- Opowiadanie: Gurgaon - I po wszystkie dni naszego życia

I po wszystkie dni naszego życia

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

I po wszystkie dni naszego życia

Po kilku miesiącach został wreszcie pochwycony. Potrafiłby się może ukrywać nawet dłużej, jednak sam w głębi serca wiedział, że jego misja dobiegła końca i musi się w końcu wydać w ręce władz. Zaczął zostawiać ślady, tak by go w końcu odnaleziono z łatwością, gdy już będzie zajmował się ostatnimi ofiarami.

Zabijał za pomocą noża, czasem używał leżących w pobliżu cegieł, a gdy dana osoba była wyjątkowo słaba, dusił ją gołymi rękami. Zresztą jego ofiarami były głównie osoby bezbronne – małe dziewczynki, starcy, czasem ciche i dobre kobiety. Wszyscy myśleli, że takie a nie inne osoby dobiera sobie po to jedynie, aby ułatwić swe zadanie, by zabić jak najwięcej osób w jak najkrótszym czasie, bez większego planowania czy wysiłku, być może po to, by wpisać się na jakąś księgę rekordów. Powód był jednak zdecydowanie inny i znał go przez długi czas jedynie on.

Adrian Kokesh, bo tak się nazywał, został schwytany dnia 2 marca 2022 roku we Wrocławiu i już pół roku później odbyła się rozprawa sądowa. Nie było żadnych wątpliwości – przyznał się. Dokładnie opisał podczas zeznań proces zabijania, to, kim były jego ofiary, i gdzie je pochował. Nie chciał zdradzić jedynie swojego motywu. Tego zdawało się nie być w ogóle. Nie mogło być innej możliwości niż kara dożywotniego więzienia, choćby sędzia był osobą o niewyobrażalnie złej woli.

Proces był nagrywany i transmitowany w telewizji. Tyradom wyrażającym nienawiść, złość i smutek nie było końca w praktycznie każdej stacji.

Oskarżony zdawał się wyglądać bardzo dobrze; był wysoki, szczękę miał chudą i pociągłą, nieco bardziej chłopięcą niż męską, i gdyby nie wyglądał ogólnie na zaniedbanego i gdyby nie jego dziwne beznamiętne spojrzenie, pewnie by należał do gatunku tych złoczyńców, do których wzdychają zdające się nie zauważać swojego niewłaściwego zachowania kobiety.

Sala sądowa była niezwykle pokaźna, dostojnymi złotymi ozdobami zapewne dostosowana do dużej – bo znajdującej się także przed telewizorami i ekranami komputerów – publiczności. Pod niektórymi względami wyglądała jak barokowy kościół i gdyby nie ciepło oraz nierozchodzące się echem dźwięki, ludzie zapewne czuliby się jak właśnie w takiej świątyni.

Na koniec pozostało jedynie usłyszeć słowa rodzin ofiar, przynajmniej niektórych. Niewielu zgodziło się rozmawiać publicznie z zabójcą najbliższej osoby; zasadniczo zgodziła się na to tylko jedna kobieta, Anna Lubomirska.

Gdy tylko weszła na salę, zdarzyła się rzecz dość dziwna, która dla nielicznych osób, które ją dostrzegły, stanowiła nie lada zagadkę. Mianowicie gdy tylko ją ujrzał, Adrian Kokesh spojrzał na nią jakby ze smutkiem, przestrachem i bólem, i chwycił się mocno za serce. Niektórzy sądzili, że właśnie gdy ujrzał matkę swej ofiary, ruszyło go sumienie. Nie pasowało to jednak do obrazu bezwzględnego mordercy, jaki wytworzyli sobie ludzie podczas jego procesu.

Adrian Kokesh praktycznie przez całą rozprawę zachował nieludzki wręcz spokój. Nawet gdy opisywał najbardziej brutalne szczegóły swoich zbrodni, żaden mięsień jego twarzy nawet nie drgnął, jak gdyby wcale nie należał do człowieka. Podobnie działo się podczas wysłuchiwania przemowy matki zamordowanej przez niego siedmioletniej dziewczynki.

Wygląd Anny łączył w sobie cechy młodych dziewcząt i kobiet w podeszłym wieku. Dziewczęca była jej twarz, delikatna, a jednak koścista, oczy duże i zielone, włosy miała bujne i kruczoczarne, starcza zaś zdawała się jej postawa: lekki garb, nieco koślawe kolana i chude ręce. Mimo tej dziwnej amalgamacji nie wydawała się brzydka: przeciwnie, było w niej coś, do czego można mieć dziwny sentyment, jak gdyby dzięki lekkim zmarszczkom, odrobinę suchym dłoniom oraz innym cechom powszechnie nieuważanym za atrakcyjne nabrała jej fizjonomia jakiejś osobliwej słodyczy typowej raczej dla matek niż kochanek. Wyjątkowo starodawne były też jej zielono-czarne ubrania. Można było odnieść wrażenie, że szyje je sobie sama; choć ładne, wyglądały one na robotę, cokolwiek zdolnego, ale amatora.

Kobieta powstrzymywała łzy, jednak widać było, że po pierwsze w każdej chwili może się rozpłakać, a po drugie, że najprawdopodobniej płakała na krótko przed swoją przemową. Mówiła, że nie może sobie wyobrazić, dlaczego to zrobił, że jej córka była taka niewinna, taka słodka… Mówiła, że choć jej serce pęka ze smutku, że chciałaby nienawidzić mordercę swojej córki, to jednak pragnie znaleźć w sobie litość i zrozumienie. Powiedziała, że będzie to możliwe jedynie wtedy, gdy zrozumie, dlaczego do tego w ogóle doszło. Liczyła na niewymienioną być może podczas rozprawy sądowej traumę z dzieciństwa (ten uparcie milczał na temat swojej przeszłości, zresztą nikt wiele o nim nie mógł wiedzieć, ze względu na fakt, że nie miał w ogóle bliskich znajomych, rodzice dawno umarli, a dalsza rodzina nie utrzymywała z nim kontaktów), jednak otrzymała zupełnie inną odpowiedź.

W połowie jej emocjonalnego przemówienia, zupełnie znikąd, nie nawiązując bezpośrednio do żadnego jej słowa, Kokesh przerwał jej zdanie i rzekł:

– Pani córka była całkowicie niewinna.

Było to pierwsze zdanie, jakie wydał z siebie od czasu pochwycenia, które nie było wypowiedziane całkowicie beznamiętnym tonem, ze stoickim spokojem. Zdawało się ono wypowiedziane jakby z naiwnym dziecięcym entuzjazmem.

Zapadła głucha cisza. Kobieta nie wiedziała, co powiedzieć. Nie dość, że wątpiła, czy należy słowa jego ignorować, i kontynuować własny wywód, to na dodatek sama zgubiła tok myśli. Po co on to w ogóle powiedział? Czy ktokolwiek wątpił w niewinność zamordowanej siedmioletniej dziewczynki?

Po kilkunastu sekundach milczenia dodał:

– Teraz jest w niebie. I ja to wiem.

Kobieta nie mogła dłużej powstrzymać łez. Uroniła ich parę, po chwili jednak się uspokoiła.

Sędzia zapytał kobietę, czy chce wysłuchać, co skazany ma do powiedzenia, ta pokiwała głową.

– Nie wierzy mi pani? – mówił Kokesh. – Dobrze. To co powie pani na to, że wiem, jak się nazywał jej ulubiony pluszak. To był Mały Lucjan. Zawsze przed snem kładła go pani przy jej główce. Albo to, jak pewnego dnia mała bawiła się tym pluszakiem i nożem, i tak wbiła nóż w jego klatkę piersiową i wyrwała ze środka watę. Tak śmiesznie i słodko wtedy wyglądała… – Tu kobieta szczerze uśmiechnęła się przez łzy. – Sądzi pani, że jest to coś, czego mogłem dowiedzieć się od niej, torturując ją przed śmiercią?

Ponownie kobieta się rozpłakała, lecz Kokesh, nie zważając na to, kontynuował.

– To co pani powie na to, że gdy ona spała, zawsze pani patrzyła na nią przez długie minuty, zachwycając się tym, jak pięknie wygląda, przytulając się główką przez sen do tego pluszaka? Wciąż pani uważa, że to blef, że mogłem coś takiego po prostu zgadnąć? To co pani powie na to, że wiem, jakie pytanie zadała pani wczoraj, modląc się do Boga? Nie, nie jest to zwykłe pytanie, które każdy zrozpaczony rodzic by zadał? Chce pani usłyszeć?

Kobieta nagle wybuchła płaczem, znacznie większym niż do tej pory. Nie mogła się powstrzymać.

Sędzia zapytał, czy pragnie przerwy. Kobieta potwierdziła skinieniem głowy, wciąż płacząc. Wszyscy zatem udali się na przerwę, po której mieli wrócić i usłyszeć resztę przemówienia kobiety.

Minęło niecałe pół godziny. Kobieta miała kontynuować przemowę, jednak zdarzyło się coś, czego spodziewało się niewielu, mianowicie poprosiła ona mordercę, aby wyjawił jej, co to było za pytanie.

– Zapytała pani – mówił Kokesh – czy Bóg panią pokarał w ten sposób za nieposłuszeństwo wobec własnej matki, gdy była pani młoda. Gdy pani matka odradzała pani małżeństwo z ojcem pani córki. Czy chce pani wiedzieć jaka jest odpowiedź na to pytanie?

Kobieta złapała swą klatkę piersiową i osunęła się na ziemię. Natychmiast podbiegło do niej kilku pobliskich ludzi, by pomóc jej wstać. Otworzono okna i ktoś dał jej do napicia się słodkiego soku.

Zarządzono kolejną przerwę. Kobieta powiedziała jednak, że nie będzie chciała więcej nic mówić. Słysząc to, Kokesh krzyknął na cały głos słowa, które zszokowały ją niemal tak bardzo, jak to, co usłyszała z jego ust wcześniej. Jednak gdy je usłyszała, nie poczuła się słabo, a w pewnym sensie wręcz przeciwnie, nieco podniosły ją one na duchu.

– Sam Bóg chciał, żeby pani to zrobiła.

Na myśli miał jej małżeństwo z ojcem zamordowanej córki. Ludzie na sali tego nie zrozumieli, lecz z jakiegoś osobliwego powodu sama kobieta tak.

Po około pół godziny przerwy pozostało jedynie wydać wyrok. Nie było właściwie żadnego zaskoczenia – kara dożywotniego pozbawienia wolności. Kokesh wysłuchał wyroku, wraz z ognistym potępieniem jego czynów i wyrazami niewyobrażalnej rozpaczy, z nieludzkim wręcz spokojem.

Gdy strażnicy prowadzili go w stronę drzwi wyjściowych, podbiegła do niego owa kobieta, z rękami wyciągniętymi w jego stronę. Wszyscy na sali zdziwili się. Nie wyglądała jak zrozpaczona i nienawidząca oprawcy matka podbiegająca doń z pięściami i wyrazami nienawiści. Przeciwnie – zdawała się jak gdyby o coś usilnie i pokornie prosić, a ręce wyciągnięte miała w otwartym geście, jakby z chęcią uściskania go.

– Proszę – mówiła, gdy stojący w pobliżu ludzie, głównie bliska rodzina, starali się ją chwycić za płaszcz i powstrzymać przed czymś, czego mogła żałować – proszę, muszę wiedzieć…

W pewnym momencie chwyciła go za ręce. Strażnicy powstrzymali nie tyle ją przed uściśnięciem go, ile samego Kokesha przed przyjęciem niejako tego uścisku. Łącznie pilnowało go trzech mężczyzn, z czego chwyciło go za ręce jedynie dwóch. Ten trzeci rzekł do pozostałych, aby zostawili go w spokoju, bo jak to sam powiedział, Kokesh nie udusi nagle teraz tej kobiety.

Ci wahali się przez moment, ale ostatecznie posłuchali sugestii współpracownika.

Wtem kobieta mocno uścisnęła ręce i przedramię mordercy. Nagle stało się coś, czego nie spodziewał się nikt, nawet wykazujący się przesadną ostrożnością strażnicy, którzy powstrzymywali Kokesha przed uściśnięciem kobiety.

Białka jej oczu wywróciły się do góry, szyja kobiety wygięła się w nienaturalny sposób, może nawet wydłużyła się nieco, tak że było widać jej wystające z niej żyły, a z nosa poczęła lecieć krew.

Strażnicy odciągnęli Kokesha od kobiety; owych dwóch spojrzało na tego, który ich powstrzymał przed rzekomo nadmierną ostrożnością, jakby rzekli do niego „A nie mówiłem?”.

Z kobietą okazało się być wszystko w porządku, z nosa poleciała jedynie kropelka krwi, a osłabienie było tylko chwilowe. Ludzie wokół zaczęli do niej podchodzić i pytać, dlaczego tak zareagowała, lecz strażnicy kazali im wszystkim się rozejść, dać jej odpocząć i zrobić miejsce wokół.

Adrian Kokesh został natychmiast wyprowadzony z sali. Jednak nie był to koniec szokujących zdarzeń tego dnia. Zaledwie kilkadziesiąt metrów od sali sądowej, Adrian Kokesh od tak nagle padł na ziemię twarzą. Nie próbował się amortyzować poprzez chociażby wyciągnięcie rąk do przodu; głowa z impetem uderzyła o ziemię.

Jeden ze strażników, sprawdziwszy tętno, domknął niejako jego oczy, mimo że zamknięte były od dawna, i z zakłopotaniem oraz lękiem oznajmił, że nie czuć tętna. Po długich próbach odratowania go, lekarze stwierdzili, że nie żyje.

***

Kobieta długo nie chciała wyjawić, co się podówczas wydarzyło. Kłamała, że nie wiedziała, co robi, dotykając mordercę jej córki, i że zwyczajnie wtedy zasłabła; prawda była jednak zupełnie inna.

Hipotetyzowano długo na temat tego, dlaczego Kokesh zginął akurat w tamtym momencie. Z początku większość ludzi twierdziła, że poprzez celowe uderzenie głową w podłogę popełnił samobójstwo, aby uniknąć kary więzienia. Specjaliści jednak wykazali, że prawdziwą przyczyną śmierci był zawał serca, a tego nie mógł u siebie celowo wywołać. Pozostawały więc przypuszczenia co do rzekomo ogromnego stresu, jakiego miał podówczas doznać, co rzecz jasna było całkowicie niespójne z jego stoickim spokojem, młodym wiekiem czy także zdrową masą ciała. Nie wyglądało także na to, by palił papierosy, a o rzekomym sekretnie niezdrowym stylu życia także nikt nie wiedział. Na koniec pozostały zatem nieco naiwne stwierdzenia, snute głównie przez osoby zorientowane na mistykę i duchowość, na temat karmy czy Boskiego wyroku, jaki zapaść miał w owym momencie. Co poniektórzy trzeźwiejsi ludzi najzwyczajniej w świecie wstrzymali wszelki osąd i uznali, że kwestia śmierci Adriana Kokesha już na wieki wieków pozostanie cokolwiek ciekawą i niepokojącą tajemnicą.

Nie był to jednak koniec niezwykłości. Najdziwniejsze było to, że zwłoki czekające na spalenie, pewnego dnia po prostu znikły. Wiadomość tę ukrywano przed opinią publiczną. Podejrzewano jednak, że ktoś je wykradł, boż na tak wariacki czyn mogła na dobrą sprawę zdobyć się choćby jedna z milionów osób, które oglądały rozprawę.

 

Kobieta zastanawiała się, komu mogła wyjawić to, co wówczas, w momencie fizycznego zetknięcia z Kokeshem, tak naprawdę zobaczyła. Z ojcem dziewczynki rozmawiać nie chciała, ponieważ już dawno się z nim rozwiodła i nie chciała odnawiać głębszej relacji. Już wystarczająco duże wyrzuty sumienia miała z tego powodu, że na wieść o śmierci córki wpadła w jego ramiona i wypłakała się w pierś ponownie poślubionego rozwodnika. Natomiast bliskiej rodziny prawie nie miała.

Przez długi czas żałowała każdego swojego czynu. Tego, że postanowiła spłodzić córkę, że nie wyszła za mężczyznę, z którym brać ślub radziła jej matka. Wprawdzie miała mu nieco za złe, że nie wychowuje odpowiednio swoich dzieci (słyszała z plotek o jego synach, co rzekomo zeszli na złą drogę przestępczości, lecz specjalnie nigdy w to nie wnikała) i zastanawiała się, czy podobnie zły wpływ miałby on na ich dzieci, jednak koniec końców uznała, że tego wszystkiego żałuje.

Kraj przez długi czas jeszcze żył zbrodniami Kokesha; paranoja dotycząca jego postaci osiągnęła w pewnym momencie taki rozmiar, że zaczęto ponoć zgłaszać przypadki napotkania go (czy też dokładnego sobowtóra) w okolicach miejsc jego zbrodni, przebiegającego gdzieś pośród ciemności. Zdarzał się ponoć nawet szaleniec, który, choć już wcześniej cierpiał na chorobę psychiczną, to pod wpływem stresu spowodowanego wieściami o grasującym w okolicach mordercy, rzekł po jego śmierci, że, tu dokładny cytat, „Pilnuje go, dopóki nie przyjdzie nań czas”. Po kilku jednak miesiącach ta zbiorowa panika całkowicie przeminęła i o jego strasznych występkach pamiętały już prawie wyłącznie najbliższe rodziny ofiar.

***

 

Po pół roku od śmierci Kokesha odkryto jego notatki. Opublikowano ich treści w formie komercyjnej książki, przy czym wszystkie zyski ze sprzedaży miały być przekazane na organizację dobroczynną. Kobieta nie wahała się, by tę książkę przeczytać (choć wobec odrodzenia się złych wspomnień w sporym stopniu czuła lęk), jednak mając wątpliwości co do tego, czy finansowe wspieranie, choćby symboliczne, takich treści jest moralnie dopuszczalne, zerknęła na nią w internecie.

Tam natrafiła na notatki, które rzucały nowe światło na doznaną w momencie sławetnego pochwycenia wizję.

Kokesh mówił mianowicie, że zabijać małe dziewczynki każe mu sam Bóg jedyny. Podobnie z co poniektórymi starcami. Większość czytelników brała te rzeczy za stereotypowe brednie szalonego mordercy, jednak dla niej było to coś znacznie więcej.

Adrian pisał także, iż gdyby tych ludzi nie mordował, niewinnych i gotowych na przystąpienie na łono Chrystusa, ci zeszliby niechybnie na złą drogę, przez co cierpieliby ogień wiecznego piekła.

Dodał także, iż wie, że nie tylko każdy morderca działał w takim samym celu co on, celu uświadomionym bądź nie, lecz że każda śmierć niewinnego człowieka, choćby spowodowana całkowicie przypadkowym zdarzeniem, wypadki i inne tragedie, miały właśnie ten sam sens. Niewinni ludzie mieli iść prosto do nieba, niezależnie od ich przyszłych potencjalnych czynów.

Kobieta przez długi czas wątpiła w to wszystko. Sądziła, że to ona sama zwyczajnie kreuje wewnętrzną „rzeczywistość”, po to tylko, by w jakikolwiek sposób poradzić sobie z tragiczną śmiercią córki. Że wszystko to jest rezultat jej chimer, nadinterpretacji i fałszywych wspomnień.

Całego dziennika Kokesha nie przeczytała od razu, ponieważ bała się, że może to ją niejako przytłoczyć, dlatego też dawkowała sobie ową książkę strona po stronie, i to zwykle otwierając ją w całkiem przypadkowych miejscach. Na ogół nie natrafiała na nic ciekawego, większość fragmentów wydawała jej się bełkotem obłąkańca, mimo że nawet wydawca pominął mniej sensowne części notatek. Pewnego jednak dnia natrafiła na coś, co zdało jej się jakby sugestią, po części przytykiem, po części sygnałem, mającym na celu zmusić ją do traktowania słów autora na poważnie.

Był to opis, zresztą jeden z wielu podobnych, myśli i zachowań pewnej dziewczynki, które jak jeden do jednego pasowały do myśli i zachowań jej córki. Wprawdzie wciąż mogło to wszystko być przypadkiem, kobieta przyjęła taką możliwość do wiadomości (ileż to dzieci i młodych myśli i czyni podobnie?), jednak dało jej to kolejne powody do uznania, że wcale nie zwariowała. Oczywiście już wcześniej miała znacznie lepsze powody, by tak sądzić, chociażby w postaci wszystkiego, co było powiedziane w sądzie – o tym jednak zdążyła już dawno zapomnieć, jakby celowo nie obejmując myślami żadnej z tamtych strasznych chwil.

Jednym z powodów, dla których nie miała z kim porozmawiać, była jej natura samotnika; przyjaciół i koleżanek nie miała prawie w ogóle, a na pewno nie takich, którym chciałaby się wyżalić. Większość swych zmartwień przemyśliwała sama, do tego stopnia, że nie musiała sięgać już niczyjej rady. Wówczas jednak, nawet najmądrzejsze i najbardziej pomocne osobiste przemyślenia nie mogły jej pomóc. I to nie tylko dlatego, że cała sytuacja była tak kłopotliwa; chodziło przede wszystkim o to, że kobieta przestała wierzyć w swoją własną poczytalność, a więc, żeby sprawdzić, czy rzeczywistość wokół niej nie jest jakoś przeinaczona przez schorowany umysł, potrzebowała obiektywnej perspektywy od osób trzecich.

Mimo wszystko postanowiła porozmawiać ze swoim byłym mężem. Choć wiedziała, że nie będzie czuła się przy nim szczególnie dobrze (a w każdym razie nie na tyle, by ulżyć swoim ostatnim napięciom i lękom), to jednak liczyła na jego obiektywne, a często w przeszłości raniące przez swoją dosadność zdanie.

Postanowiła odwiedzić go, czekając nań przy jego domu, bez zapowiedzi, wtedy, gdy wiedziała, że jego żona jest w pracy. Miała wątpliwości, czy tak wypada – zresztą często miała problemy z wyczuciem taktu – jednak sądziła, że jeśli popełni jakieś faux pas, to tak czy owak nic się złego nie wydarzy.

Powitała go pozornie przyjaznym uśmiechem, ukrywającym jednak nieudolnie jej zmartwienie i chowaną jeszcze doń urazę sprzed lat, rzeczy widoczne tak dobrze w jej oczach. Zapytała, jak sobie radzi w ostatnich czasach, mając rzecz jasna na myśli śmierć ich córki, więc coś, o czym nie chciała wspominać przynajmniej wprost i dosłownie, aby nie rozdrapywać starych ran.

Ten odparł, że jest ciężko, lecz jakoś sobie radzi, i nie chcąc szczególnie dokładnie wyjaśniać, co ma na myśli, zapytał kobietę o to samo.

Ta była nieco bardziej rozmowna. Powiedziała, już wprost mówiąc o ich córce, o swoich snach, lękach, przeczuciach. Na samym zaś końcu wspomniała o tym, że ma wrażenie, iż całe to mówienie o pójściu do nieba i znaniu ich sekretów (nie wymówiła nazwiska Kokesha, jakby specjalnie, bojąc się go niejako przywoływać), zdaje się jej koniec końców prawdziwe.

– Wprawdzie – mówiła – moja, no, powiedzmy, racjonalna natura… Boże, tak pretensjonalnie to brzmi. Tak czy siak, moja racjonalna natura zdaje się mówić, że to wszystko kłamstwo. Ale ja nie chcę się nią kierować. Właściwie to chcę, ale… nie potrafię. Myślę, że to wszystko jest kłamstwem, moim urojeniem… Ale czuję coś zupełnie innego.

Mężczyzna milczał przez chwilę, zmartwionym spojrzeniem patrząc na jej smutną zmęczoną, a jednak pełną nadziei twarz. Nie wiedząc, jak pocieszyć kobietę, jednocześnie jednak, jak wybić jej z głowy nierealistyczne oczekiwania, rzekł:

– Rozmawiałaś z terapeutą? Albo kimkolwiek znającym się na rzeczy?

– Uważasz, że zwariowałam? – rzekła nie z wyrzutem, lecz jakby sama przed sobą przyznając, że nie jest z nią najlepiej.

– Uważam, że jesteś smutna i zestresowana. Zresztą kto by nie był? Ja jestem chyba bardziej zrozpaczony niż kiedykolwiek, bardziej niż wtedy, gdy zmarli moi rodzice. Ale nie poradzisz sobie sama. Cóż, może poradzisz, ale z czyjąś pomocą poradzisz sobie lepiej.

Milczeli moment. Wtem mężczyźnie przypomniało się coś niezwykle ważnego.

– Aniu – rzekł, tonem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszała z jego ust, głosem łagodnym i zda się pełnym zrozumienia. – Jest coś, czego ci nie powiedziałem. Nie chciałem ci tego mówić, bo myślałem, że tylko utwierdzi cię to w przekonaniach, które osobiście uznaję za fałszywe, ale… Ale sam już nie wiem. Wiesz, usłyszałem ostatnio argument na temat reinkarnacji. Nie, nie o tym wcale mówię, ale dojdę zaraz do tego, o co mi chodzi. Tak czy siak ten argument zahaczał o fizykę i filozofię, i nie chodzi wcale o kwantowy mistycyzm czy coś w tym rodzaju, lecz o twarde dane z entropii, bayesowskiego prawdopodobieństwa i podstawowych intuicji ludzkich na temat czasu i przestrzeni. Zwykle bym w coś takiego nie uwierzył, lecz umysł osoby, która straciła najbliższych, jest podatny na wszelkie sugestie dotyczące życia po śmierci. Tak czy owak miałem wiele snów, w których przemawiała do mnie nasza córka. To jeszcze nic nadzwyczajnego, dziwne by było raczej to, gdyby mi się wcale nie śniła. Potem miewałem jednak deja vu związane ze snami, w których się ona pojawiała. Zdawało mi się, że ona przemawia do mnie w tych snach i przewiduje rzeczy, których nie mógłbym ot tak przewidzieć, choćby podświadomie. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Wiesz, że zawsze twardo starałem się stąpać po ziemi, i chyba jest to jednym z powodów dla których… – Tu chciał powiedzieć „dla których między nami nie wyszło”, lecz się w ostatnim momencie powstrzymał. – Wiesz, jeśli ja nie jestem w stanie sobie poradzić, to…

– Wiesz co wtedy widziałam? – zapytała znienacka.

Twarz mężczyzny zdawała się mówić: „Kiedy?”.

– Wtedy, kiedy mnie dotknął?

Mężczyzna powoli przypominał sobie, o co Annie może właściwie chodzić, potem zaś, gdy już sobie z tego wszystkiego zdał sprawę, twarz jego zaczęła wyrażać zmartwienie i strach.

– Widziałam to, co rzekomo miało być objawione jemu. Widziałam moje dzieci… – Tu ledwie powstrzymała łzy. Głos zaś ściszyła do szeptu. – Obmacywane i gwałcone przez tego, za którego miałam wyjść, zanim poznałam ciebie. Widziałam naszą córeczkę i to, jak ten człowiek mówił jej przed śmiercią, że wcale nie chce jej zabijać i że to wszystko musi się stać. A potem to, jak nasza córeczka dorosła i miała za złe mi, że się rozstaliśmy. Jak mnie nienawidzi i…

Mimowolnie wyciągnęła swoją rękę, jakby chcąc coś pokazać.

– Nie – powiedziała po chwili, drżącą rękę chowając do kieszeni. – Ja, ja… – Tu rozpłakała się. – Ja po prostu nie mogę.

– Proszę, powiedz mi – powiedział mężczyzna, dotknąwszy ją czule i łagodnie po ramieniu. – Powiedz, co się stało? Wtedy w twojej wizji.

Kobieta otarła łzy i ponownie zaczęła mówić szeptem:

– …jak dźga mnie nożem. – Tu dotknęła zaciśniętą pięścią mocno swojego serca.

Gdy zdawało się, że Anna skończyła mówić, mężczyzna zaczął ciężko oddychać.

– Miesiąc przed tym – podjęła znowu Anna – przed tym zdarzeniem… Ona mówiła, że wie, że coś się złego dzieje. I przepraszała mnie, i mówiła, że mnie kocha, i że nigdy mnie nie opuści.

– Mnie też to wtedy powiedziała…

– Co nam zaszkodzi uwierzyć – rzekła nagle z oczyma jakby zapalonymi mistycznymi ognikami. – Jeśli uwierzymy, a będziemy w błędzie…

– Nic nam nie zaszkodzi żyć w ułudzie, to prawda. Nic nam nie zaszkodzi podłączyć się do nozickowskiej maszyny doświadczeń, ale sama dobrze wiesz, że nie można żyć w kłamstwie.

– A co jeśli to nie jest kłamstwo?

Uznała, że na tych słowach zakończy tę rozmowę. Potem jednak podziękowała mu za chwilę, którą dla niej poświęcił, i pożegnała się z nim przyjaźnie.

 

Jeszcze tego samego dnia śniła jej się córka. Tym razem miała to być mara, dzięki której rozwieją się jej wszystkie wątpliwości, dzięki której na pewno będzie wiedziała, czy wszystkie jej dotychczasowe jawienia – intuicje, przeczucia czy również te jawienia pewniejsze, zahaczające nawet o wiedzę – były poprawne.

Anna od razu wiedziała, że to sen, jednak się z niego od razu nie przebudziła. Córka zapytała ją w owym śnie najpierw, czy pamięta, gdzie się znajduje jej stary pluszak. Kobieta odparła, że jest w specjalnym miejscu w jej pokoju. Córka odparła, że wcale go tam nie ma. Rzekła jednak, że aby się o tym przekonać ze stuprocentową pewnością, Anna musi pójść pod Gądowiankę, to jest most w pobliżu ich mieszkania. Wówczas miała zobaczyć, że faktycznie tam jest, wraz z wiadomością od córki.

Anna przebudziwszy się jeszcze w nocy, natychmiast poszła do pokoju, w którym położyła owego pluszaka. Rzecz jasna wciąż tam był.

A więc to nieprawda. A więc nie ma duchów ani życia po śmierci. W każdym zaś razie sny i przeczucia, jakich doświadczała w ostatnich dniach Anna, wcale na to nie były dowodem.

***

W owych dniach wczesnej, chłodnej jeszcze wiosny, chodziła Anna na długie, zwykle trzygodzinne spacery, delektując się świeżym jak na okolicę powietrzem, słodkim wiatrem oraz ciszą poranka. To jej pozwalało przetrwać ciężkie chwile po utracie córki.

Po kilku tygodniach od owego snu postanowiła od niechcenia pójść w stronę, którą wskazała jej rzekomo córka. Nie liczyła wcale, że natrafi tam na coś ciekawego; jedynie potraktowała wskazówkę ze snu jako swego rodzaju inspirację do trasy.

Słońce świeciło tak słodko, tak przyjemnie hulał wiatr. Było jeszcze chłodno, przy czym liczyć się dało na bycie ogrzanym przez promienie przedpołudnia.

Pamiętała, jak pod tamtym mostem strzelała w wieku piętnastu lat z kolegami z wiatrówki. Raczej kiepsko jej szło i na dobrą sprawę strzelanie wcale nie sprawiało jej przyjemności w owych chwilach, a mimo to związane z tym wszystkim wspomnienia zdawały jej się tak cudowne, tak przyjemnie koiły jej obolałe serce.

Przyjemnej atmosfery nie zniszczyła nawet obecność, skądinąd często kręcącego się tam, bezdomnego, na widok którego mimo wszystko się uśmiechnęła. Choć byli niemal na odludziu, to kobieta nie bała się go, bo ów bezdomny zdawał się należeć do gatunku tych niegroźnych poczciwych starców, którzy popełnili najzwyczajniej w świecie o kilka drobnych życiowych błędów za dużo. Ten jednak na jej widok uciekł niemal natychmiast, żegnając ją jedynie połowicznym uśmiechem. Zdziwiło ją to, lecz nie zadręczała się tym nazbyt długo.

Tutaj także rzecz jasna nie było żadnego pluszaka. Rozejrzała się za nim od niechcenia; nie liczyła nawet przez moment, że jej sen okaże się właśnie w tamtym momencie proroczy. Może jednak myślała tak, ale podświadomie?

Wnet ujrzała coś, co przykuło jej uwagę. Czyżby był to kiepsko wykopany dół? Tak, na to wygląda. To znaczy był wykopany, a następnie ponownie przykryty ziemią, jednak widać, że ktoś tu coś namieszał.

Był przykryty kamieniem. Odsunęła go z ciekawości nogą. Nie był ciężki, ale brudny, więc nie chciała się po niego schylać.

Pod nim była kartka z jakimś napisem. Musiała być stara, bo napis był ledwie widoczny. Ale to, co zdołała na nim ujrzeć, sprawiło, że natychmiast wyciągnęła telefon i zrobiła na tyle wyraźne zdjęcie, na ile była w stanie.

Pismo było piękne; skojarzyło jej się z osobą wrażliwą i skrytą, choć świadomie w odczytywanie osobowości z charakteru pisma nie wierzyła. Na owej kartce było napisane:

 

Droga Pani Anno. Wiedziałem, że przyjdzie Pani w to miejsce. Mimo że nie zdążyłem Pani poznać, przynajmniej kiedy to piszę, to wiem, że jest Pani wspaniałą osobą.

Nie chciałem zabić nikogo z tych ludzi. I choć wiem, że może mi Pani nie uwierzyć, to chcę, żeby to wiedziała. Znam przyszłość. Przekazuję to Pani w ten sposób, aby Pani wiedziała. Ażeby mnie nie potępiała. Żeby chociaż Pani znała prawdę, nawet jeśli w nią nie uwierzy.

Pewnie już Pani dowiedziała się, że o tym, iż żadna osoba nigdy nie zginęła na marne, z mojego dziennika. Pragnę potwierdzić po raz kolejny, że tak naprawdę jest. Pani córka jest w niebie. Jeśli Pani to czyta, znaczy to, iż ona sama się Pani objawiła. Jeśli zrobię to ja, nie przyjdzie Pani w to miejsce.

Pragnę, aby wezwała Pani tutaj policję. Pod tym listem zakopałem coś, czego nie mogłem wyjawić za życia. Inaczej do tego wszystkiego by nie doszło. Lepiej, żeby sama Pani tego nie ruszała. To wszystko dla Pani dobra. I dla dobra całej ludzkości.

Adrian Kokesh

Przez długi czas nie wiedziała, co zrobić. Wahała się, czy faktycznie wezwać policję, ale koniec końców rzeczywiście tak zrobiła.

Pismo było rzeczywiście jego. Potwierdzili to także specjaliści.

Okazało się, że w tym samym miejscu znajdowały się zwłoki Adriana Kokesha. Nie potrzeba było do tego wcale testów DNA. Bez wątpienia, twarz nieboszczyka była dokładnie taka sama jak w dniu rozprawy. Jak gdyby tajemna siła zatrzymała proces gnicia.

Podejrzewano z początku, że to wszystko nie może być ani magią, ani przypadkiem; że być może to oszustwo, dowcip, a nawet, że za tym wszystkim stać może nienawidząca zabójcy dziecka Anna. Jednak z powodu braku jakichkolwiek sensownych dowodów, dano jej spokój w tej kwestii.

Ludzie zajmujący się ciałem Adriana, nie mając ku temu właściwie żadnych powodów poza dziwnym i niedającym się sprowadzić do sensownej argumentacji przeczuciem, zrezygnowali z kremacji i postanowili pochować go na poświęconej ziemi.

Koniec

Komentarze

Fabuła intrygująca i do końca trzymająca w napięciu. Uwielbiam klimaty na pograniczu obłędu, kiedy bohaterowie przestają być pewni co jest realne a co nie. Fajne wtyki z żargonu nauk przyrodniczych, chociaż szkoda, że potraktowane zdawkowo. Opowiadanie napisane płynnie i klarownie i przeleciałem przez 30k znaków błyskawicznie. Szyk wyrazów dosyć szczególny, ale taka może stylizacja. Można by też popracować nad jakością niektórych zdań.

 

Mimo tej osobliwej amalgamacji nie wydawała się brzydka: przeciwnie, było w niej coś, do czego można mieć dziwny sentyment, jak gdyby dzięki lekkim zmarszczkom, odrobinę suchym dłoniom oraz innym cechom powszechnie nieuważanym za atrakcyjne nabrała jej fizjonomia jakiejś osobliwej słodyczy typowej raczej dla matek niż kochanek

Dwa razy “osobliwej”. “Osobliwa amalgamacja” podoba mi się, więc to drugie można zmienić. ,) (wyjątkowej, nadzwyczajnej, szczególnej, unikalnej)

 

cokolwiek niezwykle zdolnego

Cokolwiek niezwykle – zestawienie tych wyrazów brzmi dziwnie.

 

Sądzi pani, że jest to coś, czego mogłem dowiedzieć się od niej, torturując ją przed śmiercią?

co usłyszała z jego ust wcześniej

Nie wyglądałoa to jak zrozpaczona i nienawidząca oprawcy matka

kwestia śmierci Adriana Kokesha już na wieki wieków pozostanie cokolwiek ciekawą i niepokojącą tajemnicą.

Usunąłbym “cokolwiek” – moim zdaniem za dużo szczęścia na raz.

 

nie mógłby ot tak przewidzieć mój nawet podświadomy umysł

…nawet mój podświadomy umysł. Zwrot “mój nawet podświadomy umysł” ma bardzo dziwny sens.

Droga autorko, masz talent do przyprawiania o ból głowy. Komplikujesz zdania ile tylko można, przez co regularnie byłem zmuszony cofać się i upewniać, czy rozumiem wszystko dobrze.

Narrator zachowuje się dziwnie. Raz zdaje się być wszechwiedzący, a raz snuje domysły lub dodaje subiektywne opinie. W dużej części tekst przypomina streszczenie opowieści zamiast samą opowieść, przez co nie zdołałem wykrzesać z siebie żadnych emocji. A skoro już o emocjach mowa, to bardzo często zdawały się one być narzucane postaciom przez narratora, zamiast rzeczywiście przez nich odczuwane.

 

Mam problem ze zrozumieniem głównego łotra. Jego zachowań przed jak i w trakcie rozprawy nie odbierałem jako tajemnicze i intrygujące. Bardziej chaotyczne, bo do tej pory nie doszukałem się w nich sensownego celu. W imię boga zabijał niewinne osoby zanim miały szansę przestać nimi być. Aż boję się zaczynać jak dużo problemów w tym widzę, więc w skrócie powiem tylko, że nie dostrzegam w tym żadnej przestrogi dla ludzkości. Swoją misją większą szansę miał odwrócić ludzi od boga zamiast do niego przybliżyć. W swoim liście wspomniał też o znajomości przyszłości. Jestem bardzo ciekaw czy przewidział więc, że świat wkrótce zapomni o nim i o wszystkim, co mógłby chcieć po sobie pozostawić.

 

Z dialogami również nie jest dobrze. Część kwestii zapisana jest jak streszczenie. Zbrodniarz podczas rozmowy z Anną nie wyraża się jak natchniony człowiek z misją. Bardziej jak pyskujący nastolatek, który przyłapał dorosłego na niewiedzy. Rozmowa Anny z byłym mężem pewnie miała być poetycko mistyczna, ale ostatecznie wyszedł z tego ordynarnie urwany bełkot.

 

Urwane zostało również zakończenie. Kobieta znalazła list, poszła na policję i tyle. Przydałoby się usłyszeć cokolwiek o tym jak to znalezisko na nią wpłynęło.

 

Przyznaję, że udzielił mi się nastrój bohaterki, bo na czas trwania lektury też przestałem wierzyć w wiele rzeczy, kwestionowałem trzeźwość swojego umysłu i odchodziłem od zmysłów. Wątpię jednak, żeby o to Ci chodziło.

Zaczęło się intrygująco i miałam nadzieję na zajmującą opowieść, ale szybko nastąpiło rozczarowanie. No cóż, po prostu nie przepadam za historiami opisującymi osobliwe wydarzenia, których rozwiązania bohaterowie szukają w snach i wierze, a koniec końców i tak nic nie zostaje wyjaśnione, zwłaszcza że i fantastyki tu tyle, co kot napłakał.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia i doskonale utrudnia lekturę. Mam nadzieję, Gurgaon, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się ciekawsze i będą znacznie lepiej napisane.

 

do­bie­ra sobie po to je­dy­nie, aby uła­twić swe za­da­nie… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Do­kład­nie opi­sał pod­czas ze­znań pro­ces za­bi­ja­nia… → A może: Podczas składania zeznań dokładnie opisał proces zabijania

 

Pro­ces był na­gry­wa­ny i pu­bli­ko­wa­ny w te­le­wi­zji. → Raczej: Pro­ces był na­gry­wa­ny i transmitowany/ pokazywany w te­le­wi­zji.

 

szczę­kę miał chudą i po­cią­głą, nieco bar­dziej chło­pię­cą niż męską… → Szczęka to kość czaszki, czy na pewno chodzi o szczękę?

A może miało być: …twarz miał chudą i po­cią­głą, nieco bar­dziej chło­pię­cą niż męską

 

tych zło­czyń­ców, wobec któ­rych wzdy­cha­ją… → Wzdycha się do kogoś, nie wobec kogoś, więc: …tych zło­czyń­ców, do któ­rych wzdy­cha­ją

 

Sala są­do­wa była nie­zwy­kle po­kaź­na, do­stoj­ny­mi zło­ty­mi ozdo­ba­mi za­pew­ne do­sto­so­wa­na do dużej – bo znaj­du­ją­cej się także przed te­le­wi­zo­ra­mi i ekra­na­mi kom­pu­te­rów – pu­blicz­no­ści. → Na czym polega dostojność złotych ozdób i w jaki sposób dostosowują się one do dużej publiczności? W jaki sposób wielkość sali sądowej decydowała o liczbie telewidzów?

 

gdy tylko uj­rzał, Ad­rian Ko­kesh spoj­rzał na nią jakby… → Czy oba zaimki są konieczne – skoro ja ujrzał to zrozumiałe, że patrzył na nią.

 

Wy­gląd Anny łą­czył w sobie cechy mło­dych dziew­cząt… → Zbędne dopowiedzenie – dziewczęta są młode z definicji.

 

Mimo tej oso­bli­wej amal­ga­ma­cji nie wy­da­wa­ła się brzyd­ka… → Rozumiem, że chodzi tu o pewne pomieszanie, ale czy amalgamacja jest tego najlepszym określeniem?

Za SJP PWN: amalgamacja 1. «sposób otrzymywania metali szlachetnych z rud za pomocą rtęci» 2. «pokrywanie metalu warstwą amalgamatu»

 

Wy­jąt­ko­wo sta­ro­daw­ne były też jej zie­lo­no-czar­ne ubra­nie. Można było od­nieść wra­że­nie, że szyje je sobie sama; choć ładne, wy­glą­da­ły one na ro­bo­tę, co­kol­wiek nie­zwy­kle zdol­ne­go, ale ama­to­ra. –> Piszesz o ubraniu, które kobieta ma na sobie, więc: Wy­jąt­ko­wo sta­ro­daw­ne było też jej zie­lo­no-czar­ne ubra­nie. Można było od­nieść wra­że­nie, że uszyła je sobie sama; choć ładne, wy­glą­da­ło na ro­bo­tę nie­zwy­kle zdol­ne­go, ale ama­to­ra.

 

że chcia­ła­by nie­na­wi­dzić mor­der­cę jej córki… → …że chcia­ła­by nie­na­wi­dzić mor­der­cę swojej córki

 

zu­peł­nie zni­kąd, nie na­wią­zu­jąc bez­po­śred­nio do żad­ne­go jej słowa… → …całkiem nagle, nie na­wią­zu­jąc bez­po­śred­nio do żad­ne­go jej słowa

 

Było to pierw­sze zda­nie, jakie wydał z sie­bie od czasu po­chwy­ce­nia, które nie było wy­po­wie­dzia­ne cał­ko­wi­cie bez­na­mięt­nym tonem… → A może: Było to pierw­sze zda­nie, jakie wypowiedział od czasu po­chwy­ce­nia, które nie było wyartykułowane cał­kiem bez­na­mięt­nym tonem

 

Sę­dzia za­py­tał ko­bie­tę, czy ta chce wy­słu­chać… → Zbędny zaimek.

 

pew­ne­go dnia mała ba­wi­ła się z tym plu­sza­kiem i nożem… → …pew­ne­go dnia mała ba­wi­ła się tym plu­sza­kiem i nożem

Można bawić się zabawką, ale nie z zabawką. Zdumiewa mnie też, że siedmioletnie dziecko bawiło się nożem.

 

jest to coś, czego mo­głem wie­dzieć się od niej… → …jest to coś, czego mo­głem dowie­dzieć się od niej

 

Po­now­nie ko­bie­ta się roz­pła­ka­ła→ Kobieta rozpłakała się ponownie

 

Ko­bie­ta nagle wy­bu­chła pła­czem→ Ko­bie­ta nagle wy­bu­chnęła pła­czem

 

Sę­dzie za­py­tał, czy pra­gnie prze­rwy. → Literówka.

 

miała kon­ty­nu­ować prze­mo­wę, jed­nak oka­za­ło się coś… → …miała kon­ty­nu­ować prze­mo­wę, jed­nak zdarzyło się coś

 

mia­no­wi­cie po­pro­si­ła ona mor­der­cę, aby wy­ja­wił jej, co to było za py­ta­nie. → Zbędne zaimki.

 

– Za­py­ta­ła pani – mówił Ko­kesh – czy Bóg panią po­ka­rał w ten spo­sób za nie­po­słu­szeń­stwo wobec wła­snej matki, gdy była pani młoda. Gdy pani matka od­ra­dza­ła pani mał­żeń­stwo z ojcem pani córki. Czy chce pani wie­dzieć… → Rozumiem, że to wypowiedź, ale tyle powtórzeń razi.

 

Ko­bie­ta zła­pa­ła swą klat­kę pier­sio­wą i osu­nę­ła się na no­gach. → Zbędny zaimek – czy chwyciłaby cudzą klatkę? Jak można osunąć się na nogach?

Proponuję: Ko­bie­ta przycisnęła dłonie do serca i osunęła się na podłogę.

 

co usły­sza­ła z jego us wcze­śniej. Jed­nak gdy je usły­sza­ła… → Literówka. Powtórzenie.

 

Po około pół go­dzi­ny prze­rwy… → Po około półgo­dzi­nie prze­rwy

 

pro­wa­dzi­li go w stro­nę drzwi wyj­ścio­wych, pod­bie­gła do niego owa ko­bie­ta, z rę­ka­mi wy­cią­gnię­ty­mi w jego stro­nę. → Nadmiar zaimków.

 

Wszy­scy na sali zdzi­wi­li się tym. → Wystarczy: Wszy­scy na sali zdzi­wi­li się.

 

lu­dzie, głów­nie bli­ska ro­dzi­na, sta­ra­li się ją chwy­cić za płaszcz i po­wstrzy­mać… → W sądach są szatnie, na salę rozpraw nie wchodzi się w płaszczu.

Wystarczy: …lu­dzie, głów­nie bli­ska ro­dzi­na, sta­ra­li się ją po­wstrzy­mać

 

po­słu­cha­li su­ge­stii współ­pra­cow­ni­ka. → A może: …po­słu­cha­li su­ge­stii kolegi.

 

Straż­ni­cy od­cią­gnę­li Ko­ke­sha od ko­bie­ty; owych dwóch spoj­rza­ło na tego, który ich po­wstrzy­mał przed rze­ko­mo nad­mier­ną ostroż­no­ścią, jakby mó­wi­li do niego „A nie mó­wi­łem?”. → Nadmiar zaimków. Powtórzenie. Zdanie nie brzmi najlepiej.

Proponuję: Straż­ni­cy od­cią­gnę­li Ko­ke­sha od ko­bie­ty i spojrzeli na tego, który ich po­wstrzy­mał przed rze­ko­mo nad­mier­ną ostroż­no­ścią, jakby chcieli powiedzieć „A nie mó­wi­łem?”.

 

Jeden ze straż­ni­ków, spraw­dziw­szy tętno, do­mknął nie­ja­ko jego oczy, mimo że za­mknię­te były od dawna, i z za­kło­po­ta­niem oznaj­mił, że nie żyje. → Mam poważne obawy, czy strażnik może stwierdzić zgon. Moim zdaniem powinien to zrobić lekarz.

 

nie wie­dzia­ła, co robi, do­ty­ka­jąc mor­der­cę jej córki… → …nie wie­dzia­ła, co robi, do­ty­ka­jąc mor­der­cę swojej córki

 

Hi­po­te­ty­zo­wa­no długo na temat tego→ Wysuwano wiele hipotez na temat tego

 

dla­cze­go Ko­kesh zgi­nął aku­rat w tam­tym mo­men­cie. → …dla­cze­go Ko­kesh zmarł aku­rat w tam­tym mo­men­cie.

 

Z po­cząt­ku więk­szość ludzi twier­dzi­ło… → Piszesz o większości, która jest rodzaju żeńskiego, więc: Z po­cząt­ku więk­szość ludzi twier­dzi­ła

 

czy także zdro­wą masą ciała. → Na czym polega zdrowie masy ciała?

 

ktoś je wy­kradł, boż na tak wa­riac­ki czyn… → Literówka.

 

Ko­bie­ta za­sta­na­wia­ła się, komu mogła wy­ja­wić… → Ko­bie­ta za­sta­na­wia­ła się, komu mogłaby wy­ja­wić

 

dawno się z nim roz­wio­dła i nie chcia­ła od­na­wiać z nim głęb­szej re­la­cji. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

(sły­sza­ła z plo­tek o jego sy­nach, co rze­ko­mo ze­szli na złą drogę prze­stęp­czo­ści… → (sły­sza­ła z plo­tek o jego sy­nach, że rze­ko­mo ze­szli na złą drogę

 

do­ty­czą­ca jego po­sta­ci osią­gnę­ła w pew­nym mo­men­cie taki roz­miar, że za­czę­to ponoć zgła­szać przy­pad­ki na­po­tka­nia go (czy też jego do­kład­ne­go so­bo­wtó­ra) w oko­li­cach miejsc jego zbrod­ni… → Nadmiar zaimków.

 

nie prze­czy­ta­ła od razu, po­nie­waż bała się, że czy­ta­nie tego… → Nie brzmi to najlepiej.

 

to zwy­kle otwie­ra­jąc ją w cał­kiem przy­pad­ko­wych miej­scach. Zwy­kle nie… → Powtórzenie.

 

zdało jej się jakby su­ge­stią w jej stro­nę… → Czym jest sugestia w czyjąś stronę?

 

i mło­dych myśli i czyni po­dob­nie?), jed­nak dało jej to ko­lej­ne po­wo­dy do my­śle­nia, że… → Powtórzenie.

 

nie ta­kich, któ­rym chcia­ła by się wy­ża­lić. → …nie ta­kich, któ­rym chcia­łaby się wy­ża­lić.

 

Więk­szość złych myśli i zmar­twień prze­my­śli­wa­ła sama… → Nie brzmi to najlepiej.

 

naj­mą­drzej­sze jej i naj­bar­dziej po­moc­ne oso­bi­ste prze­my­śle­nia nie mogły jej pomóc. → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

by ulżyć swoim ostat­nim na­pię­ciom im lękom) → Literówka.

 

Po­sta­no­wi­ła od­wie­dzić go, cze­ka­jąc nań przy jego domu, bez za­po­wie­dzi, wtedy, gdy wie­dzia­ła, że jego żona jest w pracy. → Jak na kogoś, kto unika kontaktów z byłym mężem, Anna sporo wiedziała o nim i jego żonie.

 

Za­py­ta­ła, jak sobie radzi w ostat­nich cza­sach, mając rzecz jasna na myśli śmierć ich córki, więc coś, o czym nie chcia­ła wspo­mi­nać przy­naj­mniej wprost i do­słow­nie, aby nie roz­dra­py­wać sta­rych ran.

Ten od­parł, że jest cięż­ko, lecz jakoś sobie radzi, i nie chcąc szcze­gól­nie do­kład­nie wy­ja­śniać, co ma na myśli, za­py­tał ko­bie­tę o to samo.

Ta była nieco bar­dziej roz­mow­na. Po­wie­dzia­ła, już wprost mó­wiąc o ich córce, o swo­ich snach, lę­kach, prze­czu­ciach. Na samym zaś końcu wspo­mnia­ła o tym, że ma wra­że­nie, iż całe to mó­wie­nie o pój­ściu do nieba i zna­niu ich se­kre­tów (nie wy­mó­wi­ła na­zwi­ska Ko­ke­sha, jakby spe­cjal­nie, bojąc się go nie­ja­ko przy­wo­ły­wać), zdaje się jej ko­niec koń­ców praw­dzi­we. → Dlaczego rozmowa jest opisana, a nie zapisana w formie dialogu?

 

Ale nie po­ra­dzisz sobie sama. Cóż, może po­ra­dzisz, ale z czy­jąś po­mo­cą po­ra­dzisz sobie le­piej. → Czy to celowe powtórzenia?

 

mie­wa­łem jed­nak deja vu zwią­za­ne ze snami… → …mie­wa­łem jed­nak déjà vu

zwią­za­ne ze snami

 

– Wiesz co wtedy wi­dzia­łam? – rze­kła znie­nac­ka. → Raczej: – Wiesz co wtedy wi­dzia­łam? – spytała znie­nac­ka.

 

Mi­mo­wol­nie wy­cią­gnę­ła swoją rękę, jakby chcąc coś po­ka­zać. → Zbędny zaimek.

 

– … jak dźga mnie nożem. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

Tu do­tknę­ła za­ci­śnię­tą pię­ścią mocno swo­je­go serca. → Tu za­ci­śnię­tą pię­ścią mocno do­tknę­ła swo­je­go serca.

 

te ja­wie­nia pew­niej­sze, za­ha­cza­ją­ca nawet o wie­dzę… → Literówka.

 

de­lek­tu­jąc się świe­żym jak na oko­li­cę po­wie­trzem, słod­ką bryzą oraz ciszą po­ran­ka. → Czy ta historia ma miejsce nad morzem? Bo Gądowianka na to nie wskazuje.

 

pójść w stro­nę, którą wska­za­ła rze­ko­mo córka. → Literówka.

 

Choć byli na po­ło­wicz­nym od­lu­dziu… → Na czym polega połowiczność odludzia?

 

że­gna­jąc ją je­dy­nie po­ło­wicz­nym uśmie­chem.Połowicznym uśmiechem, czyli jakim?

 

to wiem, że jest pani wspa­nia­łą osobą. → …to wiem, że jest Pani wspa­nia­łą osobą.

 

Pew­nie już Pani do­wie­dzia­ła się, że o tym, iż żadna osoba nigdy nie zgi­nę­ła na marne, z mo­je­go dzien­ni­ka. → Pew­nie już Pani do­wie­dzia­ła się z mo­je­go dzien­ni­ka, że żadna osoba nigdy nie zgi­nę­ła na marne.

 

Do wszyst­ko dla Pani dobra. Literówka.

 

ko­niec koń­ców rze­czy­wi­ście tak zro­bi­ła.

Oka­za­ło się, że pismo było rze­czy­wi­ście jego. Po­twier­dzi­li to także spe­cja­li­ści.

Oka­za­ło się… → Powtórzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tematyka opowieści jest bardzo zapraszająca do nieco innego rozegrania. Mam poczucie, że pewne fragmenty, np. w sądzie, są zbyt rozwleczone. Nie przepadam też za infodumpami wklejonymi w dialog. Słowa byłego męża głównej bohaterki nie miały w sobie nic naturalnego. I ostatecznie, nic nie zostało wyjaśnione, chociaż rozwój akcji jest pod linijkę i dość łapotologicznie. Pomysł aż się prosi o eksperymenty z bardziej onirycznym przedstawieniem fabuły, nadać nieco bardziej zagadkowy ton. Fajny pomysł, można się jeszcze zastanowić nad rozegraniem treści. 

Skazanego za wielokrotne morderstwo prowadzą tak po prostu bez kajdanek? Mało prawdopodobne. Mam wrażenie, że nie wiesz, jak wygląda proces, warto by wcześniej sprawdzić, bo piszesz rzeczy, które nie są możliwe.

Stwierdzenie, że mordercy ratują ludzi przed piekłem jest delikatnie mówiąc dyskusyjne. Zresztą jaki ciężki grzech może popełnić staruszka?

Budujesz potwornie skomplikowane zdania, niektóre z nich nie mają sensu.

No, nie siadło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Okej, wiele już dość bezsensownych krytyk miało miejsce. Na wiele z nich nie ma jak odpowiadać, bo są to kwestie najzwyczajniej w świecie subiektywne. Ale tym razem padły stwierdzenia czysto deskryptywne i możliwe do zweryfikowania (w przeciwieństwie na przykład do kwestii tego, ilu zaimków się używa i czy w danym miejscu są “potrzebne”).

“Skazanego za wielokrotne morderstwo prowadzą tak po prostu bez kajdanek? Mało prawdopodobne.”

Tak, no, bo od razu, ot tak zamorduje sędziego gołymi rękami. I nikt go nie powstrzyma. Przecież traktowanie oskarżonego jak nieobliczalne zwierzę jest normalną i sprawiedliwą praktyką. A myślałam, że strażnicy w opowiadaniu są nazbyt przewrażliwieni.

“Mam wrażenie, że nie wiesz, jak wygląda proces, warto by wcześniej sprawdzić, bo piszesz rzeczy, które nie są możliwe.”

Rozumiem, że chodzi tylko o kwestie kajdanek, bo gdybyś naprawdę chciała, bym się nauczyła na błędach, to byś wskazała także inne nieścisłości.

Nie, wiem, może tak: https://www.youtube.com/watch?v=xlKiZn2j2KQ

A argumentu, że to w Ameryce, a w Polsce by wyglądało inaczej i zakuto by bez większego powodu kajdankami mordercę, oraz nie pozwolono by mówić ofiarom, nawet nie chcę słyszeć. (Przy czym takie twierdzenia także należałoby sprawdzić). Wolę być nierzetelna w przedstawianiu Polski i opisać ją na wzór relatywnie normalnego kraju. Jakbyśmy chcieli być wierni lokalnym realiom, to pewnie bym musiała napisać, że sędzią jest były agent Związku Radzieckiego, morderca dostał kilka lat, a matkę zamordowanej dziewczynki dojechała skarbówka, bo umorzony przez bank dług za kredyt na remont pokoju dla dziecka zinterpretowała jako dochód.

Od tego jest świat fantazji, żeby nieco idealizować rzeczywistość.

Mam wrażenie, że to ty bierzesz obraz morderców w kajdankach w sądzie z filmów o Hanibalu Lecterze. Ale nie wiem, w polskim sądzie faktycznie nie byłam, zwłaszcza na procesie seryjnego mordercy; może tam wszystko odbywa się na wzór amerykańskich thrillerów.

“Stwierdzenie, że mordercy ratują ludzi przed piekłem jest delikatnie mówiąc dyskusyjne.”

Jasne, powiem więcej: jest wręcz nieprawdziwe. Jestem ateistką, (a nawet antyteistką, jakby tego nie dało się wyczytać z opowiadania) ale nie przeszkadza mi to o religii myśleć i pisać, a nawet tworzyć eksperymenty myślowe dotyczące tego, co by się stało, gdyby dana religia była prawdziwa.

“Zresztą jaki ciężki grzech może popełnić staruszka?”

Ależ tak, przekroczenie pewnego wieku czyni cię odpornym na złe czyny. Nawet religii katolickiej, w której masz przerąbane na wieki za powiedzenie “O Jezu” bez powodu i powiedzenie przyzwalanie na “nieczyste” myśli. Czego nie rozumiesz, pisaku?

 

“Budujesz potwornie skomplikowane zdania, niektóre z nich nie mają sensu.”

No z tym stwierdzeniem to najtrudniej mi dyskutować, bo jest w największym stopniu subiektywne, ale spróbuję. Myślę, że obiektywnym wyznacznikiem jest średnia długość zdania. Ta nie odstaje od normy. Polecam sprawdzić w liczniku słów i porównać z innymi dziełami, zwłaszcza tymi, no, że tak powiem, chyba wychodząc trochę na pretensjonalną, dobrymi. https://countwordsworth.com/wordspersentence

 

 

Tak na marginesie, ciekawi mnie, w jaki sposób niektóre osoby funkcjonują na co dzień. A to niepotrzebny zaimek, a to ktoś się zachowuje “nielogicznie”. Pewnie niektórzy jak wchodzą do pierwszego lepszego budynku z szatnią u wejścia i widzą osobę w płaszczu, to wyskakują z krzykiem: “O kurwa, glicz w Matrixie” i wstawiają opowieść o tym na r/paranormal. Większość osób raczej by nie zwróciła na to uwagi, pomyślała, że danej osobie jest zimno; że może ma coś w kieszeniach, czego nie chce zostawiać w szatni; że może nie chce się fatygować z wracaniem po płaszcz do szatni; że uważa, iż w płaszczu lepiej wygląda… Ale widocznie fikcja musi bardziej realna od, cytując klasyka, prawdziwości.

 

BTW. tego wszystkiego nie piszę ani ze złośliwości, a coping uprawiam tylko w pewnym stopniu. Każdemu może się nie podobać każde dzieło, z jakiegokolwiek powodu. Jednak polecam, z życzliwości, zastanowić się, czy doszukiwanie się “dziur” i “niespójności”, czy najmniejszych tyci tyci “błędów” gramatycznych, które znajdują się w większości poważnych tekstów (jak np. całkowicie poprawna forma “wybuchła”), jest faktycznie sensowną krytyką, która pozwala autorom na tej stronie się rozwijać. Bo może się okazać, że to zwyczajnie strata czasu, zarówno komentujących, jak i twórców.

 

Z poważaniem

Gurgaon

Dobra, zauważyłam swój błąd w komentarzu. Rzecz jasna nie chodziło Irce Luz o moment, w którym Kokesh po prostu był sobie na sali, tylko wtedy, gdy był z niej wyprowadzany, i po tym, jak wyrok już zapadł. Jednak nawet wtedy zakładanie kajdanek od razu nie wydaje się potrzebne. Uciec mógłby dopiero po wyjściu z sali, wcześniej by wystarczyło, gdyby ktoś pilnował drzwi. [Zresztą i tak daleko by nie uciekł, ale wiadomo, lepiej unikać fatygi z gonieniem go, nawet przez chwilę]

 

Poza tym fakt, że nie o kajdankach nie było mowy, nie znaczy, że nie zostały w pewnym momencie założone. Nie jest to istotne i nie wpływa szczególnie na fabułę. (Oczywiście wiele rzeczy, które wpływu na fabułę nie miały, opisałam, co nie znaczy, że opisywać muszę dosłownie wszytko, zwłaszcza gdyby założenie kajdanków miałoby być taką oczywistością). Anna mogłaby dalej spróbować jego ręki, tyle że rzecz jasna skrępowanej kajdankami. Zwłaszcza że, z tego, co pamiętam, wyobraziłam sobie go wychodzącego w kajdankach, czego rzecz jasna sprawdzić nie można, jednak cóż… wolałam wspomnieć

 

Gdyby naprawdę chodziło o sugestie co do opowiadania, należałoby powiedzieć: “Wszystko fajnie, tylko brakuje niezwykle ważnej wzmianki o zakuciu w kajdany”, a nie “Nie ma kajdanek, naucz się, jak wygląda proces, zaorane i pora na CSa”.

Hmm, może najpierw przeczytaj komentarz, a potem odpowiadaj.

 

Myślę, że obiektywnym wyznacznikiem jest średnia długość zdania.

Raczej poprawność gramatyczna.

 

Jednak polecam, z życzliwości, zastanowić się, czy doszukiwanie się “dziur” i “niespójności”, czy najmniejszych tyci tyci “błędów” gramatycznych, które znajdują się w większości poważnych tekstów (jak np. całkowicie poprawna forma “wybuchła”), jest faktycznie sensowną krytyką, która pozwala autorom na tej stronie się rozwijać.

My tutaj uważamy, że jest.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tak na mar­gi­ne­sie, cie­ka­wi mnie, w jaki spo­sób nie­któ­re osoby funk­cjo­nu­ją na co dzień. A to nie­po­trzeb­ny za­imek, a to ktoś się za­cho­wu­je “nie­lo­gicz­nie”. Pew­nie nie­któ­rzy jak wcho­dzą do pierw­sze­go lep­sze­go bu­dyn­ku z szat­nią u wej­ścia i widzą osobę w płasz­czu, to wy­ska­ku­ją z krzy­kiem: “O kurwa, glicz w Ma­tri­xie” i wsta­wia­ją opo­wieść o tym na r/pa­ra­nor­mal. Więk­szość osób ra­czej by nie zwró­ci­ła na to uwagi, po­my­śla­ła, że danej oso­bie jest zimno; że może ma coś w kie­sze­niach, czego nie chce zo­sta­wiać w szat­ni; że może nie chce się fa­ty­go­wać z wra­ca­niem po płaszcz do szat­ni; że uważa, iż w płasz­czu le­piej wy­glą­da… Ale wi­docz­nie fik­cja musi bar­dziej re­al­na od, cy­tu­jąc kla­sy­ka, praw­dzi­wo­ści.

Wystaw sobie, Gurgaon, że szatnia jest w sądach obowiązkowa. Znajduje się w holu, tuż przy wejściu i każdy ma obowiązek zostawić tam płaszcz/ kurtkę/ futro (niezależnie od zawartości kieszeni okrycia wierzchniego, ani osobistego odczucia, jak świetnie w nim wygląda) nawet kiedy nie wchodzi do sali na rozprawę, a tylko udaje się do sekretariatu, aby o coś zapytać lub poprosić o jakieś zaświadczenie.

 

Jed­nak po­le­cam, z życz­li­wo­ści, za­sta­no­wić się, czy do­szu­ki­wa­nie się “dziur” i “nie­spój­no­ści”, czy naj­mniej­szych tyci tyci “błę­dów” gra­ma­tycz­nych, które znaj­du­ją się w więk­szo­ści po­waż­nych tek­stów (jak np. cał­ko­wi­cie po­praw­na forma “wy­bu­chła”), jest fak­tycz­nie sen­sow­ną kry­ty­ką…

Twoja życzliwośc, Gurgaon, jest wzruszająca. Owszem obie formy wybuchnęławybuchła są poprawne, tyle że czasownik wybuchnęła zarezerwowany jest dla istot żywych (kobieta wybuchnęła gniewem), natomiast wybuchła dla rzeczowników nieżywotnych (na placu wybuchła bomba).

Pragnę Cię też uspokoić, że możesz pisać co chcesz i jak chcesz, bez obaw, że zostaną Ci wytknięte dziury i nie­spój­no­ści, czy tycie błę­dy gra­ma­tycz­ne, albowiem pod swoimi przyszłymi opowiadaniami moich komentarzy już nie znajdziesz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Wystaw sobie, Gurgaon, że szatnia jest w sądach obowiązkowa.”

 

Nie jest. A nawet jeśli jest w każdej szatni na świecie, to nie jest w sądzie we Wrocławiu (a w nim ma miejsce akcja opowiadania), a sama byłam tam na rozprawie, podczas której miałam nawet nie płaszcz, tylko kurtkę. I tak samo z zaświadczeniem o niekaralności, po które przyszłam.

A jakby było, że kłamię, to jest tu pierwsze lepsze nagranie z rozprawy sądowej w Polsce: https://www.youtube.com/watch?v=85hFi8jVsMc

 

A jakby było, że tamto video się nie liczy, bo to nie rozprawa o morderstwo (czego rzecz jasna nie powiedziałaś, bo powiedziałaś “w sądach szatnie są obowiązkowe” i kropka), to tutaj jest nagranie z rozprawy w sprawie zabójstwa: https://www.youtube.com/watch?v=vvuRodh69SE

Większość osób nie ma na sobie płaszczy, są w garniturach, lecz co najmniej kilka osób ma na sobie czy to kurtki, czy właśnie płaszcze.

 

Gdzie to tak was zmuszają do rozbierania się w sądach? Nie jest to lekkie nadużycie władzy?

 

“czasownik wybuchnęła zarezerwowany jest dla istot żywych (kobieta wybuchnęła gniewem), natomiast wybuchła dla rzeczowników nieżywotnych (na placu wybuchła bomba).”

 

Nie jest. Tu mogłabym zakończyć. Można jednak wpisać w Wikiźródła przykłady wyraz “wybuchła” i znaleźć mnóstwo przykładów wyrażeń typu “ kobieta wybuchła płaczem” itp.

https://pl.wikisource.org/wiki/Potworna_matka/Cz%C4%99%C5%9B%C4%87_pierwsza/IX

https://pl.wikisource.org/wiki/Hrabina_Charny_(1928)/Tom_II/Rozdzia%C5%82_XXXVII

https://pl.wikisource.org/wiki/Tomasz_Rendalen/XXII

https://pl.wikisource.org/wiki/Gdyby_nie_kobiety/Rozdzia%C5%82_V

https://pl.wikisource.org/wiki/Ksi%C4%85%C5%BCka_z_obrazkami_bez_obrazk%C3%B3w/Dwudziesty_wiecz%C3%B3r

https://pl.wikisource.org/wiki/Pami%C4%99tnik_ch%C5%82opca/Matka_Frantiego

https://pl.wikisource.org/wiki/Wrogowie_kobiety/II

https://pl.wikisource.org/wiki/Tomasz_Rendalen/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87

https://pl.wikisource.org/wiki/Bracia_Karamazow/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87

https://pl.wikisource.org/wiki/Wojna_i_pok%C3%B3j_(To%C5%82stoj,_1894)/Tom_I/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87

Inb4 ctr + f z wybuchł i będzie łatwo znaleźć.

Nawet Mirosław Bańko [https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wybuchnac;15713.html] nie mówi nic o tym, by forma “wybuchła” w odniesieniu do istot żywych była niepoprawna. Mówi jedynie na odwrót, że wyrażenie “bomba wybuchnęła” nie pojawia się. (Nie że jest błędne, tylko że się nie pojawia). Natomiast zasadniczo nie powinno nas to interesować, jaką formę za poprawną uznają choćby najbardziej poważani profesorowie. Oni jedynie kodyfikują powszechne użycie języka. A ja wykazałam, ze forma “wybuchła płaczem” itp. jest używana, i to nie w wypracowaniach Kacperka z trzeciej ce czy w artykule “Kobiecych spraw” pod tytułem “Czy twoje upławy świadczą o stresie pourazowym”, tylko w poważnych kawałkach literatury.

 

Mamy jeszcze większe złoto: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Wybuchnal-czy-wybuchl;20514.html

 

“… a ich użycie nie zależy od znaczenia”.

 

Rzecz jasna, jak już mówiłam, słowa “ekspertów” od języka nie można traktować jako świętości, zwłaszcza w tym przypadku, w którym jeden mówi coś zupełnie sprzecznego z drugim. Ale wolałam wspomnieć.

 

“Pragnę Cię też uspokoić, że możesz pisać co chcesz i jak chcesz, bez obaw, że zostaną Ci wytknięte dziury i niespójności, czy tycie błędy gramatyczne, albowiem pod swoimi przyszłymi opowiadaniami moich komentarzy już nie znajdziesz.”

 

A nie, nie ma problemu. I tak dziękuję, za odwalenie za mnie roboty za darmo przy tym opowiadaniu.

 

Raczej poprawność gramatyczna.”

Poprawność gramatyczna jest wyznacznikiem…. cóż… poprawności gramatycznej. A mowa była o “budowaniu potwornie skomplikowanych zdań”. Te rzeczy nie są ze sobą związane. “Poszłem do sklepu” potwornie skomplikowanym nazwać nie można, a jest bez wątpienia niepoprawne. Istnieją zaś zdania, przy których zrozumieniu trzeba się nagłowić, ale są w stu procentach poprawne gramatycznie.

Gurgaon, w kwestii technicznej: wrzucanie przez tę samą osobę, włącznie z autorem opowiadania, kilku komentarzy jeden pod drugim, jest źle widziane, m.in. dlatego, że liczba widocznych komentarzy jest technicznie ograniczona. Lepiej edytuj ten pierwszy, możesz zaznaczać kolejne edycje.

 

Co do “Tak na marginesie, ciekawi mnie, w jaki sposób niektóre osoby funkcjonują na co dzień. A to niepotrzebny zaimek, a to ktoś się zachowuje “nielogicznie”. Pewnie niektórzy jak wchodzą do pierwszego lepszego budynku z szatnią u wejścia i widzą osobę w płaszczu, to wyskakują z krzykiem: “O kurwa, glicz w Matrixie” i wstawiają opowieść o tym na r/paranormal.” Wyobraź sobie, że osoby, które widzą niepotrzebne zaimki, funkcjonują na co dzień zupełnie normalnie. Po prostu mają trening w zauważaniu niepotrzebnych zaimków, więc je zauważają. Uważasz, że zawodowy redaktor i korektor płci dowolnej nie może funkcjonować normalnie? A nauczyciel matematyki albo chemii, który widzi natychmiast błąd w rówaniu, rachunkach czy wzorze chemicznym może? Prawnik, który widzi bubel prawny? Lekarz, który widzi objaw choroby? To wszystko jest wyłącznie kwestia wiedzy i praktyki.

 

Co do opowiadania: przeczytałam, uczucia mam mieszane, pomysł jest, ale wykonanie mnie nie porwało, niemniej, prawdę mówiąc, kiedy zobaczyłam ton Twoich odpowiedzi na krytykę, przestało mi się chcieć wskazywać miejsca, które mnie nie zachwyciły. Wytknę tylko jedno: nie ma szans, żeby proces, nawet w przypadku, kiedy podejrzany przyznał się do winy, odbył się tydzień po jego zatrzymaniu.

http://altronapoleone.home.blog

Nie wiem, czy mogą normalnie funkcjonować nauczyciele chemii czy prawnicy, ale na pewno nie mogą normalnie funkcjonować osoby, które dosłownie traktują nawet największą i ewidentnie złośliwą hiperbolę. Ale jak już mam być całkowicie poważna, to już samo wyłapywanie wszystkich problemów nie powinno sprawiać problemów w życiu; sama wiem, że jeśli ktoś mówi "poszłem" zamiast "poszedłem", popełnia błąd, i jakoś z tego powodu nie umieram. Jeśli jednak recenzent sam się przyznaje, że tyci tyci pseudo-błędy pokroju całkowicie poprawnego "wybuchła" "utrudniają mu lekturę", to chyba trudno nie zadać sobie pytania, jak ktoś taki funkcjonuje w życiu (nawet jeśli to pytanie jest jedynie złośliwą przesadą). A, i jeszcze jedno. Porównywanie wychwytywania bubli chemicznych i prawnych do tych językowych jest błędne i zwodnicze, a na pewno w tym kontekście. Ludzie nie mówią o chemii lub o prawie 24 godziny na dobę, podczas gdy językiem takim czy innym posługują się niemal cały czas. Podejrzewam, że niejeden prawnik lub chemik przyznałby, że nie wytrzymałby, gdyby cały czas musiał słuchać laików wypowiadających się w jego dziedzinie ekspertyzy.

No a co do tygodnia, to faktycznie mój błąd, który zaraz poprawię. Coś takiego nie mogłoby mieć miejsca nawet w normalnym i praworządnym kraju; przy czym opóźnienia w sprawie są rzadsze i mniejsze w dobrze funkcjonujących demokracjach.

 

Literatura powinna być pisana poprawnie, więc nie bardzo rozumiem, dlaczego wyłapywanie błędów ma być jakąś politowania godną perwersją. Oczywiście, że błąd lekarza albo prawnika ma znacznie większe znaczenie społeczne, niemniej to nie znaczy, że nauki humanistyczne należy olewać i nie dbać w nich o poprawność. Mnie np. okropnie irytuje dezynwoltura w traktowaniu konsekwencji zmian w historiach alternatywnych i już kilka razy na konwentach miałam prelkę pt. “Kiedy historyk robi facepalm” – bo podejście jest właśnie takie: jeśli ktoś palnie babola z fizyki, chemii czy biologii, to wszyscy mu to wytykają, a jeśli ktoś napisze nietrzymającą się kupy historię alternatywną, to wszyscy mają na to wywalone. I to jest nie okej.

Dlatego nie okej w literaturze jest też niepoprawne pisanie.

Natomiast z własnego doświadczenia wiem, że część redaktorów nie lubi form “otwarła” i “wybuchła”. Ja za tą drugą też nie przepadam, ale pierwsza jest dla mnie naturalna. Podobno to po części regionalizmy, ale nie zagłębiałam się w to jakoś bardzo mocno.

 

Miło, że połączyłaś komentarze :)

 

Podrzucam poradnik, w którym zebrałam kiedyś portalowe dziwactwa, porady survivalowe i tak dalej: Portal dla żółtodziobów

http://altronapoleone.home.blog

A, nie, nie, wychwytywanie błędów jest jak najbardziej okej, wręcz przeciwnie: jak się robi to za darmo i z własnej woli, to cóż… nie chcę być cyniczna po raz kolejny, ale dla mnie taki deal jest świetny. Tylko nie można z tym przesadzać i doszukiwać się błędów dosłownie wszędzie. Jeśli rażą w oczy i faktycznie utrudniają lekturę, jasne, ale jak są to kwestie dyskusyjne, w sensie coś mi zgrzyta, ale nie wiem, czy to błąd, albo jak jakieś wyrażenie pojawia się w innych tekstach, albo jak to jest jakaś “nieścisłość”, dla której dość racjonalne wyjaśnienie można znaleźć w dwie sekundy, to cóż… Z niczym nie można przesadzać. Lepiej poruszyć kwestie w większym stopniu wpływające na jakość dzieła. To tak, jakby krytykując film, ktoś poświęcił 5 procent czasu na poruszenie kwestii emocji, filozofii, idei, budowania napięcia itp., a 95 procent czas poświęcił na doszukiwanie się niewłaściwych osób w kadrze, tego, że w jednym ujęciu aktor podnosi coś lewą ręką, a w następnym prawą itp. Jasne, jak komuś taki rodzaj recenzowania sprawia przyjemność, niech to robi, jednak jeśli celem jest pomoc autorom w wyszkoleniu warsztatu, to chyba ma tu miejsca… jak by to powiedzieć… niewłaściwa alokacja zasobów.

A z porównaniem do błędów z chemii czy prawa nie chodziło mi o to, że są bardziej ważne, tylko o to, że rzadziej ma się z nimi do czynienia, ponieważ o chemii, fizyce itp. laicy mówią mało. A językiem, chcąc nie chcąc, posługuje się każdy, w zasadzie codziennie. Więc jest większe prawdopodobieństwo, że na co dzień będzie czuł irytację, jak to się mówi dość nieładnie, “grammar nazi”, niż że będzie to czuł znawca chemii, matematyki itp.

Powiem tak: te kilka lat na portalu pozwoliło mi poznać m.in., co czytelników irytuje, co pozwala trochę brać pod uwagę oczekiwania odbiorców. Czasem drobiazgi, na które sama bym nie zwróciła uwagi. Co do zaimków – przekonałam się, że należy je tępić. Nie do wszystkich uwag czytelników się stosuję, ale przynajmniej te niezbyt popularne wybory są świadome.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka