- Opowiadanie: Nathan Never - Maya

Maya

Drogi Damazego i Mai, postaci z dwóch różnych “bajek” krzyżują się w niecodzienny sposób. Co z tego wyniknie? Historia dość mroczna i przepełniona na do granic kotowatością.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Maya

Ranek wyłonił się nagle i nieoczekiwanie. Był jak noc z piosenki Manaamu – do innych niepodobny. Długo nie mógł zasnąć i wbrew sobie wciąż zamykał i znów otwierał oczy, by nagle, za którymś razem, stwierdzić, że jest już jasno. Czekał go codzienny kierat. Multum czynności i rytuałów, o których samo myślenie sprawiało teraz niemal fizyczny ból. Jego, tyleż poukładane co nieprzyjemne, wyzute z atrakcji życie, tętniło pluchą za oknem, przymusem by wstać i prognozą pasma mniejszych i większych fiask i upadków. Ale czuł też coś nowego, co odróżniało ten poranek od innych nędznych poranków. Nim jeszcze ustalił co to jest, ogarnął go niepokój. Maya leżała w kuchni i nie oddychała. Oczy miała otwarte i tylko ten bezdech stanowił o tym, że z pewnością nie żyje. Sprawdził to oczywiście. Położył jej rękę na brzuchu, poszukał miejsca gdzie powinno bić serduszko. Bezmyślnie uniósł po kolei łapki. Obok stał prawie pusty pojemnik z wodą i kolejny, do połowy opróżniony, z karmą. Wyglądało to tak, jakby jadła niczego się nie spodziewając i nagle sobie umarła. *** – Jaka ja jestem strasznie nudna! Patrzyła na swoje odbicie w sklepowej, lustrzanej szybie. Po raz kolejny doszła do wniosku, że problemem wcale nie jest jej wygląd. Choć już wiele lat temu przestała tańczyć, jej sylwetka wciąż nie budziła zastrzeżeń. Więcej, gdy na plaży rozbierała się do kostiumu rejestrowała zazdrosne spojrzenia innych kobiet. Kobiet w różnym wieku i różnie wyglądających, ale na polskiej plaży modelki jednak należą do rzadkości. Nie chodzi o to, że we własnym mniemaniu miała ciało modelki. Raczej o to, że jakoś nieświadomie umiała wykorzystać swoje atuty. Kiedy wieczorem, po pracy, rozbierała się przed lustrem w łazience, kiedy nie patrzył na nią nikt poza nią i jej facetem, dopiero wtedy potrafiła się rozluźnić. No właśnie, facetem. Faceta już nie było. Zostało po nim tylko kilka rzeczy, których zapomniał zabrać. Nic istotnego. Nowy komplet maszynek do golenia, dwie pary bokserek Calvina Kleina i pen drive o małej pojemności, który znalazła w torebce. Za cholerę nie pamiętała skąd się tam wziął, ale z pewnością nie należał do niej. Rozstali się kilka tygodni temu, w zasadzie bez powodu. No dobrze, był powód. Mirek, cztery lata od niej starszy, uznał, że problemem jest seks. Co z tego, że dzięki, czy może przez nią, nie wziął ślubu z dziewczyną, z którą znali się od czasów studiów, a która stawała się, lub już od dawna była typową żoną ze Stepford, z którą współżycie przypominało naprawę cudzego samochodu? Maja zawsze śmiała się z tego porównania, a Mirek zdziwiony wyjaśniał jej, że go nie wymyślił, tylko gdzieś przeczytał. Z nią, jak stwierdził, nie było pod tym względem aż tak źle. Nie była tak potworną analfabetką jak Alicja, z którą Mirek już, już miał zawrzeć dożywotni kontrakt na wyłączność. To nie tak. Do czasu ich (jej i Mirka, nie jej i Alicji) wiążącej rozmowy zdawało się, że nie jest zła w te klocki. Mirek i nieliczni faceci przed nim, nie uwzględniając kilku wpadek, które każdemu się przydarzają, zawsze mieli orgazm. Wiedziała jednak, że doprowadzić faceta do orgazmu to pestka. Brała natomiast w przeciwieństwie do Alicji tabletki, co przecież z automatu podnosi jakość stosunku. Mirek, podobnie jak kilku jego nielicznych poprzedników też postanowił badać dodatkowe, wynikające z tego atrakcje. Na przykład to, że bez pospiesznego zdejmowania gumy mógł kończyć na niej. Nie przeszkadzało jej to za bardzo, ale żeby spazmować przy tym jak panienki z pornosów, to już niekoniecznie. Parę razy próbowała to zagrać, ale wyszło tak fatalnie, że było jej potem wstyd. Możliwość wzięcia do ust członka nie obciągniętego lateksem nawet jej leżała. Smak prezerwatywy od zawsze (to znaczy od kiedy go zakosztowała w wieku siedemnastu lat) budził w niej niechęć. Nie obrzydzenie czy wstręt, po prostu niechęć, czyli odczucie mocno wychładzające dalszy bieg wypadków. Kilka razy zdecydowała się na orgazm faceta w ustach bez gumy i za każdym razem utwierdzała się w przekonaniu, że woli jednak mniej ohydny, syntetyczny smak. Spraw, które Mirek wówczas z nią omówił była litania i rozmowa (na szczęście na jednej się skończyło) trwała kilka godzin. Mówił o tym, że zazwyczaj nie jest dość głośna. Sorry, ale mając dwadzieścia siedem lat i pierwsze erotyczne uniesienia dawno za sobą nie reagowała już tak płomiennie za każdym razem kiedy ktoś wkładał w nią kutasa! Zdarzało się co prawda, że kiedy nastrój był naprawdę zajebisty – tu ugryzła się w język, raz, a potem drugi, nie lubiła bowiem przeklinać nawet w myślach – puszczały hamulce i dawała koncert. Ale to wymagało nakładu pracy z obydwu stron, czasu, chęci i jakiegoś filmowego zbiegu okoliczności. Został też przywołany temat ubioru. Głównie bielizny. A jej nawet nie chciało się już po raz kolejny podejmować tematu walki o zaakceptowanie stringów na swoim tyłku. – To nie noś majtek, przynajmniej czasami brzmiała odpowiedź Mirka na jej kontrargumenty. – A na pewno kiedy zakładasz coś obcisłego. Jezu, wiesz jak wieśniacko wygląda, gdy masz wtedy figi? Gdy to powiedział przez chwilę zaniemówiła, a potem powiedziała, że chyba go pojebało. Albo coś podobnego, dokładnie nie pamiętała, na pewno jednak następnie ugryzła się dyskretnie w język. Potem już w zasadzie Mirka nie słuchała. Gadał, a ona miała łzy w oczach. Nie, nie była rozżalona. Było jej przykro, ale zupełny bezsens tej rozmowy sprawiał, że zbierało jej się na płacz. Podsumowując stwierdził, że bardzo go pociąga, ale nie robi nic, by był ogień. Jak to określił, żar. Że w domu wszystko z niej opada, że wygląda jakby na nikim nie musiała już robić wrażenia, ani nikomu się podobać. I tak, musiała przyznać mu rację. Ale też nie widziała w tym nic złego. W pracy, na ulicy, w autobusie czuła się obserwowana i oceniana. Nawet w kolejce w osiedlowym minimarkecie, a może zwłaszcza tam. W domu chciała przestać chodzić wyprostowana, delikatnie wciągać i napinać swój i tak płaski brzuch, żeby wyglądał jeszcze lepiej. W domu chciała się zgarbić, wypuścić powietrze, założyć wygodne dresy i obejrzeć z Mirkiem coś na Netfliksie. Potem się kochać, pewnie! Nie codziennie, bez przesady, ale też nie przesadnie rzadko. Wiedziała, że facet ma swoje potrzeby, podobnie zresztą jak ona. Jak wszystko rozwinie się pomyślnie może mu nawet trochę obciągnąć, ale żeby potem skończył w niej lub na niej. Na przykład na brzuchu. Ostatecznie zniesie tyłek, a czasem nawet cycki. Ale żadnego kończenia w ustach, a już broń Boże na twarzy! *** Dziewczyna miała stanowczo dość. Za dziesięć minut miała wybić dwudziesta trzecia, pora zamknięcia lokalu, ale klientka z pewnością straciła rachubę czasu. Zaczęła późnym popołudniem, pewnie zaraz po tym jak skończyła pracę. Prawdopodobnie w jakimś korpo albo podobnym miejscu. Świadczył o tym jej strój, w którym teraz, pomimo stanu zaawansowanej nieważkości, prezentowała się wciąż nieźle. Miała mocną głowę. Na zmianę waliła whiskey z colą, gin z tonikiem i czasem w ramach antraktu piwa kraftowe z wyższej półki cenowej. Sięgająca kolan ołówkowa spódnica teraz podjechała sporo wyżej osłaniając do połowy smukłe, umięśnione uda. Kobieta chwiała się nad stolikiem i po pijacku rzęziła. Wyglądało to przezabawnie, ale jemu zrobiło się jej żal. Fajna dupa, pomyślał. Że też nie ma jej kto pocieszyć. Zaraz przemknęło mu, że w sumie warunki są sprzyjające, aby sam spróbował to zrobić, ale zaraz mu się odechciało. Wspomnienie Mai sprawiło, że łzy napłynęły mu do oczu. Odwrócił się i szybko je osuszył gwałtownie mrugając. Przedostatni klient wykolebał się z kibla rzucając dychę tipa do kufla z jakimś żenującym napisem. – Dzięki, Marek, nara. – rzucił puszczając mu oko. Marek posłał mu spontaniczny, rozbrajający uśmiech numer, powiedzmy, dziewięć, a następnie uniósł rękę rzucając jednym ze swoich szybkich szablonów na pożegnanie klientów, zastanawiając się przy tym kto to, kurwa, był i skąd, na Boga, wiedział jak Marek ma na imię. Znali je tylko nieliczni klienci, ale pewnie jeden z tych nielicznych znał tamtego. Pani Hania zdążyła umyć i wyparzyć pokale, filiżanki i sztućce. Marek ekspres miał już czysty, bar wraz ekspozycją posprzątany, nawet dwa będące na wykończeniu kegi, z którymi męczył się niemal do ostatniej kropli, stając na głowie by piwo wyglądało jak piwo, zdążył wymienić przed jutrem. Pomyślał nawet, że może nie wszystko w życiu wychodzi mu całkiem do dupy. Pozostała jeszcze ta słodka pijaczka. Pani Hania, już ogarnięta i wypachniona, wyszła przed bar. – Do zobaczenia, Mareczku. Potoczyła wzrokiem po w dziewięćdziesięciu pięciu procentach posprzątanej sali. Pozostałe pięć procent zostawiła na koniec. Panienka wciąż prowadziła jakiś przyciszony monolog na dwa albo i więcej głosów, i Marek znów się uśmiechnął. Pani Hania spojrzała za to z niesmakiem. – Poradzisz sobie z tą patuską? Tym razem z niesmakiem spojrzał Marek. „Patuska” Miała na sobie garsonkę wartą połowę pensji pani Hani, buty, pewnie z Apii czy czegoś podobnego, i zegarek, który, choć nie mógł dostrzec jakiej jest firmy, robił wrażenie w chuj drogiego. Nie lubił kiedy ludzi ocenia się zbyt pochopnie. Może i lasce te drogie gadżety funduje jakiś fagas, choć neseser, skądinąd też markowy, świadczył przynajmniej o tym, że dziewczyna nie zajmuje się siedzeniem na dupie. Że coś robi i jakoś zarabia. Pewnie zresztą bardzo dobrze. Mogła wypić, bo jest alkoholiczką, a może z całkiem innej przyczyny. Może zostawił ją facet, może ma problemy w pracy, a może żadna z tamtych dwu rzeczy się nie działa, ale była po prostu nieszczęśliwa. Co do alkoholizmu Marek też starał się nie wydawać zbyt szybko osądów. To, że jego stary łoił, bo był jebanym śmieciem, który najlepsze co w życiu wykonał to wyciągnięcie kopyt, nie znaczyło, że każdy był taki. Ludzie mogli chlać z przeróżnych przyczyn. Sam dwa dni temu, po znalezieniu Mai, zadzwonił do pracy by wziąć wolne i do wieczora pił na umór. Pamiętał, że już w nocy poszedł ją pochować, ale za cholerę nie pamiętał gdzie. Czuł się strasznie oszukany, bo ani stan, ani zachowanie Mai nie wskazywało na to, że wydarzy się to, co się wydarzyło. Zastanawiał się od tamtej pory co mogło zajść. Może zjadła coś czego nie powinna? Teraz jednak, przynajmniej do czasu, aż przypomni sobie miejsce pochówku, nie było szans, by to ustalić. Potem już pewnie zresztą też. Gdyby pani Hania widziała go wtedy zalanego, może nawet i nic złego by mu nie powiedziała, ale zapewne pomyślałaby swoje. Marek jednak nie zamierzał umoralniać pani Hani. Spojrzał tylko na jej powieki skrzące się czymś między różem a fioletem i wymalowane karminowo usta. – Na randkę się pani wybiera, pani Haniu? – zagadnął puszczając oko. Tego cienia ironii postanowił sobie nie odmawiać. – Stary ma dzisiaj imieniny. Skaranie boskie! Znowu się napierdolą, mieszkanie zarzygają! Marek spojrzał na nią rozbrajająco nie wiedząc co powiedzieć. Potem jakoś wymownie na zblazowaną klientkę, specjalnie tak, żeby pani Hania to spojrzenie dostrzegła. Trybiki w jej głowie zaczęły pracować i Marek mógł przysiąc, że zrozumiała bezsens swoich wypowiedzi. Szedł więc za ciosem. – Poradzę sobie z panią – rzekł dość głośno. Klientka nie usłyszała go. Teraz nie prowadziła już swojego dialogu z wyimaginowanym interlokutorem. Teraz po cichu przysypiała. Pani Hania posłała jej zatem spojrzenie wyrażające bezbrzeżną pogardę i pożegnała się z Markiem już tylko niedbałym gestem. – Stara, złajdaczona kurwa. Marek, mówiąc cicho te słowa, dotyczące przecież pani Hani, patrzył już na klientkę przy stoliku. Choć nikt go teraz nie widział, ani nie słyszał, zdał sobie sprawę jak to wyglądało. Potem jednak spojrzał na kobietę i ocenił, że trudno by ją było nazwać starą. Pewnie nie miała nawet trzydziestki. – Proszę pani, zamykamy. Facet powtórzył jej to już chyba trzeci raz, a ona nie była w stanie zareagować. Strasznie się najebała. Za bardzo nawet by się teraz ugryźć w język. Nawet w myślach. – Proszę pani! Stawał się coraz głośniejszy. Nie lubiła jak ludzie podnosili na nią głos. Robiła się wtedy agresywna. – Słuchaj… – wybełkotała po pijacku i zebrało jej się na śmiech. Kiedy się ostatnio upiła? Po obronie? Cholera, chyba tak! Ile to lat? Zaraz potem zrobiło jej się przykro. I wstyd. Chciała powiedzieć coś pojednawczego do barmana, i podnosząc na niego wzrok zbierała się w sobie, by to co powie zabrzmiało „jakoś”. Zaniemówiła, bo patrzył na nią najjaśniejszymi oczami jakie w życiu widziała. Tak łagodnie i… uprzejmie? To sprawiło, że poczuła się znacznie mniej pijana. – Tak, kochaneczku, daj mi chwilę. Ależ robiła z siebie wieśniarę! Zrobiło jej się jeszcze bardziej wstyd gdy pomyślała o tym jak jest ubrana, umalowana, gdy spojrzała na swój wart dwa i pół tysiąca zegarek. Co za żenada! Jezu! Uśmiechnęła się uśmiechem, który w jej odczuciu rozpłynął się jak zrobiony po taniosze makijaż na deszczu. W coś obłego i bezkształtnego. – Może trzeba pani pomóc? Czy wezwać taksówkę? Czy wezwać taksówkę? Kurwa! Co to za konstrukcja! Czemu ten barman brzmi jak pierdolony Anthony Hopkins grający kamerdynera? Skąd on się tu w ogóle wziął z tym swoim anielsko jasnym spojrzeniem i przedwojennymi manierami? Poczuła się jak w ukrytej kamerze, jak w filmie „Gra” z Michaelem Douglasem. Jakby ktoś ją właśnie obserwował i kwiczał z radości widząc tę bezmózgą dezorientację na jej twarzy. – Gościu, a może byś się po prostu odjebał? Dopiero po chwili dotarło do niej co powiedziała, ale patrzyła mu natarczywie w oczy. A on obserwował ją bez śladu zaskoczenia. Tak jakby ktoś taki jak ona teraz zjawiał się tu codziennie, zamulał z wyjściem, podczas gdy ten przemiły chłopak chciał już po prostu iść do domu i… cokolwiek. Jego twarz stężała, ale tylko odrobinę. Nie dał się sprowokować, nie kazał jej spierdalać, nie zagroził policją. Najspokojniej zaczął tym swoim „proszę pani”. – Cholera – przerwała mu nagle. – Przepraszam pana. Mówiła już nieco płynniej, tak jakby zaczynała trzeźwieć w obecności tego cudownie pozytywnego człowieka. Pod jego wpływem. – Zwykle się tak nie zachowuję. Posłał jej spojrzenie pełne zrozumienia, które trochę ją zirytowało, ale nie potrafiła go winić. Chyba po prostu taki był. Czuła, że się w nim zakochuje. A potem nagle się zreflektowała. Inna myśl kazała ustąpić sobie z drogi poprzednim. I następnym. Nagle dotarło do niej coś nieprawdopodobnie ważnego, czego, była tego pewna, jeśli nie powie zaraz temu wspaniałemu chłopakowi nic już jej nie uratuje przed pogrążeniem się w nie mającym granic upokorzeniu. Po raz kolejny więc zebrała się w sobie i wyszeptała najwyraźniej jak na to pozwalał jej stan: – Zaraz będę rzygać. Zadzwoniła do matki w drodze do pracy. Jechała zatłoczonym autobusem, który wiózł ją pod samą firmę, ale tego dnia postanowiła wysiąść przystanek wcześniej. Miała i tak jeszcze pół godziny. Zwykle w pracy pojawiała się wcześniej, żeby wypić w spokoju kawę. Tym razem zrobi to jak będzie potem okazja. Sama nie wiedziała co skłoniło ją do wykonania tego telefonu. Chyba po prostu miała jakieś masochistyczne skłonności. Matka odebrała po czterech sygnałach. Już w głowie słyszała piąty, lecz nim w słuchawce zapiszczało usłyszała lekko charczące: – Noo.. co tam? Matka za dużo paliła. Jej oddech był coraz bardziej słyszalny, nawet przez telefon. Z trudem znosiła to świszczenie, ale nie chciała o tym rozmawiać. Takie rozmowy kończyły się zawsze niczym. Oczywiście jeśli nie liczyć faktu, że stanowiły kolejny pretekst by ponarzekać i bardziej się nad sobą poużalać. Do właściwego tematu udało jej się dobrnąć szybko. – Rozstałam się z Mirkiem, mamo. – Co?! Na miłość boską, chyba sobie żartujesz!? Skłonności masochistyczne… nie ma co mówić. Na cholerę jej ta rozmowa? Coś w niej jednak kazało jej tak postąpić. Kiedy pojawia się problem, cóż.. należy zadzwonić do mamy. W głowie dźwięczało jej: „Dlaczego nic nie mówiłaś”, ale wiedziała, że te słowa nigdy nie padną. Po krótkim streszczeniu i mocno przekłamanych wyjaśnieniach matka zaczęła przemowę: – Dziecko, już nie jesteś taka młoda, co ty sobie myślisz? Że całe życie będziesz skakać z kwiatka na kwiatek? No tak, cała ona… – Kiedy ty pomyślisz się ustatkować? Właśnie myślała o tym cały czas. Tylko ustatkowanie według definicji jej i jej matki to były dwa, nawet nie podobne pojęcia. Dla niej stabilizacja wiązała się z tym, że ma pracę, kredyt na trzypokojowe mieszkanie, „poukładane” życie, stały dochód, całą masę dobrych i naprawdę niewiele złych nawyków. Że ma sprecyzowany cel na następny dzień, miesiąc, rok. Że nie wegetuje przy wpół bezrobotnym mężu na garnuszku rodziców, jak… – Aldonka, na ten przykład, znowu jest w ciąży, wiesz? – powiedziała, jej matka z nieskrywaną dumą. No co za radość! A, no tak, przecież Aldonka przez całe dwudziestopięcioletnie życie pobiegała ze trzy razy z tacą na weselach! W przeciwieństwie do połowicznie bezrobotnego męża bezrobocie stanowiło o jej istocie. Nie mogła się powstrzymać. – No, skoro ją stać na drugiego bachora… Milczenie, które zapadło było tak ciężkie i zawiesiste, że słowo „przepraszam” samo cisnęło się na usta. Zwykle w takich sytuacjach padało, ale nie tym razem. Wiedziała jednak dokładnie, że… – Przegięłaś! Jeśli dzwonisz, żeby obrażać, to w ogóle się rozłącz. Stać, nie stać! To jest twoim zdaniem najważniejsze?! A w ogóle jakiego bachora? Dzieci to największe szczęście! A wiesz jaka dla nas, starych, to radość? A ty co? Panna miastowa. Myślisz, że jak tam zarabiasz kokosy w tej swojej korporacji, to już wszystko? Mieszkanie masz w kredycie i nic swojego! Tu akurat była skłonna przyznać matce rację. Nie czuła, żeby miała coś swojego. I teraz tylko dopominała się o to, żeby jej ktoś powiedział, że jest z niej dumny. Żałośnie się dopominała. Dopominała się, żeby usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, że jest jeszcze młoda, atrakcyjna, że nie roztyła się po pierwszej ciąży jak kaszalot, że przecież każdy facet się za nią obejrzy. Nie usłyszała z tego nic. I przecież od początku wiedziała, że tak będzie. Po co więc zadzwoniła? – Mamo, wiesz co? Ta rozmowa faktycznie nie ma sensu. Przepraszam, że zadzwoniłam. – Nie ma sensu, bo nic poza czubkiem swojego pieprzonego nosa nie widzisz. Cholera! Co ci znów nie podpasowało? Chlał? Lał cię? Ty nawet nie wiesz… Mirek ma dobrą pracę, mieszkanie, samochód, razem byście się urządzili, poukładali sobie wszystko i jeszcze nam pomogli. A teraz kto nas wspomoże na starość? Aldonka? Nawet nie chciało jej się tłumaczyć, że właściwie to Mirek ją zostawił. Że ona tylko nie zgodziła się na pewne rzeczy. – Słuchaj, ty zawsze byłaś postrzelona, jak byłaś tu na wsi też. Wszyscy na ciebie patrzyli jak na odmieńca. Myślisz, że wstyd nam nie było? Ale nie mówiliśmy nic. No, wcale! – Zawsze miałaś jakieś swoje wizje, a to te tańce, kto to widział, żeby trzynastoletnia dziewczyna tak się wygłupiała? Albo w książkach cały czas, zamiast normalnie na dyskotekę, czy coś! I tak całe szczęście, że z tą nogą tak się stało, jak się stało, bo byś całkiem poszła na zatracenie. Łzy napłynęły jej do oczu. Co innego wiedzieć, że ktoś coś myśli, a co innego usłyszeć. – Mamo, ja jeździłam na zawody ogólnopolskie. Pan Krzysztof przepowiadał mi karierę międzynarodową, miałam wielkie plany, jak możesz mi coś takiego mówić? Mnie się wtedy świat posypał! – Świat się posypał! Osiemnastolatce! Wielkie rzeczy! Za normalną robotę pora się była wziąć! I co ty myślisz, że ktoś wierzy, że taka zdolna byłaś? Ciekawe co od ciebie dostał ten twój pan Krzysztof, że tak walczył o te dotacje, dla tych dzieci, niby szczególnie uzdolnionych, dla ciebie? Pośmiewisko na całą wieś! I znów ta potwornie ciężka cisza. Tym razem nikt się jednak nie zastanawiał czy przegiął. Raczej się domyślała, że matka upaja się swoimi słowami i czeka tylko, aż wybuchnie płaczem. Maja również odczekała chwilę, żeby matka przekonała się, że do tego nie doszło. By miała pewność, że nie dojdzie. Odczekała wsłuchując się w ten świszczący oddech i postarała się nim dla odmiany nim ucieszyć. Wyszło tak sobie. Nie rozłączała się dość długo i w końcu dla matki stało się jasne, że nic ciekawego nie nastąpi. Że musiała stłumić w sobie płacz. Że wytrzyma. Po chwili Maja usłyszała, sygnał przerwanego połączenia, wzięła głęboki oddech i rozryczała się jak bóbr. *** To, że klientka zarzyga Markowi buty było oczywiste. Oczywistym było jego przemieszane z ciekawością obrzydzenie kiedy pomagał jej dojść ze sobą do ładu. Tak samo oczywista była następująca po sobie seria śmiesznych, niezręcznych sytuacji, które mają prowadzić do boleśnie przewidywalnego finału. Wbrew temu co oczywiste klientka zdołała się jednak ogarnąć. O dziwo. Marek był przekonany, że ich interakcja skończy się tragicznie. Może tragicznie to zbyt duże słowo, ot, koniecznością wracania taryfą w zarzyganych ciuchach, chyba, że na czas zrobiłby unik. Musiał to robić niejednokrotnie i miał już przećwiczone, więc nawet mogło się udać. Należałoby się też zatroszczyć kobietę, dla niej też wezwać taksówkę, a skoro tak, to może i za nią zapłacić, bo ona mogła nie być w stanie. Adres jakoś by z niej wyciągnął, ale złotówie trzeba by było dodatkowo coś odpalić, bo kto wie, jak taka podróż skończyłaby się dla foteli w samochodzie, a może i tapicerki. No i czas na dodatkowe sprzątanie, za który raczej nikt by mu nie zapłacił. Do żadnej z tych rzeczy jednak nie doszło. Dziewczynie udało się dotrzeć do kibla i tam, nawet bez jakiejś szczególnej masakry, porzygać. Wyszła trochę lżejsza i strasznie zawstydzona. Coś zaczęła bełkotać, ale alkohol buzujący w jej ciele zaraz przypuścił kolejny szturm. Zeszła totalnie. Ledwo była w stanie poruszyć ręką. Nie mówiła nic, tylko zawisła na barowym krześle. Co jakiś czas toczyła wokół szklanym spojrzeniem gdy Marek zastanawiał się co z nią zrobić. – Nie śpisz jeszcze? Wiedział, że nie. Było jeszcze przed dwudziestą trzecią. – Potrzebuję pomocy. Podjechałbyś pod pub? Chwila na rzężącą odpowiedź. Wieczór był ciężki i Hektor, który wyszedł tego dnia o dwudziestej był już pewnie po piątym bro. Słaby pomysł by prosić go o podwózkę, ale.. – Mam tu babeczkę pijaną w sztok. Trzeba ją gdzieś… no wiesz… Hektor z trudem dobierał słowa, przekręcał zdania, które koślawił nawet gdy budował je na trzeźwo… Może jednak taryfa? – No, nie mogę przecież prześwietlić jej torebki. Niby stara mu się wyperswadować, ale jednak ciekawość pcha go ku przygodzie. – Tak, młoda jest. Tak, Hektor, fajna dupa. *** Wtłoczenie dziewczyny do Hondy Civic Hektora poszło nawet łatwo. Była drobna, wręcz filigranowa. Dotyku nie dało się uniknąć i Marek widział jak Hektor kilka razy zręcznie to wykorzystał. Przynajmniej zwali sobie konia jako bonus za przysługę. Podliczył Marka ostro, ale co było robić? Hektor wyszedł z domu tak jak stał, założył tylko buty. Był w czerwonej koszulce z jakimś patriotycznym motywem, tak zdezelowanej, że chyba nie uznał za stosowne więcej jej prać. Do tego dres z czterema paskami, taki, za jaki w czasach kiedy Marek chodził do ostatnich klas podstawówki dostawało się wpierdol, bo klasyfikowały cię jako wieśniaka. No i buty. Znaczy sandały. I skarpetki.. Taki to był Hektor, do którego stanowiąca imię mitycznego herosa ksywa przylgnęła nie wiadomo jakim sposobem. Zbyt dawno, żeby to rozkminiać. Tajemnica zbyt zamierzchła i zbyt nieistotna, by chciało się jej dociekać. – Fajna. Taka żona. – Rzekł Hektor rechocząc. – Hektor, ty oglądałeś Dzień świra? – No, kurwa! Zajebista komedia! Odpowiedź chyba powinna go rozbawić. Albo zasmucić. Ale w sumie żadnej innej nie powinien się spodziewać. Poza tym i tak nie miał weny, żeby komentować. – I co, wiesz już gdzie mieszka? – Właśnie ni chuja. – To co z tą suką robimy? Właśnie. Co z tą suką robimy? Po cholerę wziął sobie na łeb taki problem? Patrzył więc tępo w okno i szukał odpowiedzi. Hektor sprawiał wrażenie jakby za wszelką cenę chciał uciec. Pewnie powoli zdawał sobie sprawę z możliwych komplikacji. Za szybą nocne miasto buzowało światłami, zapachami i niepokojącą ciszą, a on, w zamkniętym aucie chłonął woń wymiocin zmieszaną z zapachem eleganckich perfum. Nie miała pojęcia jak znalazła się w domu. Film urwał jej się tak nagle i całkowicie, że masa przestrzeni pozostająca na domysły przytłaczała ją. Głowa łomotała tępym bólem, gruczoły ślinowe nie pracowały, niby zatkane jakimś szlamem, a sama myśl o wodzie, nawet gazowanej, powodowała odruch wymiotny. Żłopała więc prawie odgazowaną colę zagryzając zimnymi parówkami i pieczywem tostowym. Takiego pieczywa prawie się w jej mieszkaniu nie dało uświadczyć, te kilka kromek, które pochłaniała teraz pozostały po ostatnim cheat mealu. Chleb smakował jak namoczona i zagnieciona wata, dokładnie tak, jak w dniu kiedy otworzyła opakowanie. Czuła potworny głód, ale jedzenie nie sprawiało jej przyjemności. Bolał ją żołądek, skręcało ją na samą myśl o niesmaku, który poczuła w ustach zaraz po przebudzeniu. Obudziła się w ubraniu. Jakimś cudem zdołała tylko zdjąć buty, które, o dziwo, stały równo jak żołnierze w korytarzu. Dziwne było też to, że pościeliła łóżko. Musiała być w strasznym stanie, zrobiło się je okropnie wstyd. Nie pamiętała zupełnie nic. No, może z małym wyjątkiem. Jakieś mgliste wrażenie, że z kimś rozmawiała przed wyjściem z pubu. Ale wspomnienie tej domniemanej rozmowy budziło w niej tak sprzeczne uczucia, od zażenowania i wściekłości, do graniczącej z rozczuleniem melancholii, że wsadziła je między fantazmaty. No i był jeszcze ten sen. Pamiętała go aż nazbyt wyraźnie. Prysznic wzięła dopiero przed południem. Chłodna woda przyniosła jej ulgę. Jakimś cudem udało jej się nie zwymiotować pod prysznicem, ale wytrzymała na ostatkach sił. Zrobiła to zaraz po wytoczeniu się z kabiny, do kibla, jak człowiek. Potem spojrzała w lustro. Zachciało się jej płakać. Twarz pokryta resztkami rozmazanego makijażu prezentowała się koszmarnie, usta robiły wrażenie spuchniętych, a oczy były ledwie widoczne. Stała koślawa i zgarbiona, brzuch był wzdęty od gazów, jakby miał ze chwilę eksplodować, ledwo trzymała się na nogach. Ułożyła sobie w głowie w miarę składny scenariusz wczorajszego powrotu i powoli, powoli zaczynała weń wierzyć. Miała tylko nadzieję, że nie złamała prawa i że niebawem nie dowie się o tym i o grożących jej konsekwencjach. Kończąc „śniadanie” uświadomiła sobie, że nieświadomość tego, jak rozegrały się wydarzenia poprzedniego wieczoru będzie ją gniotła do granic wytrzymałości. Dziś jednak miała wolne i mogła ten dzień przeznaczyć na dochodzenie do siebie. *** Kierowcą Ubera okazał się młody i sympatyczny, a jakże, Ukrainiec. Po polsku mówił nieźle, tylko trochę kalecząc. Hektor jednak podał tyły. Nagle, ni z tego ni z owego wyprosił dziewczynę i Marka z samochodu. Usprawiedliwiał się przy tym dość mętnie. Wcześniej, wbrew skrupułom Marka wybebeszył pannie torebkę. I portfel. Pewnie gdyby nie on również opróżniłby go z tego co uznałby za stosowne. – Jest pewien problem, proszę pana – Marek wbił w niego błagalne spojrzenie. Liczył się z tym, że pewnie zostanie spławiony przez kilku albo i kilkunastu buców, nim trafi kogoś na tyle empatycznego bądź nierozsądnego, by zechciał mu pomóc. Gdy Marek skończył referować sytuację Ukrainiec spoglądał zdziwiony. – To ona, tak? – zapytał z akcentem wskazując w kierunku ławeczki, na której ją usadził. Marek potwierdził skinieniem głowy. Tamten swoją głową pokręcił zafrasowany. – Bladź! – zaklął pod nosem. Marek potwierdził skinieniem głowy. Tamten swoją głową pokręcił zafrasowany. Nieprzytomna. Auta nie zarzyga? – Nie zarzyga – odparł Marek siląc się na pewność w głosie. Po chwili dodał jeszcze: – Pięć dych ekstra dorzucę. Ukrainiec zasępił się na chwilę, chyba w jego głowie silnie coś pracowało. Potem jednak prawie się rozpromienił. *** Przesiedziała osiem godzin w pracy jakby coś ją strasznie bolało. Przeszkadzało jej wszystko, najbardziej obecności innych ludzi. W sumie nie najbardziej sama obecność, ale gdy się odzywali A zwłaszcza gdy czegoś chcieli. Domniemane wydarzenia przedwczorajszego wieczoru i pewnie nocy nie dawały jej spokoju. Klarowny scenariusz, który stworzyła w głowie z biegiem dnia rozpadał się i zyskiwał nowe, niepokojące elementy. Tak urwany film to było coś, co przydarzyło jej się po raz pierwszy. Owszem jako małolata i na studiach, potem na kilku imprezach pracowniczych, rejestrowała mniejsze lub większe luki, ale tak potwornej, ziejącej pustką dziury, takiej czeluści nie pamiętała. Właśnie była w trakcie dopowiadania sobie zdarzeń, które mogły zaowocować groźną chorobą weneryczną, gdy zorientowała się, że pozostała na stanowisku z nielicznymi niedobitkami, którzy już też byli jedną nogą na zewnątrz. Z pewną ulgą zaczęła się zbierać, przez osiem godzin musiała się maksymalnie koncentrować by choć trochę zająć się pracą. Jej myśli błądziły wśród najbardziej mrocznych przypuszczeń, świadomość, że nie ma żadnego tworzywa, by wypełnić braki swojej pamięci napawała przerażeniem. Ostateczna konkluzja, że przed tym jak zapadła w sen we własnym łóżku, mogło się zdarzyć dosłownie wszystko, paraliżowała ją i sprawiała, że była bliska płaczu. Najgorsza była świadomość, że będzie musiała czekać czy coś się wyjaśni. Obawiała się, że może upłynąć pewien czas potrzebny by nieco się uspokoiła, okrzepła z myślą, że wszystko będzie dobrze, a wtedy jakaś informacja przyładuje w nią tak, że zegnie się wpół i nie będzie miała siły się wyprostować. Nie, nie to, że musi czekać będzie najbardziej przerażające. Raczej to, że będzie czekała. Będzie, bo po prostu jest głupią cipą, która nie potrafi nadać sprawom pewnego biegu, tylko czeka na rozwój wypadków. Czeka aż coś w nią przypierdoli, całkiem nieprzygotowaną. Nawet nie miała siły ugryźć się w język, czuła, że ogarnia ją totalna, bezbrzeżna rozpacz atakująca z dwóch stron. Od strony strachu przed rozwojem wypadków i żalu nad swoją żałosną osobą. Uprzątnęła biurko, pozamykała wszystkie okienka i wyłączyła komputer. Gasząc świecący na czerwono przycisk odłączyła go od zasilania. Robiła to każdego dnia. To nigdy się nie zmieni. W przeciwieństwie do jej życia, które będzie konsekwentnie stawać się coraz bardziej żałosne. *** Kiedy otworzyła drzwi pubu poczuła skurcz żołądka tak silny, że aż zamarła. Stała przez chwilę w bezruchu, wciąż z dłonią na klamce. Była już w środku, więc teoretycznie było za późno by się wycofać. A może? Może to właśnie ta ostatnia chwila, która, gdy upłynie, wszystko przepadnie? Wnętrze, które pamiętała z przedwczoraj teraz napawało ją lękiem. Podeszła do najbliższego wolnego stolika jak robot. Odtwarzała kolejne zapamiętane wydarzenia. Te, które jeszcze pamiętała nim napruła się tak dokumentnie, że wstyd jej było wspominać. Uśmiechnęła się gorzko. Gdyby chociaż było co wspominać. Zajęła miejsce i wzięła do ręki kartę z alko. Nie czytała jej. Rozejrzała się wystraszonym wzrokiem wokół. Nagle jej spojrzenie padło na barmana i wielka luka w jej pamięci została częściowo wypełniona. O dziwo, czymś przyjemnym. Wpatrywała się w tego chłopaka bezmyślnie, aż on w końcu spojrzał w jej kierunku i zastygł w bezruchu. Patrzyli tak na siebie chwilę nie wiedząc gdzie podziać oczy. Odwrócili się w inne strony jak na komendę. Jakby w ich głowach rozległ się ostry gwizd albo wiązanka śmierdzącego kaprala z sumiastym wąsem, który ubliżał jemu od skończonych, skurwiałych patałachów, jej od ostatnich dziwek z rynsztoka. Utkwiła wzrok w karcie i czekała aż ten gwizd, albo seria bluzgów przebrzmi. Kiedy ją dostrzegł, w pierwszej chwili pomyślał, że już po nim. Potem zdołał się nieco uspokoić. Zdał sobie sprawę, że dziewczyna jest sama, a nie na przykład w asyście policji. Albo, że zamiast niej nie pojawiło się dwóch funkcjonariuszy z zamiarem zgarnięcia go. Teraz, gdy nie patrzyli już na siebie dobrą chwilę zaczął zbierać się na odwagę by znów na nią spojrzeć. Gapiła się w kartę z alkoholami i najwyraźniej nie zamierzała pofatygować się do stolika. A może go nie pamięta? Jeśli spyta, może jej ściemnić, że wczoraj nie pracował, ale co jeśli nie skończy na spytaniu jego? Wówczas wyjdzie na to, że Marek ma coś do ukrycia i to pogrąży go do końca. Kiedy tak stał sztywny jak zamieniona w słup soli żona Lota i snuł niestworzone przypuszczenia, dziewczyna podniosła nagle oczy. I nie po to, by je zaraz speszona opuścić. Patrzyła na niego stanowczym wzrokiem i nie dawała szans na ucieczkę. A uciekłby jak najchętniej. Uciekł i schował się w mysią dziurę nie zważając na to jak bardzo wyjdzie na tchórza. Zdecydował, że jeśli ona nie podejdzie, to nie zamierza jej ułatwiać. W sumie po chwili nabrał pewności, że dziewczyna tego nie zrobi. W końcu to ona zrobiła z siebie idiotkę, on był wyrozumiały wobec jej chamskiego zachowania, i tak szlachetny jak tylko można oczekiwać. Przecież w końcu odstawił ją bezpiecznie do domu. Ustalił, co wprawdzie nie było do końca zgodne z jego zasadami, jej adres. Ale nawet to mógł, przynajmniej po części, zwalić na Hektora. Zachował się jak pierdolony rycerz w jebanej lśniącej srebrem zbroi płytowej. Obraz chwały, wielkoduszności i gotowości do poświęceń. Odstawił ją grzecznie do domu, wyszperał (znów nie do końca w zgodzie z samym sobą) klucze do jej mieszkania, zaniósł do łóżka i przykrył kocem. Przykrył kocem, kurwa! A teraz się filmował, że grozi mu nie wiadomo co, że wszystkie jego przedwczorajsze działania zostaną opacznie zrozumiane. To on zasługiwał by do niego podeszła i wyjaśniła. Wiedział jednak, że tego nie zrobi. Jakież było jego zdziwienie gdy stało się odwrotnie. – Dzień dobry – powiedziała, a Marek był pewien, że, ledwo dosłyszalnie, ale jednak, szczęka zębami. – Byłam tu wczoraj, pamięta pan? Wyglądało na to, że kobieta pamięta niewiele, albo zgoła nic. W duchu ostrożnie odetchnął z ulgą. – Pamiętam, oczywiście – zdołał wreszcie wydusić. Jak mógłby zapomnieć? – Proszę mnie zrozumieć, że to dla mnie bardzo krępująca sytuacja. Tak naprawdę, to nie chciałabym rozmawiać tutaj, zresztą pan jest w pracy i pewnie… Zawiesiła głos. Nagle spuściła oczy by za chwilę znów je podnieść na Marka. Uznał, że bardzo mu się podobają. – O której pan kończy? Tej nocy znów dręczył ją ten sen. Była zwierzęciem wielkości dużego psa, które jednak wcale go nie przypominało. Przemierzała pustynię samotnie i była na skraju wyczerpania. Żar lejący się z nieba przenikał ją do kości, czuła jak krew zaczyna wrzeć, jej język był spuchnięty. Bez wody potrafiła wytrzymać długo, ale tym razem marsz mógł skończyć się tragicznie. Nie pamiętała kiedy ostatnio coś upolowała, pustynia nie dawała szansy, była bezlitosna. Upadła wśród wszechogarniających promieni słońca, nie chciała już wstawać, a jedynie by jej męka się skończyła. Gdy się obudziła na miękkim, dającym poczucie bezpieczeństwa dywanie poczuła, że jej ciało skurczyło się i wysmuklało. Była kotem. Wciąż żyła, ale jako ktoś zupełnie inny, choć wspomnienie tamtej przedśmiertnej wędrówki, ani samej śmierci nie zniknęło. Poczuła, że nigdzie nie musi się spieszyć. Ktoś delikatnie przesunął dłonią po jej grzbiecie i jej ciało automatycznie wygięło się w łuk. Następnie wydłużyło się do granic możliwości, by zwinięte w kłębek zastygnąć w pozornym bezruchu. Docierał do niej przyjemny chłód. Otaczający ją ludzie nie pozostawiali wątpliwości. Znalazła się w starożytnym Egipcie. Inne koty, których wokół przechadzało się dostojnie wiele, ocierały się o egipskich dostojników i o siebie nawzajem, co chwila któryś znikał by zaraz pojawić się znowu. Wiedziała, że gdy ich nie ma polują, szukają pożywienia, choć tu miały go pod dostatkiem. Ona nie czuła jednak głodu, niedawno napełniła żołądek. Teraz potrzebowała tylko spokoju i chłodu, którego najwięcej było w pobliżu istoty, stanowiącej centrum tego świata, obok której stał mężczyzna trzymający w rękach zamocowany na długim kiju wachlarz. Przyjemny powiew, który powodował, docierał i do niej, wpędzał w cudowny błogostan. Wiedziała bardzo dobrze, że ten trzymający wachlarz cieszy się nie tylko faktem, iż usługuje temu bogu zasiadającemu na tronie, ale też leżącej u ich stóp kociej bogini. Nagle zmieniło się wszystko. Wokół słyszała wrzask i płacz swoich współbraci. I krzyki ludzi. Najbardziej zdradzieckiego i dwulicowego gatunku, który jednego razu cię uwielbia i hołubi, innym razem zaś zadaje ci męczarnie, które mają cię w końcu unicestwić. Na środku placu płonęły dwa stosy. Do jednego przywiązany był jakiś człowiek, do innego, wyszarpnąwszy je wcześniej ze znienawidzonych klatek, z których teraz za nic nie chciały wyjść, wrzucano inne koty. Broniły się, ale to nie zdawało się na nic. Jeden tylko okazał się wyjątkowo sprytny. Nie walczył, ale umknął tak zręcznie, tak nieuchwytnie lawirował między pragnącymi go ułapić, że zdawał się dla nich nieosiągalny. Zdawał się, do czasu, bo w końcu ciężki, masywny bucior zakończył jego ucieczkę. Teraz ludzie byli wściekli, jeden wyjął nóż, a potem wyszarpnął jej brata ze skóry, którą cisnął na ziemię, by następnie pulsujące obnażonymi mięśniami ciało wrzucić w ogień. Tu także był ktoś najważniejszy. Odziany w czerń człowiek krzyczał ochryple, a tłum wokół niego zawodził dziko, rzucał się na ziemię, albo kipiał dziką radością, kiedy jakiś kot lądował w płomieniach. Zapłonął kolejny ogień obejmując ciało kolejnego, uwięzionego człowieka. Koty darły się niemiłosiernie, przeklinały świat ludzi, przysięgały zemstę. Gdy się obudziła Marek spał jeszcze. Jej skóra była śliska od potu. Sen dręczył ją od jakiegoś czasu, zastanawiała się co może znaczyć. Jakie meandry jej podświadomości objawiają się w tych pokręconych wizjach. Nagle jej wzrok padł na oprawione w drewnianą ramkę zdjęcie kota. Patrzył na nią badawczo, jakby pytająco. Miała nieodparte wrażenie, że był obecny w tym śnie. Nie bezpośrednio, jakby był poza kadrem, ale był. Ten kot. Po prostu zdawało się, że już go widziała, że go zna. Rozejrzała się po pokoju. Był mały i ciemny. Zanim wieczorem doń weszła zdołała rzucić okiem na brzydką, kuchnię, która pod kryjącym ją mrokiem robiła ponure wrażenie. Pokój był w sumie całkiem przyjemny, urządzony ze smakiem, pełen współgrających ze sobą pierdół o wyłącznie estetycznym znaczeniu. Na biurku znajdowało kilka komiksowo serialowych gadżetów. Maja starała się odtworzyć w pamięci jakieś tytuły, ale w prawie każdym przypadku poległa. Obok wychodzącego na ulicę okna stała półka uginająca się pod ciężarem książek emitujących zapach, który dominował w pomieszczeniu. Na szafce przy łóżku stała nocna lampka. Obok leżał Lovercraft. Nie dostrzegła telewizora, tylko wielki i najwyraźniej stary komputer stacjonarny. Było coś jeszcze, i to powinno rzucić się w oczy jako pierwsze. Spora, choć na pierwszy rzut oka mało używana makiwara. Spojrzała na swego kochanka. Był drobny, lecz proporcjonalnie zbudowany. Na barkach, i jak zauważyła wczoraj, przedramionach całkiem wyraźnie rysowały się mięśnie. Poza lekkim tłuszczykiem na brzuchu fizycznie Marek nie budził zastrzeżeń. Poza tym, że pokój był nieco klaustrofobiczny dawał wrażenie przytulności i bezpieczeństwa. Nie dała się zwieść pozorom, że na dłuższą metę mogłaby się czuć tu dobrze. Dawno miała za sobą wynajmowanie małych klitek, by tylko zostało więcej na jedzenie. Pierwszy rok studiów minął jej właśnie tak. Imała się dodatkowych prac, ręce miała spękane i obolałe od pracy na zmywaku, bolał ją kręgosłup po „nockach” w czasie których rozładowywała dostawy ma marketach. W końcu trafiła na akcję promocyjną samochodów terenowych, na którą wkręciła ją koleżanka. Założyła ultra krótką mini i tak poznała Adama. Był po czterdziestce, miał żonę i dwójkę dzieci. Był współwłaścicielem dobrze prosperującej firmy developerskiej. Zaproponował nieskomplikowany, przejrzysty układ. Wynajął jej mieszkanie, bywał u niej dwa, góra trzy razy w tygodniu, zabierał na kolacje, koncerty. W łóżku nawet nie starał się być rewelacyjny. Brał to za co płacił i nie pozostawiał niedomówień. Był za to cierpliwy i sprawiał wrażenie czułego. Choć nie wierzyła w to, że była to autentyczna czułość, potrafiła to docenić. Trwało to półtora roku, bo to wystarczyło by stanęła na nogi. Nikt z jej znajomych o tym nie wiedział, skłamała, że dostała spadek czy coś w tym stylu. Podejrzewali, ale nie drążyli. W domu nie wiedział oczywiście nikt. Miała mieszane uczucia sypiając z żonatym i dzieciatym gościem za kasę, ale żywiła przekonanie, że bardziej się kurwiła na zmywaku albo prosząc starych o kasę. Oni jej nie odwiedzali, zauważyli oczywiście, że przyjeżdża lepiej ubrana, ale wyjaśnienie, że znalazła dobrą pracę dodatkową wystarczyło. Padło oczywiście pytanie czy nie mogłaby jakoś ich „poratować”, i parę razy nawet to zrobiła. Dla satysfakcji. Było ją stać. W czasie studiów ogarnęła do perfekcji angielski i francuski, tak, że potem znalazła się w gronie szczęśliwców, którzy zaraz po obronie znajdują pracę. Nie do końca zgodną z jej wykształceniem, ale za to stabilną i dobrze płatną. Tworzenie bilansu życiowych sukcesów i porażek oraz inne wspominki zakłóciło jej nagłe uświadomienie sobie, że nie zarejestrowała żadnych oznak obecności w mieszkaniu kota. Ani teraz, ani wcześniej, gdy długo rozmawiali, ani potem gdy się kochali. Meble, owszem, były trochę podrapane, ale żadna kocia zabawka nie walała się na podłodze, nie słychać było miauczenia, kot nie dopominał się o jedzenie ani pieszczoty. Na wsi mieli mnóstwo kotów. Chociaż „mieli” to złe słowo. Koty po prostu były. Łowiły myszy, dostawały mleko prosto od krowy. Dopiero będąc na studiach dowiedziała się, że laktoza szkodzi kotom, ale tam, nawet jeśli ktoś o tym wiedział, miał to w dupie. Koty mieli jej niektórzy jej znajomi z pracy, siłowni i tym podobnych. Zazwyczaj traktowali jej jak dzieci, część deklarowała nawet, że świetnie je one im zastępują. Wydawało jej się to dziwne, choć chęć posiadania potomstwa była u niej niejasna. W zasadzie im bardziej powinna zaczynać wariować, że to ostatni dzwonek, coraz mocniej ta kwestia jej obojętniała. Dzieci z Markiem byłyby śliczne. Uśmiechnęła się sama do siebie. Po raz kolejny spojrzała na swoją błękitnooką zdobycz. To był u niej precedens. Nigdy nie przespała się z dopiero co poznanym facetem, nawet z Adamem, nim poszli do łóżka spotkali się kilka razy by wszystko omówić. Choć musiała przyznać sama przed sobą, że sytuacja taka jak ta wczorajsza zawsze ją ciekawiła i pociągała. Poprzedni wieczór sprawił dodatkowo, że strasznie polubiła tego chłopaka, choć, gdy opowiadał jej wydarzenia dnia kiedy pierwszy raz się spotkali prawie spłonęła ze wstydu. Ale potrafił zatrzeć w niej te odczucia. Chyba głównie dlatego mu uległa. Nie, nie uległa! Sama zainicjowała to, że zaczęli się kochać. Po prostu rzuciła się na niego zwierzęco, świadoma, że on też jej pożąda, przepełniona pewnością, że nie nastąpi żaden zgrzyt. I nie był to na pewno najlepszy seks w jej życiu, ale zaciekawił ją na tyle, że była pewna, iż chce to powtórzyć. Był pełen pomysłów, które aż w nim, kipiały, ale ta świadomość, że to ich pierwszy raz bardzo go hamowała. Zabawnie to wyglądało kiedy za wszelką cenę starał się sprawiać wrażenie, że nie boi się czy będzie miał możliwość to z nią powtórzyć. Oczywiście założył gumę, aż tak nie dali się ponieść szaleństwu. W końcu wziął ją tak jak oczekiwała, zdecydowanie i gwałtownie. Na koniec zaparła się rękoma o wezgłowie łóżka i wygięła w łuk, a on klęcząc między jej udami nabijał ją na siebie coraz mocniej. Niby nic, a jednak nigdy wcześniej tego nie próbowała. Pamiętała, że gdy czuła już co zaraz nastąpi wzyrzęziła: – O ja pierdolę, kurwa! Na co on odpowiedział: – Jak ty zajebiście gryziesz ten język! To ją rozbawiło i zaczęła się śmiać. Ale nie z niego. Po prostu zrobiło jej się wesoło. I miło. A potem nie mówili już nic, bo trzeba było rozstrzygnąć konkurs kto będzie się głośniej darł. – Umarła dwa dni przed tym kiedy przyszłaś do pubu – wyznał jej niedługo po tym jak się obudził i kiedy dokonali wszelkich niezbędnych czułych uprzejmości i uprzejmych czułości, do których obliguje z samego rana seks na pierwszej randce. Jakiej znowu randce, pomyślała zaraz. Wskoczyłaś do łóżka dopiero co poznanemu facetowi! Po tym jak doszła do tego wniosku zaskoczona uznała, że nie czuje najmniejszych wyrzutów sumienia i wtuliła się w niego jeszcze mocniej, Marek zaś snuł dalej historię śmierci swojej kotki. Zdziwiła się trochę, że miała na imię jak ona, tylko pisało się je przez „y”. Poczuła przez skórę jego rozżalenie i zapragnęła go pocieszyć, nie znalazła jednak słów. Nigdy nie zżyła się tak z żadnym zwierzęciem i smutek Marka był dla niej trochę niezrozumiały, ale też bardzo ją urzekał. Nikt ze znanych jej ludzi nie mówił o żadnym zwierzaku w taki sposób. Potem opowiedział jej jak pijany w sztok pochował ją, i zapomniał gdzie. Jak następnego dna pozbierał jej zabawki do dużego kartonu, który schował pod szafę. Poczuła, że niepotrzebnie spytała o zdjęcie, teraz nie wiedziała jak reagować. Wtuliła się więc w niego jeszcze mocniej, ale wciąż miała wrażenie, że on czeka aż ona coś powie. – Mam na imię tak jak ona. Normalnie, przez „j. Zaraz jak to powiedziała uznała, że to była najgłupsza rzecz z możliwych, przecież wiedział o tym od wczoraj. Marek zaś, choć wtulił się w nią mocniej, sprawiał wrażenie nieobecnego i zamyślonego. Chociaż nikt tak tego nie nazywał zostali parą. Bycie parą z Markiem było jednak niecodzienne, pozbawione tych wszystkich elementów, które sprawiały, że u Mai zapalało się czerwone światło. Nie wypytywali się nawzajem o nic, a jednak sami z siebie mówili bardzo dużo. Marek dowiedział się więc o Mirku i nie ukrywał, że nie zdołał go polubić. I choć mieli kilka wspólnych cech, u Marka przyjmowały one całkiem inną postać, co sprawiało, że przestawały być drażniące. Maja nagle zaczęła dochodzić do wniosku, że w domu chce dla niego dalej ładnie wyglądać, jego zaś strasznie to nakręcało i to owocowało w łatwy do przewidzenia sposób. Zmiana jej nastawienia brała się też z tego, że czuła się mniej zmęczona, że w domu zaczęła odpoczywać, nie raz przy Netfliksie, a jakże, ale zazwyczaj przy ciekawych rozmowach o zazwyczaj miłych rzeczach. Złe sobie jedynie sygnalizowali. Wiedziała, Marek też nie miał w młodości łatwego życia. I tyle. Nie wchodził w szczegóły, a i ona nie wywnętrzała się z trudnych historii. Za najtrudniejszą uważała Adama i strasznie bała się, że Marek mógłby tego jej epizodu nie zaakceptować, wstydziła się go jak nigdy wcześniej. Trudne epizody z życia Marka opisywały głównie jego wiersze. Nie udawała nawet znawczyni, ale uznała, że są piękne i powiedziała mu o tym. Nie powiedziała zaś o swoim przeświadczeniu, że gdyby ją skrzywdził, zostawił czy coś takiego pewnie uznałaby je za beznadziejne. Najbardziej wzruszył ją jeden wiersz o Mai. Bo było ich kilka. Ta kotka była dla niego ważniejsza niż przypuszczała. Nigdy nie znała faceta, który tak byłby przywiązany do zwierzęcia. Kobiety zresztą też. Gdy o niej mówił robił to tak smutno, że aż ją skręcało. Maya zaś przyglądała się Mai z tego cholernego zdjęcia badawczo, i przypominała ten piekielny sen, który, choć przestała go śnić odkąd zaczęła się spotykać z Markiem, wciąż miała w głowie. Marek nie chciał być całe życie barmanem, trochę go zresztą gryzło, że jego nowa dziewczyna zarabia kilkakrotnie lepsze pieniądze. Chciał być poetą. Maja nie znała żadnego poety, ale gdy dowiedziała się, że Marek nie wysłał dotychczas żadnemu wydawnictwu swoich wierszy postanowiła zrobić to sama. Za jakiś czas oczywiście. Spotkali się w ich, od niedawna ulubionej greckiej knajpce. Lubili ją, po poza dobrym menu miała świetnie zaopatrzony bar. Czasem, gdy kuchnia serwowała już tylko najprostsze dania odbywało się tam karaoke. Siedziała wpatrując się w pałaszującego musakę Marka. Jej faceta. Faceta przez którego zaakceptowała na swoim tyłku stringi, które on uwielbiał z niej zdzierać w napadzie zwierzęcego szału, by potem pieprzyć się z nią tak, że nie przypuszczała, iż czegoś podobnego kiedyś doświadczy. Dziś jednak nie założyła stringów. Pod obcisłą do granic możliwości sukienką nie miała nic. Pamiętała jak Mirek o to skamlał, a Marek właśnie nie skamlał o nic. Sprawiał tylko, że czuła się dobrze i spokojnie, a to z kolei sprawiało, że ona chciała go zaskakiwać. Nie była już nastolatką i wiedziała, że ten stan pierwszego zauroczenia przeminie, ale robiła wszystko by trwał jak najdłużej. Chciała go zatrzymać, zamrozić, zatopić w bezczasie, by trwał wiecznie. Bo pierwszy raz w życiu czuła się naprawdę szczęśliwa. Do toalety wstawała powoli starając się obudzić jego ciekawość. On zaś zerkał między jej uda starając się wyłapać chociaż kolor majtek. Nie wyłapał nic, bo gdy pojawił się ten moment kiedy było to możliwe, jej nogi złączyły się nagle. Kiedy zobaczy w mieszkaniu co dla niego przygotowała oszaleje. Ta myśl sprawiła, że przez jej brzuch przebiegła fala ciepła. Te myśli tułały się rozkosznie po jej głowie gdy wpadła na Mirka. Właściwie to on wpadł na nią, ostentacyjnie i niemal agresywnie. Długo wpatrywała się w niego oniemiała, w końcu to on się odezwał. – Czyli układasz sobie życie, Maju? Patrzyła na niego jakby to był jakiś pojedynek na gapienie się w oczy, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. – I uprzedzę twoje pytanie, nie, nie śledzę cię. Jestem tu przypadkiem. Też lubię grecką kuchnię, pamiętasz? Pamiętała. Chyba nawet kiedyś razem się tu wybierali, ale coś nie wypaliło. Dał jej szansę się ogarnąć. Ona jednak wciąż wpatrywała się w niego zacisnąłszy wargi. – Mam nadzieję, że zmiana wyszła ci na lepsze. Sprawiacie wrażenie szczęśliwych, tak się w siebie wpatrujecie. Jak dwa gołąbki, naprawdę. Poza tym – Mirek nachylił się ku niej – wyglądasz olśniewająco. Nim ominął ją zręcznie i zniknął na chwilę z jej pola widzenia w przelocie musnął ustami jej ucho. To ją całkiem zamurowało. Po chwili wzrokiem odszukała go przy dużym stoliku okupionym przez podobnych do niego obojga płci sztywniaków. Nie patrzył w jej kierunku, za to nachylał się nad podobną nieco do Myszki Mickey panienką o bezbrzeżnie durnym wyrazie twarzy. Gładził ją chyba po udzie i wydawał się nią całkowicie pochłonięty. Maja jednak wiedziała, że bardzo dyskretnie, w sposób dla niej niewidoczny, zerka w jej stronę. – To był twój były – W pytaniu Marka nie było oskarżenia ani pretensji. Nie było to też do końca pytanie. – Chodźmy stąd, dobrze? – To nie jest chyba odpowiedni moment. – głos Marka zabrzmiał surowo. – Przed tym pocałunkiem nie byłoby sprawy. Jednak teraz już za późno. Maja wpatrywała się w niego zesztywniała jak posąg. Zachowywał się całkiem jak nie on. – Myślisz, że można by poprawić wystrój lokalu przy pomocy confetti z jego mózgu? – teraz na jego ustach igrał niebezpieczny uśmiech. – Wiem, że wy, dziewczynki, lubicie takie akcje. Dziwnie wyglądał z tym uśmiechem. Zaniepokoił ją. Jakby ten chłopak, którego poznała… nie, poznawała! Jakby skrywał coś lub kogoś kto dopiero miał się ujawnić. Słyszała takich historii na pęczki. Z tym, że zwykle ujawnienie następowało po dłuższym czasie. Zwykle, bo słyszała i opowieści, gdzie przez kilka pierwszych randek było cudownie, a potem nagle… Twarz Marka zmieniła się po raz kolejny. Jego usta rozjechały się w uśmiechu wyrażającym świetny ubaw. – Ale tak poważnie, poprawi ci humor jeśli skuję mu teraz ryj przy znajomych? Bo widzę, że cię trochę zdenerwował. Chcesz? Wciąż się uśmiechał, ale teraz tak przymilnie i uspokajająco. Maja poczuła się nagle strasznie źle. Najpierw Mirek, a teraz Marek robili jej w głowie straszną sieczkę. Stuk i Puk, kurwa. Mirka przestraszyła się trochę, teraz Marek wręcz ją przerażał. – No, spokojnie już. Głupio sobie żartuję. Wziął ją za rękę i delikatnie ścisnął. – Ten gość to palant. Przegryw. Pozostaje mu teraz po tym pseudopocałunku zwalić w domu konia albo zerżnąć tę brzydulę myśląc o tobie. Zrobiło jej się miło. Może przez chwilę miała ochotę by Marek dał Mirkowi w zęby, ale to co mówił teraz sprawiało, że czuła się znacznie lepiej. Czuła się zwyciężczynią, bo miała wrażenie… nie! Była prawie przekonana, że Marek świetnie Mirka wyczuł. Mówił o nim jakby znał go od lat. Uśmiechnęła się niepewnie, ale promiennie. – Wiesz co możemy zrobić? Zadzwonić do niego jak będziemy się pieprzyć. Niech sobie posłucha. Co mu będziemy żałować? Jasne oczy Marka nie ściemniały, nie zmieniły wyrazu ani na chwilę. Te oczy, w które mogła się wpatrywać bez końca wciąż emanowały jakimś niepojętym ciepłem i troską. Tylko zdania, które Marek z siebie wyrzucał zdawały się im przeczyć. Co nie znaczy, że nie spodobał jej się ten pomysł. Uznała, że jest szalony i podły, ale też kusił ją. – Widziałem to w jakimś filmie, wiesz? Wyszli przytuleni. Patrząc na nich musiało się mieć pewność, że idą się rżnąć. Maja wiedziała, że tę pewność musi mieć też Marek. To ją potwornie nakręcało, powodowało mrowienie w podbrzuszu. Gdy Maja przekręciła klucz w zamku cała się trzęsła, żeby zrealizować plan Marka. Czuła jego usta na karku, jego dłonie pod bluzką, usłyszała jak na podłogę przed drzwiami upada guzik, który urwał się przy tych manewrach. Wpadli do mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi, całując się głęboko i mocno, sprawiając sobie nawzajem przyjemny ból. U progu pokoju Maja uklękła i rozpięła Markowi rozporek. Wyciągnęła płynnym ruchem członka i zaczęła obciągać. Ten moment przyniósł mgliste poczucie, że w mieszkaniu jest ktoś poza nimi. Ta myśl jednak szybko odpłynęła gdy Marek przycisnął jej głowę tak mocno, że popłynęły łzy. Pierwszy raz był tak stanowczy i brutalny. Żaden facet przed nim tak sobie z nią nie poczynał, a jej się to teraz nawet podobało. Chyba ten pokrzywiony pomysł jej faceta tak na nią podziałał. Kiedy usłyszała cichy trzask, albo głośny szmer, zdała sobie sprawę, że to nie wyobraźnia płatała jej figle. W mieszkaniu był ktoś jeszcze. Natychmiast pomyślała o Mirku. Potem spadła na nią kaskada myśli. Uświadomiła sobie, że Mirek oddał jej klucze do mieszkania prawie tydzień po tym jak się rozstali. Odkładał to zresztą i migał się kilka dni, aż zaczęło ją to niepokoić. Potem przypomniała sobie jak się ucieszyła (Marek na pewno zresztą też) kiedy kierowca wybrał okrężną trasę. Niedawno robotnicy drogowi zwinęli majdan i umożliwili przejazd z centrum prowadzącym do jej osiedla skrótem. Każdy taryfiarz o tym wiedział, ale jeśli tylko naliczał stawkę od kilometra można było mieć pewność, że pojedzie dookoła. W innej sytuacji by protestowali ale teraz mięli więcej czasu na migdalenie, więc sobie darowali. Wprawdzie spieszyło im się do mieszkania, ale to, że obcy facet obserwuje we wstecznym lusterku to co wyczyniają nakręcało ich oboje. Mimo wszystko poczuła zdziwienie gdy tępy dźwięk uderzenia poprzedził nagłe rozluźnienie mięśni Marka i to, że zaczął osuwać się w jej rękach miękko i bezwładnie. Nie pozostał ślad po stanowczości jaką okazywał przed chwilą. Jego członek nagle, a jednak powoli wysunął się jej z ust. Następnie Marek padł przed nią klęczącą na kolana. W ciemności spojrzała w jego przerażająco puste, wypełnione bielą gałki oczne. Potem przewrócił się na bok i zastygł bez ruchu. Mirek stał nad nimi wyprostowany i zdawał się nie dowierzać. Maja uświadomiła sobie , że jemu nigdy nie obciągała w ten sposób. Robienie przez nią laski musiał odczuwać jako żenująco mechaniczny proces. „Jak naprawa cudzego samochodu”, przemknęło jej przez myśl. Dopiero potem poczuła strach. Strach przed jej byłym facetem. Facetem, z którym dzieliła te najbardziej prywatne i wstydliwe aspekty życia, z którym przecież planowała przyszłość. Ten facet stał teraz przed nią wyprostowany, jakby sztucznie usztywniony z czymś długim i na pewno twardym w ręku. Przez chwilę bała się, że i ją też tym uderzy. Potem, że dobije Marka, jeśli dobijanie było jeszcze potrzebne. Spojrzała w dół. Oko przyzwyczajone do ciemności uchwyciło niewielki ruch w obrębie korpusu. Marek wciąż oddychał. Mirek związał Marka grubym sznurem, który musiał zawczasu przygotować. Maja nic takiego w domu nie miała. Następnie zaciągnął go w róg pokoju i skierował się do przeciwległego, tam, gdzie skulona siedziała jego była dziewczyna. Nawet nie myślała o ucieczce. Mirek też nie podejrzewał, że mogłaby jej spróbować. Wiedział, że była pieprzonym tchórzem. Zresztą gdyby się tylko ruszyła dopadłby ją w okamgnieniu i… No właśnie, co by zrobił? Zabił? Niewykluczone. Mogłaby zacząć krzyczeć, ale na jednym krzyku pewnie by się skończyło. A krótkotrwały hałas nie alarmuje nigdy sąsiadów, nie pobudza do działania. Ludzie najpierw w takiej sytuacji czekają aż dźwięk, który ich drażni, albo nie daje spać, ucichnie. Gdy tak się dzieje wracają do swoich zajęć albo do spania. Zresztą po chwili Mirek stał nad nią nie pozostawiając żadnych szans na ucieczkę. Jego krocze znajdowało się nieco powyżej jej głowy. Była niemal pewna, że ją zmusi by teraz jemu obciągnęła. Tak maniakalnie jak wcześniej obciągała Markowi. Że ją zgwałci, że zaspokoi wszystkie swoje niespełnione fantazje. Chyba, że mu go odgryzie… – Kto by pomyślał, że potrafisz tak opierdalać kutasa? No tak, musiał poprzedzić wstępem to, do czego musiało dojść. Dodatkowo ją upokorzyć. – Mnie robiłaś to całkiem inaczej. Kurwa! Ależ musiałem się nakręcać scenami z pornosów, żeby się spuścić. – I dopiero teraz masz odwagę mi to powiedzieć? Kiedy stoisz nade mną z kluczem francuskim? – Sama się zdziwiła, że odważyła się to powiedzieć. Teraz jednak nie mogła przestać. Spojrzała mu w oczy z agresją i pogardą. – I co sobie teraz myślisz? Że nas zabijesz i ujdzie ci to płazem? Udupiłeś się, Mirek. Jesteś, kurwa, skończony! Czekała dobrą chwilę co powie, ale on szybko zebrał koparę z ziemi i chwycił ją za włosy. Rzucił jak długą na podłogę i przygniótł. Poczuła jego wzwód. Wcale nie jakiegoś ekstremalnie dużego penisa, wystarczająco jednak, żeby poczuć go przez jeansy, gdy jego posiadacz leży na tobie. – Jesteś pojebany – syknęła starając się dosięgnąć kolanem jego przyrodzenia. Gdy się jej w końcu udało ledwie je musnęła. To go tylko rozochociło. Rozkrzyżował jej ręce, a ona jęczała. Czuła, że go to podnieca, ale nie mogła nad sobą zapanować. Nagle zagryzła wargi. Boleśnie, do krwi. – Podoba ci się jak ci się opieram? Tego zawsze chciałeś, prawda masturbatorze z małym chujkiem? Po chwili dodała zaskakując samą siebie: – Znam twoją małą tajemnicę… Mirek znieruchomiał na niej. Nagle zdała sobie sprawę, że słowa, które usłyszała nie zostały wypowiedziane jej głosem. Podobnym, ale nie jej. Tak, jakby ktoś usiłował ją naśladować. Słysząc go była pewna, że rozbrzmiał tylko w jej głowie, a ona jedynie bezgłośnie poruszała ustami. Teraz jednak, gdy Mirek przyglądał jej się badawczo leżąc na niej, uświadomiła sobie, że gdy (ją?) usłyszał odsłonił się najzacieklej skrywany sekret jej byłego faceta. A może tylko jeden z takich? W jego spojrzeniu były napięcie i niepokój. Patrzył jak chłopiec przyłapany na masturbacji. Spytała samą siebie: Jaki naprawdę był Mirek? Zadając sobie to pytanie poczuła prawdziwy strach. Nie chodzi o to, że wcześniej się nie bała, wszystko wszak wskazywało na to, że zostanie zgwałcona. Może zabita. – Z kimś rozmawiałaś? Była już pewna, że trafiła w czuły punkt. Zrobiła to jednak całkiem przypadkiem, fuksem. Chyba że… – Grzebałaś w moich rzeczach, suko? Mirek robił wrażenie jakby się miotał. W oczach przemykał mu milion pomysłów i podejrzeń. Maja starała się zaś by wyraz jej twarzy epatował pewnością. Choć bała się, że to może go sprowokować do zrobienia czegoś jeszcze bardziej drastycznego, niż początkowo zamierzał. – Ale masz, słonko, świadomość, że skoro się dowiedziałaś przypieczętowałaś swój los? Mirek starał się zachować kamienną twarz, ale nie panował nad jej rozedrganiem. Drżał też jego głos. Lekko, ledwo zauważalnie, ale jednak. – Twojego kochasia i tak bym odjebał, ale ty miałaś szansę. Chciałem ci sam wszystko powiedzieć, liczyłem, że zrozumiesz. Maja patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. W końcu wybuchła śmiechem, który z początku też zabrzmiał obco. Ale tylko z początku. – I co zamierzasz zrobić? Rozpuścić nas w kwasie solnym? Mirek, przecież ty nie jesteś mordercą, kurwa! Jesteś informatykiem z problemami! Nie umiesz zabijać ludzi, ani pozbywać się dowodów. – Oglądałaś to, prawda? Jednak go nie zgubiłem, był tutaj? Wbiła spojrzenie w jego twarz, jakby chciała z niej wyczytać o czym, do cholery, mówi. On zaś widząc jej badawcze spojrzenie wypalił nagle: – Czyli nie widziałaś? Czyli musiałaś z kimś gadać? Ok, powiesz mi z kim. Bo gdybyś posłała info dalej, na pewno bym tu teraz nie stał. Nagle Maję olśniło. Pen – drive! Całkiem o nim zapomniała. Maszynki wywaliła, gacie cisnęła do kosza na brudną bieliznę, a o tym pieprzonym pen-drive'ie zapomniała. Walał się pewnie gdzieś w szufladzie biurka. – Co na nim jest? – spytała. – Przestań pierdolić! Westchnęła głęboko. Starała się szybko przemyśleć czy warto w ogóle wspominać o „paluchu”. Czy nie lepiej ściemnić, że jest całkiem w lesie. Oddalić od Mirka zagrożenie. To jednak mogło mu uzmysłowić, że do nigdy się nie dowie czy jeszcze coś mu zagraża. Że zawsze będzie się już bał czy Maja znajdzie pen – drive, czy zobaczy co zawiera i jak zareaguje. W końcu zagrała całkiem na oślep. – Mirek, nie wiem. Chodzi o pen drive, tak? Znalazłam go w torebce, nie wiem jak się tam znalazł, ani co na nim jest. Jeszcze możemy to zatrzymać. Po prostu stąd jedź, Mirek, i zapomnijmy o sobie. Nikomu nic nie powiem, nawet domyślać mi się nie chce. Zaraz jak zamilkła zdała sobie sprawę jak niedorzecznie brzmią jej zapewnienia. Że będąc na miejscu Mirka w życiu by się nie nabrała. „Znam twoją małą tajemnicę…” – Wiesz co, Maja? Głupio bym zrobił, ale pewnie nawet mógłbym to przemyśleć. Co do ciebie. Ale on musi zniknąć. Umrzeć, znaczy. A ty wrócisz do mnie i ja ci wszystko opowiem. Wyjaśnię. A ty będziesz musiała zrozumieć. Musiała! Milczenie zawisło w powietrzu ciężko i przytłaczająco. Nie wierzyła co jej proponuje. I nie do końca ogarniała do czego zmierza, bo zawartość pen drive'a pozostawała dla niej niewiadomą. Zdezorientowana wybuchła śmiechem, ale zaraz zdała sobie sprawę jakie to było głupie. – A jak zamierzasz go zabić? I co? Chcesz mnie wrobić we współudział? Postanowiła grać na zwłokę. Straciła wiarę, że jest sens go przekonywać. Nie miała pojęcia co chce zyskać, ale tylko czas mógł przynieść jakąkolwiek zmianę sytuacji. Nie miała jednak pojęcia jak mogłaby się ona zmienić na jej korzyść. Niespodziewanie dostrzegła ciemny kształt na stoliku nocnym. Klucz francuski. Nawet nie zarejestrowała kiedy go odłożył. Mirek jednak był czujny i stał bliżej. Był za to mniej sprawny od niej. Lata przygotowań do zawodów tanecznych zrobiły swoje. Był (był?) najwyżej cień szansy, że okaże się szybsza. Po przekalkulowaniu uznała, że coś musiałoby odwrócić, choć na chwilę, uwagę Mirka. Tylko co? Gdyby Marek się ocknął dostałaby szansę. On jednak nie dawał znaku życia. Nawet go teraz nie widziała, bo dzieliło ich łóżko. Nie była więc pewna czy wciąż oddycha. A tak potrzebowała by się poruszył. Wydał jęk, spowodował szmer poruszając się. Tylko tyle. Usłyszała szmer, ale od strony drzwi. Nie stamtąd miał nadejść, ale nim zdała sobie z tego sprawę poczuła ulgę i wiedziała już na pewno, że się jej uda. Bezgłośnie i błyskawicznie zmieniła pozycję i sięgnęła w kierunku nocnej szafki. Sama była zaskoczona swoją zręcznością. Pewnym chwytem zacisnęła dłoń na kluczu, i zorientowała, że klęcząc, w dodatku niezbyt stabilnie, nie jest w najszczęśliwszej pozycji do ataku. Nie miała jednak wyboru. Nie miała też czasu, cios jaki mogła zadać mógł się okazać nieskuteczny, ale na zadanie innego nie miała szans. Uderzyła na wysokości kolan Mirka i zdziwiła się jak teatralnie padł na kolana, jak chrupnęła jego kość, jaki dziki wrzask wydał z siebie. Maja natychmiast, mimo zdrętwiałych nóg, podniosła się. Wzięła zamach znad głowy i dotarło do niej, że skoro w uderzenie w nogi włożyła taki impet, że najwyraźniej pękła kość, uderzenie w głowę pewnie Mirka zabije. W mgnieniu oka zdała sobie sprawę, że jej to nie przeszkadza, a wręcz cieszy. Samymi oczami spojrzała w stronę, z której dobył się zbawczy dźwięk. W drzwiach pokoju stała Maya. Patrzyła na nią urzekająco rozumnie i tak, jakby próbowała jej coś wyperswadować. Mirek wciąż jęcząc rzucił się w jej stronę, a ona w porę zadała cios. Nie tak celny jaki mogła zadać jeszcze sekundę wcześniej, ani nie tak mocny. Nie trafiła też w głowę, jak pierwotnie chciała, ale w obojczyk i była pewna, że to nie wystarczy, że nie osłabi Mirka dostatecznie. Klucz francuski łupnął głucho w męskie ciało, po czym odskoczył i walnął Mirka w twarz. – Ty pierdolona kurwo! – krzyknął trzymając się za policzek. Z ust chlusnęła mu krew. Zakrztusił się nią, zatoczył, a Maja, choć wciąż oszołomiona widokiem kotki (z całą pewnością Mai Marka, której z całą pewnością nie powinno tu być) wyprowadziła kolejny cios. W brzuch. Po przyjęciu go Mirek zgiął się wpół, zwymiotował na dywan i stracił przytomność. Siedzieli i gapili się w ekran telewizora zasępieni. Mirek milczał kiedy policja zabierała go na posterunek, raz tylko wściekle spojrzał w kierunku Mai i Marka. Funkcjonariusz spisał krótkie zeznania z zastrzeżeniem, że jutro na komisariacie będą musieli udzielić obszerniejszych. – A dlaczego nic nie powiedzieliśmy o pen – drive' ie? – spytała Maja gdy zostali sami. – Przecież nie wiemy co na nim jest. On mógł coś bredzić, poza tym nawet nie wiesz czy o ten, który masz mu chodziło. Z pewnością chodziło właśnie o ten. Na ekranie widzieli mężczyznę, prawdopodobnie nie Mirka, bo wyglądał na tęższego, gwałcącego młodą dziewczynę. Maja mrużyła oczy. A może to jednak był Mirek? Film został najpewniej nagrany komórką. Dziewczyna wcześniej szła przez park, mężczyzna dopadł ją nagle, zatkał usta dłonią, do szyi przyłożył nóż sprężynowy. Nie ogłuszył jej, nie przyłożył chloroformu, chciał by była przytomna. Nie mogła się zbytnio opierać, zimna stal przy szyi robiła swoje. Słychać było tylko jej przytłumione, błagalne kwilenie. Na filmie nie było za wiele widać, twarz mężczyzny, która, nie dość, że częściowo zamaskowana, pozostawała cały czas w ciemności. Mężczyzna zadarł jej krótką, imprezową sukienkę, ściągnął super malutkie majtki i wszedł od tyłu trzymając dziewczynę przy drzewie. Atakował ją z każdym ruchem szybciej, jakby jej opór, tylko taki, na jaki mogła sobie pozwolić sprawiał mu przyjemność. I z pewnością tak było. Przed oczyma Mai przesunęły się sceny. Jak odbiera telefon i słysząc głos Mirka i nie jest już taka pewna, że nie chce z nim być. Przecież można pójść na pewne kompromisy, spotkać się pośrodku, może ona rzeczywiście zbyt uparcie broni swojego żałosnego przyczółka. Widzi ich jak się spotykają, rozmawiają, on przynosi wielki bukiet czerwonych róż, wygląda wykwintnie i pociągająco. Przez cały ten czas była sama, może nawet zaliczyła jakąś przygodę, ale to było jak operacja na żywca. Pieprzenie się z kimś z rozpaczy, żeby był ktoś, kogo można poczuć i udawać, że jest ci bliski. Bo przecież nie dla samej przyjemności pieprzenia, choć ludzie podobno czasem tak robią. Ale ona jest już stara i nic nie warta, jej życie jest jak miasto po bombardowaniu, wymarłe i straszne. Potem Maja widzi jak biorą z Mirkiem ślub, i wie już, że niedługo jej życie skończy się definitywnie. On zaczyna uchylać rąbka tajemnic, ona jest już jego żoną, więc ma więcej zrozumienia. Dziwne są te rzeczy, których od niej wymaga, opowiada jej o swoich pragnieniach. Martwi ją też, że znika wieczorami, nie odbiera komórki. Kiedy byli razem przed ślubem, mówił, że często pracuje do późna. Teraz Maja nabiera podejrzeń, nie wie co o tym myśleć. Wyjeżdżają razem do apartamentu dla par. To się dzieje po tym jak poroniła. Mirek strasznie chce dziecka. Chce, żeby się wpisywali w ten cały cholerny układ, w którym ludzie łączą się w pary, prokreują, chwalą swoim potomstwem, działką po dom, następnie domem, nową kuchnią na wymiar. Maja już nie pracuje. Starają się o dziecko i coś nie wychodzi. W spojrzeniu i sposobie zachowania Mirka coraz częściej czuć wyrzut. Przed apartamentem wita ich wyskoki blondyn po trzydziestce. Daje im klucze i wprowadza do środka. Maja siada na łóżku i patrzy na dwóch mężczyzn. W pewnym momencie blondyn podchodzi do niej i gładzi po policzku. Mirek od dawna jej tak nie gładzi. Jest w tym ruchu dużo czułości, jest też zapowiedź tego co nastąpi. Maja patrzy mu w oczy, a on bije ją w twarz. Raz i drugi. Potem rzuca na podłogę. Maja szuka wzrokiem Mirka, ale wie już dobrze, co się dzieje. Mężczyzna rzuca ją na łóżko, sięga pod sukienkę, pod którą Maja nie ma majtek, bo przecież kompromisy. Bierze ją, rzucającą się, od tyłu, bardzo przy tym przeklina, Mirek klęczy obok na łóżku i masturbuje się. Potem wpycha jej kutasa do ust, a blondyn nie przestaje jej gwałcić. Nim się spuszczają, Mirek do ust, a tamten na tyłek, myśli czy będzie w stanie to polubić. Robić coś takiego, choć czasem, dla swojego męża. Bo jej małżeństwo jest pułapką. Bo w małżeństwach dzieją się nie takie rzeczy i rzadko kiedy ktoś zareaguje. Bo „co się w domu dzieje…” i takie tam. Lepiej nie widzieć, nie słuchać, lepiej cieszyć się, że dziecko tak pięknie rośnie, że idzie do szkoły i ma dobre oceny, albo jest świetne w kosza. I pułapka zacieśnia się coraz bardziej, możliwość ucieczki staje się coraz mniej widoczna, aż w końcu znika całkiem i trzeba zacisnąć zęby, żeby w milczeniu znosić swoje. Maja otrząsa się nagle. Jej wzrok pada na Marka. To, co sobie przed chwilą wyobraziła jawi jej się teraz jako do bólu prawdopodobny scenariusz. Patrzy więc na niego i przytula mocno. Wtedy jej wzrok pada na zdjęcie Mai. I już wie, że to, że kotka pojawiła się wtedy w mieszkaniu (bo pojawiła!) to nie było przywidzenie. I ta wizja też w oczywisty sposób zaczyna łączyć się dla niej z Mayą. – Musimy im to zanieść – mówi Marek – To jest jakaś grubsza sprawa. – Co masz na myśli? Gwałt to jest gruba sprawa! – Jasne, ale zobacz, ktoś to filmuje. Mirek musiał mieć wspólnika. Albo wspólników. Zresztą ten gwałciciel to chyba nie był on. Nic ostatnio nie czytałem w necie o żadnym gwałcie. Nie można wykluczyć, że to zostało wyreżyserowane, ale nie wyglądało tak. – Myślisz, że ktoś to tuszuje? Że… – Maja gubi wątek. Jej były facet okazał się gwałcicielem, albo kimś zamieszanym w gwałt. To ją przerasta i upokarza. Myśli o tym, że nie ma teraz majtek. Że Markowi na pewno by się to spodobało. Że tak niewiele w gruncie rzeczy różni Mirka od Marka. No tak, Stuk i Puk. Czy jej obecny facet też jarałby się gwałtem, nawet takim symulowanym? To wszystko są niuanse, a granica pomiędzy szaleństwem a normalnością jest tak cholernie trudna do uchwycenia. – Myślę, że musimy to oddać i poczekać co będzie. I cieszyć się. Kurwa, tak strasznie cię cieszyć, że wyszliśmy z tego cało. Maja uspokaja się. Wie, że teraz powinni się na siebie rzucić, zacząć się całować, iść pod prysznic, czy coś, rżnąć się na blacie kuchennym, że powinni odreagować, zmyć z siebie to szambo. Jeszcze raz patrzy na swojego faceta. Marek, nie Mirek. Choć widzi w jego oczach pożądanie, i w sumie sama też ma ochotę, to czuje się też strasznie zmęczona i spragniona czułości. Tego właśnie potrzebuje. Wtulić się w swojego mężczyznę jakby byli jednym ciałem. I zasnąć. I zaspać te wszystkie idiotyzmy, których stali się częścią. Potem pójdą na posterunek, może nawet jutro. Ale teraz trzeba spać. – Jest jeszcze coś o czym muszę ci powiedzieć. Marek spogląda wyczekująco. Jego jasne oczy jeszcze bardziej ją uspokajają. – Kiedy leżałeś związany i nieprzytomny coś odwróciło jego uwagę. Dlatego mogłam go zaatakować. Maja nie mówi dalej jakby chciała zbudować napięcie. W końcu odzywa się znowu. – Usłyszałam dźwięk dochodzący z przedpokoju. Wiesz co zobaczyłam, jak już mu przywaliłam? Mayę! Marek od razu rozumie o co jej chodzi. Patrzy na nią z niedowierzaniem. – Jak to Mayę? – Stała w drzwiach pokoju i patrzyła. Ona tam była naprawdę. Też nie potrafię tego pojąć, ale właśnie to widziałam! Z Mai, kiedy to mówi opada całe napięcie, wtula się w Marka najmocniej jak umie i zaczyna płakać. Ten gładzi ją po plecach. – Czy ja wariuję, Marek? Uśmiech i spojrzenie w oczy. Kojące. – Wariat raczej nie zadałby takiego pytania. Tak myślę. Poza tym, mnie się wydaje, że to ty sobie Mayę wyprojektowałaś wtedy. Bo wiesz, potrzebowałaś bodźca, impulsu, pozwolenia, nie wiem. Nie wierzyłaś, że ci się uda go unieszkodliwić i potrzebowałaś pomocy. Tyle. Zabrzmiało to sensownie i spójnie. Maja nie przestawała płakać, ale czuła jak po jej wnętrznościach rozlewa się spokój. Choć miała taką cholerną pewność, że Marek mija się całkowicie z prawdą. Ale patrząc teraz na niego dostrzegła w tych niezwykłych oczach coś jeszcze. Coś, czego wcześniej nie widziała. Jakiś niewysłowiony żal, jakiś smutek, który aż się z wylewał z tego chłopaka, który sprawił, że przestała gryźć się w język gdy mówiła lub myślała przekleństwa. Drzwi otworzyły się przy akompaniamencie śmiechów i żartów. Był taki pocieszny! Kiedy Maja postawiła go na podłodze w kuchni łapki rozjechały mu się na boki. Miauknął wtedy głośno, zły, ze tak się dzieje, ale łepek kręcił mu się jak najęty, bo wszędzie wokół były rzeczy nieznane i fascynujące. Strasznie go to ciekawiło. Pracowniczka schroniska nie mogła się nadziwić, że chcą najbardziej zabiedzonego kota jaki się tam znajduje. Takiego, któremu potrzeba najwięcej uwagi i miłości. Tego ostatniego nie powiedzieli, ale raczej dało się to wyczuć. Wtedy opowiedziała im o Herszcie. Mai nie bardzo się to imię spodobało, za to Markowi wybitnie. – No przecież od razu widać, że to Herszt! – krzyknął jak tylko go zobaczył. Po chwili uznała, że,co prawda, nie ma w tym ziarna prawdy, ale to imię może okazać się mieć moc, tak Hersztowi potrzebną. Rzeczywiście był zabiedzony. Miał silny koci katar, zapalenie spojówek, był niedożywiony i osłabiony. I był ich. Tak bardzo ich. Kobieta ze schroniska zastrzegła, że jest malutki i nie wiadomo co z nim będzie, czy pokona te wszystkie swoje dolegliwości, i to ich nawet trochę wystraszyło, ale nie wystarczająco. Teraz kiedy łapki Herszta uparcie rozjeżdżały się na boki, a on starał się je pozbierać do kupy, widzieli w jego oczach wolę życia i byli prawie pewni, że tę walkę we trójkę wygrają.

Koniec

Komentarze

Ojej. Myślałam, że zdążę przeczytać jeszcze jedno opowiadanie przed wyjściem z domu, ale takiej ściany tekstu nie dam rady. Czy mógłbyś uwzględnić akapity, wyodrębnić dialogi? To długi tekst i w ogóle niesformatowany. 

Historia dość mroczna i przepełniona na do granic kotowatością.

Nathanie, mroczność historiii i jej kotowatość brzmią zachęcająco, jednakowoż z przykrością zauważam, że opowiadanie w obecnym kształcie nie nadaje się do czytania. Dołaczam do prośby Mer – poświęć chwilę swemu dziełu i wyedytuj je należycie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ranek wyłonił się nagle i nieoczekiwanie. Był jak noc z piosenki Manaamu – do innych niepodobny. Długo nie mógł zasnąć i wbrew sobie wciąż zamykał i znów otwierał oczy, by nagle, za którymś razem, stwierdzić, że jest już jasno.

Rozumiem, że Ranek to imię głównego bohatera, skoro nie mógł zasnąć, otwierał oczy, coś zrozumiał, a wcześniej skądś się wyłonił? [Uważaj na pomieszane podmioty].

Początek niestety nie zachęca, a sformatowanie tekstu w postaci pozbawionego akapitów bloku na ponad 70k znaków w ogóle uniemożliwia lekturę z powodów czysto “technicznych”.

 

A ponieważ jesteś tu nowy, to łap poradnik survivalu: Portal dla żółtodziobów

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Powtórzę za Mer – akapity, wyodrębnienia, atrybucje dialogowe. Uwzględnij to przede wszystkim.

Nie mówię, że to coś arcykoniecznego dla każdej książki, w końcu słynne “Bramy raju” Andrzejewskiego składały się niemal w całości z jednego, długiego zdania. Ale tu nie o to chodzi, tu masz wiele zdań i dialogi z atrybucjami wtopione we wszystko inne. Ciężko się to czyta :(

Mogę prosić o akapity w opku. Taką ścianę tekstu się cholernie źle czyta.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka