- Opowiadanie: Joker - Terapia z deserem

Terapia z deserem

Paulina jest psychologiem. Ostatnio prowadzi terapię młodego mężczyzny, który wciąż mówi o swoim ojcu, którego nawet nigdy nie miał okazji poznać. Szczerze go jednak nienawidzi

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Terapia z deserem

Staram się nie skupiać wzroku na dłoni ukrytej w kieszeni. Co tam schował?

Tego nie wiem, ale muszę co kilka sekund przywoływać oczy do porządku. To trudne, bo jestem przekonana, że trzyma w niej nóż.

Odwracam wzrok w kierunku latarni miejskiej, która uparcie mruga do mnie zza okna, nie mogąc w pełni się rozżarzyć. Jest jedynym elementem przebijającym się przez szalejącą za oknem śnieżycę. I otaczający nas mrok. Odkąd mieszkam w tym przepełnionym wariatami mieście, nie było takiej pogody.

Akurat, kurwa, dzisiaj. Za oknem dosłownie nie ma żywego ducha. Jestem skazana na rozmowę z Łukaszem. Nie pomogłoby mi nawet wybicie szyby, nikt by nie zareagował na hałas. A on doskoczyłby do mnie w kilka sekund, zrzucając maskę zdesperowanego, potrzebującego pomocy pacjenta. Trenuje pierdoloną koszykówkę, więc zakładam, że musi być zwinny. Jest na tyle blisko, że od czasu do czasu czuję jego oddech. Czuję cebulę oraz mięso, intensywnie przyprawione i marynowane pewnie przez kilka dni, w celu zamaskowania smrodu zgnilizny. Łukasz uwielbia katować swój organizm kebabami i innym świństwem. Podczas naszych spotkań, w każdym jego oddechu czułam procesy gnilne, wyobrażając sobie jak w żołądku, z częściowo przetrawionego mięsa, wykluwają się białe robaki, które później pożerają go od środka. Bo Łukasz właśnie taki był. Zgniły i przeżarty na wskroś. Wypełniony robactwem i zepsuciem. Przypadek beznadziejny.

A ja, głupia idiotka, oczywiście ubzdurałam sobie, że uda mi się go wyprowadzić na prostą.

Uderzenie wiatru przywraca mnie do rzeczywistości, Łukasz w tym samym momencie zauważył, że odpłynęłam.

– Czy ja panią nudzę, pani doktor? – Nie, ty mnie przerażasz, myślę. Mam ochotę krzyczeć, a potem wydrapać mu te brązowe oczy.

– Oczywiście, że nie. – Wpatruję się w jego oczy. On nigdy nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie pożera w sensie seksualnym jak niektórzy pacjenci, patrzy bardziej jak hiena na świeże truchło. Jeszcze ciepłe truchło. Czy kolor oczu ma wpływ na zachowania socjopatyczne? Gdzieś, kiedyś o tym czytałam. Tylko czy to był artykuł w jakimś szmatławcu, czy w Akademickiej Księdze? Nie pamiętam już.

– Wydaje się pani nieobecna, pani Paulino. – Jego głos skrzypi. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale kiedy mówi, mam przed oczami szkolną tablicę i moją starą, pomarszczoną matematyczkę, z jej długimi paznokciami. W podstawówce moim największym strachem było jak stukała nimi o tablicę, prosząc o ciszę. Raz, kiedy Gruby Piotruś myślał, że to on rządzi naszą klasą, przejechała tymi szablami z góry na dół, wywołując istne pandemonium. Pamiętam, że mało wtedy nie zwymiotowałam. Gruby Piotruś już nigdy nie był niegrzeczny na lekcji starej wiedźmy. Głos Łukasza taki był, skrzypiący i wywołujący niepokój.

– Nie, dlaczego? Wspominał pan o meczu koszykówki, miał pan wtedy dziesięć lat. – Mój głos nie zmienia się nawet o ton. Jestem z tego powodu bardzo dumna. Czy ma znaczenie, że umiera się dumnie? Nie wiem.

Łukasz wstaje powoli z krzesła i podchodzi do okna, wpatrując się w mrugającą lampę.

– Wie pani, że wtedy również panował taki sam mrok? – Nie mówi, skrzypi jak przesuwane po posadzce krzesło.

– Na sali gimnastycznej? – Ostrożnie zerkam w kierunku drzwi. Łukasz oddalił się ode mnie, ale nadal jest blisko. Gabinet jest niewielki, gdy rozpoczynałam praktykę, nie było mnie stać na nic lepszego, a później się do niego przywiązałam. Po raz kolejny przeklinam swoje skąpstwo, które nazywałam oszczędnością.

Do drzwi mam trzy metry. Trzy razy po jeden metr. Niedużo. Kurwa, nawet bardzo mało. Kilka kroków i jestem na zewnątrz. Tylko co dalej? Jeśli  uda mi się zaskoczyć i wyprzedzić tego drągala, moje auto stoi trzy ulice dalej. Drobnostka – sprint w szpilkach przez nieodśnieżone ulice. Z dyszącym potworem za plecami.

Niewykonalne.

Moją jedyną nadzieją jest Jarek, wynajmujący taki sam pokój jak ja, cztery lokale w głąb korytarza. Jarek stara się być pisarzem, aktualnie czeka na swój debiut. Jakiś czas temu na wieży zegarowej wybiła godzina dwudziesta, a co za tym idzie wszyscy opuścili już budynek, tylko Jarek mógłby jeszcze stukać w klawiaturę w swoim małym gabinecie. Niestety, przychodził nieregularnie, nie mam żadnej gwarancji, że jest obecny. A bez niego, jestem stracona.

Chyba że udałoby mi się unieszkodliwić chodzącą zgniliznę. Na moim stole stoi figurka Wenus, ukazanej w momencie swoich narodzin. Prezent od chłopaka, któremu już jakiś czas temu znudziło się bycie moim chłopakiem. Ale rzeźba jest ładna, a przede wszystkim ciężka. Waży przynajmniej dwa kilogramy, może więcej. Przesuwam powoli dłoń w jej kierunku, gdyby tylko udało mi się…

– Tak, na sali gimnastycznej. – Czuję spojrzenie Łukasza na swojej dłoni, cofam ją, a kiedy się odwracam napotykam jego wzrok. Nie mruga. Wpatruję się we mnie. I-N-T-E-N-S-Y-W-N-I-E. Nie panikuję, udaję, że coś zapisuję w notesie. – Wyobraża sobie pani, że gdy zgasły światła byłem pewien, że to mój ojciec zaplanował swoje wejście, specjalnie, tylko dla mnie? Żebym poczuł się wyjątkowo. Po meczu podszedłby do mnie i powiedział, że wie, że do tej pory był gnojem, ale że to się zmieni. Że już będzie moim przyjacielem. Potrzebowałem tego. Gdy tylko zapalono światło, przeszukałem trybuny – miejsce po miejscu. I wie pani co?

– Nie było go – mówię cicho, ogniskując wzrok na coraz większej szkarłatnej kropli, która pojawiła się na jego musztardowych spodniach, mniej więcej na wysokości uda. Wszechobecny oże, wybacz wszystkie moje złe myśli i uczynki, pomóż mi przetrwać dzisiejszy wieczór – niech to będzie ślad po soku malinowym.

Albo pierdolonym dżemie truskawkowym, błagam!

Niestety wiem, że patrzę na krew.

Krew.

To na pewno jest krew. Łukasz dostrzega mój wzrok i sam spogląda na swoje spodnie.

Chrząka.

Wstaje i podchodzi do mnie, nie spuszczając wzroku. Teraz już na pewno nie wyjdę z tego pokoju żywa. Jestem tego pewna.

– Nie, nie było – mówi tak samo, a jednak w jego głosie coś się zmienia. Wydaje mi się, że jest bardziej rozluźniony, mimo że wciąż skrzypi. Pochyla się, jakby chciał mnie pocałować. W ostatnim momencie zastyga kilkanaście centymetrów przed moją twarzą. Po raz kolejny czuję jego oddech, oprócz zgnilizny – przebija się również gryzący nozdrza zapach czosnku. Przewraca mi się w żołądku, zmuszam się, żeby żaden mięsień na mojej twarzy nie drgnął. Łukasz wpatruje się w moje oczy, wyciąga palec i przejeżdża nim po policzku. – Tu polała się moja pierwsza łza, kiedy zobaczyłem, że każdy z moich kolegów ma kogoś na trybunach, tylko nie ja. Czy to było sprawiedliwe?

– Nie – mówię bez zastanowienia, oddychając coraz szybciej.

– Też tak uważam – skrzypi w moim kierunku czosnkowy grabarz. – Zawodnicy z przeciwnej drużyny tak nie uważali. Jeden z nich, pokryta żelem do włosów gwiazda Szkoły Podstawowej Numer Dziewięćdziesiąt Pięć, uznał wręcz za cudownie zabawne, że trzymam w ręku piłkę, a po policzkach płyną mi łzy. Czy pani uważa, że to było zabawne?

Gładzi moją skórę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zaczynam się delikatnie trząść. Łukasz dostrzega drżenie moich rąk i wzdycha.

– Nie, to było okropne. Młodzi chłopcy potrafią być okrutni.

– Szkoda, że wtedy o tym nie wiedziałem! – wrzeszczy po raz pierwszy, odkąd prowadzimy sesję. Odchylam się do tyłu, ale on tylko się śmieje. Skrzypiośmiech.

Skrzypiośmiech. Nie umiem tego inaczej określić.

– Choć szybko się przekonałem, że to prawda. – Przysuwa krzesło i ciężko na nie opada. Słyszę, że ma przyśpieszony oddech, widzę jak jego szyja pulsuje. Karmi się moim strachem. Wcześniej spijał tylko krople przerażenia, a teraz syci się nim jak pijawka. Usiadł tak, że w całości zablokował jakąkolwiek drogę ucieczki. Jestem odcięta. Z prawej strony okno oraz uderzające w nie ogromne płatki śniegu, a przede mną prawie dwumetrowa bestia, która nie ma zamiaru przeobrazić się w księcia. – A wyżelowany szybko przekonał się, że jego pies nie jest zrobiony z klocków Lego. Nie da się go poskładać, gdy ktoś odetnie mu wszystkie łapy. Pani doktor, czemu pani tak ciężko oddycha?

Po raz kolejny słyszę z jego ust podobne okropności. Nie komentuję ich. Wiem, że gdy to zrobię, Łukasz ostatecznie zrzuci maskę. Teraz jeszcze trochę gra swoją rolę. Choć widzę po jego uśmiechu, że jest zadowolony. Boję się spojrzeć w dół, ale coś mi podpowiada, że ma erekcję.

– Co chcesz ze mną zrobić? – zmieniam temat.

– Z panią? – Udaje, że się zastanawia, ale ja wiem, że przyszedł do mojego gabinetu z opracowanym planem na dzisiejszą sesje. – Chcę pani tylko coś pokazać.

Wyciąga na stół nóż, którego ostrze pokryte jest krwią. W oddali słyszę bębny. Uszy wypełnia mi szum. Kurwa, to nie są bębny, tak bije moje serce!

– Proszę oddychać. Po kolorze skóry widzę, że zaraz mi pani odpłynie. – Dostrzegam iskrę w jego oczach i wiem, że nie chcę stracić teraz przytomności. – A przecież tego nie chcemy.

– Zabijesz mnie?

Otrzymuję nerwowy chichot zamiast odpowiedzi.

– Zobaczymy. Pamięta pani, co powiedziała podczas mojej pierwszej wizyty?

Pamiętam. Mówię to wszystkim pacjentom, fiucie.

– Terapia jest procesem długoterminowym. Nie ma gwarancji, że zadziała na każdego. Musimy nastawić się na…

Plask! Uderzeniem dłoni w blat stołu przerywa moją wypowiedź. Podskakuję na krześle.

– I ja też nie mogę dać gwarancji, że wyjdzie pani z tego gabinetu na własnych nogach.

Żadnej nadziei. Za oknem szaleje piekło, wiatr przypomina wycie potępionych, a ja jestem uwięziona z diabłem, we własnej osobie. Po raz kolejny przeglądam kieszenie spodni, w poszukiwaniu jakiejś broni. Z identycznie marnym skutkiem.

– Co takiego chciałeś mi pokazać? – Zmieniam temat, odpychając czarne myśli o śmierci.

Łukasz milczy. Wygląda jak zawstydzony mały chłopczyk, który przyniósł swojej mamie laurkę z okazji Dnia Matki. Szlag, nie wiem kiedy wydaje się bardziej przerażający – z twarzą wykrzywioną przez gniew czy niewinną jak u przedszkolaka.

Zaczyna grzebać ręką w drugiej kieszeni, po czym wyciąga z nich…

Zakrwawiony palec! Wstaję z krzesła i zasłaniam dłonią twarz.

– To jeszcze nie wszystko. – Łukasz się uśmiecha. Jest szczęśliwy. Widzę radość w każdym jego geście.

Czy ten psychol liczy na pochwałę? Niedoczekanie. Kolejno kładzie na blacie blade palce. Na jeden z nich wciąż założona jest obrączka.

 – Znalazłem go – oświadcza dumnie, w kąciku ust zebrała mu się resztka śliny.

– Kogo? – pytam z niedowierzaniem. Chyba nie chodzi mu o…? Nie mogę skupić myśli, przez ten cholerny wiatr.

– A o kim rozmawiamy przez ostatnie trzy miesiące? – Jego głos jest spokojny, ale wiem, że to może się zmienić w każdej chwili. Jedno słowo, jeden grymas i może być po mnie.

Kurwa, nie chcę umierać!

Weź się w garść. Musisz pokonać bestię. Tylko jak? Tysiące myśli przelatywało mi przez głowę. Uciekać. Atakować. Gryźć. Wyskoczyć przez okno.

Przetrwać. To było najważniejsze.

– Opowiedz mi o tym. – Udaje mi się uspokoić odrobinę szaleńczy koncert serca. Siadam przy stole i chwytam długopis. Muszę wrócić do roli terapeutki. Muszę odzyskać kontrolę.

Muszę przetrwać.

– Opowiedz mi o tym – powtarzam najbardziej oklepane zdanie wypowiadane w gabinecie psychologicznym.

Widzę, że chce to zrobić. Ten dziwny, prawdopodobnie sadystyczny dzieciak, próbuje się wydostać i przekomarzać ze mną, ale ten, który przyniósł laurkę – zwycięża. Musi przecież opowiedzieć historię, żeby otrzymać pochwałę.

– Wiedziałem, że nie umarł, a matka nie chciała mi zdradzić jego tożsamości. Cały czas o nim myślałem. Rano, wieczór, podczas śniadania, nawet jak myłem zęby. – Przez trzy miesiące słuchałam jak to bardzo Łukasz nienawidził swojego ojca, ale kiwam głową ze współczuciem – I tak sobie myślałem, przecież ludzie się nie zmieniają, prawda, pani doktor? Skoro zrobił to mnie, zrobi też i kolejnemu dziecku, prawda?

Cienka strużka śliny pociekła mu po brodzie. Nasza dzisiejsza „sesja” trwała już ponad trzy godziny, smród Łukasza zaczynał drażnić moje nozdrza. Nigdy nie przebywałam z nim tak długo, może to jego pot, a może dezodorant przestał działać, w każdym razie mogłabym przysiąc, że czuję smród trupa. Wszystko w tym człowieku wywoływało we mnie obrzydzenie. Nie mogłam się pozbyć wizji robaków trawiących jego ciało, białych obślizgłych, wijących się padlinożerców.

– I miałem rację! – Kolejny skrzek. – Znalazłem tego gnoja.

– Odnalazłeś swojego ojca? – podnoszę głos o jeden ton. Czy przed chwilą słyszałam na korytarzu jakiś dźwięk? Wstrzymuję ekscytację, ale wyczuwam kropelkę nadziei, która miesza się z moim potem na karku – Jak to się stało?

– Bydlę zrobiło to kolejnemu dziecku! – Łukasz wstaje, a ja jestem prawie pewna, że słyszałam zamykanie drzwi w gabinecie Jarka. Czyżby chciał zrobić sobie kawę? A może wraca do domu? Albo mam zwyczajne omamy. Co mam zrobić? Nie mogę przegapić tej szansy. Jak zwrócić jego uwagę?

– Skąd wiesz, że to był twój ojciec? – Muszę sprowokować Łukasza do podniesienia głosu.

– Myślisz, że nie rozpoznałbym własnego ojca?! – krzyczy w moją stronę Łukasz, opierając dłonie na stole, niebezpiecznie blisko zakrwawionego noża. Jest wzburzony, traci nad sobą kontrolę. Spora porcja śliny ląduje na mojej niebieskiej (do tej pory szczęśliwej) marynarce. Zasłaniam ręką nos, co ten człowiek jadł? Odór wręcz wgryza się w oczy. – Oszukał kolejnego dzieciaka! Widziałem TO!

– Powinieneś się uspokoić – mówię podniesionym głosem. Czyżby ktoś stał pod moim gabinetem, nasłuchując? Muszę go ostrzec. – W takim stanie stanowisz POTĘŻNE ZAGROŻENIE!

Łukasz wybucha śmiechem i wtedy rozlega się pukanie.

– Paulinko, wszystko u ciebie w porządku? Mogę wejść? – Słyszę głos Jarka, mojej jedynej nadziei na przetrwanie.

– Uważaj on jest uzbrojony! – krzyczę, gdy drzwi zaczynają się otwierać.

Przez sekundę nic się nie dzieje. Łukasz dyszy na krześle, jego twarz wykrzywia złowieszczy grymas, jest zaskoczony. Był przekonany, że w budynku nie ma nikogo poza nami. Jarek stoi w drzwiach z kubkiem gorącej kawy w ręce. Drugą ręką zakrywa nos.

– Co tu tak śmierdzi? – pyta przyszły autor bestsellerów.

– Pomocy! – Zrywam się z krzesła i rzucam w kierunku noża. Łukasz wciąż siedzi jak zamurowany, więc broń z pewnością będzie moja. A wtedy razem z Jarkiem poradzimy sobie z tym śmierdzielem. Boże, jestem uratowana. Dotykam rękojeści noża, a na mojej twarzy rozkwita uśmiech.

A potem policzek zaczyna płonąć gigantycznym bólem. Czuję zimną dłoń zaciskającą się na nadgarstku. Łukasz jest szybki. Diabelsko szybki, z łatwością wyciąga mi nóż z ręki, uderza po raz kolejny w twarz, czuję ból i krew tryskającą z pomalowanych czerwoną szminką ust. Bestia odzyskała swoją broń. Nóż, którego ostrze pokryte jest zakrzepłą krwią.

– Co ty robisz człowieku?! – krzyczy Jarek. Może i nieraz opisywał w swoich książkach sceny przemocy, ale najwyraźniej nigdy nie widział żadnej na własne oczy. Oczy, które rozszerzają się jak pięciozłotówki.

– Zabij go! – krzyczę, a raczej chcę krzyknąć ponieważ z moich ust wydobywa się tylko niezrozumiały bełkot. Skurwysyn złamał mi co najmniej dwa zęby!

A Łukasz rzuca się w kierunku Jarka. Jest przeraźliwie szybki. Dzielące ich metry pokonuje jednym susem, w ułamku sekundy. Jarek na szczęście otrząsnął się z początkowego otępienia i wylewa na twarz Łukasza kubek wrzącej kawy. Widzę jak płyn paruje. Ból musi być ogromny, skóra na twarzy z pewnością będzie do przeszczepu.

Tylko że na Łukaszu nie robi to najmniejszego wrażenia! Ociera z twarzy czarny płyn, a drugą ręką chwyta Jarka za gardło. Powietrze uchodzi z płuc niedoszłego autora bestsellerów.

– Zabij tego potwora – bełkoczę szeptem, a z oczu zaczynają lecieć łzy. – Proszę zabij go…

Jarek chwyta obiema rękami nadgarstek Łukasza, ale ten nic sobie z tego nie robi. Łzy mieszają się ze smarkami, których nie jestem w stanie powstrzymać. Zabije go. Jarek nie ma szans. Zabije go, a potem rzuci się na mnie i odetnie wszystkie palce. Później będzie obserwował, jak białe, obślizgłe robaki zjadają moje wypielęgnowane u manikiurzystki palce.

Nie mogę na to pozwolić. Muszę pomóc Jarkowi.

Powoli wstaję i ruszam w kierunku dusiciela. Niestety, potrącam seksowną Wenus, która chwieje się na stole. Błagam, nie spadnij. Zaklinam cię!

Figurka spada na podłogę z łoskotem.

Kurwa! Potwór obraca się w moją stronę. Czy ja przez sekundę widziałam w jego ustach białego czerwia z jednym okiem?

Łukasz doskakuje do mnie i z całej siły popycha na ścianę pod oknem. Ma naprawdę dużo siły. Uderzenie wypycha całe powietrze z płuc. Robi mi się czarno przed oczami. Potem następuje oślepiający blask. Czy naprawdę tak ma zakończyć się moje trzydziestosześcioletnie życie? Z rąk tego socjopaty?

Potwór wraca do leżącego na ziemi Jarka. Pisarz stara się podnieść, ale Łukasz kopie go z całej siły w brzuch. Słyszę trzask łamanych żeber, gdyby tego było mało widzę część wystającej kości, na której zwisa kawałek mięsa. Mój żołądek nie wytrzymuje. Wymiotuję placuszkami z cukinii wymieszanymi z krwią.

– I po ci to było? – pyta Łukasz, ściskając nóż. Bez wysiłku podnosi Jarka za włosy, a potem wbija ostrze w szyję aż po samą rękojeść. Z Jarka uchodzi życie w akompaniamencie świszczącego oddechu.

– Nieee! – krzyczę, bo wiem, że to już koniec.

Siedzę na ziemi z rozłożonymi na bok nogami, obserwując, jak ciało Jarka osuwa się powoli, zostawiając krwawy ślad na białej ścianie mojego gabinetu. Czytałam gdzieś, że krew najlepiej zmywać wodą utlenioną, a potem przepłukać wszystko zimną wodą. Choć i tak wydaje mi się, że trzeba będzie przemalować. Może na jakiś inny kolor? Biały jest taki szpitalny…

O czym ja na miłość okrutnego boga pierdolę?! Nie będzie żadnego zmywania ani malowania. No chyba że po mnie przyjdzie jakiś nowy najemca, choć wątpię, że ktokolwiek będzie chciał wynająć gabinet, w którym zamordowano dwie osoby.

Tymczasem Łukasz ze spokojem kuca przy ciele i chwyta dłoń Jarka, po czym…Obcina wszystkie palce! Otumaniona obserwuję jak pięć palców ląduje w kieszeni potwora. Na jednym jest obrączka. Kiedyś Jarek pokazał mi zdjęcia swoich maluchów. Siedmiolatka i czterolatek jeżeli dobrze pamiętam. Od dziś ktoś inny będzie im czytał bajkę na dobranoc. Kurwa, po co ja go w ogóle wołałam?

Łukasz obraca się w moją stronę. Albo przez uderzenie w głowę, albo ze stresu zaczynam mieć omamy. Widzę na jego brodzie kilkucentymetrowego robaka, to ten sam, który był wcześniej na języku. Łukasz również go wyczuwa, sięga po niego, a potem wsadza między zęby i gryzie. Słyszę chrzęst – wydobywający się przy każdym kęsie.

– Tak, to jest mała niedogodność. Na początku też mnie irytowały, ale idzie się przyzwyczaić. Z czasem, muszę przyznać, bardzo je polubiłem. – Uśmiecha się, a spomiędzy zębów wystaje kawałek paskudnej larwy.

Mój żołądek nie wytrzymuje po raz drugi. Kolejne zielone kawałki cukinii lądują na podłodze.

Łukasz bierze krzesło i stawia je blisko mojej nogi.

– Takie sytuacje wzmagają mój apetyt. – Nie wiem, czy ma na myśli krwawe morderstwo czy przekąskę z czerwia. Przez sekundę grzebie w kieszeni, wyciąga jeden z palców Jarka, a potem gryzie go zębami pomiędzy którymi wciąż tkwią kawałki białej glizdy.

Mimo że już naprawdę nie mam czym, wymiotuję trzeci raz. A potem czwarty. Już tylko samą żółcią.

– Nie wyobraża pani sobie jak wspaniale smakują świeże palce. Choć nie ukrywam, że lubię również uszy.

Nie. To się nie dzieje naprawdę. Musiałam zdrowo rąbnąć o ścianę, a efekty zaczynam właśnie odczuwać. Przecież to nie jest możliwe. Wiedziałam, że Łukasz ma poważny problem, ale kanibalizm do kurwy nędzy?!

– Więc jak odnalazłem ojca?

O czym on pierdoli? Jak mam ogarnąć umysłem groteskę tej sytuacji? Siedzący naprzeciwko kanibal, w niebieskiej koszuli wymazanej krwią i z cząstkami ludzkiego mięsa pomieszanymi z kawałkami bliżej nieokreślonego robala, opowiada mi o spotkaniu z tatusiem, którego szczerze nienawidzi. – Nie mogłem zapomnieć jaką krzywdę mi zrobił. Jak już wspomniałem, wiedziałem, że się nie zmieni, że w końcu zachowa się tak samo. Ludzie się nie zmieniają.

W trakcie opowieści robił kilkusekundowe przerwy, które wykorzystywał do zagryzania palców Jarka. Nie przejmował się tryskającą krwią, od czasu do czasu wyrzucał za siebie kości, które wcześniej solidnie obgryzał.

Nigdy nie widziałam nic bardziej obrzydliwego. Czy ja też skończę w jego żołądku?

– Wystarczyło czekać. Czekać i obserwować. Chodziłem na różne wydarzenia sportowe, na przedstawienia szkolne. – Przerwał na chwilę, podszedł do ciała niedoszłego pisarza, by po kilku minutach, podczas których ciało wydawało serię okropnych dźwięków, doprowadzających mnie do obłędu, wrócić na krzesło z kawałkiem ręki. Nie mogłam na to patrzeć, zamknęłam oczy i przycisnęłam dłonie do uszu, żeby tylko nie słyszeć dźwięków mlaskania potwora, kiedy urządzał sobie kolację z ludzkiego mięsa.

Nie pozwolił mi nawet na chwilę spokoju. Poczułam jego dłonie na swoich. Nie udało mi się wyrwać. Był dla mnie zbyt silny.

– Pani doktor. – Usłyszałam naganę w jego głosie. – Obiecała mi pani pomoc. Tak się nie godzi. Proszę otworzyć oczy, bo inaczej wyrwę je z pani oczodołów i nabiję na te długopisy, które tak często trzymała pani w ręce. Zostało mi coś z dziecka, wciąż uwielbiam lizaki.

Ostatnie zdania wypowiedział głosem wypełnionym słodyczą, ale wiedziałam, że nie żartuje. Coś kazało mi uwierzyć, że już kiedyś próbował takiego lizaka.

– Bardzo dobrze. Porozmawiamy sobie jeszcze chwilkę. Już będę kończył.

Boże litościwy. Zbliżamy się do końca sesji. Boże, mój Boże tylko czy czeka mnie wybawienie czy już tylko śmierć?

– A wie pani o czym pomyślałem? Że ciekawą postacią w kryminalnej książce byłby zabójca, który nie rozstaje się z lizakami. – Spojrzał na resztki ciała Jarka i pokiwał głową – Hmmm… może też napiszę książkę? Nigdy nie wiemy, jakie dary otrzymamy od losu. Wciąż odkrywam w sobie nowe talenty. Myślę, że to zasługa mojej diety.

Powoli przekrzywia głowę w moją stronę. Dopiero teraz spoglądam w jego oczy, większa część żyłek była popękana. Jego oczy wyglądały jakby były utopione we krwi. Niech to się już skończy. Błagam…

Łukasz wgryza się w rękę delektując się jej smakiem.

– Mniam. Czuję nową energię, nowe możliwości. Czuję, jak zalewa mnie kreatywność. Czuję jego historię.

Niech to się skończy. Chcę go poprosić, żeby dokończył opowieść, ale gdy tylko otwieram usta wydobywa się z nich bańka przerażenia.

– I miałem rację! – krzyczy nagle. – Zrobił to po raz kolejny.

Łukasz uśmiecha się z triumfem. Z wyrazem satysfakcji na twarzy.

– Odnalazłem kolejną jego ofiarę. To było na meczu piłkarskim. Szukałem takiego samego chłopca jak ja. Zagubionego, zrozpaczonego, oszukanego. Był tam. Kiedy strzelił zwycięskiego gola, z nadzieją rozglądał się po trybunach. Widziałem, jak gaśnie szczęście w jego oczach. Szukał ojca. Ojca, który go zawiódł. To był on. To był ten sam zwyrodnialec, który zniszczył moje dzieciństwo.

– Rozpoznałeś go? – dukam pierwsze zdanie, które nie jest bełkotem.

Patrzy na mnie tymi przekrwionymi oczami i prawda sama mnie odnajduje. To nie był jego krewny, Łukasz nie znał tego człowieka. Opowiada o zupełnie obcej rodzinie z problemami. Z historią, którą sam kiedyś przeżył (albo wymyślił, wiem już, że ten człowiek żyje w świecie iluzji).

– Pani doktor, pani doktor – cmoka z dezaprobatą. – Przecież to był mój ojciec. Jak mógłbym go nie rozpoznać?

Czuję chłód, który obezwładnia moje ciało. Za oknem wciąż szaleje śnieżyca, ale to nie ma żadnego znaczenia. Czuję, że ta historia ma jeszcze tylko kilka zdań do wybrzmienia. Podejrzewam zresztą, jakie to będą słowa. Co będzie ze mną, kiedy te słowa padną? Tego też się domyślam.

– Młodzi dziś w ogóle się nie pilnują. Nawet specjalnie nie musiałem się kryć, kiedy szedłem za chłopakiem do domu. – Słowa, które wypowiada Łukasz nie robią na mnie wrażenia, spodziewałam się ich. Moim jedynym priorytetem jest znalezienie czegoś czym będę mogła unieszkodliwić mojego oprawcę. Nie widzę w nim już człowieka. Przede mną stoi bestia, która nie ma prawa żyć. Patrzę na szczura, zwykłego szkodnika, tylko gigantycznych rozmiarów.

A szkodników należy się pozbywać.

Łukasz jakby czytał w myślach, patrzy z zadumą w moją twarz i powoli zsuwa się z krzesła. Odkłada nóż, jak na życzenie, tuż obok, w zasięgu dłoni, a sam klęka przede mną i chwyta moją twarz. Ma zimne i lepkie palce, nie mogę skupiać się na tym co właśnie pokrywa moją skórę. Mam jeden cel. Jedną szansę, którą muszę wykorzystać.

Inaczej czeka mnie śmierć. Jest wypisana w oczach Łukasza.

– Pani doktor – wypowiada słowa wolniej. – Dzięki pani udało mi się pogodzić z jego stratą, dziękuję.

To mają być ostatnie słowa tej terapii, ale moja dłoń, którą powoli przybliżam do leżącego wybawienia, jeszcze nie dotarła do celu.

– Co się stało z twoim ojcem? – pytam, żeby zyskać na czasie. Odpowiedź przecież znam.

– Pogodziliśmy się, pani doktor. Wybaczyłem mu. Płakał, kiedy w końcu przyznał, jak bardzo mnie skrzywdził. 

Ciekawe ile krwi stracił zanim zrozumiał, że musi udawać kogoś kim nie był? Przepraszać za błędy których nie popełnił? Współczuję temu człowiekowi, ale wciąż koncentruję się na moim wybawieniu. Centymetr po centymetrze. Skupiona na twarzy Łukasza, przybliżam się do celu. Czuję już drewnianą rękojeść, muszę pilnować, żeby żaden mięsień na twarzy nie zdradził ekscytacji.

– Jaka spotkała go kara? – Jeszcze sekunda albo dwie i zacisnę dłoń na największym skarbie jaki istnieje na świecie.

– Pani doktor, po tym wszystkim co tu dziś zaszło, pani naprawdę nie wie?

– Wiem gnoju. – Nie wytrzymuję, zimnym tonem wygarniam mu w twarz, a potem najszybszym ruchem, na jaki mnie stać, wbijam nóż w klatkę piersiową potwora.

Giń.

I jeszcze raz. A potem trzy razy dla pewności.

Giń gnoju!

Zrywam się z krzesła, okazuje się, że moje nogi są całe zdrętwiałe. Upadam. Nie interesuję mnie to.

– Pomocy! – krzyczę ile mam sił w płucach, czołgając się do wyjścia. Jak najdalej stąd, jak najdalej od tego mordercy. Jestem uratowana. Przetrwałam ten koszmar. Moje nerwy nie wytrzymują, z oczu wylewa się wodospad łez. Łez szczęścia i przerażenia jednocześnie. Przeżyłam. Do drzwi pozostają mi już tylko dwa metry. To niedużo. Wytrwale jak robak, pokonuję kolejne centymetry, moje wybawienie jest już na wyciągnięcie ręki.

Uśmiecham się, połykając łzy.

Udało mi się.

I nagle w moim żołądku rodzi się zimna niczym stal myśl. Myśl, która nie chcę się odczepić. Próbuję ją zignorować, ponieważ do wyjścia został mi niecały metr. Czuję ciepło, które rozlewa się w moich nogach. Wciąż nie mogę nimi poruszyć, ale wyczuwam, jak krew krąży w żyłach. Już niedługo wybiegnę w zimny chłód miasta. Na spotkanie wiatru i smogu. Na spotkanie z wybawieniem.

– Pomocy! – krzyczę, bo myśl, która zakiełkowała w mojej głowie, desperacko próbuje wydostać się na zewnątrz.

Niczym biały robak z ust Łukasza.

Dlaczego mimo tylu ciosów, które mu zadałam, nie zobaczyłam ani kropli krwi?

I równocześnie, w idealnej synchronizacji z uwolnieniem tej myśli, słyszę śmiech. Z początku cichy, narastający z każdym oddechem.

A potem głos, którego miałam już nie usłyszeć. Skrzypiący tak samo jak na pierwszej sesji.

– Pani doktor, skąd w pani tyle agresji?

Słyszę, że zbliża się do mnie. Powoli. Nie spieszy się. Przecież nie musi. Desperacko kontynuuję wędrówkę, gdy widzę jego stopę obok mojej głowy wiem, że przegrałam.

– Wie pani, co odkryłem po kilku latach nienawiści do ojca?

Z rezygnacją opuszczam czoło na posadzkę. Przestaję pełzać.

Poddaję się.

– Że człowiek opętany taką nienawiścią nie może żyć. Okazuje się, że jako ludzie potrzebujemy pozytywnych uczuć. Miłości, przyjaźni, troski o kogoś. Nie da się żyć samą nienawiścią. A we mnie była tylko ona. Nic więcej. Dlatego pewnego dnia odkryłem, że moje serce przestało bić. Przestało przepompowywać krew, a ja nie potrzebuję już niczego. Jedzenia, oddechu, bliskości drugiego człowieka. Niczego.

Słyszę jego słowa, ale już nie łączę ich w logiczne zdania. Przecież to wszystko o czym mówi Łukasz, to jest jakiś żart. Jakaś inscenizacja moich przyjaciół. To nie może być prawda, rzeczywistość przecież tak nie wygląda. Nie może, tak wyglądać, prawda?

Kurwa, nie może!

– Przepraszam, trochę skłamałem. Po jakimś czasie pojawił się u mnie głód. – Czuję, jak Łukasz gładzi moją dłoń,. – Głód jakiego wcześniej nie odczuwałem. Głód jakiego nie mogłem nasycić zwykłym jedzeniem.

Boże! Boże!

Czuję jego zęby na moich dłoniach. Słyszę chrzęst łamanych kości. Czuję też ból, ale on jest jakby obok. Gdzieś dalej. Nie jest przecież mój.

Bo to wszystko nie może być prawda.

Nie protestuję, nie krzyczę. Leżę.

Po kilku minutach patrzę na moją dłoń. Z trzech miejsc leje się krew, ale mnie już to nie rusza. Czekam.

Usta Łukasza wykrzywia błogi uśmiech. Zaspokoił w końcu swój głód. A może tylko pierwszy głód?

– Wspaniale się czuję. A to wszystko dzięki pani. Chyba zmieniłem zdanie. Nie będę pisał książek. Chcę pomagać ludziom. Nauczyła mnie pani tak wiele podczas naszych rozmów, nie chcę zmarnować tej wiedzy.

Rozgląda się po gabinecie, a potem kuca koło mojej twarzy. Czuję smród zgnilizny. Już wiem skąd się bierze. Nawet trochę mnie bawi, że myślałam, że to przez jedzenie kebabów.

Tak, to zdecydowanie śmieszna myśl.

– Pani doktor, czy będzie pani miała mi za złe, jeżeli zajmę pani gabinet? – Pyta Łukasz głosem małego chłopca. – Nie, z pewnością nie będzie pani miała nic przeciwko.

A ja czuję jego dłonie na mojej klatce piersiowej. Czuję jego pazury, które rozrywają skórę.

A później słyszę ostatnie słowa w moim życiu.

– Czas na deser.

Koniec

Komentarze

Ok, jest gęsto. Napisane bardzo sprawnie, kwestie Łukasza świetne, myśli pani psycholog chyba nieco zbyt mocno w koleinie “zaraz mnie zabije”. Może jakieś wątpliwości, że jednak przesadza, że miała już trudnych pacjentów, to tylko chłopak i da radę?

 

Jest parę rzeczy, które mi zgrzytają logicznie.

 

Praca terapeutki niby nieźle opisana, ale jednak jest parę kwestii, które, jak dla mnie, wymagają chociaż jakiejś krótkiej wymówki:

 

– Kilka razy uderza zapach, jest mowa o bliskości. Oni chyba by jednak nie siedzieli tak blisko siebie.

– Serio, ona by miała chociaż gaz, jeśli jest sama z rosłym facetem

– Jak wjeżdża palec, to nie ma opcji, że dziewczyna wracała do roli teraputki, sory gregory

– Chyba za łatwo jej wchodzi tryb “zabij go, to szkodnik”. W każdym psychologu jest gdzieś w głębi duszy wiara, że skoro nawet Kemper się w końcu skruszył, to do każdego można w końcu jakoś dotrzeć. Albo podać odpowiednie leki.

– Edit: informacja o zabiciu psa, zakomunikowana nie do końca wprost, powinna skupić uwagę terapeutki, zamiast tego, trochę ni w ząb, jest pytanie – “co zamierzasz ze mną zrobić?”, złamanie konwencji rozmowy terapeutycznej dużo za wcześnie.

 

Językowo przydałoby się jeszcze z jedno przeczytanie, zanim reg się dorwie.

 

Poniżej – pierwszy przecinek wydaje mi się zbędny.

 

Odwracam wzrok, w kierunku latarni miejskiej, która uparcie mruga do mnie zza okna, nie mogąc w pełni rozżarzyć się swym blaskiem.

Poniżej, przecinki wokół łaciny proszę!

 

Akurat kurwa dzisiaj.

 

Poniżej brakuje spacji na początku, po średniku:

-Tak, na sali gimnastycznej – czuje wzrok Łukasza na swojej dłoni, cofam ją i kiedy się odwracam napotykam jego wzrok.

Caps Lock jest często, i jak dla mnie to nie działa.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth – dzięki za uwagi. Przecinki poprawiam, ale z tego co czytałem to po opublikowaniu już nie mogę poprawiać tekstu ?

Hej Joker!

 

Bo Łukasz właśnie taki był. Zgniły i przeżarty od środka.

Psycholog, który tak myśli o pacjencie… brrr…

 

Uderzenie wiatru przywraca mnie do słów Łukasza, w tym samym momencie, kiedy urywa swoją historię.

To zdanie nie za bardzo.

 

-Czy ja Panią nudzę, Pani doktor?

Czemu “Pani” z dużej?

 

-Oczywiście, że nie–

Spacje i znaki. Dużo tego typu kosmetyków do poprawy w opku.

 

Po raz kolejny czuję jego oddech, oprócz zgnilizny, przebija się również gryzący nozdrza zapach czosnku.

Zrobiłeś go już maksymalnie obrzydliwego. ;-)

 

kuca przy cielę

Jest jeszcze trochę niedoróbek tego typu.

 

 

Treść to właściwie jedna scena, w której przenika się brutalność i obrzydliwość. Fani rozrywania flaków powinni czuć sie usatysfakcjonowani, bo to “rzęsisty” horror.

Miałem wrażenie, że jest za dużo powtórzeń (robaki, smród) i zabrakło mi zaskoczenia w fabule.

 

Pozdrawiam!

Udało Ci się nieźle mnie nastraszyć> poczułam strach mimo znieczulenia grubym kożuchem błędów;)

 

-Czy ja Panią nudzę, Pani doktor? – nie, ty mnie przerażasz, odpowiadam choć mam ochotę krzyczeć, wydrzeć się na niego, a potem wydrapać mu te brązowe oczy.

 

 

Masz zły zapis dialogu, więc podrzucam linkę: Nowa Fantastyka – Zapis dialogów w opowiadaniach

 

Poza tym jest tu nielogiczność. Jeśli ona myśli sobie „nie, ty mnie przerażasz” to powinno być zapisane jak myśli, jeśli mówi, to jako dialog.

 

na świeże truchło. Jeszcze ciepłe truchło.

 

Wspominał pan o meczu koszykówki w wieku 10 lat– mój głos nie drży nawet o ton.

Dziesięcioletni mecz?;)

 

Albo głos nie drży, albo nie zmienia się/obniża/podwyższa po ton.

 

Łukasz wstaje powoli z krzesła i podchodzi do okna, wpatrując się w mrugającą lampę.

 

 

Moją jedyną nadzieją był Jarek, wynajmujący taki sam pokój jak ja, cztery lokale w głąb korytarza. Jarek jest pisarzem, a w zasadzie stara się być pisarzem, aktualnie czekając na swój debiut. Jakiś czas temu na wieży zegarowej wybiła godzina 20, a co za tym idzie wszyscy opuścili już budynek, tylko Jarek mógłby jeszcze stukać w klawiaturę w swoim małym gabinecie. Niestety, przychodził nieregularnie, nie mam żadnej gwarancji, że będzie obecny. A jeżeli jego nie będzie, jestem stracona.

 

 

Tu jest niespodziewana zmiana na czas teraźniejszy.

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ciekawy tytuł, który mnie przyciągnął. W opowiadaniu czuć grozę od pierwszego momentu do samego końca. 

Odnośnie postaci Pauliny mam mieszane odczucia. Z jednej strony, mało przypomina psychologa i z zachowania i z wewnętrznych przemyśleń. Z drugiej strony, budujesz tę postać w taki sposób, że czytelnik interesuje się jej losami, kibicuje jej, zaczyna bać się razem z nią. Bardzo ciekawe były też jej wspomnienia dotyczące nauczycielki i porównanie głosu Łukasza do skrzypienia paznokci.

W normalnym świecie Paulina pewnie nie wpuściłaby wcale takiego klienta na sesję, wyczułaby niebezpieczeństwo wcześniej po zachowaniu pacjenta, ale to horror i fantastyka, więc nie będę się czepiać. GreasySmooth miał rację, oni nie siedzą tak blisko. Jednak jestem sobie w stanie wyobrazić, że smród czosnku i padliny było czuć w całym pomieszczeniu.

Podobało mi się też odzwierciedlenie w krajobrazie nastroju grozy. Początek również ciekawy, od razu wprowadza niepokój, co stanie się z bohaterką.

Teraz minusy. Trzeba było dać komuś tekst do łapanki, żeby wychwycił błędy. Wiele razy zamiast “ę” masz “e” w końcówkach i odwrotnie, np. tutaj:

Czuje jego pazury, które rozrywają-->Czuję

Dialogi powinny zacząć się od myślnika (ta długa kreska), a nie od krótkiej. czasem brakuje spacji między myślnikiem i słowem.

Jeśli poprawisz błędy, zgłoszę opowiadanie do wątku bibliotecznego.

 

Przecinki poprawiam, ale z tego co czytałem to po opublikowaniu już nie mogę poprawiać tekstu ?

Myślę, że za poprawę boboli i dodanie brakujących spacji w dialogach nikt Cię nie zdyskwalifikuje :)

 

-SZKODA, ŻE O TYM NIE WIEDZIAŁEM – wrzeszczy po raz pierwszy

Skoro wrzeszczy, to daj wykrzyknik, a duże litery zostaw sobie na lepszą okazję. To dotyczy też innych zapisanych w ten sposób dialogów.

 

No, fujskie to było okrutnie, brr za taki deser ;) Ale udało Ci się stworzyć taki klimat, że dobiegłam do końca, mając nadzieję, że pani psycholog jednak zdoła się uratować. I żal mi, że nie zdołała. Choć przy takim podejściu do pacjenta, dawno powinna przekazać go komuś innemu.

Początkujący pisarz, który wynajmuje gabinet, zatrzymał mnie skutecznie. A jak za niego płacił, skoro jeszcze nic nie wydał?

Generalnie: niezłe, choć nie do końca moja bajka.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki za wszystkie uwagi. Większość zmieniłem.

Ambush dzięki za link do dialogów, kompletnie nie zwracałem uwagi na zapis.

Ando dzięki za uwagę nt. myślnika – kolejna nowość. 

Za “e” i “ę” bardzo Was przepraszam – pracuję nad tym, efekt jest na razie taki sobie. Będzie lepiej – obiecuję. 

Biorąc w obronę panią psycholog – ta sesja trwa już 3 godziny, zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z kimś naprawdę złym, dlatego nie traktuję go już jak pacjenta. Stara się trzymać “terapii”. ale tak naprawdę, chce przetrwać.

Jeśli  uda mi się zaskoczyć i wyprzedzić tego drągala, moje auto stoi trzy ulice ulicę dalej. W śniegu i na szpilkach.

Do drugiego zdanie trzeba coś dopisać, bo teraz wygląda na to, że to auto stoi na szpilkach.

 

Jakiś czas temu na wieży zegarowej wybiła godzina 20 dwudziesta 

Dalej masz podobny przykład ze szkołą nr 95.

 

Wydaję Wydaje mi się, że jest bardziej rozluźniony, mimo, że wciąż skrzypi.

Słyszę, że ma przyśpieszony oddech, widzę jak jego szyja pulsuje pulsuję.

Tych błędów “e” zamiast “ę” i odwrotnie jest jeszcze sporo w dalszej części opowiadania. Przed ostatnimi słowami Łukasza powinien być myślnik.

 

 

Edit.

Widzę, że poprawiłeś usterki, więc zgłaszam opowiadanie do wątku bibliotecznego.

Rzadka sytuacja, żeby tekst tak mocno na mnie oddziaływał, ale przez ten autentycznie chciało mi się rzygać. W tym przypadku to chyba dobrze?…

Tak jak przedmówcy, mam pewne wątpliwości co do pani psycholog. Nie wiem, czy nie lepiej by wypadła, gdyby pokazać całą terapię, jak zmienia się jej podejście do pacjenta (ale widzę, że limit znaków prawie wyczerpany).

Niemniej, napisane sprawnie, obrazowe porównania naprawdę imponujące.

 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Cześć Joker!

 

Przeczytałam Twoje opowiadanie już dłuższy czas temu ale… jestem psychologiem i prowadzę terapię, dlatego się powstrzymałam, żeby nie marudzić na nieścisłości związane z zawodem :-P Ale, pomimo zgrzytów merytorycznych (które w komentarzu pominę, bo nie zawsze przecież o ścisłości i zgodność z realiami chodzi), było coś, co naprawdę mi się spodobało. 

 

– Że człowiek opętany taką nienawiścią nie może żyć. Okazuję się, że jako ludzie potrzebujemy pozytywnych uczuć. Miłości, przyjaźni, troski o kogoś. Nie da się żyć samą nienawiścią. A we mnie była tylko nienawiść. Nic więcej. Dlatego pewnego dnia odkryłem, że moje serce przestało bić. Przestało przepompowywać krew, a ja nie potrzebuję już niczego. Jedzenia, oddechu, bliskości drugiego człowieka. Niczego.

To bardzo symboliczny i szczególny fragment tego opowiadania, które w większości opiera się na strachu i obrzydzeniu. Ale tu dajesz bardzo ciekawe i poruszające uzasadnienie, dlaczego ten człowiek przeobraził się w takie monstrum. Z całego opowiadania nastawionego na wzbudzenie konkretnych emocji, zostało mi właśnie to. Zawierasz tu głębszą myśl i choćby tylko dla niej – warto było to przeczytać :-)

Pozdrowienia,

eM

ANDO – Dzięki za uwagi i zgłoszenie :)

 

Alicella – Brrrr….:)

 

SNDWLKR – niestety dla mnie 30 tys. znaków to bardzo mało, lubię dłuższe formy. Odnośnie Pani psycholog, może jest w niej mało empatii, ale ta terapia trwa już 3 godziny, została przedłużona przez Łukasza wbrew pani psycholog. Skracanie przestrzeni również jest związane z nietypowością aktualnej sesji. Przez cały ten czas ona czuje z jego strony zagrożenie, już wcześniej miała podejrzenia, że z Łukaszem jest coś bardzo nie tak, widzi krew na jego spodniach i jest przekonana, że Łukasz w kieszeni trzyma nóż. Reasumując ma podejrzenia, że zrobił komuś krzywdę i czuje że grozi jej niebezpieczeństwo. Stąd też wychodzi z roli terapeuty (choć stara się dalej ją prowadzić, żeby zachować resztki kontroli)i skupia się na tym żeby przetrwać. Nie widzi już w Łukaszu pacjenta, tylko zagrożenie, brutalnego drapieżnika. Stąd też jej podejście.

 

emlisien – chętnie posłuchałbym więcej uwag, które przychodzą Ci do głowy z racji wykonywanego zawodu:) Czy ocena i myśli terapeutki tak bardzo odbiegałyby od tego co napisałem, gdyby osoba prowadząca terapię spotkała na swojej drodze kogoś takiego jak Łukasz?

Nigdy nie byłem na terapii więc pewnie pewne rzeczy mogły “zgrzytać”:)

Cieszę się, że znalazłaś coś co spodobało Ci się na tyle, że zapadło Ci w pamięć.

 

 

Hej, Joker!

 

Skoro chcesz, to proszę :-)

Przede wszystkim zwraca uwagę to, że terapeutka umówiła się z człowiekiem takim, jak Łukasz, na ostatniego pacjenta/klienta. Jeśli spotykała się z nim już od trzech miesięcy, musiała mieć jakieś refleksje wcześniej, na temat jego wyglądu, zwinności, siły, etc. Być może rzeczywiście grał przed nią potulnego, miłego, pokrzywdzonego człowieka i mu w to uwierzyła. Na potrzeby opowiadania można założyć, że rzeczywiście grał przed nią bardzo skutecznie i ją zwiódł, natomiast poniższy fragment sugeruje coś całkowicie innego:

 

Podczas naszych spotkań, w każdym jego oddechu czułam procesy gnilne, które odbywają się w jego żołądku, wyobrażając sobie jak z częściowo przetrawionego mięsa wykluwają się białe robaki, które później pożerają go od środka. Bo Łukasz właśnie taki był. Zgniły i przeżarty od środka. Wypełniony robactwem i zepsuciem. Przypadek beznadziejny.

On nigdy nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie pożera w sensie seksualnym jak niektórzy pacjenci, patrzy bardziej jak hiena na świeże truchło. Jeszcze ciepłe truchło.

 

Mimo to, terapeutka umawia się z nim na sam koniec dnia. Dlaczego? Poprosił ją o tę wizytę bonusowo? Bo akurat dziś bardzo tego potrzebował? I zgodziła się?

 

A ja, głupia idiotka, oczywiście ubzdurałam sobie, że uda mi się go wyprowadzić na prostą.

Zakładam, że powyższe jest Twoim argumentem za :-) Ale wyprowadzać kogoś na prostą można także z zachowaniem swojego bezpieczeństwa. Zwłaszcza, jeśli mamy jasne sygnały, że ona odczuwa przy tym mężczyźnie dyskomfort.

 

Mam ochotę krzyczeć, a potem wydrapać mu te brązowe oczy.

Tu z kolei, mamy jakiś przypływ agresji u terapeutki. I jesteśmy trochę skonsternowani – to stara się go wyprowadzić na prostą, boi się go, czy jest na niego zła? Chce go zaatakować ze strachu?

 

Czy kolor oczu ma wpływ na zachowania socjopatyczne? Gdzieś, kiedyś o tym czytałam. Tylko czy to był artykuł w jakimś szmatławcu czy w Akademickiej Księdze?

Jeśli jest magistrem psychologii, raczej nie miałaby takich refleksji :-) 

 

W gabinecie bohaterka też pracuje nie od wczoraj, jak zakładam, zatem już wcześniej miałaby refleksję na temat tego, że zawsze może się zapisać na pierwszą wizytę ktoś, z kim zdecydowanie nie chciałaby zostać sama w budynku. Czy Łukasz budził takie zaufanie? Teoretycznie można to ominąć wprowadzając myśli na temat tego, że kolega, który wynajmuje kanciapę na tym samym piętrze wie, że ona powinna już kończyć i że rozmawiała z nim o tym, że będzie miała sesję z kimś, kto przeciąga albo kogo się trochę obawia. Wówczas tylko czekałaby aż zajrzy i martwiła się, że o niej zapomni albo że tak go pochłonęło pisanie, że będzie tam siedział jeszcze długo. 

Kolejną sprawą jest trzygodzinna sesja. Normalnie trwają one 50 minut, do godziny, tutaj, gdy kurtyna idzie w górę, sesja już trwa bardzo długo i nie mamy żadnych sygnałów ze strony terapeutki, żeby ją zakończyć. Myślę, że ta kobieta zaczęłaby się przejmować, że nie może wyjść z tej sytuacji już znacznie wcześniej. Nie próbuje nawet blefować, że mąż czeka na dole i muszą kończyć, bo będzie się niepokoił.  

Zwraca to, że terapeutka natychmiast wchodzi w rolę ofiary. Próbuje raczej grać na zwłokę, podnosi głos, żeby wezwać pomoc, chce trzymać fason, ale nie próbuje odzyskać kontroli nad sytuacją, zachowywać pewności siebie. Tzn. jest jedno miejsce, które coś takiego sugeruje, ale w całości to nie wypada przekonywająco.

 

– Nie, dlaczego? Wspominał pan o meczu koszykówki, miał pan wtedy dziesięć lat. – Mój głos nie zmienia się nawet o ton. Jestem z tego powodu bardzo dumna. Czy ma znaczenie, że umiera się dumnie? Nie wiem.

Gdyby miało być bardziej realistycznie, należałoby przedstawić Łukasza jako kogoś, kto wcześniej grał przed terapeutką miłego, pokrzywdzonego faceta. Zyskał jej zaufanie, dlatego umówiła się z nim na koniec dnia, przeciągnęła sesję itd. Powinna przeżyć jakieś zaskoczenie, układać sobie to w głowie, dochodzić do tego, że ją oszukał, że właśnie staje się jego ofiarą. Mógłby wcześniej zachowywać się jak nieśmiały, skrępowany facet. I pewnie to by w dużej mierze wystarczyło. Dobrze by było, gdybyśmy zobaczyli dlaczego ta sesja trwa już trzy godziny. Terapeutka próbuje ją zamykać, mówi, że mąż itd. Ale Łukasz nie reaguje i nie trzeba by tego opisywać, tylko wystarczyłoby, żeby chociaż o tym pomyślała. 

Generalnie też – jeśli nie lubisz jakiegoś pacjenta, ewidentnie, wkurza Cię, boisz się go, budzi Twój gniew, to po pierwszym albo 2-3 spotkaniach, gdy utwierdzasz się w tym przekonaniu – rezygnujesz. Chyba, że jesteś pazerny na kasę :-D Ale praca z pacjentem/klientem, do którego ma się wręcz awersję, nie za bardzo ma sens. Świadczy albo o tym, że dwie strony się nie zgrywają, albo o jakimś uprzedzeniu, problemie terapeuty. Trzeba jednak chcieć pomóc człowiekowi, a jeśli nim gardzisz, brzydzisz się, to on to poczuje.

Jak dla mnie pomogłoby też sprawienie, że czytelnik miałby poczucie, że terapeutka nie jest na dzień dobry ofiarą, tylko z osoby, której wydaje się, że ma sytuację pod kontrolą, staje się kimś, kto całkiem ją traci. Ale Twoja wizja artystyczna była inna :-)

 

Pozdrowienia i powodzenia w konkursie!

eM

 

 

 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cześć!

 

Horror jak się patrzy, jest obrzydliwie, strasznie i niesamowicie gęsto od samego początku. W niektórych momentach można by nawet trochę stonować (na przykład podczas jedzenia palców), bo zbyt wiele okropności wcale grozy nie potęguje, ale po przekroczeniu wartości krytycznej zaczyna ją osłabiać. Motyw niezbyt oryginalny, ale za to świetnie ograny.

Narracja jest poprowadzona bardzo dobrze, udało Ci się oddać przerażenie bohaterki w sposób niezwykle przekonujący. I co najważniejsze czytelnik jest w scenie, można się bez reszty wczuć w to co się dzieje. Jedyne co mi zgrzyta to sam początek, niezbyt wiarygodnie wypadło to, że Paulina wiedziała wcześniej, że pacjent może być niebezpieczny. Lepiej gdyby dowiedziała się o tym podczas tej sesji, a wcześniej była zwodzona.

Zdecydowanie najlepszy jest motyw podwójnej gry, gdy jeszcze Łukasz nie do końca odkrywa karty. Zestawienie wypowiedzi i już tylko pozornej sesji z tym co się dzieje w głowie bohaterki to zabieg świetny.

Masz w tekście sporo niedociągnięć technicznych, ale mimo tego opowiadanie wciągnęło mnie bez reszty. Do końca spodziewałam się jednak szczęśliwego zakończenia, ale nie nastąpiło i to czyni ten tekst jeszcze lepszym horrorem.

Jego głos skrzypi. Nie wiem jak to jest możliwe, ale kiedy mówi, mam przed oczami szkolną tablicę i moją starą, pomarszczoną matematyczkę, z jej długimi paznokciami. W podstawówce moim największym strachem było jak stukała nimi o tablicę, prosząc o ciszę. Raz, kiedy Gruby Piotruś myślał, że to on rządzi naszą klasą, przejechała tymi szablami z góry na dół, wywołując istne pandemonium. Pamiętam, że mało wtedy nie zwymiotowałam. Gruby Piotruś już nigdy nie był niegrzeczny na lekcji starej wiedźmy. Głos Łukasza taki był, skrzypiący i wywołujący niepokój.

To jest rewelacyjne, nakręcasz strach bohaterki bezbłędnie.

Tylko, że na Łukaszu nie robi to najmniejszego (NAJMNIEJSZEGO!) wrażenia.

Takie wstawki wybijają z tekstu, tworzą niepotrzebne zamieszanie.

Czy ja przez sekundę widziałam w jego buzi białego czerwia z jednym okiem?

Określenie „buzia” zupełnie tu nie pasuje.

Siedzę na ziemi z rozłożonymi na bok nogami obserwując jak ciało Jarka osuwa się powoli, zostawiając krwawy ślad na białej ścianie mojego gabinetu. Czytałam gdzieś, że krew najlepiej zmywać wodą utlenioną, a potem przepłukać wszystko zimną wodą. Choć i tak wydaje mi się, że trzeba będzie przemalować. Może na jakiś inny kolor? Biały jest taki szpitalny…

O czym ja na miłość okrutnego boga pierdolę?!

I ponownie wyrazy uznania, bo to jest świetne. Teraz już strach bohaterki przechodzi w oderwanie od rzeczywistości, wygląda to jak reakcja obronna organizmu.

O czym on pierdoli? Jak mam ogarnąć umysłem groteskę tej sytuacji? Siedzący naprzeciw kanibal, którego niebieska koszula cała pomazana jest krwią, a na zębach dostrzegam cząstki ludzkiego mięsa pomieszane z mięsem jakiegoś bliżej nieokreślonego robala, opowiada mi o spotkaniu z tatusiem, którego szczerze nienawidzi

To z kolei trochę zbędne. Takie podsumowanie osłabia poczucie grozy.

Proszę otworzyć oczy, bo inaczej wyrwę je z pani gałek i nabiję na te długopisy, które tak często trzymała pani w ręce.

Wyrywa oczy z gałek? Coś się tu pomieszało.

Emlisien dziękuję Ci za rozwinięcie tematu :) Alicella dzięki za uwagi, z tymi oczami z gałek i "buzią" rzeczywiście wyszło komicznie :)

Ojeeej, jaka dobra ta terapia z deserem ;) Są tu wady, ale o nich później. 

Już od pierwszych zdań bardzo mnie historia wciągnęła. Dlaczego? Budujesz stopniowo napięcie. Mamy rozmowę Pauliny z Łukaszem sam na sam, w zwykłym pomieszczeniu, ale atmosfera, niezręczność i sam klimat gęstnieją do tego stopnia, że ze zniecierpliwieniem oczekiwałem na ciąg dalszy. Ową część zakończę tylko brawami za budowanie atmosfery może nie stricte grozy, ale takiej właśnie thrillerowej niepewności.

Dalej zaczyna być dość hardcorowo.

 

“Proszę otworzyć oczy, bo inaczej wyrwę je z pani gałek i nabiję na te długopisy, które tak często trzymała pani w ręce. Zostało mi coś z dziecka, wciąż uwielbiam lizaki.”

→ Perełka, stary ;) (no okej, może te oczy z gałek średnio, ale i tak perełka). 

 

Teraz wady, ale spokojnie bo będę jeszcze chwalił:

1) Technicznie – szkoda, że nie odstawiłeś tekstu na dłużej, bądź betalistę, aby lepiej to wyglądało. Nie jest źle, ale pojawiają się problemy z przecinkami, często z “mimo, że”, gdy powinno być “mimo że”, bo to piszemy łącznie. Zdarzają się literówki, bądź brak spacji przed myślnikami. Gdybyś przeczytał tekst jeszcze z raz bądź dwa, z pewnością byś coś powyłapywał, aby jury miało łatwiej :) Może to tylko wrażenie, ale czytając czułem, że autor dobrze się wczuł w rolę i równie dobrze bawił się przy pisaniu tego tekstu. 

2) Z początku uznałem, że Pani Paulinka boi się zbyt bardzo Łukasza. Tzn jej myśli są dość skrajne co do tego co się dzieje. 

3) W moim mniemaniu za dużo przekleństw. Zdecydowanie z połowę bym powycinał. 

 

Jak na taką historię, ładnie nawiązałeś do nienawiści, porównując ją wręcz do opętania. Podobał mi się ten fragment, kiedy Łukasz o tym mówi. A sam Łukasz? No brutal z niego, ale też ze swoimi przeżyciami co do opuszczonego dziecka, które po latach zostało “człowiekiem” pochłoniętym przez nienawiść. 

Podsumowując:

Super połączyłeś budowanie atmosfery samą rozmową, co do późniejszych obrzydliwości :) Jak widać, temat z mojej listy poszedł w dobre ręce, tylko szkoda, że technicznie bardziej tekstu nie doszlifowałeś. Ale powiem Ci, że historią mnie kupiłeś i za to będzie wysoka nota. Bardzo miłe zaskoczenie. 

Ogromne dzięki za udział w konkursie! 

 

Dżem dobry.

 

Zacznę od czepialstwa. Ale uwaga – nie czepiam się tutaj Ciebie, tylko samego hasła:

 

Paulina jest psychologiem. Ostatnio prowadzi terapię młodego mężczyzny, który wciąż mówi o swoim ojcu, którego nawet nigdy nie miał okazji poznać. Szczerze go jednak nienawidzi

W zasadzie nie wiadomo, kto kogo nienawidzi XD Oj nie były hasła betowane, nie były…

 

Dobra, koniec śmieszkowania, bierzemy się do opowiadania.

 

gdy rozpoczynałam praktykę nie miałam żadnych klientów

Ale że całkiem żadnych, w ogóle zero? Bez sensu, co to za biznes, w którym nie ma się żadnych klientów. Po dodaniu słowa „prawie” brzmiałoby to już znacznie lepiej :)

 

przeszukałem trybuny –miejsce po miejscu

Chochliki zjadły spację.

 

Nie, nie było – mówi tak samo, a jednak w jego głosie coś się zmienia.

W akapicie zaczynającym się od tego zdania cztery razy powtarza się słowo „twarz”. To nie jest bardzo rażące, a tylko troszkę.

 

Też tak uważam – skrzypi w moim kierunku czosnkowy grabarz – Zawodnicy

Kropka po „grabarz”, skoro potem zaczynasz od dużej litery. Zaraz to samo:

która nie ma zamiaru przeobrazić się w księcia – A wyżelowany

 

tak biję moje serce! – bije*

 

 –Znalazłem go – chochliki przeniosły spację na początek…

 

I miałem racje! – rację*

Wstrzymuję ekscytacje – ekscytację*

Bydle zrobiło – bydlę*

 

Dobra, już przestanę. Chyba załapałeś, w czym rzecz.

 

Tylko, że na Łukaszu nie robi to najmniejszego (NAJMNIEJSZEGO!) wrażenia.

Rozumiem, że chciałeś podkreślić to słowo, ale to strasznie dziwnie wygląda. Co powiesz na:

Tylko, że na Łukaszu nie robi to najmniejszego wrażenia.

 

Czy ja przez sekundę widziałam w jego buzi białego czerwia z jednym okiem?

Potwór, morderca, krew, dusiciel, obcinane palce. I „buzia”? Naprawdę?

 

Okej. Wszystkiego nie wypisywałem, nie dałbym rady. Zamiana e/ę zdarza się bardzo często; myślniki gubią spacje, przecinki wyczyniają cuda. Technicznie tekst mocno kuleje i w sumie to wyjaśnia moje zdziwienie, dlaczego nie dostał się jeszcze do biblioteki. Przykro mi, ale ja go też nie zgłoszę.

 

Natomiast zgadzam się z jurorami, że jeśli chodzi o aspekt horrorowy, to jest ostro. Obrzydliwość: zaliczone. Przerażenie: zaliczone. Poczucie bezsilności: zaliczone…

 

Bohaterka tracąca zmysły ze strachu:

Czytałam gdzieś, że krew najlepiej zmywać wodą utlenioną, a potem przepłukać wszystko zimną wodą. Choć i tak wydaje mi się, że trzeba będzie przemalować. Może na jakiś inny kolor? Biały jest taki szpitalny…

Nawet trochę mnie bawi, że myślałam, że to przez jedzenie kebabów.

Zaliczone.

 

Trochę za późno się za to zabrałem, bo coś czuję, że łatwo zasnąć nie będzie… Było naprawdę przerażająco, aczkolwiek musisz solidnie popracować nad warsztatem.

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Near-Death dzięki za komentarz.

Gałki i buzia zniknęły.

szkoda, że nie odstawiłeś tekstu na dłużej, bądź betalistę – eh gdybym wiedział o istnieniu betalisty… To mój pierwszy tekst na portalu – następnym razem z pewnością skorzystam (choć obawiam się o zdrowie i nerwy osób, które zobaczą moje eę). A tak serio to dużo nad tym będę pracował.

autor dobrze się wczuł w rolę i równie dobrze bawił się przy pisaniu tego tekstu – przy pisaniu jak najbardziej, po uświadomieniu sobie liczby błędów już mniej. 

Jeszcze raz – trzeba mocno nad sobą pracować.

 

Niebieski_kosmita – dzięki za poprawki i dobre słowo :)

Jak już wcześniej pisałem “buzia” zniknęła. 

 

emlisien – jeszcze raz Ci dziękuję za wszystkie uwagi pisane z zawodowego punktu widzenia. No i oczywiście serdeczne gratulacje wygranej. Twój tekst jest świetny!

 

Alicella – Do końca spodziewałam się jednak szczęśliwego zakończenia, ale nie nastąpiło – ja uwielbiam złe zakończenia :)

Dzięki za dobre słowa i krytykę (zwłaszcza “buzi” – nie wiem jak mogłem ją przeoczyć) :)

 

Wszystkim komentującym dziękuję za poświęcony czas.

A organizatorom dziękuję za super konkurs :)

Ugh, z tą ilością bodyhorroru i makabry to nie jest tekst dla mnie. Ale jest solidny, sprawnie napisany i absolutnie zasługuje na bibliotekę.

ninedin.home.blog

Jak napisałam na krzykpudle, nie lubię pisać nieentuzjastycznych komentarzy zwycięskim opowiadaniom po zakończeniu konkursu, ale NearDeath poniekąd, mówiąc eufemistycznie, zachęcił mnie do tego. Opowiadanie przeczytałam dawno, nie miałam wtedy możliwości napisania komentarza, a potem już były wyniki.

Ale do rzeczy, jednak napiszę, co mnie tu uwiera.

 

No więc przede wszystkim jak dla mnie horror jest w tym opowiadaniu zbyt dosłowny i zbyt wprost opisywany – jako bardzo mocno deklaratywne przerażenie pani psycholog (ona jako narratorka mówi mi, że się boi, zamiast to pokazać), a nie coś, co by mnie chwytało za flaki i powodowało moje przerażenie. A akurat od tego rodzaju tekstu czegoś takiego bym oczekiwała, bo tu groza jest bezpośrednia, cielesna.

Miałam też bardzo mocne poczucie (z doświadczenia pacjentki), że pani doktor nie wiem jakim cudem dostała prawo wykonywania zawodu, bo kompletnie się do niego nie nadaje i jest skrajnie nieprofesjonalna, plus całe realia sesji są nieprawdopodobne, co mi osobiście mocno psuje immersję. Na szczęście moje przeczucia w tym względzie potwierdziła profesjonalistka, więc nie będę rozwijać tematu, bo Emilsien już wszystko wypisała, co i mnie wydało się nieprawdopodobne.

 

I w zasadzie głównie to: wybicie z immersji, kluczowej w takim tekście z tak mocnymi elementami body horroru, jest dla mnie wadą tego tekstu. Po pierwsze o przerażeniu pani doktor czytam, a nie je odczuwam, po drugie – nie kupuję przedstawionej sytuacji. I przez te dwie rzeczy nie jestem w stanie się przestraszyć, mimo że masz krew, flaki i horrorową sytuację.

 

Niestety nie wypiszę po takim czasie baboli, ale stylistycznie też momentami mocno uwiera, plus jak dla mnie okropnie irytujące było skakanie między czasem przeszłym i teraźniejszym, niekonsekwentne i niczym nieuzasadnione.

http://altronapoleone.home.blog

Niezła sesja. Nie znam się na terapii, więc odchyły od rzeczywistości mi nie przeszkadzały.

Dość długo brakowało mi fantastyki, ale w końcu się pojawiła, a wtedy tekst zaczął mi się podobać.

A gdzie policja? Nikt nie poszukiwał właściciela pierwszych palców? Czy trenerowi i pozostałym zawodnikom nie przeszkadzał smród zgnilizny?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka