- Opowiadanie: Luken - Najlepszy przyjaciel człowieka

Najlepszy przyjaciel człowieka

Chciał­bym po­dzię­ko­wać Ali­cel­li oraz Rad­ko­wi za bez­cen­ne uwagi pod­czas be­to­wa­nia tego tek­stu :) .

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Najlepszy przyjaciel człowieka

Prawie wszyscy byliśmy poddenerwowani. Ja, Michał, Aga… tylko Darek, nasz dowódca, nie dawał po sobie poznać żadnych emocji. Wnętrze ukrytej w lesie ziemianki rozświetlała wisząca pośrodku sufitu latarka. Tuż pod nią, zastygli jak posągi, rzucaliśmy na ściany chyboczące cienie. Patrzyliśmy w milczeniu na papierową mapę tego, co kiedyś było Polską. Ciszę wypełniał szum deszczu. Pojedyncze krople, które zdołały przedrzeć się przez zbudowany z gałęzi i ściółki prowizoryczny sufit, postukiwały o nasze długie płaszcze. Palec dowódcy wylądował na północnym skraju autostrady A1.

– Pół godziny temu z Gdańska wyruszył konwój. Pięć ciężarówek. Nie ma eskorty – powiedział Darek i wymownie spauzował.

– To byłby pierwszy raz? – zapytał Michał, bawiąc się nerwowo guzikiem od płaszcza.

Dowódca skinął głową.

– To śmierdzi pułapką – stwierdziłem. – Pamiętacie, że ta bestia się uczy? Nikt go nie nauczył walki z partyzantami. Sam to zrobił.

– Marcinie Drugi, skoro się uczy, to znaczy, że popełnia błędy. Dlatego wojna wciąż trwa – wyjaśnił spokojnie Darek.

– Przedwczoraj Armia Północ odparła atak na Fortecę Elbląg – wtrąciła Aga. – Może po prostu nie ma już dronów w regionie?

– Nawet jakby mu się skończyły na północy, co jest w zasadzie niemożliwe, to może dołączyć kilka po drodze, na przykład ze Starogardu – zauważył Michał.

– Jak dostrzeżemy eskortę, to przerwiemy operację – uciął dowódca.

– A jaki w zasadzie jest plan? – zapytałem.

– Wysadzimy wiadukt nad A1 w Sadówce. – Darek przesunął palcem wzdłuż autostrady. – Tak, żeby uniemożliwić im przejazd. Rozprujemy jedną ciężarówkę. Zobaczymy, co wiezie.

Wiedza na temat bieżącej produkcji w Łódzkiej Megafabryce była bezcenna.

– Zdążymy? – zapytałem. – Z Głowna nadlecą w pięć minut.

– Bez problemu – stwierdziła Aga. – Drugi, nie byłeś z nami tydzień temu pod Kobyłką. Wtedy mieliśmy dwie minuty na ulotnienie się, po założeniu ładunków.

– Co? Jak to zrobiliście? – zapytałem zaskoczony.

Aga się uśmiechnęła i odpowiedziała tylko:

– Zobaczysz.

– Jak mam wam pomóc, jak niczego nie wiem? I dlaczego nazywacie mnie Drugi? Moje nazwisko to…

– Na razie masz tylko obserwować – przerwał Darek. – Mamy mało czasu. Bierzcie sprzęt i ruszamy.

 

Do wiaduktu mieliśmy zaledwie dwadzieścia minut marszu przez las. Na szczęście region nie był obecnie patrolowany. Lokalne drony poleciały do Warszawy, gdzie trwała w tym czasie kontrofensywa, mająca na celu odzyskanie przez ludzi kontroli nad stolicą. Prowadziły ją połączone wojska europejsko-rosyjskie. Odkąd straciliśmy władzę nad Omega Zero – sztuczną inteligencją, która panowała nad całym kontynentalnym systemem bezpieczeństwa – to wschód był kierunkiem, w którym podążyli uchodźcy. Ewakuowaliśmy całe państwa. Historia zapamięta to wydarzenie jako wielką wędrówkę ludów dwudziestego drugiego wieku. Nikt nie spodziewał się, że to ten kierunek stanie się źródłem nadziei, ale Rosjanie wiedzieli, że zagrożenie jest egzystencjalne. Naukowcy przewidywali, że jeżeli Omega Zero wygra wojnę u siebie, to będzie szukał zagrożeń poza granicami Federacji Europejskiej. A jeżeli podporządkuje całą zautomatyzowaną gospodarkę prowadzeniu wojny, to będzie niepokonany.

Gdy szliśmy przez las, moją uwagę zwrócił spory krater, otoczony zwęglonymi drzewami.

– Tu spoczywa pierwszy Marcin – powiedział beznamiętnie Darek. – Bądź mądrzejszy od niego.

W pewnym momencie las się skończył i dostrzegliśmy w oddali nitkę autostrady, prowadzącą do naszego celu. Musiała się tu odbyć jakaś bitwa. Ślady ciężkiego sprzętu i kratery wybuchów zlały się w pole błota, biegnące wzdłuż trasy. Zbliżaliśmy się do niego, idąc podmokłą łąką w nieustępliwym deszczu. Całun nimbostratusów dawał poczucie bezpieczeństwa. Osłaniał nas przed zdradliwymi obiektywami satelitów.

– Nie widzę jak moglibyśmy zdążyć uciec – stwierdziłem ponuro, poprawiając na plecach karabin pulsacyjny. – Od trasy do lasu jest jakiś kilometr, z czego połowa w błocie po pas.

– Schowamy się – odparł spokojnie Darek. – Ja z Agą założymy ładunki, a ty z Michałem przygotujecie kryjówkę.

– A co potem? – zapytałem.

– Jak zawartość ciężarówki się wysypie, to złapiemy co będziemy w stanie i wskoczymy do kryjówki.

Gdy zbliżyliśmy się do pustej autostrady, z każdym krokiem grzęznąc w błocie, Michał zdjął z pleców spory rulon, przypominający matę, rozwinął go i położył na pobliskiej kałuży. Nacisnął na nim jakiś przycisk, po czym błoto dookoła zaczęło bulgotać. W tym czasie Darek i Aga ruszyli z ładunkami w stronę wiaduktu. Patrzyłem z zainteresowaniem na to, jak dziwna mata powoli się zanurza, aż w końcu została całkowicie przykryta wodą.

– Co to jest? – zapytałem Michała, zaintrygowany.

– Ziemioryjek. Kopie niewielką ziemiankę. Z zewnątrz zupełnie niewidoczną. Będzie ciasno, ale nas pomieści. Sprytna technologia. Ściany będą chemicznie utwardzone, więc nas nie zaleje.

– Ale to ma wielkość najwyżej jednego człowieka – zauważyłem.

– Będzie głęboko. Zmieścimy się.

Spojrzałem na autostradę. Było na niej kilka kraterów, ale wyglądała na przejezdną. Początkowo nie niszczyliśmy infrastruktury, bo mieliśmy nadzieję, że szybko odzyskamy nad nią kontrolę. Potem przekonaliśmy się, że Omega Zero jest całkiem sprawny w jej naprawianiu. Może gdybyśmy ograniczyli jego władzę wyłącznie do służby drogowej… Wyciągnąłem papierosa z kieszeni płaszcza i zapaliłem. Michał natychmiast go zabrał, wrzucił w błoto i przydeptał.

– Pety zostawiają ślad termiczny – powiedział surowo. – Lepiej się odzwyczaj.

Skinąłem i schowałem ręce w kieszeniach, bawiąc się ukrytą paczką papierosów.

– Jak mogę pomóc? – zapytałem.

– Jeszcze nie możesz. Na razie poobserwuj starą gwardię.

Po kilkunastu minutach bulgotanie ustało. Michał zbliżył się do miejsca gdzie zanurzyła się mata, wymacał ją i uniósł z jednej strony, jakby otwierając drzwi do piekła.

– Wygląda jak grób – zauważyłem.

– Ironicznie, co nie? – uśmiechnął się Michał.

– Co masz na myśli?

– Żeby przeżyć, musimy tam wejść.

– A kiedy wyjdziemy? – zapytałem.

– Po trzech dniach.

– Teraz to robisz sobie jaja – Spojrzałem na Michała podejrzliwie, na co ten się roześmiał.

– Tu mnie masz.

Następnie spojrzał w stronę wiaduktu, gdzie reszta drużyny dawała mu znaki. Partyzanci nie używali radia, bo źródło transmisji było łatwo wykrywalne. Walka z technologią zmusiła nas do uniezależnienia się od niej. Michał wyruszył w stronę swoich towarzyszy, zostawiając mnie samego przy pustym grobie. Czuwałem, co chwilę rozglądając się po niebie. Odruch wypatrywania dronów patrolowych. O mało nie przegapiłem detonacji.

Po tym jak pierwsza ciężarówka przejechała pod wiaduktem, nastąpiła eksplozja, odcinająca drogę reszcie kolumny. Pojazd nie miał kół, tylko gąsienice. Krótka, gładka kabina sprawiała złudne wrażenie ślepej. W rzeczywistości kryła olbrzymią liczbę czujników. Po chwili, wraz z ładunkiem, przewróciła się na bok, uderzona siłą drugiego wybuchu. Widziałem, jak z trawy przy wiadukcie wynurzyły się ludzkie postacie i pobiegły w stronę wraku. W tym samym momencie, z dymu unoszącego się nad zgliszczami blokującymi drogę, niespodziewanie wynurzyły się drony.

To była pułapka.

Krzyknąłem w stronę swoich towarzyszy, choć wiedziałem, że prędzej usłyszeli przerażające bzyczenie. Nie dało się zauważyć lotu rakiet. Wyglądało jakby smugi pojawiały się w powietrzu natychmiast, jak pioruny. W miejscu ich zetknięcia z ziemią kwitły czerwone kłęby eksplozji. Zbyt długo na to patrzyłem, stojąc znieruchomiały, aż w końcu maszyny i mnie dostrzegły. Nie zdążyłem się nawet odwrócić. Nie wiem jakim cudem nie doszło do bezpośredniego trafienia. Może to siekący deszcz utrudnił im celowanie? Błoto eksplodowało kilkanaście metrów przede mną. Siła wybuchu rzuciła mną o ziemię.

Myślałem, że umarłem.

 

*

 

Gdy odzyskałem przytomność i otworzyłem oczy, zobaczyłem ciemność. Słyszałem wciąż padający deszcz, ale jakby w oddali. Nie czułem ciała. W powietrzu unosił się zapach, którego nie mogłem zrozumieć. Jakby starych ubrań. Najpierw odzyskałem czucie w twarzy. Była sucha. Ciepła. Odległa błyskawica przyniosła chwilę jasności. Zdążyłem zobaczyć drewniane belki. Sufit. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie, że leżę na plecach. Gdy czucie wróciło do reszty ciała, chwyciłem dłonią materiał, na którym leżałem. Śliski. Nylon? Z trudem obróciłem głowę, lecz przez wszechobecną ciemność nie byłem w stanie niczego rozpoznać. Przed oczami pulsowały mi kolorowe kształty, przypominające powidoki. Wtedy nastąpił kolejny krótki rozbłysk. W głębi pomieszczenia zobaczyłem trzy błyszczące obiektywy ułożone w trójkąt.

Robot.

Wpadłem w panikę. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe, rozprowadzając adrenalinę po całym ciele. Zerwałem się z miejsca. Wymacałem w ciemności okno, przez które wcześniej dostało się do środka światło i spróbowałem je otworzyć. Było zamknięte, ale sprawiało wrażenie słabej konstrukcji, więc rzuciłem się na nie całym ciałem. Wtedy się poddało. Wypadłem na mokrą trawę, w deszcz. Zimne krople uświadomiły mi, że byłem nagi. Kolejny błysk ukazał mi ścianę lasu. Pobiegłem w jej stronę po omacku, chociaż wiedziałem, że w tych warunkach maszyna mogła widzieć mnie jak na dłoni. Wtedy poczułem w boku przeszywający ból. Zostałem trafiony? Nie słyszałem żadnego strzału. Krople deszczu nie dały się odróżnić od krwi. Gdy adrenalina zaczęła ustępować, zacząłem czuć się coraz słabiej. Zawroty głowy nie dały się opanować.

Upadłem.

 

*

 

Gdy ponownie otworzyłem oczy, zobaczyłem ten sam drewniany strop. Był dzień. Gdy dotarło do mnie wspomnienie nocnej ucieczki, przestraszyłem się i odruchowo obróciłem głowę w stronę, z której wcześniej łypało na mnie troje mechanicznych oczu. Tym razem ich nie było. Może to był tylko koszmar? Rozejrzałem się spokojnie po sporym pomieszczeniu, a w zasadzie domku, bo drzwi i okna na kolejnych ścianach nie zostawiały wątpliwości, że miałem przed sobą całe wnętrze budynku. Przy przeciwległej ścianie stało łóżko. Gdy je dostrzegłem, uświadomiłem sobie, że leżę na stosie ubrań. Na środku pomieszczenia, przy grubym, drewnianym filarze, znajdował się mały piecyk. Jedna ze ścian była niemal całkowicie zasłonięta metalowymi regałami, których rząd kończył się warsztatowym stołem. Ściągnąłem z siebie koc i z trudem podniosłem głowę, żeby się obejrzeć. Nie miałem na sobie ubrania. Brzuch i uda owinięte były brudnymi bandażami, między którymi straszyły powierzchowne rany. Ślady po odłamkach? Przez okno zaglądało szare niebo. Przynajmniej przestało padać.

Nie wiem, jak długo tak leżałem, patrząc w sufit. Moją medytację przerwało skrzypienie drzwi, któremu towarzyszył chłodny podmuch powietrza. Mężczyzna, który przekroczył próg, ubrany był w długi, ciemny płaszcz. Jego dolna część wyglądała na postrzępioną. Mój płaszcz? Pod mokrym kapturem dostrzegłem pomarszczoną, zarośniętą twarz, która zdawała się nie zwracać na mnie uwagi. Najpierw skupiona była na strzepywaniu błota z butów, a następnie zwróciła się w stronę wieszaka. Gdy płaszcz na nim zawisł, mogłem w końcu obejrzeć mężczyznę. Miał długie, zaniedbane włosy i ubrany był w łachmany. Pomyślałem, że przed wojną z łatwością wziąłbym go za bezdomnego. Teraz wiele osób tak wyglądało. Czy to w jego domu się znalazłem? O ironio. Czy powinienem się odezwać? Sparaliżowany patrzyłem, jak ciągnie po ziemi nogi, zbliżając się do stołu, po czym zwala się na krzywe krzesło. Postanowiłem zmienić pozycję, żeby mieć lepszy widok. Zdradził mnie szelest sztucznych tkanin, składających się na moje łóżko.

Krzesło zaskrzypiało.

– Obudziłeś się. – Głos miał niski i ochrypły.

Próbowałem odpowiedzieć, ale gardło było tak suche, że wyszedł z niego tylko jakiś nieludzki skrzek.

– Za głową masz wodę – powiedział, po czym rozsiadł się wygodniej i wyciągnął nogi. Ta swoboda jakoś mi się udzieliła. Dopiero sięgając po butelkę, uświadomiłem sobie, jak bardzo wszystko mnie boli.

– Dziękuję… – wykrztusiłem. – Jak długo tu jestem?

– Dwa dni. Znalazłem cię w błocie przy autostradzie. Lekki nie byłeś.

– Przepraszam za kłopot… – odpowiedziałem, ostrożnie się podnosząc, ale kłujący ból w boku szybko mnie do tego zniechęcił.

– Mogłeś chociaż okna nie wyważać. Wcześniej się otwierało. – Mężczyzna patrzył na mnie z wyraźnym zaciekawieniem.

Więc to jednak się zdarzyło?

– Gdzie jesteśmy? – zapytałem.

– W lesie. Daleko od ludzi. Oceniając po wyglądzie, jeszcze trochę tu zostaniesz, ale bez obaw. – Poprawił się na krześle. – Mamy czas. Lada chwila powinien pojawić się obiad. Możesz w międzyczasie powiedzieć coś o sobie, o więcej nie będę prosił.

– Obiad…? Przepraszam, nie przedstawiłem się. – Odchrząknąłem. – Mam na imię Marcin. Jestem partyzantem. Prowadziłem z moją jednostką działania…

Mężczyzna kiwał głową ze zrozumieniem, podczas gdy ja coś sobie przypomniałem.

– Czy jest tu gdzieś mój karabin? – zapytałem.

– Spójrz na mnie. – Mężczyzna rozłożył drżące ręce. – Nie wymagaj za wiele od staruszka. Poza tym nie martw się. Jesteśmy tu bezpieczni.

Faktycznie wyglądał dosyć cherlawo.

– A właśnie… jak pan…?

W słowo weszło mi stuknięcie w drzwi. Gdy tylko się uchyliły, zamarłem. W szczelinę między nimi a framugą wsunął się podłużny kształt zakończony trzema obiektywami. Zatrzymał się w miejscu i choć kamery skierowane były w stronę przeciwległej ściany, to nie ulegało wątpliwości, że mają w polu widzenia całe pomieszczenie. Miałem wrażenie, że robot mi się przygląda. Nie widząc żadnego śladu niepokoju po moim gospodarzu, zdołałem opanować emocje i milczałem.

– Burek! Zimno wpuszczasz! Nie zostawiaj otwartych drzwi dłużej niż to konieczne! – powiedział stanowczym tonem mężczyzna.

Po chwili, poniżej głowy robota, do pomieszczenia wsunął się metalowy chwytak trzymający jakieś małe, martwe zwierzę. Królika? Upuścił je na podłogę, po czym robot wysunął się ze szczeliny i zamknął drzwi.

Jedyna myśl, jaką byłem w stanie zrodzić to, że chyba ciągle śnię. Mężczyzna z trudem podniósł się z krzesła.

– Wybacz – powiedział. – Oprawię tylko królika do obiadu i wrócimy do tej rozmowy.

Włożył płaszcz, podniósł martwe zwierzę i wyszedł.

W głowie miałem kompletną pustkę. Patrzyłem na zamknięte drzwi aż do jego powrotu. Wszedł, niosąc garnek, który postawił na piecyku.

– Przeprogramował go pan? – zapytałem, doszedłszy do siebie.

Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, mieszając zupę z królika.

– Chyba można tak powiedzieć – odpowiedział.

– Jest pan programistą?

– Nie… chyba nie. Jestem psim behawiorystą.

– Żartuje pan sobie ze mnie? – zapytałem niedowierzająco, choć ton głosu rozmówcy sugerował zupełną powagę.

– W żadnym razie.

– A ten… – Nie mogłem znaleźć odpowiedniego słowa.

– Burek?

– Tak. Jak go pan…

– Dosyć tego pan. Mów mi Robert. Znalazłem go… albo raczej to on znalazł mnie.

– I nie zaatakował?

– Nie.

– Nie sądziłem, że te jednostki mają cechy osobnicze… chyba że się zepsuł?

– Nikt mnie tu nie atakuje. Dlatego jesteśmy bezpieczni.

– A może to kwestia tego miejsca? Gdzie ono dokładnie jest? – zapytałem zaintrygowany.

– Niedaleko miejsca, w którym cię znalazłem. Pozwól mi zadać jeszcze kilka pytań. Jestem ciekaw tego, co się dzieje na świecie.

Zgodziłem się niechętnie i opowiedziałem Robertowi o bieżącym stanie działań wojennych. Następnie o tym, jak zostałem partyzantem. Zadawał wiele pytań, ale, ku mojemu zdziwieniu, przeważnie dotyczyły one spraw zupełnie pobocznych w stosunku do tego, co chciałem przekazać. Interesował go… wygląd miejsc. Szczególnie przed wojną. Potem próbowałem jeszcze kilkukrotnie wydobyć z niego informację o naszej dokładnej lokalizacji, ale nie udało mi się uzyskać jasnej odpowiedzi. Uznałem go za dziwaka i postanowiłem wrócić do tego tematu bardziej stanowczo, jak już dojdę do siebie.

 

*

 

Już następnego dnia poczułem się wystarczająco dobrze, żeby wstać z łóżka, ale przed ujawnieniem tego faktu, postanowiłem się rozejrzeć po domku pod nieobecność właściciela. Upewniwszy się, że wyszedł gdzieś daleko w las, wstałem z łóżka i zacząłem dokładnie przeglądać zawartość półek. Spodziewałem się jakiejś elektroniki, ale nie było tam niczego interesującego. Większość przedmiotów była pamiątkami z różnych części kraju albo jakimiś przedwojennymi reliktami, obecnie kompletnie nieprzydatnymi. Szukałem racjonalnego wyjaśnienia tej całej niedorzecznej sytuacji z Burkiem, ale w domku nie było żadnego komputera, ani niczego co by świadczyło o tym, że Robert ma jakiekolwiek zdolności techniczne. W jednej z szuflad znalazłem dokumenty. Był wśród nich spis psów oraz ich właścicieli. Znalazłem tam też nadpalony dyplom. Imienia i nazwiska właściciela nie było; ta część była zniszczona. Certyfikat ukończenia zawodowego kursu z zoopsychologii. A więc jednak? Gdy już wszystko przeszukałem, nie znajdując niczego interesującego, położyłem się w łóżku i pogrążyłem w myślach.

 

Gdy Robert powrócił, było już ciemno. Towarzyszył mu Burek. Mężczyzna nie zwrócił na mnie uwagi, tylko wziął z półki jedną z pamiątek, usiadł na krześle i zaczął się jej dokładnie przyglądać. Był to spory bursztyn. Robert wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. W końcu miałem okazję przyjrzeć się robotowi w całej okazałości.

Miał cztery chude nogi, połączone z długim, horyzontalnie zorientowanym tułowiem, który nie był o wiele grubszy. Z przodu wychodziły z niego dwa chwytaki, po czym unosił się i przechodził w głowę, przypominającą kształtem podłużną kamerę. Wyglądał trochę jak skrzyżowanie modliszki z patyczakiem. Znałem ten model. Był zaprojektowany jako pomoc magazynowa, ale po wprzęgnięciu w system Omega Zero, zamienił się w śmiertelną broń. Ze względu na bardzo skromny profil, był niemal niemożliwy do trafienia i potrafił rozwijać ogromne prędkości na tych swoich niepozornych, patykowatych nóżkach. Na chwytakach widać było zaczerwienienie. Rdza? A może krew? Zrobiło mi się niedobrze, gdy przypomniałem sobie wczorajszą zupę z królika.

– Robert? – odezwałem się.

Zaskoczony, skierował głowę najpierw w stronę drzwi, a później na mnie.

– Tak? – zapytał.

– Czuję się o wiele lepiej, pokazałbyś mi okolicę?

Zgodził się. Założył podartą kurtkę, zostawiając mi płaszcz. Ubrałem się i wyszliśmy w noc. Na szczęście nie padało. Czułem się wyjątkowo niekomfortowo, idąc obok niezwykłego mechanicznego towarzysza, ale zacisnąłem zęby. Robert doprowadził nas do łąki, z której było całkiem nieźle widać okolicę. Niestety, niczego nie rozpoznałem. Nad ciemnym horyzontem jaśniała czerwona łuna, rozlewając się po niskich chmurach. Płonące miasto.

– Opowiesz mi, jak poznałeś Burka? – zacząłem.

Mężczyzna zastanowił się.

– Szedłem z tamtej strony. – Wskazał na łunę. – Burek był w tym lesie. Obserwował mnie przez jakiś czas, był przyjazny, więc zaprosiłem go do towarzyszenia mi. I tyle.

– Jak nazywa się tamto miasto? – zapytałem.

Robert ponownie się zastanowił.

– Nie wiem – odpowiedział.

Teraz byłem już pewny.

– Nie wiesz, gdzie jesteśmy – stwierdziłem.

– Nie wiem – powiedział z wahaniem.

– I nie nazywasz się Robert – kontynuowałem.

Milczał, patrząc na mokrą trawę pod butami.

– Nie wiesz jak się nazywasz…

Pociągnął nosem i przetarł załzawione oczy.

– Chyba mam… amnezję – wychrypiał.

– W porządku. Dowiemy się, kim jesteś. Być może odkryłeś coś, co pozwoli nam to wszystko odkręcić. – A po chwili dodałem. – Coś, co tylko ty mogłeś odkryć.

 

*

 

Hala produkcyjna była jednocześnie pusta i pełna życia, tętniącego pod wysokim sufitem. Niekompletne roboty sunęły podwieszone do szyn, tworzących swoisty labirynt. Zmęczony długim marszem, usiadłem na podłodze. Przez wszystkie lata wojny, moim celem było się tu dostać. Czy to przy pomocy frontalnego ataku, czy po cichu, ale zawsze z bronią w ręku; jako wróg, którego celem było zniszczenie. A wystarczyło wejść jako przyjaciel. Jedyną przeszkodą, którą musiałem pokonać, był mój własny strach, wszczepiony przez wojnę. Skoordynowany taniec kolejnych etapów procesu produkcji sprawiał hipnotyzujące wrażenie. Był w nim jakiś rytm. Podświadomie zacząłem tupać. Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem częścią tego mechanizmu. To dlatego pozwolono mi tam być: wiedza, która umożliwiła mi wejście, uniemożliwiała agresję. Omega Zero rozumiał mnie bardziej niż ja jego. Do tego został stworzony.

Wiedziałem, co muszę zrobić.

 

*

 

W obszarpanym płaszczu szedłem w stronę huków i rozlewających się po chmurach ciepłych świateł. Narastający ruch mówił mi, że zbliżam się do linii frontu. Maszyny były przeróżnych rozmiarów. Niektóre szczudlaste, dorównujące wysokością żyrafom. Inne przypominały lisy, a czasami widać było jedynie poruszającą się trawę, którą przecinały niewidocznymi ścieżkami jak myszy.

Po raz pierwszy dostrzegłem w ich gwałtownych ruchach desperację. Omega Zero bronił się i nie miał jak tego zakomunikować. Jego radykalizacja spowodowana była koniecznością walki z agresorami. Od lat usiłowaliśmy go zniszczyć, nie mogąc pogodzić się z tym, że nasza własność wymknęła się spod kontroli. Odizolowaliśmy od niego cywilów. Do czego był stworzony? Do obserwowania i interpretowania zachowań ludzi; żeby ich chronić. Im bardziej próbował to robić, tym dalej się od niego odsuwaliśmy. W końcu wojna stała się jedyną interakcją, w jaką mógł wejść ze stwórcą, który obrócił się przeciwko niemu. Myśleliśmy, że tę sytuację muszą rozwiązać inżynierowie, i nawet przez myśl nam nie przeszedł psycholog.

Niebo rozerwała eksplozja zestrzelonej w powietrzu rakiety. Smuga, którą za sobą zostawiła, sugerowała, że byłem celem. Dzięki Omega Zero jedynym co do mnie dotarło, był ciepły powiew. Nie wiedziałem, czy sztuczna inteligencja osłaniała mnie czy siebie.

Zbliżając się do ziemi niczyjej, podniosłem ręce do góry. Maszyny zaczęły się przede mną rozstępować…

Koniec

Komentarze

Łódzkiej megafabryce

albo Łódzkiej Megafabryce, albo łódzkiej megafabryce

Dalej misia wciągnęło. Interesujące. Ciekawe, jakie będą komentarze mądrzejszych. Misiowi spodobało się.

 

 

 

Bardzo ciekawe opowiadanie o tym, że AI może potrzebować innego podejścia niż ściśle mechaniczne (chyba powinno się powiedzieć mechanicystyczne w tym kontekście). Zaczyna się wyświechtanym schematem wojny ludzi z maszynami, zakończenie jest nowatorskie i pełne nadziei, nie tylko dla bohaterów opowiadania.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

albo Łódzkiej Megafabryce, albo łódzkiej megafabryce

Dziękuję za zwrócenie uwagi, poprawiłem.

 

Cieszę się, że się spodobało :) .

Łukasz

Lukenie, nie mam pewności, że wszystko należycie pojęłam, bo teksty traktujące o sztucznej inteligencji jakoś do mnie nie trafiają, jednakowoż lektura nie sprawiła mi najmniejszej przykrości.

 

kontr­ofen­sy­wa, ma­ją­ca na celu od­zy­ska­nie kon­tro­li nad sto­li­cą przez ludzi. → Raczej: …kontr­ofen­sy­wa, ma­ją­ca na celu od­zy­ska­nie przez ludzi kon­tro­li nad sto­li­cą.

 

 Zbyt długo się na to pa­trzy­łem… → Zbyt długo na to pa­trzy­łem

 

Nie czu­łem ciała, ale po­czu­łem za­pach, któ­re­go nie mo­głem zro­zu­mieć. Jakby sta­rych ubrań. Naj­pierw od­zy­ska­łem czu­cie w twa­rzy. → Czy to celowe powtórzenia?

 

Zimne kro­ple uświa­do­mi­ły mnie, że byłem nagi.Zimne kro­ple uświa­do­mi­ły mi, że byłem nagi.

 

– Obu­dzi­łeś się – ode­zwał się za­chry­płym gło­sem męż­czy­zna po krót­kiej chwi­li. → Co to znaczy: mężczyzna po krótkiej chwili?

A może miało być: – Obu­dzi­łeś się. – Po krótkiej chwili mężczyzna ode­zwał się za­chry­płym gło­sem.

 

Męż­czy­zna pod­niósł się z krze­sła z tru­dem. → Co to jest krzesło z trudem?

Proponuję: Męż­czy­zna z trudem pod­niósł się z krze­sła.

 

nie­do­rzecz­nej sy­tu­acji z „Bur­kiem”… → Czemu tu służy cudzysłów. Czasem go używasz, a czasem nie. Należałoby ujednolicić zapis.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wyglądało jakby smugi pojawiały się w powietrzy natychmiast, jak pioruny.

w powietrzu

 

Wciągające. Szczególnie podobało mi się zakończenie. Kto by pomyślał, że potrzebny będzie psycholog.

 

Lukenie, nie mam pewności, że wszystko należycie pojęłam, bo teksty traktujące o sztucznej inteligencji jakoś do mnie nie trafiają, jednakowoż lektura nie sprawiła mi najmniejszej przykrości.

Ooo, to dla mnie wielki komplement, dziękuję :D .

Nie czułem ciała, ale poczułem zapach, którego nie mogłem zrozumieć. Jakby starych ubrań. Najpierw odzyskałem czucie w twarzy. → Czy to celowe powtórzenia?

To był przypadek.

Wprowadziłem poprawki.

 

Wciągające. Szczególnie podobało mi się zakończenie. Kto by pomyślał, że potrzebny będzie psycholog.

Cieszę się, że wciągnęło :) .

Łukasz

Bardzo proszę, Lukenie. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Zaczynasz opowiadanie klasycznie, jak typową historię o wojnie ze sztuczną inteligencją, ale potem sprawnie zmieniasz kierunek akcji, i to mi się podobało. Najpierw cały plan bierze w łeb, a bohater trafia w dziwne miejsce i próbuje zrozumieć sytuację. Dało się też odczuć panikę bohatera, gdy obudził się w chacie w towarzystwie robota i to też był moment, w którym po raz kolejny mnie zmyliłeś, bo myślałam, że to będzie historia o ucieczce z niewoli i okrutnych robotach. Dla mnie największym atutem tego opowiadania, jest zakończenie, które nie opiera się o rozwiązanie siłowe. Ostatnia scena mi się podoba, nie narzekałabym, gdyby była jeszcze dłuższa. Zgłaszam do biblioteki.

Dziękuję Alicello. Cieszę się, że udało mi się Cię zaskoczyć :) .

Łukasz

Trochę sobie ułatwiłeś ;) Jako głównego bohatera dałeś nowego, świeżynkę, która nie ma pojęcia o trikach stosowanych przez partyzantów. Grupa ma dokonać czegoś, co w ocenie świeżynki jest niemożliwe i nie chce zdradzić, jak tego dokona. W kluczowym momencie dajesz ziemioryjka, który przecież też jest technologią, a zaraz potem jest bum i bohater zostaje sam. W kwestii metod stosoanych przez partyzantów narobiłeś mi smaka i nie poczęstowałeś obiadem ;)

W sumie podobnie z zakończeniem. Tajemniczy starzec ma amnezję, zapewne jest psychologiem zwierzęcym, ale pewne to chyba nie jest, bo przecież ma amnezję, a dyplom może nie należeć do niego. Bohater mówi: odkryjemy twoją przeszłość i może uratujemy świat. A w kolejnej scenie bohater już ratuje świat. W kwestii odkrywania tajemnicy i samej tajemnicy też czuję niedosyt. Rozumiem, że maszyny były jak nadopiekuńcza matka, ale w jaki konkretnie sposób bohater się z nimi dogadał, tego już nie precyzujesz, zadawalając się ogólnikami o psychologii. I znowu mam wrażenie, że nie dostałam kolacji. A tak ładnie pachniało ;)

Plus za zakończenie, w którym okazuje się, że SI nie jest złem wcielonym, a wojna to w sumie kwestia wzajemnego niezrozumienia :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki za wpadnięcie Irka_Luz.

Trochę sobie ułatwiłeś ;)

Jestem leniwy, przyznaję ;) .

 

Co do reszty, to to opowiadanie jest właściwie długim szortem, więc nie była jego intencją ekploracja partyzanckiego życia itp. To wszystko to tylko nośniki konceptu, który cieszę się, że się spodobał, bo o to chodziło ;) .

Łukasz

– Jak mam wam pomóc, jak niczego nie wiem? I dlaczego nazywacie mnie Drugi? Moje nazwisko to…

Trochę takie grubo ciosane. Podobna sytuacja od razu wzbudziłaby podejrzenia, że był jakiś pierwszy Marcin. Ewentualnym pytaniem byłoby, co się stało z tym pierwszym, chociaż w warunkach wojny odpowiedź na nie mogłaby zdawać się oczywista.

 

Do wiaduktu mieliśmy zaledwie dwadzieścia minut marszu przez las. Na szczęście region nie był obecnie patrolowany. Lokalne drony poleciały do Warszawy, gdzie trwała w tym czasie kontrofensywa, mająca na celu odzyskanie przez ludzi kontroli nad stolicą. Prowadziły ją połączone wojska europejsko-rosyjskie. Odkąd straciliśmy władzę nad Omega Zero – sztuczną inteligencją, która panowała nad całym kontynentalnym systemem bezpieczeństwa – to wschód był kierunkiem, w którym podążyli uchodźcy. Ewakuowaliśmy całe państwa. Historia zapamięta to wydarzenie jako wielką wędrówkę ludów dwudziestego drugiego wieku. Nikt nie spodziewał się, że to ten kierunek stanie się źródłem nadziei, ale Rosjanie wiedzieli, że zagrożenie jest egzystencjalne. Naukowcy przewidywali, że jeżeli Omega Zero wygra wojnę u siebie, to będzie szukał zagrożeń poza granicami Federacji Europejskiej. A jeżeli podporządkuje całą zautomatyzowaną gospodarkę prowadzeniu wojny, to będzie niepokonany.

Przejście od opisu aktualnej sytuacji bohaterów do zarysu globalnego konfliktu trochę surowe. Jeśli chcesz wprowadzić nas w świat, to zacząłbym od ogółu – co się wydarzyło na świecie – i podążał do szczegółu – czemu bohaterowie są w takim położeniu i realizują taką misję.

 

– Tu spoczywa pierwszy Marcin – powiedział beznamiętnie Darek. – Bądź mądrzejszy od niego.

I okazało się.

 

– Jeszcze nie możesz. Na razie poobserwuj starą gwardię.

To po co oni go w ogóle zabierają? Nieprzeszkolony, niewtajemniczony… czuję podstęp.

 

– Jest pan programistą?

– Nie… chyba nie. Jestem psim behawiorystą.

Fajne.

 

W obszarpanym płaszczu szedłem w stronę huków i rozlewających się po chmurach ciepłych świateł. Narastający ruch mówił mi, że zbliżam się do linii frontu. Maszyny były przeróżnych rozmiarów. Niektóre szczudlaste, dorównujące wysokością żyrafom. Inne przypominały lisy, a czasami widać było jedynie poruszającą się trawę, którą przecinały niewidocznymi ścieżkami jak myszy.

Po raz pierwszy dostrzegłem w ich gwałtownych ruchach desperację. Omega Zero bronił się i nie miał jak tego zakomunikować. Jego radykalizacja spowodowana była koniecznością walki z agresorami. Od lat usiłowaliśmy go zniszczyć, nie mogąc pogodzić się z tym, że nasza własność wymknęła się spod kontroli. Odizolowaliśmy od niego cywilów. Do czego był stworzony? Do obserwowania i interpretowania zachowań ludzi; żeby ich chronić. Im bardziej próbował to robić, tym dalej się od niego odsuwaliśmy. W końcu wojna stała się jedyną interakcją, w jaką mógł wejść ze stwórcą, który obrócił się przeciwko niemu. Myśleliśmy, że tę sytuację muszą rozwiązać inżynierowie, i nawet przez myśl nam nie przeszedł psycholog.

Niebo rozerwała eksplozja zestrzelonej w powietrzu rakiety. Smuga, którą za sobą zostawiła, sugerowała, że byłem celem. Dzięki Omega Zero jedynym co do mnie dotarło, był ciepły powiew. Nie wiedziałem, czy sztuczna inteligencja osłaniała mnie czy siebie.

Zbliżając się do ziemi niczyjej, podniosłem ręce do góry. Maszyny zaczęły się przede mną rozstępować…

Jak dla mnie trochę za dużo walenia po głowie łopatą, wolałbym trochę niedopowiedzenia, trochę pozostawienia mojemu domysłowi.

 

Dobre, wciągające opowiadanie. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić, choć też mam poczucie, że nie wykorzystałeś w pełni potencjału. W zasadzie wychodzi na to, że nasz bohater nic nie odkrywa, tylko najpierw dostaje w głowę i budzi się tam, gdzie to odkrycie ma pod nosem. O ile ciekawiej byłoby, gdyby to on został uratowany na przykład przez takiego psobota i zaczął go tresować?

W ogóle pomysł o tym, by do uczącej się maszyny podejść może jeszcze nie jak do człowieka, ale jak to zwierzęcia, które można wytresować – miód! To jest siła tego tekstu.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dzięki Geki!

Przejście od opisu aktualnej sytuacji bohaterów do zarysu globalnego konfliktu trochę surowe. Jeśli chcesz wprowadzić nas w świat, to zacząłbym od ogółu – co się wydarzyło na świecie – i podążał do szczegółu – czemu bohaterowie są w takim położeniu i realizują taką misję.

Obecna kolejność nie jest przypadkowa – generalnie zapowiada ona strukturę reszty opowiadania, gdzie najpierw jest niejasna sytuacja, a potem jej rozwiązanie. Taka kolejność prezentacji powtarza się w każdym “akcie” poza dwiema ostatnimi scenami, które są w zasadzie epilogiem. Oczywiście Twoją uwagę sobie zapamiętam i przemyślę, bo z czegoś się ona wzięła.

Jak dla mnie trochę za dużo walenia po głowie łopatą, wolałbym trochę niedopowiedzenia, trochę pozostawienia mojemu domysłowi.

Kilka tekstów, które wrzuciłem na Portal, było dosyć abstrakcyjnych i spotkało się z niezrozumieniem, i chyba dlatego postanowiłem tym razem aktywować łopatę ;) . Ale dzięki za tę uwagę, sam niezbyt lubię jak wszystko jest wyjaśnione, ale moje pisanie ciągle jest w fazie eksperymentów.

Dobre, wciągające opowiadanie. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić, choć też mam poczucie, że nie wykorzystałeś w pełni potencjału. W zasadzie wychodzi na to, że nasz bohater nic nie odkrywa, tylko najpierw dostaje w głowę i budzi się tam, gdzie to odkrycie ma pod nosem. O ile ciekawiej byłoby, gdyby to on został uratowany na przykład przez takiego psobota i zaczął go tresować?

To też byłaby niezła implementacja tego pomysłu, tylko inna. Tekst byłby wtedy znacznie dłuższy, jeżeli chcielibyśmy zachować równe tempo i tu dochodzimy do sedna niektórych kontrowersyjnych decyzji, które podjąłem: mam wrażenie, że musiałem wybrać kompromis między różnymi konfliktującymi jakościami historii. Zakończenienie też jest gwałtowne głównie z tego względu, że inne nie pasowałoby do tempa fabuły (która biegnie od twista do twista, w miarę równymi odcinkami). Wybrałem tu spójność strukturalną nad wypełnianiem luk, które może wypełnić wyobraźnia. Sądzę, że to dlatego udało się sprawić, że tekst jest wciągający od początku do końca, ale odbyło się to jakimś kosztem. Na pewno takie komentarze jak Twoje pomogą mi coraz lepiej wyważać poszczególne elementy w przyszłości.

Łukasz

Intrygujące. Z jednej strony teoria, że strach budzi agresję i odwrotnie nie jest nowa, ale zastosowana w odniesieniu do sztucznej inteligencji jest fajne i świeże. 

Podoba mi się zarówno dojmujące poczucie zagrożenia wojną, ale i zręcznie wpleciony dowcip. Mój ulubiony to ten o Marcinie numer 1.

Zaproś Krokusa, wszak nie skrzywdziłeś psa;)

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki Ambush. A Krokus to jakiś krewny Johna Wicka? ;)

Łukasz

Siadając nie spodziewałem się niczego odkrywczego, ale końcówka definitywnie przykuła moją ciekawość :) Wykonanie czasem mocno grubo ciosane – dużo razy wręcz czułem, że jako czytelnik mam KONIECZNIE zwrócić uwagę na jakiś szczegół, bo tak każe narracja.

Sam tekst jednak czyta się przyjemnie, a wspominane zakończenie zostawia przyjemny posmak wykonaniem oraz użyciem wątku “strach prowadzi do nienawiści”. Tak więc ode mnie finalny klik dla tego koncertu fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Najlepszy przyjaciel człowieka? Zdecydowanie tak. Każdy powinien przyjaźnić się z takim Burkiem, chociaż, gdyby mi przyniósł martwego królika, to może bym to jeszcze przemyślała… 

Rzuciły mi się w oczy dwa małe błędy, ale nie sprawiły one, że historię czytało mi się mniej przyjemnie i za ogół gratuluję, bo bardzo mi się podobało. 

Co do błędów: 

 

– Obudziłeś się – Po krótkiej chwili mężczyzna odezwał się zachrypłym głosem.

 

Na twoim miejscu po myślniku zaczęłabym pisać małymi literami albo postawiła kropkę przed nim.

 

 Patrzyłem z zainteresowaniem na to, jak dziwna mata powoli się zanurza, aż w końcu zostaje całkowicie przykryta wodą.

 

Coś mi tu zgrzyta z czasem.

Well, my social anxiety is getting the best of me; I'm taking a walk. Goodbye.

@NoWhereMan

Dziękuję za biblioteczne rozdziewiczenie mnie ;) .

dużo razy wręcz czułem, że jako czytelnik mam KONIECZNIE zwrócić uwagę na jakiś szczegół, bo tak każe narracja.

Jeżeli to nie tajemnica, to chętnie poznałbym, które momenty szczególnie wywarły na Tobie takie wrażenie. :)

 

@P.Glowacki

Dziękuję. Dobre oko, poprawione.

Łukasz

Spodobało mi się, że czasem warto spróbować innego podejścia. Nigdy nie rób nic na siłę, weź większy młotek. Ciekawe, czy psychologia jest większym młotkiem od wojny. W sumie też może służyć do uzyskania tego, co się chce, tylko ofiara nie zdaje sobie z tego sprawy.

Nie wiadomo, czy gniewać się na Omegę, czy jej współczuć.

Bardzo fajny tytuł, przyjemnie dwuznaczny.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finklo za komentarz. Tekst powstał pod wpływem przemyśleń na temat tego, że od wyświechtanego złego AI, bardziej niepokojącą perspektywą jest możliwość tego, że AI będzie dobre, a my po prostu nie będziemy w stanie tego zaakceptować, bo zostaliśmy uwarunkowani do nieufności względem wszystkiego, co nie jest zantropomorfizowane. AI przedstawiane jako dobre, istnieje w sztuce niemal wyłącznie właśnie w formie mocno zantropomorfizowanej, żeby było nam łatwiej mu współczuć, ale czy nie wzmagamy tym sposobem nieufności do czegoś co może wydawać się zupełnie obce? “Jedzenie dla myśli”.

Łukasz

Hej, Luken, poleciłeś, to przeczytałam. ;)

 

Zaczyna się nieciekawie – te ich partyzanckie podchody brzmią tak jakoś… mało profesjonalnie. Zastanowiłabym się nad wpleceniem tam jakiegoś “technicznego-sci-fi” słownictwa, żeby to wszystko urozmaicić. Może jakiś szczególny rodzaj bomby…?

Potem robi się coraz ciekawiej, a końcówka już w ogóle jest bardzo dobra i mocno zaskakująca. Wyznam, że ogólnie pomysł podoba mi się bardziej niż wykonanie – wolałabym, żeby opowiadanie, narracja, dialogi, były nieco… Hm… Bardziej wyraziste? ^^’

 

A ponieważ uwielbiam się czepiać: :D

 

Wnętrze ukrytej w lesie ziemianki rozświetlała wisząca pośrodku sufitu latarka. Tuż pod nią, zastygli jak posągi, rzucaliśmy na ściany chyboczące cienie.

Po pierwsze – ziemianka i sufit…? Ja bym to nazwała albo “dachem” (używasz tego słowa potem) albo, ewentualnie, “sklepieniem”. Patrzę do słownika synonimów… “Pułap”?

Po drugie – skoro są w jakimś wnętrzu (a więc osłonięci), to latarka raczej nie powinna się poruszać. Oni “zastygli jak posągi”. Więc skąd te chyboczące cienie? ;)

Edit: No ok, mój błąd – tam jest, że na nich pada, a zatem wiatr był możliwy.

Ale to napisałabym, że wiatr huśtał latarką itp. Z drugiej strony – ziemianka musiała być ciasna i niska; jeżeli byli tam w czwórkę, to czy nie osłonili latarki przed wiatrem…?

 

z Gdańska wyruszył konwój. Pięć ciężarówek. (…)

Zobaczymy, co wiezie.

Wiedza na temat bieżącej produkcji w Łódzkiej Megafabryce była bezcenna.

Tutaj już jest typowe czepianie ;) Nie wiem, czy to wymaga zmiany, pewnie nie, ale ja miałam tutaj taką małą zagwozdkę – produkują coś w Łodzi, ale wiozą coś z Gdańska…? Skąd wiadomo, że zawartość konwoju z Gdańska pozwoli im odkryć, co produkują w Łodzi? Może (i tylko może) warto wspomnieć, że to jakieś surowce do produkcji? Bo w Gdańsku są jakieś złoża, albo fabryka podzespołów itp. ;)

 

Mnie się pomysł z Drugim całkiem podobał, bo możliwości są dwie – albo zginął – albo poznamy go w dalszej części, wychynie zza drzewa itp. Tak więc nie jest przesądzone, że czytelnik wie, dlaczego “drugi”. To, co mi się nie podoba – to ten tekst: Bądź mądrzejszy od niego. IMO bardzo płaski i nienaturalny. Może: “Postaraj się nie skończyć tak jak on”?

 

Odkąd straciliśmy władzę nad Omega Zero – sztuczną inteligencją, która panowała nad całym kontynentalnym systemem bezpieczeństwa

Osobiście ;) wolałabym: straciliśmy kontrolę, która sterowała całym (…).

 

Pomysł z ziemioryjkiem (nazwa miodzio :3) super, ale jedno pytanie… Jest “głęboki”. Czy oni mieli tam sobie stać na głowach? Czy na ramionach? xD Zwłaszcza ten na dole nie czułby się chyba komfortowo… 

 

Zostałem trafiony? Nie słyszałem żadnego strzału. Krople deszczu nie dały się odróżnić od krwi.

Nie wyjaśniłeś, co się stało. Potem miałam ambiwalentny stosunek do Roberta, sądziłam, że to on albo robot go “upolowali”.

 

Skinąłem i schowałem ręce w kieszeniach, bawiąc się schowaną paczką papierosów.

Może bez schowaną? To oczywiste, poza tym masz powtórzenie. ;)

 

Wyglądał trochę jak skrzyżowanie modliszki z patyczakiem.

Modliszka sama w sobie przypomina patyczaka (nawet obczaiłam zdjęcia ;)). Powiedziałabym po prostu coś w stylu: wykazywał ogromne podobieństwo do modliszki/bardzo przypominał modliszkę.

 

Miał długie, zaniedbane włosy i przypominający łachmany ubiór.

Po co to dookreślanie? Czy nie lepiej po prostu: Miał na sobie łachmany (i potem trzeba by jakoś zmienić resztę, np.: “długie, zaniedbane włosy błyszczały od łoju” itp.).

 

Pomyślałem, że przed wojną z łatwością wziąłbym go za bezdomnego. Teraz wiele osób tak wyglądało. Czy to w jego domu się znalazłem? O ironio.

To akurat mnie rozbawiło. ;) Tyle że po “o ironio” rozpoczęłabym nowy paragraf, wtedy ten żarcik miałby większy “wydźwięk”.

 

– Obudziłeś się. – Po krótkiej chwili mężczyzna odezwał się zachrypłym głosem.

Strasznie długie i skomplikowane, poza tym jakoś nie pasuje mi “odezwał się”. A może:

– Obudziłeś się. – Głos miał niski, ochrypły.

Albo po prostu: powiedział/stwierdził ochryple? :>

 

Włożył płaszcz, podniósł martwe zwierzę i wyszedł.

W głowie miałem kompletną pustkę. Patrzyłem na zamknięte drzwi aż do jego powrotu.

Dalej piszesz, że następnego dnia “wreszcie miał okazję mu się przyjrzeć”. Tymczasem gdy Robert wyszedł oprawiać królika, robot został w domu – chyba wtedy powinien patrzeć na niego, a nie na drzwi? ;) Albo dopisz, że robot wyszedł razem z nim – ale to trochę nieprawdopodobne, że przyjrzał mu się dopiero następnego dnia.

 

Omega Zero bronił się i nie miał jak tego zakomunikować. Jego radykalizacja spowodowana była koniecznością walki z agresorami. Od lat usiłowaliśmy go zniszczyć, nie mogąc pogodzić się z tym, że nasza własność wymknęła się spod kontroli. Odizolowaliśmy od niego cywilów. Do czego był stworzony? Do obserwowania i interpretowania zachowań ludzi; żeby ich chronić. Im bardziej próbował to robić, tym dalej się od niego odsuwaliśmy. W końcu wojna stała się jedyną interakcją, w jaką mógł wejść ze stwórcą, który obrócił się przeciwko niemu.

Wszystko fajnie, ale jednak mógłbyś to jakoś zgrabniej wyjaśnić. ;) Zwłaszcza ten pogrubiony fragment jest dla mnie niejasny. Ludzie zaczęli się go bać, próbowali go zniszczyć – rozumiem, że się wtedy bronił (siebie i swojej wykształconej “osobowości”, “indywidualności”, jak rozumiem) – ale nie rozumiem, jak mógł jednocześnie próbować chronić ludzi i ich zabijać.

 

I to tyle. :) Pomysł naprawdę fajny, ale popracowałabym trochę nad urozmaiceniem języka czy też nad stylem – i może trochę dosmaczkowałabym początek. ;)

 

Pozdrawiam serdecznie :) :)

 

P.S. A piosenka Biomekkanik super! ;)

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Tekst bardzo fajny i zarazem mocno ciekawy aczkolwiek wizja partyzanckich podchodów jest mało profesjonalna

Dzięki za komentarze.

 

@DHBW

Uwzględniłem część poprawek, dziękuję :) . Nad stylem ciągle pracuję.

 

@sysiawnerwisia88

Tekst bardzo fajny i zarazem mocno ciekawy aczkolwiek wizja partyzanckich podchodów jest mało profesjonalna

No wyszła taka trochę partyzantka ;) .

Łukasz

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka