- Opowiadanie: arya - Pożytek

Pożytek

Opowiadanie uczestniczy w konkursie „Tu był las” projektu Zapomniane Sny: https://www.zapomnianesny.pl

 

Jeśli podoba Ci się ta inicjatywa, rozważ darowiznę na stowarzyszenie Pracownia na rzecz Wszystkich Istot: https://pracownia.org.pl

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pożytek

Znalazłam go niedaleko domu, za pierwszą linią drzew. Nie ruszał się, tylko skamlał. Ten żałosny dźwięk jakimś cudem przedarł się przez wyjący wiatr, jakby transmitowany prywatnym kanałem, na którego częstotliwość nastrojono moje uszy. Sierść pokrywał splamiony krwią śnieg. Szybko znalazłam jej źródło – coś odgryzło spory kawałek ciała zwierzęcia tuż pod lewą łopatką. Zdawało mi się, że spośród poszarpanych mięśni i fragmentów sierści prześwituje biel żebra. Zatem tak, na pierwszy rzut oka rana była głęboka.

– Pies! – Jasiek spoglądał na zwierzę zza mojego ramienia. Chciałam go zrugać, ponieważ wyraźnie kazałam chłopcu zostać w domu, jednak uprzedził mój wybuch pytaniem:

– Pomożemy mu? Zamarznie tutaj.

Może lepiej, że znów mnie nie posłuchał. Założyliśmy psu kaganiec i wspólnymi siłami zaciągnęliśmy do garażu.

Nie było łatwo. Na początku nogi co chwila wpadały w zaspy, potem ślizgały się na kiepsko odśnieżonym podjeździe. Dłonie drętwiały i piekły mimo podwójnej pary rękawiczek, a nos jakby nie istniał. Prądu nie mieliśmy już od kilku dni, zatem trochę trwało, nim unieśliśmy bramę na tyle, byśmy zgięci wpół przedostali się do środka, ciągnąc za sobą nieruchome – ale wciąż żywe – trzydzieści kilo.

– Przynieś ciepłą wodę, czysty ręcznik i koce – poleciłam chłopcu, ledwie brama ponownie odcięła nas od zawiei oraz mrozu.

 

***

Jasiek dawno leżał w pościeli, gdy ostatni skrzep krwi rozpuścił się pod wpływem letniej już wody z dodatkiem środka dezynfekcyjnego. Nie chciałam, żeby młody patrzył na tę brzydką ranę, a tym bardziej pchał swe wszędobylskie rączki w płyny ustrojowe obcego zwierzęcia. Oczywiście zrobiłby to, lekkomyślnie i bez zabezpieczenia, nie dbając o własne zdrowie.

Pies leżał bezwładnie na stole, przypięty do blatu dwoma paskami od spodni, najdłuższymi jakie udało nam się znaleźć w rzeczach po ojcu Jaśka. Już nawet nie piszczał. Tylko nierówne ruchy klatki piersiowej świadczyły, że wciąż tliło się w nim życie. Delikatnie pogładziłam czarny łeb. Ranę należało zszyć, nawet dla mnie – internisty, która ostatni raz miała w ręku imadło oraz nici na stażu podyplomowym – było to oczywiste. Spojrzałam na przygotowane na stołku narzędzia. Najpierw lidokaina.

Światło zamigotało niespokojnie, kiedy przysunęłam bliżej lampkę, by lepiej oświetlić pole zabiegu. I wtedy dopadło mnie zwątpienie. Może powinnam zachować zapasy leków na poważniejszy wypadek, może idiotycznie marnowałam właśnie baterie, może…

Z impetem wbiłam igłę w skórę centymetr od brzegu rany. Zużyłam dwie ampułki. Oddech psa zaczął się uspokajać, sierść na jego grzbiecie uniosła się jak naelektryzowana. Odruchowo sięgnęłam, by ją wygładzić, lecz niemal natychmiast cofnęłam dłoń. Na moich oczach spośród czarnego włosia wyłoniła się dziwna, szara wypustka wielkości kciuka. Obok niej następna. I kolejna. Wyrastały na psim grzbiecie jak grzyby.

Nie, nie jak grzyby.

Smukłe pnie długości paliczka, na szczycie mniejsze wypustki obleczone kuleczkami przypominającymi delikatne, majowe pąki róż. Prawdopodobnie w tym momencie zadziałała moja wyobraźnia, ale mogłabym przysiąc, że widziałam wyraźnie odstępy pomiędzy tymi niepokojącymi tworami, tworzące ścieżki, na których spędziłam połowę dzieciństwa.

Las.

Serce zabiło mi mocniej. Ostrożnie zbliżyłam rękę do koron tajemniczych wypustek. Nie wiem, czego się spodziewałam: że zafalują jak trzcina? Zareagują na moją obecność?

Nic takiego się nie wydarzyło. Poczułam jedynie słabe mrowienie, jakby uderzenie ładunku elektrycznego. Nachyliłam się, chcąc zobaczyć więcej, lecz właśnie wtedy baterie zupełnie się wyczerpały.

 

***

Zima stulecia. Gwałtowne zamiecie śnieżne, przerwy w dostawie prądu, rekordowo niskie temperatury. Synoptycy dzielili się swoimi obawami, alerty pogodowe zalewały telefon. Wszystko z wyprzedzeniem. Szacowano, że najgorsze minie w ciągu tygodnia. Tymczasem minął już trzeci.

 

***

– Mamo, wzięłaś baterie z mojego auta? – Jasiek wparował do garażu w grubej wełnianej czapce, wymachując pilotem. Na mój widok przystanął gwałtownie, rozdziawiając usta.  – Wow, co to?

W okamgnieniu już stał po drugiej stronie stołu.

– Nie dotykaj!

– Wyglądają jak małe mózgi na patykach. Mają podobne bruzdy. Co robisz? – Chłopiec całkowicie zapomniał o bateriach i z zaciekawieniem spoglądał, jak trzymając pęsetą wypustkę, oddzielam ją od ciała skalpelem, tuż przy skórze. Ostrze wchodziło zadziwiająco lekko.

– Przeprowadzę małe badanie. Pożyczyłam twój mikroskop.

 

***

Sieć neuronalna była niesamowita. Nie udało mi się zbyt wprawnie przygotować preparatu i sporo komórek uległo uszkodzeniu, ale to co ujrzałam pod raczej amatorskim sprzętem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Młody miał rację, to coś przypominało mózg.

Pytanie czy było jedynie narządem, czy osobnym organizmem.

Marzyłam, by móc sfotografować mój las. Niestety korzystaliśmy tylko z aparatów w smartfonach, które już dawno się rozładowały.

Pies ciągle nie odzyskał przytomności. Minął już trzeci dzień. Podawałam mu kroplówki, działając zupełnie po omacku. Glukoza, płyn Ringera – to jedyne co miałam w swoich zapasach. Całkiem przypadkowo kojarzyłam skądś, że u psowatych płyny można podawać podskórnie, z wyjątkiem właśnie glukozy. Szukając odpowiednio dużej żyły, zauważyłam, że jeden szew puścił. Dziwna sprawa, skoro zwierzę leżało nieruchomo w tej samej pozycji. Poświeciłam mocniejszą latarką.

Zebrać myśli, pogodzić to, co rejestrował wzrok z rozumem było trudno. Zwłaszcza w towarzystwie nieprzyjemnego ssania w żołądku, które nie ustępowało od tygodnia. Być może dlatego zadziałałam impulsywnie i głupio. Złapałam skalpel i nacięłam skórę. Nie na centymetr ani dwa, lecz na co najmniej pięć, prosto do najbliżej rosnącego neurodrzewa.

Dobrze mi się wydawało. To był korzeń.

 

***

Tyle razy powtarzałam Jaśkowi, aby wchodząc do garażu zamykał za sobą drzwi łączące z przedpokojem! Wszystko przez naszego owczarka, Kitsu, który od szczeniaka zachowywał się agresywnie w stosunku do obcych psów. Dlatego kiedy tuż za młodym do pomieszczenia wparował Kitsu, stężałam ze strachu. Od razu natarł na mojego pacjenta. Jasiek został z tyłu, nawet nie próbował interweniować.

Kitsu przywarował przed stołem, warknął ostrzegawczo, po czym stanął na tylnych łapach. Poniuchał, warknął ponownie i nagle, zupełnie niespodziewanie, liznął rannego po nosie.

Jasiek wydawał się równie zaskoczony jak ja. Bez słowa patrzyliśmy na naszego pupila, który zostawił rywala w spokoju i teraz obwąchiwał szafkę.

– Masz szczęście – warknęłam na chłopca. Powinna mnie była zaalarmować jego zacięta mina. Stal w dziecięcym przecież spojrzeniu. Wówczas może nie musiałabym patrzeć, jak zatapia długi, kuchenny nóż w gardle dzikiego psa.

Zwierzę zdechło na naszych oczach, a wraz z nim umierał mój neuronalny las. Drzewa upadały jedno za drugim jak powalone przez wichurę. Kurczyły się, czerniały w tempie daleko przekraczającym czas rozkładu wszystkiego co znałam. Po paru minutach gęstej ciszy i bezruchu pozostał po nich jedynie pył.

– Dawno nie jedliśmy mięsa. – Usłyszałam głos mojego syna. 

Koniec

Komentarze

Dobrze napisane, ale mnie nie przekonuje; rozłażą mi się motywy, nie do końca przekonuje weirdowość sceny z psem-lasem, a i zachowanie chłopca wydaje się psychologicznie mało wiarygodne.

ninedin.home.blog

Cześć, ninedin :)

 

Które motywy Ci się rozłażą? Pytam, ponieważ dość przemyślałam tę historię.

Co nie przekonuje w zwierzaku? Poza tym, że sam w sobie jest dość niewiarygodny, jako że jest tu element fantastyczny. Jeśli chodzi może o plastyczność, to ze względu na to, że potraktowałam właśnie tę ścieżkę jak wyzwanie, postanowiłam postawić na nieco większą surowość, adekwatną poniekąd do sytuacji w której znajdują się bohaterowie (tak, w międzyczasie rozważałam jednak rozwinięcie do 2k).

Co do chłopca i jego zachowania – nie każde działanie jest psychologicznie do wytłumaczenia. Abstrahując, że na tak małym gruncie jakim jest 1k słów, nie da rady przedstawić pełnego portretu psychologicznego. Mamy tu dzieciaka, który został wrzucony do dość ekstremalnej sytuacji (warunki pogodowe wokół, odcięcie od świata, głód – może nie jest on jeszcze porównywalny do takiego głodu, w którym moralność przestaje mieć znaczenie, ale jednak u osoby nieprzyzwyczajonej, młodej, której kaprysy były zawsze do tej pory spełniane, sytuacja może wywrzeć silniejsze wrażenie).

 

Podyskutujmy :)

 

Każdy element ma tu też poniekąd szersze znaczenie, ale mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć tekstu (to by znaczyło moją porażkę jako autora :D ).

No, mam jak Ninedin: brak mięsa wyskakuje znienacka jak wrogi czołg. Najpierw chłopak chciał ratować obcego psa, a potem na kotlety? W tekście piszesz, że nie ma prądu, baterii, komórki się rozładowały, ale nie wspominasz o głodzie.

Element fantastyczny jest, ale wygląda na dekorację. Kobiety odkryła coś dziwnego, badała, badała, a potem to coś zniknęło. Nie dowiadujemy się, czym było ani skąd się wzięło.

Czy oni nie mieli furtki, że musieli przeciskać się pod bramą?

Założyliśmy psu kaganiec

Zawsze zabierają na spacer kaganiec?

Babska logika rządzi!

Miś przyłącza się do opinii ninedin i Finkli. Nie podeszło.

Cześć, Finklo :)

 

W tekście piszesz, że nie ma prądu, baterii, komórki się rozładowały, ale nie wspominasz o głodzie.

Rzuciłam takową sugestię:

Zwłaszcza przy akompaniamencie nieprzyjemnego ssania w żołądku, które nie ustępowało od tygodnia.

Odnośnie tego, co było badane, to zaiste miał być “drugi mózg”, ale jako że pies cały czas nie odzyskiwał przytomności, to nie za bardzo nie brnęłam w jego aktywność. Z kolei pojawił się dopiero po podaniu środka przeciwbólowego → gdy cały organizm mógł “odetchnąć”.

Czy oni nie mieli furtki, że musieli przeciskać się pod bramą?

XD Ale mnie tu o bramę garażową szło :D Gdzie do garażu furtka prowadzi? U mnie w domu jest opcja na wypadek braku prądu otwarcia bramy w bardziej manualny sposób.

 

Zawsze zabierają na spacer kaganiec?

Nie, ale wrzucając uwagę o nieposłuszeństwie chłopca, o tym jak miał zostać w domu, uznałam, że jest to dość mocno sugestywne, że to nie był spacer, a usłyszeli skamlenie z terenu domu.

 

Ogólnie zamierzałam pokazać na tej objętości, jak człowiek dla zaspokajania własnych potrzeb potrafi zniszczyć nawet coś, co jest całkowicie nowe i obce. Zastanawiałam się, czy nie rozwinąć nieco do 2k słów, aby wszystkie poboczne wątki były nieco jaśniejsze, ale postanowiłam pozostać przy minimalizmie, aby zobaczyć, czy surowość oraz zdawkowość tekstu (poniekąd adekwatna do samej nieskomplikowanej historii) pozwoli czytelnikowi wyciągnąć odpowiednie wnioski :) Oki, sądząc po komentarzach – lesson learned :P 

 

Koalo,

no cóż <ulubiona_emotka_Baila>, dzięki za wizytę i pozostawienie śladu :)

Niech będzie, wybroniłaś się…

Babska logika rządzi!

Wiele do dodania niestety nie mam :/ Dobrze napisane, nie tylko solidnie, ale też bardzo fajnym stylem. I jedyna wada, ale dość spora, to ta końcówka, nie do końca rezonująca z tekstem. Gdybyś do opisów braku prądu dorzuciła to niegłodowanie, to imho wszystko by zagrało jak chciałaś i byłby pewnie chyba jeden z moich faworytów.

Ale do biblioteki zgłoszę.

 

Poniżej dwie mało znaczące uwagi:

Ranę należało zszyć, nawet dla mnie było to oczywiste. Internisty, który ostatni raz miał w ręku imadło oraz nici na stażu podyplomowym.

Hmmm… Może jednak inaczej? :P

Ranę należało zszyć, nawet dla mnie – internisty, który ostatni raz miał w ręku imadło oraz nici na stażu podyplomowym – było to oczywiste.

ale to co ujrzałam pod raczej amatorskim sprzętem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Nie mam pewności, ale czy nie brakuje przecinka po “to”?

 

Слава Україні!

Finklo,

Hah, dzięki :)

 

Golodh,

dzięki za miłe słowo i nominację :) Fajne uwagi, poprawiłam. Co do przecinka – też nie wiedziałam na 100% :D

 

Gdybyś do opisów braku prądu dorzuciła to niegłodowanie

*w sensie: głodowanie? :P

Hmm…jeśli rzeczywiście właśnie o to się rozchodzi, to wystarczyłoby jedno odpowiednie zdanie, aby naprawić sytuację, ale to już ingerencja mogąca nie spodobać się jurorom, także przyjmę ich ciosy w obecnej formie ;)

 

byłby pewnie chyba jeden z moich faworytów.

Bardzo Ci dziękuję :)

 

Tak, oczywiście, głodowanie :P

 

I tak, sądzę, że może nie jedno, ale z trzy zdania w odpowiednich miejscach mogłoby tu dużo pomóc :)

Слава Україні!

Ale jednak to głodowanie mi nie pasuje. Dlaczego nie byli na to przygotowani? Wyprawa do sklepu nie wymaga prądu. A jeśli go nie ma, to sklepy tym bardziej będą próbowały pozbyć się towaru. A jeżeli bohaterowie mieszkają w Bieszczadach, cholernie daleko od najbliższego sklepu, to po prostu powinni wcześniej zrobić sobie zapasy na wypadek wyjątkowo długiego zawalenia śniegiem.

Babska logika rządzi!

Podejrzewam, że przy trwającej trzy tygodnie zimie stulecia, to i sklepy mogły mieć problemy z dostawami :P

Слава Україні!

Myślę, że bez problemu wytrzymałabym tydzień na tym, co mam w domu (przy założeniu, że dysponuję źródłem ognia) – jakieś makarony, kasze, puszki, zupki z papierka, kisielki do zalania wodą… A ja nie z tych, którzy jesienią przygotowują milion słoików z ogórkami, dżemikami, kompocikami. Gdybym oczekiwała kłopotów z aprowizacją, zrobiłabym zapasy na co najmniej kolejny tydzień. Można to rozciągnąć racjonowaniem. Potem już podpłomyki z mąki i wody, cukier… Nie wiem, jak liczyć alkohole w barku – podobno nie dają kalorii. No, przez trzy tygodnie nie chodziłabym głodna. Może brakowałoby mi niektórych witamin i żarcie nie byłoby smaczne, ale miałabym co wsadzić do gęby.

A ja nie mam dziecka na utrzymaniu.

Babska logika rządzi!

Dobry wieczór. Bardzo ciekawa lektura. Jest tu jakieś napięcie i niepokój, jest zagadka, której wyjaśnienia nie poznamy, bo zwyciężył głód… No właśnie. Bo ten głód faktycznie wyskakuje na końcu dość nagle, wcześniej ledwie zasugerowany. Tak samo nagle wyskakuje ten drugi pies, wydaje mi się, że można go było wprowadzić zdawkowo wcześniej, a nawet wykorzystać do “podkrecenia” tematu głodu (psu widać rysujące się żebra, te sprawy). 

Ze spraw czysto konstrukcyjnych, to mam takie przmyślenie, że to:

 

Zima stulecia. Gwałtowne zamiecie śnieżne, przerwy w dostawie prądu, rekordowo niskie temperatury. Synoptycy dzielili się swoimi obawami, alerty pogodowe zalewały telefon. Wszystko z wyprzedzeniem. Szacowano, że najgorsze minie w ciągu tygodnia. Tymczasem minął już trzeci.

 

…wybija czytelnika z rytmu, jest infodumpikiem, który wygląda jak doklejony trochę na siłę. Przy Twoim poziomie pisania i stylu który bardzo lubię, to mi odstaje od bardzo udanej całości. Nie chce się mądrzyć, ale te informacje można było rozsmarować po tekście i byłoby znacznie lepiej.

 

Ale, na koniec – mnie się podoba. Bardzo dobrze napisane, z przyciężkim klimatem i bardzo interesującym podejściem do tematu konkursu. Klikam bez wahania. 

Zatrzymania:

,Założyliśmy psu kaganiec

Kaganiec, dzikiemu psu? No weź.:p Jeśli mały, wystarczyło go owinąć w jakiś koc, płachtę, wszystko jedno. ;-)

,Na początku nogi co chwila wpadały w zaspy, potem ślizgały się na kiepsko odśnieżonym podjeździe. Dłonie drętwiały i piekły mimo podwójnej pary rękawiczek, a nos jakby nie istniał.

Nie przesadzajmy. ;-)

,byśmy zgięci wpół przedostali się do środka, ciągnąc za sobą nieruchome – ale wciąż żywe – trzydzieści kilo.

Jeśli było nieruchome, to po co był ten kaganiec?

,Nie chciałam, żeby młody patrzył na tę brzydką ranę, a tym bardziej pchał swe wszędobylskie rączki w płyny ustrojowe obcego zwierzęcia.

Jeśli mikrus, chyba łatwy do skorygowania w działaniu/reakcjach? 

 

Dalej już nie będę wypisywała, bo poszłaś na lekki żywioł.Sytuacja początkowo realna, z tym co dalej się stało… jest różnie. W sumie całość odbieram jako kiks z elementami naprawdę fajnej inspiracji.

 

Powodzenia w konkursie!

 

Fot. A. Wajrak. Miałam kłopot, co wstawić, narzucała się concertina, ale nie. Będą trzy młodziaki, bo są ciekawsze. ;-)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Finkla, Golodh,

wtrącę się nieco do dyskusji :P

 

W zamyśle bohaterowie mieli mieszkać na odludziu – za daleko od sklepów, by iść na piechotę, a samochód mógł zwyczajnie paść (akumulator rozładowany, albo diesel nie chce odpalić), nie wspominając o nieodśnieżonej drodze. Jak zapowiadają jakieś pogorszenie warunków klimatycznych, jednocześnie jednak jasno sugerując, ile mogą one potrwać, myślę, że sporo osób nie robiłoby od razu zapasów na miesiąc (w tym ja). Może na 2 tyg, pewnie. Do tego nie racjonuje się jedzenia przez ten tydzień/dwa wtedy. Plus tutaj bohaterowie nie mieli przymierać głodem. Wiem, ostatnia scena od razu nasuwa takie podejrzenie i przerzuca w taką surowszą refleksję, ale zrobiłam to świadomie, bo miała pokazywać kaprys, nie działanie ze 100% konieczności. Nie wybory “my albo oni”. :)

 

 

Cześć, Łosiot :)

Super, że wpadłeś.

Do głodu odniosłam się powyżej. W domyśle wcale nie miał być dominującym elementem historii, ale pewnie można było zwrócić na niego nieco większą uwagę.

 

Tak samo nagle wyskakuje ten drugi pies, wydaje mi się, że można go było wprowadzić zdawkowo wcześniej, a nawet wykorzystać do “podkrecenia” tematu głodu (psu widać rysujące się żebra, te sprawy). 

To trochę próba tańczenia walca na 4m2 :P Jasne, że można by więcej – tylko świadomie postanowiłam spróbować zmieścić się w tej objętości. Swoją drogą ciekawa uwaga konstrukcyjna :)

 

Haha, dobra, infodump może rzeczywiście delikatnie wyskoczył przed szereg. Zanim opublikowałam tekst, rozważałam wrzucenie tych paru linijek na sam początek jako takie intro, zaś pisząc zastanawiałam się z kolei czy nie zrobić tak, jak zasugerowałeś :P Ostatecznie przyznam, że nieco pogonił mnie czas i za dużo go na to myślenie nie było ;)

 

Dzięki za klika, cieszy, że się podobało ;)

 

Ciekawe czy te krótkie formy pomogą nam się zaktywizować na dłuższą metę xD

 

 

Cześć, Asylum :)

Kaganiec – i tu też nie jest on od czapy, ponieważ ranne zwierzę może zaatakować, jeśli spróbujesz coś przy nim kombinować. Stąd pomysł na profilaktyczne założenie kagańca – to dziki, obcy pies, nie wiesz, czy nie ma wścieklizny, nie wiesz, czy się na Ciebie jednak nie rzuci, mimo że wydaje się mocno osłabiony. Trzydzieści kilo to też nie jest znów taki malutki piesek by owinąć go w koc i podnieść w pojedynkę :D Osobiście ledwie przenoszę 25kg worki z klejem do kafli, a słabeuszem nie jestem xD

 

Na początku nogi co chwila wpadały w zaspy, potem ślizgały się na kiepsko odśnieżonym podjeździe. Dłonie drętwiały i piekły mimo podwójnej pary rękawiczek, a nos jakby nie istniał.

Nie przesadzajmy. ;-)

No co, sroga zima :D

 

Jeśli mikrus, chyba łatwy do skorygowania w działaniu/reakcjach? 

Nooo z dziećmi aż tak łatwo chyba jednak nie jest.

 

Dzięki za wizytę :)

No i zabili pas…

 

Pomysłowe i nieszablonowe, zdecydowanie fantastyka. Sam pomysł i wykonanie bardzo dobre imho, choć po przeczytaniu mam wrażenie, że historia się nie zakończyła a została ucięta nożem. Zima stulecia, głodują, znajdują psa, któremu chce pomóc. Ok, potem na psie pojawia się coś niesamowitego, a w końcu syn bohaterki – który wpierw chciał go uratować – zabija go, bo dawno nie jedli mięsa. Czegoś tu zabrakło, jakoś za szybko się to stało imho (choć to krótka forma, więc nie ma miejsca). Zdania czy dwóch o chłopcu, zmianie jego nastawienia, ich położenia, bo nic tego nie zapowiada.

Ale pomysłowe i dobrze napisane, choć las jest tu mocno metaforyczny, ale za to bardzo fantastyczny, bo o lesie na psie jeszcze nie słyszałem.

 

Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar85 :)

 

Dzięki za wizytę i przemyślenia, mniej więcej zgodne z poprzednimi, ale każdy kolejny komentarz i punkt widzenia, to większa pula dla mnie do późniejszego wyciągnięcia wniosków :) Fajnie, że wpadłeś.

Tobie również życzę powodzenia!

Świetnie napisane, trzyma w niepewności. Bo czym jest ten pies, czym są te struktury, czy to jakiś pasożyt? A może coś innego? Czy to wiąże się z ugryzieniem? Pewnie tak. Ale czy wiąże się z zamieciami, które trwają od trzech tygodni? I wszystko jest super, prawie do końca, bo koniec jest do wywalenia. Dawno się tak nie rozczarowałem, serio – zapowiadało się coś niesamowitego, weirdowego, a wyszedł klops, albo kotlety z psa w sumie.

Początek zagadki skojarzył mi się z pierwszym zdaniem opowiadania Dukaja “Pan bólu i pasikonik”, a brzmi ono tak: Owej nocy w ogrodzie króla bólu zakwitł pies. I to jest gruba zahaczka na czytelnika, bardzo ładna, od razu zaciekawia. Chłopiec na końcu zarzyna psa, a Ty zarzynasz cały tekst tym właśnie motywem – to się pojawia tak nagle, tak niespodziewanie, tak oderwane od reszty, że najbardziej adekwatnym, co mogę napisać jest: WTF!?

Piszesz w komentarzach, że wcześniej sugerowałaś głód i to jest prawda, wyłapałem to podczas czytania, zresztą dobrze odmalowałaś sytuację, w której znaleźli się bohaterowie. Piszesz też, że nieposłuszeństwo chłopca, również wcześniej zasugerowane, ma tłumaczyć jego zachowanie na końcu. No sorry, ale nieposłuchanie mamy i wyjście za nią w noc to zupełnie inny kaliber, niż wbicie do garażu i zarżnięcie psa, którego kilka dni wcześniej chciało się ratować. Kaprys? Owszem, ale to jest kaprys socjopaty, a ja wcześniej nie widziałem tego w postaci chłopca.

Ogólnie zamierzałam pokazać na tej objętości, jak człowiek dla zaspokajania własnych potrzeb potrafi zniszczyć nawet coś, co jest całkowicie nowe i obce.

Było tutaj kiedyś opowiadanie rrybaka, jedno z najlepszych, jakie czytałem, ale tytułu nie pomnę, bo to było dawno, a rrybaka dawno też już z nami nie ma, w którym właśnie autor pokazał zniszczenie czegoś, czego niszczący nie rozumieli, czegoś co było dla nich obce i dziwne, więc nie warto było tym zaprzątać sobie głowy. Tam to było widać, od razu nasuwały się takie skojarzenia. U Ciebie dowiedziałem się jaki był zamysł z komentarzy.

To naprawdę jest dobrze napisane, dobrym stylem, ciekawe i wciągające i za to kliknę. Ale ta końcówka… nie, zdecydowanie nie.

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Zacznę nietypowo, bo od końca. Rzeczywiście nie tego się spodziewa czytelnik i nie chodzi już nawet o te pierwsze wrażenie, że zakończenie jest z sufitu (powiedzmy sobie szczerze, zaskakujące zakończenia są w cenie, ale jednak w tekście musi być ukryta chociaż jedna ścieżka/trop/wątek, które prowadzą do tego zaskakującego zakończenia, a tutaj jest tylko wzmianka o trzech tygodniach zimy stulecia, która nie tłumaczy w żaden sposób takiego psychopatycznego zachowania u dziecka).

Chodzi tu bardziej o to, że nie wyobrażam sobie, że jakikolwiek dzieciak miałby ochotę na mięso psa, którego właśnie polizał jego pies, a zawłaszcza na mięso, z którego wyrastają jakieś dziwaczne mózgi na szypułkach! I tutaj przejdę do kolejnej kwestii. Matka (chyba matka, chociaż czasem wypowiada się jak narratorka o tym Jaśku jak o czymś, a nie swoim dziecku) z jakimś medycznym przygotowaniem (to wynika z tekstu) jak gdyby nigdy nic, dłubie sobie w garażu w jakiejś obcej, nieznanej, dziwacznej formie życia wyrastającej z rannego psiego przybłędy i na dodatek pozwala, żeby kręcił się przy tym jej młodociany syn?

Ja tego nie kupuję. I nie zmylą mnie tutaj jakieś tropy weird, o których wspominają inni komentujący, bo to chyba miało być jednak coś w rodzaju lekkiego horroru s-f bardziej moim zdaniem.

Ogólne wrażenia jako czytelnik mam rozjechane. Z pozytywów widzę nietypowy pomysł na rozegranie hasła konkursowego, klimacik taki dziwno-niepokojący, całe sceny dobrze napisane i rozegrane, dosyć intrygujące opisy.

Z negatywów poza kiepskim finałem widzę niedopracowanie wątku zimy stulecia, która nie wybrzmiewa z odpowiednią mocą jako dramatyczna okoliczność wydarzeń, nieumiejętne wprowadzanie niektórych innych wątków (kaganiec, pies domowników), dziwacznie doklejony do tekstu infodump o zimie oraz zgrzytające dziwną perspektywą narracji wprowadzenie do ostatniego akapitu, zaczynające się od słów „Tyle razy powtarzałam…”.

Od strony technicznej mam podobnie ambiwalentne odczucia. Po jasnej stronie są zdania, a nawet całe fragmenty sprawnie i dobrze napisane, po drugiej niespodziewane wertepy, których kilka przykładów przytoczę poniżej.

Ten ża­ło­sny dźwięk ja­kimś cudem przedarł się przez wy­ją­cy wiatr, jakby trans­mi­to­wa­ny pry­wat­nym ka­na­łem, na któ­re­go czę­sto­tli­wość na­stro­jo­no moje uszy. Sierść po­kry­wał spla­mio­ny krwią śnieg.

– dzwine jest to niezapowiedziane przejście od wiatru i częstotliwości do informacji, że sierść pokrywała krew. Aż się prosi o rozpoczęcie od nowrgo akapitu czegoś w stylu: W słabym świetle zauważyłam, że sierść psa pokrywał […]

Zda­wa­ło mi się, że spo­śród po­szar­pa­nych mię­śni i frag­men­tów sier­ści prze­świ­tu­je biel żebra. Zatem tak, na pierw­szy rzut oka rana była głę­bo­ka.

– do kogo ona mówi to „zatem tak, …”? To wygląda jakby zwracała się niby do siebie ale bardziej do mnie, czyli czytelnika. Robi to jeszcze raz, gdy wspomina, że „tyle razy powtarzała…” i to jest dziwny chwyt i jakby niepasujący do reszty narracji.

 

Ja­siek spo­glą­dał na zwie­rzę zza mo­je­go ra­mie­nia. Chcia­łam go zru­gać, po­nie­waż wy­raź­nie ka­za­łam chłop­cu zo­stać w domu, jed­nak dzie­ciak uprze­dził mój wy­buch py­ta­niem […]

– w zaledwie dwóch zdaniach napisałeś o dziecku: Jasiek, on (go), chłopiec, dzieciak. Nie za dużo? To można lepiej napisać i ująć.

 

Za­ło­ży­li­śmy psu ka­ga­niec i wspól­ny­mi si­ła­mi za­cią­gnę­li­śmy do ga­ra­żu.

– nie wspominałaś o tym kagańcu a wystarczyło dopisać, że skoczyła po niego albo posłała syna. Bo teraz on wyskakuje jak z kapelusza i nie tylko ja tak to widzę.

Może le­piej, że znów mnie nie po­słu­chał. Za­ło­ży­li­śmy psu ka­ga­niec i wspól­ny­mi si­ła­mi za­cią­gnę­li­śmy do ga­ra­żu. Nie było łatwo. Na po­cząt­ku nogi […]

– „Nie było łatwo” powinno zaczynać nowy akapit. Lepiej by to wyglądało i lepiej się czytało.

Prądu nie mie­li­śmy już od kilku dni, zatem tro­chę za­ję­ło, nim unie­śli­śmy bramę na tyle, byśmy zgię­ci wpół prze­do­sta­li się do środ­ka, cią­gnąc za sobą nie­ru­cho­me – ale wciąż żywe – trzy­dzie­ści kilo.

 wiesz ile masz w tym jednym zdaniu czasowników? Mieliśmy, zajęło, unieśliśmy, byliśmy, przedostali się, ciągnąc. To zdecydowanie za dużo czynności jak na jedno zdanie.

 

Praw­do­po­dob­nie w tym mo­men­cie za­dzia­ła­ła moja wy­obraź­nia, ale mo­gła­bym przy­siąc, że wi­dzia­łam wy­raź­nie od­stę­py po­mię­dzy tymi nie­po­ko­ją­cy­mi two­ra­mi, two­rzą­ce ścież­ki, na któ­rych spę­dzi­łam po­ło­wę dzie­ciń­stwa.

Las.

– nie rozumiem tego fragmentu, a raczej rozumiem, ale nie rozumiem, co on tutaj ma oznaczać. W takiej formie nie rozumiemy tego jej skojarzenie w ten sposób, że ona zobaczyła w tych naroślach drzewa, a w odstępach między nimi jakieś leśne ścieżki i przypomniało to jej jakiś las. Rozumiemy to w ten sposób, że ona zobaczyła tam konkretnie te ścieżki, którymi chadzała w dzieciństwie, więc (chyba) niechcący sugerujesz czytelnikowi, że na grzbiecie psa pojawiła się dziwaczna miniatura lasu, w którym bohaterka ganiała za dzieciaka… No to byłby serio werid…

 

Stal w dzie­cię­cym prze­cież jesz­cze spoj­rze­niu.

– dziecięcym przecież jeszcze? Coś z pary przecież jeszcze koniecznie bym wywalił. wystarczy dziecięcym przecież spojrzeniu lub w dziecięcym jeszcze spojrzeniu.

Powiem tak, ten tekst po pewnej redakcji i zmianie zakończenia mógłby być dobrym, oryginalnym i intrygującym szortem. Warto dopracować.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć, Outta Sewer!

 

Dzięki za miłe słowo w tym samym stopniu, jak za chlapnięcie dziegciem :D

Mimo że ewidentnie zboczyłam w nieodpowiednim kierunku, albo w nieodpowiednim czasie – co zaczynam dostrzegać przez pryzmat zgodnych komentarzy – to i tak nie żałuję wrzuconego tekstu, ponieważ wyniosłam już z tego dobrą lekcję uważniejszej konstrukcji historii.

 

Było tutaj kiedyś opowiadanie rrybaka, jedno z najlepszych, jakie czytałem, ale tytułu nie pomnę, bo to było dawno, a rrybaka dawno też już z nami nie ma, w którym właśnie autor pokazał zniszczenie czegoś, czego niszczący nie rozumieli, czegoś co było dla nich obce i dziwne, więc nie warto było tym zaprzątać sobie głowy. Tam to było widać, od razu nasuwały się takie skojarzenia. U Ciebie dowiedziałem się jaki był zamysł z komentarzy.

Pamiętam rrybaka, chociaż tego konkretnego tekstu prawdopodobnie nie czytałam :P Nie zamierzam się tutaj bronić i narzekać na limit znaków, bo wyzwanie polegało właśnie na tym, aby zmieścić w nim wszystkie niezbędne elementy.

 

Dzięki za wizytę :)

 

Cześć, Maras!

 

Jak zwykle rzetelnie podchodzisz do komentowania, dzięki wielkie za poświęcony czas!

 

Matka (chyba matka, chociaż czasem wypowiada się jak narratorka o tym Jaśku jak o czymś, a nie swoim dziecku) z jakimś medycznym przygotowaniem (to wynika z tekstu) jak gdyby nigdy nic, dłubie sobie w garażu w jakiejś obcej, nieznanej, dziwacznej formie życia wyrastającej z rannego psiego przybłędy i na dodatek pozwala, żeby kręcił się przy tym jej młodociany syn?

Naukowcy/ludzie z takimi zapędami potrafią niekiedy zachowywać się nieco nieodpowiedzialnie (?) zaślepieni lub opętani obsesją, by poznać odpowiedzi za wszelką cenę tu i teraz. Być może tutaj nie ma aż tak silnego pragnienia u bohaterki, ale jest ciekawość i nie wydaje mi się znów to takie dziwne, to dłubanie w garażu.

 

– do kogo ona mówi to „zatem tak, …”? To wygląda jakby zwracała się niby do siebie ale bardziej do mnie, czyli czytelnika. Robi to jeszcze raz, gdy wspomina, że „tyle razy powtarzała…” i to jest dziwny chwyt i jakby niepasujący do reszty narracji.

Nie, nie. Do czytelnika to byłby bardzo nietrafiony chwyt. Całość miała być taką jakby snutą przez narratorkę opowieścią, w której można zwracać się do siebie – przekonywać siebie, rozmawiać ze sobą, itp.

 

w zaledwie dwóch zdaniach napisałeś o dziecku: Jasiek, on (go), chłopiec, dzieciak. Nie za dużo? To można lepiej napisać i ująć.

Noted :P

 

– nie wspominałaś o tym kagańcu a wystarczyło dopisać, że skoczyła po niego albo posłała syna. Bo teraz on wyskakuje jak z kapelusza i nie tylko ja tak to widzę.

I tak, i nie. Bo w domyśle w całej tej scenie chodziło właśnie o to, że oni usłyszeli dźwięk z terenu domu więc od razu poszli z tym nieszczęsnym kagańcem :D Ale z drugiej strony rozumiem, skąd bierze się to zmieszanie z jego nagłym pojawieniem.

 

nie rozumiem tego fragmentu, a raczej rozumiem, ale nie rozumiem, co on tutaj ma oznaczać. W takiej formie nie rozumiemy tego jej skojarzenie w ten sposób, że ona zobaczyła w tych naroślach drzewa, a w odstępach między nimi jakieś leśne ścieżki i przypomniało to jej jakiś las. Rozumiemy to w ten sposób, że ona zobaczyła tam konkretnie te ścieżki, którymi chadzała w dzieciństwie, więc (chyba) niechcący sugerujesz czytelnikowi, że na grzbiecie psa pojawiła się dziwaczna miniatura lasu, w którym bohaterka ganiała za dzieciaka… No to byłby serio werid…

Dokładnie to chciałam napisać, w sensie to, czego nie jesteś pewien :P Czyli napisać o wyroślach, które przypominają drzewa i do tego układają się we fragmenty prawdziwego lasu. I bynajmniej nie było to “niechcący”, to celowy zabieg ;)

 

Dzięki wielkie za szereg technicznych uwag, ponieważ to ten etap, że one fajnie nakierowują, gdzie należy dopracowywać warsztat. Bardzo doceniam, że mi je tu wypunktowałeś.

 

Pomyślę, w jaki sposób można to było inaczej sfinalizować i nad resztą Twoich fabularnych spostrzeżeń. Fajnie, że wpadłeś ;)

 

 

Pamiętam rrybaka, chociaż tego konkretnego tekstu prawdopodobnie nie czytałam :P

Chyba “Śpij, kochanie, śpij” to się nazywało, jeśli mnie pamięć nie myli. Maras będzie pamiętał, bo się tam z rrybakiem ścierał między innymi o kubaturę statku kosmicznego ;)

Known some call is air am

Pamiętam ten tekst Rybaka, ale akurat z kabaturą to ktoś inny pierwszy wyjechał. Ja się ścierałem o kilka innych kwestii, na które nigdy nie dostałem odpowiedzi. No a potem był ban (drugi) i Rybak teraz tylko sobie podgląda nas w milczeniu.

Po przeczytaniu spalić monitor.

No, ban i po rrybaku. Pamiętam, że miałes tam sporo zastrzeżeń, dyskusja była dośc ostra, ale samo opowiadanie IMHO było dobre, i miało podobną myśl, co ta w szorcie Aryi. I nazywało się tamto opowiadanie “Bo wiesz, córeczko…” – odgrzebałem stare PW, które wymieniałem z Pawłem :)

Known some call is air am

Kurczaki, pamiętam tytuł… :D Ale nie czytałam niestety.

Ech, Aryo, zaintrygowało, ale cóż z tego, skoro niczego nie wyjaśniłaś i po lekturze została niezaspokojona ciekawość.

Krokus nie będzie zadowolony.

 

zatem tro­chę za­ję­ło, nim unie­śli­śmy bramę na tyle→ …zatem tro­chę trwało, nim unie­śli­śmy bramę na tyle

 

Ranę na­le­ża­ło zszyć, nawet dla mnie in­ter­ni­sty, który ostat­ni raz miał w ręku… → Kobieta mówi o sobie, więc chyba: Ranę na­le­ża­ło zszyć, nawet dla mnie in­ter­ni­sty, która ostat­ni raz miała w ręku

 

wy­pust­ki ob­le­czo­ne ku­lecz­ka­mi przy­po­mi­na­ją­cy­mi de­li­kat­ne, ma­jo­we pąki. → Pąki czego?

 

po­go­dzić to, co re­je­stro­wał wzrok z ro­zu­mem było cięż­ko. → …po­go­dzić to, co re­je­stro­wał wzrok z ro­zu­mem było trudno.

 

Zwłasz­cza przy akom­pa­nia­men­cie nie­przy­jem­ne­go ssa­nia w żo­łąd­ku… → Ssanie w żołądku nie jest akompaniamentem.

 

Zła­pa­łam za skal­pel i na­cię­łam skórę. → Zła­pa­łam skal­pel i na­cię­łam skórę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć arya !!!!!

 

Super opowiadanie! Od początku bardzo zaciekawiło. Duża wyobraźnia!!! Jak to się chyba mówi “spoko krosta” :)

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Czołem, Reg!

 

Dzięki za wizytę. I…chyba przepraszam za pozostawienie w stanie niezaspokojonym :P

Bardzo Ci dziękuję za łapankę :)

 

Cześć, dawidiq :)

 

Fajnie, że się spodobało. Dzięki za wizytę oraz komplement :)

Pozdrówka

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet :)

Widzę, że w komentarzach sporo osób narzekało. Ja będę odwrotnie pisał. Mi się tekst spodobał. Jest tajemnica, poniekąd nie musi ona znaleźć ostatecznego wyjaśnienia, więc z tym ok. Jest klimat, jest odcięcie od świata, można się w to wszystko wczuć.

 

Natomiast faktycznie, końcówka trochę zaskakuje, jakby nagle nadchodził limit, więc trzeba było ucinać. Ale nie zarzucę tu braku wiarygodności, bo warunki opisanego świata są jakie są, różnie tu mogło się zdarzyć, nie jest to takie całkiem „z sufitu”. Bardziej chodzi o to, że jest wrażenie, jakby coś wycięło. I to niekoniecznie całą scenę, być może jakąś myśl, która mogła przychodzić do głowy głównej bohaterce, która mogła być blisko rozwiązania tajemnicy lub jedynie blisko postawienia istotnego pytania, co mogło zostać przerwane właśnie finałem… Wtedy by to się jakoś składało, a tu właśnie jest nagły przeskok.

 

Za to warsztatowo – bardzo mocno.

 

No i plus za interpretację tematu przewodniego.

 

"nawet dla mnie – internisty, który ostatni raz miał"

– internistki, która, miała

 

"rozdziawiając usta. – Wow, co to?"

– podwójna spacja przed "– Wow".

 

PS. I jeszcze jedno. Jest wysoka zapamiętywalność tekstu. A to cos, co ja mocno cenię.

 

 

Przyznam, że miałam trochę problem z tym tekstem. Dość nietypowo podeszłaś do motywu lasu, realizacja konkursowego tematu mocno balansowała na granicy, choć doceniam podjęcie pewnego ryzyka artystycznego – nie poszłaś w najbardziej oczywiste skojarzenia, a do tego wykreowałaś wizję, która może wprawić czytelnika w dyskomfort i budzić różne sprzeczne odczucia. I takie właśnie sprzeczne odczucia się we mnie pojawiły, zwłaszcza podczas ostatniej sceny, która dla mnie wywróciła całą fabułę do góry nogami. Rozumiem, że miało to zobrazować napięcie między dwoma postawami (naukowa ciekawość a pragmatyzm), ale zabrakło mi w tym jakiejś podbudowy – zachowanie chłopca jest czymś, na co czytelnik, mam wrażenie, nie zostaje wystarczająco przygotowany.

Poza tym jednak napisane bardzo porządnie, nic mnie nie zatrzymało, a opisy zabiegów były naprawdę wciągające; no i z pewnością wyróżnia się spośród opowiadań konkursowych oryginalnym ujęciem tematu.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Dziękuję Jurorom za pozostawione komentarze :)

 

Wilku – dzięki za docenienie, jest jednak ta jedna kwestia, wspólny mianownik wszystkich komentarzy :P Dopracujemy go. Fajnie, że pomysł podszedł!

 

"nawet dla mnie – internisty, który ostatni raz miał"

– internistki, która, miała

W polskim chyba się nie odmienia zawodu internisty, ale głowy sobie urwać za to nie dam. Nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek tak mówił.

 

Black_cape

 

“I takie właśnie sprzeczne odczucia się we mnie pojawiły, zwłaszcza podczas ostatniej sceny, która dla mnie wywróciła całą fabułę do góry nogami.”

 

Zbyt sprzeczne zatem :D Dzięki za miłe słowo i krytyczną ocenę jednocześnie, w pewniej sposób wyczuli mnie to myślę na przyszłość, by uważniej prezentować bohaterów i ich odniesienie do otoczenia.

 

Dobry konkurs, fajnie zmotywował do wrzucenia czegoś, bo długiej przerwie :)

Z tym dopracowaniem, to prosiłbym jednak poczekać ;)

A co do feminatyw – to jest jednak ciekawe, ze 100 lat temu łatwiej je było używać, niż obecnie. Są słowa, które trudno w ten sposób zmodyfikować, ale to akurat jest łatwe do zmiany. Choć argument ‚otoczenia bohaterki’ w jej pracy i jej nawyku przekonuje.

Nowa Fantastyka