- Opowiadanie: rinos - Vincent - Magia widziana przez klarowny płyn

Vincent - Magia widziana przez klarowny płyn

Teraz serwuję drugą część, zmierzającego do końca cyklu o Vincencie.  Prywatnie wyznam, że tekst jedzie po równi pochyłej i szoruje po dnie, ale jak ktoś chce przeczytać go do końca to zapraszam! Chciałbym tylko przypomnieć, że Voodoo to niebezpieczna i nieprzychylna magia!

Oceny

Vincent - Magia widziana przez klarowny płyn

 

Przez pierw­sze dwa ty­go­dnie od po­wro­tu ze szpi­ta­la, razem z żoną usi­ło­wa­li­śmy zaj­mo­wać się dziec­kiem sami. Syl­wia uwa­ża­ła, że tak waż­ne­go za­da­nia nie można oddać obcej oso­bie. Na­uczy­łem się prze­wi­jać nie­mow­la­ka, i mimo prze­moż­ne­go obrzy­dze­nia ro­bi­łem to wie­lo­krot­nie. „To prze­cież mój cho­ler­ny syn!" – my­śla­łem sobie wą­cha­jąc dzzie­cię­ce od­cho­dy. – „Być może do­ży­ję ta­kich cza­sów, że to on bę­dzie po­ma­gał mi się wy­próż­nić?".

Taki roz­wój wy­pad­ków nie był zbyt praw­do­po­dob­ny bio­rąc pod uwagę moją for­tu­nę.

 

W końcu także Syl­wia wzię­ła pod uwagę naszą za­moż­ność i wy­na­ję­li­śmy nia­nię. Dwa ty­go­dnie nie­do­sy­pia­nia po­tra­fią zmie­nić po­glą­dy naj­więk­sze­go wroga służ­by. Przez te prze­klę­te dwa ty­go­dnie nie­omal prze­sta­łem pić. Jak­kol­wiek było to zdro­we, nie od­po­wia­da­ło mi ab­so­lut­nie.

 

Kiedy już wy­na­ję­li­śmy nia­nię i wszyst­ko zda­wa­ło się wra­cać do normy Syl­wia ośmie­li­ła się za­pro­po­no­wać:

– Skoro już udo­wod­ni­łeś sobie, że mo­żesz, to spró­buj to rzu­cić w ogóle.

Za­mkną­łem się wtedy w ga­bi­ne­cie, by ob­ra­żo­ny schlać się w trupa. Na­le­wa­łem sobie ko­lej­ne szkla­necz­ki z li­tro­wej ka­raf­ki tak długo, aż oka­za­ła się pusta.

 

Pod­czas tego ry­tu­al­ne­go pi­jań­stwa sie­dzia­łem tro­chę przy kom­pu­te­rze. W po­ło­wie ka­raf­ki wir­tu­al­nie po­de­rwa­łem jakąś Do­lo­re­s39. Przez chwi­lę było miło, nie­ste­ty pod ko­niec, ledwo beł­ko­cząc, po­sprze­cza­łem się z nią o prawa wy­bor­cze ko­biet. No cóż: łatwo przy­szło, łatwo po­szło! Wy­łą­czy­łem kom­pu­ter, by przy ostat­niej szkla­necz­ce wpa­try­wać się w ota­cza­ją­ce mnie z trzech stron ma­lar­stwo Bon­de­ry. Pod ko­niec po­gła­ska­łem he­ba­no­wą rzeź­bę po ły­si­nie i z za­sko­cze­niem usły­sza­łem w gło­wie: „Akha­li ma"!

 

Do dziś nie mam pew­no­ści, czy rze­czy­wi­ście to usły­sza­łem. Mój or­ga­nizm wy­brał ten wła­śnie mo­ment by stra­cić przy­tom­ność.

 

***

 

Nia­nia ode­szła w nie­pa­mięć. Mój syn stał się zbyt duży by mieć nia­nię. Nada­li­śmy mu imię Vin­cent Har­ker Ju­nior. Imię było bar­dziej sno­bi­stycz­ne niż ja­ka­kol­wiek myśl, która po­wsta­ła w mojej gło­wie. Chło­pak był Har­ke­rem Ju­nio­rem, jed­nak my na­zy­wa­li­śmy go po pro­stu Vik.

 

Pa­mię­tam, gdy pierw­szy raz po­sze­dłem ze szcze­nia­kiem na huś­taw­ki. Pa­mię­tam, jak pod­rzu­ca­łem go do góry! Uszczę­śli­wio­ny krzy­cza­łem przy tym: Vik King! Vik Kig…

 

Jak się póź­niej oka­za­ło, był to jeden z moich błę­dów wy­cho­waw­czych. Dzie­ciak za­czy­nał już mówić i moje bre­we­rie spo­wo­do­wa­ły, że za­czął my­śleć o sobie jako o Vi­kin­gu. O Viku, królu wszyst­kich in­nych dzie­ci. Mści­ło to się, gdy trze­ba było wy­ja­śniać, żeby nie bił ko­le­gów. Mści­ło się, gdy cho­dzi­ło o pre­sję wy­wie­ra­ną na ko­le­żan­ki.

 

***

 

Nie je­stem do końca pewny, czy ro­bie­nie króla z mo­je­go dzie­dzi­ca było za to od­po­wie­dzial­ne. Szcze­niak miał 13 lat i na pewno wła­sne prze­my­śle­nia. Po­sła­li­śmy go do do­brej szko­ły, jed­nak nie do sno­bi­stycz­nej. Ani Syl­wia, ani ja nie chcie­li­śmy by wy­rósł na ma­łe­go za­ro­zu­mial­ca. Pew­ne­go dnia do­sta­łem te­le­fon. Dy­rek­tor­ka upar­ła się, żeby przy­szedł oj­ciec – nie matka – tylko oj­ciec! Zi­ry­to­wa­ło mnie to, oraz spo­wo­do­wa­ło, że prze­sta­łem się ra­czyć whi­sky. To był ten mo­ment, kiedy czło­wiek sobie uświa­da­mia, że ko­niec z po­pi­ja­niem al­ko­ho­lu.

 

Teraz byłem zmu­szo­ny do prze­rzu­ce­nia się na wódkę. Ko­niec z de­lek­to­wa­niem się! Mu­sia­łem przy­stać na tru­nek, który wy­star­czy wy­chy­lić w ciągu mi­nu­ty. Ma­ły­mi strza­ła­mi. Za­gry­zie­nie ja­kim­kol­wiek je­dze­niem po­win­no zli­kwi­do­wać aro­mat.

 

Przed spo­tka­niem z dy­rek­tor­ką strze­li­łem sobie dwie setki. Au­to­iro­nicz­nie za­sta­no­wi­łem się, kiedy przyj­dzie czas na spi­ry­tus po­da­wa­ny do­żyl­nie. Po­waż­niej już uświa­do­mi­łem sobie, że jest to temat do prze­ga­da­nia z moim le­ka­rzem. W ra­mach przy­go­to­wa­nia do wy­wia­dów­ki zja­dłem po­łów­kę wczo­raj­szej pizzy. Nie chcia­łem w to an­ga­żo­wać Sylwi, która była je­dy­ną osobą w domu, po­tra­fią­cą jako tako go­to­wać. To była jedna z nie­licz­nych chwil, gdy po­ża­ło­wa­łem, że nie za­trud­niam ku­char­ki.

 

Ju­lian pod­wiózł mnie pod szko­łę. Po­wstrzy­mał się przy tym od ja­kich­kol­wiek uwag. Ow­szem, pro­ro­ko­wał wcze­śniej, że z małym mogą być ja­kieś kło­po­ty, nie wie­dział jed­nak ja­kie­go ro­dza­ju. Cóż, w tej chwi­li ja też nie zna­łem ro­dza­ju kło­po­tów, które wy­stą­pi­ły z moim synem. Zo­sta­łem we­zwa­ny przez dy­rek­tor­kę szko­ły, sta­wi­łem się więc na placu boju by bro­nić mej la­to­ro­śli!

 

Dy­rek­tor­ka oka­za­ła się za­dba­ną ko­bie­tą pod pięć­dzie­siąt­kę. Ubra­na w ob­ci­słe, la­tek­so­we spodnie pro­wo­ko­wa­ła we mnie wię­cej, niż tylko ro­dzi­ciel­skie uczu­cia. Cóż, je­stem za­le­d­wie fa­ce­tem i nieco na siłę mu­sia­łem przy­po­mi­nać sobie, że mam już wspa­nia­łą żonę. Po­ku­sa za­pro­sze­nia prze­ło­żo­nej mo­je­go syna gdzieś, na sushi była silna. Wzią­łem się jed­nak w garść by zająć sta­no­wi­sko inne, niż ta ko­bie­ta chcia­ła.

 

– Panie Har­ker. Pań­ski syn de­mo­ra­li­zu­je swą ko­le­żan­kę!

Dy­rek­tor­ka przy­sia­dła na biur­ku, krzy­żu­jąc zgrab­ne nogi tuż przed moimi ocza­mi. Za­sta­no­wi­łem się przez chwi­lę, czy zdaje sobie spra­wę, że teraz to ona de­mo­ra­li­zu­je mnie?

Od­chrząk­ną­łem, mając na­dzie­ję, że robię to zna­czą­co i słu­cha­łem dalej o eks­ce­sach mo­je­go nie­mo­ral­ne­go syna.

– Pań­ski syn opo­wia­da tej dziew­czy­nie, że Bóg nie ist­nie­je!

– Muszę przy­znać, że i ja mam wąt­pli­wo­ści – od­par­łem spo­koj­nie roz­sia­da­jąc się na krze­śle pe­ten­ta usta­wio­nym przed biur­kiem.

 

– Tu nie cho­dzi o pań­skie wąt­pli­wo­ści! Ja sama nie je­stem ślepo wie­rzą­ca! Skie­ro­wał pan syna do szko­ły ka­to­lic­kiej i nie mogę po­zwo­lić by pań­ski syn, jak­kol­wiek li­be­ral­ne po­glą­dy pan mu wpoił, de­mo­ra­li­zo­wał inne dzie­ci!

 

Rze­czy­wi­ście, szko­ła była ka­to­lic­ka. To Syl­wia upar­ła się aby Vi­ko­wi wpa­jać mo­ral­ność chrze­ści­jań­ską. Mu­sia­łem się z nią wtedy zgo­dzić, że do­wol­na mo­ral­ność jest lep­sza niż jej cał­ko­wi­ty brak. Nie po­my­śla­łem wów­czas, że wraz z mo­ral­no­ścią szko­ły ka­to­lic­kie sprze­da­ją coś, co sam uwa­ża­łem za garść prze­są­dów.

 

– Muszę pana pro­sić by po­roz­ma­wiał pan z synem! – dy­rek­tor­ka od­kle­iła swój opię­ty la­tek­sem tyłek od biur­ka i za­czę­ła prze­cha­dzać się tam i z po­wro­tem.

 

Miło mi było spo­glą­dać na to ar­cy­dzie­ło chi­rur­gii pla­stycz­nej, jed­nak już mnie nie po­cią­ga­ła. Nie czu­łem do niej śladu sym­pa­tii. Teraz była tylko za­gro­że­niem dla mo­je­go dzie­dzi­ca.

 

– Po­wi­nien pan także spo­tkać się z ojcem dziew­czyn­ki. To bar­dzo bo­go­boj­ni lu­dzie. Byli prze­ra­że­ni, że jeden z na­szych uczniów pod­wa­ża wiarę ich córki!

 

Zna­łem Vika nie od wczo­raj i byłem pewny, że pod­wa­ża­jąc wiarę dziew­czyn­ki po­tra­fił użyć prze­ko­nu­ją­cych ar­gu­men­tów. Teraz, zdaje się, oj­ciec Vi­kin­ga mu­siał zna­leźć prze­ko­nu­ją­ce ar­gu­men­ty na swą obro­nę. Na tyle prze­ko­nu­ją­ce, żeby ro­dzi­ce dziew­czyn­ki nie upie­ra­li się przy zło­że­niu wnio­sku o wy­da­le­nie mego syna ze szko­ły.

 

– Mała ma na imię Re­be­ca. Wy­da­je mi się, że jest za­ko­cha­na w pań­skim synu. Tu jest wi­zy­tów­ka jej ojca – dy­rek­tor­ka wrę­czy­ła mi kar­to­nik. – Pro­szę tego nie spie­przyć! – Uśmiech­nę­ła się do mnie – Vik jest jed­nym z na­szych lep­szych uczniów.

 

***

 

Wsia­dłem do swej li­mu­zy­ny i po­da­łem Ju­lia­no­wi adres pod który miał mnie za­wieźć. Jesz­cze zanim wsia­dłem za­dzwo­ni­łem pod numer te­le­fo­nu po­da­ny na wi­zy­tów­ce ojca Re­bec­ki. Facet zgo­dził się, że zaraz do niego przy­ja­dę po­roz­ma­wiać i roz­łą­czył roz­mo­wę ob­ce­so­wo. Przyj­rza­łem się wi­zy­tów­ce: chi­rurg pla­stycz­ny… Cóż, jak się ma syna trze­ba roz­ma­wiać nawet z ta­ki­mi gnoj­ka­mi. Gdyby nie to, że gnoj­ki mie­wa­ją atrak­cyj­ne córki nie by­ło­by Romea i Julii. Ka­za­łem się tam za­wieźć. Po dro­dze, się­ga­jąc do barku wy­pi­łem fi­li­żan­kę her­ba­ty z rumem. No co? Prze­cież to nie al­ko­hol! Poza tym czu­łem wy­raź­nie, że przed spo­tka­niem z ka­to­lic­kim chi­rur­giem wy­ma­gam ja­kie­goś za­bez­pie­cze­nia.

 

Słu­żą­ca wpu­ści­ła mnie do środ­ka. Sto­ją­cy u góry scho­dów wła­ści­ciel po­se­sji ski­nął mi, żebym do niego do­łą­czył. „Co za prze­mą­drza­ły chuj – po­my­śla­łem sobie – nawet nie zszedł na dół, by mnie po­wi­tać!"

 

Wie­dzia­łem, że do­brze wy­bra­łem czas na wi­zy­tę. Nasze dzie­ci wciąż były w szko­le. Żony były tam, gdzie żony zwy­kle o tej porze by­wa­ją. Moja u ja­kiejś przy­ja­ciół­ki, upra­wia­ją­cej jogę. Jego żona u ja­kie­goś jogi uczą­ce­go ją upra­wiać seks tan­trycz­ny. Nigdy nie twier­dzi­łem, że wy­ko­ny­wa­ny zawód ma wpływ na szcze­rość sto­sun­ków mał­żeń­skich. Za to za­wsze uwa­ża­łem po­zba­wio­ny in­te­li­gen­cji snob ska­za­ny jest na zdra­dę mał­żeń­ską.

 

Ga­bi­net chi­rur­ga – ojca Re­bec­ki robił w pierw­szej chwi­li przy­jem­ne wra­że­nie. Dę­bo­we biur­ko, ścia­ny pełne ksią­żek. Biur­ko było cał­ko­wi­cie puste. Nie za­uwa­ży­łem ni­g­dzie kom­pu­te­ra.

– Witam Panie Har­ker! – roz­po­czął roz­mo­wę chi­rurg pla­stycz­ny – widzę, że szuka pan wzro­kiem kom­pu­te­re! Nie ma go tu! Je­stem tra­dy­cjo­na­li­stą.

 

„Czyli nie umiesz po­słu­gi­wać się kom­pu­te­rem!" – po­my­śla­łem. Kątem oka przyj­rza­łem się książ­kom na ścia­nach. Nie było sensu czy­tać ty­tu­łów, po­nie­waż two­rzą­ce za­ci­sze pra­cow­ni książ­ki były pla­stycz­ną fo­to­ta­pe­tą! Brak kom­pu­te­ra, atra­py ksią­żek… czy na­praw­dę mu­sia­łem wie­dzieć jesz­cze wię­cej o tym czło­wie­ku?

 

– Panie Har­ker – chi­rurg pla­stycz­ny od­czu­wał po­trze­bę mó­wie­nia. – Oboje z żoną je­ste­śmy za­go­rza­ły­mi ka­to­li­ka­mi i pra­gnie­my by nasza córka też wy­ro­sła na kogoś ta­kie­go!

 

No tak, facet był bi­go­tem, tej in­for­ma­cji jesz­cze mi bra­ko­wa­ło.

 

– Pań­skli syn burzy tę wizję, ko­rzy­sta­jąc ze sła­bo­ści Re­bec­ki do sie­bie!

 

Nie bar­dzo wie­dzia­łem jak bro­nić na­szych po­zy­cji. W końcu od­pa­li­łem: – Mło­dzież w dzi­siej­szych cza­sach wy­cho­wy­wa­na jest na po­pkul­tu­rze. Córka, taka jak wasza, za­czy­na uwa­żać się za wam­pi­rzy­cę. Za­ko­chu­je się w moim synu, któ­re­mu na bro­dzie rosną pierw­sze kłacz­ki. Mło­dzi bawią się w mi­łość wam­pi­rzy­cy do wil­ko­ła­ka. Niech się więc bawią! Gdyby tylko za­owo­co­wa­ło to ja­ki­mi­kol­wiek PRO­BLE­MA­MI, ja za nie za­pła­cę. Za­pła­cę ali­men­ty, za­pła­cę za skro­ban­kę.

 

Chi­rurg ze­rwał się na równe nogi: – ja rów­nież będę pła­cił, je­że­li to bę­dzie ko­niecz­ne! – uniósł się ho­no­rem.

 

– Spo­koj­nie – od­par­łem. – Wi­dząc Pań­ski księ­go­zbiór biorę wszyst­kie kosz­ta na sie­bie.

 

Niech nasze dzie­ci się bawią. Skoro teraz taka moda, że bawią się w wil­ko­ła­ki i wam­pi­ry to niech tak i bę­dzie. – Do­koń­czy­łem szy­ku­jąc się do wyj­ścia.

 

– Bar­dzo się cie­szę, że nie ma pan uprze­dzeń zwią­za­nych z wy­zna­wa­ną re­li­gia…

 

Opu­ści­łem dom chi­rur­ga za­do­wo­lo­ny, Kątem oka wi­dzia­łem, że roz­mów­ca otwie­ra i za­my­ka usta jak karp.

 

***

 

Po po­wro­cie do swego ga­bi­ne­tu dużo my­śla­łem jak po­ga­dać z moim pier­wo­rod­nym. Wiem, że nie po­wi­nie­nem pić przed taką kon­fron­ta­cją, jed­nak strze­li­łem sobie dwie setki wódki. To był prze­cież taki czy­sty płyn! Nie czu­łem bym ob­ra­żał tym ko­gol­wiek. Dwie setki i wy­star­czy! Syn nic nie wy­czu­je.

 

Znał pro­ce­du­rę, wie­dział, że po przyj­ściu ze szko­ły ma za­pu­kać do mego ga­bi­ne­tu i zło­żyć ra­port.

Tym razem nie za­pu­kał. Nie było ra­po­tu.

 

Za to abs­trak­cyj­ne ma­lar­stwo na moich ścia­nach osza­la­ło. Trzy nie­naj­le­piej na­ma­lo­wa­ne ob­ra­zy abs­trak­cyj­ne, które ku­pi­łem za cięż­kie pie­nią­dze za­cho­wy­wa­ły się jak żywe. Na każ­dym z nich po­ja­wi­ła się zło­wro­ga twarz. W gło­wie sły­sza­łem jak te twa­rze mówią zgod­nie: Ak­cha­li NO Ma!

 

 

Po chwili włączyłem telewizor. Zajmował czwartą ścianę mojego gabinetu. Tę za biurkiem. Dzięki temu nie byłem w stanie równocześnie używać komputera i oglądać TV. Zauważyłem kiedyś jak zgubne może być coś takiego. Oglądając relacje z wojny w Afganistanie kupiłem sporo akcji przemysłu zbrojeniowego! Nie mogę powiedzieć, żebym na tym stracił, jednak nie lubię zbrojeniówki. Nienawidzę maszyn do zabijania i przeciwny jestem zabijaniu jako takiemu. Wg mnie, cholerne rządowe instytucje powinny świecić przykładem dla obywateli. Nie powinny zabijać, bo dają zły przykład motłochowi. Dlatego też zawsze pozostanę wrogiem kary śmierci.

 

Przyciemniłem światło w gabinecie. Gigantyczny, plazmowy telewizor stał się jedynym źródłem światła. Kupiłem go już z dziesięć lat temu, nadal jednak cieszyła mnie jego powierzchnia. Wysłałem synowi SMSa: „Jutro nie idziesz do szkoły! Masz się stawić w moim gabinecie o godzinie 9 rano".

 

Obróciwszy się tyłem do biurka oglądałem telewizję. Leciały czarnobiałe powtórki „Rodziny Adamsów". Jakże atrakcyjną kobietą była Morticia Adams! Była nieco podobna do Sylwii, ale nie blondynką. Poza tym Sylwia wystrzegała się tak mocnego makijażu. Lubiłem ten serial za klimat i absurdalne pomysły. Strzeliłem sobie jeszcze setkę wódki. „Addamsowie" stali się bardziej zabawni. Uzupełniłem następną setką.

 

W końcu zasnąłem na fotelu.

 

***

 

Obudziłem się z bólem w krzyżu. Zabytkowy zegar ścienny wybił właśnie ósmą trzydzieści. Telewizor nadal był włączony, wyświetlał teraz jednak „News of the world". Dowiedziałem się, że nosorożce czarne są bliskie wyginięcia. Dowiedziałem się, że nasz czarny, amerykański prezydent traci w rankingach popularności. Później trafiłem na expose premiera ojczyzny mego ojca. Polski premier opowiadał sensowne rzeczy, myślę jednak, że nikt normalny mu nie wierzył. Teraz nie było już obietnic wejścia do strefy euro. Europejska waluta zaczęła tak śmierdzieć, że nikt przy zdrowych zmysłach nie deklarowałby przyłączenia do niej. Premier właśnie opowiadał o koniecznych cięciach budżetowych, gdy nagle spoza moich pleców rozległ się głos, także mówiący o cięciach.

 

„Odetniemy aortę, lub dwie. Oddzielimy duszę od ciała!" – obróciłem się w fotelu. Okna w gabinecie miałem zasłonięte. Telewizor rzucał światło na całe pomieszczenie. W tym chybotliwym oświetleniu wiszący naprzeciw obraz ożył. To był pierwszy z obrazów kupionych od Bondery. „Nieznośna lekkość bytu" przemawiała plastycznie ruchomymi trójkątami i kwadratami. Rzuciłem okiem na prawo i lewo. Pozostałe malarstwo Bondery było nadal martwe. Tylko ten pierwszy miał magiczne właściwości. To on dał mi hebanowy posążek przynoszący szczęście. Położyłem dłoń na sklepieniu czaszki hebanowego Murzyna. Poczułem słabe przesłanie: Akhali ma.

 

Skupiłem wzrok na obrazie. Psychodeliczne kolory przemawiały:

 

„Cięcia będą konieczne! Najbiedniejsi złożą ofiarę, by nam żyło się lepiej. Ten młody człowiek TO CZYSTE ZŁO!" obraz był na tyle niewielki, że mieścił się obok drzwi wejściowych do mego gabinetu, które teraz się otworzyły i wszedł przez nie mój syn z oczami pokornie skierowanymi w podłogę. „Wzywałeś ojcze?"

 

Szaleńcze wrzaski magicznych obrazów zamilkły. Telewizor wyciszyłem używając pilota.

 

– Vic, Twoja nauczycielka twierdzi, że zatruwasz umysł Rebecki.

– Zatruwam? – Vic wyglądał na zaskoczonego.

– Podobno opowiadasz dziewczynie, że Bóg nie istnieje. Wiesz przecież, że nie możemy być tego pewni.

– Ach… ha ha – roześmiał się Vic nieco nerwowo. Wiedział doskonale, że ze mną może rozmawiać o wszystkim, jednak pewne tematy wprawiały go w zakłopotanie.

– Wiesz tato – ściszył głos, bo to była najwyraźniej wstydliwa tajemnica – ja chcę się dostać do jej majtek!

 

Roześmiałem się z ulgą. Mój syn nie był zły! On chciał tylko dostać się do majtek tej młodej kobiety! Który facet nie zacząłby opowiadać, że Bóg nie istnieje, kiedy cel był tak istotny!

 

Odprawiłem młodego i kazałem mu wracać na tyle lekcji, na ile zdąży. Nie zabroniłem mu kontaktów z Rebecą. Po cóż miałbym?

 

Wróciłem do telewizora, jednak nie bawił mnie on już dzisiaj. Odwrócony plecami do panoramicznej plazmy wykupiłem akcje kilku mało znanych firm. To były polskie firmy i miałem szansę na wykupienie większościowych pakietów. Czułem, że mój instynkt łowcy służy mi dobrze.

 

Malutkimi krokami zło zakradało się bliżej mnie. Kiedy tak się zastanawiałem moja praca nie była warta więcej niż praca chirurga plastycznego. Ludzie doskonale mogli sobie radzić bez chirurgów i bez finansistów.

 

Miałem pełną świadomość, że nie jestem dobrym człowiekiem. Było dla mnie jednak ważne, by mój syn został kimś takim. Jak? Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Nie powinien bić żony, nie powinien znęcać się nad zwierzętami. Tylko, że na razie za wcześnie było na takie rozważania. Nie chciałem by stał się zły, dawałem mu jednak carte blanche jeżeli chodziło o usprawiedliwione złe uczynki. Czy złe uczynki mogą być usprawiedliwione? Oczywiście, mogą. Na przykład, kiedy dasz żonie po twarzy, bo przespała się z innym facetem, nie mówiąc ci o tym.

 

Sylwia zrobiła kiedyś coś podobnego, tyle tylko, że najpierw to ze mną uzgodniła. Facet ładnie mi się przedstawił a później ja poszedłem na górę., zostawiając ich samych. Nie powiem, męczyło mnie to trochę. Następnego dnia Sylwia była dla mnie taka kochana, że pomyślałem, że facet całkowicie się nie sprawdził. Takie eksperymenty robiliśmy, kiedy jeszcze Vica juniora nie było na świecie.

 

Teraz strzeliłem sobie setkę doskonale zmrożonej wódki. Czułem jak ogarnia mnie ciepło. W tym momencie czułem sympatię do wszelkiego stworzenia. Wyłączyłem komputer. Wykupywanie akcji to zawsze akt agresji. Nie miałem na to w tej chwili ochoty.

 

Jakby wyczuwając moje chwilowe pozytywne nastawienie figurka Murzyna szepnęła: Akhali ma. Pierwszy obraz Bondery zaczął się ruszać. Martwe do tej pory trójkąty otworzyły portal, w który mogłem sięgnąć. Śmiało sięgnąłem poprzez kurtynę rzeczywistości. Tym razem z obrazu wydobyłem prymitywny, lecz pięknie wykonany nóż. Prawdopodobnie był to także heban. Jako drewno nie mógł być przesadnie ostry, jednak sztych miał szpiczasty, i niewątpliwie, był zdolny do śmiertelnych pchnięć.

 

Coś mnie tknęło, więc zajrzałem do sejfu, w którym przechowywałem własną duszę zaklętą w jajko. Z niepokojem zauważyłem kilka pęknięć na skorupce. Nie chcąc się nad tym zastanawiać odłożyłem jajko do sejfu, czule otaczając je miękką ligniną.

 

Zdecydowanie potrzebowałem konsultacji. Zawinąłem prymitywny, hebanowy nóż w gazetę. Dochodziła dziesiąta wieczór. Wezwałem Juliana, który w tym momencie zajadał smakowitą kolację w pobliżu naszego Rollsa. Dbał o swój brzuch na równi z limuzyną! Takie oddanie wykonywanej pracy dobrze świadczyło w moich oczach.

 

Julian spokojnie wyjaśnił mi, że o tej porze na rynku, w Harlemie nikogo nie zastanę. Umówiliśmy się na wyjazd z rana.

 

Poszedłem do swojego pokoju muzycznego. Kwadratowe pomieszczenie, usytuowane niemal w secu dworku miało jedną funkcję: słuchanie muzyki.. Było nieomal puste. Tylko na środku ustawione były dwa fotele. Usiadłem na jednym z nich i włączyłem pilotem zestwa nagłaśniający. Na podłodze w narożnikach pokoju stały potężne subwoofery, służące do przekazywania niskich dźwięków – basów. W górnych narożnikach zawieszone zostały głośniki średnio i wysokotonowe. Pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek szyb, zbudowane jak bunkier – z litego betonu. Poza membranami głośników nic nie miało prawa tu brzęczeć! Włączyłem dziewiątą Beethovena. Zwykle wprawiała mnie w dobry nastrój. Żadna muzyka nie brzmiała tak dobrze na odpowiednim sprzęcie jak klasycy. Syn mnie kiedyś zabrał na koncert kapeli heavy metalowej. Widziałem, że dzieciak to kręci i także usiłowałem udować, że jest to coś wielkiego dla mnie. Prawda była jednak taka, że słyszałem w tym tylko wrzask i hałas. Ciotka Vica, siostra Sylwii, usiłowała mi to wyjaśnić. To ten hałas miał być czymś cudownym. Wyjaśnienia do mnie nie trafiły. Zacząłem myśleć o siostrze Sylwii jako o infantylnej starej pannie.

 

Nazajutrz Julian zawiózł mnie na targ w Harlemie. Siostra Mum Mum stała tam gdzie poprzednio i szybkimi ruchami dzieliła kurczaka. Pozornie nic się nie zmieniło, tylko na skroniach Murzynki pojawiły się białe pasma siwizny.

– Pamiętasz mnie siostro Mum Mum? – zagadnąłem z rękami w kieszeniach mojego prochowca.

– A jakże mam nie pamiętać – Murzynka uśmiechnęła się do krojonego mięsa. Tasak uderzał rytmicznie. – Jesteś ten biały co pytał o śmierć farbiarza. Niezdrowo zainteresowany sprawami Czarnych, ty! – pogroziła mi żartobliwie tasakiem, po czym odłożyła go na bok, oparła się obiema rękami o blat i zapytała:

– Czego chcesz od starej Mum Mum tym razem?

 

Z kieszeni wyjąłem hebanowy, zdobiony nóż. Podsunąłem jej pod oczy. Mum Mum nieomal upadła usiłując się odsunąć.– Złe! Złe loa! Zabierz to ode mnie!

 

Usiłowałem coś mówić, jednak z Murzynki udało mi się wycisnąć tylko tyle, że porozmawia ze mną następnego ranka gdy już przyjadę bez artefaktu.

 

Wróciliśmy z Julianem akurat w porze lunchu. Sylwii nie było, zrobiliśmy sobie więc w kuchni po kilka kanapek. Późniejlian poszedł polerować naszego Rollsa. Ja zamknąłem się w gabinecie by popijając wódeczkę pilnować rodzinnych interów. Dwie godziny później do gabinetu zapukał mój syn. Wszedł, by złożyć codzienny raport. Opowieści o dzisiejszych kartkówkach słuchałem jednym uchem. Nieco się zainteresowałem, gdy opowiedział mi o swojej kłótni z Rebbecą. Usiłował wyjaśnić jej, że Bóg prawdopodobnie istnieje, a wcześniejsze przeczące temu wypowiedzi to tylko były młodzieńcze teorie. Przytakiwałem częściowo zainteresowany. Syn wszedł za moje biurko. Wyglądało na to, że potrzebuje czułości. Brał do ręki kolejne rzeczy z pulpitu i bezwiednie się nimi bawił.

 

– Tato, czy myślisz, że ona mnie kocha?

 

Przytuliłem dzieciaka. – Jesteście jeszcze oboje młodzi. Nie wiecie co to znaczy.

W tym momencie poczułem ból w lewej stronie piersi. Ciepło i straszny ból rozlały się pod moją marynarką.

– A ty mnie kochasz?! – Zaklęty w hebnowym ostrzu Raga Loa przynosił nienawiść i zemstę.

 

Odsunąłem dzieciaka na odległość ramion. Z mojej piersi sterczał hebanowy nóż, wbity prawie po rękojeść.

Syn uciekł z mych słabnących objęć.

 

– Dlaczego Vic? – wychrypiałem.

– Bo pijesz, bo nie obchodzi cię Rebbeca, bo nie lubisz hevy metalu. Bo jesteś złym ojcem!

 

Moja dusza uciekła z ciała, by stać się kolejnym loa. Zagubiony podczas życia, po śmierci też miałem zostać zagubionym duchem. Ktoś, gdzieś, jakiś czarnoksiężnik Voodoo, mógł mnie wykorzystać do swoich celów. Moja własna wola zanikała.

Ileż jej zresztą było? Po śmierci, jak i za życia stwałem się łatwym do manipulowania narzędziem.

Koniec

Komentarze

Teraz serwuję drugą część, zmierzającego do końca cyklu o Vincencie. Nie ma co i tym razem oczekiwać pełnoprawnego zakończenia…

W takim razie, Rinosie, skoro publikujesz kolejne części, a nie skończone opowiadanie, powinieneś w przypadku tego tekstu i poprzedniego, zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg prawdę prawi.

 

A właściwie, skoro tu jest tylko 10 k znaków, dlaczego nie dołączysz pozostałych części do pierwszej? Fragmenty nie są popularne na tym portalu.

http://altronapoleone.home.blog

Akchali NO Ma!

Alkohol no more? ;-)

 

Fajnie się czyta. Sporo dywagacji, tak jakby wyobraźnia ponosiła na boki, chciałbym się czegoś więcej dowiedzieć o tych obrazach, tajemniczych farbach, figurce voodoo, jajku (które jest już nieobecne) i co z tego wynika.

To powinna być część 2, imho, bo jest kontynuacją magii widzianej przez płyn złocisty.

Zgodnie z sugestiami wkleiłem ciąg dalszy aż do końca opowieści.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

i dobrze, bo dzielenie tego na dwa kawałki po 10k kompletnie nie miało sensu.

 

Wyedytuj jeszcze te światła (odstępy, puste wiersze) między akapitami – dajemy je tylko wtedy, kiedy chcemy zaznaczyć przeskok czasowy, zmianę punktu widzenia, przejście do nowego “rozdziału”, a to oznaczasz gwiazdkami.

 

Skądinąd nawet przy pobieżnym przejrzeniu rzuca się w oczy zaimkoza, np. niepotrzebne mój przy “mój instynkt łowcy”, nasze przy “Nasze dzieci były w szkole”. Interpunkcja też szwankuje.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka