- Opowiadanie: Madmazar Gniewny - Spowiedź złodzieja

Spowiedź złodzieja

Opowiadanie ma miejsce w stworzonym przeze mnie uniwersum.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Spowiedź złodzieja

Po uderzeniu w głowie rozległ się przeciągły, tępy pisk. Trwał chwilę albo wieczność. Bezpośrednio po nim niewidzialne usta zassały wszystkie dźwięki, pozostawiając go sam na sam z przerażającą ciszą. Cisza, choć to niemożliwe, rozbłyskając cyklicznie w rytm pulsującego serca rozrywała myśli zanim zdążyły wybrzmieć. Nie czuł nic, został odizolowany od świata jakby znalazł się wewnątrz olbrzymiego jaja. Po pewnym czasie skorupka zaczynała pękać tu i ówdzie, wpuszczając do umysłu informację o bólu z coraz to nowych miejsc. Lewe kolano, łokcie, nadgarstki, górne wargi, nos i czoło walczyły ze sobą zaciekle o miano najbardziej poszkodowanej części ciała. Aron przejmował się jednak członkami, które milczały, nie dając oznak życia, zwłaszcza prawą nogą. Ból potwierdza problem. Ból lewego kolana wymaga uszkodzonego lewego kolana. Brak bólu prawej nogi może oznaczać brak prawej nogi. Leżąc jeszcze na brzuchu sprawdził wszystkie najważniejsze części ciała. Musiał na nowo nauczyć się posługiwać sobą samym. Proces, choć znacznie wydłużony i miej intuicyjny, przypominał pierwsze sekundy po przebudzeniu, w których co rano upewniał się, że on to on. Zupełnie, jakby ktoś go rozłożył i złożył. Wyłączył i włączył. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że prawa noga ma się dobrze, po prostu ścierpła.

– Musiałem długo leżeć. – stwierdził ucieszony. Bynajmniej nie z powodu utraty przytomności. Pierwszy raz udało mu się skleić kilka faktów we wniosek, co po okresie wegetacji w zagłuszającej wszystko ciszy uznał za dobry znak. Za moment, nieuchwytne wcześniej myśli zaatakowały umysł. Kłębiły się jak szalone, dopychając do głosu.

– Ktoś nas wrobił? Co poszło nie tak? Uratują mnie? Może to sen? Umrę?

Rozkojarzony nie potrafił skupić się na niczym. Zamiast rozważyć cokolwiek, co rusz chwytał się kolejnego tematu i kolejnego. Zakręciło mu się przed oczami. Chociaż leżał, zdawało mu się, że upadnie. Czarna gwiazda bólu zaczynała przeraźliwie szybko rosnąć, rozpychając się między uszami. Brakowało mu tchu.

– Panikuje? JA panikuje? Niemożliwe! – sięgnął do małej kieszeni. Telepiąca dłoń przeszkadzała, dlatego dopiero za drugim razem udało mu się wciągnąć rozsypany w pośpiechu proszek. Po nerwowym wdechu, przyszła pora na kojący wydech.

– Eeeeeeeyyhhmmmm. – czas przyjemnie spowolnił. Kontury rzeczywistości wyostrzyły się, a zamiast bólu czuł wyłącznie jego echo, objawiające się delikatnym ciepłem rozchodzącym się niczym woda pod naporem pojedynczej kropli. Krople spadały rzecz jasna w miejscach urazów, skutecznie kojąc wcześniejsze dolegliwości. Mężczyzna delektował się nagła zmianą samopoczucia, ale nie trwało to długo. Należało wykorzystać dobrodziejstwo gwiezdnego cukru, toteż zerwał się na nogi. Gwałtowny ruch zaowocował falami ciepła na prawie całym ciele. Szczególnie gorące i ciężkie krople spadły na lewe kolano.

– Nie jest dobrze. – pomyślał, patrząc na przesiąknięte krwią spodnie. Kolanem zajmie się później, teraz póki może powinien działać.

Na oko zleciał z pierwszego, może drugiego piętra. Zapadnia pozostała otwarta wpuszczając do środka nieco światła, dzięki niemu bardzo szybko przekonał się, że jest w beznadziejnej sytuacji.

Pomieszczenia, a właściwie dziura do której wpadł kształtem przypominała wnętrze fiolki alchemicznej. Pękata o dołu zwężała się ku górze kończąc cholerną zapadnią. Ściany z jakby szklanej skały o widocznych minerałach wyglądały dziwnie.

– Hmmm – parsknął.

– Może rzeczywiście jest tak, jak gadają i Pentlonowie wybudowali posiadłość na nieczynnym wulkanie? – zastanowił się chwilę oraz wściekł.

– Po co zawracam sobie głowę plotkami?! – zauważył poirytowany.

– Trzeba znaleźć wyjście. Zawsze jest jakieś wyjście. – przekonywał sam siebie, dodając otuchy. Obmacując każdy kawałek ściany szukał ukrytego przycisku, może klamki, punktu zaczepienia, czegokolwiek. Zaczynał od góry, stojąc na palcach, stopniowo przechodząc w dół. Chociaż był pewien, że nie pominął żadnego punktu obszedł jaskinię dwa razy. Trzydzieści cztery kroki, z tylu składało się jedno obejście. Przy każdym kroku badał ścianę z góry na dół co zajmowało 112 sekund, łącznie 3808 sekund. Na gwiezdnym cukrze uwielbiał rachować. Policzony, świat wydawał się przystępniejszy. Po drugim „kółeczku” zdecydował się wykonać kolejne tym razem w drugą stronę.

– Może zmiana kierunku pomoże?

Nie pomogła. Znalazł wyłącznie szczątki poprzednich pechowców oraz wpatrującego się w nań pająka. Pozbawione ubrań nagie kości wskazywały na strażników chętnie korzystających z dobytku martwych złodziei.

– Ze mnie też ściągnął ciuchy… – przeraził się.

– Nie! Na pewno nie! Znajdę wyjście. Została jeszcze podłoga. – pocieszał się i wziął do roboty.

Mniej więcej w połowie musiał przyjąć kolejną porcję proszku. Unikał opierania się na lewym kolanie, przez co prawa noga utrzymująca cały ciężar cierpła okrutnie, co jakiś czas, odmawiając posłuszeństwa. Nowa dawka cukru pozwoliła na trzykrotne skontrolowanie podłogi. W trakcie zdarł skórę z dłonie w kilku miejscach.

– Przynajmniej zwilżyłem język. – pomimo trudności dobry nastrój go nie opuszczał.

– Nie poddam się! Nie ja! – powtarzał w kółko, jednak z każdym razem coraz ciszej.

Mijała chwila za chwilą. Gdy do sprawdzenia pozostał ostatni kawałek podłogi, mały kwadracik wielkości krzesła postanowił zrobić sobie przerwę.

– Zostawię go na później. – stwierdził i zaraz potem bardzo szybko przejechał po nim dłońmi, jakby wiedział, że coś tam jest. Mylił się. Zrobiło mu się słabo. Usiadł powoli, opierając spocone z wysiłku plecy o zimną skałę.

– Kogo ja oszukuję? – poczuł napływające łzy.

– Wszystko przez tego idiotę Randalla ! Tyle razy mówiłem mu, żeby nie brał zleceń spoza gildii! – pięści same zaciskały się w złości.

– I ten informator od siedmiu boleści! Mam uwierzyć, że nie wiedział o zapadni, skoro pracuje u Pentlonów ponad trzy lata ? Policzę się z nimi ! Zapłacą mi za wszystko, jak tylko stąd wyjdę… – okropna wątpliwość przeszyła ciało tysiącami lodowatych igiełek, nagle dostał dreszczy. Podciągnąwszy kolana ku górze objął je rękoma i mocno ścisnął pocierając.

– Nie myśl o tym, nie myśl. Trzeba przyznać, że pomysł na pułapkę mieli dobry. – chcąc uciec od nieprzyjemnego tematu zwrócił uwagę na szczegóły napadu. Rozpamiętywał całą akcję, krok po kroku, doszukując się ewentualnej zdrady. Znalazł jedynie swój błąd. Sejf chroniony prostym mechanizmem uśpił czujność. Bogacze lubią oszczędzać. Często świetna ochrona oznacza ubogie zabezpieczenia. Ujrzawszy pierwszy raz konstrukcje zamku, wiedział czego się spodziewał.

– To proste! – pomyślał. Wystarczyło dopasować zapadki i ciach! Drzwi otwarte. Tak też się stało, z tym , że zamiast sejfu otworzyła się zapadnia.

– Taka prosta, dziecinna sztuczka, jak ja mogłem się na to nabrać? Co za kretyn ze mnie! Umrę jako dureń, głupiec skończony. – pragnąc zatrzymać przypływ rozpaczy, zdzielił się po twarzy.

– Chwileczkę! Muszę zebrać myśli, zebrać się do kupy, potrzebuję się zastanowić. Myśl! – rozkazał sobie i wytężał mózg.

– Dlaczego nie zamknęli klapy? Może zaraz ktoś po mnie zejdzie? Może po prostu mnie wypuszczą? Wypuszczą stąd i wsadzą do prawdziwego lochu? Bzdura… W takim razie co robią tu kości innych? Może zginęli podczas upadku, a teraz służą za straszak? Tak…. To ma sens. Nie zamknęli zapadni, żeby mieć mnie na oku… Mieć na oku i słyszeć… tylko po co? Po co mieliby to robić? No jasne! Chcą mnie nastraszyć i chcą dać się przekupić. Strach najlepiej podnosi cenę!

– No już! – wstał i zaczął wydzierać się w stronę zapadni.

– Poddaje się ! Słyszeliście ?! Wiem, że na to czekaliście, ha! Poddaje się i zapłacę za wolność. Przyznaje byliście lepsi. Przechytrzyliście i to nie byle kogo! Dlatego sowicie zapłacę! Hallloo! Wiem, że mnie słyszycie i mówię, że zapłacę, ZA PŁA CĘ! – powtórzył głośno i wyraźnie. Nie doczekawszy się odzewu kontynuował.

– Tego przecież chcieliście! Ejjj Wy tam na górze! Do Was mówię! Zapłacę ile tylko zechcecie! Nic nie zyskacie jeśli tu zginę. Wszyscy to wiemy. Odezwijcie się wy… wy… kundle! Co?! Boicie się?! Nic wam nie zrobię. Jak nie wy, to zarobią wasi zmiennicy mi wszystko jedno, komu zapłacę. – spróbował blefu.

– Nie blefuje! Dogadam się z następnymi strażnikami, wasza strata psy! – wstąpiła w niego złość. Zaczął wygrażać, wyzywać i obrażać tych na górze, chociaż w ogóle ich nie widział. Użył najgorszych, a co za tym idzie najlepszych znanych mu wiązanek. Soczystych i treściwych jak dobre steki. Zakończył, dopiero gdy wyraził swoją opinię na temat matek, sióstr, żon, wielkości członków oraz domniemanych zamiłowań do tej samej płci. Pod koniec przez zdarte gardło wykrzykiwał już tylko jedno słowo, będące zarówno jednym z powszechnie znanych wulgarnych określeń na cechującą mężczyzn część ciała, jak i odpowiedzią na to, co Ci na górze mogą mu zrobić. Miał ochotę wydzierać się, aż straci przytomność, ale wcześniej stracił zapał. Ponadto prawa noga znowu mu ścierpła i musiał ją rozmasować.

– Może potraktowałem ich za ostro? Może, gdy spokornieje, gdy przeproszę, to się odezwą? O nie! Nie będę tych (…) przepraszał. Po moim trupie! – obiecał sobie. Siedząc i doprowadzając kończynę do porządku zwrócił uwagę na pająka. Tego samego, który już wcześniej, podczas wymacywania ściany nie dał się wystraszyć i zamiast uciec patrzył na niego niby poczciwy szczeniak.

– Ciągle tutaj? Buuuu! -wrzasnął i rzucił kamykiem w stronę pająka, ale ten ani drgnął.

– Też tutaj wpadłeś, dałeś się złapać? – zapytał.

– Nudzisz się? Przecież możesz w każdej chwili stąd pójść! Hey! Normalny jesteś? – nie doczekawszy się odpowiedzi Aron kontynuował.

– Bogowie.. to ja jestem nienormalny… – westchnął.

– Doszło do tego, że rozmawiam z pająkiem. Wydaje mi się, że on mnie słucha. Postradałem już zmysły? Tak szybko? Nieeee.. przecież zauważam, że zagadywanie pająka to głupota…. – zadumał się na chwilę.

– Chociaż… – zwrócił się w stronę włochatego stworzenia.

– Skoro wyglądasz na zainteresowanego… a już na pewno zauważasz moją obecność to słuchaj wcale nie chciałem zostać złodziejem… Nie powiem lubię tę robotę, ale to wszystko nie tak, jak myślisz, to znaczy nie tak jak wygląda… – Aron opowiedział pająkowi o wszystkim. O nerwowym ojcu, bijącym matkę, o zamiłowaniu do hazardu, o incydencie w noc przesilenia oraz karierze w gildii złodziei. Przechwalał się, że jego imię znane jest w Gniewogrodzie. Z rozpędu opisał jak kiedyś zobaczył samego Madmazara Gniewnego nieopodal wyrastającej ze środka miasta wieży i nikt mu nie uwierzył. Przytoczył też kilka zabawnych historii z pijackich zabaw, bawiły go lepiej nie zwykle. Wymienił z imion oraz kształtów tyłeczków wszystkie kobiety które posiadł plus wspomniał o tych, które chciałby mieć. Jednak najwięcej mówił o swoim złodziejskim honorze. Cenił go ponad wszystko. Roztrząsał z każdej możliwej strony, jakby szukał potwierdzenia swoich czynów.

– …bo widzisz, Ci tam na górze stoją po drugiej stronie barykady. Właściwie to nic do nich nie mam. Wykonują swoją robotę, tak jak ja wykonuje swoją. Zawsze byłem przekonany, że ONI cieszą się z mojej szkody, podczas gdy ja skupiałem się zwykle na nagrodzie. Rozumiesz? Inny rodzaj motywacji. Moja pozytywna, ich negatywna. – pająk najwyraźniej nie rozumiał, co zasmuciło Arona.

– Jakby to ująć. Złodziej cieszy się, gdy ukradnie nie dlatego, że ktoś stał się biedniejszy, ale dlatego, że on stał się bogatszy. Z kolei strażnicy cieszą się, gdy zaszkodzą złodziejowi, gdy złamią rękę, czy zdzielą przez łeb. Nieważne ile skarbów ukradniesz, liczba skarbów do ukradnięcia pozostaje taka sama. Za to liczbę złodziei można umniejszyć. – nabrał powietrza.

– Zresztą nie o to mi chodzi… Chodzi mi o… – zrozumiałem, że strażnicy wcale nie chcą dla mnie źle, oni też chcą dobrze, a ich dobrze to moje źle. To przecież takie oczywiste! Wcześniej byłem ślepcem. To zabawne, że przejrzałem na oczy dopiero w tym mroku. – Aron zaśmiał się. Próbując wstać przewrócił się. Prawa noga znowu ścierpła okrutnie i stracił równowagę. Zaraz później boleśnie upadł.

– To nic, nic mi nie jest, spokojnie mój mały. – uspokoił pająka, który wystraszony poruszył się nagle.

– Wszystko ze mną dobrze. Wreszcie pojąłem co muszę zrobić. Hey Wy tam na górze! Przepraszam Was. Przepraszam za wszystko! Nie tylko Was, nie jesteście moimi pierwszymi ofiarami. Pierwszy raz ukradłem jak miałem sześć lat! Ha! – parsknął śmiechem.

– Nigdy nie zgadniecie, co to było… – zaczął opowiadać o pierwszej kradzieży, później o drugiej i kolejnej oraz kolejnej. Gdy skończył poczuł ulgę. Pierwszy raz w życiu był absolutnie szczery i to nie po cichu, dosłownie wykrzyczał wszystko, co ciążyło mu na sercu. Spodziewał się, że strażnicy docenią jego postawę. Liczył, tak mocno liczył, że zaraz na górze pojawi się jakaś sylwetka, że spuszcza linę, albo drabinę. Czekał cierpliwie nie opuszczając głowy w dół, pomimo powracającego bólu. Po niecałej godzinie zaczął błagać strażników, żeby się odezwali. Nie chciał pomocy, czy przebaczenia. Błagał o słowo. Łzy same poleciały, gdy przypomniał sobie o czekającej w domu córeczce.

– Co powie jak matka? Jak wytłumaczy moją nieobecność? – ujrzawszy oczami wyobraźni swoich bliskich oraz los jaki im zgotował płakał gorzko. Kiedyś słyszał, że złodzieje zawsze wpadają na ostatnich skokach.

– Przecież ten nie miał być ostatni! – pomyślał i znów zapłakał. Nagle jego uwagę przykuł dziwny odgłos. Zwrócił się w stronę pająka. Dotychczas pogrążony w bezruchu zwierzak wyraźnie wyprostował odnóża wyciągając się ku górze. Aron spojrzał mu w małe oczka. Było ich wiele i wszystkie naraz zabłysnęły niebieskim światłem.

– Czy to możliwe? – przetarł oczy ze zdumienia.

– Czy ja śnie? – słyszał, że anioły, prawdziwe anioły, nie te z obrazków dla dzieci posiadają olbrzymią ilość gałek ocznych.

– Czy jesteś aniołem? Tylko co robiłby tutaj anioł? Też chciał obrobić posiadłość, ha?! – Aron rozbawiony swoim własnym żartem, ucieszył się, że poczucie humoru nie opuszcza go nawet w obliczu śmierci. W spojrzenie pająka odnalazł spokój oraz coś na wzór obietnicy.

– Skoro będąc w fatalnej sytuacji… – dukał powoli.

– Pomimo bólu… i beznadziei… wciąż mam w sobie pogodę ducha… to może Ty rzeczywiście jesteś aniołem, co? – pająk nie odpowiedział, klekotał tylko.

– No jasne! Sprawdzałeś jak postąpię u kresu! Wybaczyłem swoim wrogom, wyznałem winy, chciałem się zmienić… zdałem test! Właśnie tak! Po prostu zdałem Twój test i co najistotniejsze nie wiedziałem, że jestem testowany! – oczy anioła rozbłysły ponownie, a on sam ruszył w kierunku jednej ze ścian. Aron nie zastanawiając się zerwał się na nogi, co skończyło się upadkiem. Przez prawą nogę nie był stanie chodzić, udało mu się jednak podczołgać za pająkiem.

– Oczywiście! – krzyknął radośnie widząc, w którym miejscu zatrzymał się jego przewodnik.

– Tutaj sprawdziłem niedbale! – powiedział i od razu znalazł pod palcami niewielką wypukłość. Wcisnął. Coś kliknęło. Doskonale znał ten dźwięk, dźwięk sekretnych przejść. Nie pomylił się. Otworzyło się stosunkowo szerokie, ale niskie przejście z jaśniejącym na końcu światłem.

– Dziękuje Ci! Dziękuje! – powtarzał, ale pająk zniknął.

– Prawdziwy anioł. Nikt mi nie uwierzy, tym razem sam sobie nie wierze. – Bez zastanowienia czołgał się w kierunku światła. Myślał o tym jak mocno wyściska córkę w domu.

– Tatuś wróci kochanie! Tatuś wróci! – Początkowo szło sprawnie, ale im bliżej końca tym tunel robił się niższy. Pod sam koniec czuł, jak kaleczy plecy o ostrą niby brzytwa skałę.

 

Tymczasem.

 

 

– Po co on się czołga?

– Mówiłem Ci, nie wie co robi. Nie on pierwszy. Wystarczy jedno ugryzienie, a po pewnym czasie drętwiejesz i masz zwidy. Ze szklanymi pająkami nie ma żartów.

– Bogowie… – ledwo powstrzymawszy odruch wymiotny młody mężczyzna z przerażeniem zapytał:

– Co on ma na plecach?

– Młode pająka, setki młodych. – usłyszał fachowy ton.

– Czy one…

– Jedzą swoje pierwsze śniadanko! Mają apetyt Skurko wańce, nic nie zostanie nawet ubrania! – odrzekł starszy jegomość, tym razem wesołym tonem. Korzystając w przywileju przełożonego gryzł bez skrępowanie wielkie, soczyste jabłko.

– Jak możesz jeść, patrząc na to?

– Eeee przywykniesz. Nie takie rzeczy się widziało. To Twój pierwszy dzień młody i trafiłeś na taka atrakcję! Masz szczęście. Rzadko kiedy mamy tu gości i to z samej gildii złodziei! – poklepał młodzika z serdecznością po plecach, ale widząc, że odwraca wzrok dodał ostro.

– Patrz uważnie! Pan Pentlon nie znosi mięczaków. I lepiej zatkaj uszy. Pod koniec często krzyczą.

– Krzyczą ? – zapytał z przerażeniem w głosie.

– A no krzyczą, trucizna puszcza chyba. Zresztą, kto ich tam wie.– odpowiedział wzruszając obojętnie ramionami.

Koniec

Komentarze

Spodobało mi się. Myślę, że całość jest napisana bardzo przyjemnym stylem, nie oderwałem się od tekstu. Zakończenie zaskoczyło. Ciekawi mnie w jaki sposób strażnicy obserwowali złodzieja. Kamery? Myślałem, że historia jest osadzona w średniowieczu. Mógłbyś wyjaśnić? Chciałbym wiedzieć :)

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

“”Opowiadanie ma miejsce w stworzonym przeze mnie uniwersum.””

Niestety praktycznie niczego o tym uniwersum nie dowiaduję się z opowiadania, złożonego z praktycznie statycznej sceny. Dopiero gdy na scenę wchodzą strażnicy, robi się odrobinę ciekawiej.

Przypuszczam, że jest to fragment większej całości; a może nawet sam początek tejże, dopiero zaplanowanej albo będącej w trakcie tworzenia.

Tyle razy powtarza się litera E zamiast Ę, że nie liczyłem. Kiepska sprawa, bo to utrudnia czytanie, gdy jest się przyzwyczajonym do poprawnej pisowni. Uwaga ta odnosi się również do zaimków. Dużą literą piszemy je tylko w listach albo ze względów grzecznościowych. Tutaj takich zastosowań nie miały, więc to drugi powtarzający się błąd.

Życzę powodzenia w dalszym pisaniu, ale bez takich podstawowych pomyłek. Ortografię można opanować, wierz mi.

Młody Pisarz:

Toksyna szklanych pająków zajmuje umysły ukąszonych głęboko skrywanymi myślami. Może, nie tyle pozwala, co wymusza rejs po morzu podświadomości.  GB jest zajęty roztrząsaniem swojego życia. Jeśli dochodzi do spowiedzi to znaczy, że jej potrzebował. Udaje mu się zrozumieć, że niechęć do strażników jest sztuczna, jakby narzucona przez wykonywany zawód. Niestety, tak jak alkoholik może godzinami tłumaczyć dlaczego „wszystko jest ok” i wcale alkohol nie jest przyczyną całego zła, tak Aron najwięcej czasu poświęca na swój „złodziejski honor”. My wiemy, że został złodziejem nie z własnej woli (wspomina o dziwnych incydentach) ale on tego nie dostrzega, nawet w obliczu śmierci. Co uważam za smutne. Wiem, wiem, nie pytałeś???? ale skoro Aron doświadcza tego, czego doświadcza będąc pod wpływem jadu + narkotyków + kryzysowej sytuacji to możemy założyć, że niezbyt celnie ocenia sytuację i nie zauważa co chwilę zerkających z góry strażników. Prawda jest jednak inna. Aron nie widzi strażników, bo oni zwyczajnie mają go gdzieś. Ot kolejny nieborak. Nie muszą zajmować się zwłokami, schodzić na dół, bo jak wiemy wszystko zostanie zjedzone. Aha! Nie bez powodu starszy strażnik zajada się jabłkiem w chwili, gdy pająk konsumuje Arona???? Kamer brak.

 

AdamKB:

Szczerze to nie wiedziałem, co dać w opisie. Uniwersum zaś jest, istnieje. Myślę, że masz rację opis może być mylący. Co do zaimków. Aron do strażników zwraca się z „dużej litery” gdy mówi do nich grzecznie, prosi, liczy na dobicie targu. Gdy zmienia nastawienie, literki zmieniają się na małe. To celowy zabieg, taki smaczek dla uważnych.

 

„– Tego przecież chcieliście! Ejjj Wy tam na górze! Do Was mówię! Zapłacę ile tylko zechcecie! Nic nie zyskacie jeśli tu zginę. Wszyscy to wiemy. Odezwijcie się wy… wy… kundle! Co?! Boicie się?! Nic wam nie zrobię. Jak nie wy, to zarobią wasi zmiennicy mi wszystko jedno, komu zapłacę. – spróbował blefu.”

Co do zaimków. Aron do strażników zwraca się z „dużej litery” gdy mówi do nich grzecznie, prosi, liczy na dobicie targu. Gdy zmienia nastawienie, literki zmieniają się na małe. To celowy zabieg, taki smaczek dla uważnych.

A jak on to zaznacza, kiedy mówi?

 

Tego typu zabawy mogą mieć sens w tekście, który stoi językiem, eksperymentem literackim, mruga do czytelnika na każdym kroku, jest bardzo mocno samoświadomy. W tekście takim jak Twój niestety jest to błąd, bo nie ma tego jak przełożyć na realia, czyli sposób mówienia bohatera. W takim tekście znacznie fajniejszym smaczkiem byłoby, gdybyś potrafił zróżnicować słownikowo i stylistycznie wypowiedzi w zależności od tego, jakie jest nastawienie bohatera w mówieniu do strażników. Duże litery to niestety pójście na skróty ;) [A tak poza tym to nie widzę konsekwencji, o której piszesz, bo się po przeczytaniu komentarza przyjrzałam].

 

Sporo błędów w zapisie dialogów, przykład (jeden z wielu):

– Musiałem długo leżeć[-.] – stwierdził ucieszony.

 

Nie pasują mi do tego świata, tak jak go pokazałeś, sekundy, bo to późny wynalazek.

Ogólnie tekst przejrzałam, ale zachwytu nie wzbudził: ot, scenka. Na dodatek, sądząc z odpowiedzi Młodemu Pisarzowi, masz znacznie więcej “w głowie” niż pokazałeś w tekście, a to niedobra technika. Czytelnik wie tyle, ile mu w tekście pokażesz, w normalnym obiegu nie masz możliwości tłumaczenia, co miałeś na myśli i jak działa coś, czego odbiorca nie zrozumiał.

 

Uwaga o uniwersum rzeczywiście od czapy, bo go nie znamy. Gdybyś napisał o nim coś więcej w przedmowie, mogłaby zostać.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina:

 

Dziękuje za uwagi.

 

Zaimki to tylko smaczek. Ot ciekawostka, a nie zabieg który ma wnieść do tekstu coś więcej, niżeli ciekawostkę.  

Ktoś przeczyta i na tyle się wciągnie, że zacznie zastanawiać się nad losem Arona, a ktoś inny czytając nie poczuje potrzeby wchodzenia głębiej, albo się wynudzi, albo przegapi wskazówki. Tak miało być. Co innego gdyby zależało mi, aby każdy czytający zwrócił uwagę na nieudana „spowiedź”. Nie zależało.

Ze znajomych, którzy  czytali tekst tylko jedna osoba została dotknięta „rozkminami”. Wyłapała nawet nawiązanie do tych wszystkich modnych niegdyś filmów o złodziejach co to niby już się wycofali z biznesu, ale za namową bliskich wchodzą w jeden, jedyny ostatni już skok.

Opowiadania zostało napisane z myślą o takich osobach, choć na pewno nie stanowią większości odbiorów.

Madmazarze, chyba się nie rozumiemy. W obecnym kształcie to nie jest smaczek, to jest błąd i to ortograficzny.

 

Jeśli u Pratchetta Śmierć mówi wielkimi literami, to jest smaczek, mimo że tekst nie jest awangardowy. Jest smaczek, bo pisanie wielkimi literami w zwykłym odbiorze co najwyżej łamie netetykietę (w sieci jest uważane za krzyk). Jest zatem zwróceniem uwagi na, powiedzmy, brzmienie głosu, ale nie łamie normy ortograficznej. Po polsku pisanie zaimków dużą literą, za wyjątkiem korespondencji i okoliczności żałobnych, jest błędem ortograficznym, i dopiero tekst mocno naszpikowany zabawami językowymi, a zwłaszcza typograficznymi, plus mocno samoświadomy, np. z metauwagami wewnątrz narracji, stanowiłby uzasadnienie dla takiego zabiegu.

http://altronapoleone.home.blog

Ależ ja Cię świetnie rozumiem!

 

Zostaje zaproszony na przyjęcie. Zgodnie ze zwyczajem oczekuje się od gości czarnych skarpetek. Przychodzę w czerwonych. Ktoś zwraca mi uwagę.

 

  1. Jeśli czerwień skarpetek wynikałaby z mojego niedopatrzenia, niewiedzy, nieprzygotowania, najpewniej poczułbym zawstydzenie.
  2. Jeśli nałożyłbym celowo skarpetki w odmiennym, niż oczekiwany kolor, uwagę osoby tłumaczącej mi, że tak nie wypada, przyjąłbym grzecznie, ba przyznałbym rację! Nie zamierzałbym nawet wchodzić z dyskusję, bo i po co? Najczęściej ( nie mylić z zawsze) takie osoby czują się lepiej, podczas samego zwracania uwagi, a co dopiero jak im się przyznaje racje! Dlatego nie widzę powodu, abym miał komuś takiemu odbierać przyjemność skoro absolutnie nic mnie to nie kosztuję.

 

 

Ala wracamy na przyjęcie „czarnoskarpetkowców”. Pomimo tego, że spora część osób ubranych poprawnie, ubranych jak należy! Patrzyłaby na mnie z góry, z litością, może pożałowaniem, bo biedaczysko się ośmieszył! Ja zainteresowany byłbym jedynie tymi nielicznymi imprezowiczami, których zastanowiłby powód czerwonych skarpetek.

 

 

Serdecznie pozdrawiam, mam dość bujną wyobraźnię i wizja wytwornego bankietu, zrujnowanego czerwonymi skarpetkami wielce mnie rozbawiła, a to wszystko dzięki Tobie!

Uważam, że nadal NIE rozumiesz albo też bawisz się w erystykę. Twój przykład nijak nie ma się do kwestii ortografii, ponieważ ortografia jest powszechnie obowiązującą normą społeczną.

Kiedyś w tzw. “dobrym towarzystwie” paniom wypadało przychodzić na ślub w kapeluszu, ale nieprzyjście a kapeluszu mogło być odebrane co najwyżej jako faux pas, złamanie normy środowiskowej, a nie ogólnie obowiązującej. Mogło wynikać z niewiedzy o obyczajach lub też z celowego ich łamania, ale już w owej epoce opisywano chętnie pretensjonalność wannabe artystów, którzy cały swój artyzm wyrażali łamaniem norm “mieszczańskich”.

Z kolei Twój przykład to przykład “normy” obowiązującej na jednej konkretnej imprezie. To nie musi być wytworny bankiet, bo tam mogą obowiązywać społeczne umowy w rodzaju tej o kapeluszach (ale znowu: dotyczą one tylko konkretnych sytuacji). Jeśli ktoś przegapi, że w zaproszeniu na mniej formalną imprezę stało “przyjdźcie przebrani za koty”, i przyjdzie nieprzebrany albo przebrany za psa, to nie łamie normy społecznej, ale wyłamuje się z zabawy przyjętej na tę konkretną okazję.

Zarówno kwestia kapeluszy jak i przebrania nie ma pozycji normy ogólnoobowiązującej, jaką ma ortografia.

 

Rozumiem, że chcesz tu odegrać rolę niepokornego artysty, który ma cudownie awangardowe pomysły w rodzaju olewania ortografii, ewentualnie usiłujesz przekuć coś, co oryginalnie było niedopatrzeniem w cnotę, ale niepokorna bohema już w XIX wieku spotykała się z pobłażliwymi komentarzami niekoniecznie burżujów, ale i mających coś naprawdę do powiedzenia w sztuce czy literaturze artystów, a salon odrzuconych (ten z 1863 roku) został zorganizowany oficjalnie, przez najwyższe władze. Potem jeszcze pomysły Duchampa miały w sobie powiew świeżości, ale już nie naśladowców Duchampa. W czasach, kiedy wszystko już było, takie akty są wysoce nieoryginalne, a oczekiwanie od ludzi, że będą dopatrywać się w oczywistym błędzie, na dodatek występującym w co najwyżej poprawnie napisanym tekście, drugiego dna – chyba przeceniasz nasze nadmiary wolnego czasu ;)

 

 

PS. Nie tylko nieszczęsne zaimki są tu problemem. W pierwszym akapicie masz również na przykład pomieszane podmioty. Podmiot domyślny to wredny drań, trzeba go bardzo pilnować.

Po uderzeniu w głowie rozległ się przeciągły, tępy pisk. Trwał chwilę albo wieczność. Bezpośrednio po nim niewidzialne usta zassały wszystkie dźwięki, pozostawiając go sam na sam z przerażającą ciszą.

Zaimek “go” (i cała reszta doznań oraz działań w tym akapicie) odnosi się mianowicie do pisku. a nie do bohatera, który jako podmiot jeszcze się nie ujawnił.

 

PS. Raczej bez odbioru, bo quod scripsi scripsi, a na erystykę czasu nie mam.

http://altronapoleone.home.blog

drakaina:

 

Masz całkowitą rację!

Mężczyzna delektował się nagła zmianą samopoczucia, ale nie trwało to długo.

 

Nie jest dobrze. – pomyślał, patrząc na przesiąknięte krwią spodnie.

– Trzeba znaleźć wyjście. Zawsze jest jakieś wyjście. – przekonywał sam siebie, dodając otuchy.

Pomyślał i przekonywał z dużej. Wejdź sobie w opowiadania ->poradnik->zapis dialogów

Pękatadołu zwężała się ku górze kończąc cholerną zapadnią.

u dołu lub od dołu…

 

W trakcie zdarł skórę z dłonie w kilku miejscach.

Ujrzawszy pierwszy raz konstrukcje zamku, wiedział czego się spodziewał.

spodziewać

 

Co powie jak matka?

Nie rozumiem…

 

Jest dużo literówek do poprawy – ja podałam tylko przykłady błędów, a jest ich więcej. Ktoś już napisał wcześniej o brakujących ogonkach, ale nie są jeszcze poprawione. Dodatkowo zapisujesz tak samo myśli i dialogi… to błąd. Chyba, że bohater głośno myśli? To trzeba zaznaczyć… Samo opowiadanie ciekawe, ale błędy utrudniają czytanie i zniechęcają niestety.

Opowiadanie ma miejsce w stworzonym przeze mnie uniwersum.

Czy dobrze rozumiem, że dziura, do której wpadł bohater jest owym uniwersum, które stworzyłeś?

 

Cóż, Madmazarze Gniewny, przykro mi to pisać, ale bardzo zmęczyła mnie Spowiedź złodzieja. Ot, rabuś wpadł w pułapkę i już z niej wyszedł, a w międzyczasie snuł monolog o sobie. Jeśli do tego dodać wykonanie pozostawiające bardzo wiele do życzenia, lektury żadną miarą nie mogę uznać za satysfakcjonującą.

 

Lewe ko­la­no, łok­cie, nad­garst­ki, górne wargi… → Ile miał górnych warg?

 

– Mu­sia­łem długo leżeć. – stwier­dził ucie­szo­ny. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Kłę­bi­ły się jak sza­lo­ne, do­py­cha­jąc do głosu.

– Ktoś nas wro­bił? Co po­szło nie tak? Ura­tu­ją mnie? Może to sen? Umrę? Roz­ko­ja­rzo­ny nie po­tra­fił sku­pić się na ni­czym. Za­miast roz­wa­żyć co­kol­wiek, co rusz chwy­tał się ko­lej­ne­go te­ma­tu i ko­lej­ne­go. Za­krę­ci­ło mu się przed ocza­mi. Cho­ciaż leżał, zda­wa­ło mu się, że upad­nie. Czar­na gwiaz­da bólu za­czy­na­ła prze­raź­li­wie szyb­ko ro­snąć, roz­py­cha­jąc się mię­dzy… → Lekka siękoza. Zdarza się także w dalszej części tekstu.

 

Pa­ni­ku­je? JA pa­ni­ku­je? Nie­moż­li­we! → Literówki. Dlaczego wielkie litery?

 

de­lek­to­wał się nagła zmia­ną… → Literówka.

 

– Nie jest do­brze. – po­my­ślał, pa­trząc na prze­siąk­nię­te krwią spodnie. → Raczej: Nie jest do­brze – po­my­ślał, pa­trząc na prze­siąk­nię­te krwią spodnie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Na oko zle­ciał z pierw­sze­go, może dru­gie­go pię­tra. → To chyba najbardziej pokaleczone miał oko.

Proponuję: Prawdopodobnie zle­ciał/ spadł z pierw­sze­go, może dru­gie­go pię­tra.

 

Po­miesz­cze­nia, a wła­ści­wie dziu­ra do któ­rej wpadł… → Literówka.

 

klam­ki, punk­tu za­cze­pie­nia, cze­go­kol­wiek. Za­czy­nał od góry, sto­jąc na pal­cach, stop­nio­wo prze­cho­dząc w dół. Cho­ciaż był pe­wien, że nie po­mi­nął żad­ne­go punk­tu… → Czy to celowe powtórzenie?

 

oraz wpa­tru­ją­ce­go się w nań pa­ją­ka. → …oraz wpa­tru­ją­ce­go się weń pa­ją­ka. Lub: …oraz patrzącego nań pa­ją­ka.

 

– Ze mnie też ścią­gnął ciu­chy… – prze­ra­ził się. → Literówka.

 

– Wszyst­ko przez tego idio­tę Ran­dal­la ! → Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

skoro pra­cu­je u Pen­tlo­nów ponad trzy lata ? Po­li­czę się z nimi ! → Zbędna spacja przed pytajnikiem. Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

Pod­cią­gnąw­szy ko­la­na ku górze objął je rę­ko­ma… → Masło maślane – czy mógł podciągnąć kolana ku dołowi?

 

Tak też się stało, z tym , że… → Zbędna spacja przed drugim przecinkiem.

 

Tak…. → Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Pod­da­je się ! Sły­sze­li­ście ?! → literówka. Zbędne spacje.

 

Pod­da­je się i za­pła­cę za wol­ność. → Literówka.

 

i mówię, że za­pła­cę, ZA PŁA CĘ! → Umiał mówić wielkimi literami???

 

Ejjj Wy tam na górze! Do Was mówię! → Ejjj, wy tam na górze! Do was mówię!

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Tutaj są błędem. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

– Nie ble­fu­je! → Literówka.

 

tylko jedno słowo, bę­dą­ce za­rów­no jed­nym z po­wszech­nie… → Powtórzenie.

 

Może, gdy spo­kor­nie­je, gdy prze­pro­szę… → Literówka.

 

Nie będę tych (…) prze­pra­szał. → Czemu służy wielokropek ujęty w nawiasy?

 

– Cią­gle tutaj? Buuuu! -wrza­snął… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Hey! → Hej!

 

– Bo­go­wie.. to ja je­stem nie­nor­mal­ny… → Wielokropkowi brakuje jednej kropki. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Nie­eee.. prze­cież za­uwa­żam… → Jak wyżej.

 

za­ga­dy­wa­nie pa­ją­ka to głu­po­ta…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

Przy­to­czył też kilka za­baw­nych hi­sto­rii z pi­jac­kich zabaw, ba­wi­ły go… → Brzmi to fatalnie.

 

Jakby to ująć. → Jak by to ująć?

 

Zaraz póź­niej bo­le­śnie upadł. → Skoro zaraz to nie później.

 

Hey Wy tam na górze! → Hej, wy tam na górze!

 

że spusz­cza linę, albo dra­bi­nę. Cze­kał cier­pli­wie nie opusz­cza­jąc głowy w dół… → Nie brzmi to nie najlepiej. Literówka. Masło maślane – czy mógł opuścić głowę w górę?

 

– Co powie jak matka? → Jak matka co?

 

– Czy ja śnie? → Literówka.

 

W spoj­rze­nie pa­ją­ka od­na­lazł spo­kój… → Literówka.

 

Dzię­ku­je Ci! Dzię­ku­je! → Literówki. Zaimek małą literą.

 

tym razem sam sobie nie wie­rze. → Literówka.

 

Mają ape­tyt Skur­ko wańce→ Mają ape­tyt, skur­kowańce

 

po­kle­pał mło­dzi­ka z ser­decz­no­ścią po ple­cach… → Na czym polega bycie młodzikiem z serdecznością?

A może miało być: …serdecznie poklepał młodzika po plecach…

 

– Krzy­czą ? → Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

Zresz­tą, kto ich tam wie.– od­po­wie­dział… → Zbędna kropka po wypowiedzi. Brak spacji przed półpauzą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Mógł to być całkiem dobry tekst z zaskakującym zakończeniem, ale niestety napisany jest tragicznie. Ilość błędów naprawdę utrudnia lekturę. Do tego momentami silisz się na wzniosłe porównania. Pierwszy akapit stylem odstaje zupełnie od reszty tekstu. Starasz się tworzyć poetycki styl, ale takie zdanie: Bezpośrednio po nim niewidzialne usta zassały wszystkie dźwięki, pozostawiając go sam na sam z przerażającą ciszą, to już typowa purpura i niewiele w nim sensu. Żeby się bawić metaforami trzeba mieć naprawdę dużo wiedzy i doświadczenia, bo inaczej wypada to słabo. Na początku lepiej skupić się na opanowaniu zasad poprawnej polszczyzny i pisać prostym stylem.

Cała fabuła to właściwie jedna scenka, ale dzięki zakończeniu ten pomysł mógł się obronić, bo pod względem konstrukcji nie był zły. Niestety został zaduszony przez fatalne wykonanie. Mimo że mamy tu praktycznie monolog, to bohater wypadł dość bezbarwnie i wzbudza raczej niechęć, ale to być może było zamierzone. 

Widzę, że jesteś nowy na portalu, więc podrzucam poradnik.

Nowa Fantastyka