- Opowiadanie: Monique.M - Egipski gość

Egipski gość

Bar­dzo dzię­ku­ję moim betom :).

 

Za­pra­szam do lek­tu­ry.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Egipski gość

Wrzo­so­we pola cią­gnę­ły się aż po ho­ry­zont. Miło je wspo­mi­na­łem z cza­sów wa­ka­cji na an­giel­skiej wsi. W re­zy­den­cji dziad­ka za­wsze mia­łem swo­bo­dę oraz od­po­czy­nek od su­ro­wej dys­cy­pli­ny ojca, pra­gną­ce­go ukształ­to­wać mnie na sil­ne­go na­stęp­cę w przed­się­bior­stwie han­dlo­wym. Spoj­rza­łem na Iza­bell. Cie­szy­ło mnie, że przy­ję­ła te od­lud­ne te­re­ny z takim samym za­chwy­tem jak ja. Kiedy ode­rwa­ła wzrok od za­cho­dzą­ce­go słoń­ca nad fio­le­to­wy­mi po­la­mi i spoj­rza­ła na mnie roz­iskrzo­ny­mi, zie­lo­ny­mi ocza­mi, tylko utwier­dzi­łem się w prze­ko­na­niu, że to wła­śnie z tą ko­bie­tą chcę iść przez życie.

– Czy tam w od­da­li jest re­zy­den­cja two­je­go dziad­ka?

Powóz wybił się na ka­mie­niu, spra­wia­jąc, że pod­sko­czy­li­śmy na sie­dze­niach.

– Tak, ale nie spo­dzie­waj się po niej za dużo. Mnie od za­wsze przy­po­mi­na­ła stare za­mczy­sko z mrocz­ny­mi za­ka­mar­ka­mi.

Za późno ugry­złem się w język. Fa­scy­na­cja Iza­bell tym miej­scem jesz­cze wzro­sła. Po­zna­łem to po do­łecz­kach, które za­wsze po­ja­wia­ły się przy tym jej szcze­gól­nym uśmie­chu.

Wkrót­ce wje­cha­li­śmy przez oka­za­łą bramę na skry­ty w cie­niu dzie­dzi­niec i za­trzy­ma­li­śmy się tuż przy sze­ro­kich ka­mien­nych scho­dach. Do po­wo­zu pod­cho­dził już lokaj, John. Iza­bell wy­sia­da­jąc, wspar­ła się na moim ra­mie­niu, z za­cie­ka­wie­niem się roz­glą­da­jąc. Wtem z uda­wa­nym prze­stra­chem wska­za­ła na rzeź­by nad wej­ściem. Sie­dzą­ce na gzym­sach gar­gul­ce, spo­glą­da­ły na nas nie­przy­jaź­nie. Ze smut­kiem do­strze­głem, że od mojej ostat­niej wi­zy­ty fa­sa­da jesz­cze bar­dziej po­czer­nia­ła, po­twier­dza­jąc, iż po­sia­dłość lata świet­no­ści ma już za sobą, odkąd ode­szła bab­cia. Po chwi­li w drzwiach po­ja­wił się dzia­dek z roz­wia­nym, siwym wło­sem i nie­na­gan­nie przy­strzy­żo­ną bród­ką. Przy każ­dym kroku to­wa­rzy­szył mu stu­kot laski.

– Jak do­brze, że już je­ste­ście i wpro­wa­dzi­cie tro­chę życia w te mury. Ach, Iza­bell. Jak za­wsze pięk­na. – Mu­snął usta­mi wierzch smu­kłej dłoni w rę­ka­wicz­ce. – Nawet nie wiesz jak cie­szę się, że wresz­cie mnie od­wie­dzi­łaś.

– Ja rów­nież. Znów bę­dzie­my mogli za­grać par­tyj­kę sza­chów. Pra­gnę­łam także zo­ba­czyć po­sia­dłość. Wiele sły­sza­łam o pięk­nie kwit­ną­cych wrzo­so­wi­skach i wspa­nia­łych przy­ję­ciach, jakie się tu od­by­wa­ły.

– Eh, me­lo­dia prze­szło­ści.

Ro­ze­śmia­łem się w duchu, że dzia­dek całą uwagę prze­niósł na swoją ulu­bie­ni­cę, o mnie już za­po­mi­na­jąc.

– A jak baron się miewa? – spy­ta­ła Iza­bell z tro­ską.

– Jest jak jest, nie będę na­rze­kał, zwłasz­cza że nie­któ­rzy mają się go­rzej. Jak na przy­kład ten okaz, który zaraz wam po­ka­żę. Przy­szedł za­le­d­wie kilka dni temu i je­stem z niego ogrom­nie dumny.

Wes­tchną­łem po cichu, już wie­dząc co to może być.

Kiedy wcho­dzi­li­śmy po scho­dach, wiatr znad wrzo­so­wisk za­wiał moc­niej, strą­ca­jąc Iza­bell ka­pe­lusz z pió­ra­mi i bu­rząc mi­ster­nie upię­ty kok ma­ho­nio­wych wło­sów. Ka­mer­dy­ner w ostat­niej chwi­li zła­pał zgubę.

– Brawo, John – po­chwa­li­łem re­fleks, bądź co bądź, już niemło­de­go męż­czy­zny.

 

Dzia­dek po­pro­wa­dził nas przez oka­za­ły hall, wy­ło­żo­ny ciem­ną bo­aze­rią, na­stęp­nie przez ko­lej­ne po­ko­je, aż do­tar­li­śmy do mu­zeum. Ina­czej nie po­tra­fię teraz my­śleć o tym miej­scu, które za moich dzie­cię­cych cza­sów było „mę­skim” po­ko­jem. Pa­mię­ta­łem, jak w pew­nym mo­men­cie dzia­dek za­czął usta­wiać tam sta­ro­żyt­ne wazy czy dro­go­cen­ne egip­skie bi­be­lo­ty, by zro­bić wra­że­nie na go­ściach, ra­czą­cych się kie­lisz­kiem bran­dy w opa­rach cygar.

Usły­sza­łem wes­tchnie­nie za­chwy­tu Iza­bell. Mnie sa­me­go ów widok ra­czej mier­ził. Ob­ra­zy wiel­kich mi­strzów za­stą­pio­no opra­wio­ny­mi za szkłem pa­pi­ru­sa­mi i ry­ci­na­mi za­byt­ków wy­ko­na­nych pod­czas wy­praw Na­po­le­ona. Na wprost wej­ścia wi­siał obraz przed­sta­wia­ją­cy za­chód słoń­ca nad pi­ra­mi­da­mi w od­cie­niach brązu i złota.

– Do tego dzie­ła, moja droga, zo­sta­ła użyta spe­cjal­na farba. – Dzia­dek sta­nął tuż pod ob­ra­zem, uśmie­cha­jąc się z dumą. – Nie­sa­mo­wi­te brą­zo­we od­cie­nie po­wsta­ły dzię­ki do­da­niu sprosz­ko­wa­nej mumii. A tu – pod­niósł de­li­kat­nie bu­te­lecz­kę z sza­rym pyłem – jest kurz z pi­ra­mi­dy sa­me­go Pe­pie­go I. Ponoć wy­mie­sza­ny z al­ko­ho­lem czyni cuda.

Kiedy dzia­dek od­wró­cił się, by od­sta­wić swój skarb, Iza­bell spoj­rza­ła na mnie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi, po czym wzdry­gnę­ła się z obrzy­dze­nia. Widać, nawet dla niej było to już za wiele. Ner­wo­wo za­krę­ci­łem wąsik, szyb­ko ga­niąc się w my­ślach za ten nie­mą­dry nawyk.

W szkla­nych ga­blo­tach, usta­wio­nych przy ścia­nach, le­ża­ły amu­le­ty, tur­ku­so­we ska­ra­be­usze, złote na­szyj­ni­ki, błę­kit­ne fi­gur­ki z fa­jan­su i ma­lo­wa­ne­go drew­na przed­sta­wia­ją­ce ludz­kie po­sta­ci, koty oraz hi­po­po­ta­my. Na środ­ku po­ko­ju stał ogrom­ny, ka­mien­ny sar­ko­fag, z wy­ku­tą na wieku po­sta­cią. Jed­nak to za za­su­nię­tą czer­wo­ną ko­ta­rą znaj­do­wa­ła się perła w ko­lek­cji dziad­ka. Za jed­nym po­cią­gnię­ciem sznu­ra za­sło­ny roz­su­nę­ły się, uka­zu­jąc mumię. Na szczę­ście brud­ne ban­da­że za­sła­nia­ły szpet­ną, za­pew­ne nad­gry­zio­ną zębem czasu twarz, tak jak i resz­tę ciała. Mu­sia­ła być na­praw­dę stara, skoro bra­ko­wa­ło jej dwóch pal­ców. We­wnątrz drew­nia­ne­go sar­ko­fa­gu, w któ­rym stała, wy­ma­lo­wa­no z ogrom­ną sta­ran­no­ścią hie­ro­gli­fy. Ptaki, dło­nie i inne nie­zro­zu­mia­łe sym­bo­le trwa­ły w rów­nych ko­lum­nach, skry­wa­jąc ta­jem­ni­cę owego nie­szczę­śni­ka. Peł­ga­ją­ce pło­mie­nie lamp nie­mal go oży­wia­ły.

Dla mnie to całe sza­leń­stwo wokół Egip­tu było nie­zro­zu­mia­łe. Ow­szem, raz od­wie­dzi­łem przy­ja­cie­la, egip­to­lo­ga, na jego wy­ko­pa­li­skach w Te­bach. Zro­bi­ły na mnie wra­że­nie sta­ro­żyt­ne, mo­nu­men­tal­ne bu­dow­le, uka­zu­ją­ce po­tę­gę ów­cze­sne­go pań­stwa. Ale tu, w An­glii, prze­ro­dzi­ło się to bar­dziej w pa­ro­dię fa­scy­na­cji, niż rze­czy­wi­stą chęć po­zna­nia tej kul­tu­ry. Nie raz sły­sza­łem o przy­ję­ciach, na któ­rych śmie­tan­ka to­wa­rzy­ska za­ba­wia­ła się w od­wi­ja­nie ban­da­ży mumii i za­bie­ra­nie zna­le­zio­nych wśród nich amu­le­tów. A kiedy szcząt­ki nie były już po­trzeb­ne, pa­lo­no je w pie­cach. Cóż za brak sza­cun­ku dla zmar­łych, dla mnie do­praw­dy nie­po­ję­ty. Cie­szy­łem się, że Iza­bell w tym wzglę­dzie po­dzie­la­ła mój po­gląd. Wi­dzia­łem, jak z ulgą od­cho­dzi od po­sta­ci, skry­tej za brud­ny­mi ban­da­ża­mi.

– To wszyst­ko jest fa­scy­nu­ją­ce, lecz długa droga z Lon­dy­nu znu­ży­ła nas. – Za­wsze byłem pod wra­że­niem tak­tow­no­ści Iza­bell.

– Tak, oczy­wi­ście. – Dzia­dek się zre­flek­to­wał. – Wasze ba­ga­że za­pew­ne są już w po­ko­jach. John was za­pro­wa­dzi. A wie­czo­rem za­pra­szam na ko­la­cję. Wresz­cie od­ku­rzy­my por­ce­la­nę i krysz­ta­ło­we kie­lisz­ki.

 

Stół jak za­wsze wy­glą­dał wspa­nia­le, co za­wdzię­cza­li­śmy Sarze. Razem z mężem zo­sta­ła, wier­nie słu­żąc dziad­ko­wi. Resz­ta służ­by ode­szła do in­nych domów, gdzie życie to­wa­rzy­skie kwi­tło.

– I jak, moja droga, po­do­ba ci się ko­lek­cja? – za­gad­nął dzia­dek, od­sta­wia­jąc kie­li­szek z winem.

– Jest wspa­nia­ła. Will jed­nak nie żar­to­wał, mó­wiąc na nią małe mu­zeum. Pięk­ne ry­ci­ny eg­zo­tycz­nych miejsc spra­wia­ją, że mam ocho­tę od­wie­dzić te miej­sca. – Spoj­rza­ła na mnie z na­dzie­ją, a ja już w my­ślach ob­li­cza­łem, ile te wy­ciecz­ki będą nas kosz­to­wać.

– A mumia? – do­py­ty­wał się dzia­dek.

Tym razem zer­k­nę­ła na mnie pło­chli­wie, po czym zde­cy­do­wa­ła się na wy­zna­nie praw­dy.

– Bar­dzo lubię ta­jem­ni­ce i nie­co­dzien­ne miej­sca, lecz uświa­do­mi­łam sobie, że sta­nię­cie twa­rzą w twarz z mumią, to jed­nak za wiele.

To wy­zna­nie za­sko­czy­ło mnie. Uśmiech­ną­łem się pod nosem. A jed­nak są gra­ni­ce jej sza­leń­czej od­wa­gi i cie­ka­wo­ści. Nie­ste­ty teraz uwaga go­spo­da­rza sku­pi­ła się na mnie.

– Wil­lia­mie, a ty nadal pa­rasz się han­dlem? – spy­tał z prze­ką­sem dzia­dek, od­sta­wia­jąc kie­li­szek z winem. Już tyle razy po­ru­sza­li­śmy temat mo­je­go nie­god­ne­go dżen­tel­me­na za­ję­cia, że mia­łem tego ser­decz­nie dość.

– Gdyby nie ten nie­szczę­sny han­del, nie pił­byś co rano swo­jej uko­cha­nej kawy.

Sta­rusz­ka przez chwi­lę za­mu­ro­wa­ło, ale po­ma­łu od­zy­ski­wał rezon. Na szczę­ście z po­mo­cą przy­by­ła Iza­bell.

– Pięk­ny pier­ścień.

Dzia­dek spoj­rzał z za­do­wo­le­niem na palec.

– Ma długą hi­sto­rię…

Pa­trze­nie na za­chwy­co­ną żonę za­wsze spra­wia­ło mi ra­dość. Czy tak wy­glą­da mi­łość? Iza­bell przy­po­mi­na­ła mi bab­cię. Obie były cie­ka­wy­mi świa­ta, za­rad­ny­mi i cie­pły­mi ko­bie­ta­mi.

Głos dziad­ka wy­rwał mnie z za­my­śle­nia.

– A jak wam się żyje w mał­żeń­stwie? Ślub nie stłu­mił wa­szych uczuć?

– Hę?

– Pa­trzysz na Iza­bell, tak jak ja nie­gdyś na swoją panią serca.

Z twa­rzy dziad­ka w jed­nej chwi­li ulot­ni­ła się ra­dość, za­stą­pio­na no­stal­gią. Iza­bell spoj­rza­ła na mnie wy­mow­nie, jed­nak nie po­tra­fiąc czy­tać w my­ślach, nie mia­łem po­ję­cia o co jej cho­dzi. Wzię­ła więc spra­wy w swoje ręce.

– Może za­gra­my par­tyj­kę sza­chów? – spy­ta­ła.

– A chęt­nie, chęt­nie. Już tak dawno nie gra­łem. – Dzia­dek po­ło­żył po­ora­ną zmarszcz­ka­mi i czer­wo­ny­mi żył­ka­mi dłoń, na jej po­moc­nym przed­ra­mie­niu. Zda­łem sobie spra­wę, że ostat­nio sta­rość do­tknę­ła tego po­czci­we­go czło­wie­ka bar­dziej, niż pa­mię­ta­łem.

– A wiesz ko­cha­na, jakie mam nie­sa­mo­wi­te sny? Nie zgad­niesz, gdzie się w nich prze­no­szę.

– Do Egip­tu?

– Do­kład­nie! Nawet sobie nie wy­obra­żasz, jakie pięk­ne pa­ła­ce tam widzę z barw­ny­mi po­sadz­ka­mi i wy­ma­lo­wa­ny­mi na ścia­nach sce­na­mi dzi­kie­go ptac­twa, wzbi­ja­ją­cy­mi się do lotu ponad trzci­ny. Pro­ste, a za­ra­zem kunsz­tow­ne am­fo­ry, pół­mi­ski pełne dak­ty­li, fig i wi­no­gron. A uczty są wprost wspa­nia­łe. Orien­tal­ny za­pach ka­dzi­deł otula, mu­zy­ka do­da­je życia, a tan­cer­ki cie­szą oczy. Gra w Senet po­tra­fi być bar­dzo eks­cy­tu­ją­ca. A kiedy tego jest za dużo, wy­cho­dzę do przy­pa­ła­co­wych ogro­dów peł­nych kwia­tów, aka­cji oraz dak­ty­low­ców i za­nu­rzam się w chłod­nej wo­dzie ba­se­nu. Tak, tak, kró­lew­skie życie…

Uśmiech­ną­łem się, przy­słu­chu­jąc nik­ną­cym w od­da­li fan­ta­zjom dziad­ka. Jed­no­cze­śnie cie­szy­łem się, że choć we śnie ma uko­je­nie.

 

Trzę­sie tak samo jak powóz. I śmier­dzi, tylko ina­czej. Obej­rza­łem się za sie­bie i zo­ba­czy­łem kłęby czar­ne­go dymu. Zmarsz­czy­łem nos. Ale lu­dzie oglą­da­ją się za mną z uzna­niem. Pro­stu­ję się więc dum­nie. Nagle żo­łą­dek pod­cho­dzi mi do gar­dła. Zer­kam w dół i widzę, jak koła pró­bu­ją ode­rwać się od drogi. Raz i drugi, aż w końcu au­to­mo­bil unosi się ku prze­stwo­rzom. Świat z góry do­praw­dy jest in­te­re­su­ją­cy. Spo­glą­dam na Iza­bell. Lecz jej nie ma. Sły­szę tylko jej głos.

– Will… sły­szysz?

Roz­glą­dam się za nią, lecz chmu­ra, w którą wła­śnie wpa­dłem jest ni­czym gęsta mgła. Czuję jed­nak, jak z czu­ło­ścią gła­dzi mą dłoń. Kiedy wy­la­tu­je­my z ob­ło­ku, spo­glą­dam na uko­cha­ną i widzę mumię! Z czasz­ki ob­le­czo­nej po­żół­kłą skórą zwi­sa­ją ban­da­że. W miej­scu oczo­do­łów wy­zie­ra­ją czar­ne dziu­ry. Mumia uśmie­cha się, wy­po­wia­da­jąc moje imię:

– Will. Sły­szysz to? Will, sły­sza­łeś?

– Co?!

Otwo­rzy­łem oczy zu­peł­nie zdez­o­rien­to­wa­ny. Serce wa­li­ło mi w pier­si, czu­łem jak kro­ple potu spły­wa­ją po twa­rzy. Wszyst­ko było roz­ma­za­ne w świe­tle księ­ży­ca, wdzie­ra­ją­cym się przez nie­za­sło­nię­te okna. Szyb­ko spoj­rza­łem w lewo i ode­tchną­łem z ulgą. Iza­bell wy­glą­da­ła na tro­chę za­nie­po­ko­jo­ną, ale tak samo pięk­ną jak za­wsze. Która to mogła być go­dzi­na? Usia­dłem na łóżku i spoj­rza­łem na okno. W od­da­li bły­snę­ło na ciem­nym nie­bo­skło­nie, mi­nę­ła jed­nak dłuż­sza chwi­la nim usły­sza­łem grzmot. W końcu do­szło do mnie, że Iza­bell pa­trzy na mnie wy­cze­ku­ją­co.

– O co cho­dzi?

Z dołu do­cie­ra­ło do nas ci­chut­kie wy­bi­ja­nie go­dzi­ny trze­ciej.

– Coś sły­sza­łam za drzwia­mi.

– Pew­nie mysz. – Sta­ra­łem się za­cho­wać po­wa­gę, po­wstrzy­mu­jąc zie­wa­nie. Choć zaraz sobie uzmy­sło­wi­łem, że stra­sze­nie ko­bie­ty gry­zo­niem to rów­nież nie jest doby po­mysł. Ale nie w przy­pad­ku mojej żony. Jej mina mó­wi­ła wszyst­ko, lecz ja rów­nież bywam nie­ustę­pli­wy. Nie mia­łem naj­mniej­szej ocho­ty wy­cho­dzić z cie­płe­go łóżka i szwen­dać się po zim­nych i ciem­nych ko­ry­ta­rzach. I to wcale nie dla­te­go, że od dziec­ka mnie prze­ra­ża­ły nawet za dnia, zwłasz­cza po kilku hi­sto­ryj­kach Johna o du­chach przod­ków.

– Znowu!

Nad­sta­wi­łem uszu, ale na­praw­dę nic nie sły­sza­łem.

– Naj­droż­sza, to stary dom pełen prze­cią­gów i skrzy­pie­nia. Dzia­ła nawet na moją wy­obraź­nię, lecz nie mo­że­my po­pa­dać w sza­leń­stwo. Poza tym nad­cho­dzi burza, może to grzmo­ty sły­szysz. – Wi­dzia­łem, że nadal jest nie­prze­ko­na­na. – Przy­tul się do mnie i sta­raj za­snąć. Wiem, jakie to trud­ne w nowym miej­scu.

– Nie widać tego po tobie – za­żar­to­wa­ła, po czym uło­ży­ła głowę na mojej pier­si. Sen jed­nak nie przy­szedł od razu. Kiedy tylko za­my­ka­łem oczy, od razu wi­dzia­łem mumię, wpa­tru­ją­cą się we mnie czar­ną ot­chła­nią. Nagły huk kro­pel o szyby, wy­rwał Iza­bell z lek­kie­go snu. Wtu­li­ła się we mnie bar­dziej, kiedy bły­ska­wi­ce, jedna za drugą, roz­ja­śnia­ły nasz pokój, rzu­ca­jąc na ścia­ny po­wy­krzy­wia­ne cie­nie.

– Mia­łeś rację co do re­zy­den­cji. Po­tra­fi być prze­ra­ża­ją­ca – szep­nę­ła.

 

Oka­zu­je się, że nie tylko brak snu, ale rów­nież mary nocne i burza mogą spra­wić, że czło­wiek wsta­je rano nie­wy­spa­ny. Zwłasz­cza jeśli gonią cię ko­ry­ta­rza­mi zjawy. Po Iza­bell wi­dzia­łem, że rów­nież źle spała. Także dzia­dek zja­wił się na śnia­da­niu tro­chę nie­obec­ny. Prze­krwio­ne oczy i jesz­cze więk­sze sińce, niż do­tych­czas zwra­ca­ły uwagę. Mu­sia­łem po­roz­ma­wiać z Joh­nem na ten temat. Może na­le­ża­ło wy­na­jąć im dom nie­da­le­ko nas? Wtedy mógł­bym się nim zająć. Tak, to dobry po­mysł.

– Czy coś pan sły­szał w nocy? – Iza­bell nie da­wa­ła za wy­gra­ną, kon­ty­nu­ując nocne śledz­two.

– Sły­szał? Eee… chyba nie. Mam twar­dy sen. Will, po­dasz mi sól? Pró­bo­wa­łaś już jajek na mięk­ko? Nasze wiej­skie są prze­pysz­ne. Na pewno w mie­ście nie macie ta­kich.

– Za­pew­ne nie – od­po­wie­dzia­ła, roz­glą­da­jąc się po ja­dal­ni, jakby w po­szu­ki­wa­niu od­po­wie­dzi lub choć­by wska­zów­ki.

Po obie­dzie za­bra­łem Iza­bell na spa­cer po wrzo­so­wi­sku. Tak jak my­śla­łem, była to dobra de­cy­zja. Oboje wy­rwa­li­śmy się z tego przy­tła­cza­ją­ce­go, ciem­ne­go za­mczy­ska, wprost w ob­ję­cia ni­czym nie­zmą­co­nej wol­no­ści. Iza­bell wy­glą­da­ła tak ma­low­ni­czo z roz­wia­ny­mi wło­sa­mi na tle wrzo­sów, które zry­wa­ła do bu­kie­tu, wsłu­cha­na w śpiew po­krzew­ka, a ja przy­po­mi­na­łem sobie czasy dzie­ciń­stwa. W od­da­li lis prze­ciął ścież­kę, nawet nie za­szczy­ca­jąc nas spoj­rze­niem.

Nim się obej­rza­łem, sta­łem przed sa­mot­nym drze­wem, ma­ją­cym pie­czę nad oko­li­cą z nie­wiel­kie­go wzgó­rza. Było ono nie­zwy­kłe z jesz­cze jed­ne­go wzglę­du – z pnia wy­zie­ra­ła ogrom­na dziu­ra, a śro­dek był pusty, two­rząc do­sko­na­łą kry­jów­kę.

– Czę­sto ba­wi­łem się tu z przy­ja­cie­lem. Uda­wa­li­śmy, że drze­wo jest ma­gicz­ne i za­bie­ra nas w zu­peł­nie inne miej­sce.

Iza­bell zaj­rza­ła do środ­ka, po czym wy­szła, trzy­ma­jąc wy­słu­żo­ną procę.

– Wszę­dzie jej szu­ka­łem! – ucie­szy­łem się, ob­ra­ca­jąc ją w dło­niach.

– Twoja?

– Tak. Tho­mas nie lubił prze­mo­cy, dla­te­go to ja za­wsze byłem obroń­cą ple­mie­nia, a on ob­my­ślał stra­te­gie.

– A przed czym ucie­ka­li­ście?

– Przed czym? – uda­wa­łem, że za­my­ślam się nad tym py­ta­niem, lecz przed ocza­mi od razu sta­nął mi oj­ciec. – Chyba przed pre­sją oto­cze­nia.

Iza­bell ski­nę­ła głową. Nagle krzyk­nę­ła:

– Zo­bacz! Ja­strząb!

Spoj­rza­łem na niebo aku­rat w mo­men­cie, kiedy dra­pież­ny ptak pi­ko­wał w dół, po czym z pre­cy­zją spadł mię­dzy wrzo­sy.

– Nie, to drzem­lik. Sokół.

Kiedy Iza­bell wsu­nę­ła dłoń w moją, moc­niej ją ści­sną­łem. Sta­li­śmy tak, za­chwy­ca­jąc się pło­mien­nym za­cho­dem słoń­ca nad pur­pu­ro­wym mo­rzem.

 

– Will! Obudź się!

Mu­sia­ła minąć chwi­la nim zda­łem sobie spra­wę, gdzie je­stem i co się dzie­je. Ko­cha­łem moją świe­żo po­ślu­bio­ną żonę, ale chwi­la­mi na­praw­dę mia­łem ocho­tę ją udu­sić. Mimo to grzecz­nie spy­ta­łem.

– Cóż się stało?

– Znów to sły­sza­łam. Je­stem pewna, że dzie­je się tu coś dziw­ne­go.

Już bra­łem wdech, by po­now­nie wy­tłu­ma­czyć, że to tylko jej ima­gi­na­cja, kiedy w re­zy­den­cji roz­legł się po­tęż­ny huk, od­bi­ja­ją­cy się echem po ko­ry­ta­rzach. Spoj­rze­li­śmy na sie­bie za­sko­cze­ni, po czym jej mina zmie­ni­ła się w: a nie mó­wi­łam.

– Teraz to już chyba spraw­dzisz? – spy­ta­ła miłym gło­si­kiem.

Wy­sko­czy­łem z łóżka i za­pa­li­łem lamp­kę. Spoj­rza­łem na ubie­ra­ją­cą szla­frok Iza­bell.

– Co ro­bisz?

– My­ślisz, że zo­sta­nę tu sama?

Dałem spo­kój, nie było sensu się kłó­cić. Oboje ostroż­nie wyj­rze­li­śmy na ko­ry­tarz. Ni­ko­go. Je­dy­nie ciem­ność po­chła­nia­ła świa­tło mi­go­czą­ce­go pło­mie­nia. Po­wo­li, tak by kroki nie zdra­dzi­ły na­szej obec­no­ści, ru­szy­li­śmy do scho­dów. To­wa­rzy­szy­ły nam tylko por­tre­ty moich przod­ków, spo­glą­da­ją­ce na nas w mil­cze­niu, nim znów nie nik­nę­ły w ciem­no­ści. Sta­ra­łem się nie dać po sobie po­znać, jak bar­dzo nie­swo­jo się czuję, lecz Iza­bell, mocno ści­ska­ją­ca moje ramię, nawet tego nie za­uwa­ży­ła. Razem było nam raź­niej. Nagle Iza­bell po­tknę­ła się i wpa­dła na zbro­ję. Ogłu­sza­ją­cy zgrzyt me­ta­lu o metal roz­szedł się falą po ko­ry­ta­rzu.

– Szlag…

– Prze­pra­szam – szep­nę­ła lę­kli­wie.

Jesz­cze nigdy nie wi­dzia­łem jej w takim sta­nie. Szyb­ko pod­ję­li­śmy marsz. Mu­sia­łem spraw­dzić czy z dziad­kiem wszyst­ko w po­rząd­ku. Kiedy jed­nak sta­nę­li­śmy na skrzy­żo­wa­niu ko­ry­ta­rzy za­wa­ha­łem się. Coś tknę­ło mnie, by za­miast do jego sy­pial­ni, udać się do egip­skie­go po­ko­ju.

– Chodź na dół – szep­ną­łem, a ona przy­tak­nę­ła, zer­ka­jąc za sie­bie.

Czy stop­nie za­wsze tak skrzy­pia­ły? Za­sta­na­wia­łem się, scho­dząc jak naj­ostroż­niej. By­li­śmy w po­ło­wie scho­dów, kiedy Iza­bell ści­snę­ła mocno mą dłoń, wzdy­cha­jąc. Na dole, w bla­sku księ­ży­ca, mi­gnę­ła jakaś po­stać. Przy­mkną­łem oczy, pró­bu­jąc uspo­ko­ić tłu­ką­ce się w pier­si serce. Z za­wa­ha­niem zro­bi­łem ko­lej­ny krok i ko­lej­ny, zmu­sza­jąc się do pój­ścia śla­da­mi zjawy. Wie­dzia­łem, gdzie zmie­rza­ła – do mu­zeum. Pra­gną­łem mieć to już za sobą. Przy­spie­szy­łem kroku i po chwi­li wpa­dłem do po­ko­ju, by zo­ba­czyć nie­co­dzien­ną scenę. John, nasza zjawa, wła­śnie uspo­ka­jał roz­trzę­sio­ne­go dziad­ka, sto­ją­ce­go przy otwar­tym ka­mien­nym sar­ko­fa­gu. Zdo­bio­na płyta le­ża­ła na pod­ło­dze.

– Czy ktoś mi powie co tu się dzie­je?! – po­wie­dzia­łem ostrzej niż za­mie­rza­łem, ale moje nerwy były zszar­ga­ne do gra­nic moż­li­wo­ści.

Dzia­dek wy­glą­dał, jakby dalej był w szoku i nie­wie­le ro­zu­miał. Lokaj pa­trzył na mnie wy­stra­szo­ny, ale zdol­ny do mó­wie­nia.

– Joh­nie, pro­szę, wy­tłu­ma­czysz mi to?

Słu­żą­cy zer­k­nął na swo­je­go pana, wes­tchnął z re­zy­gna­cją, po czym po­wie­dział:

– Odkąd przy­by­ła tu ta mumia, dzie­ją się dziw­ne rze­czy. Pan wsta­je w nocy i przy­cho­dzi tu. Kazał rów­nież sobie zro­bić le­kar­stwo z mumii – wska­zał na bra­ku­ją­ce palce u jej ręki.

– Świet­nie, pew­nie to mu szko­dzi. Szar­la­tań­stwo. – Pod­sze­dłem do ka­mien­ne­go wieka. Pró­bo­wa­łem je pod­nieść i usta­wić na miej­scu, lecz nawet nie udało mi się go pod­wa­żyć. – A kto w takim razie prze­su­nął wieko? Prze­cież to waży z tonę.

John po­krę­cił bez­rad­nie głową.

Iza­bell naj­wy­raź­niej do­szła do sie­bie, gdyż po­de­szła do dziad­ka i ujęła jego dłoń. Czer­wo­ne żyłki wy­glą­da­ły jesz­cze wy­raź­niej pod per­ga­mi­no­wą skórą.

– Wiesz moja droga czego się boję? – spy­tał, nie swoim gło­sem, wciąż wpa­tru­jąc się w dal. – Osta­tecz­ne­go końca… – wy­char­czał, dziw­nie ar­ty­ku­łu­jąc słowa.

– Dość tego wszyst­kie­go. Trze­ba to upo­rząd­ko­wać. Joh­nie, po­jedź jak naj­szyb­ciej po le­ka­rza. Po dro­dze od­wiedź są­sied­nią re­zy­den­cję i jeśli na miej­scu bę­dzie Tho­mas, ubła­gaj go, by przy­je­chał jak naj­szyb­ciej. Po­wiedz mu, że cho­dzi o mumię. To na pewno go zwabi.

Słu­żą­cy ski­nął głową i bez­zwłocz­nie wy­szedł z po­ko­ju.

– Tho­mas? Twój przy­ja­ciel z lat dzie­cię­cych?

– Tak. Tho­mas Her­bert, hra­bia Car­nar­von. Jest egip­to­lo­giem i to on wła­śnie za­ra­ził dziad­ka pasją do tego wszyst­kie­go – zro­bi­łem nie­okre­ślo­ny ruch dło­nią. – Czy zaj­miesz się z Sarą moim dziad­kiem. Za­bierz­cie go do sy­pial­ni.

Iza­bell ski­nę­ła głową.

 

Czas dłu­żył się nie­mi­ło­sier­nie. Serce bo­la­ło mnie, kiedy wi­dzia­łem dziad­ka le­żą­ce­go w łóżku i wpa­tru­ją­ce­go się w sufit. Na ni­czym nie mo­głem sku­pić myśli. Hałas na pod­jeź­dzie po­de­rwał nas z Iza­bell. Zo­sta­wi­li­śmy sta­rusz­ka pod opie­ką Sary i wy­bie­gli­śmy na spo­tka­nie go­ścia. Oka­za­ło się, że pierw­szy przy­był Tho­mas. Ener­gicz­nie uści­snął mi dłoń, ski­nął Iza­bell, ale wzrok ucie­kał mu w głąb re­zy­den­cji. Nie było sensu zwle­kać.

– Dawno tu nie byłem – rzekł, roz­glą­da­jąc się po po­ko­ju. – Widzę kilka no­wych ar­te­fak­tów… ooo! – Za­chwiał się, po­ty­ka­jąc o wieko sar­ko­fa­gu. – A cóż to tu robi?

– Nie wiemy. Nagle w nocy usły­sze­li­śmy huk i przy­bie­gli­śmy tu. Ale prze­cież dzia­dek nie mógł tego zro­bić.

Tho­mas jed­nak był już przy mumii, do­kład­nie ją stu­diu­jąc. Nie uszedł jego uwa­dze brak pal­ców. Zer­k­nął na mnie, a ja ski­ną­łem. Wes­tchnął je­dy­nie i wró­cił do ba­da­nia sta­ro­żyt­ne­go go­ścia. Z uwagą stu­dio­wał rów­nież hie­ro­gli­fy wy­ma­lo­wa­ne we­wnątrz sar­ko­fa­gu.

– Jam jest Ahmes – od­czy­tał po­wo­li, błą­dząc dło­nią wzdłuż tek­stu – ka­płan Ozy­ry­sa, boga od­ro­dzo­ne­go życia. Tak jak i on zo­stał wskrze­szo­ny, tak i ja zo­sta­nę… hmmm, tego znaku nie znam.

Tho­mas wy­cią­gnął z kie­sze­ni nie­wiel­ki, wy­słu­żo­ny no­tat­nik i za­czął go wer­to­wać. Co chwi­lę po­rów­ny­wał za­pi­sa­ne w nim tre­ści do zna­ków w sar­ko­fa­gu.

– Ten znak okrę­gu ozna­cza pier­ścień. A tu wi­dzi­my amu­let tit. Nie­zwy­kłe… tak… – Nagle się wy­pro­sto­wał. – Czy przy mumii był pier­ścień?

Za­sko­czył mnie tym py­ta­niem.

– Nie wiemy. Kiedy tu przy­je­cha­li­śmy nic ta­kie­go nie do­strze­gli­śmy.

Ku mo­je­mu naj­wyż­sze­mu zdzi­wie­niu Tho­mas za­czął de­li­kat­nie ob­ma­cy­wać naj­pierw dło­nie mumii, a na­stęp­nie tułów. Spod ban­da­ży wy­cią­gnął małą złotą fi­gur­kę belki z czte­re­ma po­przecz­ny­mi kre­ska­mi.

– Dżed, fi­lar-drze­wo, po­wią­za­ne z Ozy­ry­sem. Ozna­cza trwa­nie. Ale gdzie jest pier­ścień? A może był na od­cię­tym palcu i spadł? – szep­tał do sie­bie, go­rącz­ko­wo szu­ka­jąc, tym razem na pod­ło­dze. Za­glą­dał nawet za po­stu­men­ty.

– Taki złoty z dziw­nym zna­kiem na górze? – usły­sza­łem za sobą Iza­bell, która odkąd tu we­szli­śmy, nie zbli­ży­ła się do mumii. – Baron ma go na palcu.

W jed­nej chwi­li przy­ja­ciel po­bladł, a mój żo­łą­dek skur­czył się bo­le­śnie. Wy­czu­łem kło­po­ty.

– Co to ozna­cza?

Lecz on zbył moje py­ta­nie i ru­szył ku Iza­bell.

– To bar­dzo ważne. Jak wy­glą­dał ten znak? Czy tak jak tam­ten hie­ro­glif? – wska­zał na sar­ko­fag.

– Nie wiem, nie widzę.

– To po­dejdź­my – za­pro­po­no­wał Tho­mas, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc pod­pro­wa­dzić Iza­bell bli­żej, lecz ona cof­nę­ła się gwał­tow­nie, krę­cąc głową.

– Do­brze, zrób­my ina­czej. – Tho­mas otwo­rzył no­tat­nik i po­ka­zał nam dziw­ny sym­bol przy­po­mi­na­ją­cy po­stać czło­wie­ka z głową i rę­ka­mi uło­żo­ny­mi wzdłuż tu­ło­wia.

– Tak, to to – przy­tak­nę­ła Iza­bel.

– Węzeł Izydy. Amu­let po­zwa­la­ją­cy po­ru­szać się po za­świa­tach i nie tylko. Muszę zo­ba­czyć się z ba­ro­nem. Lecz bądź­my ostroż­ni.

– Niby czemu? – Jego słowa zi­ry­to­wa­ły mnie. – Prze­cież to scho­ro­wa­ny sta­ru­szek, z któ­rym teraz nawet nie ma kon­tak­tu.

– I w tym szan­sa – od­parł do­bit­nie. – Na­sze­mu egip­skie­mu go­ścio­wi tra­fi­ło się nie­od­po­wied­nie ciało.

O czym on mówi?! Jakie ciało? Pró­bo­wa­łem do­go­nić Tho­ma­sa, lecz udało mi się to do­pie­ro przy drzwiach sy­pial­ni.

– Mu­si­my być ostroż­ni – po­wie­dział, pa­trząc mi pro­sto w oczy, po czym wszedł do środ­ka.

Wkro­czy­łem tuż za nim, lecz za­miast uj­rzeć cho­re­go, zo­ba­czy­li­śmy puste łóżko i pod­no­szą­cą się z pod­ło­gi Sarę.

– On… on… osza­lał! Nagle wstał, więc pró­bo­wa­łam go za­trzy­mać, ale od­trą­cił mnie z taką siłą, że upa­dłam. I… i… dziw­nie beł­ko­tał.

Wy­pa­dłem z po­ko­ju i ru­szy­łem ku scho­dom. Jakim cudem go nie spo­tka­li­śmy po dro­dze?

– Stój – krzyk­ną­łem, do­strze­ga­jąc dziad­ka u szczy­tu scho­dów. Spoj­rzał na mnie nie­na­wist­nie. Stał bez laski, dum­nie wy­pro­sto­wa­ny, ni­czym męż­czy­zna w pełni sił.

– Ruj – po­wie­dział ostrym tonem.

– Nie odej­dzie­my – od­po­wie­dział Tho­mas, a ja szyb­ko do­pa­dłem do dziad­ka i zła­pa­łem za wątłe ramię. Wy­szarp­nął się z dużą siłą. Ten dy­so­nans za­trzy­mał mnie na chwi­lę, lecz nie Tho­ma­sa, który bar­dziej sta­now­czo pró­bo­wał za­trzy­mać dziad­ka. Za­czę­li­śmy sza­mo­tać się we trzech, scho­dząc co sto­pień.

– Przy­trzy­maj mu rękę – wy­sa­pał Tho­mas.

Sta­ra­łem się wy­ko­nać po­le­ce­nie, w cza­sie gdy on pró­bo­wał zdjąć pier­ścień z palca. To jesz­cze bar­dziej roz­wście­czy­ło ka­pła­na. Rzu­cił Tho­ma­sa na ścia­nę, mnie o kilka stop­ni w górę. Sam jed­nak stra­cił przy tym rów­no­wa­gę i runął w dół.

– Nie! – wy­rwa­ło mi się, kiedy kru­che ciało z im­pe­tem spa­da­ło ze scho­dów, aż za­trzy­ma­ło się na samym dole. Mój krzyk mie­szał się z pi­skiem Iza­bell, pa­trzą­cej na wszyst­ko z góry. Bły­ska­wicz­nie zbie­gli­śmy do nie­przy­tom­ne­go. W gło­wie mi wi­ro­wa­ło, a strach przed naj­gor­szym dła­wił mnie. Tho­mas nie tra­cąc ani chwi­li ścią­gnął pier­ścień. W tym samym mo­men­cie dzia­dek na­brał haust po­wie­trza, jakby wy­nu­rzył się z wody. Jego od­dech stał się moc­niej­szy i rów­niej­szy, a żyłki przy­bla­dły.

A więc żył. Ode­tchną­łem z ulgą. Iza­bell tym­cza­sem przy­klę­kła i przy­ło­ży­ła chust­kę do rany na czole. Struż­ka krwi szyb­ko bar­wi­ła biel.

Ni­czym na za­wo­ła­nie, usły­sze­li­śmy z po­dwó­rza nad­jeż­dża­ją­cy powóz, za­pew­ne le­ka­rza.

 

– O co w tym wszyst­kim cho­dzi? – spy­ta­łem Tho­ma­sa, kiedy na po­wrót zna­leź­li­śmy się w egip­skim po­ko­ju. Po prze­nie­sie­niu dziad­ka do sy­pial­ni, zajął się nim le­karz. Nic nie wspo­mnie­li­śmy o moż­li­wym opę­ta­niu, a je­dy­nie o utra­cie rów­no­wa­gi na scho­dach.

– W za­sa­dzie nie wie­rzę w te hi­sto­rie o magii i za­bo­bo­nach. Jed­nak ta spra­wa jest na­praw­dę nie­zwy­kła. Mamy tu nie­for­tun­nie do czy­nie­nia z mumią sta­ro­żyt­ne­go maga. Po­nie­waż ów mag pra­gnął po­wró­cić do ży­wych, kazał na­ma­lo­wać we­wnątrz sar­ko­fa­gu in­skryp­cję, a ten kto włoży pier­ścień z sym­bo­lem węzła Izydy sta­nie się dla niego na­czy­niem. Pech chciał, a dla nas szczę­ście, że tra­fił na star­sze­go, scho­ro­wa­ne­go czło­wie­ka. I o ile na chwi­lę po­tra­fił wzbu­dzić w nim siłę, to na krót­ko. Wiem, że brzmi to ku­rio­zal­nie. Sam, jako na­uko­wiec, nie mam prawa opo­wia­dać ta­kich bred­ni. Ale nikt z nas nie za­prze­czy, że to co tu się dzia­ło, od­bie­ga­ło od normy.

– Gdyby nie to co sam wi­dzia­łem i prze­ży­łem, nigdy bym nie uwie­rzył – po­wie­dzia­łem. Jedna rzecz nadal nie da­wa­ła mi spo­ko­ju. – Dla­cze­go zrzu­cił wieko ka­mien­ne­go sar­ko­fa­gu?

– Za­pew­ne nigdy się tego nie do­wie­my. Mogę je­dy­nie do­my­ślać się, że cze­goś szu­kał.

– A czy mumia nie jest nie­bez­piecz­na? – spy­ta­ła Iza­bell z od­le­głe­go kąta po­ko­ju.

– Nie, skoro nikt nie ma tego pier­ście­nia na palcu – od­parł Tho­mas, pod­rzu­ca­jąc pier­ścień i od razu cho­wa­jąc go do kie­szon­ki ka­mi­zel­ki.

– Co ra­dzisz? – Wsta­łem, nie mogąc usie­dzieć.

– Jeśli nie masz nic prze­ciw­ko, i baron rów­nież, za­brał­bym mumię do mu­zeum w Lon­dy­nie na do­kład­ne oglę­dzi­ny.

– A bierz ją, byle jak naj­da­lej stąd. Ja za to za­bie­ram dziad­ka z tego od­lu­dzia. Wy­naj­mę mu ka­mie­ni­cę obok nas. Jesz­cze dziś stąd wy­je­dzie­my. Mam na­dzie­ję, że po­pie­rasz moją de­cy­zję, ko­cha­nie?

Jej cie­pły uśmiech wy­star­czył mi za od­po­wiedź.

– W takim razie je­ste­śmy umó­wie­ni. Przy­ślę kogoś po mumię. Ach, i gdzież są moje ma­nie­ry. Gra­tu­lu­ję no­wo­żeń­com. – Uca­ło­wał dłoń Iza­bell i uści­snął moją. – Przy­kro mi, że nie mo­głem być na ślu­bie, lecz wy­ko­pa­li­ska się prze­dłu­ży­ły.

 

 

Jakże przy­jem­nie wra­ca­ło się po pacy do domu peł­ne­go życia. Sara krzą­ta­ła się po kuch­ni, skąd do­cho­dził sma­ko­wi­ty za­pach pie­cze­ni. W sa­lo­nie dzia­dek grał z Iza­bell w sza­chy. Po­wró­cił mu dobry humor i by­strość umy­słu. Chwi­lo­wo za­miesz­kał u nas, lecz oboje z Iza­bell nie wy­glą­da­li na zmar­twio­nych tym fak­tem. Moja uko­cha­na wresz­cie miała z kim spę­dzać czas, kiedy mnie całe dnie nie było w domu.

John przy­niósł mi dzi­siej­szą ga­ze­tę. Wy­god­nie roz­sia­dłem się w fo­te­lu i za­czą­łem czy­tać. Moją uwagę przy­ku­ła notka na trze­ciej stro­nie:

 

Wczo­raj na dro­dze pro­wa­dzą­cej do Lon­dy­nu zda­rzył się wy­pa­dek.

Powóz, prze­wo­żą­cy sta­ro­żyt­ną mumię, wpadł do rowu i się roz­trza­skał.

Jedna osoba nie żyje, pro­fe­sor Tho­mas Her­bert, hra­bia Car­nar­von cudem prze­żył.

Mumia znik­nę­ła.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem i jestem pod wrażeniem. Powiedziałbym, że napisane jest w stylu Edgara Allana Poe, a to świetnie.

Rozumiem, że scena z latającym automobilem jest marzeniem sennym, a oni jeździli normalnie powozem?

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Miło mi :). Trochę obawiałam się czy tekst się spodoba, a pierwszy zadowolony czytelnik to już sukces:).

Tak. To był sen, aczkolwiek już wtedy (według moich informacji) automobile były.

To był sen, aczkolwiek już wtedy (według moich informacji) automobile były.

Oczywiście, że były, ale nie wiem, czy uznawano je za wystarczająco fajne, żeby chcieć je mieć. Taka zabawka dla bogatych, że jak się zepsuje po drodze, to i tak powozem przyjadą.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Niezła opowiastka. Wrzosowisko dobrze robi na klimat. Ekscentryczna arystokracja jak żywa.

Przyjemnie się czytało, dość obrazowo napisane.

Spojrzałem na ubierającą szlafrok Izabell.

Ubrań się nie ubiera. Można ubrać siebie, dziecko, lalkę…

Babska logika rządzi!

Finklo, dziękuję za komentarz i klika :). Cieszę się, że kolejny czytelnik zadowolony :).

Wciągająca opowieść, napisana bardzo przyjemnie z zachowaniem tego samego rytmu i stylu w całej historii, słowem bardzo mi się podobała. A mumia dostatecznie przerażająca :)

Pozdrawiam!

Dziękuję smiley

Bardzo klasyczne, starannie odrabiające wszystkie elementy oczekiwane od staroświeckiego, vintage’owego opowiadania o groźnej mumii i nawiedzonym dworze, ładnie napisane opowiadanie. Nie ma w nim nic odkrywczego ani niespodziewanego, ale taka uroda tego typu konwencji i zupełnie nie poczytuję mu tego za wadę. Umiejętnie posługujesz się konwencją i wykorzystujesz ją. Tekst IMHO świetnie realizuje założenia konkursu, jest też przyjemny w czytaniu.

ninedin.home.blog

Jestem kolejnym zadowolonym czytelnikiem. Gwiazdki. Powodzenia w konkursie.

Bardzo dziękuję za kliki i gwiazdki :). Dzięki takim komentarzom rośnie mi wiara i skrzydła :).

Hej, hej

– Will! Obudź się!

Musiała minąć chwila nim zdałem sobie sprawę, gdzie jestem i co się dzieje. Kochałem moją świeżo poślubioną żonę, ale chwilami naprawdę miałem ochotę ją udusić. Mimo to grzecznie spytałem.

– Cóż się stało?

– Znów to słyszałam. Jestem pewna, że dzieje się tu coś dziwnego.

Już brałem wdech, by ponownie wytłumaczyć, że to tylko jej imaginacja, kiedy w rezydencji rozległ się potężny huk, odbijający się echem po korytarzach. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni, po czym jej mina zmieniła się w: a nie mówiłam.

Teraz to już chyba sprawdzisz? – spytała miłym głosikiem.

Może jestem jakiś dziwny, ale obudzenie przez żonę nie sprawiłoby, abym miał ochotę ją udusić, szczególnie kiedy sam miałem wcześniej złe przeczucia. Gdyby to chociaż było jakieś piąte bezpodstawne obudzenie w ciągu tej samej nocy…

A to drugie wytłuszczone to kojarzy mi się raczej z kabaretem i nie bardzo pasuje do poważnego tonu opowiadania. Nie twierdzę, że to błędy, ale może popatrzysz na te zdania z innej perspektywy.

 

Ogólnie jestem zadowolony. Nie bardzo jest się do czego mocniej przyczepić. Postacie są porządnie zarysowane, klimat czasów i otoczenia dobrze oddany, fabuła nie jest może jakaś odkrywcza, ale, jak wspomniała Ninedin, wzięłaś znane motywy i wykorzystałaś je bez zarzutu. Podobały mi się małe smaczki jak proca znaleziona w dziupli czy przyjaciel z dawnych lat.

Klikam z czystym sumieniem

 

Hej, Monique!

Wybacz moje spóźnienie na betę :-( 

– A czy mumia nie jest niebezpieczna? – spytała Izabell z odległego konta pokoju.

kąta

 

Bardzo spodobała mi się Twoja historia. Jest ładnie napisana i klimatyczna, choć ma się wrażenie, że niektóre wątki coś zapowiadają, a nie są pociągnięte. Np. dużo miejsca zajmuje Izabell, a na koniec nie czuję, żeby jej rola była tu szczególna. Ale nie szkodzi. Dzięki niej przyjemniej mi się czytało. 

Najdziwniejszy był motyw dziadka, z którym Izabell zdaje się  znać od lat, choć jest u niego po raz pierwszy (będąc w dodatku młodą żoną bohatera). Gdzie się poznali, w takim razie? Dziadek i żona Willa? Dziadek bywał u nich? Ale jakich „nich”, skoro nie byli małżeństwem? W tamtych czasach nie mieszkaliby razem przed ślubem :-) Dziadek wygląda  trochę na takiego, który nie opuszcza swoich włości. I czy coś by zmieniło, gdyby dopiero poznał Izabell? Czy coś by zmieniło, gdyby Will i ona nie byli świeżo upieczonym małżeństwem? Tych rzeczy nie mogłam sobie poukładać.

Poza tym – przeczytałam z przyjemnością!

Pozdrowienia, eM

Dziękuję za kolejne komentarze i kliki smiley. Cieszę się, że lektura okazała się satysfakcjonująca.

 

Zanais

Nie patrzyłam na to zdanie w ten sposób. Nie chciałam po prostu, żeby wszystko było w ich małżeństwie takie cukierkowe. A humor był zamierzony :).

 

emlisien

Odnośnie relacji dziadka i Izabelli, to nie analizowałam tego tak dokładnie. To jedynie poboczny wątek, który ma uatrakcyjnić opowieść i wprowadzić trochę życia. Po prostu kilka razy się spotkali (pewnie na jakiś rodzinnych uroczystościach i na ich ślubie) i polubili.

 

Czy coś by zmieniło, gdyby Will i ona nie byli świeżo upieczonym małżeństwem?

Początkowo mieli być narzeczeństwem, ale wtedy nie mogliby dzielić sypialni. A gdyby mieli dłuższy staż to wtedy rzeczywiście dziwnym by było, że Izabell tam nie była.

 

Podczas lektury miałem skojarzenia podobne do przedmówców – coś jakby XIX-wieczny styl prowadzenia narracji: niespieszna ekspozycja i linearna fabuła, systematyczne wprowadzanie postaci, rozsmakowanie w szczegółach. Zupełnie mi to odpowiadało, bo akurat całkiem lubię niektóre z ówczesnych nowel, a jeżeli potrafiłaś przyjąć taką stylistykę jako świadomy środek literacki ze względu na założenia konkursu, to w ogóle podziwiam. Muszę jednak przyznać, że tekst niczym szczególnie nie zaskoczył, dało się przewidzieć rozwój zdarzeń.

Kilka przypadkowo wychwyconych drobiazgów:

– Brawo, John – pochwaliłem refleks, bądź co bądź, już nie młodego mężczyzny.

Nie z przymiotnikami razem oprócz wyraźnych przeciwstawień.

Jednym pociągnięciem sznura zasłony rozsunęły się, ukazując mumię.

Powinno raczej być Za jednym pociągnięciem, to nie zasłony ciągnęły sznur.

Niczym na zawołanie, usłyszeliśmy z podwórza nadjeżdżający powóz, zapewne lekarza.

– O co w tym wszystkim chodzi? – spytałem Thomasa, kiedy na powrót znaleźliśmy się w egipskim pokoju. Po przeniesieniu dziadka do sypialni, zajął się nim lekarz. Nic nie wspomnieliśmy o możliwym opętaniu, a jedynie o utracie równowagi na schodach.

Lekarz zauważyłby jednak, że skaleczenia są bardzo świeże, pochodzące sprzed chwili, nie mogły więc być powodem wezwania go do posiadłości.

 

Dziękuję za miłą lekturę, zgłaszam do Biblioteki.

Dziękuję Ślimaku za miły komentarz i klika :). Faktycznie chciałam napisać coś w tym stylu :). Błędy poprawię, kiedy ogłoszą wyniki, bo chyba teraz nie można.

W regulaminie zakazu nie ma, zresztą w dyskusji pod moim tekstem Drakaina potwierdziła, że można wprowadzać drobne poprawki.

Aha, dzięki :)

 

Jeszcze dopowiem do Twojego komentarza:

 

Lekarz zauważyłby jednak, że skaleczenia są bardzo świeże, pochodzące sprzed chwili, nie mogły więc być powodem wezwania go do posiadłości.

Bardziej chodziło tu, że nie powiedzieli o opętaniu przez mumię, natomiast wnuk mógł wspomnieć lekarzowi o słabym zdrowiu dziadka ostatnimi czasy i pewnym “starczym” otępieniu, bo o to właściwie chodziło. Nie pochylałam się nad takim szczegółem, ponieważ nie on był tu istotny :). Resztę błędów poprawiona.

Ładna stylizacja, wrzosowisko i zamczysko świetnie robią klimat i nawet mumia pasuje. Fajny tekst, choć niczym nie zaskakuje, ale czytało się przyjemnie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za komentarz smiley. Bardzo się cieszę, że udało mi się uzyskać ten klimat.

Całkiem dobrze się to czyta, choć fabuła dość przewidywalna. Zastanawia mnie, oczywiście, czemu Thomas a nie George ;) Posiadanie w ciele ducha starożytnego maga mogłoby ułatwić nieco odnalezienie niewyrabowanego królewskiego grobu…

Opowiadanie zyskałoby na nieliniowym poprowadzeniu narracji, jakichś retrospekcjach i tak dalej, ale taka tradycyjna kompozycja też ma swój urok, choć z kolei można by lepiej stopniować napięcie. Przeplatanie sielskich scen z grozą to z kolei dobry pomysł i tu można by się nastrojami lepiej pobawić. Ładne nasycenie szczegółami scen na wrzosowiskach.

Scena z procą troszkę deusexmachinowa i nietłumacząca się w kontekście bohatera – może lepsza byłaby jakaś łopatka do poszukiwania skarbów, żeby wspomnienie połączyło się ładnie z późniejszymi zainteresowaniami Thomasa?

 

Zauważone babolki (nie łapałam wszystkiego, bo czyta się płynnie):

Izabell

Bardzo mi zgrzyta ta forma zapisu imienia, chyba tylko po polsku jest w nim “z”. Isabel, Ysabel, Isabella itd. byłyby naturalniejsze.

Nerwowo zakręciłem wąsik

Dopiero Carnarvon (nawet ze zmienionym imieniem) i jego wykopaliska wyjaśniły mi czas akcji – tak w każdym razie zakładam. I tu masz dwie możliwości: albo krótki wąsik, którego nie sposób podkręcać, albo solidne wąsiska do podkręcania, jeszcze wciąż modne.

 

perła w kolekcji dziadka

Raczej: perła kolekcji

 

Na szczęście brudne bandaże zasłaniały szpetną, zapewne nadgryzioną zębem czasu twarz, tak jak i resztę ciała. Musiała być naprawdę stara, skoro brakowało jej dwóch palców.

Tu się trochę zawiesiłam: skoro obandażowana, to skąd wiadomo, że brakuje palców?

 

Wewnątrz drewnianego sarkofagu, w którym stała, wymalowano z ogromną starannością hieroglify. Ptaki, dłonie i inne niezrozumiałe symbole trwały w równych kolumnach, skrywając tajemnicę owego nieszczęśnika.

Raczej: pochowanego w nim nieszczęśnika

Poza tym wcześniej dalej masz sarkofag kamienny. Drewniany jest znacznie bardziej prawdopodobny jako eksponat, tzn. oryginalnie zapewne był złożony w kamiennym, ale przetransportowano by raczej tylko drewniany.

 

Razem z mężem została, wiernie służąc dziadkowi. Reszta służby odeszła do innych domów, gdzie życie towarzyskie kwitło.

Hm, obstawiałabym, że większość służby wolałaby, żeby im płacić za mało roboty ;) Podejrzewałabym raczej, że dziadek większość po prostu zwolnił i zostali ulubieńcy. Skądinąd Johna określasz mianem lokaja, a lokaj to raczej w dużej posiadłości, gdzie jest dużo służby i jej hierarchia. Tu raczej po prostu służący, angielskie butler czy francuskie valet. Ewentualnie paradoksalnie kamerdyner ma więcej sensu, bo po niemiecku znaczy dokładnie to samo co valet de chambre i jest osobistym służącym pana domu.

 

Will jednak nie żartował, mówiąc na nią małe muzeum. Piękne ryciny egzotycznych miejsc sprawiają, że mam ochotę odwiedzić te miejsca.

Ta wypowiedź jest strasznie nienaturalna, nawet jeżeli pani usiłuje ratować sytuację ;) Sugerowałabym coś np. takiego:

– Te ryciny – wskazała na obrazki przedstawiające egzotyczne miejsca, którymi obwieszone były ściany – sprawiają, że mam ochotę wszędzie tam pojechać.

 

uświadomiłam sobie, że stanięcie twarzą w twarz z mumią[-,] to jednak za wiele.

Patrzysz na Izabell[-,] tak jak ja niegdyś na swoją moją panią serca.

A jeszcze lepiej: na panią mego serca

 

Dziadek położył pooraną zmarszczkami i czerwonymi żyłkami dłoń[-,] na jej pomocnym przedramieniu. Zdałem sobie sprawę, że ostatnio starość dotknęła tego poczciwego człowieka bardziej, niż pamiętałem.

Przedramieniu dłoni? ;) Pomocne niepotrzebne. W drugim zdaniu troszkę nie najlepiej wychodzi ten dotyk, bo mieliśmy go dosłownie w poprzednim.

 

Oboje wyrwaliśmy się z tego przytłaczającego, ciemnego zamczyska,

Izabell zajrzała do środka, po czym wyszła, trzymając wysłużoną procę.

W tym zdaniu sporo nie gra. Zajrzała sugeruje, że tylko popatrzyła, nie wchodziła, więc “wyszła” zaskakuje. Trzymając trochę domaga się “w ręce”, choć niby to oczywiste. Wysłużoną?

 

Kiedy tu przyjechaliśmy[+,] nic takiego nie dostrzegliśmy.

Jakże przyjemnie wracało się po pacy do domu pełnego życia.

Pracy. Literówka.

 

Oni zamieszkali u dziadka?

http://altronapoleone.home.blog

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za kolejne komentarze i uwagi:). Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie będę miała już tyle czasu co do tej pory.

 

Drakaina

Wiedziałam, że to nie będzie nic odkrywczego. Powstało już tyle historii na ten temat, że ciężko wymyślić coś wow.

 

Zastanawia mnie, oczywiście, czemu Thomas a nie George ;)

A tego niestety nie załapałam :). O co chodzi?

 

Scena z procą troszkę deusexmachinowa i nietłumacząca się w kontekście bohatera

Czemu deusecmachinowa?

Uważam, że nie wszystko musi wynikać liniowo jedno z drugiego, bo to trochę sztuczne się robi. Sami nie jesteśmy jednoznaczni. Sama lubię różne rzeczy/ próbowałam robić różne rzeczy, które nie są ze sobą spójne np. w dzieciństwie uczyłam się gry na keybordzie, ale też lubiłam historię. Nie łączy się, lecz pokazuje moją różnorodność (nie wiem czy udało mi się wytłumaczyć o co mi chodzi smiley).

 

Odnośnie wąsika, to nie znam na tyle epoki, poza tym to szczegół, na który nie zwróciłabym nawet uwagi.

 

Tu się trochę zawiesiłam: skoro obandażowana, to skąd wiadomo, że brakuje palców?

Wydaje mi się, że jednak widać by było ubytek i że coś było odcinane. 

 

Dopiero Carnarvon (nawet ze zmienionym imieniem)

Chodzi ci, że to jego opisywałam? Nie. Z tego co pamiętam, to myślałam, żeby to był ktoś z jego rodziny, ale starszy od niego (od razu uprzedzam, nie sprawdzałam jego drzewa genealogicznego smiley).

 

Sarkofag kamienny był po środku pokoju, natomiast sama mumia stała w drewnianym pod ścianą.

 

Dziadek zamieszkał u nich, w mieście.

 

Reszcie wskazówek przyjrzę się dokładniej w wolniejszej chwili smiley.

Cześć!

 

Przyjemne i klimatyczne, wrzosowiska i posiadłość pokazałaś bardzo przystępnie, choć sposób pokazywania relacji między bohaterami jakoś do mnie nie przemówił.

Scenki rodzinnej posiadówki i slalom miedzy trudnymi tematami dobrze ilustruje zachodzące zmiany i konflikt perspektyw. Szachy dodają arystokratyczną nutę, a artefakty szczyptę tajemniczości i ekscentryzmu. Zgrzyta mi jedynie relacja, bo gdyby na początku nie było wyraźnie powiedziane, nie wywnioskowałbym z zachowania bohaterów, że są zakochani. Zwłaszcza scena z zasypianiem jest imho przeładowana “napompowaną grozą” i takim jakby pełnym konwenansów patosem, który nie pasuje do zakochanych i momentami wygląda śmiesznie (buldożer żartu to niestety największy wróg klimatu, miażdży wszystko i zmienia w blagę). Co innego spacer, to wyszło, ale mam wrażenie, że dwoje zakochanych ludzi tylko we dwoje w sypialni zachowywałoby się nico inaczej.

Napisane dobrze, czytało się przyjemnie i bez zgrzytów. Zakończenie jest mocno otwarte, niedopowiedziane i zdecydowanie tajemnicze, co bardzo dobrze – imho – pasuje do epoki i tematyki. Udany tekst.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Bardzo dziękuję za tak pozytywny komentarz :). Może faktycznie są zbyt sztywni wobec siebie w chwilach sam na sam. Sama nie wiem, ale tak to miałam w głowie i pasowało mi do epoki, lecz bardzo możliwe, że prywatnie zachowywano się swobodniej :).

Nowa Fantastyka