponujący zestaw oków, który wystarczyłby niemal do zaopatrzenia połowy załogi galerniczej, i zaskoczył mistrza kowalskiego prośbą o podbicie ich przyśrodkowo aksamitem. Ferrari, człowiek bywały, zdziwienia nie okazał, zlecenie błyskawicznie wykonał (poprzez powierzenie pomocnikowi, którego zatrudniał na miejscu do podobnych delikatnych robótek) i niepotrzebnie zapewnił o dyskrecji. Niepotrzebnie, bo klient i tak zamierzył zapłatę więcej niż szczodrą.

Przyczyny tego gospodarskiego zaangażowania pokazały się jeszcze wieczorem. Juliusz wybrał się zwiedzać miasto, a Bernard wdrapał się na wieżyczkę, gdzie zastał Vaqalę siedzącą na zasłanym łóżku, z zapałem przebierającą w stercie żelastwa i przymierzającą obejmy. Wyglądała akurat jak ktoś, kto pierwszy raz od dekad otrzymał trafiony prezent imieninowy. W ciemnej po afrykańsku, nieco trójkątnej oprawie duże błyszczące oczy jak gorzkie migdały; na ramionach dołączony do zestawu srebrny naszyjnik z malutkim szmaragdem. Na wełnianą halkę narzuciła lekką, bladoróżową, prawie białą sukienkę, nogi poniżej kolan całkowicie odsłonięte – kostkę okalał cienki łańcuszek odbiegający ku podstawie łóżka. U wezgłowia przycisk połączony z dzwonkiem na dole, którego obaj surowo przykazali jej używać w razie jakiejkolwiek pilnej potrzeby. Wyżej półka, kilka książek – rzucał się w oczy wybór pism Jana Potockiego – arkusze papieru, przybory rysunkowe.

Bernard zasępił się. Nie bez satysfakcji dostrzegał, że nowa lokatorka wreszcie czuje się bezpieczna i pod dobrą opieką, ale wydało mu się przeciwne naturze, aby znajdować ukojenie w uwięzieniu. Pragnął obmyślić lepsze rozwiązanie. Po chwili nalał jej złotawego tokaju z przyniesionej butelki (na stoliku przy łóżku stała szklanka) i wreszcie powiedział:

– Jednej rzeczy z wczorajszej rozmowy nie mogę wyrzucić z głowy. Nie wiem, czy powinienem pytać… czy życzysz sobie ze mną rozmawiać.

– Pańskie życzenie jest dla mnie rozkazem – odparła słodko.

– Nie! W którym miejscu wyglądam niby na wielkiego pana? Mów mi po prostu „Bernardzie” i zdecyduj, czy sama masz ochotę. – Chciałby jeszcze dodać, że jest z przekonania demokratą, ale nie czuł się teraz na siłach ewentualnie objaśniać pojęcia.

– Oczywiście mam ochotę porozmawiać, jeżeli sprawi ci to przyjemność, Bernardzie.

Bernard zasępił się bardziej. Nie miał przekonania, czy takie podejście stanowi krok w dobrą stronę, ale kwestia istotnie go nurtowała:

– Gdyś mówiła wczoraj o Mojżeszu… nie chciało mi się wierzyć, żeś naprawdę znała tego człowieka. Taka łączność z najdalszymi dziejami mojej religii jest dla mnie, historyka, czymś niesamowitym. Kiedy powiadał o swoim Bogu, czyś odniosła wrażenie, że to istota podobna tobie? Czy inna: nieskończenie potężniejsza, czekająca na nas po śmierci?

Wstała, chcąc położyć mu dłoń na ramieniu. Odstąpił rozmyślnie ku progowi, napięła łańcuch, uśmiechnęła się szeroko. Podobało jej się, że nie może go dosięgnąć, że jest bezradna:

– Ach, to jest zupełnie inna jakość. Byty takie jak ja, czy nawet ten Ozyrys, czerpią siłę z prostych pragnień ludzi… dobre zbiory, żywność, zdrowie, bliskość. Wasz Bóg, Bóg religii abrahamowych, o ile go rozumiem, jest tym, który jest: tym, co jest większe od oglądu świata pojedynczego człowieka, co cała cywilizacja wie albo może się dowiedzieć, czego doświadcza albo może doświadczać[4]. Nie wyobrażeniem, lecz ideałem sumy wyobrażeń. W tym sensie na pewno można umownie twierdzić, że istnieje, ale też jestem nieporównanie podobniejsza do ciebie niż do niego. Nie jest brodatym starcem w chmurach, nie spróbuję nawet oceniać, czy ma zorganizowaną osobowość, czy podejmuje decyzje. Co do życia pozagrobowego, wykraczasz poza moje kompetencje. Co dzień dobitniej przekonujemy się o mocy płynącej z przekonania, więc kto wie?

Pożegnali się szybko, gospodarz bał się jeszcze, aby nie zrobić jakiegoś głupstwa. Zachrzęścił zasuwą, mrucząc coś na temat, że ona też stara się nie podejmować decyzji.

 

Juliusz spędzał czas w galerii Uffizi, godzinami przypatrując się Wenus; w kościele Santa Croce przy symbolicznym grobie Dantego. Inspirował się. Wieczorami zaglądał do kawiarenek albo zostawał w domu, grywał na fortepianie i pisał, pisał, pisał, porządkował notatki z podróży, szkicował nowe poematy i dramaty. Pewnego razu wrócił z miasta nieco wcześniej, mimo chłodnego kwietnia zbierało się na burzę.

Przed wieczorem siedli we troje w salonie, rozmawiali o błahostkach, skubiąc ciastka i popijając herbatą. Vaqala wkrótce jednak zaczęła okazywać ten dziwny niepokój, który towarzyszył u niej nadmiernej swobodzie. Odprowadzili ją na górę, pocieszyli, opatrzyli którymś z wyrobów Ferrariego. Zaledwie zdążyli wrócić na dół, ogarnęło ich na ułamek sekundy upiorne sine światło, a jednocześnie rozległo się ogłuszające dudnienie.

– Piorun! – oznajmił Bernard, przyznając w duchu, że nie poczynił wybitnej obserwacji.

– Tu? – Juliusz tym razem również nie okazał swego niezaprzeczalnego geniuszu.

– Tu? Nie tu… – Bernard podszedł do okna, za którym oczywiście wzbierała już ulewa, wyjrzał, zawahał się przez chwilę, po czym dodał złośliwie:

– Lecz blisko… w sam róg gmachu uniwersytetu.

– Bernardzie! Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele!

– Przepraszam, przyjacielu – zmitygował się natychmiast.

Niedługo jednak odezwał się ponownie:

– A my przecież powinniśmy coś z tym zrobić. To jest nie do pomyślenia, żeby twoja podopieczna musiała schodzić na podwieczorek w kajdanach, bo inaczej zaraz dostaje ataku paniki. Trzeba jej wreszcie skutecznie dopomóc.

– Ba!… Masz jakiś pomysł? Bez obaw, możesz się przecież nazywać jej opiekunem równie jak ja.

– Sprowadziłbym może lekarza od chorób nerwowych.

– Myślałem już o tym. Powiemy mu, że to zwykła panienka? Czy pradawne bóstwo? W pierwszym wypadku jej właściwie nie pomoże, w drugim… to chyba nam będzie chciał pomóc.

– Zwykła panienka. Może i właściwie nie pomoże, ale czułbym się winny, gdybyśmy tego nie spróbowali. Albo… mam inny koncept.

– Słucham.

– Wydaje się, że wiara dodaje jej mocy?

– Chyba tak. Nigdym w nią i jej możliwości tak mocno nie wierzył, jak tamtej nocy pod piramidami.

– Czyli gdybyśmy mocno wierzyli, że podoła swoim problemom duchowym…

– Kochany Bernardzie, bardzo wątpię, czy nasza wiara podoła klątwie mentalnej narzuconej przez cały panteon egipski.

– A gdyby mocno wierzyło wiele, wiele ludu?

– To owszem.

– To napisz o niej piękny poemat.

– O!

 

Mimo to Bernard na drugi dzień wyprawił się po lekarza, ale wrócił sam i nader roztrzęsiony. Długo uspokajany przez przyjaciela, zdołał wreszcie wyjawić, że natknął się w poczekalni na zażywnego mężczyznę od stóp do głów owiniętego bandażami, który oznajmił mu z silnym rosyjskim akcentem, że świetnie wiedzą, kogo historyk ośmiela się ukrywać, i niedługo przybędą celem odbioru.

– Obawiam się, że jesteś mi winien wiele wyjaśnień – podsumował.

– To prawda – westchnął Juliusz – ale uczciwie mówię, żem się niczego podobnego nie spodziewał. Czy myślałeś, żem pojechał do Egiptu jako turysta?

– Właściwie… tak.

– Tak, ale nie tylko jako turysta. Przede wszystkim podążyłem do Mohameda-Alego jako umyślny od księcia Adama i jego środowiska[5]. Ma pyszną rezydencję, widomą daleko z morza. I stoi jakby domek z przewróconych bali: a był to pałac wielki Mohameda-Ali. A przy nim jakby resztki wieśniaczego płota sterczą: była to Ali-Mohameda flota.

– Ad meritum, proszę.

– Wiedz, że Polska ma najlepszy wywiad spośród nieistniejących państw i lepszy od większości istniejących. Agenci, współpracownicy, patrioci rozesłani po całym świecie. Zarządza tym książę Adam ze świtą, grając na sprowokowanie konfliktów między zaborcami, a nade wszystko na osłabienie Rosji. Czy wiesz, co porabia „Czarny Brat” Witkiewicz[6] na Środkowym Wschodzie i w Afganistanie? Czy przypuszczasz, iż Żegota[7] wybiera się teraz do Chile, bo taką sobie obmyślił karierę naukową?… Słusznie, nie powinieneś wiedzieć.

– Traktat Unkiar-Iskielessi?

– Dokładnie. Przed czterema laty Mohamed był nader bliski przejęcia władzy w Imperium Osmańskim, a wówczas sułtan sprzymierzył się przeciw niemu z Rosją. Ta współpraca wcale nie jest w smak zachodnim potęgom, skoro car ma teraz wyjście na Morze Śródziemne, a my zaś mamy wspólnego wroga. Dlategom przekazał władcy, że według księcia Adama możemy sformować legion międzynarodowy z walnym udziałem Polaków, uzyskać poparcie Anglii oraz Francji i bić się z nimi za wolność narodów.

– Przecież przed czterema laty to właśnie Anglia i Francja zagroziły Mohamedowi-Alemu bombardowaniem Aleksandrii, gdyby nie wycofał swoich wojsk z Anatolii?

– Wtedy chodziło o to, aby cieśniny nie wpadły w łapy Moskwy. W razie wznowienia wojny należałoby odwrócić ówczesny stan strategiczny: to Egipt, a nie Rosja, winien dokonać desantu na Bosforze. Flota, jak mówiłem, jest już odbudowana.

– Wciąż jeszcze nie widzę – Bernard gładził się trzema palcami po czole – czy ta kombinacja w osmańskiej polityce wewnętrznej bardzo zaszkodzi Rosji.

– Szkic umowy jest następujący: Anatolia dla Mohameda, Stambuł i cieśniny pod angielsko-francuski zarząd komisaryczny, Bałkany dla tamtejszej ludności. Książę Adam liczy na to, że trwała utrata wyjścia z Morza Czarnego zmusi cara do parcia przez Afganistan do portów nad Zatoką Perską i Oceanem Indyjskim, gdzie niechybnie zetrze się wreszcie z Anglikami i wojny tej wygrać nie może. A wówczas Polska dostanie prawdziwą szansę. Wtóry, subtelniejszy plan jest taki, aby podzielić wpływy na Bałkanach możliwie równo między Rosję a imperium Habsburgów. To będzie taka gmatwanina skłóconych państewek, że ostatecznie i zaborców doprowadzą do starcia; myśl na długie lata, może na pokolenia, ale wartościowa.

– Bardzo mądrze, podziwiam!

– Nie mnie, kochany…

– Nie ciebie, naturalnie, doradców księcia Adama. I co na to wszystko Mohamed?

– Zażądał, aby naprzód w dowód dobrej woli Anglia i Francja otworzyły u niego ambasady, bo dopotąd cała korespondencja idzie przez Stambuł.

– I?

– Odesłałem odpowiedź i środowisko księcia czyni teraz zabiegi dyplomatyczne w tym kierunku. Tymczasem wierzę, że osiągnąłem w Egipcie sukces dużo poważniejszy od możebnych wyników tych starań.

– Ona?

– Ona.

– Jeżeli odkryjemy pełnię jej potencjału – zamyślił się Bernard – kto wie? Może uzdrawiać… ukazywać ludziom najskrytsze lęki i pragnienia. Gotowa tak porwać naród, że obędziemy się bez niczyjej pomocy. A jeżeli nie, i tak będzie skarbem w dyplomacji. Każdego niemal przeciągnie na naszą stronę, prośbą lub podstępem.

– I dlatego – pokiwał głową Juliusz – trzeba nam teraz przygotować się na wizytę tego Moskala.

 

Przybył na trzeci dzień, moskiewską modą jeszcze przed świtem. Poeta usłyszał głosy na dole – to Bernard niemrawo protestował przeciw najściu – bezwiednie odemknął zasuwę w drzwiach na wieżę i zaczął schodzić, odziany w szlafrok. Gdy dotarł na dół, owinięty bielą intruz zaczynał właśnie skandować stłumionym głosem:

– Oto opuściłem krypty, klucze świata mam na szyi, jestem mumią z lat Egiptu, a pracuję dla Rosyi. Kiedyś Egipt, pierwszy w świecie, twardą ręką władał zgrają, takich trzeba wesprzeć przecie, którzy też się nie wahają. Dziś Izyda jest więc wściekła i Setowi wąs się suszy, że tu służka im uciekła i wspomaga słabeuszy. Stąd posłali mię, kapłana, jam potężny mag symboli, abym dziewkę wziął od pana i pokazał jej, gdzie boli. Ma użyczyć swoich mocy, ma położyć swoje serce, by tam pomóc, gdzie prorocy uczynili spadkobiercę wielkich mocarstw starożytnych, bezlitosnych, twardych, bitnych, trzeba wesprzeć Trzeci Rzym, nie pomylę z byle czym.

Juliusz przyjrzał mu się z mieszaniną litości i pogardy, nabrał tchu i odpowiedział nieporównanie płynniej:

– Tkwisz między nami jak wrzód na sumieniu, a nie rozumiesz świata w ogólności, tak niepoważny w smutnym położeniu, w którym już leżą twe zbielałe kości. Nikt z nas nie zdoła umknąć przeznaczeniu, więc nie dostrzegam przyczyn ku zazdrości, że tu Vaqala od nas jest kochana, a ty – w bandażach – jedna wielka rana! Dawno bez skóry – pod rękę z tyranem, który używa cię jako narzędzie, przybywasz do nas o piątej nad ranem, aby zagrozić, co też z nami będzie, gdy jadło nie jest przez cię przełykanem ani potomnych spłodzisz w żadnym względzie. Nos ułamany, oczy jakby śliwy, nie bardzo groźny, bardzo nieszczęśliwy. Męczą twe mętne, pomieszane pieśni, dziś więc zaklinam: rozwiń swoje szarpie, okaż wszem wobec, jako ci rówieśni, co mózg wyciąga, co wątrobę szarpie, co się zalęgło w tchawicy twej cieśni, czy już twe serce rozdziobały harpie! Rozwiń i okaż, i bandaże pobrudź, i w kryptę powróć lub w prochy się obróć!

Na te słowa tajemniczy Afrorosjanin nie wiedział, jak zareagować. Sięgnął w pierwszym odruchu do bandaży na piersi, opamiętał się przecież, zastanowił, ale zanim zdążył jakkolwiek zadziałać, oto na schodach pojawiła się sama bogini. Schodziła niespiesznie, z gracją; tym razem, po ostatniej zmianie, długi łańcuch łączył jej dłonie, złożony opadał po kolana, podzwaniał lekko. Stanąwszy w salonie, odezwała się stanowczo:

– Nie pójdę z tobą ni na koniec świata, ni na plac miejski, ni do przedpokoju – każda twa groźba śmiechem się przeplata. Znałam dość ludzi twojego pokroju: idź precz! Bo wiedz ty, co się mnie urówniasz, żem jest boginią wielką, a tyś! – – –

Z początku, gdy mówiła, intruz-mumia posuwał się groźnie, zaraz poczuł, że słowa i spojrzenie dziewczyny najdosłowniej go palą, chciał uskoczyć – Bernard ujął go od tyłu niedźwiedzim uściskiem. Potknęli się w szamotaninie, zakręcili. Napastnik chwycił gospodarza oburącz za kołnierz, przerzucił sobie przez bark w róg salonu, między fotele. Puścił się pędem ku drzwiom. Już w progu zapłonął i zaczął się rozwijać. Bandaż ciągnął się i tlał długo…

 

Doprowadzili pomieszczenie do porządku, nagotowali kawy. Kiedy usiedli przy niskim stoliku, Bernard odezwał się powoli:

– Znakomicie sobie poradziłaś, moja droga. Doceniam, a jakże. Życzysz sobie kawy z cukrem czy ze śmietanką?

– Myślę… że wolałabym ze śmietanką – odpowiedziała niepewnie Vaqala.

 

Przypisy

1) Zeidler.

2) Numer 4307 według ówczesnej florenckiej jednolitej numeracji domostw.

3) Ten i liczne dalsze cytaty z cyklu wierszy egipskich Słowackiego.

4) Geneza Boga Abrahama w stosunku do bogów politeistycznych przedstawiona w oparciu o argumentację Harariego.

5) Znanego jako Hotel Lambert dopiero od roku 1843.

6) Stryj Stanisława, dziad stryjeczny Witkacego.

7) Ignacy Domeyko.

Koniec

Komentarze

O, jakie pomysłowe fabularnie. Warstwa literacko-historyczna, efektowna i pomysłowo ograna, by starczyła na klika :). Pewnie wrócę z szerszym omówieniem, na razie zaznaczam, że przeczytałam.

ninedin.home.blog

Dziękuję za wizytę i błyskawiczny klik! Cieszy mnie Twoja korzystna opinia, a na szersze omówienie nabieram apetytu, bo nie wątpię, że przy swojej wiedzy historycznoliterackiej będziesz w stanie zauważyć i uzupełnić różne szczegóły, wskazać ewentualne potknięcia.

Interesujące, że napisaliśmy opowiadania w jakiś tam sposób korespondujące ze sobą “ideowo”, bo moje też jest poniekąd o walce pradawnej dziewczyny z wyniesionymi z dawnych czasów przekonaniami… Mam wrażenie, że zdarza nam się to nie pierwszy raz, a na dodatek o inspiracji, choćby najlżejszej, mowy być nie może, bo wrzuciliśmy teksty w odległości dziesięciu minut, po walce z dedlajnem. Ergo ani chybi pokrewieństwo dusz ;)

 

A o samym tekście. Bardzo uroczy pomysł na wykorzystanie cytatu z listu Słowackiego. Rozkoszny jest Juliusz mówiący wierszami. A polityczna fabuła całkiem całkiem, choć brakło mi troszkę ostatecznego wyjaśnienia, czy przywiezienie broni masowego rażenia w postaci bogini było celem szpiegowskiej wyprawy Julka, czy też trafiło mu się to przypadkiem? Oraz czy pokonanie carskiej mumii wyzwoli Vaqalę od problemu z wolnością?

 

Cudne również drobne smaczki. jak np.

Afrorosjanin heart

“Bandaż ciągnął się i tlał długo…” – tu się zastanowiłam, czy to aluzja do Azji Tuhajbejowicza, który “świecił długo”?

Plusik oczywiście za ten kawałek, gdzie Juliusz rozkazuje Vaqali mówić, zupełnie jak z mojego ukochanego “Rękopisu…” :)

 

Niemniej z tymże właśnie malutka wpadka: polski przekład ukazał się w 1847 roku i do połowy XX wieku był jedynym wydaniem powieści. A Twoje opowiadanie dzieje się chyba w roku podróży Słowackiego na Wschód, a więc w 1836? Sam zresztą dajesz sygnał, że przed 1843. Czyli na półce “Rękopis” nie może się rzucać w oczy, chyba że to rzeczywistość alternatywna, w której arcydzieło Potockiego doceniono szybciej.

 

Jeszcze drobiazgi techniczne. W dialogach dość mnie wybijało z rytmu używanie półpauz jako znaków interpunkcyjnych, bo one jednak sugerują w zapisie przejście do didaskaliów, a wiekszość dałaby się zastąpić wielokropkami, dwukropkami itd.

 

 

Słownikowo zazgrzytało mi “prehistoryczne” – nie jestem pewna, od kiedy funkcjonuje ten termin, ale na pewno w tym tekście lepiej by się sprawdziło “pradawne”.

 

z Rosyją

Sugerowałabym zapis współczesny (nam), bo wg prawideł ortograficznych chyba musiałbyś mieć “Rosyą”, “Francyą” i mnóstwo innych dziwactw, bo jota jeszcze nie jest w użytku w tych przypadkach.

 

Juliusz przyjrzał się z mieszaniną litości i pogardy

Brak dopełnienia: czemu/komu się przyjrzał.

http://altronapoleone.home.blog

Ślimaku.

Zacznę od klika i poszukam dalej

potwierdzenia niezbędnego wcale, 

bo tekst sam się broni pięknem i wartością.

Przyjdzie mi się zmagać tylko więc z zazdrością.

Skoro mamy w tekście uznanego wieszcza,

sensowne, że wierszem ucho nam dopieszczasz.

Boginię z Nubi-i do tego włączyłeś

na klik zatem w pełni sobie zasłużyłeś.

Jak miło Cię widzieć, Drakaino! Dziękuję za dogłębny i wciągający komentarz. A w szczegółach…

Mam wrażenie, że zdarza nam się to nie pierwszy raz (…) Ergo ani chybi pokrewieństwo dusz ;)

Rozpaczliwa walka o sensowną modyfikację schematu fabularnego damsel in distress wdrukowanego przez jakiś pechowy błąd we wczesnej edukacji literackiej na pewno nie zdarza mi się pierwszy raz, ale nie o tym mowa i Ty tego problemu nie masz. Rzeczywiście ciekawe, jak wyszło pod wieloma względami zbliżone, choć przecież wcale nie konsultowaliśmy koncepcji. Starożytni Egipcjanie mieli jakąś ideę pokrewieństwa dusz? Chwilę… a teraz mi się przypomniało motto Wstępu do imagineskopii Podgrobelskiego: Starożytni Egipcyanie też już znali powiększanie (wyobraźni oczywiście).

Bardzo uroczy pomysł na wykorzystanie cytatu z listu Słowackiego.

To w ogóle była pierwsza inspiracja tekstu.

Rozkoszny jest Juliusz mówiący wierszami.

Z wyjątkiem finałowej improwizacji dałem mu wyłącznie jego własne wiersze, bo chyba nie ośmieliłbym się naśladować go w czymś, co miał czas napisać i dopieścić. A wiem, że potrafił spontanicznie mówić składnymi oktawami z jakim takim sensem.

A polityczna fabuła całkiem całkiem

Trochę zgadywania, ale starałem się ją maksymalnie oprzeć na rzeczywistej historii i prawdopodobieństwie zdarzeń oraz motywów.

czy przywiezienie broni masowego rażenia w postaci bogini było celem szpiegowskiej wyprawy Julka, czy też trafiło mu się to przypadkiem?

Kilka razy mówi, że przypadkiem, ale mógłby coś jeszcze ukrywać. O czymś też świadczy, że nie przejęli jej jeszcze ludzie Czartoryskiego. Nie widziałem koniecznej potrzeby, aby to dopowiadać przez narratora wszechwiedzącego, może niesłusznie?

Oraz czy pokonanie carskiej mumii wyzwoli Vaqalę od problemu z wolnością?

Odpowiedź na podstawie tekstu: może nie w pełni, ale decyzję co do kawy ze śmietanką udało jej się podjąć, więc chyba nie jest źle. Odpowiedź metaliteracka: zależy od tego, czy do czasu sequelu – jeżeli będzie sequel – poczuję się na siłach napisać za Słowackiego jakieś fragmenty tego poematu terapeutycznego proponowanego przez Bernarda.

Afrorosjanin

Gdzieś ten wyraz spotkałem użyty nieironicznie…

“Bandaż ciągnął się i tlał długo…” – tu się zastanowiłam, czy to aluzja do Azji Tuhajbejowicza, który “świecił długo”?

Brawo, nie da się ukryć! Zresztą musi do mnie wracać ta scena częściej, niżbym sobie życzył, bo pamiętasz, że i radiowóz na Świętym Marcinie “świecił długo”. Czytaj Trylogię, mówili. Najlepszy początek przygody z dziełami noblistów, mówili. I nawet nie wiem, czy to najsłynniejsza scena nabicia na pal w literaturze światowej (bo jest jeszcze Most na Drinie).

Plusik oczywiście za ten kawałek, gdzie Juliusz rozkazuje Vaqali mówić, zupełnie jak z mojego ukochanego “Rękopisu…” :)

Przyznaję się do inspiracji, choć chyba podświadomej. Siedziała we mnie gdzieś głęboko ta scena i czekała na wykorzystanie. Wszystko się zgadza, może tylko pasa cnoty brakuje.

Niemniej z tymże właśnie malutka wpadka: polski przekład ukazał się w 1847 roku i do połowy XX wieku był jedynym wydaniem powieści. (…) Czyli na półce “Rękopis” nie może się rzucać w oczy, chyba że to rzeczywistość alternatywna, w której arcydzieło Potockiego doceniono szybciej.

Ależ się dałem przyłapać! Dawno czytałem Rękopis i niestety zdążyłem zapomnieć, że nie został wydany za życia autora. (Muszę zresztą do niego powrócić, może z głębszym zrozumieniem niż w czasach licealnych). Nie widzę w zasadach konkursu stanowczego zakazu drobnych poprawek po terminie, więc zmienię zaraz na wybór pism Jana Potockiego, gdzie przynajmniej fragmenty Rękopisu mogłyby się znaleźć – a on tu, jak sama piszesz, naprawdę idealnie pasuje do rozwoju fabuły. W razie sprzeciwu zmianę oczywiście wycofam.

A Twoje opowiadanie dzieje się chyba w roku podróży Słowackiego na Wschód, a więc w 1836?

Historycznie wrócił do Włoch w 1837, tutaj mógłby skrócić podróż ze względu na Vaqalę (w zasadzie nawet powinien – do Ziemi Świętej chybaby jej nie zabierał), ale raczej nie aż tak, aby wrócić jeszcze przed zimą, poza tym przeszkadza jedna wzmianka o wrześniu. Chyba go przerobię na kwiecień z korzyścią dla logiki zdarzeń.

Jeszcze drobiazgi techniczne. W dialogach dość mnie wybijało z rytmu używanie półpauz jako znaków interpunkcyjnych, bo one jednak sugerują w zapisie przejście do didaskaliów, a wiekszość dałaby się zastąpić wielokropkami, dwukropkami itd.

Dziękuję za wskazówkę, wyruguję choć część tych półpauz.

Słownikowo zazgrzytało mi “prehistoryczne” – nie jestem pewna, od kiedy funkcjonuje ten termin, ale na pewno w tym tekście lepiej by się sprawdziło “pradawne”.

Naturalnie, zabrakło mi akurat tego słowa!

Sugerowałabym zapis współczesny (nam), bo wg prawideł ortograficznych chyba musiałbyś mieć “Rosyą”, “Francyą” i mnóstwo innych dziwactw, bo jota jeszcze nie jest w użytku w tych przypadkach.

Tu może spróbuję wytłumaczyć, czemu podjąłem taką decyzję, a Ty dałabyś znać, czy moje tłumaczenie ma jakiś sens? Zależało mi, aby oddać w piśmie ówczesną wymowę, a nie ortografię (a te listy Słowackiego czytałem, więc napatrzyłem się na Florencye i Alexandrye). Nie znam zupełnie wiarygodnych źródeł na historię wymowy (czy w ogóle istnieją?), ale coś mi majaczy, że jota powinna się dłużej utrzymywać przy s niż przy c, zresztą z Pana Tadeusza przypominam sobie z jednej strony Bo Francja się odmianą częstą mody chlubi, a co Francuz wymyśli, to Polak polubi, a z drugiej chronią murami z żelaza przed wieścią dla Rosyi straszną jak zaraza. Wątłe to jednak przesłanki… Gdzieś mi się zaplątała “stancya”, którą zaraz poprawię na “stancję”, a z Rosją jeszcze poczekam.

Swoją drogą – z istotnych dla wymowy różnic chyba najbardziej brakuje zapisu pochylonego e, ale niestety raczej nie umiem go poprawnie i systematycznie używać.

Brak dopełnienia: czemu/komu się przyjrzał.

Najwyraźniej mi “mu” pożarło.

 

Ogółem – jeszcze raz pięknie dziękuję za lekturę, podjęcie ciekawej dyskusji i głosik do Biblioteki!

 

 

Koalo, Twój wierszyk sprawił mi dużą przyjemność, a i szczerze się cieszę, że opowiadanie przypadło do gustu. Zadowolenie takiego wspaniałego Misia sprawia wiele satysfakcji.

Odpowiedź na podstawie tekstu: może nie w pełni, ale decyzję co do kawy ze śmietanką udało jej się podjąć

Tak mi się wydawało, ale nie byłam pewna. Może warto by ten wątek minimalnie lepiej podkręcić.

 

zależy od tego, czy do czasu sequelu – jeżeli będzie sequel

Bardzo poproszę!

 

Nie widzę w zasadach konkursu stanowczego zakazu drobnych poprawek po terminie

Pewnie, poprawiaj! Ten konkurs to w dużej mierze zabawa, a jeśli się urodzi antologia, to takie drobiazgi nie będą decydujące dla przyjęcia lub nieprzyjęcia tekstu. Przyznam, że ja też do mojego tekstu już po północy dorzuciłam mały kawałek, bo po prostu o nim zapomniałam, że był w planach. Drugiego planowanego, a zapomnianego w wyścigu z czasem rozwinięcia jednego z wątków nie wrzuciłam, choć miałam w planach, bo byłby sporą (objętościowo) zmianą, a nie jest konieczny w tym kształcie.

 

Historycznie wrócił do Włoch w 1837

Tu mi się włącza obsesja mówienia o “Włochach” w takim kontekście dopiero po zjednoczeniu, choć wiem, że sporadycznie używano tej nazwy czasem wcześniej w odniesieniu do obszaru geograficznego, a niekoniecznie bytu politycznego ;)

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, Ślimaku!

 

wiele jeszcze musimy wytłomaczyć.

chyba że to archaizacja, choć nie spotkałem się z takową

– Słusznie, nie każdy jest równie jak ja łatwowierny. – Juliusz uśmiechnął się. Vaqalo, moja droga, bezsprzecznie powinnaś ukazać Bernardowi odrobinę swych umiejętności. Wierzę w ciebie mocno, wystarczy ci przecież tej mocy?

Przed “Vaqalo” powinna być jeszcze półpauza

 

Czoła chylę przed naśladowanym stylem, klimatem historycznym i stosem nawiązań do historii i poezji Słowackiego, z których podejrzewam, że wychwyciłem jedynie garść wskazaną, jak to się po chłopsku mówi, “jak krowie na rowie”.

Opowieść jest niezwykle spokojnie poprowadzona, w zasadzie w większości dialogami, a jednak potrafisz zbudować obrazy i sprawić, że to wszystko nie tylko ożyje, ale też stanie się wiarygodne.

Szczególnie początek mi się podobał, gdzie ukryłeś tożsamość bogini i sprawiłeś, że musiałem czytać dalej, żeby się dowiedzieć o kim tak beztrosko rozważają Juliusz i Bernard. Świetnie rozegrane, mimochodem, pobudzało ciekawość i wyobraźnię.

Podziwiam za wiedzę i research!

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Może warto by ten wątek minimalnie lepiej podkręcić.

Wydawał mi się dobrze rozegrany, subtelny. I rzeczywiście nie chcę tutaj gwarantować, że już będzie wolna jak ptak. Ufam Twojemu wyczuciu, ale może jeszcze poczekam na wrażenia innych czytelników?

Bardzo poproszę!

Już do kilku opowiadań obiecywałem sobie kontynuację, a potem brakowało weny. Może tym razem będzie inaczej.

Pewnie, poprawiaj!

Poprawiłem. Czekam tylko jeszcze na Twoje zdanie w sprawie argumentacji co do Rosji?

o “Włochach” w takim kontekście dopiero po zjednoczeniu

Trudno o bardziej precyzyjne określenie – wyjechał z Neapolu, wrócił do Florencji – mógłbym co najwyżej napisać o “Italii”, rzeczywiście byłoby chyba lepiej.

A, zapomniałam o Rosyi/Rosji. Tu niestety wiele nie pomogę, bo na językoznawstwie znam się bardzo słabo i sama czerpię wiedzę w wypowiedzi znajomej językoznawczyni, która kiedyś mi powiedziała, że te końcówki “cja” czy “cyja” nie bardzo są dziewiętnastowieczne. Nie wiem, jak w związku z tym wygląda sprawa tego, co cytujesz z Pana Tadeusza – czy to jest oryginalny zapis, czy jednak była Francya. To się chyba czytało przez “j” spółgłoskowe albo właśnie jako takie “yj”, tak nawiasem mówiąc.

 

Italię preferuję zdecydowanie :)

 

Oraz po drodze wpadł komentarz Krokusa.

http://altronapoleone.home.blog

Czołem i czułkiem, Krokusie!

chyba że to archaizacja, choć nie spotkałem się z takową

Istotnie archaizacja.

Przed “Vaqalo” powinna być jeszcze półpauza

Powinna, i to jeszcze jak! Zaraz będzie, nie mam pojęcia, jak mogłem ją przeoczyć.

 

W dalszej części komentarza – naprawdę mnie cieszy Twoja korzystna pod wieloma kątami opinia. Obawiałem się o odbiór tak silnie zdialogowanego opowiadania, dobrze też, że początkowy chwyt zwabił, a nie zdenerwował. Szczegółów i smaczków historycznych rzeczywiście postarałem się wszyć bardzo wiele na różnych poziomach, mam nadzieję, że trzeba by sprowadzić dopiero historyka literatury i to specjalizującego się w epoce, aby wydały mu się nazbyt trywialne. Faktem jest jednak, że Drakaina wytknęła mi dość poważny błąd rzeczowy (już poprawiony).

Pozdrawiam nawzajem i dziękuję za zgłoszenie do Biblioteki!

 

 

Drakaino, komentarz Krokusa dostrzegłem, ale zanim dokończyłem odpowiedź, to z kolei wpadł Twój… Może nie będę już dublował postów, tylko wyedytuję.

W oryginalnym zapisie była pewnie Francya, ale z wersyfikacji wynika, że wymawiana jako Francja. A Rosya wygląda na trójzgłoskową, dlatego chciałem to oddać jotą. Skoro jednak sprawa nie jest oczywista, zaraz odpuszczę i Rosyę wyruguję. Szkoda, że w naturze to nie takie proste…

Jak już wpadł mój komentarz, to się poczułem, jak uczniak, który się wtrąca w rozmowę dwóch profesorów :| Niezmiennie podziwiam i cieszę się, żeście tu, między nami, szaraczkami ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Myślę, Krokusie, że gdybyś z kimś o technicznym wykształceniu zaczął rozmawiać o sprawach profesjonalnych, to czułabym się podobnie ;)

http://altronapoleone.home.blog

Gdzie mnie tam do profesorów. Uwielbiam wchłaniać informacje i mogę mieć szeroką wiedzę o literaturze i języku, ale to jest jednak wiedza dyletanta, chaotyczna, czasem z zupełnie podstawowymi lukami.

Hej, Ślimaku

 

To zdecydowanie było coś innego.

Lubię czytać teksty, których autor ma pojęcie o stylizacji i mogę mu zaufać, że czytam jej dobre przedstawienie.

Pamiętam kilka Twoich tekstów, gdzie dialogi były dość marginalizowane, więc z tym większą przyjemnością zobaczyłem, że tutaj się nie krępowałeś i tekst rozmowami stoi. Niesie to pewne zagrożenie w postaci ryzyka infodumpów i braku akcji, ale myślę, że wybrnąłeś zwycięsko. Tamta epoka nie kojarzy mi się z wielką „akcyjnością”, więc spokój nie raził, a wyjaśnienia w rozmowach były na tyle krótkie, że nie nudziły. Poza tym byłem ciekawy, co tam Julek przywiózł z Egiptu. 26k znaków minęło bardzo szybko.

Powiem, co mnie osobiście uwierało, ale to bardzo subiektywne. Jakkolwiek doceniam literacki kunszt pojedynku na rymy z rosyjską (przepraszam, afrorosyjską – piękne) mumią, naprawdę świetnie napisany, to jednak trochę to zabiło nastrój i przypominało rap battle z Hameryki. Jaki był właściwie powód rymowania? Co uzasadnia taką mowę mumii?

Hm, czy mumia nie wydaje się dość słabym agentem do zadań specjalnych? Bo przypuszczam, że zwraca na siebie uwagę dość mocno z tymi wszystkimi bandażami. Ale to już drobnostka.

Trochę dziwił spokój, z którym bohaterowie przyjmują rewelacje. Mogę zrozumieć Juliusza, że już się oswoił z sytuacją, ale Bernard nie wydaje się za bardzo wstrząśnięty ani nowo poznaną boginią, ani opowieścią o Mojżeszu, co – zakładając, że można Vaqali ufać – stanowi dowód na istnienie Boga. Właściwie samo istnienie bogini stanowi dowód wielu spraw. I stąd pytanie, czy w tym uniwersum takie rzeczy są na porządku dziennym? Zagraniczna mumia-agent tak by sugerowała, więc nie wykluczam.

Półpauzy w dialogach rzadko spotykane, ale nie uwierały. Chyba wczesny Dukaj też to miał i jeszcze w paru książkach taki zabieg widziałem, więc dla mnie było bezbolesne.

Ogólnie poczytałbym więcej o przygodach Juliusza i dawnej bogini. Jest świetny klimat, dobre postacie i bogate uniwersum, które aż się prosi o rozbudowanie. Naprawdę mi się podobało.

Pozdrawiam i klikam

Cześć, Zanaisie!

Przede wszystkim: bardzo dziękuję za obszerne uwagi, świadczące o zainteresowaniu i zaangażowaniu intelektualnym w tekst! Zawsze wiele się uczę z Twoich komentarzy.

Lubię czytać teksty, których autor ma pojęcie o stylizacji i mogę mu zaufać, że czytam jej dobre przedstawienie.

Starałem się, ale wciąż mam wrażenie, że w wielu miejscach mogłem napisać zbyt współcześnie, gubiąc różne cechy języka pierwszej połowy XIX wieku.

Pamiętam kilka Twoich tekstów, gdzie dialogi były dość marginalizowane, więc z tym większą przyjemnością zobaczyłem, że tutaj się nie krępowałeś i tekst rozmowami stoi. Niesie to pewne zagrożenie w postaci ryzyka infodumpów i braku akcji, ale myślę, że wybrnąłeś zwycięsko.

Trochę dziwił spokój, z którym bohaterowie przyjmują rewelacje. Mogę zrozumieć Juliusza, że już się oswoił z sytuacją, ale Bernard nie wydaje się za bardzo wstrząśnięty ani nowo poznaną boginią (…)

Mam wrażenie, że te dwie kwestie trochę się łączą. Bardzo dobrze, że nasycenie dialogami nie razi, ale muszę przyznać: ich liczba tutaj nieco wykracza poza złoty środek. A zarazem Bernard spędza całą pierwszą połowę opowiadania na niedowierzaniu i zgoła kwestionowaniu stanów umysłowych przyjaciela, mówisz jednak, że to nie wybrzmiewa. Wniosek: chętnie posłałbym Bernarda na spacer po Florencji i kopnął go w introspekcję, aby jawnie podzielił się z czytelnikiem swoimi wątpliwościami. Już kiedyś doradzałeś mi podobne rozwiązanie fabularne, nawiasem mówiąc.

Jakkolwiek doceniam literacki kunszt pojedynku na rymy z rosyjską (przepraszam, afrorosyjską – piękne) mumią, naprawdę świetnie napisany, to jednak trochę to zabiło nastrój i przypominało rap battle z Hameryki.

Rzecz w tym, że ówcześnie na salonach normą były publiczne recytacje i improwizacje, zdarzały się nawet pojedynki improwizatorskie. Rap battles są tylko słabą odgrzewką całkiem nobliwej koncepcji. Jakość literacką tych porcji mowy wiązanej oceniasz jednak wyżej ode mnie.

Jaki był właściwie powód rymowania? Co uzasadnia taką mowę mumii?

Słuszna uwaga… Brakuje dobrego uzasadnienia, dla którego mumia zatrzymuje się i gada wierszem, zamiast od razu szturmować na wieżę, rozrzucając lokatorów po kątach. I skąd w ogóle zna polski. Muszę przyznać, że stanowi to pewną lukę fabularną.

Hm, czy mumia nie wydaje się dość słabym agentem do zadań specjalnych? Bo przypuszczam, że zwraca na siebie uwagę dość mocno z tymi wszystkimi bandażami. Ale to już drobnostka.

Odejście Vaqali zirytowało bogów egipskich, posłużyli się więc takim agentem, jakim dysponowali – żywych widać nie mieli pod ręką. A z Rosją związał się dlatego, że ich zdaniem najpodobniejsza do dawnego Egiptu spośród nowożytnych imperiów (tłumaczy to w tej wierszowanej wypowiedzi).

ani opowieścią o Mojżeszu, co – zakładając, że można Vaqali ufać – stanowi dowód na istnienie Boga.

Bez przesady, historyczność Mojżesza i nawet jego sztuczka z krokodylem nie dowodziłaby jeszcze istnienia Boga, a Vaqala jasno mówi, że Bóg nie byłby istotą podobną do niej i nawet nie wie, czy istnieje Bóg osobowy.

Właściwie samo istnienie bogini stanowi dowód wielu spraw.

Z pewnością otwiera bohaterom oczy na nowe możliwości, co sami wyraźnie przyznają.

I stąd pytanie, czy w tym uniwersum takie rzeczy są na porządku dziennym? Zagraniczna mumia-agent tak by sugerowała, więc nie wykluczam.

Myślę, że są co najmniej rzadkie, może niemal niespotykane (Bernard z początku uznaje agenta za “mężczyznę od stóp do głów owiniętego bandażami”, w boginię też przecież długo nie wierzy). Konstrukcja uniwersum wymagałaby jeszcze dopracowania.

Półpauzy w dialogach rzadko spotykane, ale nie uwierały. Chyba wczesny Dukaj też to miał i jeszcze w paru książkach taki zabieg widziałem, więc dla mnie było bezbolesne.

Cieszę się, że nie muszą jakoś skrajnie razić, bo czasem to jednak najwłaściwszy znak interpunkcyjny w danym miejscu.

Ogólnie poczytałbym więcej o przygodach Juliusza i dawnej bogini. Jest świetny klimat, dobre postacie i bogate uniwersum, które aż się prosi o rozbudowanie. Naprawdę mi się podobało.

Nie chcę składać pustych obietnic, ale tak korzystne uwagi na pewno zwiększają szanse, że zmotywuję się kiedyś do pracy nad kontynuacją.

Pozdrawiam i klikam

Nawzajem i dziękuję!

Rewelacyjne opowiadanie, świetnie osadzone w realiach historycznych i z mumią, chociaż niekonieczną. Afrorosjanin (heart) wcale nie musiał nią być!

Ogólnie tak samo jak lubię koncepcję pomniejszych bóstw, twarde stąpanie po realiach historycznych, to ogólnie nie podobają mi się chodzące i mówiące mumie, ale to tylko gusta.

 

Rozumiem, że laska Mojżesza, zamieniająca się w krokodyla to licentia poetica, bo:

Mojżesz i Aaron pojawiają się przed faraonem, a laska Aarona zamienia się w węża. Czarownicy faraona również potrafią przemienić swoje laski w węże, ale laska Aarona połyka ich laski (Wj 7:10-12).

 

Forma Jehowa, używana przez Słowackiego, choć niehistoryczna (tzn. niezgodna z odczytaniem Tory) została dla wierności tekstowi?

 

Jemu mówił Jehowa

Tajemnicę stworzenia

Ze światła i z promienia,

Z miłości i ze słowa.

 

Idę wystąpić o klik, bo genialny tekst! Za same nawiązania historyczne się należy.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dziękuję za lekturę i ciekawy, przychylny komentarz! Wspaniale, że rośnie grupa użytkowników zadowolonych z opowiadania. W szczegółach…

ogólnie nie podobają mi się chodzące i mówiące mumie, ale to tylko gusta.

Mógłbym zamiast mumii z powodzeniem dać drugie pomniejsze bóstwo, ale też pomyślałem, że to kwestia gustu i mogę się posiłkować wytycznymi konkursu. Muszę jednak przyznać słuszność uwadze Zanaisa, że trudno o jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie mumii mówiącej polskimi wierszami.

Rozumiem, że laska Mojżesza, zamieniająca się w krokodyla to licentia poetica

Tak. Wariant, w którym Mojżesz pojawia się przed faraonem sam i używa własnej laski, jest tutaj ukłonem w stronę organizatorki konkursu i Kronik rodu Kane, chociaż zdaje mi się, że już od bardzo dawna laski Mojżesza i Aarona bywały utożsamiane przez różnych autorów. W sprawie krokodyla – też się gdzieś zetknąłem z taką interpretacją, nie znam języków oryginalnych, aby ją samodzielnie zweryfikować, ale w sumie byłaby logiczna: krokodyla pożerającego węże łatwiej sobie wyobrazić niż węża pożerającego podobne węże.

Forma Jehowa, używana przez Słowackiego, choć niehistoryczna (tzn. niezgodna z odczytaniem Tory) została dla wierności tekstowi?

Oczywiście. W tamtych czasach, o ile wiem, był to podstawowy sposób odczytu.

 

Jeszcze raz dziękuję za interesujący komentarz!

Ślimaku, cóż za pyszna idea! :-)

Ujęło mnie i rozbroiło Twoje opowiadanie, doceniam zacny pomysł i kunsztowne wykonanie. 

 

Jestem pod wielkim wrażeniem, bo pięknie to wszystko spasowałeś. Jednocześnie muszę przyznać, że zmęczył mnie Twój tekst. Ucieszyłam się, że już z dawna nie muszę takich rzeczy czytać. Cały fragment o polskim wywiadzie i agentach (choć doceniam pomysł), był dla mnie nie do przełknięcia, czekałam końca :-) Mimo to – długo jeszcze będę zbierać szczękę z podłogi!

Pozdrowienia,

eM

 

 

 

Emlisien, bardzo mi przyjemnie czytać Twoją korzystną opinię. Istotnie wydaje mi się, że wykorzystany tu pomysł był jednym z moich ciekawszych jak dotychczas, a w warstwie wykonawczej z pewnością bardzo się wprawiłem od czasu zawitania na Portal.

Jednocześnie muszę przyznać, że zmęczył mnie Twój tekst. Ucieszyłam się, że już z dawna nie muszę takich rzeczy czytać. Cały fragment o polskim wywiadzie i agentach (choć doceniam pomysł), był dla mnie nie do przełknięcia, czekałam końca

A tutaj mnie zaciekawiłaś. Czy sądzisz, że tekst zyskałby na całkowitym usunięciu wątku agenturalnego, czy raczej masz na myśli tylko skrócenie wywodu? I jak rozumieć “już z dawna nie muszę takich rzeczy czytać” – czyżbyś swego czasu zajmowała się zawodowo obróbką podobnych materiałów? Dodam, że nie był to zupełnie mój pomysł, trochę spekulacji, ale głównie budowane na podstawie wiedzy historycznej. Przy tym wczoraj właśnie odkryłem (dla siebie – specjaliści z pewnością to wiedzą), że ze środowiska Hotelu Lambert wywodzi się chyba pierwsza linia prawdopodobnej ciągłej myśli politycznej prowadzącej do zawiązania wspólnoty państw europejskich (poprzez Władysława Zamoyskiego generała – Władysława Zamoyskiego zakopiańczyka – Józefa Retingera).

Pozdrawiam nawzajem,

Ślimak Zagłady

Bardzo fajny pomysł na zniewoloną boginię. Taki przewrotnie zakręcony.

Nawiązania literackie i historyczne też miodne.

Julek wymiata we freestyle’u.

Ogólnie tekst mi się bardzo podobał – niegłupi, oparty na ciekawym pomyśle, który wykorzystywałeś z różnych stron.

Odrobineczkę siadł mi nastrój w końcówce. Zestawienie słów Rosja + mumia przywiodło mi na myśl dowcip:

 

Egipcjanie znaleźli mumię jakiegoś faraona, ale za nic nie potrafili ustalić, czyja to. W końcu zaprosili do współpracy naukowców z całego świata. Lata badań, tony publikacji, konferencje, ale nadal nikt nie ma pewności, kto zacz. W końcu zgłosiło się dwóch ruskich specjalistów. Zamknęli się z mumią w pokoju. Po czterech godzinach jeden wychodzi i, ocierając pot z czoła, mówi:

– Ramzes osiemnasty.

Zaskoczeni Egipcjanie:

– Ale jest szanowny kolega pewien?

– Absolutnie.

– Jesteśmy pod wrażeniem. Wszyscy debatowali przez długie lata, a tu w kilka godzin… A jaką metodą koledzy to ustalili?

– Przyznał się.

Babska logika rządzi!

Bardzo fajny pomysł na zniewoloną boginię. Taki przewrotnie zakręcony.

Cudownie! Co tu ukrywać, miałem nieliche obawy, że ktoś go uzna za niezdrowo spaczony.

Nawiązania literackie i historyczne też miodne.

Tak miało być.

Julek wymiata we freestyle’u.

Wszędzie oprócz ostatniego pojedynku dałem mu jego własne cytaty z cyklu egipskiego, co zresztą zaznaczam w przypisie.

Ogólnie tekst mi się bardzo podobał – niegłupi, oparty na ciekawym pomyśle, który wykorzystywałeś z różnych stron.

Taka recenzja sprawia mi niemałą przyjemność.

Odrobineczkę siadł mi nastrój w końcówce.

Możliwe… Ustawicznie mam problem z mało satysfakcjonującymi zakończeniami, nie udało mi się jeszcze uchwycić przyczyn. W tym przypadku nie wykluczam, że wszystko stało się odrobinę za szybko – po tym, jak znaczna część opowiadania zeszła na ekspozycję sytuacji.

przywiodło mi na myśl dowcip

Ja go znałem w takiej wersji: służby specjalne różnych krajów umawiają się na rywalizację, aby złowić w lesie zająca. Idą Brytyjczycy – przyznają, że nie znaleźli zająca. Idą Amerykanie – twierdzą, że całkowicie wykluczyli obecność zajęcy w tym lesie. Idą Rosjanie…

Nie minęło pół godziny, wywlekają ciężko pobitego niedźwiedzia:

– Mamy już zeznania całej twojej rodziny i znajomych! Przyznaj się, że jesteś zającem!

 

Bardzo dziękuję za poświęcenie czasu na lekturę i komentarz!

No, nie wiem z kogo trudniej wydobyć zeznania – z rodziny niedźwiedzia* czy z mumii.

 

* A zestaw ruscy + niedźwiedź przypomina jeszcze inny dowcip, ale to klasyka, więc pewnie znasz.

Babska logika rządzi!

Podejrzewam, że to ten sam, który mogę znać w wersji z rzeką, niedźwiedziem i Indianką? To lepiej nie cytować, wymagałby tagu 18+. A tutaj (o ile dobrze rozumiem dowcip) oni raczej nie mają zeznań rodziny niedźwiedzia, oni tylko są nauczeni tak mówić podczas przesłuchania.

Może i tak być, że bezczelnie blefują.

Nie, całkiem przyzwoity żart, oparty na podobnym brzmieniu słów w różnych językach.

 

Ameryka Północna, dwóch rusków wraca z polowania z zabitym niedźwiedziem. Ktoś ich spotyka i pyta z zainteresowaniem:

– Grizzly?

– NIet, strieliali.

Babska logika rządzi!

Ojej, ten bardzo lubił opowiadać mój dziadek!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Wciąż jeszcze nie odszyfrowałem różnic pomiędzy Twoimi poszczególnymi komunikatami, ale całkiem mi przyjemnie, że sympatyczne!

Niesamowicie pomysłowe i świetnie wykonane. Nic dodać, nic ująć :)

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Dziękuję, naprawdę się cieszę, że poświęciłaś chwilę czasu na lekturę i nie omieszkałaś wyrazić zadowolenia.

Ślimaku!

A tutaj mnie zaciekawiłaś. Czy sądzisz, że tekst zyskałby na całkowitym usunięciu wątku agenturalnego, czy raczej masz na myśli tylko skrócenie wywodu?

(…)

I jak rozumieć “już z dawna nie muszę takich rzeczy czytać” – czyżbyś swego czasu zajmowała się zawodowo obróbką podobnych materiałów?

 

Och, przeceniasz mnie :-) Miałam raczej na myśli to, że dzięki Twojemu tekstowi cofnęłam się do liceum i czasów Mickiewicza i innych słowackich :-D Poczułam się, jakbym czytała opowieść z tamtej epoki i naprawdę jestem pod wrażeniem, jak bardzo udało Ci się wpasować w styl, zarówno w sferze językowej, jak i w naśladowaniu mowy wieszcza, ale i tego wątku agenturalnego właśnie. Jak dla mnie – zrobiłeś to po mistrzowsku. To też był element “zmęczenia”, ale takie samo bym teraz poczuła, próbując wrócić do romantycznych twórców. Wątek agenturalny jest fajny i bardzo adekwatny, choć może troszkę za długi (?). Ale podziel to przez moje nastawienie. 

Pozdrowienia,

eM

 

 

Jasne, teraz lepiej rozumiem, co miałaś na myśli. Bardzo mi się podoba, jak starasz się obiektywnie ocenić tekst, abstrahując od swojego nastawienia. Co do stylu – istotnie, usilnie starałem się weń wpasować, ale myślę, że dałoby się to zrobić jeszcze znacznie lepiej, dograć różne elementy ówczesnego języka, a zwłaszcza obyczajowości. W każdym razie Twoje uczucie przeniesienia się wstecz w epoce przyjmuję jako cenny komplement.

Pozdrawiam ponownie,

Ś

Ślimaku drogi, strasznie proszę, powyrzucaj te myślniki z dialogów, bo to się piekielnie źle czyta. Wiem, że to w większości cytaty, ale myślę, że wieszcz Ci głowy nie urwie, jeśli te nieszczęsne myślniki zasatąpisz przecinkami albo kropkami ;)

Pomysł przedni, choć muszę przyznać, że pewnie sporo smaczków mi umknęło, bo się zwyczajnie nie znam, a i za romantykami jakoś tak nie przepadam. I pewnie też dlatego najbardziej ujęła mnie bogini. Tak ją przedstawiasz (a właściwie sama się przedstawia), że kojarzy mi się od razu z teoriami o kulcie bogini matki sprzed znanych nam religii. Tylko jakaś młodziutka ona ;) I – choć pewnie tutaj to się już za dużo doszukuję – skojarzenia miałam z podległą rolą kobiet we właściwie wszystkich znanych mi religiach. I ta niemożność wyrwania się z tego schematu. Choć mam wrażenie, że na końcu bogini zaczyna się przełamywać – kawę zdołała wybrać ;) Ale może się mylę. Może to prztyczek do romansów wieszcza? Jedną nieletnią tam chyba też miał? ;)

Końcówka z mumią trochę mnie zaskoczyła, choć z drugiej strony Ruscy to zawsze sto lat za opicami byli, więc nawet pasuje ;)

Rozumiem, że końcowy freestyle Julka to Twoje dzieło. Fajnie wyszło :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo miło Cię widzieć, Irko!

Ślimaku drogi, strasznie proszę, powyrzucaj te myślniki z dialogów, bo to się piekielnie źle czyta.

Po uwadze Drakainy wyrzuciłem już bardzo wiele, trochę zostało, głównie rzeczywiście w cytatach, nie chciałbym ich naruszać. Czasem to naprawdę najcelniejszy znak interpunkcyjny w danej sytuacji. Rozejrzę się jeszcze, sam nigdy nie miałem z tym problemu, Zanais też pisał, że mu nie przeszkadza, ale jeżeli części odbiorców źle się czyta, to przecież wada…

Pomysł przedni, choć muszę przyznać, że pewnie sporo smaczków mi umknęło, bo się zwyczajnie nie znam, a i za romantykami jakoś tak nie przepadam.

Owszem, starałem się te smaczki nawarstwić, tak aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Mam nadzieję, że dopiero dla historyka literatury (i to eksperta od epoki) wszystkie byłyby jasne i przejrzyste, ale może przeceniam swoje możliwości. W każdym razie nikt jeszcze nie wypatrzył, czemu uwaga Bernarda o uniwersytecie była obraźliwa dla Julka.

Tak ją przedstawiasz (a właściwie sama się przedstawia), że kojarzy mi się od razu z teoriami o kulcie bogini matki sprzed znanych nam religii. Tylko jakaś młodziutka ona ;)

Widzisz, raczej nie chciałem jej robić na boginię matkę. Kiedy masz tę klasyczną trójcę Dziewczyny – Matki – Staruchy, to raczej ta pierwsza: uosobienie rozkwitu dóbr natury, udanych zbiorów i plonów, zdrowia, młodzieńczej witalności. Możliwe, że nie wyszło to do końca czytelnie, ale też nie mamy styczności z żadnymi jej dawnymi wyznawcami.

I – choć pewnie tutaj to się już za dużo doszukuję – skojarzenia miałam z podległą rolą kobiet we właściwie wszystkich znanych mi religiach. I ta niemożność wyrwania się z tego schematu.

Oczywiście! Zdecydowanie był to jeden z odcieni mojego zamysłu.

Choć mam wrażenie, że na końcu bogini zaczyna się przełamywać – kawę zdołała wybrać ;)

Tak, to miał być ten pozytywny akcent na koniec, sugestia dobrego zakończenia, ale bez gwarancji – chciałem pozostawić sobie trochę miejsca na ewentualny sequel.

Może to prztyczek do romansów wieszcza? Jedną nieletnią tam chyba też miał? ;)

Korę Pinard, córkę drukarza? Czy ja ją tam wiem, mogli nie wyjść poza pocałunki, zresztą piętnaście lat chyba miała, więc nawet dzisiaj byłby w prawie. Przede wszystkim należy jednak pamiętać, że moralność i konwencje społeczne epoki były zupełnie inne: miłością romantyczną do małych dzieci pogardzano jak zawsze, ale osobę fizycznie dojrzałą zasadniczo uważano za dostępną. O ile się nie mylę, Francja i tak miała wówczas pod tym kątem najbardziej nowoczesne przepisy na świecie. A Słowacki jakimś wielkim amatorem kwaśnych jabłek nie był, swoje bodaj najpiękniejsze liryki miłosne napisał dla Joanny Bobrowej, która była – powiedzmy – zachowującą wiele wdzięku matroną (dziś się takie określa dźwięcznym czteroliterowym skrótowcem rodem z przemysłu pornograficznego).

Końcówka z mumią trochę mnie zaskoczyła, choć z drugiej strony Ruscy

Starałem się to pokazać poprzez wypowiedź mumii: kogóż zechcieliby wesprzeć bogowie egipscy we współczesnym świecie? Oczywiście, że podobne ich ojczyźnie brutalne imperium.

sto lat za opicami byli

Byť sto rokov za opicami? Mówisz po czesku lub słowacku? O ile byłem w stanie na szybko sprawdzić, chyba ten idiom mieści się tam jeszcze w zakresie poprawności politycznej, ale na pewno ktoś zaraz uzna, że go obraża. Jeżeli nie Afrosłowianie (pozostając w duchu opowiadania), to osoby uzależnione od alkoholu, bo opica to najwyraźniej także kac.

Rozumiem, że końcowy freestyle Julka to Twoje dzieło. Fajnie wyszło :)

Moje, dziękuję! Jak już pisałem, chyba na razie nie poważyłbym się na naśladowanie go w czymś, co miał czas normalnie napisać, przemyśleć i poprawić, wiarygodną improwizację jednak łatwiej stworzyć.

 

Podsumowując – bardzo dziękuję za nasyconą ciekawymi uwagami i nawiązaniami wypowiedź! To duża satysfakcja, kiedy czytelnicy odbierają tekst tak uważnie.

Owszem, starałem się te smaczki nawarstwić, tak aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

To Ci się udało, ale ja zawsze w takich sytuacjach żałuję, że się nie znam i żal mi tego, co umyka ;)

 

W każdym razie nikt jeszcze nie wypatrzył, czemu uwaga Bernarda o uniwersytecie była obraźliwa dla Julka.

Bogiem a prawdą ja też nie, a czemu?

 

Możliwe, że nie wyszło to do końca czytelnie, ale też nie mamy styczności z żadnymi jej dawnymi wyznawcami.

A ponieważ nie mamy, spekulujemy :) Zawsze ją sobie wyobrażałam jako dojrzałą kobietę :)

 

Oczywiście! Zdecydowanie był to jeden z odcieni mojego zamysłu.

Uff, trochę się obawiałam, że przedobrzyłam z interpretacją :)

 

Korę Pinard, córkę drukarza?

O niej myślałam, ale pikantnych szczegółów nie znam ;)

 

Oczywiście, że podobne ich ojczyźnie brutalne imperium.

Miałam na myśli raczej lata świetlne dzielące rosyjską kulturę polityczną od europejskiej. Nawet w tamtych czasach było to widoczne. Polemizowałabym natomiast co do tego, czy starożytny Egipt był brutalnym imperium. Z tego, co czytałam, spojrzenie na starożytny Egipt nieco się zmienia. Na przykład przy budowie piramid nie pracowali niewolnicy, ale wolni ludzie, nieźle opłacani, którzy mieli nawet zagwarantowaną opiekę medyczną.

 

Byť sto rokov za opicami? Mówisz po czesku lub słowacku? O ile byłem w stanie na szybko sprawdzić, chyba ten idiom mieści się tam jeszcze w zakresie poprawności politycznej

Czeski :) Jeśli chodzi o polityczną poprawność, myślę, że się mieści, azkolwiek przyznaję, że czasem nie nadążam za tym, co jest, a co nie jest poprawne politycznie ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

A ponieważ nie mamy, spekulujemy :) Zawsze ją sobie wyobrażałam jako dojrzałą kobietę :)

Bernard w tym trochę przeszkadza, kiedy uparcie nazywa ją “dzieckiem” lub “dziewuszką”. Zależało mi na zgodności z realiami historycznymi, na tym targu kairskim (jak w początkowym cytacie) to za takie kwoty jednak sprzedawano młodziutkie dziewczęta, a nie panie o atrybutach godnych Wenus z Willendorfu.

Miałam na myśli raczej lata świetlne dzielące rosyjską kulturę polityczną od europejskiej. Nawet w tamtych czasach było to widoczne.

I tę zastarzałą kulturę polityczną miałaby symbolizować zastarzała mumia? Powiem Ci, że nawet bardzo pasuje, trafia do mnie taka interpretacja!

Polemizowałabym natomiast co do tego, czy starożytny Egipt był brutalnym imperium. Z tego, co czytałam, spojrzenie na starożytny Egipt nieco się zmienia. Na przykład przy budowie piramid nie pracowali niewolnicy, ale wolni ludzie, nieźle opłacani, którzy mieli nawet zagwarantowaną opiekę medyczną.

Starożytny Egipt w sumie nie był monolitem, zdążył się trochę zmienić przez te trzy tysiące lat istnienia, ale ogólnie powiedziałbym, że małym państwom sąsiadować z nim nie było przyjemniej niż teraz z Rosją, masowo okaleczać jeńców też, zdaje się, potrafili.

Czeski

Skoro czeski, to pewnie sto let, a nie rokov. Idiom sobie zapamiętam, cenny, polskiej wersji już trudno używać. Zdaje się, że ta opica idzie z tego samego pradawnego rdzenia co angielskie ape.

Bogiem a prawdą ja też nie, a czemu?

To może prywatnie zaraz napiszę, aby następnym nie psuć przyjemności.

Bernard w tym trochę przeszkadza, kiedy uparcie nazywa ją “dzieckiem” lub “dziewuszką”. Zależało mi na zgodności z realiami historycznymi, na tym targu kairskim (jak w początkowym cytacie) to za takie kwoty jednak sprzedawano młodziutkie dziewczęta, a nie panie o atrybutach godnych Wenus z Willendorfu.

Spoko, ja się przecież nie czepiam ;) Mówię tylko o swojej wizji pierwotnej bogini :)

 

I tę zastarzałą kulturę polityczną miałaby symbolizować zastarzała mumia?

O to, to :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pewnie, ja też tego nie odbieram jako czepiania, tylko tłumaczę, skąd takie rozwiązanie fabularne mimo świadomości potencjalnych niefortunnych implikacji.

Ciekawie się czytało i bardzo podziwiam Twoją stylizację smiley. Niestety z czasem troszkę już mnie to nużyło i utrudniało zrozumienie co się dzieje, ale to tylko moje odczucia (może dlatego, że czytałam późnym wieczorem). Pomysł również niczego sobie.

Nie jesteś pierwsza z takim odbiorem – że z jednej strony doceniasz stylizację, a z drugiej sprawiła Ci jednak trudności w lekturze. Kwestia przyjętych założeń, przy tekście osadzonym w przeszłości płaci się swobodą lektury za wiarygodność języka: może nie trafiłem w złoty środek, ale myślę, że nie najgorzej dobrałem proporcje.

Dziękuję za przeczytanie i miły komentarz!

I takie teksty uważam za wartościowe, bo dają różnorodność.

Cześć Ślimak Zagłady !!!

 

Nawet fajny tekst, podobało mi się, że Vaqali spotkała się z Mojżeszem. To był naprawdę fajny opis. Na końcu zamiast twistu dałeś żart. Fajne bo się jeszcze z takim czymś nie spotkałem. Ogólnie zaciekawiła mnie historia choć nie wszystko do końca zrozumiałem, to dlatego, że w czasie czytania miałem nie najlepsze samopoczucie.

 

Pozdrawiam Serdecznie!!!

 

PS.

A… podczas czytania zapamiętałem sobie, że mam w komentarzu napisać, że tekst był oryginalny :) Takie wrażenie odczułem już od początku czytania.

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, Dawidzie!

Dobrze, że tekst Ci się spodobał i uważasz go za oryginalny, życzę szybkiego powrotu lepszego samopoczucia.

podobało mi się, że Vaqali spotkała się z Mojżeszem. To był naprawdę fajny opis.

Tak pomyślałem, że dla niektórych będzie to miły smaczek, choć może odwracać uwagę od głównych wątków opowiadania.

Na końcu zamiast twistu dałeś żart. Fajne bo się jeszcze z takim czymś nie spotkałem.

Zauważ, że kiedy Vaqala prosi o kawę ze śmietanką, nie jest to wyłącznie żartobliwa rozmowa. To przede wszystkim wskazuje, że ona zaczyna odzyskiwać zdolność dokonywania samodzielnych wyborów.

 

Również serdecznie pozdrawiam!

O, kurka wodna, tekst erudycyjny i zrozumiały nawet dla mnie! :-) Dobry wybór z JS. Prawdopodobna byłaby u niego podobna fanaberia i komitywa z dziewczyną. xd

Dialogi są świetne, iście dramatowe, didaskalia również. Wymiany zdań są szybkie, skrzą się dowcipem, poezją, zdradzają zażyłość Bernarda i JS. Pomysł z aneksją i zawłaszczeniem przez obcych bogów prowadzący do nawykowej zależności spodobał mi się ogromnie. Ten mechanizm powtarza się notorycznie w historii ludzkości, ale i pojedyncza jednostka też może mu podlegać. Zabrać duszę, boga zastąpić nową religią. Lepszą, potężniejszą. Nie dać wyboru. Piękny ten monolog dziewczyny. :-)

Z poglądami Harariego pewnie – teraz –  niekiedy bym dyskutowała, kiedyś tak nie było. 

Ten cytat dla mnie jest w punkt: „Co dzień dobitniej przekonujemy się o mocy płynącej z przekonania, więc kto wie?”. Łączy współczesność i historię. Wiele zanalazłabym takich zdań w Twoim opowiadaniu o historii bóstwa. :-)

 

Zamieszanie wprowadza dla mnie zakończenie, wątek z uzurpatorską mumią. W jakiś sposób łamie całość. Nie bardzo wiem, o co mi chodzi, bo ostatnie zdania i konkluzja są dobre. 

Pofantazjuję, dobrze? I proszę nie przywiązuj się do tego mojego „co by było, gdyby było”, gdyż z pojedynczym czytelnikiem masz do czynienia. 

Myślałam o tym, że może warto byłoby:

*wprowadzić mumię i knowania wcześniej i prowadzić dwa wątki. Ten drugi mógłby być bardzo skromny w znakach. Bo tak, mamy główny problem, z którym mierzą się bohaterowie i zainteresowana, a rozwiązanie przychodzi z zewnątrz, ad hoc, niejako bez uprzedzenia dla czytelnika. To jakby rozwiązanie obok. Tutaj przełamujesz też konwencję dotychczasowego zapisu.

*jeden, drugi uwierzył, co dało zainteresowanej tyle siły, że mogła wstąpić na salony, jakaś scena i tam wybór śmietanki do herbaty. Wtedy pewnie odcinek, lecz pełnoprawne opowiadanie – wejście do naprawdę długiej opowieści.

*pokombinować z lekarzem od psychiki i tam uczyniłaby postęp. Zaczynam sobie wyobrażać po swojemu, więc dam pauzę, bo popłynę w swoje.

 

Przeczytałam ze trzy tygodnie wcześniej, teraz powtórzyłam. Dla mnie opko jest bardzo dobre, piękny język, myśli. Jedynym zgrzytem jest motyw zakończenia, który pokazuje przemianę, bo nie wiem, skąd ona się wzięła u zdominowanej bogini. Cieszę się z rezultatu. Nie wiem – dlaczego? Czy człowiek zawsze musi wiedzieć? Nie, w zasadzie, chyba jak w nauce. Ostatnio wertowałam badania, co by było, gdyby pieniądze na naukę, granty przydzielać losowo (nie tylko w Polsce, zaznaczę). Nic by nie zmieniło. Coś jest nie tak z kierunkiem. Powiesz, że zawsze tak było. Pewnie zgodziłabym się z tym. Jednak naprawdę „nie trybi”. Bo jak to, największe wynalazki ostatnich dziesięcioleci to: dron w Iraku, aby zabijać ludzi; serial, ktorego nie możesz przestać oglądać; otaczanie się ekranami wszędzie; „bullshit jobs i shit jobs”; sieć, która miała łączyć, a dzieli; nierówności się pogłębiają, nawet w zachodnim świecie. Czy nauka jest źródłem dobra? Tak naprawdę – nie wiem. Zanim skończę dygresję, dodam że jestem poza systemem grantów, cytowań itp. itd. 

W każdym razie wydaje mi się, że warto byłoby rozbudować zakończenie, pokombinować z nim, bądź dodać coś wcześniej. Założyłeś, może, że wiemy, chyba niekoniecznie: „Schodziła niespiesznie, z gracją; tym razem, po ostatniej zmianie, długi łańcuch łączył jej dłonie, złożony opadał po kolana, podzwaniał lekko”. Trudno pojąć, że trzeba poczuć fizycznie okowy, aby móc odpowiedzieć. Nie wiem. Ucięłam swoją kolejną dygresję. 

 

W każdym razie dla mnie opko dobre i piórkowe.

Nominacja za:

*historię zrozumiałą dla każdego osadzonego w polskiej narracji wieków i niezwyczajną,

*piękny język, wierszowanie i dialogi, umiejętną stylizację,

*doprowadzenie głównego wątku do końca, wyjaśnienia, zamknięcia.

 

Drobiazgi:

,Bernard odstawił filiżanki, obdarzył przybyszkę przeciągłym spojrzeniem – nie odwróciła oczu:

Podkreślenie – nie rozumiem. Zakrzątnął się przy herbacie, zapytał z czym ma być i „odstawił” filiżanki, a nie postawił na stole? Są już po tej herbacie?

,aby zamienić z Vaqalą tylko kilka słów, w nadziei na inspirację. I na mnie raz spogląda, i powiada

Zatrzymało mnie, lecz pewności nijakiej nie mam, czy to aby nie stylizacja. Może wtedy tak się mówiło i forma poprawna.

 

Pzd srd

a

 

PS. Swoją nominacją mogę uczynię Ci kłopot, lecz popatrz na to z mojego punku widzenia. ;-) Nie jest lekko – chcę i nie jest to zachcianka, lecz decyzja, w dodatku przemyślana!

Wiem, opowiadanie częściowo skrytykowałam. W przypadku wielu opowiadań czy powieści uznawanych mam podobnie. W Twoim jest coś ważnego i pięknego dla mnie. Tyle. Muszę i chcę się na forum kierować  się swoimi wyborami. 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo miło Cię widzieć, Asylum! Właśnie tak nawet myślałem, że coś dawno nie miałem kontaktu z pewną imponującą smoczycą…

Twoja korzystna opinia o tekście zawsze mnie cieszy, a i bardzo cenię to, że nie ograniczasz się do pochwał, tylko wskazujesz także, co Ci nie przypadło do gustu, choćby w formie nieprecyzyjnych, intuicyjnych wątpliwości. Mam teraz dużo materiału do przemyśleń, pierwsza odpowiedź na pewno nie będzie wyczerpująca.

Dobry wybór z JS. Prawdopodobna byłaby u niego podobna fanaberia i komitywa z dziewczyną.

Jak najbardziej, przecież to podany na początku cytat z listu do matki w ogóle zainspirował powstanie opowiadania.

Dialogi są świetne, iście dramatowe, didaskalia również.

Widzę oczyma wyobraźni ten zwięzły komentarz Reg: Prozy nie piszemy z didaskaliami (kiedyś już to od niej usłyszałem). Dobrze jednak, że ten dramatopodobny styl utworu w Twojej opinii nie raził.

Pomysł z aneksją i zawłaszczeniem przez obcych bogów prowadzący do nawykowej zależności spodobał mi się ogromnie.

Też dobrze, bo pomysł nie był wyjściowy – powstał niejako od tyłu, kiedy pracowałem nad spojeniem logicznym projektu fabuły.

Ten mechanizm powtarza się notorycznie w historii ludzkości, ale i pojedyncza jednostka też może mu podlegać. Zabrać duszę, boga zastąpić nową religią. Lepszą, potężniejszą. Nie dać wyboru.

Trochę tak, a trochę nie – bo w momencie zagarnięcia przez potężniejszą cywilizację zawsze jest fala nawróceń na jej religię – ale kiedy populacja się orientuje, że wciąż są wojny, zarazy i głód, mamy masowy powrót do poprzednich wierzeń. I współcześnie, rzadki to misjonarz kaznodzieja, który więcej osób nawróci jednym kazaniem niż jedną dawką penicyliny.

Z poglądami Harariego pewnie – teraz – niekiedy bym dyskutowała, kiedyś tak nie było.

Ja go nie łykam bezkrytycznie. Koniec historii, cóż? Możliwe, że wraz z wytworzeniem się silnej planetarnej klasy średniej wojny straciłyby rację bytu, ale to jeszcze nie ten moment, może on się wręcz odsuwa (jak zresztą sama dalej piszesz o narastającym rozwarstwieniu).

Ten cytat dla mnie jest w punkt: „Co dzień dobitniej przekonujemy się o mocy płynącej z przekonania, więc kto wie?”.

Jak teraz patrzę, chyba rzeczywiście wyszedł mi celniejszy, niż się sam spodziewałem.

Zamieszanie wprowadza dla mnie zakończenie, wątek z uzurpatorską mumią. W jakiś sposób łamie całość. Nie bardzo wiem, o co mi chodzi, bo ostatnie zdania i konkluzja są dobre. (…) wprowadzić mumię i knowania wcześniej i prowadzić dwa wątki. Ten drugi mógłby być bardzo skromny w znakach. Bo tak, mamy główny problem, z którym mierzą się bohaterowie i zainteresowana, a rozwiązanie przychodzi z zewnątrz, ad hoc, niejako bez uprzedzenia dla czytelnika. To jakby rozwiązanie obok. Tutaj przełamujesz też konwencję dotychczasowego zapisu.

Tutaj w pełni się z Tobą zgadzam! JS stanowczo zbyt późno objaśnia Bernardowi właściwy charakter swojej wyprawy. Myślę, że gdybym chciał to kiedyś przerabiać i konstruować większe uniwersum, ta wskazówka stanowczo znajdzie się na liście rzeczy do zrobienia, wraz z introspekcją Bernarda zasugerowaną przez Zanaisa.

jeden, drugi uwierzył, co dało zainteresowanej tyle siły, że mogła wstąpić na salony, jakaś scena i tam wybór śmietanki do herbaty. Wtedy pewnie odcinek, lecz pełnoprawne opowiadanie – wejście do naprawdę długiej opowieści.

Tak, to może być materiał na potencjalny sequel.

pokombinować z lekarzem od psychiki i tam uczyniłaby postęp.

A tu nie jestem przekonany. Nawet dziś nie znalazłabyś wielu psychiatrów, którym powierzyłabyś opiekę nad boginią po czterech tysiącleciach traum. A wtedy? Dopiero niespełna pół wieku wcześniej Philippe Pinel uwolnił pacjentów z kajdan, co nawet pasuje do fabuły opowiadania, tylko jakby od niewłaściwej strony.

Przeczytałam ze trzy tygodnie wcześniej, teraz powtórzyłam.

Czyli widzę, że komentarz naprawdę przemyślany, tym bardziej dziękuję!

Jedynym zgrzytem jest motyw zakończenia, który pokazuje przemianę, bo nie wiem, skąd ona się wzięła u zdominowanej bogini. Cieszę się z rezultatu.

Przekonała się, że dzięki pomocy i wsparciu przyjaciół potrafi skonfrontować się z wysłannikiem panteonu, odrzucić jego żądania. To na pewno dodało jej sił, powiedzmy – wiary w siebie. Czy to już trwała zmiana, czy odtąd nie będzie miała żadnych problemów z wolnością? Kto wie, ale nie sądzę. Może kiedyś o tym napiszę.

Jednak naprawdę „nie trybi”. Bo jak to, największe wynalazki ostatnich dziesięcioleci to: dron w Iraku, aby zabijać ludzi; serial, ktorego nie możesz przestać oglądać; otaczanie się ekranami wszędzie; „bullshit jobs i shit jobs”; sieć, która miała łączyć, a dzieli; nierówności się pogłębiają, nawet w zachodnim świecie. Czy nauka jest źródłem dobra? Tak naprawdę – nie wiem.

To może nie być takie jednoznaczne, bo masz też prawdziwe i wielkie wynalazki: modyfikacja genetyczna roślin, zwiększanie wydajności plonów, zawartości składników odżywczych, witamin, odporność na choroby – przed pandemią odsetek głodujących w populacji światowej był chyba najniższy w historii. Ogromne postępy w medycynie, mógłbym długo wyliczać. A i sieć, choć ogromnie zmienia człowieka i nie zawsze na lepsze, w końcu jest ogromnie przydatnym narzędziem, inaczej byśmy co najwyżej listy wymieniali na łamach papierowego NF… A z tym pogłębianiem nierówności to jest problem, poważny.

W każdym razie wydaje mi się, że warto byłoby rozbudować zakończenie, pokombinować z nim, bądź dodać coś wcześniej. (…) Trudno pojąć, że trzeba poczuć fizycznie okowy, aby móc odpowiedzieć. Nie wiem.

A i ja nie wiem. Gdybyś ewentualnie chciała rozbudować tę dygresję, bo w tej chwili raczej nie rozumiem?

W każdym razie dla mnie opko dobre i piórkowe. (…) Swoją nominacją mogę uczynię Ci kłopot, lecz popatrz na to z mojego punktu widzenia. ;-) Nie jest lekko – chcę i nie jest to zachcianka, lecz decyzja, w dodatku przemyślana!

O, tego się niezupełnie spodziewałem! Widzę, że dogłębnie przemyślana. Nie przejmuj się, nie odbieram tego jako kłopotu; rozumiem, jaki może być wynik głosowania Loży, ale jestem jeszcze na tym etapie, że samą nominację odbieram jako wyróżnienie. Dodatkowe komentarze, jeżeli będą, także sprawią przyjemność.

Drobiazgi

Filiżanki – tak, chyba lepiej napisać, że postawił na stole. I na mnie raz spogląda – nie jestem pewien, czy gdzieś widziałem w pełni analogiczną konstrukcję, ale przy pisaniu intensywnie wertowałem listy Słowackiego, aby przesiąknąć klimatem językowym, więc mam nadzieję, że powinno być w porządku.

Wiem, opowiadanie częściowo skrytykowałam.

Jak już powiedziałem, naprawdę to cenię. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!

Cześć!

 

Oj, jakże klimatyczny i urokliwy jest ten tekst. Przepiękny althist z nutą realizmu magicznego. Miejscami element narodowo-wyzwoleńczy jest imho zbyt wyeksponowany, ale to w końcu czasy zaborów, więc trudno się ludziom – zwłaszcza niebanalnym – dziwić ;-)

Mumia na moskiewskiej smyczy jest bez wątpienia ciekawym posunięciem, początkowo pachnącym blagą, ale w ostatecznym rozrachunku – bitwie na słowa – wypada przekonująco i pasuje do swojej epoki. Można by się oczywiście przyczepić, że tekst jest przesycony infodumpami, że dzieje się niewiele a sporo się opowiada… ale ja całkiem lubię takie teksty, zwłaszcza jeżeli całość jest spójna, inspirująca i nie do końca śmiertelnie poważna.

Bardzo dobrze napisane i pomysłowe opowiadanie.

 

Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Krarze!

Bardzo mi miło, że tekst wydał Ci się wartościowy, a klimat odpowiedni. Nie wiem, czy akurat realizm magiczny, który kojarzy mi się raczej z Marquezem czy u nas z Huellem, jednak całkiem inny sposób prowadzenia narracji. Nadmierna ekspozycja elementu narodowowyzwoleńczego? Oprócz fragmentu, w którym Juliusz tłumaczy przyjacielowi cel swego wyjazdu do Egiptu (a w świetle wiedzy historycznej jest to przynajmniej uprawniony domysł), wydawałoby mi się, że jest on nawet niedoreprezentowany. Miło, że mumia w końcu wypada dla Ciebie przekonująco, choć nie umiałem dobrze odpowiedzieć na pytanie Zanaisa, czemu właściwie miałaby pojedynkować się na słowa i to jeszcze po polsku.

Dziękuję i pozdrawiam nawzajem!

 

Cytat cytatem, ten jest w punkt w całym kontekście opka, przynajmniej dla mnie. W ogóle okres egipski Słowackiego jest tajemnicą, przemierzył ponad dwa tysiąc mil w upałach, bardzo chory. Suche notatki, potem listy z Włoch, lecz Egipt zrobił na nim przemożne wrażenie i wraca do niego potem w wielu utworach. :-)

 

Dobrze jednak, że ten dramatopodobny styl utworu w Twojej opinii nie raził.

W żadnym razie, ciekawy zabieg i brzmiał naturalnie. :-)

 

Trochę tak, a trochę nie – bo w momencie zagarnięcia przez potężniejszą cywilizację zawsze jest fala nawróceń na jej religię – ale kiedy populacja się orientuje, że wciąż są wojny, zarazy i głód, mamy masowy powrót do poprzednich wierzeń. I współcześnie, rzadki to misjonarz kaznodzieja, który więcej osób nawróci jednym kazaniem niż jedną dawką penicyliny.

Nie wiem, moim zdaniem mamy do czynienia z wrogim przejęciem, przynajmniej w świecie zachodnim i rodzajem wyższości.

 

Koniec historii, cóż? Możliwe, że wraz z wytworzeniem się silnej planetarnej klasy średniej wojny straciłyby rację bytu, ale to jeszcze nie ten moment, może on się wręcz odsuwa (jak zresztą sama dalej piszesz o narastającym rozwarstwieniu).

Nie wiem, czy taki moment kiedykolwiek nastąpi. Z dzisiejszego punku widzenia Koniec historii był oświeceniową utopią, lecz wtedy tak się wydawało, że jesteśmy na ścieżce, zgoła autostradzie do nieba postępu.

 

pokombinować z lekarzem od psychiki i tam uczyniłaby postęp.

A tu nie jestem przekonany.

Jasne, z Pinelem i opieką nad boginią. Bardziej myślałam o nietradycyjnych lekarzach od psychiki, którzy wtedy byli dostępni, może imam, mułła, kapłan koptyjski – nie wiem. Wtedy Egipt chyba należał do Imperium Osmańskiego i panował Muhammad Ali. Odleciałam w swoje i dlatego przerwałam. :D

 

To może nie być takie jednoznaczne, bo masz też prawdziwe i wielkie wynalazki: modyfikacja genetyczna roślin, zwiększanie wydajności plonów, zawartości składników odżywczych, witamin, odporność na choroby – przed pandemią odsetek głodujących w populacji światowej był chyba najniższy w historii. Ogromne postępy w medycynie, mógłbym długo wyliczać. 

Niby racja, nie mogę się nie zgodzić. Rozwój medycyny – super (wspomniane antybiotyki, neuroleptyki, rezonans obrazowy). Z procentem głodujących – nie wiem. Jednak popatrz na XIX wiek, pierwszą połowę XX i ostatnie pół wieku, tak od lat siedemdziesiątych. Obraz przestaje być tak jednoznaczny, wiem że z wiki, ale jakiś obraz daje, z XXI już naprawdę niewiele – głównie medycyna i dalej tele.

 Wynalazki_wieku_XX

 

Trudno pojąć, że trzeba poczuć fizycznie okowy, aby móc odpowiedzieć. Nie wiem

Gdybyś ewentualnie chciała rozbudować tę dygresję, bo w tej chwili raczej nie rozumiem?

Trochę przenośnia, sorry za skrót. :-) Chodziło mi o to, że zarówno jako społeczeństwa jak i jednostki reagujemy na opresję z dużym opóźnieniem. Najczęściej ignorujemy pojawiające się sygnały, przesuwamy granice dopuszczalnego, racjonalizujemy, aż robi się dużo za późno. Gdzie się nie obejrzymy – pręty klatki, wyjścia nie ma, bramka zamknięta na sztabę i potężną kłódkę. Jesteśmy bez szans. Musi minąć sporo czasu, zanim pojawi się sposobność. Przy pomyślnych wiatrach może się zdarzyć, że spiłujemy jeden pręt, potem drugi, lecz powrotu do przeszłości nie znajdziemy, za to rodzi się nadzieja w przyszłości.

 

pzd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W ogóle okres egipski Słowackiego jest tajemnicą, przemierzył ponad dwa tysiąc mil w upałach, bardzo chory.

Dotarł do Egiptu chyba w październiku, właśnie po to, aby ominąć największe upały. I twierdził, że czuł się tam, fizycznie, bardzo dobrze – w rzeczywistości trudno sobie wyobrazić, aby podróż wcale się na nim nie odbiła.

Nie wiem, moim zdaniem mamy do czynienia z wrogim przejęciem, przynajmniej w świecie zachodnim i rodzajem wyższości.

Opowiadanie pisałem z założeniem o wrogim przejęciu i myślę, że jest ogólnie prawdziwe, ale kiedy już o tym rozmawiamy, to chciałem wspomnieć, że zdarzała się też “reakcja pogańska” i podobne zjawiska.

Wtedy Egipt chyba należał do Imperium Osmańskiego i panował Muhammad Ali.

Nie przeczę, nawet jest o tym sporo w tekście!

Rozwój medycyny – super (wspomniane antybiotyki, neuroleptyki, rezonans obrazowy).

Antybiotyki wspomniałem akurat w kontekście misjonarstwa, to osobna sprawa. Od jakiegoś czasu nie było większych przełomów w antybiotykoterapii, głównie drobne modyfikacje i rekombinacje istniejących substancji, znany i poważny problem ze względu na rosnącą oporność. Antybiotykami ostatniego rzutu wciąż są wankomycyna, teikoplanina i linezolid, wynalezione chyba w latach 80. i wprowadzone do użytku w 90. Mamy natomiast istotne postępy w terapii przeciwbólowej, ogromne w leczeniu przewlekłym zaburzeń ustrojowych, nowotworów, zakażeń wirusowych. Przypuszcza się, że w najbliższych latach bardzo wzrośnie rola indywidualnych badań genomu, już pojawiają się pierwsze poważne próby terapii genowych.

z XXI już naprawdę niewiele – głównie medycyna i dalej tele.

Trochę przeszliśmy od rewolucji technicznej do informacyjnej. Nikomu się to za bardzo nie podoba, bo gdzie mój rower odrzutowy, prywatna rakieta kosmiczna, szuflada z funkcją zwijania skarpetek? Z drugiej strony nie obrażam się o wszystkie dzieła klasyków (zmarłych przed rokiem 1952…) w zasięgu kilku kliknięć, rosnące możliwości pracy zdalnej, ciągły kontakt z kolegami szkolnymi zamiast zjazdu klasowego co parę lat. W sumie tak czy inaczej wynalazcy dają ludziom większe możliwości samorealizacji (zdrowie, czas, środki), a czy ludzie skorzystają i czy będą dzięki temu szczęśliwsi, to już kwestia innych nauk – psychologia, socjologia, inżynieria społeczna…

Chodziło mi o to, że zarówno jako społeczeństwa jak i jednostki reagujemy na opresję z dużym opóźnieniem. Najczęściej ignorujemy pojawiające się sygnały, przesuwamy granice dopuszczalnego, racjonalizujemy, aż robi się dużo za późno.

Z tym się stanowczo zgadzam, ale obawiam się, że nie zawarłem tego przesłania w opowiadaniu, może tylko przez znaczną ekstrapolację.

Ponownie serdeczne pozdrowienia!

Dawno nie przeczytałem tekstu o takiej objętości w takim tempie, a przecież mózg musiał się przeklikać na zaproponowaną stylizację. Chociaż, może dlatego, że bardzo lubię ów dziewiętnastowieczny obrazowo – opisowy styl wypowiadania się. Swoją drogą ciekawi mnie, czy ówcześni ludzie rzeczywiście tak ze sobą rozmawiali, czy to jedynie nasze wyobrażenie powstałe na podstawie śladów w literaturze.

Co do samego pomysłu, jestem pod wrażeniem wiedzy autora i umiejętności połączenia faktów z fikcją. Podziwiam też autorów, którzy mają coś wartościowego do powiedzenia na temat praw natury ludzkiej.

Jednak muszę też zaprotestować. 

Autor uczynił Bernarda i Juliusza wykonawcami wielkiego planu i takiego kierunku się spodziewałem. Tymczasem zostawiłeś mnie autorze w takiej samej rozpaczy, jak Robert Szmidt po ostatnim zdaniu w “Zgasić słońce. Szpony smoka” – to już koniec?

Dziękuję za wizytę i ciekawy komentarz!

Dawno nie przeczytałem tekstu o takiej objętości w takim tempie, a przecież mózg musiał się przeklikać na zaproponowaną stylizację.

To dobrze, liczyłem się z tym, że przynajmniej dla niektórych czytelników ta stylizacja okaże się przeszkodą uniemożliwiającą swobodną lekturę, ale z drugiej strony nie wyobrażałem sobie nadania postaciom współczesnej stylistyki wypowiedzi.

Swoją drogą ciekawi mnie, czy ówcześni ludzie rzeczywiście tak ze sobą rozmawiali, czy to jedynie nasze wyobrażenie powstałe na podstawie śladów w literaturze.

Ja tam uczciwie przyznaję, że budowałem styl głównie w oparciu o listy Słowackiego i że miałem bardzo ograniczone możliwości dostępu do jego mowy codziennej. Myślę jednak, że listy – choć także są formą literacką – to jednak bliższą językowi potocznemu niż wiersze czy powieści.

Co do samego pomysłu, jestem pod wrażeniem wiedzy autora i umiejętności połączenia faktów z fikcją.

Dziękuję, byłem pewien, że to akurat będzie mocna strona tekstu. Chociaż Drakaina przyłapała mnie na jednym błędzie merytorycznym (już poprawiony).

Podziwiam też autorów, którzy mają coś wartościowego do powiedzenia na temat praw natury ludzkiej.

W istocie nie jestem przekonany, czy wyłożyłem tu jasno coś wartościowego, ale widzę, że tekst okazał się niezły w inspirowaniu czytelników do własnych przemyśleń.

to już koniec?

Nie chcę nic obiecywać, ale może nie na zawsze… Niemniej mało satysfakcjonujące zakończenia naprawdę są plagą, z którą ustawicznie się zmagam w próbach literackich.

może tylko przez znaczną ekstrapolację.

Ekstrapolacja też się liczy. :-) 

 

Z pozostałymi uwagami nijak się nie zgodzić. Chociaż jest jedna rzecz, która od dawna mnie zastanawia. Jak mogło do tego dojść, że zapomnieliśmy o klasycznych metodach metodach działania wypracowywanych przez wieki? Weźmy np. taką prosta zasadę "Najpierw pomyśl, potem zrób". Przecież jeszcze platońska, więc jak to się stało, że "zmiana", "nowość", "postęp" stały się nagle wartością samą w sobie. Zyskały wartość, choć jej nie posiadają. Mogą, ale nie muszą. Jakiś rodzaj uwiedzenia czy fantazji?Niepojęte. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jak mogło do tego dojść? Przypuszczam, że jeżeli Twoja własna odpowiedź na to pytanie nie jest dla Ciebie satysfakcjonująca, przy większym przecież od mojego przygotowaniu literackim i zwłaszcza filozoficznym, to i moja nie będzie. Wydaje mi się jednak, że przede wszystkim teza może być niekompletna, ponieważ spotkamy wokół dosyć ludzi, którzy uznają z kolei tradycję za wartość samą w sobie. I chociaż utrzymanie status quo również dla mnie wiąże się blisko z poczuciem bezpieczeństwa, ludzie tacy stają się dosyć denerwujący, gdy wymawiają się tradycją dla odrzucenia propozycji rozwiązania ewidentnie istniejących problemów.

A to nie jest w ogóle jedna z tych wielkich dychotomii myślenia? Tradycja czy postęp, indywidualizm czy zbiorowość, natura czy wytwarzanie, idealizm czy cynizm, racjonalizacja czy intuicja, mieć czy być? (Grechuta zaśpiewałby: Dusza czy ciało, serce czy rozum, wiedza czy sztuka myślowa?). One często zdają się wykazywać przemianę pokoleń jak, nie przymierzając, u roślin niższych, motywowaną chyba czystą przekorą. A czasem, przy dłuższym cyklu życia, zdają się zupełnie dziwne – uwierzysz, że w pierwszej połowie XIX wieku główną atrakcją zakopiańską były Kuźnice, a wyprawy w głąb Tatr mało kto uważał za interesujące turystycznie?

Postanowiłem sprawdzić, jakie teksty pisze autor komentarzy, które są podobno uznawane za lepsze do opowiadań innych użytkowników. I przyznam, że nie jestem zaskoczony nudziarstwem, nijakością fabuły i próbą oparcia tekstu na formie i nawiązaniach historycznych. Zdążyłem już poznać portalową modę na przerost formy nad treścią, nie dziwi mnie więc i nominacja do piórka. Ledwie dobrnąłem do końca tej literackiej tortury. Tekst przegadany, oparty na scenach, w których jedna postać streszcza innej wydarzenia. Motyw uzależnienia mocy boga od wiary jego wyznawców jest mocno ograny. Absurdalne i zwyczajnie głupawe zakończenie wygląda na oderwane od tekstu. Właściwie to gdzieś od połowy tekst sprawia wrażenie, jakby autor sam się pogubił w swoim pomyśle. Zmienił się klimat.

Pisarz spotkał boginię-niewolnicę i ględzą przy herbacie. Kreacja bohaterki jest niespójna. Dziewczyna mówi o chęci służenia, ale jej zachowanie na to nie wskazuje. Motyw z okowami wywołuje raczej niesmak, a całe nawiązanie do niewolnictwa brzydko pobrzmiewa teorią o tym, że niewolnicy sami chcą być niewolnikami, że to można polubić. Wyszła z tego pewnego rodzaju kpina z syndromu sztokholmskiego.

Opowiadanie nie zostanie w mojej głowie nawet do następnego dnia, nie wciągnęło, ani razu nie poczułem zainteresowania fabułą, a nawiązaniami i literacką bufonadą zachwycać się nie zamierzam. Zwyczajnie przygnębiające jest to, że na tym forum stawia się za wzór teksty nadęte, nudne i pozbawione autentyczności, zwykłej radości z pisania, zabawy, przekraczania granic wyobraźni.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

A mnie się spodobało na tyle, że w głosowaniu będę na TAK.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za lekturę i komentarz, Osvaldzie. Co do słów o “autorze komentarzy podobno lepszych od opowiadań”, muszę tutaj przyznać, że łatwiej napisać dobry komentarz niż dobry utwór, obaj zresztą znamy wiadomy bon mot Boya. Zdawałem sobie sprawę z możności sformułowania chyba wszystkich wymienionych przez Ciebie zastrzeżeń, choć większość jest dyskusyjna, ale spośród nich jedna kwestia jest bardzo istotna. Miałem mianowicie nadzieję, że poświęcenie jakichś 2/3 tekstu problematyce wolnej woli i świadomej zgody nie pozostawi już miejsca na zarzuty o promowanie koncepcji “polubienia niewolnictwa” (nawet przy całkiem złej woli, której przecież tutaj nie podejrzewam). Kpina z syndromu sztokholmskiego, być może, ale ostrze tej kpiny jest wymierzone przeciw ludziom, którzy chcieliby widzieć syndrom jako usprawiedliwienie niewolenia innych. Zapewniam solennie, że zastanowię się na przyszłość, jak to zaznaczyć jeszcze wyraźniej przy ewentualnych podobnych tekstach. Na tym chciałbym zakończyć dyskusję na ten temat.

 

Finklo, oczywiście nie zmartwiła mnie Twoja deklaracja, choć przy okazji chętnie przyznam, że wartość literacką Kiedy Fizyka bierze urlop czy nawet Chłodnej miłości (przynajmniej gdyby nie feralne zakończenie wymuszone wymogami konkursu) oceniam subiektywnie znacznie powyżej wartości niniejszego opowiadania.

Cześć!

 

Lektura Twojego opowiadania sprawiła mi wiele przyjemności. Jako że sama jestem “team Słowacki”, niezwykle ucieszyła mnie historia z jego udziałem. Stylizacja miła dla “ucha”, epoka fajnie oddana. Motyw przewodni ciekawie skrojony.

 

Jako osoba dość krótko obecna na forum przyznać muszę, że wyjść z podziwu nie mogę dla tego, jak jesteście w stanie rozebrać każdy tekst na czynniki pierwsze! Lektura komentarzy zajmuje więcej czasu niż samego opowiadania :) Ale to dobrze, fajnie wiedzieć, że grono takie zaangażowane. To oczywiście również zobowiązuje.

 

A na koniec proponuję drobną poprawkę.

– Mieliśmy dosyć czasu w podróży, zresztą ma niepospolity talent do języków.

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

Hej, ho! laugh

 

Przeczytałam z zainteresowaniem, głównie ze względu na wybitną oryginalność tekstu ;) Zupełnie inne podejście do Mumii! Podziwiam wiedzę historyczną i literaturoznawczą. Niestety przyznam, że znudziły mnie te wstawki o księciu Adamie i bieżącej sytuacji politycznej – wolałabym, żeby było to krótsze.

Koniec rzeczywiście zaskoczył, chociaż poszło im za łatwo! Mumia powinna być trochę potężniejsza.

Ponadto, jako osoba sceptycznie nastawiona do Boga (i bogów w ogóle), przyznam, że przewracałam oczami, kiedy Vaqala zapewniała o jego potędze. cheeky No, ale to kwestia czysto osobista.

 

Stylizacja językowa wypadła przekonująco. I nawiązanie do odwiecznych apetytów Rosji również na plus, bardzo aktualne. ;)

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Dwa nowe komentarze po dłuższym czasie to zawsze bardzo przyjemna niespodzianka!

 

Papierowa Morderczyni, nie spotkaliśmy się chyba jeszcze pod żadnym tekstem – miło Cię widzieć! Mam nadzieję, że w miarę bliższego poznawania Portal będzie Ci się podobał coraz bardziej, choć zauważysz też niedociągnięcia.

Ja nie powiedziałbym stanowczo, że należę do “teamu Słowacki”. Istotnie, jego najlepsze wiersze podobają mi się na ogół bardziej niż te Mickiewicza, ale dziecinne byłoby odmawianie któremukolwiek wielkiego wpływu na dalszy kształt literatury polskiej (i nawet nie tylko polskiej). W Twojej opinii trafiłem ze stylizacją? Dobrze, to zawsze walka o złoty środek pomiędzy realizmem a zrozumiałością.

W kwestii proponowanej poprawki, chciałem uniknąć powtórzenia czasownika “mieć” w obrębie jednego zdania. Wolałbym nie tłumaczyć wszystkiego stylizacją, bo naprawdę nie jestem dostatecznie biegły w XIX-wiecznej polszczyźnie, aby wypowiadać się autorytatywnie, ale odnoszę wrażenie, że zdania z domyślnym orzeczeniem były używane nieco powszechniej niż teraz.

 

DHBW, “wybitna oryginalność” to coś nowego – zawsze obawiałem się, że moje fabuły mogą się ocierać o sztampę, a tu taki komplement. Chyba mi się zaraz skorupa zarumieni! Nie jesteś pierwszym czytelnikiem, który zwraca uwagę na możliwą rozwlekłość wątku politycznego i mało satysfakcjonujące zakończenie, są to cenne wskazówki na przyszłość. Choć w przypadku zakończeń problem wydaje się mieć głębsze podłoże: nie mam pewności, co powinienem poprawić w swojej technice domykania wątków narracyjnych, ale coś na pewno.

Przewracałaś oczami, gdy Vaqala zapewniała o potędze Boga? Przywróć ewentualnie oczy do właściwej pozycji i spójrz jeszcze raz, bo ona tu nie chce zawieść Bernarda, ale przecież przemyca tęgą dawkę sceptycyzmu:

W tym sensie na pewno można umownie twierdzić, że istnieje, ale też jestem nieporównanie podobniejsza do ciebie niż do niego. Nie jest brodatym starcem w chmurach, nie spróbuję nawet oceniać, czy ma zorganizowaną osobowość, czy podejmuje decyzje. Co do życia pozagrobowego, wykraczasz poza moje kompetencje.

Odwieczne apetyty Rosji? Chciałem zasugerować ten wątek, ale bardzo subtelnie, żeby nie odciągał uwagi od treści opowiadania. Nie czułbym się na siłach odnieść do obecnych wydarzeń w szerszym zakresie, zwłaszcza za pośrednictwem takich historyczno-fantastycznych realiów.

 

Pozdrawiam Was obie serdecznie i ściskam czułkami!

Noo, okej, nie były to jakieś peany na cześć Boga Jedynego, ale była w tym jednak jakaś “pewność”, jakaś “wyjątkowość”. Tak jak mówię, odczucia bardzo osobiste. ;)

 

Wątek Rosji zasugerowany chyba mocniej niż subtelnie, ale moim zdaniem to dobrze! wink

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Istotnie, to jest bardzo osobista sfera odczuć i czasem trudno przewidzieć, jakie wrażenie wywrze na danym czytelniku nawet pojedyncze słowo. Ostatecznie jednak myślę, że opowiadanie nie straciło na tym pobocznym wątku Mojżesza i opinii Vaqali o religiach abrahamowych.

 

Mocniej niż subtelnie? Na pewno w tym sensie, że Rosja carska odgrywa znaczącą rolę w opowiadaniu jako pewna złowroga siła. Wolałem jednak nie grać na nutę historiozoficzną, powstrzymałem się od wprowadzenia trivia-proroczych zdań w rodzaju “nawet za dwa wieki Moskal pozostanie Moskalem i zagrożeniem dla ogółu cywilizacji”.

Masz rację z tradycją i bojaźnią stojącą naprzeciw oświecenia. Dochodzi do tego mega przyspieszenie – dla mnie – pozorowane coraz bardziej i bardziej (nie tylko polskie klimaty). Kłopot polega na tym, że tak naprawdę nie ma sporu na tej właśnie osi w społeczeństwach, bo poczucie bezpieczeństwa jest im wspólne, tylko metody dojścia nie są jednakie. Jedni chcą kijem zawracać Wisłę, drudzy pokładają nadzieję w czymś, czego nie ma, a niektórzy wszystko traktują jako im przynależne z racji kaduka.

Już po IIWŚ pojawiła się książka Adorno i Horkheimera "Dialektyka oświecenia". Czasami odnoszę wrażenie, że wszystko dzieje się wbrew. Wiem, głupie. Jestem pojedynczą mrówką. Przerwę w tym momencie… bo naprawdę za daleko odeszłam od tematu opowiadania.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Rzeczywiście odpełznęliśmy bardzo daleko, ale zawsze są to ciekawe rozważania. I jak zwykle umiesz mimochodem polecić jakąś wartościową książkę, z którą dotychczas nie miałem styczności!

Stara, acz ciągle żywa, dlaczego? Nie, nie zaczynam rozmowy, sama siebie pytam, w zasadzie ciagle. ;-) Spróbuję coś wstawić na Chochliki, choć ciągle nie wiem, czy mi się uda. Rywalizują dwa koncepty, dla mnie oba do chrzanu.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Sympatyczny tekst, ale czytanie go przypominało przedzieranie się przez las zarośnięty głogiem i pokrzywami. Ten fragment na przykład mnie zabił:

 

– Błękit rozciągły, świat przybrał kształty Bogiem widziane – był krągły. Z dala Kair… Nil… łąki… daktylowe laski… Inny widok na prawo, inna była scena: naprzeciwko Cheopsa stał pomnik Chefrena, tak że orzeł po równej krainie błękitu mógł płynąć od jednego do drugiego szczytu… Ale większy był jeszcze widok z innej strony: pustynia – i ogromny krąg słońca czerwony chylił się do zachodu… I większy był jeszcze widok – w myślach – na wieki, lecące jak deszcze po granitowych ścianach… Oko padło na napis – strumień myśli opadł… Ktoś dwudziesty dziewiąty przypomniał listopad, polskim językiem groby Egipcjanów znacząc… Czytałem smutny – człowiek może pisał, płacząc.

Ślimaku, litości! Gdzie się nie obejrzysz tam myślnik, a jak nie myślnik, to trzykropek. Aż mnie rzuciło do czasów liceum i wpychania nam w łapy dzieł Romantyków. Ja rozumiem, że stylizacja i tak dalej, ale oczy czytelnika współczesnego odwykły od takiej pstrokacizny :(

 

Rap battle na końcu mnie rozbawiła. Przy tym również parsknęłam:

– Piorun! – oznajmił Bernard, przyznając w duchu, że nie poczynił wybitnej obserwacji.

– Tu? – Juliusz tym razem również nie okazał swego niezaprzeczalnego geniuszu.

Ogólnie historia bardzo przyjemna, ciekawie splatasz wątki. Pewnie wiele smaczków mi umknęło; chylę czoła przed erudycją i wiedzą.

 

Co się natomiast nie podobało (oprócz zapisu dialogów): momentami przydługawe, zwłaszcza we fragmencie o Traktacie U-I – tu zaliczyłam drugą podróż w czasie, w rejony jeszcze bardziej traumatyczne dla mojego mózgu ;P

 

Tak z ciekawości: skąd wziąłeś imię “Vaqala”?

 

EDIT

Zapomniałam pogratulować wygranego konkursu, zatem: gratuluję! ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Proszę, i kolejna czytelniczka – witam z przyjemnością!

Sympatyczny tekst, ale czytanie go przypominało przedzieranie się przez las zarośnięty głogiem i pokrzywami.

Cenna opinia, muszę się przyjrzeć możliwościom odchwaszczania swojego stylu…

Ślimaku, litości! Gdzie się nie obejrzysz tam myślnik, a jak nie myślnik, to trzykropek. Aż mnie rzuciło do czasów liceum i wpychania nam w łapy dzieł Romantyków.

A to nawet trafna intuicja, bo w tym miejscu dosłownie wykorzystuję zachowane opisy Słowackiego, co zresztą zaznaczam w przypisie. Zwyczajnie w tekście bardziej się miarkowałem z interpunkcją, tutaj zawahałem się przed jej uwspółcześnieniem, bo to jednak i na znaczenie fraz wpływa, a większość czytelników nie wskazywała, aby jakoś znacząco przeszkadzało. Trudno wyważyć.

Przy tym również parsknęłam

Cała ta scena z piorunem to również soczyste nawiązanie literackie.

Ogólnie historia bardzo przyjemna, ciekawie splatasz wątki. Pewnie wiele smaczków mi umknęło; chylę czoła przed erudycją i wiedzą.

Dziękuję pięknie! Portal na pewno pomaga nauczyć się wyzyskiwania swoich mocniejszych stron.

momentami przydługawe, zwłaszcza we fragmencie o Traktacie U-I

Parę osób na ten fragment zwracało uwagę, na pewno to jeszcze przemyślę. Wydaje mi się, że ekspozycje sytuacji geopolitycznej są bardzo trudne do wykonania z polotem.

Tak z ciekawości: skąd wziąłeś imię “Vaqala”?

Przejrzałem imiona żeńskie typowe dla regionu, także imiona bóstw, a potem zacząłem kombinować, aby nie wskazywało na żadną konkretną postać, nie dawało przykrych skojarzeń brzmieniowych i może jeszcze miało poniżej ośmiu sylab. Zresztą nigdy nie twierdziłem, abym umiał wymyślać imiona.

Zapomniałam pogratulować wygranego konkursu, zatem: gratuluję!

Raz jeszcze bardzo dziękuję i pozdrawiam!

Jeśli chodzi o te dialogi, to ja tak tylko subiektywnie nawołuję o litość ;P

 

Przejrzałem imiona żeńskie typowe dla regionu, także imiona bóstw, a potem zacząłem kombinować, aby nie wskazywało na żadną konkretną postać, nie dawało przykrych skojarzeń brzmieniowych i może jeszcze miało poniżej ośmiu sylab. Zresztą nigdy nie twierdziłem, abym umiał wymyślać imiona.

Pytałam o to imię, ponieważ głoska “v” jest stosunkowo rzadka w językach afrykańskich, tym bardziej tych starych, pamiętających czasy Kuszu. Nie chcę się tu w żadnym wypadku wymądrzać, bo żadną specjalistką nie jestem, ale po prostu rzuciło mi się to w oczy. Wydaje mi się, że bardziej prawdopodobnie brzmiałoby “Waqala” albo “Baqala”; zwłaszcza jeśli od iluś tam lat żyła wśród Arabów. Arabowie mają tendencję do arabizowania wszystkiego, co im w usta wpadnie, więc dość szybko stałaby się właśnie Waqalą, ewentualnie Faqalą.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Owszem, też miałem wątpliwości co do “v”, ale stwierdziłem, że w tamtych czasach pisownię jeszcze przekształcano zależnie od języka – ucząc się na przykład francuskiego, mogłaby zacząć podawać swoje imię z “v”, aby po prostu oddać zamierzony dźwięk. Tymczasem pozostałe litery budziły wątpliwości skojarzeniowe – jakaś waga, jakiś bakałarz, a o tym “f” to i mówić nie warto…

 

Subiektywne nawoływania o litość jak najbardziej szanuję i doceniam, tylko że naprawdę trudno mi zmierzyć przeciw sobie te racje – czytelności i autentyczności.

Gravel, jaka według Ciebie jest różnica między wymową “Vaqala” a “Waqala”? Bo jeśli to drugie miałoby być jak “uakala” (w polskim zapisie fonetycznym konkretnie: ṷakala) , to w owym czasie zapis pewnie byłby francuski “Ouaqala”, a nie angielski przez “w”, bo te transkrypcje są przecież umowne i zmienne w czasie i przestrzeni. Por. ouadi/wadi.

Niemniej ponieważ dajesz możliwość “Waqala” albo “Baqala”, to chyba jednak masz na myśli wymowę przez w(v)/b, a nie spółgłoskowe ṷ, bo te głoski są bardzo zbliżone w wielu językach (zob. całkowitą dowolność w ich wymowie w hiszpańskim albo przejście “b” do “w” w grece poklasycznej).

Czyli de facto pytanie jest o to, jaką głoskę czy też wartość fonetyczną mamy oddać w zapisie literami.

http://altronapoleone.home.blog

Właśnie. Chyba odpowiedziałaś lepiej ode mnie, bo jeżeli chodzi o wybór między “v” a “w”, trochę się kierowałem intuicją, trochę tymi wspomnianymi skojarzeniami słownikowymi, ale jakoś nie przyszło mi do głowy sprawdzić, jak wyglądały XIX-wieczne transkrypcje z arabskiego (czy też, w tym fikcyjnym przypadku, przyswajanych poprzez kulturę arabską słów z prajęzyków afrykańskich). Dziękuję!

Drakaino, ja chłop prosty i w dodatku spaczony angielszczyzną, więc nawet nie przyszło mi do głowy czytanie “v” inaczej niż “po angielsku” ;)

Brakuje mi specjalistycznego słownictwa, by wyjaśnić, o co mi chodzi, więc przedstawię mój ciąg myślowy: zobaczyłam imię Vaqala, które zgrzytnęło mi w kontekście języków afrykańskich oraz arabskiego (z powodów wymienionych w poprzednim komentarzu), stąd pytanie o jego pochodzenie. Założyłam, że może to być nawiązanie do jakiejś postaci mitologicznej, której ja po prostu nie znałam.

 

ale jakoś nie przyszło mi do głowy sprawdzić, jak wyglądały XIX-wieczne transkrypcje z arabskiego (czy też, w tym fikcyjnym przypadku, przyswajanych poprzez kulturę arabską słów z prajęzyków afrykańskich).

Ślimaku, ależ absolutnie nie chodziło mi o to, żebyś robił aż tak dogłębny research. Mój mózg ma tak, że biegnie za tym króliczkiem, który się akurat przede mną zmaterializuje. Za bezsensowne czepiactwo przepraszam ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bardziej mnie interesuje, jak w tym, co napisałaś, widzisz (słyszysz ;) ) wymowę “W”, skoro uważasz, że zapis powinien być przez “w”, nie przez “v” ;) Ja się nie znam ani na językach afrykańskich, ani na arabskim, natomiast na zapisach i ich historii troszeczkę tak.

http://altronapoleone.home.blog

Słyszę to jak w angielskim “walk” albo “water” ;) Może to skrzywienie po arabskim, bo arabskie و (waaw – czytane jako łaał) zawsze zapisywaliśmy fonetycznie jako w.

Stąd Waqala – Łaqala.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Tak podejrzewałam. Dlatego nie Baqala jako wariant, bo do b wymienia się w (v). I w połowie XIX w. na Kontynencie dominowałby raczej zapis francuski Ouaqala :) Natomiast pytanie, jak naprawdę to imię powinno być wymawiane… Jeśli rzeczywiście przez ṷ (”ł”), to obstawiałabym właśnie zapis francuski. Tylko że dla polskiego czytelnika dziś jest to mało jasne.

http://altronapoleone.home.blog

Tylko że dla polskiego czytelnika dziś jest to mało jasne.

Dla mnie nie było ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wyobrażałem sobie jednak wymowę przez “w”, a nie przez “u” niezgłoskotwórcze. Wydaje mi się, że litera “v” bardziej jednoznacznie oddaje ten dźwięk, jeżeli realia tekstu nie pozwalają na wybór współczesnego systemu transkrypcji. Muszę natomiast przyznać, że nie zastanowiłem się nad prawdopodobieństwem wystąpienia tej głoski w najstarszych językach afrykańskich; nie mam nawet dostatecznej wiedzy, aby je ocenić. Podczas wymyślania imienia bohaterki przejrzałem po prostu miana z tamtych okolic, pierwotnie napisałem “Faqala”, zastanowiłem się nad skojarzeniami i podmieniłem “f” na “v”.

Ślimaku, a w czym Ci przeszkadzają frequently asked questions? ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, we frequently asked questions nie byłoby nic złego, gdyby tylko o to chodziło. Szkoda jednak, że trochę w tym imieniu słychać fekalia, trochę f*ck (it) all, a wreszcie jest też falaka lub falaqa, czyli pochodzący właśnie z arabskiego synonim bastinado. Zbyt dużo przykrych konotacji, każdy czytelnik miałby szansę coś sobie znaleźć i nabrać podświadomej niechęci do bohaterki, nie sądzisz?

Wiem, sądzę, tak się tylko nabijam, żeby z wprawy nie wyjść.

Babska logika rządzi!

Ależ oczywiście, gdybyś wyszła z wprawy, stanowiłoby to nieodżałowaną stratę dla całej społeczności NF!

Tylko że dla polskiego czytelnika dziś jest to mało jasne.

Dla mnie nie było ;)

Miałam na myśli zapis francuski przez ou jakby co ;)

http://altronapoleone.home.blog

Hej! Gratuluję erudycji i zaangażowania w przygotowaniu dobrego researchu – bardzo dobrze oddałeś ducha epoki, czułam się jak na lekcji polskiego ;⁠-⁠) Niestety fabularnie średnio mi się podobało, tekst męczy, zwłaszcza kawałek polityczny. Zakończenie jest sympatyczne, ale nie przekonuje biorąc pod uwagę cały tekst, mało wiarygodna przemiana bohaterki. Muśnięcie niewolnictwa ciekawe, ale dla mnie to za bardzo jest muśnięcie. Za duża część tekstu jest poświęcona sprawom, które jednak mały mają wpływ na pokazanie przemiany bohaterki. Limit słów, rozumiem, zawsze trzeba jednak wybrać. Ty wybrałeś klimat i za to plus, ale fajnie jakby opowiadanie było w równowadze między formą a treścią, na ten moment jest to głównie forma.

Hej! Miło, że zajrzałaś i skomentowałaś, a nawet doceniłaś ducha epoki. Zgadzam się w zupełności, że trochę za bardzo skupiłem się w tekście na budowaniu klimatu kosztem treści, całość stanowi dla mnie poniekąd eksperyment stylistyczny, próbę rozwinięcia swoich umiejętności pisarskich w nową stronę – wyciągnąłem wiele wniosków na przyszłość. Widzę przy tym, że mam jeszcze istotne niedostatki w dziedzinie konstrukcji fabuł, zwłaszcza zakończeń. Zaskoczyłaś mnie jednak zwróceniem uwagi na mało wiarygodną przemianę bohaterki, bo dotychczasowe komentarze szły raczej w stronę, że jest ona zbyt niejednoznaczna i nie wiadomo, czy Vaqala rzeczywiście zaczyna próbować uporać się ze swoimi problemami mentalnymi.

Dziękuję za interesujące spostrzeżenia i pozdrawiam!

Dla mnie była jednoznaczna, widać to wyraźne w ostatnim dialogu.

Pozdrawiam!

Jasne, w tę stronę kierował się zamysł ostatniego dialogu, ale część czytelników miała wątpliwości, czy scenka nie jest tylko przypadkowa. W założeniu chciałem pokazać, że bohaterka zaczyna powoli przejawiać ślady własnej woli (co wydaje się rozsądne, przy znacznym wsparciu przyjaciół i podbudowie dużym wspólnym sukcesem), a nie – jakoby od razu przezwyciężyła wszystkie kłopoty psychologiczne.

Z pewnością napisałeś tekst, który idealnie w strzelał się w gusta jury. :P Wydaje mi się, że niewiele osób poza Drakaina będzie w stanie w pełni dostrzec i zobaczyć twój zamysł – w każdym razie miejsce w konkursie w pełni zasłużone.

Nie jestem znawcą języka, ale mnie twoja stylizacja wydała się wiarygodna i konsekwentnie prowadzona (bodaj tylko w jednym miejscu odniosłem wrażenie, jakbyś popłynął w mowę zbyt współczesną). W ciekawy sposób wykorzystałeś też postacie historyczne a nawet fragmenty twórczości Słowackiego.

Wydaje mi się jednak, że tekst jest trochę słabo wyważony. Rozumiem formę dramatu, podoba mi się pomysł na taki miks, tutaj w ogóle nie mam problemu. Chodzi mi o rozłożenie wątków w tekście. Ten najbardziej interesujący, czyli natura tajemniczej dziewczyny, schodzi na dalszy plan. Najpierw z powodu pogadanki o naturze bóstw, która do pewnego momentu wychodzi całkiem przyjemnie niczym w Amerykanskich Bogach, ale potem zamienia się w apologetyke całkiem – moim zdaniem – temu opowiadaniu niepotrzebną. 

Później zaś i ten wątek (bogów, ich zależności od wiary) znika, ustępując motywom polityczno-historycznym. Mocno to rozbudowane, a w gruncie rzeczy prowadzi do wniosku, że dziewczyna może się sprawie polskiej przysłużyć. I to by było dobre, gdyby to rozwinąć, ale zaraz pojawia się tajemniczy Moskal i okazuje się, że car również korzysta z tajemnych sił. Kolejny ciekawy wątek, ale równie szybko zakończony, co wprowadzony. 

Ostatni akcent, ten subtelny moment przemiany bohaterki, to świetny pomysł, ale niestety nie dane nam było wniknąć w świat jej wewnętrznych przeżyć, aby obserwować, co tę zmianę wywołało. 

Każdy z tych wątków pomysłowo wplotles w tę historię, ale wydaje mi się, że każdy wymagałby dodatkowego rozwinięcia. Przynajmniej ja bym chciał takie zobaczyć, bo na razie, to odniosłem wrażenie, jakbym ledwie przeczytał wstęp do opowieści. 

Świetnie napisane, doskonale obmyślone, dobrze poprowadzone opowiadanie, ale pozostawiło mnie z uczuciem niedosytu, więc niestety będę na NIE.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Pięknie dziękuję za rozbudowany i zajmujący komentarz!

Z pewnością napisałeś tekst, który idealnie wstrzelał się w gusta jury.

Miło, że tak uważasz, ale nie mogę powiedzieć, aby było to celowe. Gdybym miał aż takie umiejętności literackie, aby umyślnie wstrzelić się w gusta tylu różnych osób, nie potrzebowałbym chyba tego robić – wystarczyłoby wówczas napisać tekst na swoim “naturalnym” poziomie.

Wydaje mi się, że niewiele osób poza Drakainą będzie w stanie w pełni dostrzec i zobaczyć twój zamysł

Nie wiem, może lepiej ode mnie znasz poziom wiedzy innych użytkowników. Na podstawie czytanych tekstów przypuszczałbym, że bardzo swobodnie (może lepiej ode mnie) w XIX wieku i nawiązaniach historycznoliterackich porusza się chociażby Ninedin (Dwa księżyce) czy duet Cobold & Funthesystem (Dziewczyna z papieru i ognia). Ciekawe, że dotychczas nikt nie zauważył inspiracji tym ostatnim tekstem – drobnej, chyba proporcjonalnie mniejszej niż omówionym już wyżej Pamiętnikiem, ale bądź co bądź mierzalnej.

(bodaj tylko w jednym miejscu odniosłem wrażenie, jakbyś popłynął w mowę zbyt współczesną)

Mogło się zdarzyć, pilnowanie się pod tym względem wymagało znacznego świadomego wysiłku, a pod koniec duży pośpiech, więc gdybyś przypadkiem pamiętał, co to za miejsce?

Wydaje mi się jednak, że tekst jest trochę słabo wyważony. (…) Chodzi mi o rozłożenie wątków w tekście.

A to zanosi się na naprawdę ciekawą i wartościową uwagę, muszę się dokładnie przyjrzeć…

Ten najbardziej interesujący, czyli natura tajemniczej dziewczyny, schodzi na dalszy plan. Najpierw z powodu pogadanki o naturze bóstw

Ta pogadanka miała właśnie wstępnie odsłonić jej naturę, ale może w końcu wyszła zbyt przegadana.

apologetykę całkiem – moim zdaniem – temu opowiadaniu niepotrzebną.

Apologetyka w sensie słownikowym “dział teologii poświęcony obronie podstawowych prawd religii”? To ważne, choć trochę przygnębiające spostrzeżenie – na pewno nie taki był zamiar, w scenie rozmowy o Mojżeszu bohaterka miała wypaść i chyba wypadła (?) wysoce sceptycznie, odbrązowić go nieco; trudno mi uwierzyć, aby choć część znających swoją wiarę chrześcijan podpisała się pod interpretacją tej sceny?

Każdy z tych wątków pomysłowo wplotłeś w tę historię, ale wydaje mi się, że każdy wymagałby dodatkowego rozwinięcia. Przynajmniej ja bym chciał takie zobaczyć, bo na razie, to odniosłem wrażenie, jakbym ledwie przeczytał wstęp do opowieści.

Świetnie napisane, doskonale obmyślone, dobrze poprowadzone opowiadanie, ale pozostawiło mnie z uczuciem niedosytu

I tutaj czuję, że naprawdę powinienem to dobrze przemyśleć. Pod prawie każdym moim tekstem pojawiały się uwagi czytelników o niedosycie czy zawodzie, że to już koniec. Zakładałem, że to problem przygodny, ale pojawia się ze zbytnią regularnością, musi w tym być coś więcej. O ile dotychczas nie miałem pomysłu, jak sobie z tym radzić, o tyle Twój komentarz zaczyna zarysowywać pewną podpowiedź.

Po pierwsze zatem, zbyt szeroko zakrojona wizja świata, na rozmiar powieści lub zgoła sagi, ale nie opowiadania. Należałoby więc ograniczać zamysł konstrukcyjny, skupiać się w większej mierze na pojedynczym elemencie, który ma być przedstawiony w tekście, głównej osi fabuły. Chętnie przejrzę ponownie, ze zwróceniem uwagi na ten konkretny aspekt, na przykład Opowiadania na czas przeprowadzki Huellego.

Po drugie, w związku z powyższym, tendencje do sprawozdawczości. Odnoszę wrażenie, że brakuje mi potrzeby poświęcenia wątkom zbyt wielkiej uwagi, rozwiązuję je i jadę dalej. Brakuje mi czegoś – wyobraźni, czułości, wglądu w szczegóły świata, charaktery postaci? – aby naprawdę odmalować sytuację przed oczami czytelnika. Miałem ten problem za już rozwiązany (bo moje wczesne próby “literackie”, tu na szczęście niepublikowane, naprawdę przypominały stylistycznie na przykład teksty Dawidaiq150, tyle że bywały słabiej napisane), ale możliwe, że nie zanikł, tylko zakamuflował się i przycichł.

więc niestety będę na NIE.

Oczywiście mam lekką subiektywną preferencję dla TAK-ów w stosunku do NIE, ale nie mogę powiedzieć, abym czuł się zawiedziony. Wiele opowiadań piórkowych podoba mi się bardziej od własnych, chciałbym osiągnąć taki poziom, więc bardziej od głosów cenię sobie materiał do przemyśleń – a tego otrzymałem od Ciebie niemal w nadmiarze.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Niestety, mnie zmęczyło. Masz tego pecha, że zwyczajnie nie lubię tekstów z odniesieniami historycznymi (ani poezji), nawiązań nie doceniam i musi być naprawdę dobra fabuła, żeby tego typu opowiadanie mnie zaciekawiło. Tu, w warstwie fabularnej się nie zachwyciłam. Czytało się trudno, za dużo infodumpowania w dialogach. Nie twierdzę, że opowiadanie jest złe, ale do mnie zupełnie nie trafiło.

Długo myślałam, co zrobić piórkowo z tym tekstem, bo oczywiście mnie totalnie urzekłeś tematem i jego ujęciem. Niemniej byłoby nie w porządku, gdyby moja miłość do epoki oraz zachwyt nad wpleceniem tekstów samego Julka zadecydowały o ocenie tekstu niezależnie od kształtu, w jakim został on zaprezentowany światu.

Uważam nadal, że masz tu znakomity – naprawdę: znakomity – pomysł z wykorzystaniem konkretu z listu. Uwielbiam takie zabiegi. I, co więcej, pomysł na rozwinięcie też jest bardzo fajny. Fabularnie rozwinięcie już jednak lekko kuleje, bo w dość krótki tekst upychasz mnóstwo wątków, które trochę nie wybrzmiewają. Najsłabiej – pod koniec wręcz z przyspieszeniem – wychodzi motyw niewolnictwa Vaqali, bo końcówka jest lekko niedopracowana.

Nie narzekałabym też na odrobinę epickiego oddechu i więcej mięcha pomiędzy dialogami. Postacie wyszły Ci fajne, ale paradoksalnie główna bohaterka wypada przy panach blado.

 

No i jest tak: uważam, że to pomysł zasługujący na życie “na papierze”. I mam szczerą nadzieję, że antologia wypali (ze strony wydawcy jest wola, ale nie wiadomo, co finansowo przyniesie nowy rok), bo absolutnie widzę to opowiadanie – po rozwinięciu i poprawkach – w druku. Niemniej nie byłabym uczciwa sama ze sobą, gdybym w tym kształcie, jaki ono w tej chwili ma, zagłosowała na TAK piórkowo. Ergo będzie NIE, ale z nadzieją, że tekst po redakcji trafi do szerszego obiegu lekturowego :)

http://altronapoleone.home.blog

Bellatrix, pechem bym tego nie nazwał. Tekst z pewnością nie jest idealny, w tym w warstwie fabularnej; zdawałem sobie sprawę, że znajdą się odbiorcy, których słabe strony będą razić, a mocne nie przypadną do gustu. Bardzo dobrze, że skład Loży reprezentuje zróżnicowane postawy czytelnicze. Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i komentarz!

 

Drakaino, miło Cię widzieć z kolejnym komentarzem! Sygnalizowałaś już wcześniej, że znalazłaś się tutaj w niełatwej sytuacji, gdy tekst subiektywnie Ci pasuje tak dobrze, że trudno o szerszy obraz i bezstronną ocenę, więc absolutnie nie zazdroszczę. Piszesz, że główna bohaterka wypada blado, były też uwagi, że Bernard jest płytki i ma niedostatki w życiu wewnętrznym; jedno drugiemu nie przeszkadza, może oboje wypadałoby pogłębić. Tekst na pewno zasługuje na rozwinięcie, a przyjemnie się czyta, że Twoim zdaniem także na “szerszy obieg lekturowy” – jeżeli znajdziesz czas i chęć, przy Twoim zrozumieniu epoki jakieś szczegółowe wskazówki mogłyby być ogromnie przydatne podczas postulowanej rozbudowy.

Ślimaku, jeśli antologia dojdzie do skutku (a mam nadzieję, że tak! trzymajmy kciuki za to, żeby kryzys temu nie przeszkodził), to z całą pewnością oraz z przyjemnością popracuję redakcyjnie nad tym konkretnym tekstem.

 

Co do Vaqali – może się wyraziłam nie dość precyzyjnie. Ona nie wypada blado ogólnie, ale raczej jej przemiana na końcu domaga się nieco więcej uwagi, tła, rozkminu, introwersji? Mówię, bom smutna i sama pełna winy, jako że to ja wymyśliłam limit, który i mnie pokonał, choć jeszcze bardziej pokonał mnie dedlajn. Vaqala to fajna postać, ale wydaje mi się, że mogłaby dostać od autora więcej rozmachu. Ten tekst w ogóle zasługuje na dodanie czegoś do dialogów, choćby zbliżających się niebezpiecznie do rrrromantycznego kiczu opisów? Żeby czytelnik trochę złapał oddech.

Ale mam nadzieję, że będzie okazja nad tym wszystkim przysiąść. Bardzo bym poza wszystkim chciała, żeby powstała mocna grupa fantastyki historycznej, bo ona u nas nie ma się zbyt dobrze.

http://altronapoleone.home.blog

Mocna grupa fantastyki historycznej brzmi znakomicie!

W ogóle trafiasz tu zręcznie w kilka kwestii od razu, bo ostatnie chwile przed deadline’em (z weną, co budzi się przed nim godziny…) spędziłem na próbie dopisania czegokolwiek do dialogów, o ile pamiętam. I tak nie było mnie wtedy stać na obszerniejszy tekst, winienie limitu byłoby z mojej strony wykrętem. Nad tą przemianą na końcu też muszę jeszcze dobrze pomyśleć, bo w sumie raczej nie chciałbym, żeby to była jednoznaczna i natychmiastowa przemiana, raczej sygnał dopiero początku pewnych korzystnych zmian, pracy własnej nad osobowością?… Nie wiem, co o tym myślisz, mam wrażenie, że jednoznaczny happy-end byłby tutaj trochę zbyt trywialny, a i miejsca na ewentualny sequel pozostawia znacznie mniej.

Tak, lepiej ją pozostawić na progu przemiany, zdecydowanie :)

http://altronapoleone.home.blog

Brawo, brawo. Dopiero dziś przeczytałem, ale jestem pod wrażeniem pomysłowości, umiejętności pisania wierszy, połączenia faktów historycznych z fikcją. Bardzo przyjemnie mi się czytało. Pozdrawiam.

Dziękuję za komentarz! Cieszę się, że koncepcja przypadła Ci do gustu, a płynne i spójne wplatanie fantastyki w wydarzenia historyczne rzeczywiście nie jest trywialne, na pewno mogę jeszcze rozwinąć umiejętności pod tym względem. Jeżeli chodzi o wiersze, sporo jest dosłownych lub minimalnie przekształconych cytatów z cyklu egipskiego Słowackiego (co zaznaczam w przypisie), natomiast finałowe improwizacje to istotnie praca własna.

Pozdrawiam nawzajem!

wow, tym bardziej chapeau bas

“Tym bardziej”? Miło, że tak mówisz, ale ten finałowy pojedynek Juliusza z mumią jest tutaj – w porównaniu z tym, co mogłem zaczerpnąć z jego dzieł – wyraźnie najsłabszym materiałem poetyckim.

Spójrz jaką drogę już przebyłeś a nie ile Ci zostało.

I powodzenia w dalszym pisaniu.

Bardzo ciekawy tekst. Jest tu poezja, stylizacja i wątki historyczne, czyli elementy, po które raczej nie sięgam, tym bardziej nie po połączone razem. Toteż czytałem z zainteresowaniem, dokąd to ta całkiem egzotyczna dla mnie mieszanka mnie zaprowadzi. I cóż, historyczno-geopolityczny wywód z końcówki bardzo mi przypadł do gustu, z kolei niektóre wywody zmęczyły mnie swoją złożonością.

Opowiadanie dialogami stoi i nie dzieje się w nim wiele, co ma swój urok miejscami (gdy na przykład starzy przyjaciele spotykają się w pierwszej scenie i pełni to funkcję też jakiejś ekspozycji), a miejscami jest to raczej nietrafione (elaborat dziewczyny o bóstwach i swojej przeszłości, samo tell, prawie żadnego show). Statyczność i egzaltacja kojarzą mi się jednak z romantyzmem, stąd może to zamierzone i tak miało być?

Stworzenie tego typu opowiadania dla mnie byłoby nie lada wyzwaniem, dlatego chylę czoła nad researchem i starannością w stylizacji – nie poczułem ani razu, byś gdzieś obniżył jej poziom. Nawet jeśli jesteś kolegą Drakainy po fachu i równie zapalonym historykiem co ona, to na pewno przygotowanie materiału do takiego opowiadania musiało zająć więcej niż chwilę. Czuję się ubogacony o wiedzę wplecioną w tę opowiadanie i mam ochotę ją teraz zweryfikować i pogłębić. Dzięki. :>

Nowy komentarz pod tekstem po dłuższym czasie to zawsze bardzo miła niespodzianka, a tutaj jeszcze ciekawy i rozsądnie wyważony, dziękuję!

I cóż, historyczno-geopolityczny wywód z końcówki bardzo mi przypadł do gustu, z kolei niektóre wywody zmęczyły mnie swoją złożonością.

To chyba nietypowe, bo prawie wszyscy odbiorcy dotychczas wskazywali właśnie wywód geopolityczny jako szczególnie nużący.

a miejscami jest to raczej nietrafione (elaborat dziewczyny o bóstwach i swojej przeszłości, samo tell, prawie żadnego show).

Dziękuję, to na pewno cenna wskazówka! Będę myślał, jak to ulepszyć podczas ewentualnej (prawdopodobnej) dalszej pracy nad tekstem.

Statyczność i egzaltacja kojarzą mi się jednak z romantyzmem, stąd może to zamierzone i tak miało być?

W jakimś stopniu, ale raczej tylko o tyle, aby nadać smaczek, nie zrażając przecież współczesnego czytelnika.

Nawet jeśli jesteś kolegą Drakainy po fachu

Tak dobrze (albo źle…) to nie ma, tylko hobbystą tutaj.

przygotowanie materiału do takiego opowiadania musiało zająć więcej niż chwilę.

Prawdę mówiąc, chyba krócej niż powinno.

Dzięki.

Cała przyjemność po mojej stronie!

Witam serdecznie. ;)

Nie wiem, co wychwalać najpierw: pomysł, realizację, poezje, przeplatanie polityki mitologią, dialogi, delikatnie podawany subtelny humor czy też samych bohaterów i moją ulubioną epokę historyczną. :) 

Nie dodam za wiele do powyższych komentarzy – wzorcowe opowiadanie, wszystko jest zaprezentowane tak, jak być powinno. 

Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za lekturę tak świetnej opowieści, gratuluję. :) 

Pecunia non olet

Witam równie serdecznie, o ile potrafię!

Uważaj z tymi pochwałami, bo wiesz – Ślimakowi się skorupa zarumieni i co wtedy będzie? Owszem, z większości wymienionych przez Ciebie elementów mogę być zupełnie zadowolony, niemniej nie ważyłbym się określić tekstu “wzorcowym”. Wręcz przeciwnie, wciąż się zastanawiam, jak go ewentualnie ulepszyć. Z dyskusji pod opowiadaniem także się bardzo wiele nauczyłem, wprawdzie nie odbiło się to zbyt wyraźnie w następnym – wciąż szukam właściwej drogi – dołożę starań, aby było już tylko lepiej.

Wylewnie i śluziście pozdrawiam!

Lektura przednia, pomysł znakomity! 

Gratuluję i raz jeszcze dziękuję. :)

Pecunia non olet

Ech, Ślimaku, mogę tylko żałować, że Wieszcza i niewolnicę przeczytałam dopiero teraz, bo od pierwszego słowa aż po ostatnią kropkę, wielkiej zacności to opowiadanie. Świetny pomysł, znakomite wykonanie, a i treść podana w sposób niezwykle zajmujący i przykuwający uwagę.

 

Wasz Bóg, Bóg re­li­gii abra­ha­mo­wych→ Wasz Bóg, Bóg re­li­gii Abra­ha­mo­wych

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak miło, że zajrzałaś, Regulatorzy! Szczerze mnie cieszą Twoje pochwały i to, że miałaś przyjemność z lektury. Choć także jestem całkiem zadowolony z pomysłu i wykonania, na pewno będę pracował, aby jeszcze się poprawić. Bardzo trafnie też posłużyłaś się sformułowaniem “przykuwający uwagę”!

 

Co do religii abrahamowych – sam długo nie znałem tej reguły i zresztą musiałem jeszcze teraz sprawdzić dla pewności, ale jednak małą literą: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Religie-abrahamowe-lub-abrahamiczne;21314.html. Pisownia zależy tutaj od tego, czy dany przymiotnik odimienny jest jakościowy, czy dzierżawczy. Najbardziej typowy przykład to chyba strofa mickiewiczowska versus Mickiewiczowski styl narracji.

 

Raz jeszcze bardzo dziękuję za wizytę i pozdrawiam!

Cieszę się, Ślimaku, że moja wizyta, choć mocno spóźniona, okazała się miła.

Owszem, przykułeś uwagę i mam nadzieję, że nie po raz ostatni, i chyba wcale nie musisz starać się wyściełać dzieł aksamitem, by nie można się od nich oderwać. ;)

Dziękuję też za otwarcie mi oczu w sprawie religii abrahamowych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właśnie staram się tę warstwę językową wygładzać i wyściełać aksamitem, aby odbiór był jak najprzyjemniejszy i bezbolesny – naturalnie, że każdy autor pragnie w jakimś sensie zawładnąć umysłem i wyobraźnią czytelnika, zatrzymać go przy lekturze, ale nie muszę przy tym posuwać się do sadyzmu. W sumie bardzo ciekawa analogia nam wyszła!

A co do kwestii ortograficznej – przypomniałem sobie jeszcze, że takim bardzo znanym, klasycznym przykładem jest ogródek jordanowski, który raczej odruchowo zapisuje się poprawnie.

Chwała Ci za starania, Ślimaku! Zużywaj tyle aksamitu i milutkiego futerka ile uznasz za stosowne.

Istotnie – ogródek jordanowski. W dzieciństwie z przyjemnością korzystałam z jego atrakcji, więc dziękuję za przywołanie i ożywienie dobrych wspomnień. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznam, że osobiście nie zetknąłem się nigdy na żywo z ogródkiem jordanowskim, więc masz tu nade mną niewątpliwą przewagę. Dobrze, że wspomnienia przyjemne!

Dzisiaj namiastką dawnych ogródków jordanowskich są pewnie wszelkie place zabaw, tyle że oferują znacznie mniej. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Ślimaku

Będę szczery, tak sobie postanowiłem, choć czasem tego nie lubię. 

Pierwszy fragment tekstu nawet zaciekawił, bo dziewczyna mająca cztery tysiące lat rzadko się zdarza, ale później nie udało ci się utrzymać mojego zainteresowania. 

Co prawda moc Vaqaly jest interesująca, bo jej zdolności są zależne od wiary tłumu i tutaj duży plus, ale jej historia mnie nie kupiła. Napisałeś to sucho, jak z podręcznika od historii. Brakuje tam jakichkolwiek emocji, a jeśli w tak długim (jak na 30 k znaków opowiadania) opisie przeszłości niewiele widać i nie łączy się ta z teraźniejszością, to mnie przynajmniej nudzi. 

W ogóle w całym opowiadaniu brakuje mi napięcia. Absolutnie nic nie grozi bohaterom, dzieją się mało ważne rzeczy i nie widać do czego to prowadzi. 

To zmienia się dopiero pod koniec opowiadania i powiem, że wtedy mnie zainteresowałeś. Mumia szukająca Vaqaly to było to. Zacząłem się zastanawiać, co stanie się dalej i… Wszystko się kończy. Pojedynek słowny fajny, ale… 

Żadnego twistu, mocnego wybrzmienia w zakończeniu? 

Na duży plus relacja trójki bohaterów, ładnie ją nakreśliłeś, a postaci wyszły realistyczne. 

Miałem duże oczekiwania po tekście występującym w plebiscycie, więc trochę się zawiodłem. Historia według mnie nie jest zła, ale za topową nie mogę jej uznać. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć, Młody Pisarzu!

Dobrze, że będziesz szczery, na pewno wolę uczciwą, uprzejmie sformułowaną opinię od pustych pochwał. Zależy mi przede wszystkim na podnoszeniu swojego poziomu twórczego…

Pierwszy fragment tekstu nawet zaciekawił, bo dziewczyna mająca cztery tysiące lat rzadko się zdarza

Chciałbym, ale obawiam się, że trudno wymyślić coś naprawdę oryginalnego: https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/ReallySevenHundredYearsOld/Literature

jej historia mnie nie kupiła. Napisałeś to sucho, jak z podręcznika od historii. Brakuje tam jakichkolwiek emocji

Trudno było to wyważyć. Opisać swoją historię jakoś musiała – między innymi dlatego wprowadziłem wątek z Mojżeszem, aby to urozmaicić, co z kolei sprowadziło krytykę pod innymi kątami – ale emocje niewątpliwie powinny tam wybrzmieć, miało być widoczne, że z trudem przywołuje wspomnienia i sprawia jej to ból, a słuchacze są zakłopotani. Jeżeli tego brakuje, to jednak jest problem warsztatowy z mojej strony.

W ogóle w całym opowiadaniu brakuje mi napięcia. Absolutnie nic nie grozi bohaterom, dzieją się mało ważne rzeczy i nie widać do czego to prowadzi. To zmienia się dopiero pod koniec opowiadania (…)

Tak, jak ja to rozumiem, osią napięcia może być układanie się relacji pomiędzy panami a Vaqalą; kwestia tego, czy będą w stanie wypracować płaszczyznę porozumienia, zdrowy styl życia, czy nie uczynią sobie nawzajem krzywdy. Zagadnienia z zakresu granic wolnej woli i świadomej zgody podane w fantastycznym entourage’u. Dodatkowo powikłane tym, że bohaterowie nie żyją w komforcie spokojnych czasów, mierzą się na bieżąco z wyzwaniami powodowanymi opresją narodową. Wydaje się, że wszystko to ważne rzeczy, ale wiadomo, że z mało sprawnym piórem łatwiej zrobić fabułę pełną akcji niż porywać się na dramat psychologiczny fantasy. Niemniej staram się rozwijać!

Mumia szukająca Vaqali to było to.

A osobna sprawa, że należało to zagrożenie zasygnalizować już znacznie wcześniej, wątek polityczny winien przeplatać się z głównym, zamiast zostać wprowadzony dopiero pod koniec. Przy ewentualnej dalszej redakcji tekstu musiałbym się tym zająć.

Żadnego twistu, mocnego wybrzmienia w zakończeniu?

Gdy bogini prosi o kawę ze śmietanką, ma to znaczące implikacje, niektórym odbiorcom się spodobało, niektórzy (w tym zapewne i Ty) uznali to za nazbyt subtelne.

Miałem duże oczekiwania po tekście występującym w plebiscycie, więc trochę się zawiodłem. Historia według mnie nie jest zła, ale za topową nie mogę jej uznać.

To nic – cieszę się, że miałeś choć częściową przyjemność z lektury i postanowiłeś się podzielić opinią. Na pewno dołożę starań, abyś następnym razem nie poczuł się zawiedziony!

Nawzajem pozdrawiam ślimaczo!

Chciałbym, ale obawiam się, że trudno wymyślić coś naprawdę oryginalnego: https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/ReallySevenHundredYearsOld/Literature

Chodziło mi, że w realnym świecie rzadko znaleźć tak starą dziewczynę, a nie w tekstach ;P 

A osobna sprawa, że należało to zagrożenie zasygnalizować już znacznie wcześniej, wątek polityczny winien przeplatać się z głównym, zamiast zostać wprowadzony dopiero pod koniec.

O dokładnie! Te zmiany według mnie znacznie poprawiłby tekst, bo tak wrzuciłeś wątek polityczny i zagrożenie dopiero chwilę przed zakończeniem. Zapowiedź przyszłych wydarzeń skutecznie trzymałaby nawet mnie najbardziej wybrednych czytelników przed ekranem. 

Natomiast mój odbiór historii bogini jest całkowicie subiektywny, a jeśli wielu innym się podobała, to moja opinia nie ma tu większego znaczenia.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Chodziło mi, że w realnym świecie rzadko znaleźć tak starą dziewczynę, a nie w tekstach

A to niewątpliwie, rozumiem!

Natomiast mój odbiór historii bogini jest całkowicie subiektywny, a jeśli wielu innym się podobała, to moja opinia nie ma tu większego znaczenia.

Pisałem raczej o scenie końcowej, że przynajmniej niektórym się podobała (choć też już zwracano uwagę na nagłość i niedosyt). A gdy chodzi o ekspozycje historyczne, to owszem, sporo osób wspominało, że się dłużyły. Będę musiał to jeszcze przemyśleć.

Cześć,

 

doceniam kunszt tej historii, warsztat i literackie bogactwo. Nawet brak napięcia fabularnego, akcji jakoś mi nie przeszkadzał, była to dla mnie podróż sentymentalna do czasów wielkich Wieszczów i do tamtej literatury z fabułą płynąca równo, spokojnie, wręcz kojąco.

Myślę, że to miłe urozmaicenie od “przyziemnej” fantastyki, skaczących sobie do gardeł wilkołaków, smoków ziejących ogniem, itd. Pewnie jedyny zarzut, że nieco krótko.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć!

 

Dobrze wiedzieć, że konstrukcja historii Ci się spodobała, a wspomniane skojarzenia romantyczne nie okazały się traumatyczne. Linearne fabuły i statyczne wprowadzanie postaci to pewnie wciąż jakieś słabostki mojego warsztatu literackiego, ale w tym akurat przypadku mogły nie razić.

Pewnie jedyny zarzut, że nieco krótko.

Dużo miejsca do limitu nie było… Jeżeli planowana antologia dojdzie do skutku, pewnie pojawi się tam “wydanie drugie, poprawione i uzupełnione”: mam już pomysły na dopisanie kilku scen. A i kontynuacji całkowicie nie wykluczam.

 

Pozdrawiam!

Cześć, Ślimaku :)

 

Obiecałem, że przeczytam i obietnicę spełniłem już jakiś czas temu. Opowiadanie uleżało się w głowie, więc można co nieco o nim naskrobać.

Jest to całkiem zabawna historia, bo miałem do Twojego tekstu dwa podejścia. Za pierwszym razem się odbiłem, co było dziwne, bo opko jest przecież skrojone pod moje gusta. Byłem zmęczony (czytałem dość późno) i finalnie temu przypisałem kiepski początek znajomości z Wieszczem. Za drugim podejściem łyknąłem na raz i to z najwyższą przyjemnością :)

Kto nie pisał opka osadzonego w realiach historycznych ten nie wie, jaka to żmudna robota, nawet przy tak krótkim tekście. Podejrzewam, że nie doceniłbym Twojego opowiadania, gdybym sam nie popełnił Czarnej legendy. Oczywiście nie wiem, na ile byłeś za pan brat z perypetiami Słowackiego przed napisaniem tekstu, a na ile musiałeś przeprowadzić research, ale wychodzi na jedno – wcześniej czy później praca została wykonana. Pełne uznanie.

Językowo również bardzo dobrze, ale to w Twoim przypadku żadne zaskoczenie. Przypomniałeś mi zresztą słówko “frukta” i teraz nie chce się ono ode mnie odczepić. Jedyna myśl – myśl, nie zarzut, bo jestem jej bardzo niepewien – to czy stylizacja nie zelżała wraz z biegiem historii. To dość częste zjawisko, które obserwuję też u siebie. Startuję ze stylizacyjnego wysokiego C, a potem gdzieś to się rozjeżdża. Nie pokusiłbym się w Twoim przypadku o sformułowanie, że stylizacja się “rozjechała”, ale czy nieco nie spuściłeś z tonu w trakcie opowieści? Przyjrzyj się tekstowi pod tym kątem, jeśli oczywiście masz jeszcze do niego serce. Z tym że ta myśl może być zupełnie chybiona, a już na pewno nie podam Ci przykładów.

Sama historia mi się podobała. Dobre dialogi, ciekawe wykorzystanie wątków z biografii Słowackiego, ale i z historii porozbiorowej Polski, oczywiście sama mumia również interesująca. Limit, co częste, nieco zaszkodził, bo opowieść jednak kończy się szybciej, niżby się chciało. Ale nie było w tym finale rozczarowania. Owszem, nie poczułem się nim oszołomiony, ale pasował. Tekst dostarczył mi na tyle frajdy do etapu końcowego, że – powiedzmy – letnie zakończenie było na miejscu. Tak o, w sam raz.

Nie wiem, czy to wypada, ale finalnie postanowiłem oddać na ten tekst swój głos w plebiscycie :)

 

Pozdrawiam serdecznie!

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Cześć, Fmsduvalu!

 

Doceniam konsekwencję, bo kiedy planuję, że poukładam sobie o czymś opinię i później skomentuję, niestety rzadko kończy się to komentarzem. Co do dwóch podejść – historia jest zabawna, ale i pouczająca: przy takiej dostępności nowych tekstów zwykle nie daje się drugiej szansy, gdy coś raz nie przypadnie do gustu, a jednak może to bardzo zależeć od chwilowego nastroju…

Oczywiście nie wiem, na ile byłeś za pan brat z perypetiami Słowackiego przed napisaniem tekstu, a na ile musiałeś przeprowadzić research, ale wychodzi na jedno – wcześniej czy później praca została wykonana.

Mniej więcej pół na pół – dość dobrze znałem jego poezję, przynajmniej zarys biografii, obił mi się gdzieś o uszy epizod z Abisynką (co oczywiście stanowiło pierwszą inspirację) – a resztę musiałem dopiąć, kiedy już się zabrałem za pisanie. Prawdą jest też, że nawet po wykonaniu podstawowej pracy nad rozeznaniem się w epoce każda kolejna scena może wymagać nowych szczegółów, czasem trudnych do znalezienia, zwłaszcza dla osoby (jak ja) słabo w sumie obeznanej z metodologią historyczną.

Jedyna myśl – myśl, nie zarzut, bo jestem jej bardzo niepewien – to czy stylizacja nie zelżała wraz z biegiem historii. (…) Nie pokusiłbym się w Twoim przypadku o sformułowanie, że stylizacja się “rozjechała”, ale czy nieco nie spuściłeś z tonu w trakcie opowieści?

Znakomicie, że o tym wspominasz! Miałem chwilami podobne myśli, ale że nikt na to nie zwracał uwagi, to w końcu przestałem się przejmować. Gdyby antologia miała dojść do skutku, na pewno warto będzie trochę doszlifować stylizację przed publikacją.

Ale nie było w tym finale rozczarowania. Owszem, nie poczułem się nim oszołomiony, ale pasował. Tekst dostarczył mi na tyle frajdy do etapu końcowego, że – powiedzmy – letnie zakończenie było na miejscu. Tak o, w sam raz.

Rozumiem, na pewno mógłby robić większe wrażenie. Konstrukcja zakończeń jest akurat dziedziną, w której bardzo wiele potrzebuję się jeszcze nauczyć. Cieszę się zatem, że to tutaj jest dla Ciebie w porządku.

Nie wiem, czy to wypada, ale finalnie postanowiłem oddać na ten tekst swój głos w plebiscycie

Nie wiem, dlaczego miałoby nie wypadać? Nie betowałeś tego tekstu, nie masz z nim związku emocjonalnego, to chyba nie widać problemu? Owszem, może będzie ostatni w plebiscycie, ale bądź co bądź każdy ma prawo do swojego gustu.

Ja tymczasem, niestety, nie zdążyłem odpowiednio zapoznać się ze wszystkimi tekstami, aby móc oddać wiarygodny głos.

 

Pozdrawiam!

Ślimaku, możesz głosować, nie przeczytawszy wszystkiego. Oczywiście, że lepiej byłoby poznać całość, ale lepiej wybrać jeden z kilku niż nic. IMO.

Babska logika rządzi!

Dzięki za sugestię, Finklo! Wydawało mi się, że jest jednak takie “oczekiwanie społeczne”, aby głosowały osoby, które rzetelnie przeczytały – czy wręcz skomentowały? – wszystkie teksty.

Tak, można głosować nie przeżywszy wszystkiego! Rzetelne, konieczne i “oczekiwane” komentarze obejmują tylko Lożę w trakcie piórkowania, zwłaszcza ostatnimi laty.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W idealnym świecie głosujący powinien wybrać faworytów po zapoznaniu się ze stawką… ale nic nie stoi na przeszkodzie, by wesprzeć w głosowaniu swojego faworyta, licząc się z pominięciem części reszty opowiadań. Jedyne ograniczenie, to że nie można głosować na siebie. ;D

Właściwie wszystko to czytałem, tylko nie zawsze bardzo uważnie i nie całość dobrze pamiętam. Często nie miałem czasu lub nie czułem się na siłach, aby przygotować wartościowy komentarz. W każdym razie miło, że zachęcacie!

To, że jeden tekst zapadł w pamięć, a inny nie bardzo, to też jest jakiś argument.

Babska logika rządzi!

Tak, nie zawsze chodzi o uważne przeczytanie, tak myślę! 

#teamFinkla

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zapewne – jest jeden lub dwa, które zapamiętałem wyraźnie lepiej od reszty… Całkiem zręcznie przekonujecie, chyba się skuszę na czynne prawo wyborcze.

Bardzo dobrze pomyślane! Zaskakujące, a przy tym wszystko się ze sobą klei. Wciągnęła mnie fabuła i może czuję niedosyt przez zakończenie, ale to przez pozostałą (świetną) część tekstu. Przemiana bohaterki na plus, ale z czego wynikała? Nie przekonało mnie to. Brakowało mi czegoś. Niemniej czytało się przyjemnie… aż herbatka mi wystygła. 

Bardzo mi przyjemnie, że spodobał Ci się zamysł i spójność, a ta wystygła herbatka to już doprawdy solidna rekomendacja! Nie wątpię, że zakończenie mogłoby się lepiej udać. Myślę, że nie pokazuje pełnej przemiany bohaterki, tylko raczej jej zaczątek; rozumiałbym, że na skutek wsparcia przyjaciół, którzy decydują za nią o tyle, o ile tego potrzebuje, pozostawiając jednak przestrzeń do rozwoju osobistego – a w warstwie fantastycznej oczywiście mogło być istotne pokonanie tego egipskiego wysłannika. Były też komentarze w odwrotnym kierunku, że wyszło zbyt subtelnie i przemiany wcale nie widać.

Trochę się dałem zaskoczyć tym komentarzem po dłuższym czasie, ale to miłe zaskoczenie!

 

Nie czytałam komentarzy, przyznaję się. Faktycznie “zaczątek przemiany” pasuje bardziej, ale właśnie taki idealnie komponuje się z charakterem całego tekstu, który jest utrzymany raczej w stylu rozważań przy herbatce. Nie widać tu paniki, gotowości do boju, a raczej refleksję (jak przystało na Wieszcza wielkiego kalibru). Tylko z przymusu służenia do tego zaczątku przemiany brakło mi przyczyny. Wyraźnego odcięcia się od… czegoś, co ten przymus powodowało.

Wszystko subiektywnie! Tekst i tak uważam za udany, pozdrawiam.

Tak, to na pewno trafna uwaga w warstwie psychologicznej, a również fantastycznie w jakiejś mierze powiązana z niejasnym charakterem samej mumii, tym, jaki właściwie mechanizm stoi za jej pośrednictwem dla staroegipskich bogów, jaką rolę odgrywa w biegu wydarzeń, a zatem – jak znaczny wpływ na działanie klątwy może mieć jej pokonanie. Ten wątek na pewno warto byłoby dopracować, rozplanowując myśl polityczną i walkę wywiadów na cały tekst, zamiast skupiać ją w jednym wykładzie. Była już o tym wcześniej mowa, natomiast w żadnym razie nie oczekuję od komentujących zapoznania się z całą wcześniejszą dyskusją.

I ślimacze pozdrowienia!

Nowa Fantastyka