- Opowiadanie: fmsduval - Z niskich pobudek

Z niskich pobudek

Opowiadanie jest hołdem dla kina noir z lat 40., ale i jego wykrzywieniem.

 

Życzę (nie)miłej lektury!

 

Mój numerek konkursowy to:

9. Daniel ma z pozoru idealne życie, własną firmę, piękną żonę i utalentowaną córkę, ale prześladuje go uczucie znudzenia. W końcu postanawia poczuć dreszczyk emocji, chce spróbować sportów ekstremalnych.

 

Podziękowania za betę dla Gekiego i Outty!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Z niskich pobudek

Here comes the night, my cloak of blue,

Here comes the night with dreams of you.

Somewhere up there I'll see your face,

The breeze will be your warm embrace.

Here comes the night to thrill my heart,

My one delight while we're apart,

And now I'll seek that rendezvous,

Here comes the night, holding me tight for you.

 

Frank Sinatra, Here comes the night

 

*

Krople jesiennego dżdżu bębnią o maskę kremowego chevy’ego bel air z pięćdziesiątego trzeciego. Wóz dawno nie widział mechanika, ale nie narzekam. Wynajęty na fałszywe nazwisko, ma mi służyć tylko przez tę parę nocnych godzin. Później niech go szlag trafi.

Idą. Zgodnie ze starym zwyczajem, obaj pojawiają się po przeciwnych stronach ulicy. Spotkają się pośrodku, a potem razem wślizną do wnętrza luksusowego wieżowca. Czekam z brodą przyklejoną do kierownicy. Nie chcę, by mnie spostrzegli. Jeszcze nie.

Gdy znikają w drzwiach, wychodzę z wozu. Rondo fedory skrywa moje zmrużone oczka, a postawiony kołnierz dwurzędowego trencza osłania zakazaną gębę. Tak zwany kamuflaż miejski. Powinien wystarczyć. Przynajmniej kiedyś wystarczał.

Pora się przejść. Prowadź.

Maszeruję szybko, unikając kałuż. Wieje jak cholera, muszę trzymać kapelusz. W kieszeni płaszcza ciąży mi trzydziestka ósemka. Jak dobrze pójdzie, za chwilę dla mnie zaśpiewa. Otwieram drzwi czubkiem mokasyna, wsuwam się do środka przez powstałą szparę. Cholerna fuszerka. Gdyby ktoś tak spartaczył mi drzwi, zbierałby zęby z podłogi.

Jestem podniecony jak przed pierwszym seksem, mimo że dziś wcale nie stracę cnoty. Dobre piętnaście lat temu rozdziewiczyła mnie pewna czterdziestka piątka. Ale co ja ci będę mówił, przecież wiesz o tym doskonale. Swoją drogą cieszę się, że znów rozmawiamy.

Bardzo mi cię brakowało.

Z każdym krokiem czuję, że odzyskuję dawną formę. Powrót mi służy, powiew młodości przywraca pamięć starych czasów. Bijące serce rwie się, by biec na górę, ale rozsądek nie zezwala. Tamci pewnie dopiero pukają do drzwi penthouse’u. Zanim wykonają zadanie, zdążę spokojnie i po cichu zająć swoje miejsce. Nie ma co uprzedzać faktów.

Byłbym zapomniał! Spod koszuli wyszarpuję łańcuszek z Maryją i Świętym Dzieciątkiem. Całuję go z namaszczeniem. Są rytuały, których lepiej nie pomijać. Wznawiam wspinaczkę. Na czwartym piętrze ktoś namiętnie słucha Presleya. „Don’t Be Cruel”, zdaje się. Cholera, gdyby to był chociaż Sinatra…

Wreszcie jestem. Piąte piętro, dyszę jak lokomotywa z westernów. Nie te lata, powiem ci, nie te lata. Przybyło trochę tu i tam, smukłego młodziana zeżarł stary pryk w opiętej marynarce i płaszczu.

Drzwi penthouse’u są ledwie uchylone. Sąsiad by nie spostrzegł, lecz ja zauważam od razu. Przyklejam się plecami do ściany obok futryny. Nie wchodzę do środka. Czekam. Słyszę pięć zduszonych kaszlnięć, jakby wewnątrz mieszkała familia gruźlików. Z płaszcza wyciągam moją trzydziestkę ósemkę, colta detective special. Niech się gliny głowią, czy to nie ktoś od nich.

Kroki zbliżają się do drzwi. Wstrzymuję oddech. Z wnętrza penthouse’u wyłania się pierwsza postać, a tuż za nią druga. Wyglądają jak ja – zgarbieni, skryci pod rondami kapeluszy i za kołnierzami płaszczy. Nie zauważają mnie. Mierzę do pierwszego cyngla, który pospiesznie zbiega już na dół. Naciskam spust. Trafiony w plecy, stacza się na półpiętro. Jego kumpel odwraca się do mnie z bronią gotową do strzału. Jest zbyt wolny. Pakuję mu dwie kulki w brzuch, kopniakiem wytrącam pistolet. Cyngiel osuwa się na kolana. Patrzy na mnie z lękiem.

Uśmiecham się doń jak do serdecznego przyjaciela. Pada na posadzkę, wciąż nie odrywa ode mnie wzroku. Rozpoznaje mnie, widzę to w jego oczach.

– Don…?! – pyta chrapliwie.

Głos grzęźnie mu w gardle. Zdycha.

Słyszę rumor na piętrze pode mną. Umknęło mi, że Presley w międzyczasie zamknął gębę. Drzwi otwierają się z hukiem. Dochodzą mnie podniesione głosy kobiety i mężczyzny. Oho, kłótnia kochanków w środku strzelaniny. Niedobrze, nocne marki to zawsze ból głowy zabójcy. Sterczę jak kołek, nie wiedząc, czy lepiej zbiec na dół, poczekać tutaj, czy ukryć się gdzieś, nim para dostrzeże trupa i podniesie larum.

Co robić, co robić, co robić? Niewiele myśląc, wpadam do penthouse’u i zamykam za sobą drzwi. Wita mnie cisza, ale nie chowam rewolweru.

Rozglądam się z ciekawością i rosnącym uznaniem. Wnętrze mieszkania to szalona mieszanka art déco i bauhausu, szpitalny wręcz chłód stali i czarnej skóry miesza się z przepychem złoceń, sztukaterii i kubistycznych tapet. Zachwycony plątam się z kąta w kąt, ignorując leżące na podłodze trupy. Kałuże krwi odbijają się w lustrach, których wokół pełno. Tamara Łempicka zerka na to wszystko oczyma namalowanych przez siebie kobiet, od których nie mogę oderwać wzroku.

– Dobry wieczór – mówi ktoś do mnie niskim, damskim głosem.

Odwracam się z bronią gotową do strzału.

Siedzi na krześle z nogą założoną na nogę. Biała spódnica nie zakrywa kolan, bluzka w zeberkę przyjemnie opina, co trzeba. Tylko kołnierz, wysoki jak w golfie, rozczarowuje trochę, ale i nęci. Spoglądam jej w oczy. Są duże i zielone, błyszczące i przenikliwe. Mruży je, jakby mnie oceniała. Po wydatnych ustach błąka się lekki uśmieszek.

– O – mówię, zapominając języka w gębie.

Parska cicho, zaciąga się papierosem i popija dym przezroczystym trunkiem. Łyka oliwkę dryfującą dotąd w kieliszku. Nic nie robi sobie z ciała leżącego u jej stóp. Ani z krwi, która zastygła na jej bladych policzkach. Obojętność czy szok? Nie potrafię stwierdzić.

– Co za spotkanie, czyż nie? – pyta, wydmuchując dym.

– Co tu robisz, Lauren?

Tak, znam jej imię. I nie tylko.

– A ty? – Przekrzywia głowę, a fale blond włosów muskają jej ramię.

Nic się nie zmieniła. Wciąż przypomina swoją imienniczkę, Lauren Bacall. Niegdyś chciałem być jej Bogartem. Lubiła łobuzów, niestety zanim stałem się jednym z nich.

– Sprzątam – ironizuję.

– Nie idzie ci najlepiej, co?

Podchodzę do niej, chwytam za ramię i szarpię, aż staje na równe nogi.

– Co tu robisz, dziewczyno?! – indaguję. – Nie widzisz, jaki tu bajzel?!

– Och, widzę, Daniel. – Uśmiecha się, stając na palcach. – Ktoś musi pomóc ci się z nim uporać – dodaje szeptem, miękkimi wargami muskając mnie w ucho.

Czuję zapach krwi i słodkich perfum.

 

**

Siedzę w potężnym fotelu typu chesterfield i palę cygaro jak Orson Welles w „Dotyku zła”. Przede mną na mahoniowym stole leży paczka lucky strike’ów, kryształowa popielniczka i świeża gazeta. Nagłówek nie napawa optymizmem, a przynajmniej nie napawa nim Gildy, mojej umiłowanej żony.

Znasz Gildę? Głupie pytanie. Każdy ją zna. Piękna, kruczowłosa Gilda Vitti, dziedziczka mafijnego imperium wielkiego Pietra „Dobermana” Vittiego. Stoi teraz w oknie, wygląda przez żaluzje i pali papierosa za papierosem. Popielniczka na stole jest prawie pełna.

Przede mną, zgarbiony i wpatrzony w dywan, zdaje relację Luca Brambilla, mój zaufany człowiek od wszystkiego.

– Doprawdy, don Daniele, nie mam pojęcia, co tam się stało – mówi z goryczą w głosie. – O zamachu wiedziałem tylko ja, Brasi i ta para biedaków. Pana, don Daniele, oczywiście nie wliczam.

Milczę, dusząc chichot w sobie. Przybieram zwykłą, naburmuszoną minę. Powinienem się przejmować.

– Który to już raz? Drugi w ciągu miesiąca? – pyta Gilda z wyrzutem.

– Przykro mi to mówić, ale… Obawiam się, że mamy kreta.

– Obawiasz się? – Gilda odwraca się z mordem w oczach. – Obawiasz, Brambilla? Ktoś bez wazeliny pieprzy nas w tyłek, a ty się obawiasz?! – krzyczy, ciskając w Lucę niedopałkiem.

Brambilla kaja się i przeprasza, co tylko wzmaga gniew Gildy. Przymykam oczy. Łeb mi pęka, a ona wciąż drze się jak przekupka. Jej ojciec był sukinsynem, ale sukinsynem z klasą. Gilda jest suką z rynsztoka w żakiecie od Cristóbala Balenciagi.

Mam dość, łupię pięścią w stół aż podskakuje popielniczka. Popiół opada na rękaw prążkowanej marynarki. Strzepuję go z niesmakiem.

– Dość, Gildo – warczę przez zaciśnięte na cygarze zęby. – Masz to wyjaśnić, Luca. W sposób, jaki uznasz za stosowny. Chcę głowy zdrajcy podanej na tacy. W oliwie i soku z pomarańczy.

– Oczywiście, don Daniele. Zrobię, co w mojej mocy.

– Więcej, Luca. Masz zrobić więcej.

Brambilla potakuje układnie i wycofuje się rakiem do wyjścia, miętosząc melonik w rękach. Gdy wychodzi, Gilda przenosi swój gniew na mnie. Ot, południowy temperament.

– Nigdy więcej nie waż się tak do mnie mówić! – krzyczy, postępując w moją stronę.

Nie wstaję, patrzę na nią z mieszaniną wzgardy i rozbawienia.

– To ja tu jestem Vitti. Ja i tylko ja – ciągnie swój wywód.

– Ale to do mnie chłopcy mówią „don” – odpowiadam z pobłażliwym uśmiechem.

Bawi mnie, jak jej śniade policzki czerwienieją.

– To, że cię papa wyłowił z gówna i coś w tobie widział, nie czyni cię ani Vittim, ani szefem mafii.

– Coś jeszcze, moja droga? Jak słyszałaś, mam mały problem na głowie.

– O, nie jeden.

– Poza tobą są jeszcze jakieś godne uwagi?

– Czy ty nie czytasz gazet? Nowy DA ogłosił walkę z mafią! Z nami!

– Myślałem, że mamy go w kieszeni – mówię cicho, pozorując niewiedzę.

– Gówno mamy, a nie w kieszeni! Stawia się, tak jak ten frocio Parker.

Marszczę brew.

– Parkerowi przecież płacimy.

– Widać za mało, jak na szefa policji.

Gilda sięga gorączkowo po papierosy. Wyjmuje jednego i odpala. Zaciąga się w ciszy, wodzi wzrokiem za obłokami dymu.

– Zamierzasz coś z tym zrobić? – pyta po chwili, a jej dolna warga drży.

Włoski temperament stygnie. Teraz pora na łzy, szepty i błagalne spojrzenia. Wstaję z fotela, kładę dłoń na kruchym ramieniu żony.

– Oczywiście, Gildo – zapewniam.

Wtem drzwi otwierają się z hukiem, do pokoju wpadają dwa dalmatyńczyki, a tuż za nimi Rita, moja dziesięcioletnia córka, obowiązkowo ze skrzypcami i smyczkiem w dłoniach.

– Mamo, papo! – szczebiocze. – Umiem już Schuberta!

– Niemożliwe! Pokaż!

Gilda rozpromienia się. Ja wprost przeciwnie. Psy doskakują do mnie, łapami brudzą mi marynarkę i spodnie, ślinią ręce. Odpycham je z niechęcią.

Rita podchodzi do nas, czarne warkoczyki kołyszą się na lewo i prawo. Przykleja policzek do skrzypiec, manipuluje palcami przy kołkach, kładzie smyczek na strunach. Przymykam oczy. Dzień w dzień to samo. Schubert, Szostakowicz, Wagner. Trzej muszkieterowie mojej udręki. Zaczyna rzępolić. Krzywię się. Oczyma wyobraźni widzę, jak krew cieknie mi z uszu.

Tak to właśnie wygląda. Żyję w cudzym domu, chodzę w cudzych butach, mam szmalu jak lodu, żonę, która mną gardzi, niewychowane kundle i córkę głuchą jak noga od stołu.

Może się znudzić, co?

 

***

Lauren śmieje się perliście na wspomnienie dawnych, studenckich lat. Zaczynaliśmy na tym samym roku. Miałem być architektem, tak jak ojciec. Z wiadomych ci przyczyn zostałem cynglem jak ostatni śmieć.

Siedzimy z Lauren blisko siebie, obejmuję ją ramieniem, a ona co jakiś czas kładzie na nim głowę. Kanapa w mieszkaniu Parkera jest naprawdę wygodna. Pobity i związany gospodarz leży zastrzelony w sypialni. Para cyngli spoczywa tu, w salonie. Brasi siedzi martwy obok drzwi. Gdy palnąłem mu w łeb, osunął się po ścianie, malując na niej poziomy, czerwony pas. Tylko Luki nie ustrzeliłem. Zdążył uciec do kuchni. Zatłukłem go tam spiżową rzeźbą sokoła, którą nadal trzymam w ręku.

Woda z przestrzelonego akwarium obmywa gołe stopy Lauren i moje umazane krwią buty. Co chwila z głuchym plaśnięciem padają na posadzkę skalary, zbrojniki, glonojady i kiryski. Podrygują, walcząc o życie.

– Czemu to robisz? – pyta Lauren, a uśmiech znika z jej twarzy.

Na kolanach trzyma krwistoczerwonego bojownika, którego głaska opuszkami palców. Nie zważa na słabnące ruchy zdychającej ryby.

– Mówisz o…

– O tym. – Wskazuje głową ciało Brasiego. – Po co to wszystko?

Wzruszam ramionami.

– Dla sportu. Może dla przypomnienia. Dobrze znów robić coś, co się lubiło – przyznaję, lecz zaraz żałuję.

Nie powinienem jej tego mówić, ale a szczęście się rozpromienia. Węzeł w moim żołądku nieco słabnie.

– Nie wolałbyś wrócić do architektury? Widziałam, jak patrzysz na wnętrza. Aż ci się oczy świecą.

– Ech, to nie takie proste. – Wzdycham. – Nie byłem tak pojętnym studentem, jak ty. Zabijanie wychodzi mi lepiej.

– Wymówki, ach słodkie wymówki – szepcze, gładząc mnie chłodną dłonią po skroni.

– Dobrze, że chociaż tobie się udało. Nawet pomimo całej tej akcji z Matteem.

Gryzę się poniewczasie w język. Lecz Lauren nie chmurnieje. Uśmiecha się do mnie łagodnie, zagląda mi w oczy tym swoim szmaragdowym, głębokim wejrzeniem.

– Stare dzieje. Niech takimi pozostaną.

– Nie masz mi za złe?

– A cóż ja bym ci miała mieć za złe? – pyta pobłażliwie.

Nie wie. Ona nic nie wie. Truchleję, a zarazem czuję ulgę. Już nic nam nie stanie na drodze.

– A teraz sza, film się zaczyna – dodaje, widząc jak zbieram się, by coś powiedzieć.

Szef policji okazał się amatorem kina. Gdy chłopcy wpadli z wizytą, szykował się widać do samotnego seansu. Projektor filmowy stoi na ławie obok kanapy, taśma pomyka cicho po bliźniaczych rolkach. Przed nami, na trójnożnym stojaku wisi rozwinięty ekran. Pojawia się czarno-biały napis: „Mroczne przejście”. Milknę. Sto lat nie widziałem tego filmu.

Ciekawe, czy spodobałby się tobie.

 

****

Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałeś mi: „Zostaw tę dziewczynę. Weź sobie kobietę, której nie będzie ci żal zniszczyć”? Posłuchałem cię, jak słucha się dobrego kumpla. Ale czy dziś powiesz to samo? Czy dziś znów mam ją sobie odpuścić? Nie chcę. Nie mogę.

Nie muszę?

Lauren odprowadza mnie do drzwi. Opiera się barkiem o ścianę, igra palcami z delikatnym diamentem na srebrnym łańcuszku. Ładnie współgra z czarnym jak noc golfem. Lauren uśmiecha się do mnie. Żal mi wychodzić. Każdy krok waży tysiąc funtów. Ociągam się, dłoń nie chce nacisnąć klamki.

– Wyjedźmy – rzucam nagle, choć już podczas seansu myśl ta krążyła mi nad głową.

– Jak Bogart i Bacall?

Lauren śmieje się, myśli, że to żart. Chwytam ją gorączkowo za rękę, przyciągam do siebie.

– Choćby jak oni. Choćby do Peru, do małej wioski o nazwie Paita.

– Nic się nie zmieniłeś. Jeden film i już gotów jesteś wszystko rzucić? Ot tak?

– Ot tak, Lauren. – Pstrykam palcami. – Ot tak.

Nachylam się, składam usta do pocałunku. Lauren stawia chwilowy opór, badawczo unosząc brwi. W końcu daje za wygraną i nasze wargi łączą się w wyrazie czystej namiętności. Oddychamy coraz głośniej. Całuję jej czoło, policzki i nos. Schodzę niżej, chcąc musnąć ustami jej łabędzią szyję. Lecz Lauren chwyta się nagle za gardło, odpycha mnie lekkim, acz stanowczym gestem. Szkarłatna łza spływa jej po policzku.

– Idź już. Muszę posprzątać.

– Czy to znaczy „tak”? – pytam jak skończony dureń.

– Pomyślę. Odezwę się – odpowiada sucho. – Idź, proszę.

Wychodzę. Ufam, że dobrze mi radzisz.

 

*****

– Zgadzam się – mówi Lauren pewnym, zdecydowanym głosem.

W słuchawce słyszę ciche cmoknięcia. Pali, raz po raz zaciągając się dymem.

– Cholera, Lauren, to wspaniale! – krzyczę, nie bacząc, że czyjeś ciekawskie ucho może akurat kleić się do drzwi gabinetu. – Kiedy? Gdzie? Mogę choćby dziś!

– Pohamuj się, Daniel. Ochłoń, weź kilka głębokich wdechów. Pamiętasz, rozmawialiśmy niedawno o uprzątnięciu bajzlu. Pora się tym zająć. To mój warunek, don Vitti. Mój jedyny, ostateczny warunek. Spełnij go, a wyjadę z tobą nawet na drugi koniec świata. Zawiedź mnie, a nigdy więcej mnie nie zobaczysz – mówi, a mnie duszno robi się pod sztywnym kołnierzem koszuli.

Odpinam guzik, czując jak czerwienieją mi twarz i uszy. Serce wali jak młotem. Nie ma wyjścia.

Zrobimy, co trzeba, prawda?

– Cokolwiek zechcesz, kochanie – odpowiadam szeptem.

Lauren bez słowa odkłada słuchawkę.

Zrobimy co trzeba. 

 

******

– Myślałem, że będziemy rozmawiać o interesach. I problemach – mówi wiecznie skwaszony Marco Fellini.

Uśmiecham się do niego szeroko. Czuję się nad wyraz giętki i odprężony. Nocne eskapady robią swoje.

Patrzę kolejno na dwunastu biesiadników. Wszyscy w gładkich lub prążkowanych garniturach, z upomadowanymi włosami, papierosami albo cygarami w gębach, świecący pierścieniami i cuchnący drogą, lecz wciąż śmierdzącą wodą kolońską. Boczna linia Vittich, spokrewnieni z nią bracia Fellini i paru Gamellich. Sama śmietanka.

Chwytam za koszyczek ze świeżym, pachnącym chlebkiem focaccia. Podaję go Felliniemu.

– Będziemy, będziemy. Ale nie z pustym brzuchem.

Mankietem trącam solniczkę, przewraca się i turla na środek stołu, zgrabnie wymijając talerze i sztućce. Marco bez słowa chwyta przystawkę i macza ją w ostrym kremie z peperoncino, podobnie jak uczynili to moi pozostali goście. Udekorowany skórką pomarańczową i liśćmi mięty, znad srebrnego półmiska mizdrzy się do nas rozciągnięty na pół stołu kręgosłup z pięknie wysmażonymi kąskami mięsa przy każdym z kręgów. Nim jednak, póki co, zainteresowałem się tylko ja. Może dlatego, że jeszcze niedawno należał do mnie.

Jako trzynasty, zajmuję miejsce pośrodku, choć Leonardo da Vinci pewnie usadziłby mnie nieco z prawej, dwa krzesła dalej od mojej obecnej pozycji. Ale to nie Leonardo usadza gości, lecz ja.

Atmosfera w sali jest gęsta jak dym kłębiący się nad głowami. Raczej nikt nie ma ochoty na żarty. Nawet niziutki Paolo Gamelli, który zwykle wszystkim poprawia humor, teraz milczy z nosem spuszczonym na kwintę. Wielka famiglia Vittich ma kłopoty.

– Doprawdy, don Daniele, nie przedłużajmy – znów odzywa się Marco Fellini. – Trzeba działać, a nie obżerać się i myśleć o byle czym.

Niektórzy, w tym obowiązkowo Federico – brat Marco, kiwają głowami.

– Dziwne rzeczy się ostatnio dzieją w mieście. Co wyślesz chłopców, to nie wracają. Nie martwi cię to? – pyta Pietro „Nonno” Gamelli, siwy i gruby nestor rodu. – Nie wspomnę o zabójstwie Parkera…

– To była skrajna głupota! – wychyla się Marco. – Sprzątnęli go na twój rozkaz?

Wzdycham ciężko z pobłażliwym uśmiechem na twarzy. Zerkam na kieszonkowy zegarek. Sięgam po kieliszek czerwonego wina i upijam kilka łyków. Cmokam.

– Panowie, panowie, panowie. Po co te nerwy? Owszem, mamy kilka przejściowych problemów. Śmierć szefa policji raczej się nam nie przysłuży, a DA będzie ujadać jeszcze głośniej niż dotąd. Tak bywa. Nie da się wszystkiego przewidzieć.

– Raczysz żartować, don Daniele?! To katastrofa! – wykrzykuje Federico, łupiąc otwartą dłonią w stół.

Ohydny, secesyjny stół, paskudny i pretensjonalny na równi z krzesłami, zastawą, obrazami na ścianach i żyrandolem. Gilda niczego nie pozwoliła mi tutaj zmienić. Jak papa urządził, tak miało zostać.

Zerkam na zegarek i podnoszę się z miejsca. Upijam kolejny łyk wina.

– Scusatemi, signiori, trzeba mi prędko na stronę. Zaraz wracam.

Mojemu wyjściu towarzyszy rój ukradkowych spojrzeń, rzucanych pod nosem przekleństw i snutych w tajemnicy spisków. Jak to zwykle w rodzinie bywa.

Zamykam drzwi na klucz i pospiesznie oddalam się od sali. Zegarek w kieszeni kamizelki nieubłaganie tyka. Z góry dochodzi mnie okaleczony Schubert, Wagner albo Szostakowicz. Nie rozróżniam, moja córka zresztą najwyraźniej także.

Naraz w hallu pojawia się Gilda. Z torebką przewieszoną przez zgięte ramię, idzie w moją stronę gniewnym, zamaszystym krokiem. Widzę, jak nabiera powietrza do krzyku. Kryształowa popielniczka sama pcha mi się w ręce. Schubert, Szostakowicz, Wagner.

Sala eksploduje, gdy wymierzam Gildzie pierwszy cios. Moja żoneczka zatacza się i upada na posadzkę. Nawet nie oglądam się na pogorzelisko. Byłeś tam ze mną. Jeśli nie zabił ich wybuch, zabije trucizna. 

Poprawiam uchwyt na popielniczce i staję w rozkroku nad Gildą. Zniknęła gdzieś arogancja, czmychnęła buta, uciekły wyzwiska, którymi częstowała mnie przy byle okazji. Lecz już za późno na skruchę, kochanie. Siadam na Gildzie okrakiem, uderzam popielniczką w jej czoło, nos, oczodoły i usta. Zęby występują z dziąseł, sypią się po podłodze jak perły, którymi kiedyś cisnęła mi w twarz. Nos tryska krwią jak wulkan, wargi czerwienieją jak miażdżone czereśnie, a oczom coraz bliżej do dorodnych śliwek. Chrzęst, plusk i głuche dudnienie wypełniają mnie rozkosznym drżeniem, które rozchodzi się od palców aż po czubek głowy. Ustaję dopiero gdy Gildy już nie ma, gdy nikt nie może jej już rozpoznać.

Chyba nawet ty byś nie zdołał, co?

Wstaję, zataczam się na stolik, z którego wziąłem popielniczkę. Sala płonie, a wraz z nią famiglia Vittich.

Szostakowicz, Schubert, Wagner.

Spoglądam w górę ku krętym schodom wiodącym na piętro rezydencji. U ich szczytu stoi Rita. Jak zwykle rzępoli na skrzypcach, lecz na szczęście nie jest sama. Tuż za nią stoi Lauren w czarnym trenczu. Wygląda zabójczo.

Przytula policzek do twarzy Rity, obejmuje i szepcze jej coś na ucho. Rita kiwa głową na znak zgody. Razem schodzą na dół, stopień po stopniu. Dopiero na parterze orientuję się, że Lauren dusi moją córkę garotą.

Ochoczo przejmuję pałeczkę. Lauren znika za drzwiami rezydencji, gdy ja dociągam garotę do szyi Rity. Owijam żyłkę wokół dłoni i nadgarstków. Zapieram się kolanem o plecy córki. Wciąż gra Wagnera.

Albo Schuberta.

A może to Szostakowicz?

Szarpie się i wyrywa, lecz jestem nieugięty jak John Wayne – byle źrebak nie zrzuci mnie z siodła. Ciągnę coraz mocniej i mocniej. Sunący po strunach smyczek doprowadza mnie do szaleństwa. Żyłka przecina skórę na przegubach i dłoniach. Kiedy w końcu Rita wiotczeje i uginają się pod nią nogi, jestem cały we krwi.

Gdy luzuję żyłkę, ciało Rity pada na posadzkę i zwija się niczym wąż.

Dwa lwy o złotej sierści wbiegają truchtem przez próg rezydencji. Z opuszczonymi łbami podchodzą do zwłok, obwąchują je i liżą, co rusz zaglądając mi w oczy diabelskimi ślepiami. W końcu zbliżają się do mnie, ocierają płonącymi grzywami o moje nogi i biczują je dymiącymi pędzelkami ogonów. 

Nie zwracam na to uwagi. Wpatruję się urzeczony w bliźniacze rany na nadgarstkach i we wnętrzach dłoni. 

Czy ty to widzisz?!

Nie opatrując ran, wynoszę się z tej pieprzonej jaskini zła, rzuciwszy lwom nieme polecenie. 

W progu dobiegają mnie jeszcze dźwięki targanej odzieży, chlupot, trzask i porykiwanie bestii. Kochane zwierzaki od razu wzięły się za zacieranie śladów.

 

*******

Pamiętasz, wspominałem o tym, jak straciłem dziewictwo z czterdziestką piątką. Jak mnie przez to porzuciłeś. Wiele mówiłem o tym, jaki ci jestem wdzięczny, że znów ze mną gadasz, że mi przebaczyłeś. Ale i ja mam ci co wybaczać. Prawdziwy przyjaciel nie zostawiłby głupiego, przerażonego szczeniaka, który właśnie kogoś zastrzelił, sam na sam z trupem stygnącym w zaułku. Ja bym ci takiego świństwa nie zrobił. Nigdy.

Tak, wiem. Mówiłeś, żebym zostawił Lauren w spokoju. I zostawiłem! Ale nie mogłem patrzeć, jak obłapia ją ten skurwysyn Zucco. Nie mogłem! Wiesz, że próbowałem. Chciałem tylko sukinsyna nastraszyć! Nikt nie szkolił mnie z obsługi gnata. Nie wiedziałem, że wypali. Że Matteo…

Nie garowałem, wiesz? Ani dnia nie spędziłem w pace. Miałem co do Zucco nosa. Nie podobał mi się, na milę śmierdział gangusem.

Trafiony, zatopiony.

Nie miałem pojęcia, jaką wyświadczyłem Vittim przysługę. Od dawna zasadzali się na rodzinę Zucco, ponoć bruździła im w interesach. Niby płotki, a drażniły. Ludzie Vittich szybciej od glin dotarli do świadków. Uciszyli ich, a mnie znaleźli. Miałem wybór – praca dla nich albo czapa. Miałem potraktować to jako szansę. Tak mówili, więc potraktowałem.

I stało się, Pietro „Doberman” Vitti mnie polubił. Widziałeś, jak się to wszystko dalej potoczyło. Skończyłem tu, w błyszczącym chevy corvette C1, uciekając od przypadków, które spieprzyły mi życie.

Zatrzymuję auto przy plaży, tuż obok budki telefonicznej. Gdzieś tu mam się spotkać z Lauren. Stąd zawiozę nas prosto na lotnisko. Lauren wszystko załatwiła. Na swoje nazwisko kupiła bilety lotnicze, zarezerwowała hotel, wynajęła na miejscu wóz. Mnie szybko by wyśledzili. W końcu nie byle szarak ze mnie, nie?

Wysiadam i rozglądam się. Nigdzie nie widzę białego lincolna continental, w którym miała na mnie czekać. Nie przejmuję się. Uprzedzała, że może się spóźnić. „W razie czego dzwoń” – powiedziała. Czerwona budka telefoniczna jest akurat pusta. Wchodzę i wrzucam monety do automatu, starając się przypomnieć sobie numer. Jak to było… Najpierw chyba zero, a potem, potem…

Lauren odbiera, lecz nie odzywa się ani słowem. Poznaję ją po cichych cmoknięciach. Znowu pali.

– Jestem przy plaży, kochana. Tak, tak, Hermosa Beach. A ty? Nigdzie cię nie widzę. Zrobiłem jak chciałaś, zabiłem ich wszystkich, widziałaś przecież, że ich zabiłem. Wszystkich Vittich, Fellinich i Gamellich. Czekam. Nie każ mi tu wystawać w nieskończoność! No, to do miłego! Całusy, sto całusów ci ślę!

Odkładam słuchawkę z błogim uśmiechem. Zaraz tu będzie, zaraz wyrwę się z tego bagna. Niech no tylko przyjedzie.

Chodzę w kółko, podparty pod boki, palę cygaro i niecierpliwię się. Okolice plaży są puste, rzadko mijają mnie przechodnie. Nic dziwnego, mamy w końcu jesień, a dzień nie należy do rozkosznych. Co jakiś czas kropi, od oceanu zawiewa chłodnym wiatrem, a słońce powoli zmierza ku horyzontowi. Robi się późno, a Lauren nie ma. Nie wiem, co dalej. Różne myśli kłębią mi się głowie, nerwy mam naciągnięte jak struny skrzypiec. Jeszcze chwila i pękną. Zastanawiam się, co w takiej chwili zrobiłby Bogart. Albo Welles. Wiesz, nie chcę ci ciągle zawracać głowy.

Nagle mój wzrok przykuwa osobliwy widok. Oto na plaży, tuż przy linii wody, podryguje, skacze i bawi się piłką jakaś dziewczyna. Ostatnie promienie słońca igrają na jej pomarańczowym kostiumie i słomkowym kapeluszu z szerokim rondem. Śmieję się z niej.

Przestaję, gdy dochodzi do mnie, że to ona.

Lauren.

Krzyczę za nią, lecz nie słyszy. Trzymając kapelusz, by go nie zwiało, wbiegam na plażę. Potykam się raz po raz, do mokasynów na potęgę sypie się piach. Wołam: „Lauren! Lauren! Chodź, nie ma czasu!”. Jest zbyt zajęta piłką i czmychaniem przed spienionymi falami oceanu.

Wreszcie dobiegam do niej, zziajany. Patrzy na mnie z uśmiechem. W oddali rozbrzmiewa wycie policyjnych syren. Kostium Lauren nie jest pomarańczowy. Jest w biało-pomarańczowe, poziome paski. Wygląda w nim onieśmielająco. Cały gniew na jej beztroskę mija. Stoję i patrzę z rozdziawioną gębą.

Podchodzi do mnie, czuję słodki zapach perfum.

– Musimy iść – szepczę.

Przypadkiem spoglądam na jej szyję. Dostrzegam biegnące wokół niej zasinienie. Nim wyrzekam słowo, Lauren przytula mnie z całych sił.

– Nie – odpowiada szeptem, muskając ustami moje ucho.

Przerywa uścisk i chwyta mnie mocno za broczące krwią przeguby, jakby chciała zatamować jej upływ. Żałuję, że nie mogę odwdzięczyć się w podobny sposób.

Wycie syren jest coraz bliższe. Widzę już czerwono i niebiesko migające światła. Tuż potem na deptak wtłaczają się pierwsze radiowozy. 

Lauren cofa się bez słowa, trącając mnie barkiem. Odruchowo chwytam ją za rękę i ściskam mocno, by się nie wyrwała. Za wolno. Lauren już nie ma.

W zaciśniętych palcach zostaje mi kawałek konopnego sznura. Patrzę nań ze zdziwieniem, gniewem, a wreszcie ze smutkiem. Wstrzymując łzy, ciskam liną o ziemię. Z sykiem wije się, skręca i plącze, aż w końcu znika pod zwałami piasku, zostawiając na nim rozmyty wzór.

Otrząsam się szybko, bo tego wymaga sytuacja. Dobywam mojego colta detective special. Uwalniam bębenek i wstrząsam lekko bronią, by naboje wypadły na piach. Nie sprawdzam, ile kul zostało w środku.

Ufam tobie. Tylko tobie.

Radiowozy stają półkolem, by odciąć mi wszelkie drogi ucieczki.

Zostaje ocean.

Oglądam się w stronę kipieli, lecz i tam nagle tłoczno od wrogów. Idą wolno ku brzegowi, szurając po dnie butami z betonu. Patrzą na mnie, chorobliwie otyli i bladzi, jakby od lat nie byli na świeżym powietrzu. Wyciągają ku mnie ręce o nabrzmiałych palcach. Robię niepewny krok w stronę radiowozów. 

Gliny wysiadają. Z wycelowaną we mnie bronią kładą się na maskach czarnych fordów custom, na drzwiach których zamiast świetnie znanego mi LAPD widnieje skrót LCPHR.

Nie mam pojęcia, co znaczy. Coraz mniej rozumiem, świat rozmywa mi się przed oczyma. Niczego nie jestem już pewien. Prawie niczego.

– Jesteś otoczony! Poddaj się! – krzyczą gliny.

– Nic mi nie zrobicie! – odwrzaskuję, pokazując im zakrwawione nadgarstki. – Jestem nieśmiertelny!

– Rzuć broń, skurwielu! Rzuć broń i połóż się na piachu!

Śmiejąc się, przykładam rewolwer do skroni. 

Jezu, ufam tobie.

 

 

Jezu?

Koniec

Komentarze

Fmsduvalu!

 

Na szczę­ście roz­pro­mie­nia się. Węzeł w moim żo­łąd­ku po­luź­nia się. 

Trochę dziwnie brzmią te zdania ułożone obok siebie.

 

– Ale cie­szę się, że tobie się udało. Nawet po­mi­mo tego, co się stało z Mat­te­em.

Sięoza się wkradła.

 

a mnie dusz­no robi się pod sztyw­nym koł­nie­rzem ko­szu­li.

nie lepiej: a mnie robi się duszno ?

 

Moje wrażenia z tekstu są niejednoznaczne. Jest, oczywiście, napisany bardzo sprawnie, a przez treść przebrnąłem bez większych potknięć (poza analizowaniem kto jest kim w mafijnych rodzinach :P). Rozumiem, że tekst jest w pewnym sensie spowiedzią, czy może modlitwą Daniela. Bohater myśli, że mówi do Jezusa, ale może to właśnie diabeł słuchał jego monologów?

Z początku wygląda to tak, jakby wszystko było najnormalniejsze w świecie, jednak w ostatniej jednej trzeciej tekstu świadomość Daniela zaczyna świrować. Może trochę za późno jak na moje, brakowało mi odklejenia we wcześniejszych fragmentach, przez co większość tekstu była dla mnie jak film Quentina Tarantino, ale bez elementów horroru. Dlatego też czuję pewien niedosyt.

Zrozumiałem to tak, jakby był nękany przez własne ofiary. Być może trafił do piekła, a sceny, które przeżywa są jego wieczną katorgą?

Nie było tutaj za dużo fantastyki, więc witam w gronie Wcielenistów wyklętych, razem z Outtą. xD

Nie będę na to marudził, bo nie widzę w tym aż takiego problemu. Element fantastyki jest? Jest.

 

Natomiast sceny morderstw i opisy (a szczególnie psychoza przy morderstwie córki) zrobiły na mnie wrażenie. Krwawe, brutalne sceny pasowały do okraszonego horrorem opowiadania w stylu noir. Zabójstwo Gildy przypomniało mi moje opowiadanie Mea maxima culpa i scenę w mieszkaniu dziewczyny. Zdecydowanie na plus.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Rondo fedory skrywa moje zmrużone oczka, a postawiony kołnierz dwurzędowego trencza osłania zakazaną gębę. Tak zwany kamuflaż miejski.

Trochę klimatu Chandlera :) Czy takie ubranie nie krzyczy na kilometr “detektyw”? :)

 

Otwieram drzwi czubkiem mokasyna

Hmm?

 

Bardzo mi cię brakowało.

“Ciebie” nie byłoby lepiej?

Słyszę pięć zduszonych kaszlnięć, jakby wewnątrz mieszkała familia gruźlików.

“Familia” – jednak skojarzenia z polskim XVIII wiekiem, ale to może moje zboczenie.

Z wnętrza penthouse’u wyłania się pierwsza postać, a tuż za nią druga.

Nie lepiej zacząć od “jedna postać”?

 

który pospiesznie zbiega już na dół.

 

Może się pogubiłem geograficznie, ale on go minął i już na schody? Nie zauważył bohatera?

Tylko kołnierz, wysoki jak w golfie, rozczarowuje trochę, ale i nęci.

Nęcący kołnierz?

 

Jest przerysowane, jest trochę card callingu, ale klimacik noirowy jest tu, na ile się znam (sprawdzić, czy Chandler jest prawilny), dobrze oddany. Wiele razy się uśmiechnąłem, na przykład na obowiązkową oliwkę w drinku. W ogóle w tym opku jest dużo nieprzypadkowych detali.

 

Pierwszą scenę mi się bardzo dobrze czytało, i tam jest kwintesencja klimatu, aż się przelewa, potem jest dużo dialogów i wspomnień idących trochę w kierunku infodumpu, i warsztatowo jest dobrze, ale brakowało mi trochę powrotu do klimatu i płynności z samego początku. Szczególnie druga scena jest jak dla mnie nieco przegadana.

 

Scena zabójstwa żony wniotła mnie w fotel.

 

Dobrze ograny motyw fantazji o uciecze od gangsterki i rajskim życiu, z którego nic nie wychodzi.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Miś przeczytał, chociaż to nie są jego klimaty. Napisane sprawnie, obrazowo. Rzeczywiście przypomina filmowe historie tamtego okresu.

Barb,

 

Dzięki za wskazanie baboli, poprawiłem.

 

(poza analizowaniem kto jest kim w mafijnych rodzinach :P)

Nie mogłem się powstrzymać z mnożeniem nazwisk :)

 

Rozumiem, że tekst jest w pewnym sensie spowiedzią, czy może modlitwą Daniela. Bohater myśli, że mówi do Jezusa, ale może to właśnie diabeł słuchał jego monologów?

Powiedziałbym, że tekst jest raczej wewnętrznym monologiem bohatera, który niegdyś bardzo religijny i potrzebujący kogoś, kto będzie mu drogowskazem, wmówił sobie, że Jezus przebaczył mu dawne, pierwsze zabójstwo i znów jest mu przewodnikiem. Jednocześnie coraz mocniej odbijają się na nim wyrzuty sumienia, nostalgia za zmarnowanym przez zazdrość życiem oraz czynniki zewnętrzne – zaciskająca się pętla na szyi mafii (którą sam w pewnej chwili dociska). W ogóle istotny jest tu motyw przewodnictwa, bo Daniel/Daniele cały czas, odkąd stał się gangsterem, udaje kogoś, kim według siebie być nie powinien. Stąd poszukiwanie Jezusa, stąd rozmiłowanie w badassach pokroju Wellesa i Bogarta.

 

Może trochę za późno jak na moje, brakowało mi odklejenia we wcześniejszych fragmentach, przez co większość tekstu była dla mnie jak film Quentina Tarantino, ale bez elementów horroru. Dlatego też czuję pewien niedosyt.

A duch Lauren? Pojawia się już na samym początku. Możeś się nie połapał, że z nią nie do końca wszystko halo :P

 

Nie było tutaj za dużo fantastyki, więc witam w gronie Wcielenistów wyklętych, razem z Outtą. xD

W takim pomyśle, jaki mi się zrodził w głowie, krasnoludki i elfy byłyby jakąś abominacją. Wydaje mi się, że duch Lauren, lwy (nomen omen to nawiązanie biblijne do Daniela rzuconego za wiarę do jaskini właśnie z lwami) i widziadła na plaży są w dobrym guście i pod kątem fantastyki wystarczają. Zresztą specjalnie dałem sobie “Inne” zamiast “Fantasy”, co by nikt nie krzyczał :D

 

Natomiast sceny morderstw i opisy (a szczególnie psychoza przy morderstwie córki) zrobiły na mnie wrażenie. Krwawe, brutalne sceny pasowały do okraszonego horrorem opowiadania w stylu noir. Zabójstwo Gildy przypomniało mi moje opowiadanie Mea maxima culpa i scenę w mieszkaniu dziewczyny. Zdecydowanie na plus.

Bardzo się cieszę. Też mi się tak skojarzyło, dlatego postanowiłem czym prędzej wrzucić, żeby mi ktoś odgapiarstwa nie zarzucił (mój tekst był skończony i wisiał na becie, zanim Twój w ogóle się na betaliście pojawił, żeby nie było :P)

 

Dzięki za wizytę, komentarz, no i Tobie też życzę powodzenia, bo Ci pod Twoim opkiem zapomniałem życzyć!

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

A duch Lauren? Pojawia się już na samym początku. Możeś się nie połapał, że z nią nie do końca wszystko halo :P

Ach, jej duszność wszystko wyjaśnia, musiało mi umknąć. :P

Dzięki!

 

W takim pomyśle, jaki mi się zrodził w głowie, krasnoludki i elfy byłyby jakąś abominacją. Wydaje mi się, że duch Lauren, lwy (nomen omen to nawiązanie biblijne do Daniela rzuconego za wiarę do jaskini właśnie z lwami) i widziadła na plaży są w dobrym guście i pod kątem fantastyki wystarczają. Zresztą specjalnie dałem sobie “Inne” zamiast “Fantasy”, co by nikt nie krzyczał :D

A ja wieeem, nie narzekam. Mi pasowało, po prostu musiałem Finklnąć sobie xD

 

wisiał na becie, zanim Twój w ogóle się na betaliście pojawił, żeby nie było :P)

Absolutnie nie posądzam Cię o plagiat, luzik. :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Greasy,

 

Trochę klimatu Chandlera :) Czy takie ubranie nie krzyczy na kilometr “detektyw”? :)

Chandlera nie czytałem, ale Sokół Maltański i występujący w nim Bogart był oczywistą inspiracją :) Sam sokół zresztą pojawia się w tekście, pewnieś zauważył.

 

Nęcący kołnierz?

Bo szyjkę zasłania, to i nęci, co się pod nim kryje, nie? Przynajmniej mi się to nie gryzie.

 

Może się pogubiłem geograficznie, ale on go minął i już na schody? Nie zauważył bohatera?

Nie zauważył. Pozwoliłem sobie na lekką pobłażliwość w kwestii prawdopodobieństwa. Bronię się tym, że panowie chcieli czym prędzej się wymknąć, a i atak Daniela nastąpił rychło. Oczywiście możesz się krzywić na takie tłumaczenie :)

 

Jest przerysowane, jest trochę card callingu, ale klimacik noirowy jest tu, na ile się znam (sprawdzić, czy Chandler jest prawilny), dobrze oddany. Wiele razy się uśmiechnąłem, na przykład na obowiązkową oliwkę w drinku. W ogóle w tym opku jest dużo nieprzypadkowych detali.

Cieszę się, że tyle w tym opku dostrzegłeś :) Sprawiło mi wielką frajdę rozmieszczanie różnych elementów, wplatanie odniesień, drobnych sugestii i mrugnięć. Miło mi, że się uśmiechnąłeś (chociaż mam nadzieję, że im bliżej finału, tym bardziej mina Ci rzedła).

 

Pierwszą scenę mi się bardzo dobrze czytało, i tam jest kwintesencja klimatu, aż się przelewa, potem jest dużo dialogów i wspomnień idących trochę w kierunku infodumpu, i warsztatowo jest dobrze, ale brakowało mi trochę powrotu do klimatu i płynności z samego początku. Szczególnie druga scena jest jak dla mnie nieco przegadana.

Musiałem trochę informacji przemycić, ale scena spełnia też inne role, więc może nie jest to aż taki czysty infodump. Trzeba było przedstawić Gildę, Ritę (czy wyłapałeś konotację Gilda – Rita Hayworth?), trochę realiów, no i najważniejsze – że Daniel zabija własnych cyngli. Mam nadzieję, że jednak całkiem Cię tam nie zanudziłem.

 

Scena zabójstwa żony wniotła mnie w fotel.

To świetnie, chciałem, żeby była ciężka i przytłaczająca. 

 

Dobrze ograny motyw fantazji o uciecze od gangsterki i rajskim życiu, z którego nic nie wychodzi.

Kłaniam się!

 

Dzięki za lekturę i komentarz! Do zobaczenia u Ciebie :)

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Koalo,

 

Miś przeczytał, chociaż to nie są jego klimaty.

Ach, no nie zawsze się trafi w gusta. Odbiłem tu mocno od swoich “typowych” tekstów, to i nie jestem zdziwiony, że taki wierny czytacz jak Miś oczekiwał czego innego :)

 

Cieszę się, że mimo wszystko znalazł pozytywy.

 

Dziękuję za kolejną lekturę i komentarz. Następnym razem postaram się napisać coś bardziej “misiowego” :)

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Barb,

 

Ach, jej duszność wszystko wyjaśnia, musiało mi umknąć. :P

Dzięki!

A widzisz :)

A ja wieeem, nie narzekam. Mi pasowało, po prostu musiałem Finklnąć sobie xD

Ja też już wiem, co mi Finkla napisze, zwłaszcza że fantastycznie lokuję się tak między Outtą (bo demony), a Tobą (bo w sumie pies i tyle). Oj będzie bura :D

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Chandlera nie czytałem

No popatrz, w pierwszej scenie masz kilka zdań, po których od razu pomyślałem o “Wysokim oknie” albo “Długim pożegnaniu” :) Z kolei u mnie “Sokół maltański” stoi na półce chyba z drugą dekadę, więc chyba się wezmę.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej,

 

Sporo pracy włożyłeś w stylizację, co jest niewątpliwie zaletą, ale – pozwolę sobie też na małe wytknięcie – i wadą opowiadania. Zaletą, bo umiejscawia historię w konkretnym miejscu i czasie, a wadą, ponieważ odniosłem wrażenie, że forma wysuwa się na pierwszy plan, nadmiernie przykuwa uwagę czytelnika i zamiast być “krajobrazem”, staje się głównym bohaterem.

Historia psychopatycznego zabójcy jest spójna i rozmywanie się rzeczywistości z psychotycznym mirażem pod koniec opowiadania podobało mi się. Postać Lauren plastycznie zarysowana.

kronosie,

 

na wstępie dzięki za lekturę i komentarz :)

 

Sporo pracy włożyłeś w stylizację, co jest niewątpliwie zaletą, ale – pozwolę sobie też na małe wytknięcie – i wadą opowiadania. Zaletą, bo umiejscawia historię w konkretnym miejscu i czasie, a wadą, ponieważ odniosłem wrażenie, że forma wysuwa się na pierwszy plan, nadmiernie przykuwa uwagę czytelnika i zamiast być “krajobrazem”, staje się głównym bohaterem.

Cieszę się, że doceniasz (choć połowicznie) stylizację. Jeśli zaś chodzi o zarzut, że wybiega ona nieco przed szereg – zasadniczo taka jest jej tutaj funkcja. Nie wiem, czy to dobrze widać w tekście, ale ta otoczka filmowa nie służyła tylko mnie dla pokazania świata. Służyła też bohaterowi do wykreowania siebie (była również jego kotwicą w starych, lepszych dla niego czasach).

 

Historia psychopatycznego zabójcy jest spójna i rozmywanie się rzeczywistości z psychotycznym mirażem pod koniec opowiadania podobało mi się. Postać Lauren plastycznie zarysowana.

Bardzo się cieszę, zwłaszcza z Lauren. Polecam zapoznać się z jej pierwowzorem, czyli Lauren Bacall (o ile nie wiesz kto to). Absolutnie hipnotyzująca persona.

 

Jeszcze raz dzięki!

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Bardzo się cieszę, zwłaszcza z Lauren. Polecam zapoznać się z jej pierwowzorem, czyli Lauren Bacall (o ile nie wiesz kto to). Absolutnie hipnotyzująca persona.

Nie znam, chętnie zapoznam się. Dzięki za namiar!

 

Jest jeszcze jeden wątek, przy którym się chwilę zatrzymałem. Ojciec bohatera chciał, żeby ten był architektem. Z kolei w “Tęsknicy” (o ile mnie pamięć nie myli) opisujesz kościół używając dość szczegółowej terminologii (transept, absyda itp.) Podobają mi się te wstawki architektoniczne. :)

Jest jeszcze jeden wątek, przy którym się chwilę zatrzymałem. Ojciec bohatera chciał, żeby ten był architektem. Z kolei w “Tęsknicy” (o ile mnie pamięć nie myli) opisujesz kościół używając dość szczegółowej terminologii (transept, absyda itp.) Podobają mi się te wstawki architektoniczne. :)

Tutaj jeszcze architektura wnętrzarska, bo wspominam bauhaus i art deco (+ Tamara Łempicka).

Bardzo lubię się w tym babrać, bo uważam, że to zasadniczo ubogaca tekst. Ileż można o zielonych ścianach, wysokich wieżach albo złoconych kopułach :) Cieszę się, że zwróciłeś na to uwagę!

 

Byłbym zapomniał – dzięki za zgłoszenie do biblio!

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Pora się przejść. Prowadź.

Maszeruję szybko, unikając kałuż. Wieje jak cholera, muszę trzymać kapelusz. W kieszeni płaszcza ciąży mi trzydziestka ósemka. Jak dobrze pójdzie, za chwilę dla mnie zaśpiewa. Otwieram drzwi czubkiem mokasyna, wsuwam się do środka przez powstałą szparę. Cholerna fuszerka. Gdyby ktoś tak spartaczył mi drzwi, zbierałby zęby z podłogi.

Jestem podniecony jak przed pierwszym seksem, mimo że dziś wcale nie stracę cnoty. Dobre piętnaście lat temu rozdziewiczyła mnie pewna czterdziestka piątka. Ale co ja ci będę mówił, przecież wiesz o tym doskonale. Swoją drogą cieszę się, że znów rozmawiamy.

Bardzo mi cię brakowało.

fmsduval, zaczęłam czytać, ale czyżbyś napisał opowiadanie w narracji drugoosobowej? Zwracasz się do czytelnika tak, jakby uczestniczył w wydarzeniach.

Alicello,

 

dziękuję za odwiedziny :)

 

Odpowiadając na pytanie – nie, nie napisałem opowiadania w narracji drugoosobowej. Pozwól, że – nie chcąc psuć doznań z lektury – powstrzymam się z argumentacją. Jeśli po przeczytaniu nadal miałabyś wątpliwości, to oczywiście będziemy pracować nad jakimś rozwiązaniem.

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

fmsduval, w porządku, skoro jesteś pewien narracji, to czytam opowiadanie w takiej formie, jakiej jest.

Cześć, fmsduval. Wiesz, że muszę napisać to, co napiszę. :P

Moim zdaniem w tekście nie ma fantastyki. Elementy fantastyczne nie wchodzą w interakcję ze światem, przez co wypadają tylko jak zwidy narratora. Pierwszoosobowa narracja potęguje ten efekt, bo niejako narzuca bardziej subiektywne postrzeganie, skupione ma tym, co widzi bohater lub co mu się wydaje. 

Scena dzieciobojstwa wprawiła mnie w dyskomfort. Może dlatego, że nie widzę jednak mocnego uzasadnienia w tekście, wszak to była córka bohatera, jednak rozumiem, co chciałeś podkreślić. 

Warstwa symboliczna kest w ogóle tu bardzo rozbudowana, choć gdybyśmy nie Rozmawiali podczas bety, to pewnie wielu rzeczy bym nie załapał. 

Opowiadanie – jak to u ciebie – jest przepięknie napisane, a wszystkie elementy historii przemyślane i ułożone z żelazną konsekwencją. Świetnie oddałeś klimat noir, jak i w ogóle tamtych lat, nieco przerysowanego przestępczego półświatka. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Geki,

 

Wiesz, że muszę napisać to, co napiszę. :P

Marudzenie miało być tylko na becie!

 

Moim zdaniem w tekście nie ma fantastyki. Elementy fantastyczne nie wchodzą w interakcję ze światem, przez co wypadają tylko jak zwidy narratora.

A właśnie, że wchodzą! W jednej scenie Lauren ma na kolanach zdychającą rybkę, którą głaszcze. W innej scenie Lauren sprowadza Ritę po schodach, dusząc ją. Chwilę później lwy na polecenie (nieme) Daniela zżerają Gildę i Ritę. Nie jest tego dużo, ale pewna interakcja jest :P

 

Pierwszoosobowa narracja potęguje ten efekt, bo niejako narzuca bardziej subiektywne postrzeganie, skupione ma tym, co widzi bohater lub co mu się wydaje. 

Tu za to pełna zgoda.

 

Scena dzieciobojstwa wprawiła mnie w dyskomfort. Może dlatego, że nie widzę jednak mocnego uzasadnienia w tekście, wszak to była córka bohatera, jednak rozumiem, co chciałeś podkreślić. 

Wprowadzenie w dyskomfort jest jak najbardziej poprawną i oczekiwaną przeze mnie reakcją :) Co do uzasadnienia sceny – ja ją dostrzegam, ale nie będę się kłócił z Twoim osobistym gustem.

 

Warstwa symboliczna kest w ogóle tu bardzo rozbudowana, choć gdybyśmy nie Rozmawiali podczas bety, to pewnie wielu rzeczy bym nie załapał. 

Mam już nauczkę od Exomologesis 2k50, przez Oblakinię, aż po ten tekst, że muszę mocniejszą kreską rysować tło opowieści. Do poprawy, chociaż tutaj wydaje mi się, że jest to i tak dość przejrzyste.

 

Opowiadanie – jak to u ciebie – jest przepięknie napisane, a wszystkie elementy historii przemyślane i ułożone z żelazną konsekwencją. Świetnie oddałeś klimat noir, jak i w ogóle tamtych lat, nieco przerysowanego przestępczego półświatka. 

Kłaniam się, Twoja pochwała to zawsze coś, na co warto czekać. Nie umniejszając oczywiście krytyce, która jest dla mnie równie wartościowa :)

 

Raz jeszcze dzięki za betę, lekturę, komentarz i klika (spodziewałem się, że go nie dasz :p).

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

W sumie długo zastanawiałem się, gdzie tu horror, bo scena masowego morderstwa, jakkolwiek szokująca, pod niego nie podchodzi, przynajmniej moim zdaniem. Dopiero końcówka, kiedy po Daniela przychodzą duchy jego ofiar i dziwni funkcjonariusze (może to nadinterpretacja, ale pomyślałem, że to muszą być jakiegoś rodzaju byty nadprzyrodzone… czy tak?) zawiera klasyczne elementy grozy.

Ogólnie – nie do końca mój klimat, ale czytało się dobrze.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

W sumie długo zastanawiałem się, gdzie tu horror, bo scena masowego morderstwa, jakkolwiek szokująca, pod niego nie podchodzi, przynajmniej moim zdaniem.

Psst, psst – Lauren jest duszkiem :)

 

Dopiero końcówka, kiedy po Daniela przychodzą duchy jego ofiar i dziwni funkcjonariusze (może to nadinterpretacja, ale pomyślałem, że to muszą być jakiegoś rodzaju byty nadprzyrodzone… czy tak?)

Co do funkcjonariuszy, może rozwinę skrót LCPHR w LUCYPHER :)

 

Ogólnie – nie do końca mój klimat, ale czytało się dobrze.

To najważniejsze i bardzo mnie cieszy :) Dość mocno odbiłem od standardów sf/fantasy, więc liczyłem się z tym, że nie każdemu podejdzie klimat.

 

Dzięki za lekturę i komentarz!

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Co do funkcjonariuszy, może rozwinę skrót LCPHR w LUCYPHER

[wali się otwartą dłonią w czoło]

Aaa… A ja myślałem, że to akronim i próbowałem go rozwijać na najdziwniejsze sposoby. XD

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Haha, no widzisz :D Geki sugerował, żeby dać LCFR, ale wolałem się trzymać zapisu angielskiego.

 

A co powiesz o Lauren? Bo wydawało mi się, że dość wyraźnie zarysowałem jej wątpliwą realność (ale pewnie, jak to zwykle bywa, się mylę).

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Alicello,

 

dzięki za wizytę! Czekałem na ten gif :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

A co powiesz o Lauren? Bo wydawało mi się, że dość wyraźnie zarysowałem jej wątpliwą realność (ale pewnie, jak to zwykle bywa, się mylę).

Nie, w sumie nie wymyśliłbym, że jest duchem. Ta końcówka trochę mnie skonsternowała, ale myślałem, że to część jakiejś wizji czy czegoś.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Ja też już wiem, co mi Finkla napisze, zwłaszcza że fantastycznie lokuję się tak między Outtą (bo demony), a Tobą (bo w sumie pies i tyle). Oj będzie bura :D

Chcesz odgadywać, co ja pomyślę? To nie jest takie proste. ;-p

Fantastyka być powinna, więc zdanie o utracie dziewictwa z czterdziestką piątką zinterpretowałam sobie jako znak, że narrator nie żyje (a bycie właścicielem kręgosłupa na półmisku utwierdziło mnie w tym przekonaniu).

Założenie fajne, tylko tekst mi się po nim nie skleił. Czyli nic nie skumałam. Czekałam na wyjaśnienie, czekałam, a tu nic. Ale przynajmniej fantastykę widziałam.

Na swoje usprawiedliwienie mam to, że w ogóle nie znam filmów, do których nawiązujesz. Przechodziły przeze mnie jak duchy przez ścianę.

Za Chandlerem też nie przepadam (detektyw włóczy się po knajpach i chla, a sprawy jakoś same mu się rozwiązują). Może skojarzenia poszły więc w stronę Mario Puzo. I jakoś ciągle widziałam klasyczne Chicago zamiast LA.

Mi pasowało, po prostu musiałem Finklnąć sobie xD

Jej, doczekałam się swojego odnickowego słowa na portalu! ;-)

Babska logika rządzi!

Chcesz odgadywać, co ja pomyślę? To nie jest takie proste. ;-p

Wiedziony treścią Twoich komentarzy u Outty i Barbariana, a także marudzeniem Gekiego, nie spodziewałem się nic innego jak głośnego: “GDZIE FANTASTYKA?!” :P

 

więc zdanie o utracie dziewictwa z czterdziestką piątką zinterpretowałam sobie jako znak, że narrator nie żyje (a bycie właścicielem kręgosłupa na półmisku utwierdziło mnie w tym przekonaniu).

Nie no, utrata dziewictwa łączyła się stricte z pierwszym zabójstwem, jakiego dokonał Daniel (zastrzelenie Mattea z zazdrości o Lauren). Mowa o nim w ostatnim fragmencie. Kręgosłup na stole jest z kolei nawiązaniem do moralności bohatera (ale też jest małym mrugnięciem do znanego świetnie “oto jest ciało moje, bierzcie i jedzcie…”). Sama uczta w rezydencji jest nawiązaniem do “Ostatniej Wieczerzy” (m.in. Daniel trąca solniczkę tak jak Judasz na obrazie Leonarda, wspomina też o zamianie miejsc – z miejsca Jezusa na miejsce zdradzieckiego apostoła). Kolejna scena z lwami to nawiązanie do biblijnego Daniela w jaskini lwów. Od garoty Danielowi robią się rany swym położeniem nawiązujące do ran Chrystusa, z którym – jak stoi w tekście – bohater ma urojoną, acz głęboką więź.

Gdybym miał palcem wskazywać postać stricte fantastyczną, to jest nią duch Lauren, który zwodzi, nakłania do zła, a wreszcie doprowadza do śmierci Daniela, będąc jednocześnie jego wyrzutem sumienia, personifikacją żalu za zmarnowanym życiem, utraconymi szansami, itd.

Gdyby coś pozostawało nieczytelne, to jestem do usług! :)

 

Dzięki za lekturę i komentarz!

 

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Jej, doczekałam się swojego odnickowego słowa na portalu! ;-)

<3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nie no, utrata dziewictwa łączyła się stricte z pierwszym zabójstwem,

Widzisz, mnie utrata dziewictwa kojarzy się z tym, że coś wnika do środka człowieka, a nie z tym, że coś z niego wystrzeliwuje. ;-)

Spoko, obraz da Vinciego rozpoznałam, to od filmów się odbiłam. A lwy mnie już całkiem zamotały – ja tam widziałam Chicago w czasach prohibicji, nie LA. Stygmaty nie poprawiły sytuacji – jak można sobie pociąć wnętrza dłoni, dusząc kogoś garotą? I dlaczego dziewczynka ciągle grała na skrzypcach? Uznałam, że to jakieś majaki albo inny symbolizm.

Babska logika rządzi!

Uznałam, że to jakieś majaki albo inny symbolizm.

No przecie w tagach stoi, że to weirdzik jest :P A tak serio to trafnie uznałaś, że występują tu majaki. Daniel konsekwentnie popada w obłęd. Stąd Rita rzępoli cały czas na skrzypcach, stąd lwy zamiast dalmatyńczyków, stąd rany i wiele, wiele innych. Ale starałem się kroczyć drogą środka, żeby wyciągnąć na wierzch nieco więcej fantastyki (wiem, że urojeń za nią nie uważacie).

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

No, jest duch, a przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo Lauren równie dobrze może być halucynacją, a kiedy na końcu okazało się, że facet gadał z Jezusem, to już właściwie na pewno była halucynacją ;) Fajne studium wpadania w szaleństwo ;) Klimacik jest, i to taki, jak lubię, choć z drugiej strony lubię też wiedzieć, co się wydarzyło, a tutaj jest z tym problem. Bo jak odróżnić kolejne halucynacje od faktów. Może otoczyła go policja i się zabił, może zamiast policji otoczyli go ładnie umundurowani wysłannicy Lucyfera, a może leży przypięty pasami do łóżka.

Ale kliczka dam, za klimacik właśnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko!

 

Bardzo się cieszę, że klimat Ci się spodobał, bo i ja bardzo dobrze się czułem podczas jego tworzenia.

 

Klimacik jest, i to taki, jak lubię, choć z drugiej strony lubię też wiedzieć, co się wydarzyło, a tutaj jest z tym problem. Bo jak odróżnić kolejne halucynacje od faktów.

Można to uznać za wadę, ale i za zaletę. Zwłaszcza przy narracji 1-osobowej nacisk na wczucie się w bohatera wydaje mi się rzeczą istotną. Toteż właśnie ta niewiedza, czy dane rzeczy dzieją się naprawdę, czy rozgrywają się tylko w głowie bohatera, może być uznana za wartościową z punktu widzenia immersji. Ale to oczywiście tylko moja obrona tekstu :P

 

Dzięki za komentarz i kliczka!

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Na czwar­tym pię­trze ktoś na­mięt­nie słu­cha Pre­sleya. „Don’t Be Cruel”, zdaje się. Cho­le­ra, gdyby to był cho­ciaż Si­na­tra…

 

Pamiętaj nigdy nie lekceważ Króla;)

 

Gwiazdki ustawiłem na fulla, choć tekst przeczytany był w 3/4, ale nie mogłem postąpić inaczej, to co czytałem upewniało mnie w przekonaniu, że zakończenie musi być mocne i takie było. To trudny opowiadanie, zwłaszcza dla dyslektyka takiego jak ja, który musi się często wracać w tekście, bo zdaje sobie nagle sprawę, że czytając myśli zupełnie o czym innym. Może tutaj jednak to mi pomogło. Przeniosłeś mnie w klimat gry Max Payne – było deszczowo, sylwetki odbijały się od kałuż, było mrocznie, i czułem, jakby oprócz przedstawionych bohaterów, ktoś jeszcze kręcił się obok. Może nie było jakiegoś wielkiego strachu, ale delikatne uczucie niepokoju, towarzyszyło mi tak samo stabilnie, przez cały czas:) Życzę powodzenia w konkursie.

A ps.

Dużo ukrytych możliwości tu pokazałeś i myślę, że z tym zgodzi się każdy.

Elo

Pamiętaj nigdy nie lekceważ Króla;)

Kto olewa Elvisa, ten kończy jak Daniel :)

 

Gwiazdki ustawiłem na fulla, choć tekst przeczytany był w 3/4, ale nie mogłem postąpić inaczej, to co czytałem upewniało mnie w przekonaniu, że zakończenie musi być mocne i takie było.

Cieszę się, że zakończenie nie zawiodło, a gwiazdki nie okazały się zawyżone, czy wręcz w ogóle niezasłużone :)

 

dyslektyka takiego jak ja, który musi się często wracać w tekście, bo zdaje sobie nagle sprawę, że czytając myśli zupełnie o czym innym.

Po lekturze Twojego ostatniego utworu w życiu nie przypuszczałbym, że masz dysleksję. Bardzo mi miło, że chciało Ci się wracać w tekście, by lepiej go zrozumieć. To znaczy, że nie był nudny :)

 

Przeniosłeś mnie w klimat gry Max Payne – było deszczowo, sylwetki odbijały się od kałuż, było mrocznie, i czułem, jakby oprócz przedstawionych bohaterów, ktoś jeszcze kręcił się obok.

Wiesz, że nigdy nie grałem, a zawsze chciałem? Muszę nadrobić braki.

 

Może nie było jakiegoś wielkiego strachu, ale delikatne uczucie niepokoju, towarzyszyło mi tak samo stabilnie, przez cały czas

Tak, nie jest to taki stricte horror, raczej poszedłem w elementy grozy niż pełnowymiarowego straszaka. Celowałem właśnie w taki lekki dreszczyk, ciągłą niepewność i niepokój. Dobrze, że się według Ciebie udało!

 

Życzę powodzenia w konkursie.

Dzięki i wzajemnie! Na razie jednak moim celem jest wydostanie się z poczekalni, bo coś mi marnie idzie :D

 

Dużo ukrytych możliwości tu pokazałeś i myślę, że z tym zgodzi się każdy.

Lubię różne smaczki upychać tu i tam, lubię otwartość fabuły, wolę kilka ścieżek niż jedną. Pracuję jeszcze nad tym, by to było bardziej czytelne i nie wymagało jakichś strasznych domysłów.

 

Dzięki za lekturę i komentarz, no i gwiazdki!

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Wszystkie znaki na niebie mówią, że się doczekasz.:)

O, wielkie dzięki!

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Hej.

Zobaczyłem, że ma 4 kliki, to wpadłem, coby dodać piątego :)

Dobre piętnaście lat temu rozdziewiczyła mnie pewna czterdziestka piątka.

Biorąc pod uwagę, że przed chwilą była mowa o „trzydziestce ósemce” jako o broni, wzmianka o rozdziewiczającej czterdziestce piątce wygląda dość… dziwacznie…

Co tu robisz, dziewczyno?! – indaguję. – Nie widzisz, jaki tu bajzel?! – Dwa razy „tu”, drugie można spokojnie pominąć.

 

łupię pięścią w stół aż podskakuje popielniczka – winien być przecinek przed „aż”

 

ale a szczęście się rozpromienia – miało być chyba „na szczęście”

 

Sala płonie, a wraz z nią famiglia Vittich.

Hm, może niezłym pomysłem byłoby sprawdzenie, czy czasem ktoś nie przeżył? Przypomina mi się pewien zamach bombowy, w którym główny cel zamachowca uszedł z życiem.

 

Byłem mocno skonfundowany po zakończeniu… i chciałem narzekać, że nie ma fantastyki, a dopiero po przeczytaniu komentarzy zorientowałem się, w czym rzecz. ALE i tak powiem: według mnie to, że Lauren od początku jest duchem, widziadłem czy czymś podobnym – jest za słabo widoczne. Jasne, że chcesz, żeby to była niespodzianka: żeby czytelnik pomyślał sobie „Aha, to dlatego coś mi w niej nie pasowało!”. Ja natomiast pomyślałem sobie „Co tu zaszło i dlaczego???”.

Chociaż jest też szansa, że to moja wina, a nie twoja. Ogólnie opowiadanie jest porządnie napisane i dość brutalne – plus uduchowienie, to już całkiem wyraźne znamiona horroru. Stopniowe popadanie bohatera w szaleństwo to też mocny punkt. No i sprytna interpretacja „sportów ekstremalnych”.

Zgłaszam do klika i pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Niebieski_kosmito,

 

przede wszystkim dziękuję za wizytę, lekturę, komentarz i klika! 

 

Wskazane błędy oczywiście w wolnej chwili poprawię.

 

według mnie to, że Lauren od początku jest duchem, widziadłem czy czymś podobnym – jest za słabo widoczne. Jasne, że chcesz, żeby to była niespodzianka: żeby czytelnik pomyślał sobie „Aha, to dlatego coś mi w niej nie pasowało!”. Ja natomiast pomyślałem sobie „Co tu zaszło i dlaczego???”.

Podczas bety także Outta zwracał mi na to uwagę, więc możesz mieć rację. Świadomie zostawiłem to tak, jak było, żeby zbadać reakcje czytelników. Być może trzeba było jednak grubszą kreską zarysować niepewność co do rzeczywistego istnienia Lauren. Na pewno się jeszcze nad tym zastanowię.

Cieszę się, że mimo wszystko uznałeś lekturę za satysfakcjonującą i znalazłeś w niej fantastykę (tutaj z kolei drugi betujący – Geki – miał pole do marudzenia :P).

Raz jeszcze dzięki za klika i do zobaczenia u mnie lub u Ciebie!

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Fmsduvalu, przeczytałam opowiadanie i dłuższą chwilę intensywnie dociekałam, co się właściwie wydarzyło, bo nie wszystko chciało złożyć się w spójny i zrozumiały dla mnie obraz. Lektura komentarzy otworzyła mi oczy na sporo spraw, ale nie taję, że wolałabym, aby rzecz była podana w bardziej przejrzysty sposób, bym mogła wszystko pojąć, bez posiłkowania się dodatkowymi wyjaśnieniami. A może mogłabym zrzucić winę na ten cały weird, którego, co tu dużo mówić, po prostu nie lubię…

Tym razem nie mam zastrzeżeń do wykonania – opowiadanie jest porządnie napisane, należycie mroczne, stosownie gangsterskie i umiejętnie nawiązuje do dobrych czarnych kryminałów z ubiegłego wieku.

 

ma mi słu­żyć tylko przez parę noc­nych go­dzin. → …ma mi słu­żyć tylko przez te parę noc­nych go­dzin.

 

Chwy­tam za ko­szy­czek ze świe­żym→ Chwy­tam ko­szy­czek ze świe­żym

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tym razem nie mam zastrzeżeń do wykonania – opowiadanie jest porządnie napisane, należycie mroczne, stosownie gangsterskie i umiejętnie nawiązuje do dobrych czarnych kryminałów z ubiegłego wieku.

Zacznę, droga Reg, od tego fragmentu, bo jest zdecydowanie najmilszy oku i, jak doskonale pewnie wiesz, bardzo cieszy mnie, gdy właśnie Ty doceniasz warstwę techniczną tekstu. Dziękuję!

 

Co do reszty, to wiem, że nie przepadasz za dziwactwami. Postanowiłem na jakiś czas zrobić sobie od nich przerwę, bo trochę mnie zmęczyły (napisałem dziwaczne Exomologesis, potem bardzo symboliczną Oblakinię, teraz znów to dziwaczne opko – no ileż można). Śmiało możesz się spodziewać teraz czegoś bardziej pod Twój gust. No, mam nadzieję :)

A czy niezrozumienie to wina weirdu? Nie wiem. Natomiast wiem, że mam jeszcze nieco problem z właściwą ekspozycją treści tam, gdzie skręcam w niedosłowność/symboliczność. Będę nad tym pracował, może uda mi się uchwycić jakiś złoty środek. Póki co jednak wracam do prostoty i większej liniowości fabuły.

 

Dzięki za kolejną wizytę. Widzę, że na poważnie wzięłaś się za odrabianie zaległości :)

 

Miło Cię było gościć.

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Fms­du­va­lu, niezmiernie cieszę się z zapowiedzi, że pracujesz nad opowiadaniem, podczas lektury którego nie trzeba będzie zmierzyć się z weirdem. Bo choć odrobina dziwaczenia jeszcze nikomu nie zaszkodziła, to jeśli rzeczone dziwactwo stanowi o istocie tekstu, zdarza się, że zrozumienie nie chce się włączyć. Z tym większą radością czekam na zapowiedziane dzieło. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało się: Realizacja powziętej konwencji, oraz mrugnięcia okiem do tych co czytali pewne konkretne książki (pewną konkretną).

Nie podobało się: Lwy to bardzo fajny symbol ale odnoszę wrażenie że weszły troszeczkę po to by spełnić wymogi konkursowe.

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Olgierdzie,

 

dzięki za lekturę i komentarz. Cieszę się tym, co Ci się podobało, a co do minusów opowiadania, to trafiłeś w 10. Lwów w ogóle początkowo nie było w tekście (były dobermany, które miały symbolizować ostateczne przejście na ciemną stronę mocy), ale Gekikara krzyczał o braku fantastyki, więc postanowiłem zrobić małą podmiankę. Finalnie mnie one całkiem zadowalają, ale rozumiem odmienną opinię :)

 

Dzięki!

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

O rany, jak to się dobrze czytało. Wątki pospinane, aluzje rozsiane, a że jestem wielbicielką czarnego kryminału w wersji literackiej i filmowej, to tym lepiej :)

Bardzo mi się podoba, jak niebanalnie potraktowałeś temat konkursowy.

W zasadzie fabularnie mam tylko dwie uwagi: zawiesiłam się na trupach cyngli w apartamencie, bo wszystko wskazywało, że zostały na schodach/korytarzu; nie do końca zrozumiałam, jakie były Twoje intencje względem tego, co się ostatecznie stało z Lauren – czy ona od początku była tylko kusicielką i wysłanniczką LCPHR, czy też np. popełniła samobójstwo? (Przez tych cyngli musiałam się wracać do początku, czy czegoś nie przegapiłam, nie ma też wzmianki o tym, że to Daniel pozabijał wszystkich, więc tu ogólnie logistyka sceny w apartamencie się trochę wali).

Edyta po doczytaniu komentarzy: na początku założyłam, że bohater jest duchem (wślizgnięcie się przez szparę), potem że jednak nie, teraz myślę, że może jednak tak i to wszystko jest piekło i przeżywanie w kółko, jak u Dantego? No i stąd lekkie sypanie się logiki. Jeśli tak, to jeszcze lepiej! Aczkolwiek podkreśliłabym to.

 

Lekka zaimkoza (kilka “moich” do wyrzutki), a powtarzający się na początku penthouse można zastąpić apartamentem, skoro już wiemy, jaki to typ mieszkania.

Ogromny plus za wspomniane aluzje, zwłaszcza “spiżową rzeźbę sokoła” oraz Leonarda, który tak cudownie subtelnie podpowiada, co się dalej stanie, ale i nazwiska ogólny nastrój przewrotnej zabawy z kinem lat czterdziestych, choć mam wrażenie, że jednak z domieszką “Ojca chrzestnego” i jego potomstwa filmowomafijnego. Fajną podpowiedzią co do przeszłości bohatera jest ten opis mieszkania ze zwracaniem uwagi na styl, obrazy itd.

Nie jestem natomiast pewna, czy gatunkowo to podpada pod konkursowy horror, mimo zakończenia z okolic “Rosemary’s Baby” poniekąd, ale to kwestia jurków. W każdym razie dla mnie jeden z jaśniejszych (ciemniejszych) punktów w konkursie. Może dla mnie to, że momentami nie byłam w stanie powstrzymać fanowskiego chichotu dodatkowo rozbijało nastrój?

 

Drobiazgi:

 

niskim, damskim głosem.

Raczej kobiecym, damskie to są ciuchy i toalety ;)

 

Wciąż przypomina swoją imienniczkę, Lauren Bacall.

Tu bym dała np. Miss Bacall, żeby uniknąć powtórzenia imienia.

 

Cristóbala Balenciagi

Raczej Cristobala, bo polska norma ortograficzna nie stawia akcentów tam, gdzie nie oznaczają ani akcentu, ani zmiany wymowy. Po hiszpańsku akcent to tylko nacisk (dla słów zakończonych na większość spółgłosek akcent naturalny pada na ostatnią, dlatego się go zaznacza, jeśli jest inaczej, podobnie jak trzeba zaznaczyć, jeśli jest inaczej, czyli w przypadku wyjątków s i n, np. San Sebastián, ale gdyby to było imię, to Sebastián, ale Sebastiana, nie Sebastiána).

 

Schubert, Szostakowicz, Wagner.

Hmm. Dość dziwna trójca dla początkującej, nawet ambitnej skrzypaczki, choć wszystkich lubię ;)

 

Leonardo da Vinci pewnie usadziłby mnie nieco z prawej, dwa krzesła dalej od mojej obecnej pozycji

Rozumiem, że z punktu widzenia bohaterów, nie patrzącego?

 

Ohydny[-,] secesyjny stół,

Hmm. Bardzo niewielu ludzi akurat secesję uważa za ohydną, aczkolwiek wskazane wcześniej ewidentne preferencje bohatera do formizmu i awangardy to usprawiedliwiają. Niemniej złagodziłabym na “okropny”. Skądinąd biedermeierowski by bardziej pasował do pewnego stereotypu tego, co zwolennik awangardy uważa za ohydne, a tworzysz przecież typ. Przecinek zbędny, bo przymiotnik określa całość “secesyjny stół”.

 

signiori

→ signori (literówka)

Zabawne, to samo włoskie wyrażenie, choć w wariancie, co w moim “Marsie” XD Dla porządku dodam, że Twoje pierwsze ;)

http://altronapoleone.home.blog

O, bardzo dobre to było, klikałabym, gdyby była taka potrzeba. Tego Sinatrę prawie słyszałam w tle. Doskonała gra filmowymi odniesieniami (i te imiona i nazwiska!), bardzo, bardzo efektowny, oryginalny pomysł na narrację. Do puli skojarzeń dorzucam “Harry’ego Angela” :)

Bardzo dobry tekst.

ninedin.home.blog

drakaino,

 

O rany, jak to się dobrze czytało. Wątki pospinane, aluzje rozsiane, a że jestem wielbicielką czarnego kryminału w wersji literackiej i filmowej, to tym lepiej :)

Bardzo, ale to bardzo się cieszę! 

 

zawiesiłam się na trupach cyngli w apartamencie, bo wszystko wskazywało, że zostały na schodach/korytarzu

Bo to nie były trupy cyngli, tylko trupy ofiar cyngli. Jak Daniel czai się na klatce schodowej, to wspominam, że słychać kaszlnięcia – strzały wytłumionych pistoletów. Mogłem to w sumie napisać dosadniej, ale wydawało mi się całkowicie oczywiste :P Także logistyka się, co do zasady, nie sypie.

 

jakie były Twoje intencje względem tego, co się ostatecznie stało z Lauren – czy ona od początku była tylko kusicielką i wysłanniczką LCPHR, czy też np. popełniła samobójstwo?

W moim zamyśle to Lauren jest duchem, a Daniel nie. Ślady na jej szyi, ramię zmieniające się w konopny sznur – sugerują, że się kiedyś tam powiesiła. Jak wyżej – może za słaba sugestia :) 

 

Edyta po doczytaniu komentarzy: na początku założyłam, że bohater jest duchem (wślizgnięcie się przez szparę), potem że jednak nie, teraz myślę, że może jednak tak i to wszystko jest piekło i przeżywanie w kółko, jak u Dantego? No i stąd lekkie sypanie się logiki. Jeśli tak, to jeszcze lepiej! 

A co ja Ci będę interpretację narzucał, jak sama znów dochodzisz do bardzo ciekawych wniosków (pierwszy raz przy Oblakinii). Nic nie mówię, cicho sza. Przy słabym zasugerowaniu elementów wskazanych powyżej, pozostaje mi tylko milczenie :D

 

Ogromny plus za wspomniane aluzje, zwłaszcza “spiżową rzeźbę sokoła” oraz Leonarda, który tak cudownie subtelnie podpowiada, co się dalej stanie, ale i nazwiska ogólny nastrój przewrotnej zabawy z kinem lat czterdziestych, choć mam wrażenie, że jednak z domieszką “Ojca chrzestnego” i jego potomstwa filmowomafijnego. Fajną podpowiedzią co do przeszłości bohatera jest ten opis mieszkania ze zwracaniem uwagi na styl, obrazy itd.

Bardzo miło mi to czytać! Cieszę się, że wyłapałaś smaczki i mrugnięcia okiem. Nie wiem, czy i taką subtelność wychwyciłaś, ale w filmie “Mroczne przejście” przez dłuższy czas mamy kamerę z pierwszej osoby (chyb jeden z pierwszych takich zabiegów ever), co mi bardzo współgrało z 1-osobową narracją tego opka. No i Rita (Hayworth) z Gildą (graną przez Hayworth w filmie o tym samym tytule) też wydaje mi się czymś, co można przeoczyć, a daje ciekawe tło do nienawiści Daniela wobec zarówno żony, jak i córki.

A co do “Ojca Chrzestnego” – nie zaprzeczam. Wszak nazwisko “Brazi” nie wzięło się znikąd :)

 

Nie jestem natomiast pewna, czy gatunkowo to podpada pod konkursowy horror, mimo zakończenia z okolic “Rosemary’s Baby” poniekąd, ale to kwestia jurków. W każdym razie dla mnie jeden z jaśniejszych (ciemniejszych) punktów w konkursie.

Nie mam pojęcia, czy spełniłem wymogi. Serio. Ale nie jestem zbytnim miłośnikiem klasycznych horrorów i staram się raczej pożenić jego elementy z innymi konwencjami. Jako widz jeszcze mogę się przełamać (kocham “Nosferatu Wampir” Herzoga), ale jako czytelnik, a tym bardziej autor – no, bardzo, bardzo stronię.

No i duże zaskoczenie, że uważasz opko za jedno z lepszych w konkursie. Bardzo dziękuję!

 

Tu bym dała np. Miss Bacall, żeby uniknąć powtórzenia imienia.

Coś pokombinuję, ale chciałem, żeby razem wystąpiło “Lauren Bacall” dla łatwiejszego skojarzenia. Miss Bacall to już nieco zbyt enigmatyczne – dla wtajemniczonych :)

 

Raczej Cristobala, bo polska norma ortograficzna nie stawia akcentów tam, gdzie nie oznaczają ani akcentu, ani zmiany wymowy. Po hiszpańsku akcent to tylko nacisk (dla słów zakończonych na większość spółgłosek akcent naturalny pada na ostatnią, dlatego się go zaznacza, jeśli jest inaczej, podobnie jak trzeba zaznaczyć, jeśli jest inaczej, czyli w przypadku wyjątków s i n, np. San Sebastián, ale gdyby to było imię, to Sebastián, ale Sebastiana, nie Sebastiána).

Dzięki, nie miałem o tym najmniejszego pojęcia. Będę poprawiał.

 

Hmm. Dość dziwna trójca dla początkującej, nawet ambitnej skrzypaczki, choć wszystkich lubię ;)

No cóż, drakaino. Co mam Ci powiedzieć? Że nie jestem ekspertem? No nie jestem. Potrzebowałem w miarę znanych kompozytorów tworzących utwory na skrzypce. A że wspomnianych sam znam i lubię (Szostakowicza zwłaszcza), to i takich wstawiłem. O trudności ich dzieł jednak wypowiedzieć się nie odważę. Przyjmijmy, że nauczyciel Rity bardzo dużo od niej wymagał :P

 

Rozumiem, że z punktu widzenia bohaterów, nie patrzącego?

Z punktu widzenia, że ma być nie Jezus, a Judasz :) 

 

Skądinąd biedermeierowski by bardziej pasował do pewnego stereotypu tego, co zwolennik awangardy uważa za ohydne, a tworzysz przecież typ. Przecinek zbędny, bo przymiotnik określa całość “secesyjny stół”.

Do rozważenia, chociaż chciałem czegoś bardziej znanego. O secesji raczej każdy mniej więcej słyszał i może mieć jakieś mgliste skojarzenia. Z biedermeierowskim chyba mogłoby nie być tak dobrze. Ale może się mylę. Mimo wszystko dzięki za sugestię :)

 

→ signori (literówka)

Nie wiem skąd się to tam wzięło. Do poprawki!

 

Jeszcze raz wielkie dzięki za komentarz, nie spodziewałem się tylu pozytywów!

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

ninedin,

 

O, bardzo dobre to było, klikałabym, gdyby była taka potrzeba. Tego Sinatrę prawie słyszałam w tle. Doskonała gra filmowymi odniesieniami (i te imiona i nazwiska!), bardzo, bardzo efektowny, oryginalny pomysł na narrację. Do puli skojarzeń dorzucam “Harry’ego Angela” :)

Bardzo dobry tekst.

Wielkie dzięki! Starałem się balansować między odniesieniami a własną fabułą, by uniknąć poczucia przytłoczenia. Cieszę się, że według Ciebie to mi się powiodło. A jeśli chodzi o Harry’ego Angela, to oczywiście miałem go w głowie jak zwykle, gdy piszę kryminał. Uwielbiam i książkę, i film :)

 

Jeszcze raz dzięki!

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

 

 

 

 

 

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Rozumiem, że z punktu widzenia bohaterów, nie patrzącego?

Z punktu widzenia, że ma być nie Jezus, a Judasz :) 

 

Chyba mnie nie posądzasz, że się nie domyśliłam, inaczej pójdę popełnić seppuku ;)

A tak na serio, to afair Judasz jest po lewej (patrzącego) czyli prawej Jezusa? Zawsze mam problem z opisywaniem obrazów, głównie portretów w sensie po lewej po prawej, bo wprawdzie ostatnio nie mylę samych stron (a myliłam, myliłam, skądinąd o intelekcie mojego instruktora jazdy świadczy, że pokazał mi znak taki ze strzałką jak ta pierwsza na górze w belce, i zapytał, gdzie pojadę. “W prawo” powiedziałam, po czym pojechałam za strzałką. “Nie rozumiem: pani źle mówi, a dobrze jedzie” – skomentował instruktor ;) ), ale mój nieneurotypowy mózg każe się zastanawiać, czy opis powinien być z perspektywy patrzącego, czy przedstawionego, o którym mowa.

http://altronapoleone.home.blog

Chyba mnie nie posądzasz, że się nie domyśliłam, inaczej pójdę popełnić seppuku ;)

Nie, nie. Absolutnie. Odpowiedź miała sugerować, że lepiej nie drążyć, skoro każdy wie, o co chodzi :D

 

A tak na serio, to afair Judasz jest po lewej (patrzącego) czyli prawej Jezusa?

Według mnie tak. A przynajmniej o to chodziło :P

 

A względem jazdy samochodem – no cóż. Ja do tej pory zachowałem sobie karteczkę z egzaminu, na której pan egzaminator rozrysował mi, jak się skręca, a jak zawraca na Grzegórzeckim :)

 

PS Zdałem. Tak, wtedy.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Cześć!

 

Opowiadanie jest niestety przegadane. Nie ma w tym tekście celu budyjącego napięcie, które trzymałoby przy lekturze. Zbyt długo nie wiadomo, dokąd to zmierza. Najpierw bohater morduje dwóch cyngli, jednocześnie gadając do nie wiadomo kogo, potem spotyka tajemniczą kobietę i akcje przeskakuje w zupełnie inne miejsce. Ta przeplatanka mnie po prostu znużyła.

Wszystko jest okraszone opisami z ostrą przymiotnikozą, co i tak nikłą akcję jeszcze zabija. To jest świat gangsterów, więc te melancholijne i rozwleczone opisy zupełnie nie współgrają z fabułą. Moim zdaniem przesadziłeś ze szczegółami, zamiast dodać opowiadaniu ciekawych smaczków stały się lawiną przytłaczającą wszystko inne.

Scena zabicia dziecka jest moim zdaniem efekciarska w bardzo złym znaczeniu. Nie wywołało to efektu grozy, ale po prostu niesmak. Nie da się zbudować dobrego horroru w ten sposób. Trup się tu ściele gęsto, ale jednocześnie zupełnie bez wyrazu.

Na plus kreacja bohatera, choć uważam, że ta postać miała większy potencjał, bo niestety została przytłoczona przez symbolikę i szczegóły.

Co chwila z głuchym plaśnięciem padają na posadzkę skalary, zbrojniki, glonojady i kiryski.

Zbrojniki to glonojady. Do tego nic w opowiadaniu nie wskazuje na zainteresowanie bohatera akwarystyką, a to jest narracja pierwszoosobowa, więc to wyliczanie ryb wypada trochę sztucznie.

Uśmiecha się do mnie łagodnie, zagląda mi w oczy tym swoim szmaragdowym, głębokim wejrzeniem.

Przepraszam, ale tutaj autentycznie się roześmiałam. Zakrwawione trupy, zdychające ryby a zaraz potem szmaragdowe, głębokie wejrzenie i to jeszcze zaglądające w oczy. Moim zdaniem to nie dodaje opowiadaniu uroku i do tego jest pozbawione znaczeniowo sensu. I jeszcze ten zaimek, ech.

Dzień doberek! 

Deszcz, gość z kapeluszem i gnatem… No już od samego początku można poczuć klimat zapowiadanego w przedmowie kina i tym tekst najbardziej plusuje. Sama kreacja nieco starszych lat została dobrze oddana i nawet takie drobiazgi jak pojawiające się tytuły filmowe cieszą oko. 

 Przyznam, że dość nietypowe podejście do wybranego numerka, tylko czy strzelectwo to sport ekstremalny? Na strzelnicy może nie, ale do ludzi… no dobra niech będzie. 

A tutaj będą mieszane uczucia, otóż: 

 Brutalność “zrobiła” Twój Horror, a ogólnie nie jestem zbytnio tego fanem, gdyż nie robi to na mnie wrażenia, jeśli mówimy o literaturze. Zazwyczaj na takich fragmentach ziewam i tylko przelatuję wzrokiem, aby już kaput. Ale co do mieszanych uczuć. Nawet antyfan “wyprutych flaków” przyzna, że scena morderstwa rodziny wyszła zacnie. 

Przez cały tekst zastanawiałem się dokąd zmierza fantastyka (i nie, nie mam żadnego problemu, że jej niewiele), no i tak właśnie podejrzewałem tę Lauren i tak też się stało. Może delikatnie przewidywalne, ale pasujące, więc to akurat nie odbieram za wadę, bo gorzej zaskakiwać na siłę ;) I jeszcze co do Lauren – podobały mi się te wtrącenia, niby do czytelnika, typu “Czy ty to widzisz?”, a jednak kierowane do kogoś innego.

Fajny styl, jeśli chodzi o technikalia, gładko przez tekst można było przebrnąć. 

Co do zakończenia, nie mam zarzutów, choć ostatnie słowa zabrzmiały groteskowo. Po kiego tu Jezusa przytargałeś :P 

No to co, wielkie dzięki za udział w konkursie, bo mimo jakiegoś marudzenia całość była ciekawą lekturą :) 

Pozdro! 

 

Witam szanownych jurorów :)

 

Alicello,

 

po raz kolejny za niesamowicie interesujące postrzegam, jak diametralnie różne mogą być opinie względem danego tekstu – od wyrazów uznania, po recenzje czysto negatywne. Szkoda, że tym razem nie udało mi się “skaptować” Cię do pierwszego obozu :) 

 

Opowiadanie jest niestety przegadane.

 

Tu chyba wchodzi stricte kwestia gustu, bo osobiście w ogóle owego przegadania nie czuję. A wiesz, że jestem wobec siebie krytyczny.

 

Nie ma w tym tekście celu budyjącego napięcie, które trzymałoby przy lekturze.

 

Tu mam pewne wątpliwości. Czy napięcia nie budzi zabicie cyngli? Czy nie ciekawi tajemnicza postać Lauren? Czy zainteresowania nie wzbudza twist, że to boss mafii “dla zabawy” zabija swoich własnych ludzi? Takich elementów potrafiłbym wskazać więcej. Ale znów – chyba weszlibyśmy w dyskusji na płaszczyznę gustu i może szkoda dzielić włos na czworo.

 

Zbyt długo nie wiadomo, dokąd to zmierza.

 

Być może, chociaż to akurat można postrzegać jako wadę, jak i zaletę. Przyjmuję jednak Twoje stanowisko.

 

Ta przeplatanka mnie po prostu znużyła.

 

A to dziwne, biorąc pod uwagę, że przeskoki to element najbardziej w tym opowiadaniu dynamiczny. 

 

To jest świat gangsterów, więc te melancholijne i rozwleczone opisy zupełnie nie współgrają z fabułą.

 

Czytałaś Ty kiedy Mario Puzo? Oglądałaś filmy Martina Scorsese/ Coppoli? Tu akurat, w mojej ocenie, chybiłaś. Zważ też, że finalny wydźwięk tekstu jest nieco prześmiewczy, zwłaszcza w warstwie religijności włoskiej mafii, ale także względem romantyzowania postaci gangstera.

 

Moim zdaniem przesadziłeś ze szczegółami, zamiast dodać opowiadaniu ciekawych smaczków stały się lawiną przytłaczającą wszystko inne.

 

Tutaj chyba umknęła Ci jedna istotna rzecz. Owe szczegóły/smaczki nie były smaczkami dla czytelnika (przynajmniej nie przede wszystkim). One były istotne dla Daniela, który a) zbudował siebie jako gangstera na filmach z lat 40., bo go w gruncie rzeczy udawał i przed otoczeniem, i przed sobą samym; b) wobec licznych niepowodzeń życiowych uciekał w eskapizm do wspomnień z młodych lat, które to wspomnienia stopniowo zafałszowują mu rzeczywistość. Także owe nadmiarowe smaczki mają swoje zadanie i celowo jest ich aż tyle. Co nie znaczy, że to wszystko zagrało jak trzeba. Pewnie mogłem to zrobić lepiej/wyraźniej – nie przeczę.

 

Scena zabicia dziecka jest moim zdaniem efekciarska w bardzo złym znaczeniu. Nie wywołało to efektu grozy, ale po prostu niesmak. Nie da się zbudować dobrego horroru w ten sposób. Trup się tu ściele gęsto, ale jednocześnie zupełnie bez wyrazu.

 

Rzecz gustu. Przyznam jednak, że byłem świadom ryzyka i nie jesteś w swojej opinii odosobniona. Ja jednak tę scenę lubię, uważam za ważną dla fabuły i kreacji bohatera. Wykłócać się jednak nie zamierzam, bo scena jest – eufemistycznie rzecz ujmując – specyficzna :)

 

Nie da się zbudować dobrego horroru w ten sposób.

 

Finalnie nie do końca wyszedł z tego horror. Ewentualnie jakiś łamaniec, czerpiący z różnych konwencji.

 

Na plus kreacja bohatera, choć uważam, że ta postać miała większy potencjał, bo niestety została przytłoczona przez symbolikę i szczegóły.

 

Niewykluczone. Jakie miałem założenia, wskazałem wyżej. Mimo wszystko cieszy, że w samym bohaterze dostrzegłaś coś interesującego. Wiesz, że na kreowanych postaciach akurat zawsze mi bardzo zależy.

 

Zbrojniki to glonojady. Do tego nic w opowiadaniu nie wskazuje na zainteresowanie bohatera akwarystyką, a to jest narracja pierwszoosobowa, więc to wyliczanie ryb wypada trochę sztucznie.

 

Myślę, że masz rację (abstrahując od wpadki z glonojadami).

 

Przepraszam, ale tutaj autentycznie się roześmiałam. Zakrwawione trupy, zdychające ryby a zaraz potem szmaragdowe, głębokie wejrzenie i to jeszcze zaglądające w oczy. Moim zdaniem to nie dodaje opowiadaniu uroku i do tego jest pozbawione znaczeniowo sensu.

 

Śmiech to zdrowie, Alicello :) Mnie się ta scena podoba, uważam, że estetyczna kontrastowość jest jak najbardziej na miejscu. Nie mamy tu do czynienia z człowiekiem zdrowym umysłowo, więc i otoczka może bazować na pozornie nieprzystających do siebie jaskrawościach. Nie rozumiem tylko, co jest “pozbawione znaczeniowo sensu”? 

 

 

Near-Death,

 

No już od samego początku można poczuć klimat zapowiadanego w przedmowie kina i tym tekst najbardziej plusuje. Sama kreacja nieco starszych lat została dobrze oddana i nawet takie drobiazgi jak pojawiające się tytuły filmowe cieszą oko. 

Po naszych rozmowach na SB coś czułem, że może Ci się to spodobać :)

 

 Przyznam, że dość nietypowe podejście do wybranego numerka, tylko czy strzelectwo to sport ekstremalny? Na strzelnicy może nie, ale do ludzi… no dobra niech będzie. 

Nie ukrywam – byłem ciekaw, jak do tego podejdziecie. Ba, nawet się ubezpieczyłem – Daniel w którymś momencie mówi, że zabija dla sportu :P

 

Nawet antyfan “wyprutych flaków” przyzna, że scena morderstwa rodziny wyszła zacnie. 

Bardzo się cieszę :) Zwłaszcza że drugiej jurorce ta scena się wyjątkowo nie spodobała.

 

Co do zakończenia, nie mam zarzutów, choć ostatnie słowa zabrzmiały groteskowo. Po kiego tu Jezusa przytargałeś

Wiesz, to miała być trochę taka polemika z religijnością członków mafii, trochę obśmianie ich hipokryzji, a trochę ukazanie usilnej, a przez to właśnie groteskowej próby powrotu Daniela do dawnego, normalnego życia – gdy jeszcze żył w zgodzie z nauką Chrystusa, miał przed sobą perspektywy, mógł zostać architektem i takie tam. Także ta groteskowość była poniekąd zamierzona.

 

No to co, wielkie dzięki za udział w konkursie, bo mimo jakiegoś marudzenia całość była ciekawą lekturą :) 

Mało tego marudzenia było! 

 

 

Dziękuję Wam za konkurs, bo mieliście naprawdę świetny pomysł i z przyjemnością wziąłem udział w tym przedsięwzięciu. Oby więcej takich :)

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Nowa Fantastyka