Red założyła maskę z filtrem FFP3. Podczas marszu nie była potrzebna, ale gdy tylko stawała w miejscu, doganiał ją tuman pyłu.
Wyciągnęła starą, zmiętą mapę. Oprócz głównych szlaków miała na niej zaznaczone też mniejsze, nieoficjalne ścieżki, skutecznie usunięte ze wszystkich wersji elektronicznych. Określiła swoją pozycję.
Dokąd idziesz? – usłyszała głos w głowie.
Rozejrzała się nerwowo dookoła. Serce przyspieszyło rytm, adrenalina uderzyła w skronie. Nikogo nie zobaczyła, otaczały ją tylko suche kikuty drzew. Ruszyła dalej.
Tędy nie da się przejść…
Uważnie powiodła wzrokiem między drzewami. Zobaczyła wilka stojącego nie dalej jak dwadzieścia metrów od niej. W niczym nie przypominał dumnego władcy lasu – pył oblepił sierść grubą warstwą, co jednak nie zdołało ukryć kości, które wyraźnie odznaczały się pod futrem.
– Idę do osady na Koziej Łączce.
Odkąd wybudowano obwodnicę miasta, ukryte w górach sioło zostało odcięte od dróg. Nikt się nie przejął kilkoma chatami zamieszkanymi przez starców; jedynie Red zaopatrywała mieszkańców osady w witaminy, lekarstwa i maski antysmogowe – nie mogła zostawić babci i dziadka na pastwę losu.
Lawina zatarasowała drogę przez Deszczową Dolinę. Przejdziesz tylko przez Dolinę Łowczych.
Red wpatrywała się w oczy zwierzęcia. Próżno szukała w nich dzikiej wolności, dostrzegała jedynie rezygnację. Żal ścisnął jej serce.
– Dziękuję – powiedziała.
Znów zerknęła na mapę – zaproponowana trasa była dłuższa o godzinę marszu. Chwilę rozważała, czy można ufać wilkowi. Chciała jeszcze raz spojrzeć mu w oczy, podniosła wzrok, ale zwierzę zniknęło.
***
Gdy zobaczyła Dolinę Łowczych, nogi się pod nią ugięły. Pył spowijał wszystko – od uschniętych pni drzew na stokach wschodnich, przez gołoborze na zachodnich, aż po trzy ziejące pustką niecki dawnych stawów. Stanęła na krawędzi pierwszego. Niegdyś w górę doliny prowadziły dwie drogi, okalające zbiorniki z obu stron.
Możesz przejść środkiem, osuwiska pochłonęły szlaki po bokach – powiedział głos w głowie dziewczyny.
Wilk otarł się o nogawkę Red. Stanął tuż obok i popatrzył jej w oczy. Drgnęła na widok pustki w błękitnych tęczówkach. Pokręciła głową i oceniła sytuację – choć teren opadał stromo, wydawało się, że zwierzę ma rację i da radę przejść przez niegdysiejsze dno stawu.
Ostrożnie opuściła nogę, znalazła oparcie na kamieniu pokrytym warstwą pyłu. Zeszła kolejne dwa kroki. Stopą wybadała następną skałę, na której mogłaby oprzeć swój ciężar, ale ta się osunęła. Red straciła równowagę i razem z małą lawiną kamieni i pyłu poleciała w dół.
Zatrzymała się na samym dnie lejowatej niecki. Zaciskała powieki, by kurz nie wpadł jej do oczu. Filtr w masce szybko się zapchał i Red z trudem łapała powietrze. Wiedziała, że nie może wpaść w panikę, musi przestać się ruszać, by pył opadł i mogła wziąć swobodny oddech.
Po długiej chwili, wypełnionej rozpaczliwymi wdechami, które ledwie dawały upragniony tlen, wstała i spróbowała otworzyć oczy. Szara chmura już niemal całkowicie opadła. Pierwsze co zobaczyła, to wilk stojący powyżej, na krawędzi zagłębienia. Sprawiał wrażenie, jakby dumnie wypinał pierś, choć Red zrzuciła to na karb perspektywy.
Wstała i ruszyła dalej. Nogi zapadały się w pyle po same kostki, a gdy zrobiła kilka kroków w górę, grunt osunął się spod jej stóp. Ponownie musiała odczekać, by kurz opadł. Spróbowała jeszcze raz, i jeszcze. Za każdym razem zsuwała się w szarej chmurze. Usiłowała wbiegać, ale to tylko wzniecało więcej pyłu, a i tak ostatecznie lądowała na dnie niecki.
Stanęła bezradnie i przetarła poliki brudne od łzawo-pyłowej mazi. Znów ujrzała wilka. Patrzył z wysokości, tak jak król patrzy na skazańców. Red zaparło dech. Po bokach wilka stanął jeszcze jeleń i niedźwiedź. Pod zakurzonymi futrami odznaczały się szkielety – znak, że przymierały głodem, a mimo to rogacz stanął wśród drapieżników.
Patrzcie, patrzcie – usłyszała w głowie, choć miała wrażenie, że głos doszedł ją zza pleców. Odwróciła się gwałtownie.
Widzicie? Ma uszy, słyszy nas.
Na drugim brzegu stały kolejne wynędzniałe zwierzęta: sarna, zając, ryś, kozica.
– Pomocy – zawołała Red i zdjęła maskę, łapczywie chwytając powietrze szybkimi oddechami.
Patrzcie, jakie ma wielkie oczy.
Zwierzęta wpatrywały się w nią z góry. Dziewczyna wrzasnęła z bezsilności.
Szczerzy swoje wielkie zęby.
– Ja? – pytała przez łzy. – Ja nie…
To wy do tego doprowadziliście!
– Ja pomagałam…
Zginiesz tu.
– Nie, nie zabijajcie mnie!
Nie zabijemy cię. Zabierzemy cię ze sobą.
– Ale… Jestem niewinna! Niewinna!
Tutaj wszyscy byli niewinni.