– Chciałbym, żeby pan wiedział, że naprawdę staraliśmy się zrobić wszystko co w naszej mocy – doktor wzdycha, a jego emizator błyska szarym światłem. Wyświetla znak odwróconego półokręgu i aż cztery wklęsłe kropki a ja odczytuję, że jest bardzo smutny. W odpowiedzi śle podobny zestaw znaków, bo wiem co zaraz usłyszę. – Ale choroba jest już w zaawansowanym stadium. Co prawda moglibyśmy spróbować powtórzyć ostatnią dawkę, ale mam obawy, że to by tylko osłabiło pański organizm i przyspieszyło cały proces.
– A więc – Spostrzegam, że mój emizator zaczyna drgać i zmienia kolor na niebieski. Szybko resetuje ustawienia i za chwilę staje się biały.
– A więc – powtarzam. – Ile czasu mi zostało?
– Tydzień, może dwa.
Nie odpowiadam. Słyszę, jak deszcz uderza o poddasze gabinetu a następnie głośno spływa rozpadającą się rynną. Emizator doktora wysyła współczującą falę, odbieram ją i zapisuję w systemie. Dociera do mnie cała gama znaków wyrażająca wiele emocji, od żalu po szacunek i podziw dla mojej odwagi.
W czasie, gdy lekarz uaktualnia moje dane w karcie pacjenta, spoglądam na jego twarz. Zwykle tego nie robię, zwykle unikam patrzenia w oczy, dziś jednak wszystko przebiega inaczej. To mężczyzna w średnim wieku, na jego łysym czole przecierają się solidne kanały zmarszczek. Nos utrzymuje parę ciężkich, podwójnych szkieł, a kitel najbliżej brody nosi serowe znamiona ostatniej kolacji. I mimo, że jego emizator wciąż drga, wysyła sygnały i miga kolorami, jego twarz pozostaje obojętna. Bez wyrazu. Jak zawsze.
Deszcz przestał padać, ulice wypełniły się ludźmi. Nieśpiesznie omijam kałuże, a moje spojrzenie błądzi między stolikami restauracji. Następnie jest park, plac zabaw i kino plenerowe. A wśród szmeru rozmów żaden głos nie wyróżnia się ponad inne, żadnego śmiechu, żadnego krzyku czy płaczu. Tak właśnie działają emizatory, wyłączają to co niepotrzebne. Dwie kobiety siedzą na ławce, ukryte w cieniu różowej parasolki prowadzą rozmowę. Z ich prostych twarzy nie można wyczytać wiele więcej niż to, że jedna z nich na pewno się dziś nie wysypała a druga zdecydowanie lubi przesadzić z makijażem. A jednak ekrany przed nimi buchają ekspresją żywych barw. Żółty, zielony mieszają się z ostrym fioletem. Podekscytowanie a nawet dezaprobata stają się łatwe w odbiorze nawet dla starszych modeli. Zastanawiam się, może chodzi o jakieś ważne wydarzenie jak ślub czy narodziny dziecka. Nie chcę być jednak posądzony o podsłuchiwanie więc szybko odchodzę.
Oczywiście przez cały ten czas myślę też o chorobie i o tym, że z całą pewnością niebawem umrę. Ale mój emizator sprawia, że nie czuje strachu. Nie czuję go też wchodząc do windy ani w momencie, gdy drastycznie zatrzymuje się między siódmym a ósmym piętrem. Światło gaśnie. Pozostaje jedynie zielona poświata znaku ewakuacji wskazującego jedyne wyjście jakim są rozsuwane drzwi, teraz zamknięte.
Nie mieszkam w najnowszej kamienicy, to historyczny blok, winda nosi znamiona naboi pozostawionych tu od czasu wojny. Można więc uznać, że jej popsucie się było tylko kwestią czasu. Szkoda, że wypadło akurat dziś, ze mną w środku. I tą dziewczyną.
Widzę ją stojącą obok. Jej ramiona drżą, a ona uderza we wszystkie przyciski naraz. Ale ja wiem, że to na nic. Nie uruchomi ich, dopóki ktoś nie otworzy nam z zewnątrz. Dlatego wyciągam telefon, moja nadzieja na wezwanie szybkiej pomocy. Chwila potrzebna na uruchomienie szarego ekranu tylko po to, aby ujrzeć rysunek rozładowanej baterii a za nim ponowne zamknięcie systemu.
