- Opowiadanie: rinos - Turniej rycerski

Turniej rycerski

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Turniej rycerski

Turniej rycerski

 

 

XIĘGA PIERW­SZA – Bazar

Od kiedy mał­żo­nek wy­ru­szył na wy­pra­wę krzy­żo­wą, nasza Pani za­czę­ła wy­my­ślać nie­ty­po­we roz­ryw­ki. Naj­now­szą uczy­ni­ła tur­niej ry­cer­ski, w któ­rym je­dy­nym świad­kiem zma­gań był min­strel. To na pod­sta­wie jego re­la­cji Pani za­mie­rza­ła fe­ro­wać wy­ro­ki.

 

Teraz bard szedł za mną krok w krok. To­wa­rzy­szył mi, nie jak przy­ja­ciel, lecz jak straż­nik. Żaden ruch, żadne słowo nie mogło ujść jego uwa­dze. Wśród zgieł­ku tar­gu­ją­cych się ludzi sze­dłem przez miej­ski bazar.

 

Dzi­siej­sze za­da­nie wy­da­wa­ło się pro­ste. Z okre­ślo­ną sumą pie­nię­dzy w kie­sze­ni mia­łem przejść przez targ, by zro­bić za­ku­py na cały ty­dzień. Mój dwor­ski strój rzu­cał się w oczy. Gdy tylko wsze­dłem na plac, przy­kuś­ty­kał do mnie bez­no­gi ka­le­ka, pro­sząc o wspar­cie. Nie od­trą­ci­łem go bru­tal­nie, wie­dząc jak wy­glą­da­ło­by to w pie­śni. Za­miast tego rzu­ci­łem gro­si­ka, li­cząc, że to nie tego gro­sza za­brak­nie na za­ku­py.

 

Za­głę­bi­łem się mie­dzy stra­ga­ny. Wszy­scy kupcy wy­sta­wia­li naj­droż­sze to­wa­ry na wy­so­ko­ści oczu. Sta­ra­łem się omi­jać je wzro­kiem, świa­dom, że nie tego szu­kam. Szu­ka­łem bo­wiem za­pa­su nie­dro­giej fa­so­li. Wielu kup­ców ofe­ro­wa­ło to ziar­no. Do­rod­ne, wy­peł­nia­ją­ce otwar­te, pę­ka­te worki. Od razu widać było, że sprze­daw­cy chcą się tym to­wa­rem po­chwa­lić.

 

Nawet nie py­ta­jąc o cenę ro­zu­mia­łem, że bę­dzie trzy razy droż­szy niż to, co za­mie­rza­łem kupić. W końcu zna­la­złem han­dla­rza, który eks­po­no­wał noże i to­po­ry. Miał jed­nak także pro­duk­ty rolne, tyle, że le­żą­ce z tyłu, jakby po­rzu­co­ne. Ot, wie­śniak, który do­ga­dał się z ko­wa­lem na sprze­daż wy­ro­bów że­la­znych. Spo­sób eks­po­zy­cji wska­zy­wał, że bar­dziej mu się opła­ca po­śred­nic­two niż sprze­daż owo­ców wła­snej pracy. Miał jed­nak fa­so­lę! Worek był nieco mniej­szy niż ofe­ro­wa­ła kon­ku­ren­cja, za to cena trzy­krot­nie niż­sza. Upew­ni­łem się, że ziar­no nie jest zgni­łe i nie miesz­ka­ją w nim ro­ba­ki. Za­pła­ci­łem.

Ku­piec usi­ło­wał jesz­cze sprze­dać mi duży nóż do kro­je­nia chle­ba. Z uprzej­mo­ści wzią­łem go do ręki i za­uwa­ży­łem, że jest świet­nie wy­wa­żo­ny.

– Dam ci go Panie do wy­pró­bo­wa­nia! Je­że­li nie bę­dziesz za­do­wo­lo­ny zwró­cę za­pła­tę!

Wy­obra­zi­łem sobie jak wbi­jam nóż w serce cho­dzą­ce­go za mną barda. Na pewno był­bym za­do­wo­lo­ny!

– Dzię­ku­ję dobry czło­wie­ku. Na­stęp­nym razem nie­chyb­nie do cie­bie zaj­rzę – od­da­łem nóż i ru­szy­łem mię­dzy stra­ga­ny szu­kać wę­dzon­ki.

 

Nie zna­la­złem jej łatwo. W oko­li­cy, gdzie zgro­ma­dzo­ne były kramy z mię­sem wybór był ogrom­ny, a wszyst­ko po­twor­nie dro­gie. Jakiś cwa­niak, praw­do­po­dob­nie wy­na­ję­ty przez han­dla­rzy, sma­żył kieł­ba­ski i sprze­da­wał je prze­chod­niom pro­sto z rusz­tu. W po­wie­trzu uno­sił się sma­ko­wi­ty aro­mat, który nie tylko ma­sko­wał smród nie­świe­żej wę­dli­ny, ale także do­da­wał ape­ty­tu na mięso. Ła­żą­cy za mną bard kupił sobie kieł­ba­skę i za­czął ją za­ja­dać.

 

Wy­ko­rzy­sta­łem chwi­lę nie­uwa­gi by wy­cią­gnąć z cho­le­wy do­dat­ko­we­go zło­ci­sza. Do­ło­ży­łem mo­ne­tę do puli pie­nię­dzy prze­zna­czo­nych na za­ku­py.

 

W końcu zna­la­złem sprze­daw­cę ofe­ru­ją­ce­go tłu­stą, prze­ro­śnię­tą szyn­kę z ko­ścią za pół ceny. Ku­pi­łem. Żona ją uwę­dzi, a kość da się psu! Min­strel skoń­czył jeść kieł­ba­skę i ru­szył za mną.

 

Na obrze­żach ba­za­ru ku­pi­łem za­baw­kę dla dzie­się­cio­let­nie­go syna. Był to pro­sty ko­gu­cik na dru­ci­ku, jed­nak po­wi­nien zająć smar­ka­cza na tyle, by przez ty­dzień nie robił awan­tur i nie za­da­wał nie­zręcz­nych pytań.

 

Pie­nią­dze wła­ści­wie się skoń­czy­ły. Po­zo­stał tylko mój pry­wat­ny, nie­uczci­wie prze­szmu­glo­wa­ny zło­cisz. Za tę srebr­ną mo­ne­tę ku­pi­łem bu­kiet kwia­tów dla mał­żon­ki.

 

Cze­kał nas w domu ty­dzień pod ob­ser­wa­cją pie­śnia­rza. Im lep­sze w tym cza­sie będą nasze sto­sun­ki, tym pięk­niej­sza pieśń zo­sta­nie za­pre­zen­to­wa­na przed naszą Panią.

 

Ty­dzień minął gład­ko. Po­mi­ja­jąc fakt, że ze trzy razy chcia­łem barda otruć, dwa razy udu­sić a raz byłem bli­ski za­szlach­to­wa­nia nożem. Mał­żon­ka wi­dzia­ła to ostat­nie i tak za­czę­ła się śmiać, że nie mo­głem do­ko­nać mordu. Syn nasz także do­brze się spra­wo­wał. Wpraw­dzie ko­gu­cik na dru­ci­ku zo­stał pierw­sze­go dnia ci­śnię­ty w kąt, jed­nak chło­pak do­sko­na­le ro­zu­miał, że przy śpie­wa­ku na­le­ży trzy­mać fason.

 

Po ty­go­dniu, przed całym dwo­rem, bard od­śpie­wał pieśń. Grom­kie brawa ze­brał opo­wia­da­jąc, jak ła­ska­wie po­trak­to­wa­łem że­bra­ka. Stare panny szlo­cha­ły, sły­sząc jak ku­po­wa­łem bu­kiet dla pani mego serca. Do­peł­nie­niem hi­sto­rii była nieco mo­no­ton­na opo­wieść o na­szym skrom­nym życiu. Hu­mo­ru do­da­wa­ły opisy ata­ków pier­dze­nia po zje­dzo­nej fa­so­li.

 

Na ko­niec nasza Pani wsta­ła z tronu by na­gro­dzić pieśń i moje wy­sił­ki ser­decz­ny­mi okla­ska­mi. Wy­gra­łem pierw­szą część tur­nie­ju! Co cze­ka­ło mnie dalej?

 

XIĘGA DRUGA – Li­chwiarzJako min­strel na dwo­rze na­sze­go nie­obec­ne­go wład­cy, słu­żą­cy teraz jego mał­żon­ce, otrzy­my­wa­łem różne za­da­nia. Ostat­nio Pani wy­my­śli­ła coś, co spra­wia­ło mi dużo kło­po­tu. Spo­wo­do­wa­ło także, że zwąt­pi­łem w roz­są­dek na­szej su­ze­ren­ki.

Trzej wy­bra­ni ry­ce­rze, lu­dzie za­pra­wie­ni w bo­jach i ni­czym wię­cej, mieli pró­bo­wać swych sił w spra­wach co­dzien­nych.

 

Dwóch skom­pro­mi­to­wa­ło się już pod­czas pierw­sze­go za­da­nia. Wyj­ście na targ z ogra­ni­czo­ną za­war­to­ścią sa­kiew­ki i próba prze­ży­cia ty­go­dnia na za­ku­pio­nych pro­duk­tach skoń­czy­ła się w ich przy­pad­ku: ob­żar­stwem i póź­niej­szy­mi kłót­nia­mi oraz gło­dem przez ty­dzień.

Jak łatwo się do­my­ślić, pie­śni o roz­rzut­ni­ku i du­si­gro­szu nie były zbyt po­chleb­ne.

 

Co in­ne­go mój ulu­bie­niec, Ser Robb! Ten żył przez ty­dzień skrom­nie, a za­rów­no on, jak i jego ro­dzi­na byli dla mnie prze­mi­li. Zwią­za­łem się z nim bar­dzo i po­sta­no­wi­łem, że na ile to bę­dzie ode mnie za­le­ża­ło, ten ry­cerz zdo­bę­dzie laury w tur­nie­ju.

„To nie po­win­no być trud­ne" – po­my­śla­łem wy­śpie­waw­szy ostat­ni wers.

 

Rze­czy­wi­ście, ser Robb zo­stał na­gro­dzo­ny, po­zo­sta­li dwaj od­pa­dli z ry­wa­li­za­cji by tra­fić na tor­tu­ry. Pani nasza chcia­ła mieć pew­ność, że uczest­ni­cy po­waż­nie pod­cho­dzą do sta­wia­nych przed nimi zadań.

 

Na­stęp­nym wy­zwa­niem była wi­zy­ta u li­chwia­rza. Tym razem w szran­ki sta­wał wy­łącz­nie mój ulu­bio­ny szlach­cic, wciąż jed­nak mógł się skom­pro­mi­to­wać.

 

Li­chwia­rza od­wie­dzi­li­śmy razem. Po­śród półek za­wal­nych bu­twie­ją­cy­mi do­ku­men­ta­mi, przy stole peł­nym pa­pie­rów ser Robb wy­ka­zał się nie­ma­łym ro­zu­mem żą­da­jąc kre­dy­tu we fran­kach, za­miast pro­po­no­wa­nych w zło­ci­szy. Uniósł się nie­ste­ty strasz­nie, gdy usły­szał, że po pię­ciu la­tach po­zo­sta­nie mu do spła­ce­nia „za­le­d­wie" kwota, którą po­ży­czył.

 

Uspo­ko­iłem go jakoś, wy­ja­śnia­jąc, że wa­run­ki są dość przy­stęp­ne. Nie za­mie­rza­łem śpie­wać o tym in­cy­den­cie. Gdy­bym nie in­ter­we­nio­wał, ser Robb, czło­wiek cho­ro­bli­wie wręcz uczci­wy, praw­do­po­dob­nie za­du­sił­by li­chwia­rza na miej­scu.

 

Wy­szli­śmy z sa­kiew­ką pełną zło­tych fran­ków. Ow­szem, usły­sze­li­śmy na ko­niec pro­po­zy­cję o ubez­pie­cze­niu po­życz­ki, jed­nak ser Robb dał szyb­ko li­chwia­rzo­wi w mordę i temat umarł śmier­cią na­tu­ral­ną.

 

Pod wie­czór śpie­wa­łem przed całym dwo­rem o spryt­nym ry­ce­rzu, który wziął kre­dyt. Po­mi­ną­łem w swej pie­śni koń­czą­ce wi­zy­tę mor­do­bi­cie. Damy dworu były za­chwy­co­ne spry­tem wo­jow­ni­ka, który od­róż­niał fran­ka od zło­ci­sza.

 

Ukło­ni­łem się na ko­niec, zbie­ra­jąc rzę­si­ste brawa na­szej su­ze­ren­ki. Tak oto szla­chet­ny ser Robb prze­szedł drugą z trzech prób.

 

XIĘGA TRZE­CIA – Wierz­cho­wiec

Kiedy mój mał­żo­nek wy­je­chał, naj­pierw po­czu­łam ogrom­ną ulgę. Przez jakiś czas nie będę bita, ile­kroć wy­po­wiem wła­sne zda­nie. W końcu jed­nak spra­wo­wa­nie wła­dzy w za­stęp­stwie mo­nar­chy za­czę­ło mi cią­żyć. Nu­żą­ce było roz­są­dza­nie naj­drob­niej­szych spo­rów. Iry­to­wa­ło mnie de­cy­do­wa­nie, kogo po­słać na tor­tu­ry, a kogo od razu stra­cić. W za­sa­dzie nie umia­łam po­wie­dzieć, która z tych kar jest bar­dziej su­ro­wa. W końcu za­czę­łam się śmier­tel­nie nu­dzić. Szu­ka­łam sobie in­nych zajęć. Za­peł­nia­łam czas ro­bót­ka­mi ręcz­ny­mi, gdy jedna z dwó­rek zwie­rzy­ła mi się, że jej mąż, cho­ciaż świet­ny żoł­nierz, nie radzi sobie z co­dzien­ny­mi za­da­nia­mi. Ponoć wy­sła­ny na targ po peł­no­ziar­ni­sty chleb po­tra­fił przy­nieść bułkę pa­ry­ską! Tak oto wy­my­śli­łam tur­niej ry­cer­ski, w któ­rym wo­jow­ni­cy udo­wod­nią, że są męż­czy­zna­mi, z któ­rych nie­wia­sta może mieć po­cie­chę.

 

Nie­wiel­ki mia­łam wybór za­wod­ni­ków. Więk­szość ry­cer­stwa po­cią­gnę­ła za moim Panem na wy­pra­wę krzy­żo­wą. Zna­la­złam jed­nak trzech ta­kich, któ­rzy unik­nę­li za­cią­gu. Jeden miał szpo­ta­wą stopę, drugi był gar­ba­ty i mie­wał przy­kur­cze, nie po­zwa­la­ją­ce utrzy­mać mie­cza. Trze­ci zaś… ach, ten trze­ci był przy­stoj­ny i praw­do­po­dob­nie in­te­li­gent­ny, skoro wy­mi­gał się od wy­pra­wy.

 

Już pierw­sza kon­ku­ren­cja spra­wi­ła, że od­pa­dli za­rów­no szpo­ta­wy, jak i gar­ba­ty ry­cerz. W dru­giej kon­ku­ren­cji w szran­ki sta­wał tylko ser Robb. Tym razem rów­nież za­słu­żył na moje uzna­nie, bio­rąc opła­cal­ną po­życz­kę, uza­leż­nia­jąc się w ten spo­sób od wpły­wów z mojej kiesy.

 

Teraz nad­szedł czas ostat­niej kon­ku­ren­cji. W niej to cho­dzi­ło o zakup do­bre­go wierz­chow­ca z wy­po­sa­że­niem. Wzię­ty wcze­śniej kre­dyt mu­siał wy­star­czyć!

 

Z póź­niej­szej re­la­cji sta­jen­ne­go wiem, że Robb wraz z bar­dem oglą­da­li kilka wierz­chow­ców. Ko­niu­szy usi­ło­wał sprze­dać im po­cią­go­wą cha­be­tę, za­pew­nia­jąc przy tym, że jest to koń gór­ski. Ku­pu­ją­cy nie dali się na to zła­pać.

Ko­niec koń­ców Robb wy­brał naj­ostrzej­sze­go ogie­ra w staj­ni. Za­brał go na jazdę prób­ną i wró­cił za­do­wo­lo­ny. Koń pró­bo­wał go kilka razy zrzu­cić. Po­ko­ry na­uczy­ły go ostro­gi wbi­ja­ne w bok i nie­moż­ność po­zby­cia się jeźdź­ca.

 

Co dziw­ne, bard także kupił wierz­chow­ca. Wy­brał na­ro­wi­stą klacz, nie­wie­le ustę­pu­ją­cą ogie­ro­wi ser Robba. Za­pła­cił zło­tem. Do dziś męczy mnie py­ta­nie, czy było to złoto, któ­rym na­gra­dza­łam śpie­wa­cze wy­sił­ki?

 

Sta­nę­łam w oknie twier­dzy i ob­ser­wo­wa­łam jak obaj mło­dzień­cy opusz­cza­ją moje lenno. Sir Robb od­wró­cił wierz­chow­ca i jakby sa­lu­tu­jąc, na­cią­gnął kap­tur na czoło. Konie po­mknę­ły w stro­nę lasu Sher­wo­od, ostoi ba­ni­tów.

 

Cóż, od­po­wied­nio duży kre­dyt może zmie­nić każ­de­go w ba­ni­tę.

 

Od tej pory coraz czę­ściej sły­szę imię Robb-in-Ho­od. Jego przy­ja­ciel, bard śpie­wa o nim nie­stwo­rzo­ne hi­sto­rie w ta­wer­nach. Po­dob­no ucie­ki­nier ra­bu­je bo­ga­tych i daje bied­nym. O ile się orien­tu­ję, je­dy­nym bied­nym, któ­re­go Robb wspo­ma­ga jest on sam.

 

Nie­dłu­go wraca mój mąż. Na pewno do­sta­nę po twa­rzy za stwo­rze­nie pro­ble­mu zor­ga­ni­zo­wa­nych ba­ni­tów. Ale było warto! Robb jest taki słod­ki…

Koniec

Komentarze

Heh, całkiem nowa odsłona starej opowieści.

Gratuluję wyobraźni, bo faktycznie przenicowałeś historię, zręcznie i gustownie;)

Opowiadaniu dużo dały te trzy narracje, które pozwoliły nam popatrzeć na wydarzenie z wysokości zamkowej wieży.

Lożanka bezprenumeratowa

Całość, choć generalnie poprawna, nie przypadła mi do gustu. Pomysł turnieju wydaje mi się sztuczny i dziwnie poprowadzony (dwóch zawodników odpada po pierwszej konkurencji, a mimo to druga i trzecia się odbywają – nie widzę tu sensu), nawiązanie do Robin Hooda też wciśnięte na siłę (trochę trudno mi uwierzyć w rycerza, którego kupno konia puszcza z torbami…), do tego hojna garść stereotypów na temat średniowiecza (mających chyba być elementem humorystycznym) i mamy mieszankę niestrawną, przynajmniej dla mnie.

Rinosie, bardzo się ucieszyłam widząc Twoje opowiadanie, ale cóż… Rozczarowanie pojawiło się  niemal natychmiast.  Przypuszczam, że Turniej rycerski został dodany przez pomyłkę – wszak ten szort już raz pojawił się na stronie 21 września 2011 roku i teraz zachodzę w głowę, po co dodałeś go ponownie…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regulatorzy, kiedy czytam, że to opowiadanie było opublikowane w 2011, to zaczynam podejrzewać, że nie jesteś człowiekiem;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, słusznie podejrzewasz, w końcu tu, na portalu, uznano mnie za boginię. ;)

A tak serio – Turniej rycerski z 2011 roku widnieje na profilu autora. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wyjaśniam. Większość czytelników nie miała okazji czytać tak starych moich opowiadań, więc pozwalam sobie publikować je ponownie. Załamany nieskutecznością wcześniejszych publikacji, postanawiam wrócić do wcześniejszych. Więcej już nie napiszę.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rinosie, aby dawny tekst trafił do nowych użytkowników, nie musisz zamieszczać go ponownie. Wystarczy że zareklamujesz opowiadanie w tym wątku: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17631. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Można też wrzucić linka na shoutboxa ;)

 

A opowiadanko fajne, nieznane przygody Robbina :) Niezły twist na końcu.

Che mi sento di morir

Sympatyczna bajeczka, fajne żarty, szkoda, że bez fantastyki.

Zaiste, trudne zadanie postawiła pani przed rycerzami.

Skoro puenta jest, jak jest, to dlaczego używają złociszy, a nie funtów?

Babska logika rządzi!

Misia uśmiechnęło. Nie czytał pierwszej wersji, więc nie musiał porównywać. Dobry końcowy twist.

Finkla: złocisz to po prostu złota moneta. Tak przynajmniej miałem na myśli.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Slqn: koń w średniowieczu potrafił kosztować kilka wiosek. Nic dziwnego, że mógł przerastać zdolność nabywczą rycerza.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

No, ale złocisz kojarzy się ze złotówką (to nawet jedno z żartobliwych określeń). A ten bohater powinien używać funtów szterlingów, które natenczas były wymieniane za srebro.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka