– Panie Fuchs? Śpi pan?
Dobiegający z interkomu głos nie czekał na odpowiedź. Płyta automatycznych drzwi odsunęła się bezgłośnie i zimne światło z korytarza wbiło się klinem w przyjemny półmrok, który do tej pory panował w kajucie. Fuchs nie miał jednak za złe tej impertynencji – wszyscy w kolonii wiedzieli, że nie sypiał niemal wcale.
– Klio? – mężczyzna podniósł głowę znad biurka i zmrużył oczy, próbując dopasować głos oraz ciemny zarys sylwetki stojącej w progu do jakiejś znajomej twarzy. – Wejdź.
– Nie zajmę panu wiele czasu – oznajmiła młoda kobieta, wchodząc do środka. Była to faktycznie Klio. Jeśli dobrze pamiętał, przysposabiała się do roli bioinżyniera. – Słyszał pan już o kukurydzy?
– O kukurydzy?
– Udało się uzyskać stabilny kultywar. To znaczy, że…
– Żegnaj, białkowa brejo. Witajcie, fajitas! – zaśmiał się Fuchs.
– Zakończyliśmy trzeci etap zabezpieczania źródeł pożywienia, tak. Nasza dieta może składać się w stu procentach ze składników wytwarzanych w kolonii.
Klio, jak wszystkie dzieci z pierwszego pokolenia po ewakuacji, nie traciła czasu ani tlenu na coś tak niepraktycznego, jak żarty. Cóż, sami je tak wychowali. Poczucie humoru nie było zresztą jedyną rzeczą, których najwyraźniej nie zabrali ze sobą z umierającej Ziemi.
– Do tej pory korzystaliśmy z gotowych genomów, ale baza modułów genetycznych została prawdopodobnie zaprojektowana tak, by pozwolić na odtworzenie różnych taksonów – zaczęła po chwili milczenia Klio. – Pomyślałam, to znaczy pomyśleliśmy o rekonstrukcji kolejnych przydatnych gatunków. Mamy narzędzia, możemy programować merystem! Brakuje nam tylko…
Dziewczyna przerwała nagle i spuściła wzrok, wyraźnie zawstydzona.
– Klio – powiedział łagodnie Fuchs. – Gorąco kibicuję połowie tego, co powiedziałaś, bo drugiej połowy nie rozumiem. Nie sądzę, żebym był w stanie w czymkolwiek pomóc.
– Panie Fuchs, co to jest las?
To pytanie naprawdę nie powinno go zaskoczyć. Mieliśmy za mało czasu, pomyślał. W biegu rozmontowaliśmy świat na kawałki i zabraliśmy ze sobą tylko tyle, ile zdołaliśmy unieść. Niezbędne minimum wiedzy, zasobów i ludzi wyrzucone naprędce w kierunku wznoszonego mozolnie w marsjańskim pyle kompleksu kolonialnego, który miał przyjąć uchodźców dopiero sześć miesięcy później. Ale poradziliśmy sobie. W dwadzieścia lat postawiliśmy nowe pokolenie na ramionach gigantów – mając do dyspozycji tylko ramiona.
A jednak za każdym razem, kiedy dzieciaki, które potrafiły zaplatać warkocze aminokwasów w dowolne białka i żonglować niestabilnymi jądrami atomów, pytały o świat, który miały z nich odbudować, poczucie winy ściskało mu serce.
– Gdyby mógł pan zdefiniować strukturę, funkcję, parametry? – Dziewczyna rozpaczliwie próbowała utrzymać się na powierzchni nieznanego.
Daliśmy im puzzle bez obrazka.
– Las to, hm, pewien rodzaj obszaru naturalnego. Porośnięty głównie drzewami.
– Drzewami…?
Ziemianin westchnął.
– Przypomnij proszę, jakie rośliny macie w laboratorium?
– Trzy kultywary oksy-alg, soję, ziemniaki, szpinak – wyrecytowała Klio – I kukurydzę.
– Niech będzie soja. Ma łodyżkę, od której wychodzą trochę cieńsze pędy, a od nich z kolei wychodzą liście, tak? Liście w kształcie…
Normalnych liści, pomyślał Fuchs.
– Zresztą, sama wiesz. No to wyobraź sobie teraz, że taka sojowa łodyżka jest przyczepiona do gałęzi, jeszcze grubszej łodyżki o twardej, zdrewniałej powierzchni. Ona z kolei wyrasta z jeszcze większego konaru, który wyrasta z pnia…
– I to wszystko pod ziemią? – zdziwiła się dziewczyna.
– Nie, jak pod zie… Może prościej będzie ci to pokazać. – Mężczyzna przełączył blat biurka w tryb interaktywnej powierzchni roboczej i chwycił plastikowy rysik, ale jego ręka zawisła nieruchomo tuż nad panelem. – Gdybym tylko był lepszym rysownikiem…
Fuchs był naprawdę marnym rysownikiem.
***
Kilka tygodni później jeden z ostatnich Ziemian i jedna z pierwszych Marsjanek siedzieli przy tym samym biurku, pochyleni nad jaśniejącym bielą blatem. Klio z dziwną mieszaniną niepewności i dumy prezentowała modele, które, choć nieco toporne, oddawały mniej więcej ideę drzewa oraz krzewu. Owoce wielu godzin dyskusji i dziesiątek rysunków, które dzięki zdolnościom plastycznym Fuchsa nie przystawały nijak do rzeczywistości – gdyby istniała jeszcze jakakolwiek rzeczywistość, do której mogłyby przystawać. Mężczyzna szturchał palcem ekran, obracając trójwymiarowe miniaturki we wszystkie strony.
– Jeśli uda się ułożyć wiabilne genomy, uzyskać komórki inicjalne… czy można zrobić z nich las?
– Możecie zrobić drzewo – odparł Fuchs. – Jakieś drzewo. I jakiś krzew. Coś, co je przypomina. Od tego zacznijcie. Posadźcie je razem, zobaczcie, czy się polubią…
– Ale to jeszcze nie będzie las – zgadła Klio, wyczuwając ostrożność w jego głosie.
– Nie. Jeszcze nie.
– Rozumiem. Ale proszę mi chociaż opowiedzieć.
Fuchs spojrzał dziewczynie w oczy i zobaczył w nich coś wykraczającego daleko poza ambicję bioinżyniera czy pragmatyzm kolonisty, od którego pracy zależy życie garstki osób, do której zredukowana została ludzkość. Zobaczył sierotę szukającą domu.
– Laboratorium nie ma żadnych planów rekonstrukcji, prawda?
– Nie.
Opowiedział jej więc o lesie, który znał. Klio z początku w skupieniu notowała wszystkie słowa niczym matematyczny wzór. Po kilku zdaniach zrozumiała jednak, że ma do czynienia z opowieścią. Słuchała więc. Najpierw o drzewach. O smukłych, jasnych brzozach i pokrzywionych sosnach strzegących wejścia. O potężnych bukach i dębach w głębi. O konarach pnących się ku słońcu, o liściach i igłach. O zapadaniu się stóp w miękkiej ściółce, o zapachu żywicy i butwiejących liści. O trawach, krzewach, bylinach i kwiatach. O cieniu ciemnym i wilgotnym lub figlarnie rozedrganym. O zieleni. A las był wszystkim razem i tym, co pomiędzy.
– Jak… jak to wszystko zaplanować? – zapytała oszołomiona Marsjanka, kiedy Fuchs opowiedział już wszystko, co pamiętał.
– Nijak – odparł. – Chodzi właśnie o to, by tego nie robić.
***
Sadzonek było pięć. Opracowanie stabilnego genomu każdej zajęło Klio ponad rok. Fuchs krążył teraz wokół nich, trącając palcami giętkie gałązki, gładząc korę i przybliżając twarz do liści, by przestudiować siatki żyłek na ich powierzchniach. Bardzo dokładnie obejrzał każde drzewko, by wydać werdykt, na który Marsjanka czekała z niecierpliwością.
– Przypominają panu jakiś ziemski gatunek? – zapytała w końcu. – Którakolwiek się nada?
Fuchs patrzył na listki o dziwacznych kształtach, niepodobnych do żadnego drzewa, które widział na Ziemi. Na korę o nietypowo miękkiej powierzchni. Na zieleń mieszającą się z purpurą i gałęzie wyginające się w fantazyjne łuki. Uśmiechnął się pod nosem i pierwszy raz od dwudziestu sześciu lat poczuł, że nie musi czuć się winny.
– Weź wszystkie – powiedział. – Weź je i zróbcie sobie las.