– Hej, ty – mówię do dziewczyny. – Możesz po kogoś zadzwonić?
Odwraca się w moją stronę. Dopiero wtedy widzę, że jej twarz jest czerwona od łez a policzki spuchnięte. Nie rozumiem tego, nikt już tak nie wyraża smutku. Dostrzegam jednak jeszcze coś – nigdzie nie ma jej emizatora!
Kiedyś tylko spotkałem kogoś takiego, w metrze, gdy jak zwykle spóźniony spieszyłem na uczelnie. Siedział tam bezdomny, sądząc po ubiorze. Na przemian krzyczał i wybuchał śmiechem. Mówił różne, dziwne rzeczy. Kiedy go wyprowadzali twierdził, że jest jednym z ostatnich „prawdziwych ludzi”. Cokolwiek to mogło oznaczać. Od tej pory jednak mam świadomość, ile tak naprawdę zawdzięczamy emizatorom, myślę, że bez nich wszyscy, prędzej czy później popadają w szaleństwo.
Dziewczyna patrzy na mnie, jej oddech powoli zwalnia, twarz nabiera rumieńców. Zawstydzony odwracam wzrok, a ona nadal spogląda w moje oczy. Czy nikt jej nie nauczył, że to niekulturalne? Wysyłam znaki. Dezaprobatę, zgorszenie jej postawą i zniecierpliwienie. A ona, choć nadal na mnie patrzy i widzi pulsujący ekran to milczy.
Jest jak zamknięta książka z tekturą zamiast okładki. Aż w końcu, po chwili nie wiem jak długiej – odzywa się:
– Ja nie mam telefonu…
Wstrzymuje oddech, kieruje strumień i wysyłam sygnał zaskoczenia i rezygnacji. Jednak zamiast tego on zaczyna pulsować czerwienią! Wysyła znaki, których nie nadaje! Złość, frustracja, oskarżenie. Emizator pracuje na pełnych obrotach, czuje na twarzy ciepło, które wytwarza! I znowu muszę go zrestartować, tak jak ostatnio – biel i obojętność.
Spoglądam na dziewczynę, zastanawiam się czy w ogóle dotarło do niej cokolwiek z tego co przed chwilą się wydarzyło. Ona jednak stoi, nadal wpatrzona w moją twarz. Dochodzę do wniosku, że wysyłanie jakichkolwiek sygnałów w jej stronę nie będzie miało znaczenia.
Zostaje więc w jasnej obojętności i osuwam się na podłogę, przygotowany na długie godziny oczekiwania. Chwila wahania i nieznajoma postępują za moim przykładem.
Tak więc siedzimy, ja i ona. Oświetleni bladą poświatą mojego emizatora. Po dwóch różnych stronach windy, oparci o ścianę i zwróceni do siebie twarzami. Długo jednak nie potrafię znieść tego milczenia.
– Gdzie twój emizator – pytam poprawiając kapelusz. – Zepsuł się? Ktoś go ukradł?
A ona podnosi wzrok i ponownie patrzy prosto na mnie. Nie na błyszczący ekran, który generuje wszystkie znaki i udziela wręcz bezbłędnej odpowiedzi, lecz na mnie! I choć bardzo tego nie chce, bo uczono mnie, że tak nie wypada, że to zbyt nachalne, to nasze spojrzenia krzyżują się. Jej żywe, kryształowe oczy i moje, wyblakłe.
– Nie – kiwa głową. – Ja go nigdy nie miałam… nie każdy ma na to pieniądze.
Choć tego głośno nie wypowiadam to jestem zdziwiony. Już dawno uznałem, że emizator to coś tak podstawowego jak telefon czy buty. Nie sądziłem, że są jeszcze ludzie, których na to nie stać. Przez chwilę zastanawiam się czy wysłać sygnał współczucia, ale dochodzę do wniosku, że ona i tak go nie odczyta. Myślę więc jak poprowadzić te rozmowę dalej i przypominam sobie czym jeszcze zaskoczyła mnie nieznajoma.
– Wcześniej, gdy winda się zatrzymała… i teraz, dlaczego płaczesz?
– Klaustrofobia – odpowiada a jej ramiona drżą w rytm szlochania. – To mała przestrzeń, bardzo wysoko i jest tak mało światła.
Nie wiem, jak jej pomóc. Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego wykorzystuje okazje, że znów na mnie spogląda i posyłam jej serię pocieszających znaków a nawet jeden mały uśmiech. A ona naraz wybucha jeszcze większym płaczem. Szybko orientuje się, dlaczego – mój emizator ewidentne się psuje. To co jej pokazałem nie miało nic wspólnego z pocieszeniem! Z żółtego ekranu wylała się wręcz fala strachu, krzyku i niepewności! Znowu go restartuje – biała obojętność. Biała obojętność! BIAŁA OBOJĘTNOŚĆ!
Nie działa.
Ekran szaleje. Nie mam nad nim kontroli, jedyne co mogę zrobić to go wyłączyć. I tak zapadamy się w ciemności.
Mijają minuty, może nawet godziny. Nikt nic nie mówi, pozostaje jedynie wsłuchiwać się w echo klatki schodowej i mieć nadzieje, że ktoś zaraz przybędzie nam z pomocą.
Nagle odczuwam coś dziwnego, bez wątpienia dziewczyna również, bo jej oddech przyspiesza. My się kołyszemy! Winda zaczęła się ruszać, skrzypi pod naszym ciężarem. Przeciągły pisk rozchodzi się od góry aż po bokach. I trzask! Nie wiem co się dzieje. Dziewczyna wpada w panikę. Krzyczy i płacze. Stara się wywarzyć drzwi, ale to wszystko jest bezcelowe. Pragnę pozbierać myśli, przymykam powieki i widzę ją, te same oczy, które zdążyłem już tak dobrze poznać. Mam wrażenie, że nigdy nie widziałem podobnych, tak błyszczących i pełnych kolorów. I oto napływa do mnie nowa idea – chce jej pomóc. Ciągnę za kabel umocowany w mojej głowie i z cichym kliknięciem odpinam małe pudełeczko.
Następnie wykorzystuje ciemność, ostrożnie podchodzę do dziewczyny i odgarniam jej włosy zza ucha. Nim zdąży zaprotestować urządzenie jest już podpięte do jej mózgu. To mała cześć emizatora działająca niezależnie od ekranu, odpowiada za wyciszenie emocji. Powoli słyszę jak nieznajoma się uspokaja. Ustaje płacz. Teraz stoi, pewnie zupełnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji, ale przynajmniej już się nie boi.
Biorę głęboki wdech. To pierwszy raz, gdy jestem zupełnie odpięty od emizatora. Naciera na mnie fala nieznanych mi uczuć. Są jak zimna woda, rozchodzą się po całym ciele powodując nieprzyjemne dreszcze. Mój żołądek wiruje, dłonie się pocą a nogi są lżejsze niż kiedykolwiek. I choć nigdy tego nie doświadczyłem tak dzięki książkom i wiedzy przekazywanej przez starszych wiem, że to strach. Lęk, panika, obłęd! Bardzo się boje, jestem nieuleczalnie chory, zamknięty w rozchwianej windzie bez wyjścia!
Świst, coś dużego obsuwa się na sufit.
Jest coś jeszcze, to dziwne, rzadkie uczucie. Co się stanie z tą dziewczyną? Z jej kolorowymi oczami. Gdy o niej myślę to naraz czuje napięcie i beztroskie łaskotanie, jakbym chodził boso po ziarenkach piasku na brzegu morza.
Szczęk i stukot metalu.
Chce płakać i płaczę. Ale przez te łzy również się śmieje. To trochę tak jakbym właśnie umierał a jednocześnie żył bardziej niż kiedykolwiek.
Gwizd.
Każde mrugnięcie, każde wspomnienie. Wszystko jest białe aż do tej chwili. Bo tutaj tonę w kolorach!
Szarpnięcie i głośne uderzenie. I spadamy. Emizator odbija się od podłogi, wstrząs uruchamia ekran.
W bladym świetle dostrzegam jej oczy, już nie widzę w nich barw i błysku.
Są obojętne.