- Opowiadanie: maciekzolnowski - Legenda o zapadniętym kościele

Legenda o zapadniętym kościele

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II

Oceny

Legenda o zapadniętym kościele

Pewna stara legenda głosi, że wieki temu, kiedy położony na Śląsku Opolskim Baborów nazywał się Baborus i znajdował się w innym niż obecnie miejscu, a mianowicie na gruncie niejakiego Lichania, zdarzyła się osobliwa i przerażająca historia. Baborus był miejscowością bogatą, pośrodku której stał okazały, lecz pusty kościół, a pusty z racji tego, iż mieszkańcom duma nie pozwalała na to, by do niego chodzić. Wszechmogący nie pozwolił z siebie żartować. W końcu odpowiedział gniewem i spowodował ogromne trzęsienie ziemi, po którym osada się zapadła. Na pamiątkę kataklizmu w miejscu dawnego Baborowa wybiło źródełko. Starzy ludzie powiadają, że jak się nad nim pochylić, to jeszcze dzisiaj słychać, jak z głębi dobywa się przytłumiony odgłos dzwonów kościoła. Ale to tylko mroczna legenda, a prawda jest o wiele gorsza, o wiele straszniejsza i tę zamieszczam poniżej.

Kiedy przed wiekami polska państwowość dopiero się tworzyła, ówcześni mieszkańcy Płaskowyżu Głubczyckiego byli poddawani bezwzględnemu, lecz skutecznemu procesowi chrystianizacji. Na gruzach starych wierzeń kwitła jedynie słuszna religia katolicka. Ci, którzy nie chcieli dobrowolnie się nawrócić, byli albo do tego przymuszani, albo zabijani. Po latach stawiania bezcelowego oporu, w końcu i mieszkańcy Baborowa ulegli: wybudowali świątynię, sprowadzili duszpasterza i zaczęli co niedziela ochotnie chodzić na mszę, tak jak Pan Bóg przykazał. Nawrócili się na drogę prawości i „prawdziwej” wiary.

Sądzono, że spokojne czasy powrócą, jednakże tak się nie stało. Wizyta nowego kapłana przesądziła ostatecznie o tragicznych losach tej niewielkiej wspólnoty. Ojczulek – a niech go piekło pochłonie – za dnia udawał pokornego wyznawcę Jezusa Chrystusa, a nocami wielbił demony i czcił stare prasłowiańskie bóstwa. Stopniowo dla swych praktyk pozyskiwał coraz więcej czarnych owiec, które wraz z udawanym eklezjastą uprawiały czarą magię. Gusła stały się teraz najważniejsze.

Nie minął rok, a chrześcijański Bóg widząc taki obrót sprawy bardzo, ale to bardzo się rozgniewał, tak bardzo, iż doprowadził do potężnego trzęsienia i zapadnięcia się miejscowości. Wszystko trwało oka mgnienie, a po feralnym dniu nie zachował się ani jeden ślad, no prawie ani jeden.

Mijały stulecia i pamięć o tym wydarzeniu rozwiała się niby proch na wietrze. W dolince nad Psiną wybudowano wkrótce nową osadę, zaorano ugory i obsiano je pszenicą. Konie, owce, kozy i krowy znów wyszły na pastwiska i życie w całej okazałości powróciło na te tereny, tak jak za dawnych dobrych lat. Lud żył spokojnie i zgodnie, nie zważając na tragedię sprzed wieków. „Co się stało, to się już nie odstanie” – głoszono powszechnie. I tylko starcy mamrotali niekiedy o tajemniczej studni, położonej gdzieś nie wiadomo gdzie, z głębi której dobywa się przytłumiony odgłos dzwonów.

Nastała jesień – pora mgieł i wichrów, chłodnych wilgotnych ranków oraz długich i nudnych wieczorów. Słońce całymi tygodniami nie potrafiło przebić się przez warstwę ciężkich deszczowych chmur. Wiejscy filozofowie i przepowiadacze pogody powiadali, że zima będzie sroga.

Pewnego razu dwóch podrostków, zaciekawionych opowieściami baborowskiej starszyzny, zabrawszy zwój liny, wybrało się w okolice czegoś, co – jak podejrzewali – było studnią. Chłopcy zamierzali raz na zawsze rozprawić się z ponurą legendą, dając nura w bezdenną otchłań. Kiedy obaj dotarli na samo dno, oczom ich ukazała się potężna dziura wykuta w kamiennej ścianie. Nie namyślając się zbyt długo, zaczęli ją ostrożnie przeczesywać. Wnętrze, jakie stanęło przed nimi otworem, fosforyzowało, wobec czego pochodnie zabrane z domu stały się bezużyteczne. A co ważniejsze: w podziemiu można było spokojnie oddychać, jako że woda nie podchodziła tu zbyt wysoko. Chłopcy długo czołgali się po mrocznym labiryncie, podziwiając dziwne naskalne malunki i tajemnicze znaki, aż dotarli do gigantycznej komory, w której ujrzeli zapadnięty kościół oraz inne stare, lecz świetnie zachowane budowle. Nie zamierzali z nikim dzielić się sławą i ewentualnym bogactwem, jakie na nich tutaj czekało. Chcieli wpierw wszystko sami zbadać. Nie bez lęku, ale jednak zdecydowanym ruchem wślizgnęli się do nawy głównej, by ją dokładnie obejrzeć.

Było tu wilgotno i sennie, niby pusto, a jednak mieli wrażenie, że coś ich obserwuje. Wtem zabrzmiała monodia akompaniowana i z zakrystii zaczęły wychodzić jeden po drugim upiory ubrane na czarno, które zdawały się na nikogo i na nic nie zważać. Ksiądz w zbutwiałym ornacie, kroczący na końcu procesji, zainicjował jakąś dziwną modlitwę w obcobrzmiącym języku, po czym nieoczekiwanie zwrócił się bezpośrednio do śmiertelników: „jestem, który jestem, a to są moi bracia w wierze, już cztery z górą wielki tu na was czekamy i oto niespodzianie przybywacie, wścibskie plemię”. To rzekłszy, wskazał bladym kościstym palcem na przerażonych baborowian. „Teraz z waszą pomocą będziemy mogli dokończyć, cośmy przed wiekami rozpoczęli i wrócimy na powierzchnię i znów staniemy się panami ziemi, tej ziemi, a wasz Jahwe musi się ukorzyć przed naszym, który jest najpotężniejszy” – zabrzmiały złowieszczo jego donośne wołania. Na te słowa młodzieńcy zostali pojmani i zawleczeni przed ołtarz ofiarny. Hm, może faktycznie istniał jakiś prastary rytuał odwracający bieg zdarzeń i wskrzeszający umarłych? Jakiś portal do innego czasu i innego alternatywnego wymiaru?

Wtem powietrze złowrogo zawirowało, ziemia pod nogami się zatrzęsła i zaczęła kawałek po kawałku pękać. Z jej środka wyskoczyło przerażające monstrum o siedmiu głowach złaknione krwi, ludzkiej krwi, a krąg upiorów padł przed nim na kolana i bił pokłony. Wtedy ksiądz w zbutwiałym ornacie zwrócił się ponownie do śmiertelników: „I co wy na to, wścibscy ludzie? Gdzie ten wasz Bóg i czemu was nie ratuje? Ha, ha”. Lecz młodzieńcy już go nie słyszeli ani plugawej bestii nie widzieli; młodzieńcom się zdawało, że nie żyją, tak błogo się naraz poczuli i tak jasno się im przed oczami zrobiło.

W końcu zgiełk ucichł. I znów zajaśniało słońce, i znów zaśpiewały ptaki, a chłopcy wybudzili się z głębokiego koszmaru nieopodal drewnianego żurawia. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, o czym się w porę przekonali, że śniło im się (o ile to był sen, a nie prawda)… że śniło im się dokładnie to samo. Postanowili nigdy, przenigdy nie zagłębiać się w te czarcie czeluście. Przeżegnali się tylko, dziękując Wszechmogącemu za cudowne ocalenie, bo to było ocalenie, zerwali się na równe nogi i pognali do osady z przestrogą na ustach, by nikt nigdy nie ważył się wchodzić do studni i niepokoić tam nieboszczyków. No a jak skończyłoby się to całe powstanie umarłych i pojawienie się bestii na powierzchni, gdyby nie swego rodzaju deus ex machina? – tego nie wie nikt.

Dziś lasek sułkowski i okoliczne zagajniki zachęcają do wędrówek. Nie sposób tutaj zbłądzić, gdyż wkoło wyrosło mnóstwo zabudowań, wsi i przysiółków, więc wszędzie są jacyś dobrzy ludzie, których w razie potrzeby można spytać o drogę. A czy tam, pod ziemią, znajduje się nadal ów zapadnięty dom modlitwy, kto to wie? Jeśli ktokolwiek odnajdzie baborowską studnię, niech lepiej trzyma się od niej z daleka i broń Boże nie waży się do niej zaglądać.  

Koniec

Komentarze

Grzecznie sugeruję tekst rozbić na mniejsze akapity.

 

Wszechmocny nie pozwolił z siebie żartować, odpowiedział gniewem

Brakuje mi jakiegoś spójnika czasowego, typu “W końcu”, bo najpierw mowa o procesie, a potem o wydarzeniu.

 

 Ale to tylko mroczna legenda, prawda jest o wiele gorsza.

Sugeruję dodać np. “bo prawda jest…”.

Gusła były tu najważniejsze, gusła plus WSPÓŁCZESNE tradycja ??? święciły teraz triumfy! Wykrzyknik nie pasuje mi do tonu

Już się zaczynałem wkręcać, a tu taki plaskacz. Bez obrazy, ale straszne to zdanie, nie pasuje stylistycznei ni w ząb do reszty.

 

Nie minął roczek, a Bóg chrześcijan widząc taki obrót sprawy bardzo, ale to bardzo się rozgniewał, tak bardzo, iż doprowadził do potężnego trzęsienia i zapadnięcia się miejscowości.

Ten “roczek” zgrzyta.

 

Mijały stulecia i pamięć o tym wydarzeniu rozwiała się niby na niebie chmury, niby marny proch na wietrze.

Ja bym wybrał jedno z tych dwóch, inaczej mam wrażenie nadmiaru.

 

W dolince nad Psiną wybudowano wkrótce nową osadę, zaorano ugory i obsiano je pszenicą, konie, owce, kozy i krowy znów wyszły na pastwiska i życie w pełnej krasie powróciło na te tereny, jak za dawnych dobrych lat.

Sugeruję kropkę po “pszenicą”.

 

Lud żył spokojnie i zgodnie, nie zważając na tragedię sprzed wieków, nie krusząc przysłowiowej kopii, nie rozpaczając nad raz rozlanym mlekiem, nie rozdzierając szat, bo i po co? „Co się stało, to się nie odstanie” – głoszono powszechnie.

Bardzo jesteś przywiązany do tej wyliczanki? :)

 

Pewnego razu dwóch, zaintrygowanych opowieściami baborowskiej starszyzny, nastolatków wyposażonych w odpowiedni sprzęt wybrało się w okolice studni.

Szyk – “dwóch nastolatków, zaintrygowanych…” może?

 

Kiedy jeden po drugim dotarli aż na samo dno, oczom ich ukazała się potężna dziura wykuta w kamiennej ścianie.

Dla mnie to pasuje do dużej grupy, w tym przypadku wystarczy “obaj”.

Nie namyślając się zbyt długo, zaczęli ją ostrożnie penetrować.

Może to ja, ale kojarzy się z czym innym.

 

Wnętrze jakie stanęło przed nimi otworem okazało się posiadać właściwości fosforyzujące i być na tyle jasne, iż pochodnie zabrane jeszcze z domu stały się całkiem bezużyteczne.

Interpunkcja do poprawy.

 

A co ważniejsze: w podziemiu można było spokojnie oddychać, jako że woda nie przekraczała tu określonego pułapu. Młodzieńcy szli i szli, czołgali się po mrocznym labiryncie i czołgali, aż doczołgali

Jakoś niefortunnie mi to brzmi.

 

się do gigantycznej komory, w której oczom ich ukazał się zapadnięty kościół i inne prastare budowle, notabene świetnie zachowane.

 

Nie pasuje mi tu, raczej do dyskusji naukowej.

 

Śmiałkowie nie zamierzali z nikim dzielić się sławą i ewentualnym bogactwem, jakie tu na nich czekało. Chcieli wpierw sami wszystko zbadać. Nie bez lęku, ale jednak ruchem zdecydowanym wślizgnęli się do nawy głównej, by ją spenetrować.

“Zdecydowanym ruchem” bym sugerował, potem – ekhm, powtórzenie.

 

Było tu wilgotno i sennie, niby puściutko, a jednak mieli wrażenie, że coś ich obserwuje. Wtem rozległy się śpiewy – prymitywna monodia akompaniowana. I z zakrystii zaczęły wychodzić jeden po drugim upiory ubrane na czarno, które zdawały się na nikogo i na nic nie zważać. Ksiądz kroczący na końcu procesji w zbutwiałym ornacie TU NIEFORTUNNY SZYK, PROCESJA BYŁA W ORNACIE? zainicjował jakąś dziwną modlitwę w obcobrzmiącym języku, po czym zwrócił się bezpośrednio do śmiertelników: „jestem, który jestem, a to są moi bracia w wierze, już cztery z górą wielki tu na was czekamy i oto niespodzianie przybywacie, wścibskie plemię”. To rzekłszy, wskazał bladym kościstym palcem na przerażonych baborowian. „Teraz z waszą pomocą będziemy mogli dokończyć, cośmy przed wiekami rozpoczęli i wrócimy na powierzchnię i znów staniemy się panami ziemi, tej ziemi, a wasz Jahwe musi się ukorzyć przed naszym, który jest najpotężniejszy” – zabrzmiały złowieszczo jego donośne wołania. Na te słowa młodzieńcy zostali pojmani i zawleczeni przed ołtarz ofiarny. Może rzeczywiście istniał jakiś prastary rytuał odwracający bieg zdarzeń i wskrzeszający umarłych? Kto wie?

Wtem wszystko zawirowało złowrogo, a ziemia pod nogami się zatrzęsła i zaczęła kawałek po kawałku pękać. Z jej środka wyskoczyło monstrum o siedmiu głowach złaknione krwi człowieczej, a krąg upiorów padł przed tym czymś na kolana i bił pokłony. Tymczasem młodzieńcom się zdawało, że nie żyją, tak błogo się poczuli i tak jasno się im przed oczami zrobiło.

Jednak po chwili cały ten zgiełk nagle ucichł. Znów zajaśniało słońce i zaśpiewały ptaki, a chłopcy wybudzili się tuż przy drewnianym żurawiu z głębokiego koszmaru. Najdziwniejsze było jednak to, o czym rychło się przekonali, że śniło im się dokładnie to samo. TO SAMO! Postanowili nigdy, przenigdy nie zagłębiać się w te czarcie czeluście. Przeżegnali się, zerwali na równe nogi i pognali do osady z przestrogą na ustach, by nikt nie ważył się wchodzić do studni ani niepokoić nieboszczyków.

Dziś lasek sułkowski oraz okoliczne zagajniki głubczyckie zachęcają do pieszych wędrówek. Nie sposób tu zbłądzić, gdyż wkoło wyrosło mnóstwo zabudować, wsi i przysiółków, więc wszędzie są jacyś dobrzy ludzie, których w razie potrzeby można spytać o drogę. A czy tam, pod ziemią znajduje się jeszcze ów zapadnięty dom modlitwy, którego dzwony biją głucho: bim, bam, bam, któż to wie? Jeśli ktokolwiek odnajdzie baborowską studnię, niechaj lepiej trzyma się od niej z daleka i broń Boże nie waży się spuszczać w dół, no chyba że życie mu niemiłe.  

Ciekawie opowiedziane, wciągające, ale…

 

Element tajemniczości na początku ma swój urok, ale jak już pojawia się groza na dobre, to dzieje się to tak szybko, i zagrożenie dla bohaterów jest tak nikłe, że nie robi dużego wrażenia.

 

Mój problem z tym tekstem jest taki, że kojarzy mi się z historią przewodnika z autokaru albo z muzeum. Trochę wtrętów historycznych, trochę przypadkowej stylizacji na archaiczny język, trochę ludowości, mruganie okiem narratora, pewne elementy infantylne (bim-bam-bom).

 

Gdybym to ja pisał, to bym wybrał bardziej jednoznaczny kierunek stylistyczny.

 

A, może to jakaś subtelna stylizacja, która mi umknęła.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Witaj GreasySmooth, napracowałeś się, i to bardzo, za co serdecznie dziękuję. Doceniam! Poprawiłem wszystko i mam nadzieję, że szort stał się przez to strawniejszy. Nie mam niestety doświadczenia w pisaniu tego typu bajek, folk-horrorów, opowiedzianych w ten charakterystyczny gawędziarski sposób. Pozdrawiam serdecznie, M. 

Cześć MaciekZolnowski.

Napisałeś zgrabną opowiastkę. O.K. Oto pytania:

Czy wiesz, dlaczego o tym i w taki sposób?

Co ci to otworzyło?

Czy jakieś przeżycia ten szort utworzył?

Czy przypadkowy czytelnik – NASZ PAN – po przeczytaniu: coś głębiej z życia zrozumie? Przeżyje jako ważną sytuację itp.?

Pomyśl, odczuj i na przyszłość spróbuj trochę głębiej wejść w to, co zamierzasz, żebyś na końcu sobie powiedział: Cholercia, dałem im coś ze swoich twórczych “głębin”.

Bardzo życzliwie pozdrawiam

LabinnaH

Hmmm. Fajniej, niż zwykle piszesz, bo jest początek fabuły. Ale końca nie widać – demony grożą chłopakom, a potem oni się budzą i nie widać żadnych konsekwencji. Ani obiecywanego wydostania się demonów na powierzchnię, ani nawet wysilonych starań komandosów i egzorcystów, żeby temu zapobiec. Problem sam się rozwiązał, zanim zdążył zaistnieć. Może to boska interwencja, ale tego też nie widać.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się najbardziej z twoich opowiadań. Jest tu ciekawa fabuła, jest klimat, ale czegoś brakuje, mam wrażenie, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Nie czuć napięcia, jednak mimo wszystko lektura była satysfakcjonująca. Poczułem się trochę tak, jakbym siedział przy ognisku i słuchał starej legendy. 

Pozdrawiam bardzo serdecznie!

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Dzięki, Młody Pisarzu, “poczułem się trochę tak, jakbym siedział przy ognisku i słuchał starej legendy”, właśnie o to mi chodziło.

Fajniej, niż zwykle piszesz, bo jest początek fabuły.

Grunt to zaskakiwać, Finkla, dzięki i pozdrawiam. :)

Dzięki Labinna! Chętnie odpowiem na pytania.

 

L: Czy wiesz, dlaczego o tym i w taki sposób?

M: Chciałem stworzyć coś nowego, dla mnie nietypowego, inspirowałem się “Legendą o zapadniętym kościele na Buczu” W. Krząszcza.

L: Co ci to otworzyło?

M: Dobra creepypasta nie jest zła, od pewnego czasu staram się otwierać, że tak powiem, na folk-horror. Baborów jest miastem. Z tego też względu jak ognia unikałem wyrazów typu: “miasto” czy “gród”.

L: Czy jakieś przeżycia ten szort utworzył?

M: We mnie tak, w czytelnikach nie wiem.

L: Czy przypadkowy czytelnik po przeczytaniu: coś głębiej z życia zrozumie? Przeżyje jako ważną sytuację?

M: Nie przeżyje, ale nie o to chodziło. A może i przeżyje? Zainteresuje się horrorem folklorystycznym?

Jeszcze słowo na temat Krząszcza: podziwiam go za to, że pisał po polsku, czesku, niemiecku i śląsku. Podobają mi się jego “okrągłe”, pełne zdania, niby prosto, lecz ładnie zbudowane. To mnie zainspirowało, to starałem się stylizować.

Ech, Maćku, tym razem jest historyjka z fantastyką, ale cóż, całość zdała mi się mocno skondensowana, jakbyś starał się ją streścić, bo brakło Ci czasu, aby wszystko, a zwłaszcza pobyt chłopców w studni, przedstawić w sposób, który przekonałby mnie, że oni tego naprawdę doświadczyli. I Może dlatego „Legenda o zapadniętym kościele” wydaje mi się taka mało Twoja. Wiem, że nie opisujesz tu własnych przeżyć i może dlatego brakło mi swoistego klimatu, który urzekał w niemal wszystkich wcześniejszych opowiadaniach.

 

A było to tak… → Postawiłabym dwukropek, bo nie ma tu niedopowiedzenia, a wręcz przeciwnie – jest zapowiedź historii, więc: A było to tak:

 

Na­wró­ci­li się na drogę pra­wo­ści i je­dy­nie słusz­nej wiary.

Wy­da­wa­ło się, że wszyst­ko się ułoży i że spo­koj­ne czasy po­wró­cą, jed­nak­że tak się nie stało. Po­ja­wie­nie się no­we­go… → Lekka siękoza.

 

Pew­ne­go razu dwóch na­sto­lat­ków, za­in­try­go­wa­nych opo­wie­ścia­mi ba­bo­row­skiej star­szy­zny wy­po­sa­żo­nych w od­po­wied­ni sprzęt, wy­bra­ło się w oko­li­ce stud­ni. → Słowo nastolatek pojawiło się dopiero w początkach drugiej połowie XX wieku, więc w czasach kiedy dzieje się ta opowieść, nie mogło być znane i nie ma tu racji bytu.

Nie pasuje mi też do tamtych czasów sformułowanie wy­po­sa­żeni w od­po­wied­ni sprzęt, albowiem brzmi zbyt współcześnie.

Proponuję: Pewnego razu dwóch podrostków, zaciekawionych opo­wie­ścia­mi ba­bo­row­skiej star­szy­zny, zabrawszy zwój liny, wy­bra­ło się w oko­li­ce stud­ni.

 

Wnę­trze, jakie sta­nę­ło przed nimi otwo­rem, oka­za­ło się po­sia­dać wła­ści­wo­ści fos­fo­ry­zu­ją­ce… → Wnętrze nie może niczego posiadać.

Proponuję: Wnę­trze, które sta­nę­ło przed nimi otwo­rem, fosforyzowało

 

jako że woda nie prze­kra­cza­ła okre­ślo­ne­go po­zio­mu. → A określony poziom to jaki?

 

Męż­czyź­ni długo czoł­ga­li się po mrocz­nym la­bi­ryn­cie… → Skąd tam wzięli się mężczyźni, skoro do studni zeszło dwóch chłopców?

 

do­tar­li do gi­gan­tycz­nej ko­mo­ry, w któ­rej oczom ich uka­zał się… → A może zwyczajnie: …do­tar­li do gi­gan­tycz­nej ko­mo­ry, w której zobaczyli

 

wśli­zgnę­li się do nawy głów­nej, by ją zwie­dzić. → A może: …wśli­zgnę­li się do nawy głów­nej, aby ją dokładnie obejrzeć.

 

chłop­cy wy­bu­dzi­li się nie­opo­dal drew­nia­ne­go żu­ra­wia z głę­bo­kie­go kosz­ma­ru. → Co to jest żuraw z głę­bo­kie­go kosz­ma­ru?

Proponuję: …chłop­cy wy­bu­dzi­li się z głębokiego koszmaru, nie­opo­dal drew­nia­ne­go żu­ra­wia.

 

Dziś lasek suł­kow­ski oraz oko­licz­ne za­gaj­ni­ki za­chę­ca­ją do pie­szych wę­dró­wek. → Pachnie to masłem maślanym – wędrówkę z reguły odbywa się pieszo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga Reg. Widzę tu sporo błędów, moich błędów, a teksty, jak wiadomo, czyta się gładko tylko wtedy, kiedy takowych nie ma, choć może skondensowanie opowiastki jest problemem samym w sobie? Nie wie, chciałem sprawdzić się w “czymś innym”, w innym sposobie opowiadania. No tak… i co ja bym zrobił bez Ciebie, Jolko-Regulatorko? Łączę podziękowania i serdeczne pozdrowienia. M:) 

Maćku, rozumiem Twoją chęć do odkrywania w sobie nowych możliwości i tworzenia różnych opowiadań, innych od dotychczasowych. A że są w nich pewne usterki… No cóż, przecież to prototyp, dopiero zaczynasz nowe próby, ale jestem pewna, że z czasem opanujesz niedoskonałości i Twoje przyszłe opowiadania będę czytać z przyjemnością równą tej, która towarzyszyła dawnym lekturom.

Serdeczności – Jolka-Regulatorka ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oby tak było, serdeczności! Dzięki za życzenia! :)

Niech się spełnią. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Maćku!

 

Opowiastka, taka o. Tak jak Greasy wspomniał wyżej, coś w rodzaju opowiadanej przez przewodnika wycieczki historyjki. Plusik ode mnie za okolice Głubczyc – moi rodzice tam mieszkali przez kilka lat. :P

Jakoś bardzo nie poruszyło, bo krótkie i raczej przewidywalne, natomiast napisane zgrabnie (a jakieś nieścisłości językowe zostały wymienione przez moich przedpiśców :3).

Masz kliczka ode mnie.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dzięki za klika i szczerość (zawsze w cenie), pozdrawiam, M. :)

Nowa Fantastyka