- Opowiadanie: Maldi - Wszystko już było

Wszystko już było

Jest to opowiadanie, które zdobyło II nagrodę na V Konkursie Nadszaniec Fantastyki w Zamościu w 2015 r. Opowiada o trudach wypalonego pisarza usiłującego wpaść na oryginalny pomysł w świecie, w którym praktycznie każdy możliwy tekst został już napisany. W Internecie odkrywa on ogłoszenie o tajemniczym wynalazcy, który może spełnić jego marzenie. Mistrz Maron wyrusza więc do miasta, w którym mieszka, nie jest jednak w stanie przewidzieć konsekwencji tego spotkania...

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wszystko już było

Mistrz Maron był pisarzem. I na tym zasadzał się jego największy problem.

U schyłku wieku dwudziestego pierwszego napisano już praktycznie wszystko, co można było napisać. Nieuchronnie, jak zbrodnia pociągała za sobą karę, komputerowy System Kontroli Twórczości Współczesnej, zastępujący wymarły zawód krytyka literackiego, wykrywał rażąco oczywiste nawiązania, świadome bądź nieświadome. Nie sposób było wpaść na taki pomysł, wysunąć taki problem, czy też zastosować tak surrealistyczny styl, by nie powielić tego, co już istnieje.

Jedyną, nie do końca wyeksploatowaną gałęzią literatury była fantastyka, cierpiała ona wszakże na bolączkę zupełnej fikcyjności, lecz nieprawdopodobna wręcz ilość tekstów i na nią ściągała przerażającą wizję wyczerpania możliwości twórczych.

Mistrz Maron żył, karmiąc się pożywką duchową. Pochłaniał wielkich mistrzów literatury – i sam też, ku własnej rozpaczy, zaczął szybko doświadczać przymusu by tworzyć. W młodości udało mu się spłodzić kilka oryginalnych utworów, teraz natomiast cierpiał katusze wszystkich żyjących pisarzy – braku niewyświechtanych tematów. Literackie wypalenie. 

Maron przesiadywał więc nocami przed komputerem, pisząc coraz to nowe opowiadania (o powieści nie miał nawet odwagi myśleć) i jego trudy, wysiłki, genialne pomysły – okazywały się, czymś, co już było. W trakcie innych nocy śnił natomiast, że napisze utwór niepowtarzalny – i kiedyś, w jakiejś księgarni, gdzieś w Internecie ujrzy… swe nazwisko na okładce. Odbijając się od kolejnych prac, rzucając kobiety, którymi się nie interesował – marzył tylko o jednym: by jeszcze raz od czasów pacholęctwa napisać coś, czego jeszcze nie było.

Młodość przemijała. Włosy mu tu i ówdzie posiwiały, stał się odludkiem, głos mu ochrypł, oczy poddały się w końcu i zażądały okularów – a on żywił się wciąż tą jedną nadzieją. Lecz pomysły nie przychodziły mu już do głowy tak ochoczo. Zaczynał powoli wierzyć, że to wszystko jest spiskiem, że w rzeczywistości ktoś nie pozwala na rozwój literatury, że obecne zdegradowanie fantastyki do poziomu blagi to czyjś chytry wybieg… A właśnie? Może by spróbować tej wyklętej gałęzi? Chociaż… i ci nieliczni, którzy próbowali jeszcze zaistnieć ze swoją twórczością fantasy odbijali się najczęściej od niezawodnego muru Systemu Kontroli Twórczości Współczesnej.

W końcu Mistrz Maron na skraju rozstroju nerwowego uczynił coś, co zawsze uważał za niegodne prawdziwego pisarza – wejdzie na stronę osławionego kontrolera i zajrzy – tylko zajrzy, jakie tytuły ostatnio zostały zaakceptowane, jako naprawdę oryginalne. Ot, zajrzy, zobaczy i… się zainspiruje.

Tak też uczynił. I ujrzał? Zgrozę! „Mężny Brokuł ratuje piękną Brukselkę ze szponów krwiożerczego Kalafiora” – bajka dla dzieci. „Dlaczego krwiożerczego?” – zastanawiał się Mistrz Maron. I dalej: „Metafizyka słupa ulicznego” – to traktat filozoficzny; „Węgiel i tlen złączeni jednym żarem” – romans homoseksualny; „Labirynt Nory” – powieść detektywistyczna; „Seryjny morderca, Człowiek-Rekin powraca” – kryminał; „W obronie wykorzystywanych krzeseł” – z opisu dowiedział się, że istnieje ruch publiczny domagający się uznania praw krzeseł, rzekomo dyskryminowanych przez ludzi („Zobacz, czy fajnie jest siedzieć na tobie!” – to sztandarowe hasło aktywistów).

Już miał trzasnąć pięścią w wyłącznik komputera, gdy ujrzał na bocznym pasku reklamę: „Niesamowity wynalazek Arnolda Andeżina spełnia wszystkie marzenia!” Klikał w klawisze coraz bardziej drżącymi palcami. Gorączkowo wczytywał się w ofertę i niemal bezwiednie otworzył swoją skrzynkę pocztową. Zaczął pisać chaotyczny list do tajemniczego wynalazcy. O tak, ręce mu się trzęsły. Niemal natychmiast otrzymał odpowiedź. „Ależ oczywiście, istnieje możliwość wypróbowania mojego wynalazku. Co więcej, pan jako pierwszy z zainteresowanych, zyska ją za darmo”.

Za darmo? Za darmo? Wynalazek, który spełnia marzenia? I może go wypróbować zupełnie z a d a r m o ? Jego wrodzony sceptycyzm w tej chwili nie miał jakoś zbyt wiele do powiedzenia. Nie ma nic do stracenia! Czym prędzej spakował najpotrzebniejsze rzeczy, powiadomił telefonicznie wynalazcę, że jeszcze dzisiaj ma zamiar złożyć mu wizytę, po czym opuścił mieszkanie w nowoczesnym budynku stolicy Lechistanu i państwową koleją wyprawił się do odległego miasta Lodzi.

Jak to z państwową koleją Lechistanu bywa, podróż zajęła mu trzy dni, przy czym Andeżin wyrozumiale zapewniał go podczas każdej telefonicznej rozmowy, iż czeka na Mistrza cierpliwie i nie ominie go przywilej pierwszego z zainteresowanych.

Po trzech męczących dniach, spania w wysoce niewygodnej pozycji, jedzenia psiej karmy i chodzenia za potrzebą do szaletów z wiecznie opadającą klapą, pociąg wreszcie wtoczył się na peron w Lodzi.

Zaledwie drzwi się otwarły Mistrz Maron, nie zważając na niezbyt przyjemny zapach, jaki wytwarzał, ani na poplamione psią karmą ubranie udał się czym prędzej pod wskazany mu przez wynalazcę Andeżinę adres.

Okazało się, że Arnold mieszka w starodawnej (bo ceglanej) kamienicy. Mistrz odnalazł na domofonie jego nazwisko i nacisnął sterczący tuż obok niego guziczek.

W górze rozległ się dźwięk dzwonka.

– Kto tam?

– To ja, Mistrz Maron…

– Ach to pan. Pierwszy… Niech pan wchodzi. Mieszkam na drugim piętrze. Drzwi numer trzynaście.

Zaterkotał elektryczny zamek. Maron sapiąc wdrapał się na drugie piętro.

Arnold Andeżin już na niego czekał. Był to człowiek około pięćdziesiątki, niski, z dużym brzuchem. Miał bujny, czarny wąs czaszkę natomiast całkiem łysą. Obrzucił Mistrza rozbawionym spojrzeniem swych świńskich oczek, gdyż jego aparycja skonfundowała lekko Marona.

– To pan jest tym wynalazcą? Arnoldem Andeżinem?

– Tak to ja. A czy pan jest Mistrzem Maronem?

– Owszem…

– Zatem wszystko się zgadza. Zapraszam, niech pan wejdzie do środka…

Mistrz Maron znalazł się w zagraconym mieszkaniu. Każdy kąt był zastawiony jakimś żelastwem i tekturowymi pudłami.

– Niech pan wejdzie do salonu. Tam znajduje się mój wynalazek.

Mistrz Maron nie zważał na bałagan. Od razu skierował się do salonu. Było to pomieszczenie najbardziej zagracone ze wszystkich; wszędzie walały się stosy papierów, zwoje kabli i góry jakichś tajemniczych aparatur. A na środku z kolei stał on – wynalazek, potrafiący spełniać wszystkie życzenia. Był to fotel z zamontowanym na zagłówku oplecionym przewodami, wykonanym z białego plastiku hełmem. W zasadzie niewiele więcej. Obok znajdowało się biurko z kilkoma stojącymi na nim monitorami i klawiaturą.

– Niech pan siada. – Zachęcił go Andeżin.

Maron spoczął więc z niepokojem na fotelu i wsunął głowę w głąb białego hełmu.

– Jakie jest więc pańskie marzenie?

– Chciałbym napisać moją, tylko moją książkę… Taką, której jeszcze nie było.

– Ach, więc pisarz? W dzisiejszych czasach pisarze szybko kończą karierę… Najczęściej w psychiatryku. Kto wie, może z pana powodu wznowią nawet wręczanie literackiego Nobla? – Mówił Andeżin, przebierając palcami po klawiaturze.

Lecz Maron nie zważał już na niego. Zamknął oczy, skupiając się na swojej wymarzonej książce.

I nie siedział już na fotelu w zagraconym salonie Arnolda Andeżina. Otaczała go jasność. Czysta biel, nierażąca wszakże w oczy. Odwrócił się. Za sobą ujrzał otwarte drzwi. Unosiły się one bezpośrednio w owej przestrzeni, mniej więcej na tym samym poziomie, na którym stał i on. Zmarszczył brwi. Za drzwiami zobaczył fotel, fragment salonu i Andeżina pakującego się w jego biały świat.

Wynalazca postawił stopy na nierzeczywistym gruncie. W ręku trzymał książkę w brązowej okładce.

– Udało się? – zapytał Mistrz Maron.

– Oczywiście.

– Ale… gdzie my w ogóle jesteśmy?

– W pańskiej książce. O, tej tutaj – wręczył mu ją.

Mistrz Maron odebrał ostrożnie swoją książkę.

– I my jesteśmy… w niej? I zarazem stoimy tu i rozmawiamy?

– Owszem. Jesteśmy w niej. Ta biała przestrzeń natomiast to tylko wizualizacja. Właściwie to będzie pan w niej sam, ponieważ ja tu wszedłem tylko na chwilkę. Jest pan pierwszym pisarzem, który znalazł się w wnętrzu swojej własnej książki!

Mistrz Maron przekartkował owo niesamowite dzieło.

– Ale przecież… Oszukał mnie pan! W tej książce nic nie ma! Same białe kartki!

Andeżin zaśmiał się. Zaczął się powoli zmieniać. Najpierw brzuch mu zmalał, a następnie urósł i nabrał demonicznych rysów twarzy.

– Ależ ona jest jeszcze niezapisana! – śmiał się – jak to? Dalej pan nie rozumie?

Wyświechtana koszula Andeżina rozrosła się, wypiękniała i przemieniła w czarną, wyściełaną czerwoną podbitką szatę.

Maron rzucił się w stronę drzwi, lecz te zamknęły mu się przed nosem, stając się jak wszystko wokół – bielą. A tymczasem szyderczy śmiech Andeżina rósł wciąż i potężniał, uderzając wibrującym łomotem w uszy Marona.

– Niech mnie pan wypuści!

– Wypuścić? Teraz? Kiedy zabawa się dopiero zaczyna? W życiu!

– Kim pan jest? – niemal szlochał Mistrz Maron.

– Jestem ostatnim z dżinów. Wcieleniem diabła, jak pan woli. I wie pan co? Bardzo spodobał mi się pomysł uwięzienia pisarza w jego własnej książce. Cóż, można to traktować jako zemstę za te wszystkie dzbanki w których więziono nasz ród. Dlatego tu pana ściągnąłem. Jest pan odpowiednim człowiekiem. A ów wynalazek? Mamy czasy, jakie mamy. Czegóż nie wymyślą ci naukowcy? Każdy, wystarczająco zdesperowany w to uwierzy. Wynalazek spełniający wszystkie marzenia! To brzmi niemal jak reklama sklepu zoologicznego, próbującego sprzedać złote rybki. 

– Co ty chcesz ze mną zrobić?!

– Cóż, będę obserwował twoje losy. Sprzedam cię gdzieś, jako pamiętnik. A właściwie tę książeczkę.

Brązowy wolumin wyrwał się z rąk Mistrza Marona i poszybował w stronę Andeżina, który złapał go zręcznie.

– Nie pozostaje mi nic innego – rzekł – jak życzyć ci spełnienia marzeń.

Koniec

Komentarze

Finał mi się spodobał, jest perfidny i zostawia duże pole dla wyobraźni czytelnika. 

Natomiast początek wydał mi się nurzący. Mistrz studiuje mistrzów, a większość opowieści stanowi ponawiane omawianie Systemu Kontroli Twórczości Współczesnej.

Lożanka bezprenumeratowa

Mnie początek nie znużył, głównie ze względu na lekkość języka i klimatu. Odnoszę wrażenie, że opowiadanie mogłoby być osadzone w teraźniejszości, a Maron być po prostu wypalonym pisarzem i tekst nic by na tym nie stracił, tak więc stworzona przez autora wizja przyszłości wydaje mi się niewykorzystana. 

Cześć!

 

Przeczytałem. I nie do końca jestem usatysfakcjonowany. Dobra, to jest fantastyka, ale tak naprawdę tylko dżin odgrywa tutaj jakąkolwiek rolę, poza byciem pretekstowym sztafażem. I nawet w sumie nie wiem, do czego tło miałoby być pretekstem, bo fantastyka i tak jest, a reszta to niewykorzystane rekwizyty. Ale spoko, tutaj się czepiam, bo miałem nadzieję na coś innego, niż dostałem :) Eh, te oczekiwania ;)

Spójrzmy więc co my tu mamy. Wypalony pisarz, w świecie w którym Lechistan ma zaawansowane algorytmy do kontroli dzieł przed publikacją, a koleś wierzy w maszynę do spełniania marzeń. Dżin perfidny, motyw z uwięzieniem w książce jest fajny, jednak w jaki sposób to spełniło marzenie Marona? A jeśli nie tak miało być, i wcale nie spełniło, tylko dżin go oszukał, to nie rozumiem dlaczego akurat Maron stał się ofiarą? Dżin mówi na końcu, że ściągnął Marona, bo jest odpowiednim człowiekiem dla jego niecnego zamiaru, a ja nie do końca pojmuję dlaczego właśnie on. Bo chciał pisać i być oryginalny? Nie wiem, muszę to przetrawić.

Masz też trochę błędów interpunkcyjnych i kilka innych do poprawy.

Poniżej kilka uwag.

 

Co gorsza, zgodnie z ogólnopaństwowym porozumieniem ustanowiono System Kontroli Twórczości Współczesnej, który w wyjątkowo przemyślny sposób analizował nadesłane doń dzieła – a był to wymóg, przed ich publikacją – i znalazłszy nawiązanie do twórców kanonu odrzucał utwór jako plagiat.

To powyżej jest powtórzeniem informacji. Przecież chwilę wcześniej mamy:

U schyłku wieku dwudziestego pierwszego napisano już praktycznie wszystko, co można było napisać. Nieuchronnie, jak zbrodnia pociągała za sobą karę, komputerowy System Kontroli Twórczości Współczesnej, zastępujący wymarły zawód krytyka literackiego, wykrywał rażąco oczywiste nawiązania, świadome bądź nieświadome. Nie sposób było wpaść na taki pomysł, wysunąć taki problem, czy też zastosować tak surrealistyczny styl, by nie powielić tego, co już istnieje.

Już na samym początku mówisz mi o tym, tłumacząc co robi system kontroli. Potem powtarzasz to samo, ale w sposób infodumpowy – w tym miejscu się własnie zatrzymałem w trakcie lektury, bo pomyślałem sobie: przecież ja to już wiem, dopiero co czytałem trzy zdania wyżej na ten temat. Trzeba było odpuścić tę łopatę :)

 

Już miał trzasnąć pięścią w wyłącznik komputera, gdy ujrzał na bocznym pasku reklamę: „Niesamowity wynalazek Arnolda Andeżina spełnia wszystkie marzenia!” Klikał w klawisze coraz bardziej drżącymi palcami, w miarę, jak wczytywał się w ofertę i jak, niemal bezwiednie otworzył swoją skrzynkę pocztową i zaczął pisać chaotyczny list do tajemniczego wynalazcy.

Z tym zdaniem jest coś ewidentnie nie tak, jak powinno. Przecinki wprowadzają chaos, ale cała konstrukcja trzeszczy.

 

Czym prędzej spakował najpotrzebniejsze rzeczy, powiadomił telefonicznie wynalazcę Andeżinę, że jeszcze dzisiaj ma zamiar złożyć mu wizytę, po czym opuścił swe mieszkanie w nowoczesnym budynku stolicy Lechistanu i państwową koleją wyprawił się do odległego miast Lodzi.

Po co dookreślasz, przecież tam jest jeden wynalazca, nie trzeba jego nazwiska jak mantry powtarzać. I zjadło “a” w pogrubionym słowie na końcu.

 

W końcu, po trzech męczących dniach, spania w wysoce niewygodnej pozycji, jedzenia psiej karmy i chodzenia za potrzebą do szaletów z wiecznie opadającą klapą, pociąg wreszcie wtoczył się na peron w Lodzi.

Dziwnie brzmi “w końcu” i “wreszcie” w jednym zdaniu.

 

Zaledwie drzwi się otwarły Mistrz Maron, nie zważając na niezbyt przyjemny zapach, jaki wytwarzał, ani na poplamione psią karmą ubranie udał się czym prędzej pod wskazany mu przez wynalazcę Andeżinę adres.

Pierwsze pogrubione jest dziwne. Wytwarzał zapach? Może lepiej byłoby roztaczał? A drugie to mantra ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

W opowiadaniu kryją się smaczki, które nie zostały moim zdaniem w pełni wykorzystane, albo ich zastosowanie jest po prostu losowe. Zaczynając od nazwania Polski Lechistanem (jest to zresztą nazwa nadal stosowana w języku perskim i pokrewnych), a kończąc na motywie mszczącego się dżina. Jakiś zamysł głębszy jest, ale coś się nie do końca komponuje. Czemu świat przyszłości? Na chybcika rozumiem, że chodzi o Polskę pod wpływem islamu (swoją drogą bardzo naiwna wizja), ale co ma do tego literatura? Znając co nieco np. radykalne klimaty islamu – jako taka literatura piękna mogłaby być zakazana w ogóle. Jest jeszcze trochę do przemyślenia w tym opowiadaniu, aby zyskało więcej spójności. 

Ciekawe opowiadanie, chociaż mam wrażenie, że czegoś brakowało. Poza tym czytało się płynnie i przyjemnie. :3

 

Deirdriu, wątpię, żeby chodziło o nawiązanie do islamu. Po prostu Lechistan to też żartobliwa nazwa, której używa się, przedrzeźniając ,,turbolechitów”. Najzwyczajniej w świecie chodzi o dystopijne imperium przyszłości.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Miś przeczytał i zgadza się ze zdaniem autora i tytułem, że wszystko już było i trudno czymś zaskoczyć czytelnika. Miś spotkał tę opinię w wielu komentarzach do przeczytanych opowiadań.

Barbarian – zastosowanie dżinów plus Lechistan sugeruje wschodnie klimaty. A turbosłowianie stosują też nazwę Lechia. Trochę mnie śmieszy jeśli stosują Lechistan. Takie wątpliwości powodują brak spójności w świecie przedstawionym. Komuś innemu może to nie przeszkadzać, ale mi już tak ;)

Jak na tekst, który napisałeś mając szesnaście lat, jest nieźle, tylko nie pojmuję, na czym polegało spełnienie marzeń pisarza…

Muszę też wyznać, że wolałabym przeczytać coś, co napisałeś teraz.

Wykonanie, niestety, do najlepszych nie należy.

 

jesz­cze wybić się ze swoją twór­czo­ścią fan­ta­sy od­bi­ja­li się… → Nie brzmi to najlepiej.

 

pan jako pierw­szy z za­in­te­re­so­wa­nych, zyska ją za darmo.” → …pan jako pierw­szy z za­in­te­re­so­wa­nych, zyska ją za darmo”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

I może go wy­pró­bo­wać zu­peł­nie z a d a r m o ? → Dodatkowe spacje sprawią, że zapis będzie bardziej czytelny: I może go wy­pró­bo­wać zu­peł­nie  z a d a r m o?

 

po czym opu­ścił swe miesz­ka­nie… → Zbędny zaimek. Chyba nie mieszkał w cudzym mieszkaniu.

 

nie omi­nie go przy­wi­lej Pierw­sze­go z Za­in­te­re­so­wa­nych. → Dlaczego wielkie litery?

 

Tam znaj­du­je się mój wy­na­la­zek.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Czy­sta biel, nie ra­żą­ca wszak­że w oczy. → Czy­sta biel, niera­żą­ca wszak­że w oczy.

 

Mamy czasy, jakie mamy.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

A wła­ści­wie ksią­żecz­kę. → A wła­ści­wie ksią­żecz­kę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Przyjemne i nieco nieoczekiwane, bardzo dobry tekst jak na 16 lat. Wizja mistrza alienującego się w sieci pod koniec XXI jest nieco osobliwa, ale to fantastyka, więc ujdzie, zwłaszcza że tekst ma w sobie pewną lekkość. Motyw z dżinem sympatyczny i nieco humorystyczny, taki z dystansem, pasuje do reszty. Nie pasuje za to – przynajmniej mi – motyw z pociągiem, bo jest bardziej szyderczy niż lekki. Kilka rzeczy rzuciło mi się w oczy, ale widzę, że inni czytelnicy mnie ubiegli.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Pissanie o tym, że wszystko już było, też już było ;)

Początek trochę rozwlekły, zakończenie zaskakujące, choć tak na granicy zawieszenia niewiary. Cholernie naiwny był ten niespełniony pisarz.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Podobnie jak w Twoim drugim opowiadaniu widzę tu potencjał: masz pomysły, piszesz stylistycznie bardzo przyzwoicie (choć tu i interpunkcja, i styl bardziej szwankują, ale zwalam to po części na różnicę czasu dzielącą te dwa teksty), ale czegoś brakuje. Tu jest dość rozwlekły początek, a potem bardzo przyspieszona akcja, w zasadzie taki twiścik i niemalże kabaretowa scenka.

No i u mnie też trochę się zawiesza niewiara, bo nie tylko pisarz naiwny, ale i dżin specjalnie dla niego skonstruował reklamę? Tu się prosi o jakąś dłuższą historię z ofiarami dżina czy coś. Bo trochę szkoda pomysłu wynalazku spełniającego życzenia (ładne pogranie z motywem dżinów) na taki praktycznie skecz. Myślę, że mógłbyś popracować nad pełnokrwistą opowieścią na tym motywie, bo sam w sobie jest zacny.

Niemniej jeśli poprawisz błędy, to kliknę tu bibliotekę.

 

Jedyną[-,] nie do końca wyeksploatowaną gałęzią literatury była fantastyka

zaczął szybko doświadczać przymusu[+,] by tworzyć

Może: przymusu tworzenia?

 

Maron przesiadywał więc nocami przed komputerem, pisząc coraz to nowe opowiadania (o powieści nie miał nawet odwagi myśleć) i jego trudy, wysiłki, genialne pomysły – okazywały się[-,] czymś, co już było.

Może lepiej: …myśleć), a jego trudy…

Półpauza przed okazywały się zbędna.

 

W trakcie innych nocy śnił natomiast

Niezgrabne. Zwykłe “Czasami śnił też”/”Zdarzało mu się jednak śnić” czy coś w ten deseń będzie lepsze.

 

Odbijając się od kolejnych prac, rzucając kobiety, którymi się nie interesował – marzył tylko o jednym: by jeszcze raz od czasów pacholęctwa napisać coś, czego jeszcze nie było.

Półpauza j.w. zbędna. Składnia imiesłowowa niedobra, bo to wszystko nie dzieje się w jednym czasie, na co wskazuje imiesłów przysłówkowy współczesny. “Tylko” nadmiarowe, podobnie jak wzmianka o dzieciństwie. Raczej: Odbijał się od kolejnych prac, rzucał kobiety, które go nie interesowały, a marzył o jednym: by znów, choćby raz, napisać coś, czego jeszcze nie było.

 

Włosy mu tu i ówdzie posiwiały, stał się odludkiem, głos mu ochrypł, oczy poddały się w końcu i zażądały okularów – a on żywił się wciąż tą jedną nadzieją.

Tu dochodzę do przekonania, że te półpauzy to Twój manieryzm; problem w tym, że po polsku rzadko się je w ten sposób stosuje, tu raczej pasowałby przecinek, aczkolwiek tu i tak lepiej niż gdzie indziej. Plus w tym zdaniu niezbyt dobrze gra ciągła zmiana podmiotów.

 

Lecz pomysły nie przychodziły mu już do głowy tak ochoczo.

Początek od “lecz” nie najlepszy; “tak ochoczo” domaga się napisania “jak co”.

 

W końcu Mistrz Maron na skraju rozstroju nerwowego uczynił coś, co zawsze uważał za niegodne prawdziwego pisarza – wejdzie na stronę osławionego kontrolera i zajrzy – tylko zajrzy, jakie tytuły ostatnio zostały zaakceptowane, jako naprawdę oryginalne. Ot, zajrzy, zobaczy i… się zainspiruje.

Złe następstwo czasów. Uczynił – wejdzie; nie. Postanowił uczynić – ok, potem może być czas przyszły.

 

„Ależ oczywiście, istnieje możliwość wypróbowania mojego wynalazku. Co więcej, pan jako pierwszy z zainteresowanych, zyska ją za darmo”.

Ją? Wynalazek jest rodzaju męskiego.

 

Jego wWrodzony sceptycyzm w tej chwili nie miał jakoś zbyt wiele do powiedzenia.

czeka na Mistrza cierpliwie i nie ominie go przywilej pierwszego z zainteresowanych.

Go – niejednoznaczne, mimo że z treści da się domyślić.

 

Po trzech męczących dniach, spania w wysoce niewygodnej pozycji, jedzenia psiej karmy i chodzenia za potrzebą do szaletów z wiecznie opadającą klapą, pociąg wreszcie wtoczył się na peron w Lodzi.

Kolejne pomieszane podmioty, bo wychodzi na to, że to pociąg spał, jadł i chodził do kibla.

Btw. szalet tu nie pasuje, bo nie można tak nazwać pociągowej toalety. Szalet to dosłownie “domek”, a więc sławojka, toi toi, ale nie kabina w pociągu.

 

Zaledwie drzwi się otwarły[+,] Mistrz Maron,

Miał bujny, czarny wąs[+,] czaszkę natomiast całkiem łysą.

Obrzucił Mistrza rozbawionym spojrzeniem swych świńskich oczek, gdyż jego aparycja skonfundowała lekko Marona.

Gdyż? A gdzie tu związek przyczynowo-skutkowy? ;)

 

Każdy kąt był zastawiony jakimś żelastwem i tekturowymi pudłami.

Niezidentyfikowanym żelastwem, dla lepszego brzmienia?

 

Niech pan wejdzie do salonu. Tam znajduje się mój wynalazek.

Mistrz Maron nie zważał na bałagan. Od razu skierował się do salonu.

Obok znajdowało się biurko z kilkoma stojącymi na nim monitorami i klawiaturą.

Na znajdującym się obok biurku stało kilka monitorów i leżała klawiatura.

 

– Niech pan siada[-.] – Zzachęcił go Andeżin.

wsunął głowę w głąb białego hełmu

do białego hełmu; kolor skądinąd zbędny, bo już wiemy, że jest biały, a nie ma to znaczenia dla fabuły, żeby warto było podkreślać

 

Mmówił Andeżin, przebierając palcami po klawiaturze.

Zamknął oczy, skupiając się na swojej wymarzonej książce.

 

Unosiły się one bezpośrednio owej przestrzeni, mniej więcej na tym samym poziomie, na którym stał i on.

Przed chwilą siedział. Napisałeś, że nie siedział w fotelu, tak, ale to jeszcze nie oznacza, że wstał ;)

 

Andeżina pakującego się w jego biały świat.

“Jego”?

 

– W pańskiej książce. O, tej tutaj – wręczył mu ją.

Mistrz Maron odebrał ostrożnie swoją książkę.

Może: wziął ostrożnie tomik do ręki.

 

który znalazł się w wnętrzu swojej własnej książki!

Mistrz Maron przekartkował owo niesamowite dzieło.

Coś tu zgrzyta. Owo? Niesamowite? Może po prostu: kartkował dzieło.

 

Najpierw brzuch mu zmalał, a następnie urósł i nabrał demonicznych rysów twarzy.

Brzuch urósł i miał twarz?

 

– Ależ ona jest jeszcze niezapisana! – śmiał się[+.] – jJak to? Dalej pan nie rozumie?

Lepiej: zawołał ze śmiechem, bo “śmiał się” po pierwsze nie oznacza mówienia, po drugie to szara strefa zapisu dialogów.

 

Maron rzucił się w stronę drzwi, lecz te zamknęły mu się przed nosem, stając się jak wszystko wokół – bielą. A tymczasem szyderczy śmiech Andeżina rósł wciąż i potężniał, uderzając wibrującym łomotem w uszy Marona.

Imiesłowy bym przerobiła, a półpauzę wyrzuciła ;)

 

– Kim pan jest? – niemal szlochał Mistrz Maron.

Znów didaskalium z szarej strefy. Odwróciłabym szyk: Mistrz Maron niemal szlochał. Albo: – zapytał Maron ze szlochem.

 

Wcieleniem diabła, jak pan woli.

Jeśli pan woli

 

wszystkie dzbanki[+,] w których więziono nasz ród

Każdy[-,] wystarczająco zdesperowany

Sprzedam cię gdzieś[-,] jako pamiętnik.

 

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Hej Maldi !!!

 

Czytałem inne opowiadanie z tym bohaterem. Masz bardzo fajne pomysły. Akcja jest, a tu nagle zwrot o 180 stopni. Super sprawa. Życzę kolejnych sukcesów. Ale szkoda, że napisałeś we wstępie, że tekst został nagrodzony. To mnie trochę uprzedziło.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka