- Opowiadanie: Draconina - Podwodny Baron

Podwodny Baron

Na całej planecie zakazano korzystania z alchemii, poza Zatoką, w której adepci i mistrzowie mogą zajmować się swoją pasją. Nagle ginie Varog, jeden z alchemików. Bezimienny mężczyzna kupuje od lokalnego handlarza dziwny klucz w kształcie ośmiornicy, którym wkrótce otwiera sobie drogę do innych światów. Tajemniczy nomad naprowadza go na ślad Varoga, jednak uratowanie go graniczy z cudem. 11 stron z opisami dziwności i zaskakujące zakończenie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Podwodny Baron

Podwodny Baron*

2017 © Katarzyna ‘Draconina’ Górnisiewicz

*(tytuł może jeszcze ulec zmianie)

 

Ubrany na czarno mężczyzna poruszał się wolnym krokiem ze spuszczoną głową, a drewniana promenada, którą kroczył, skrzypiała w takt jego kroków. Zatokę spowijała mgła gęstniejąca z każdą godziną. Mijał postawne, żeliwne podpory lamp, które stanowiły mocny kontrast z delikatnymi, kulistymi zakończeniami. Bijące od nich rozrzedzone światło było jednak na tyle jasne, żeby ukazać fragmenty statków zacumowanych przy promenadzie.

Mężczyźnie towarzyszył rytmiczny odgłos chlupotania i senny, metaliczny dźwięk zagłuszany częściowo przez fale – najwyraźniej, jakiś element metalowej konstrukcji statku poluzował się, ale nadal stawiał opór pływom oceanu.

 

Był chłodny wieczór. Mężczyzna zatrzymał się przy „Tyranie”, owinął szczelniej krótką, wełnianą peleryną i odruchowo wsunął dłonie głębiej do kieszeni. Ogromna łódź podwodna nigdy nie brała udziału w działaniach wojennych. Zimne strużki wilgoci spływały po obłych bokach i niknęły w ciemnej toni, pieszczącej masywne cielsko statku. Spacerowicz minął dziób, a później majestatyczną, ponurą burtę łodzi – dawała mu poczucie bezpieczeństwa, kiedy tkwiła zacumowana w doku.

 

Skręcił w kierunku przemysłowego cmentarzyska i jego uwagę natychmiast przykuł wielki, rdzewiejący wrak, „Podwodny Baron”. Nie odholowano go jeszcze z zatoki, ale pomieszczenia zostały dokładnie ogołocone z użytecznych przedmiotów. Pech chyba chciał, że handlarze złomem albo wycofywali swoje oferty w ostatniej chwili, albo nie można było nawet przesunąć wraku na miejsce rozbiórki z powodu sztormowej pogody, która coraz częściej nawiedzała ten region. W prawej burcie „Barona” widniały grube, owalne drzwi, których jednak nikt wcześniej nie otwierał. Nie tylko nie znaleziono pasującego klucza, ale też nie było żadnego pomieszczenia po wewnętrznej stronie. Drzwi 'donikąd' pozostawały zagadkowym rozwiązaniem konstrukcyjnym.

 

Nieznajomy ścisnął w kieszeni deszczowca podłużny i bardzo zimny kształt. O możliwości kupna dowiedział się od jednego z portowych straganiarzy. Tylko tutaj handlarz z dalekiego Zentaru mógł legalnie sprzedawać swoje towary i równie cenne tajemnice. W opasłych, skórzanych sakwach i drewnianych pudłach handlarz przechowywał zazwyczaj alembiki, retorty, moździerze, artykuły piśmiennicze, świeże i suszone części ziół, grzybów, nasiona i pyłek kwiatowy, jad i łuski węża, kości i krew różnych zwierząt, pióra ptaków, owady, siarkę, sól, minerały, metale i inne składniki. Klienci – alchemicy, zamieszkiwali odległy brzeg zatoki i w większości byli anonimowymi amatorami, którzy znaleźli w miasteczku ostoję dla przeprowadzania swoich doświadczeń. Praktyczne zastosowania alchemii były zakazane na całej planecie, poza tą niewielką zatoką, gdzie mężczyźni i kobiety nadal mogli dawać upust swoim nielegalnym pasjom.

Bezimienny przypomniał sobie, jak któregoś późnego popołudnia podszedł do jednego ze straganów i zagadnął sprzedawcę o nowinki. Ten zmierzył nieznajomego spojrzeniem, a po krótkim namyśle zaproponował kupno klucza, rzekomo otwierającego tajemnicze drzwi we wraku „Podwodnego Barona”. Zarówno handlarz, jak i mężczyzna instynktownie czuli, że nie wmontowano ich bezcelowo, chociaż pierwszy preferował uniwersalne pieniądze, a drugi chciał jedynie zaspokoić swoją ciekawość. Nie wahając się, kupił i zachował oferowany przedmiot.

 

Stojąc teraz tak blisko wraku, mężczyzna poczuł dreszcz podniecenia, ale i obawę. Zatrzymał się przed rampą, z której można było wspiąć się na pokład za pomocą wąskiej, metalowej drabinki przyczepionej do burty. Powoli wszedł na mostek, zatrzymał się dwa metry przed nią i spojrzał w górę. W rozrzedzonym świetle lamp, nity wbite w metalową powierzchnię statku wydawały się płaskie. Każdy spaw i łata były niczym blizny w monstrualnym cielsku. Korodujący wrak wydzielał intensywny zapach organiczno-przemysłowej mieszaniny pełnej kontrastów – smrodu wodorostów, wilgotnego metalu, butwiejącego drewna i pleśni.

Wydostał klucz i po raz kolejny podziwiał ślusarski kunszt. Przedmiot był długi na pół dłoni i gruby na palec, o rzeźbionej główce i nierównych, prostokątnych zębach. Zdobienie główki przedstawiało ośmiornicę – głowonóg siedział okrakiem na czymś, co przypominało słońce. Zadowolone i pyzate oblicze było dobrze znane ze starych astrologicznych rycin, w tym jednak przypadku macki ośmiornicy brutalnie wpychały się w oczy i usta przerażonej gwiazdy.

 

Mężczyzna zdecydowanym krokiem podszedł do intrygujących drzwi i palcami wymacał otwór. Odsunął zapadkę i wsunął klucz aż do oporu, a potem delikatnie go przekręcił. Zamek okazał się nieco skorodowany, więc dodatkowo wstrzyknął trochę smaru z odrdzewiaczem, który przezornie zabrał ze sobą. Odczekał chwilę i ponowił próbę otwierania. Mechanizm zamka nagle puścił i mężczyzna odetchnął z ulgą – nie miał już żadnych wątpliwości, że posiada właściwy klucz. Wsunął go na powrót do kieszeni, a potem obiema rękami chwycił za żebrowane koło, którego gwint również natłuścił. Z niemałym wysiłkiem obrócił je zgodnie z ruchem wskazówek zegara, centymetr po centymetrze. Wykonał trzy pełne obroty, a wtedy drzwi zaczęły się wysuwać na zewnątrz – między nimi a burtą pojawiła się szczelina. Niespodziewanie poczuł pod stopami lekkie wibracje, ale pomyślał, że mogły być efektem fal uderzających o rampę. Kiedy jednak pociągnął drzwi do siebie, zawiasy jęknęły głośno zakłócając nocną ciszę. Mgła zgęstniała już tak bardzo, że nie rozróżniał szczegółów otoczenia znajdujących się dalej, niż w odległości kilku metrów od niego – żółtawe światło lamp i kadłub łodzi ginęły w szaro-białej masie wilgoci.

 

Otworzył drzwi na oścież i wpatrzył się w ciemny, półmetrowej głębokości otwór. Było niepojęte, jakim sposobem pomieszczenie to istniało, kiedy po drugiej stronie burty nie było żadnej wypukłości. Wydawało mu się, że przez ułamek sekundy widział migoczącą siatkę punkcików, która rozpostarła się tuż przy obramowaniu drzwi. Skoncentrował się – powietrze istotnie drgało delikatnymi, złotymi iskierkami. Ostrożnie wsunął palce w przestrzeń przed sobą, jednak kiedy nie wyczuł niczego niepokojącego, odważnie wszedł do środka. Wąska komórka o czarnych ścianach mogła pomieścić tylko jedną dorosłą osobę. Rozglądnął się dookoła, jednak nic nie przyciągnęło jego uwagi tak bardzo, jak widziana wcześniej dziwna, świetlna siateczka.

Bezimienny wyjrzał na zewnątrz, na niknącą we mgle promenadę i ponownie poczuł na twarzy wilgoć wdzierającą się do komórki. Zamknął więc za sobą drzwi, które donośnie zazgrzytały i przez chwilę tkwił w całkowitej ciemności. Nozdrzami wciągnął zapach mokrego metalu, rdzy i czegoś nieokreślonego. Uczucie samotności pogłębiło się.

 

Od wielu lat był sam, z wyboru. Związki z ludźmi oparte na miłości i kompromisach nie leżały w jego naturze. Cokolwiek robił, planował i wykonywał niezależnie. Osiem lat temu zainteresował się alchemią i białą magią, dowiedział się też o portowym mieście. Kilka razy w roku przyjeżdżał do wynajętej pracowni, gdzie doskonalił swoje umiejętności. Podczas jednego ze szkoleń poznał ambitnego alchemika Varoga i natychmiast spodobał mu się jego szczególny talent, zaobserwowany podczas ćwiczenia Azta-Kogg, starej sztuki przenoszenia obiektów w czasie i przestrzeni. Varog nie pojawił się jednak na ostatniej jak dotąd sesji w laboratorium – zniknął bez ostrzeżenia kilka dni przed przyjazdem bezimiennego. Alchemik także prowadził samotny tryb życia, więc nikt, poza mężczyzną nie zgłosił jego zaginięcia, a miejscowa policja nadal bezskutecznie go poszukiwała.

 

Nikły rozbłysk przypadkowej iskierki wyrwał mężczyznę z rozmyślań. Zaraz po niej pojawiła się kolejna. I jeszcze jedna. Obserwował je z rosnącym podnieceniem. Zaroiły się przed nim tworząc gęstą siatkę, na której raz po raz, w takt sobie znanej dynamiki ruchu zaświecały się i gasły różne symbole, cyfry i wzory. Kolejne iskierki zapalały się też obok jego ramienia, potem głowy i nóg. Odwrócił się – za jego plecami tkwiła następna skrząca się ściana, która w finale złączyła się z pozostałymi i zmieniła kolor z żółtego na niebieski. Kiedy został w niej zamknięty, poczuł drżenie, a włosy podniosły się od nagromadzonych ładunków elektrostatycznych. Siatka zalśniła wszystkimi iskierkami ukazując osobliwe oczka i połączenia między nimi. Poczuł, że traci przytomność.

 

Ocknął się w tej samej, ciemniej komórce i stwierdził, że siedzi na podłodze. Czuł się jednak wypoczęty, a nieprzyjemne zapachy wilgoci zniknęły. Nie widział już iskierek, ani nie odczuwał uprzedniego napięcia. Wstał i zaparł się o drzwi, a kiedy stopniowo otwierały się, ze zdumieniem odkrywał na zewnątrz zupełnie nowe miejsce.

Promenadę zastąpił szeroki i dyskretnie oświetlony korytarz. Podłogę pokrywał gładki, czerwony dywan, ściany były matowo-czarne, a sufit wyłożono ciemnoszarymi kasetonami. Co kilka metrów rozmieszczono kinkiety ze złotymi ozdobami i zwisającymi z ich ramion czarnymi koralikami. Pod nimi znajdowały się małe lustra wielkości ludzkiej głowy. W korytarzu panowała cisza, zakłócana tylko szelestem ubrania mężczyzny.

Przekroczył próg komórki i stanął na miękkim dywanie. Odniósł wrażenie, że materiał był całkiem nowy, jak gdyby nikt wcześniej po nim nie chodził. Kiedy podszedł do najbliższego lustra, nie zobaczył w nim odbicia swojej twarzy. Kompletnie zaskoczony cofnął się o krok i przypatrywał kinkietowi. Łagodne światło podkreślało piękno wąskich, delikatnie rzeźbionych ramek otaczających lustro. Ponownie zbliżył się do zwierciadła i w zamyśleniu podrapał po brodzie.

– O co tu chodzi..? – mruknął zdziwiony.

Jak gdyby na dźwięk jego głosu, w lustrze ukazała się twarz! Niestety, nie należała do bezimiennego. Gładkie oblicze było pozbawione zmarszczek mimicznych, miało szerokie usta i wąski nos. Twarz okalały białe włosy, a powieki o długich rzęsach były przymknięte.

Mężczyzna obejrzał się za siebie, ale korytarz był pusty. Nie wyczuł też niczyjej obecności. Będąc alchemikiem, spotykał się już z różnymi dziwactwami, a większość z nich wytworzył sam. Twarz była jednak tak bardzo realna, że poczuł przymus, by jej dotknąć. Przez chwilę nic się nie działo, a powierzchnia lustra ziębiła mu palce.

Oczy otwarły się bez ostrzeżenia, a ich spojrzenie było tak przeszywające i bezpośrednie, że alchemik odskoczył wystraszony.

Twarz uśmiechnęła się pogodnie.

– Zadaj mi pytanie – zachęciła miłym, męskim głosem, którego źródło znajdowało się gdzieś ponad mężczyzną.

W jego umyśle już wcześniej zrodziły się dwa pytania: "Gdzie jestem?" i "Kim jesteś?". Wybrał to pierwsze.

– Jesteś we Wnętrzu – odparła twarz uśmiechając się z zadowoleniem, jak gdyby właśnie dostarczyła kluczowej wskazówki.

– Jak mogę się stąd wydostać? – kontynuował.

– Nie podoba ci się tutaj? – twarz z teatralnym grymasem zmieniła wyraz na zasmucony, a mięśnie mimiczne wygięły się jak zrobione z plasteliny.

 

Nabrał podejrzeń. Podszedł do drugiego z luster i również go dotknął, ale ponownie sfrustrował go brak odbicia własnych palców w szklanej powierzchni. Kolejna twarz była bardzo podobna do poprzedniej, jednak tęczówki jej oczu iskrzyły się leśną zielenią, a nie niebieską tonią oceanu. Zadał twarzy drugie pytanie ze swojej listy.

– Jestem tobą – stwierdziła krótko.

– Nie jesteś – zaprzeczył twardo.

– Jestem twoim idealnym 'ja' – wyjaśniła tonem wszystko-wiedzącej.

– Nie widzę podobieństw – nie dawał za wygraną.

– Więc spójrz! – rozkazała mu nagle potężnym głosem, któremu chyba nikt nie mógł się przeciwstawić.

Zwierciadło odbiło twarz mężczyzny wyrównując jej obraz symetrycznie do swojej. Kiedy poruszył głową, twarz w lustrze natychmiast dopasowała się do nowego położenia i powtarzała mimikę mężczyzny – uśmiech, grymas, zmrużenie oczu, wystawienie języka.

 

Poczuł mdłości. Oderwał się od lustra i ruszył przed siebie, mijając swoje własne, zwielokrotnione oblicza, które śledziły go aż do końca korytarza. Nie było tam żadnych drzwi, a tylko cienka zasłonka z nitek i nanizanych na nie czerwonych i czarnych, szklanych koralików, które uderzały o siebie z cichym grzechotem. Rozsunął jej połówki na boki i wkroczył do kolejnego, ale szerszego pomieszczenia. Od razu zauważył cztery wnęki, po dwie w każdej ścianie.

 

W pierwszej znajdował się ciemny pokój z trzema schodkami prowadzącymi… donikąd. Na wysokości metra wnikały jedynie w czarną ścianę i to było wszystko, co mógł na razie stwierdzić.

Drugą wnękę wypełniało ogromne akwarium z rybami o migotliwych wyrostkach, połyskliwymi żyjątkami morskimi i innymi święcącymi robakami, które przyssały się do szkła.

W trzeciej o mało nie dostał zawału. Przed nim rozpościerała się ogromna, piaszczysta równina zakończona płaską linią horyzontu. Czuł na twarzy ciepłe podmuchy wiatru, jednak to nie pustynia wprawiła go w przerażenie, a to, co w niej tkwiło. Około sto metrów dalej, wiły się trzy mroczne trąby powietrzne i wsysały w siebie piasek, którego jakimś sposobem nie ubywało. Wirowały bezgłośnie, ale ze swojej pozycji już wyczuwał siłę ich ciągu, a dodatkowo grunt lekko drżał pod jego stopami. Za trąbami zobaczył domek, jednak aby do niego dotrzeć, musiałby przejść bardzo blisko wirów.

 

Mężczyzna był ciekaw, ale i bał się, dlatego podjął decyzję o wycofaniu się i wszedł do ostatniego pokoju. Całą ścianę naprzeciw wejścia zajmował szeroki ekran, na którym transmitowano obraz z jakiejś zewnętrznej kamery. Na piasku siedział brodaty nomad w szarym płaszczu, a w tle za nim żarzyły się dwa zachodzące słońca. Spokojnie pykał fajkę wodną, co jakiś czas zerkał na ciemniejące niebo, po czym powracał do palenia. Z lubością zaciągał się przymykając powieki, ale kilka razy zerknął w stronę kamery, jak gdyby czuł, że jest obserwowany. Bezimiennemu nagle przyszło do głowy, że być może w pomieszczeniu znajdowała się druga kamera i dzięki transmisji, obserwowali się nawzajem.

– Gdzie mam iść, żeby do ciebie dotrzeć? – zapytał.

Nomad zastygł odrywając suche wargi od ustnika. Spojrzał prosto w soczewki kamery, a po chwili namysłu podniósł dłoń i wykonał gest wznoszącej się i opadającej spirali, po czym powrócił do palenia shishy, nie zwracając dalszej uwagi na alchemika.

 

Bezimienny wrócił do pomieszczenia z trąbami i jeszcze raz dał się zahipnotyzować ich zsynchronizowanym wirowaniem.

"Czy są iluzją? Czy mnie zabiją?" – zadawał sobie pytania.

Zrobił krok w przód i stanął na piasku, który sprawiał wrażenie prawdziwego. Spojrzał w górę, na różowo-pomarańczowe niebo. Daleko na horyzoncie powoli przesuwały się puszyste, ciemne chmury.

Zamknął oczy i ruszył prosto między wiry. Wkrótce usłyszał rosnący tumult i szum wciąganego piasku. Jeszcze parę kroków w przód, a hałas stał się nie do zniesienia. Mężczyzna pomyślał, że musi działać szybko, bo inaczej straci słuch – zatkał uszy palcami, pochylił się w przód i zaczął biec, jak gdyby miał przebić głową niewidzialną zaporę. Czuł silne podmuchy wirów, które według praw fizyki powinny go już pochłonąć tak, jak robiły to z piaskiem, jednak nadal mógł poruszać się w swoim tempie. Kiedy ciśnienie krwi skoczyło mu do niebezpiecznego poziomu, serce biło jak oszalałe, a żołądek skurczył się do rozmiarów małej sakiewki, mężczyzna wrzasnął uwalniając z siebie całe nagromadzone napięcie. Biegł jak rozjuszony byk, chcąc zmiażdżyć wiry własnym ciałem, albo zabić siebie. Przemieścił się obok jednej trąby, musnął drugą, ale trzecia była już za daleko, by poczuć siłę jej oddziaływania.

Kiedy uznał, że odbiegł już na bezpieczną odległość, a do tego przeżył, odsunął dłonie od uszu i otworzył oczy. Hałas miarowo wzrastał i malał za jego plecami, niczym dźwięk niestabilnego generatora prądu. Przed sobą miał widziany wcześniej domek, a za sobą wiry obracające się w rytmie spiralnego walczyka. Położył się na piasku i łapczywie wciągał powietrze do płuc, a kiedy uspokoił się, ruszył w kierunku budynku.

 

Chatka miała białe ściany i płaski, czerwony dach, a małe okna zakryto od wewnątrz. Do drzwi wejściowych prowadziła żwirowa ścieżka, obsadzona na przemian pożółkłymi agawami i kulistymi kaktusami.

Nie zapukał, ale od razu nacisnął klamkę i otworzył drzwi. W tym samym momencie, kilka spłoszonych, białych kartek wystrzeliło z wnętrza niczym stadko zbudzonych nietoperzy. Zaszeleściły stronami i poleciały w stronę wirów, a te z pasją wciągnęły je w siebie.

Pokręcił głową w zdziwieniu i wszedł do środka. Wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku i rozpoznawał przedmioty. Spostrzegł krótki przedsionek i nie wiedzieć komu potrzebny zestaw barwnych, koronkowych parasolek umieszczonych w metalowym stojaku. Spod niego wypływała cienka strużka wody, a na materiale zobaczył ślady wilgoci. Niewielki pokój pomalowano na żywe kolory, a sufitowy żyrandol odbijał światło migocząc czarnymi kryształkami. Na ścianie znajdowała się tylko jedna, oprawiona w ramkę fotografia – przedstawiała brązowo-szare kłęby dymu. Dalej, na kominku dostrzegł kobiece popiersie. Przez chwilę przyglądał się jej wnikliwie, a kiedy lekko dotknął powabnych i kształtnych ust, rzeźbiona twarz otwarła ślepe oczy o barwie żółtawego gipsu. Przestraszył się, ale nie uciekł.

– Dotknij mojej piersi – zasugerowała, a wysoki, śpiewny głos wypełnił przestrzeń wokół bezimiennego. Podobnie jak w korytarzu z lustrami, tak i tutaj nie potrafił zlokalizować źródła dźwięku.

– Dlaczego mam to zrobić? – zdziwił się.

– Dotknij sutka – powtórzyła rozkazującym tonem.

Jego wzrok powędrował ku ponętnej piersi. Podniósł dłoń i pomacał sugerowane miejsce tak delikatnie, jak gdyby sutek był niebezpiecznym owadem, który kąsa bez ostrzeżenia. W odpowiedzi na dotknięcie, usłyszał szelest dochodzący z prawej strony, kiedy podniosła się zasłona uprzednio zakrywająca wejście do innego pomieszczenia. Ponownie spojrzał w twarz statui.

– No, idź już – powiedziała i zamknęła oczy ponownie wpadając w odrętwienie.

 

W pomalowanej na czerwono sypialni było ciepło i dosyć ciemno, a ustawione pod ścianą niskie łóżko z obfitymi poduszkami zachęcało do odpoczynku. Od razu rzuciła mu się w oczy lampka w kształcie odwłoku ćmy, zwieńczonej czarnym, koronkowym abażurem. Ciepłe światło żarówki rzucało dziurawe cienie na kolorowe koce. Nagle poczuł się bardzo senny. Ostatkiem sił dotarł do łóżka i natychmiast opadł na szeroki materac, a niezwykły świat przestał zaprzątać myśli mężczyzny.

 

Ocknął się poza budynkiem i od razu rozpoznał krajobraz widziany uprzednio na ekranie – pomarańczowe niebo, a na nim dwa ciemne słońca wychylające się zza horyzontu. Usłyszał trzask suchego drewna pożeranego przez ogień i poczuł zapach pieczonego mięsa. Nadal leżąc, odwrócił głowę w stronę ogniska i spostrzegł starego nomada. W rzeczywistości był wyraźniejszy, o twarzy pokrytej suchą, napiętą skórą i pooranej głębokimi zmarszczkami. Patrzył na mężczyznę mrużąc oczy z wyrazem niemożliwym do odczytania i wolno pykał swoją shishę.

Mężczyzna usiadł na piasku i wpatrzył się w płomienie. Na krawędziach ogniska, spod warstwy popiołu przebijał różowy żar, a na żagwiach tańczyły niebieskawo-żółte ogniki. Podmuchy ciepłego wiatru uderzały w spalane drewno, po którym przebiegały ciemne, drżące fale.

– Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytał po chwili palacz. Miał brudny, schorowany głos ozdobiony egzotycznie brzmiącym akcentem.

– Szukam znajomego – odparł.

Nomad zapatrzył się w siwe smugi dymu, które kłębiły się przed jego oczami. Po chwili milczenia zadał kolejne pytanie.

– Dotarłeś tu przez Latarnię?

– Latarnię? – zdziwił się mężczyzna, kierując wzrok na palącego. – Nie, przez wrak statku „Podwodny Baron”.

– Aaach… Udało ci się odnaleźć klucz – domyślił się.

– Sporo mnie kosztował.

– Kim jest twój znajomy? – nomad zmienił temat.

– Alchemikiem. Nazywa się Varog i parę dni temu zniknął z miasteczka bez śladu.

– A, ten – nomad pokiwał głową, jak gdyby poszukiwany był z czegoś sławny.

Drewno pękło wystrzeliwując w górę snop iskier.

Mężczyzna spojrzał pytająco na palacza.

– "Ten"? Widziałeś go?

– Tam się zawiesił – od niechcenia machnął ręką za siebie.

– Co to znaczy? Nic nie może tak sobie wisieć w powietrzu…

– Przeszedłeś przez moje trąby. Są iluzją, ale to już wiesz – stary odparł zagadkowo.

– Gdzie jest Varog? – dociekał mężczyzna pochylając się w stronę ogniska i wytężając wzrok we wskazanym kierunku. Wszystko, co zobaczył, to pomarańczowe niebo, które podczas zachodu słońc stapiało się z bezkresnym horyzontem.

– Wisi w innej części planety – wyjaśnił cierpliwie. – Nie zobaczysz go stąd. Musisz odejść – nonszalancko wypuścił z ust kłąb dymu na potwierdzenie swojej decyzji, a potem ociężale wstał i szurając zakurzoną krawędzią szaty o piasek, przeszedł wolno do rozstawionego na dwóch słupkach namiotu. Położył się na wzorzystym dywaniku i najwyraźniej uznał rozmowę za zakończoną.

 

Mężczyzna tkwił przy ognisku do czasu, aż wygasło. Nie wiedział, jak ma dotrzeć do 'innej części planety', żeby móc uwolnić przyjaciela. Zapewne był jakiś sposób na zmianę miejsca, na przykład za pomocą snu, jak stało się to w domku. Ścisnął w kieszeni klucz, a potem wyjął go i wiedziony instynktem alchemika, przytknął do piasku. Narysował szerokie drzwi i swoją sylwetkę obok nich, a po chwili głębokiej koncentracji, drzwi zmaterializowały się niedaleko wypalonego ogniska. Nomad nie obudził się, a może wszystko słyszał, jednak najwyraźniej było mu to obojętne. Mężczyzna podniósł się, wskoczył do żółtawej, migoczącej plazmy i poczuł, że znowu traci przytomność.

 

Obudził się w korytarzu z lustrami. Siedział na miękkim dywanie, krzywo oparty o ścianę. Spojrzał w górę na piękne kinkiety. Wszystkie twarze w lustrach milcząco patrzyły na niego, a potem wodziły za nim oczyma, kiedy mijał je w drodze do kryształowej kotary. Tym razem, wybrał mały, klaustrofobiczny pokój ze schodami niknącymi w ścianie. Pokonał pierwszy stopień, drugi i trzeci. Przed nosem widział już tylko czarną, płaską powierzchnię, więc zamknął oczy i przytknął do niej czoło. Tkwił chwilę w takiej pozycji i nagle poczuł, że ściana dziwnie mięknie, a on zapada w niej. Ani na moment nie otworzył oczu, pozwalając wchłonąć się całkowicie. Przeszedł.

 

Nowy krajobraz był pełen zniszczeń. Po linii horyzontu przetaczał się wielki ogień, a gęsty, brudno-szary dym zasnuwał widok łącząc się z ciemnymi, nieruchomymi chmurami wiszącymi wysoko na niebie. Ogień nadchodził także z południa, dlatego mężczyzna musiał opuścić miejsce, w którym się ocknął, bo inaczej groziła mu śmierć.

Kroczył przez opuszczony teren, omijał rozbite i porzucone na szosie samochody. Czuł za sobą swąd spalenizny przynoszony przez lekkie powiewy wiatru. Daleko na wschodzie zauważył przemysłowy silos, więc postanowił biec w jego kierunku. Przeskakiwał kamienie i rowy, plątał się w wysokiej trawie, omijał pasma drzew i przeciskał między krzakami. Kiedy dotarł do obiektu, wdrapał się po drabince na jego szczyt. Zbożowy silos miał na oko piętnaście metrów wysokości. Na górze nie był już sam.

 

Na płaskim dachu, w rozpiętym między słupkami hamaku leżała ciemnowłosa dziewczyna. Obok niej ciągle dymił grill z kawałkami upieczonego mięsa na ruszcie, a pod hamakiem leżała pusta butelka po winie i lornetka. Kobieta tkwiła w niedbałej pozie, ze skrzyżowanymi stopami i rękami pod głową. Pomyślał, że spała, ale zanim zdążył coś powiedzieć na powitanie, odezwała się znudzonym głosem:

– Widziałam cię, kiedy biegłeś. Za chwilę się tu usmażymy.

– A może zatrujemy dymem – zawtórował. – Muszę tu przeczekać.

Podszedł do krawędzi dachu i oparł dłonie o barierkę. Uznał, że dziewczyna mu się podoba. Uśmiechnęła się lekko i spojrzała w stronę północno-wschodniego horyzontu.

– Widzisz ten pochylony wieżowiec?

Dostrzegł miasto. Zrujnowane, szare wieżowce wyglądały, jak gdyby przeszła pod nimi fala trzęsienia ziemi, a inne oparły się na solidniej zbudowanych sąsiadach. Nie dostrzegł z tej odległości ruchu, ani ludzkich sylwetek. Po przeciwnej stronie nitka drogi ciągnęła się w stronę miasta i przechodziła przez most nad niewielką rzeką, a jej koryto zakręcało pod skalistą skarpą na zachód od silosu.

Nagle wydało mu się, że zobaczył ruch na niebie, daleko za budynkami. Wpatrzył się w tamto miejsce – malutka, czarna kropka przecinała powietrze niczym spadający meteoryt.

– Widzę kilka wieżowców. Który masz na myśli?

Razem z gęstniejącym dymem, na górę docierał już swąd spalenizny. Słyszeli trzask drzew pękających od zżerającego je ognia i eksplozje samochodów z bakami pełnymi benzyny. Szczątki karoserii fruwały dookoła, jednak nie byli w niebezpieczeństwie, bo silos stał w miejscu dosyć oddalonym od drogi. Zakaszleli obydwoje, nękani gryzącym dymem.

– Ten najbliżej nas – machnęła dłonią przed siebie.

Podobało mu się, że nie tworzyła dystansu mimo, że byli sobie obcy.

– Ktoś jest na dachu, dwoje ludzi. Weź lornetkę – zasugerowała, kiedy intensywnie wpatrywał się we wskazanym kierunku.

Odebrał od niej urządzenie i wyregulował soczewki. Zanim skupił się na budynku, przeczesał okolicę. Czarny punkt okazał się paralotniarzem, a na wieżowcu istotnie znajdowała się jakaś para. Ona we wzorzystej sukience, a on tuż za nią, w czarnej bluzie z naciągniętym na głowę kapturem. Kobieta stała przodem do krawędzi dachu i przed upadkiem powstrzymywała ją tylko barierka. Z tej odległości nie widział jej twarzy, a jedynie falujące na wietrze, długie, rude włosy i dół sukienki unoszony powiewami wiatru. Facet oparł dłonie na jej biodrach i szarpnął za materiał. Po chwili była całkiem naga, a mężczyzna cisnął sukienkę przed siebie. Ściągana grawitacją i podrywana wiatrem, rozwinęła się do postaci pogiętego prostokąta i ukazała symbolikę flagi jakiegoś państwa – nie była więc zwykłą odzieżą. Mężczyzna przycisnął biodra do pośladków kobiety jednocześnie chwytając ją za piersi i gwałtownie zaczęli uprawiać seks od tyłu.

 

Patrzył na ta dwójkę, nie dlatego, że lubił podglądać, ale że nagle zaczął mieć złe przeczucie. Po kilku minutach, jak gdyby w odpowiedzi, facet nieoczekiwanie wypchnął kobietę za barierkę, a kiedy zniknęła za budynkami dzieląc los flagi, rzucił się za nią.

Mężczyzna nadal przeczesywał teren przez lornetkę. Wkrótce spostrzegł, że na szczytach wieżowców znajdowali się ludzie – niektórzy również wykonywali samobójcze skoki, lub pomagali popchnąć tych mniej odważnych. Inni po prostu tkwili w bezruchu, mając nadzieję, że chaos wkrótce się zakończy.

 

Dziewczyna usiadła w hamaku i sięgnęła do zawieszonego na pręcie plecaka. Wyjęła z niego dwie maski przeciwgazowe. Pomógł jej w założeniu, a potem stanęli przy barierce i patrzyli na coś, co wyglądało jak film. Ogromny ogień pożerał trawę i krzaki, roztapiał asfalt i przesuwał się dalej na północ, tuż pod silosem. Na szczęście, płomienie nie nagrzały stali, ale i tak poczuli ogromny żar, a wkrótce dym całkowicie przysłonił im widok na okolicę.

Kiedy minęło niebezpieczeństwo i mogli już pozbyć się masek, ponownie zakaszleli. Usiedli razem na hamaku i nalali sobie wina z nowo otwartej butelki. Mężczyzna wolno przeżuwał zimne mięso z grilla, a dziewczyna rozpracowywała teren za pomocą lornetki i dzieliła się swoimi spostrzeżeniami.

– Na skarpie stoi grupka dzieci. Mają parasole i… – chwilę milczała, po czym kontynuowała zmienionym głosem. – … skaczą na nich do rzeki, jak na spadochronach. Rzeka jest płytka, a woda znajduje się zaledwie 20 metrów niżej. Parasole wyginają się na drugą stronę, a dzieciaki…

– Wystarczy – przerwał jej opisy. – Gdzie jest teraz paralotniarz?

Przeszukała niebo nad wieżowcami.

– Daleko na północy. Wylądował na innym budynku. Chyba próbuje znaleźć pożywienie. Raczej nie zejdzie na dół, bo ogień właśnie tam dociera.

Patrzyli, jak zapadają się dachy niższych domów, a ściany z tanich materiałów stają w ogniu. Na drugim końcu miasta najwyraźniej znajdowała się stacja paliw – ogień dotarł i tam, o czym świadczyły, wściekle jaskrawe eksplozje i czarne kłęby dymu.

– Paralotniarz zbiera się do skoku – oznajmiła.

– Pokaż mi – niecierpliwie wyciągnął dłoń po lornetkę.

Oddała mu ją i napiła się alkoholu z plastikowego kubka.

 

Mężczyzna śledził ruchy paralotniarza, kiedy ten wziął rozbieg przez całą długość dachu i skoczył przed siebie. Lotnia szarpnęła go w górę – przez chwilę leciał, lawirując i starając się znaleźć właściwy prąd powietrza. Nie trafił na niego, ale co dziwne, nie spadł też na ziemię – po prostu tkwił zawieszony w powietrzu jak czarny, trójkątny obiekt, maleńki jak główka szpilki na pomarańczowym i zadymionym niebie.

Mężczyzna odłożył lornetkę. Wszystko zrozumiał.

– Muszę już iść – jego słowa zabrzmiały jak echo słów nomada, jednak nasycone były bólem emocjonalnym dlatego, że zdążył polubić czarnowłosą dziewczynę.

Patrzyła na niego zawiedziona i zbliżając swoją twarz do jego, szepnęła:

– Pocałuj mnie…

Nie zaskoczyło go jej żądanie. Pragnął je usłyszeć. Podszedł do kobiety, mocno objął i powoli, zmysłowo pocałował ją w usta. Poddała się pieszczocie, jak gdyby nie znajdowali się na szczycie silosu otoczonego ogniem, apokalipsą i samobójcami, ale właśnie opuścili bankiet i przystanęli na molo w wietrzną, ciepłą, gwieździstą noc. Zdradził jej nazwę portowego miasteczka z nadzieją, że tam się spotkają. Pomyślał, że dziewczyna mogła być nierealna, jak i wszystko, czego tu doświadczał, ale pocałunek był prawdziwy.

 

Kiedy mężczyzna mijał miasto, na dachach budynków ocaleni mieszkańcy odpalali sztuczne ognie. Ogromne, żółte i czerwone kule światła rozpryskiwały się, migocząc symetrycznie rozmieszczonymi iskrami na ciemniejącym już niebie. Kiedy przedarł się przez gorący jeszcze popiół i rozerwane karoserie samochodów, stanął dokładnie pod wiszącym w powietrzu paralotniarzem i zawołał, zadając mu serię pytań:

– Hej, Varog! Szukałem cię! Co się stało? Dlaczego tu jesteś? Jak mogę cię stamtąd ściągnąć?

 

Paralotniarz nie odezwał się, ani nie poruszył, natomiast niebo nagle zmieniło odcień z szarego na krwisty i wypełniło się tysiącami luster. Mozaikowe wzory, jak gdyby stworzone wewnątrz monochromatycznego kalejdoskopu otoczyły paralotniarza, odbijając jego drobną figurkę w swoich błyszczących powierzchniach.

Mężczyzna spojrzał pod nogi szukając odpowiedniej wielkości kamienia. Chwycił jeden i z całą siłą rzucił nim w górę, starając się zbić któreś z luster. Zwierciadlane oblicza, jak jeden organizm zmrużyły oczy i z kpiną spojrzały na mężczyznę tak, że pod ich natłokiem poczuł się mały.

Zdesperowany, postanowił użyć magii. Skupił myśli, ułożył dłonie w trąbkę i dmuchnął w stronę paralotniarza, chcąc strącić go na ziemię. Niewidzialny powiew rósł w siłę wraz z odległością, a kiedy dotarł do alchemika, przypominał już huragan. Mocno szarpnął wiotkim ciałem, które odczepiło się od niewidzialnej blokady i zaczęło wolno opadać, niczym nasionko dmuchawca.

W odpowiedzi, lustra przegrupowały się, przesunęły i pochyliły pod różnymi kątami, aby móc odbijać wizerunek paralotniarza tak, jak paletki podbijały piłeczkę w antycznej grze zwanej ping pongiem. Mężczyzna nie mógł zorientować się, które z odbić było tak naprawdę spadającym człowiekiem. Mozaikowe zwierciadełka długo i sprytnie manipulowały widokiem, niczym magik przesuwający monetę ukrytą pod jednym z trzech kubków. Stopniowo układały się w schodki sięgające powierzchni pustyni, by w finale ukryć konkretne miejsce upadku alchemika.

 

Mężczyzna poczuł, że przegrał. Spojrzał jeszcze raz na lustrzany sufit, który wydawał teraz dziwny, trzeszczący, metaliczny dźwięk przytłumiony jednak przez dzieląca ich odległość. Nie potrafił teleportować siebie samego i nie wiedział, jak ma dotrzeć do domku, a stamtąd do korytarza, skąd mógłby powrócić do wraku. Przeczuwał jednak, że w tym surrealistycznym świecie znowu będzie miał okazję zmienić swoje położenie.

Ruszył w kierunku przeciwnym do teoretycznego miejsca upadku Varoga. W ciemności rozbłysło małe, szarpiące się na wietrze światełko – ognisko nomada. Kiedy był już blisko, stary niezmiennie pykał swoją shishę, jak zwykle nie zwracając na niego uwagi. Nowym elementem scenerii była naga, czarnowłosa dziewczyna, która na widok alchemika wstała z piasku i wolno podeszła do niego uśmiechając się. Szczupłą dłonią podała mu małe, czarne pudełeczko ze złotym symbolem na wieczku. Kiedy bez namysłu otworzył je, z wnętrza eksplodowało światło i okropny gorąc, natychmiast pochłaniając cały otaczający ich świat.

 

Mężczyzna poderwał się na łóżku, otworzył szeroko oczy i wziął głęboki, chrapliwy wdech. Przetarł twarz dłońmi i spojrzał na drugą stronę materaca. Jego czarnowłosa kochanka spała spokojnie odwrócona do niego plecami. Fascynował go doskonale wklęsły łuk jej bioder. Ściągnął z głowy przenośny zestaw do rzeczywistości wirtualnej – zapomniał go zdjąć, kiedy zasnęli po intensywnym, przesiąkniętym erotyką wieczorze we dwoje. Sprawdził czas na zegarze koło łóżka – była czwarta dwadzieścia trzy nad ranem. Jego uwadze nie uszła jednak pogięta pocztówka, którą kilka lat temu wysłał dziewczynie z firmowego szkolenia w jakimś egzotycznym kraju. Kartonik zdobiła fotografia piaszczystych diun i zajętych rozmową beduinów, pośród których dostrzegł małą sylwetkę starego nomada siedzącego w kucki przy ognisku i palącego shishę.

Koniec

Komentarze

 Draconino, powinnaś wyjustować tekst. W tej chwili prezentuje się dość niechlujnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Masz bardzo bogatą wyobraźnię. To widać i w tym tekście i tym o poławiaczu chmur.

Niestety umiejętności czysto techniczne zostały daleko za nią i wymagałyby sporo pracy, żeby nie przeszkadzać w czytaniu.

Piszesz obrazami. W zasadzie cały tekst to zbiór obrazów. Słowo pisane nadaje się do przekazywania słów, tak w pierwszej kolejności. Do przekazywania obrazów jest trochę gorszym narzędziem, ale… moim zdaniem pod tym względem nie jest tak źle. Obrazy są dość zrozumiałe i gdyby popracować nad językiem mogłyby nawet nieźle działać na czytelnika.

Ale… Moim zdaniem są trzy ale.

  1. Brak opowieści. Rzeczy w tym tekście dzieją się. Tylko pozornie są w nich związki przycyznowo-skutkowe, bo w rzeczywistości ich nie ma, ewentualnie znasz je tylko Ty. Bohater szuka jakiegoś alchemika, ale to okazuje się dopiero gdzieś za połową tekstu. Na początku, kiedy opisujesz jak wszedł w posiadanie klucza, nic na ten temat nie ma. Wygląda raczej tak, jakby był ciekawy. Potem zazwyczaj wchodzi tam, gdzie potrzebujesz i tyle. Nawet finał nie ujawnia dlaczego po drodze podejmował takie, a nie inne decyzje.
  2. Sam finał w stylu “się mu śniło/wyświetliło” to dla czytelnika żaden finał. Zrobiła się z tego seria kolorowych obrazków. Fajne ćwiczenie dla piszącego, ale nie dajesz czytelnikowi żadnej historii. Wiesz, opisujesz różne cudeńka i niestworzone rzeczy, a potem uciekasz w “się mu śniło”. Jaki sens ma w tej sytuacji to wszystko co się wydarzyło?
  3. Język.

a drewniana promenada, która przemierzał, skrzypiała

Prawdopodobnie którą

Mijał postawne, ciemne i żeliwne podpory lamp, które

Mogę się mylić, bo nie jestem ekspertem, ale to “i” w takim ukłądzie sugeruje, jakbyś wymieniała trzy różne rzeczy. Wiaderko, grabki i łopatka. Rudy wysoki garbaty kominiarz. Nawet nie wiem czy przecinki tu powinny być, ale to już za wysoki poziom jak dla mnie,

wykonał gest wnoszącej się i opadającej spirali

Prawdopodobnie wznoszącej

promenada, która przemierzał

statków zacumowanych przy deptaku

Od momentu wejścia na mostek

zatrzymał się przy „Tyranie”

i w końcu dotarł do przemysłowego cmentarzyska. Natychmiast zwrócił uwagę na wielki, rdzewiejący wrak, bo z dziewięciu statków, pozostał tylko „Podwodny Baron”

Straciłem w tych paru pierwszych akapitach orientację. Idzie po promenadzie/deptaku. Trafia na mostek. Statku? Bo jeśli tak, to potem znów jest gdzieś na ziemi. A jeśli to mostek nad czymś, to niezbyt szczęśliwie się to układa, bo mostki jednak kojarzą się z miejscem gdzie steruje się statkiem i nie buduje się ich raczej nad morze. Może nad jakimś dopływem, strumyczkiem, ale słowa nieszczęśliwie się tu ułożyły no i zabłądziłem.

z powodu sztormowej pogody, która coraz częściej nawiedzała ten nadmorski region.

Nadwyrazoza. Umiejscowienie akcji podajesz wcześniej. Termin sztorm też się chyba odnosi do nadmorskich rejonów. Czasem można sobie na to pozwolić, żeby uzyskać rytm, albo tempo, albo coś tam jeszcze. Ake tu, moim zdaniem, nie pomaga.

 

Takich błędów językowo-wyrazowych jest więcej. Szkoda. Gdyby język i fabuła dogoniły wyobraźnię, a da się je wyćwiczyć, mogłoby być miejsce dla całkiem przyjemnej hostorii.

Zazdraszczam rozmachu wyobraźni i rzyczę rozmachu w doskonaleniu słowa.

Pozdrawiam.

Cześć!

 

Niestety nie wciągnęła mnie ta historia, choć początek był obiecujący. Zabrakło mi tu głównego wątku, zbyt rozmyte to wszystko i pogmatwane. A na końcu wszystko okazuje się snem, co dla mnie jest zawsze rozczarowujące.

Usterki techniczne znacznie utrudniają lekturę, mam wrażenie, że używasz słów w błędnym znaczeniu. Wszędzie w dialogach są dywizy zamiast myślników, tekst jest po prostu niechlujny.

Bijące od nich rozrzedzone światło było jednak na tyle jasne, żeby ukazać fragmenty statków zacumowanych przy deptaku.

Jak statki mogły być zacumowane przy deptaku?

Od momentu wejścia na mostek, mężczyźnie towarzyszył rytmiczny odgłos chlupotania…

Zakładam, że chodzi o mały most, ale to jest zatoka, więc niezbyt pasuje, poza tym to określenie sugeruje mostek na statku, co jest mylące.

Zimne strużki wilgoci spływały po obłych bokach i niknęły w ciemnej toni, pieszczącej masywne cielsko statku.

Wilgoć niezbyt może spływać.

Wąska komórka, której gładkie, czarne ściany załamywały światło mogła pomieścić tylko jedną dorosłą osobę.

Na pewno załamywały światło?

Do historii się nie czepnę, bo to sekwencja ciekawych scen, w końcu VR.

Natomiast mam problem z “teleskopową lornetką”. Teoretycznie urządzenie możliwe, jakkolwiek… co to?

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dziękuję za poświęcenie czasu na czytaniu i opinie.

Co do języka, to się zgodzę, bez zewnętrznego korektora u mnie się nie obędzie i to jest problem od podstawówki. Zawsze mam potrzebę opisywania wszystkiego z detalami, bo mam wrażenie, że obrazki w mojej wyobraźni mogą nie zostać do końca odebrane tak, jak je widzę, a są najważniejsze, bo oryginalne.

To opowiadanie, to bardziej taka impresja artystyczna złożona z obrazów, niczym scenariusz do filmu krótkometrażowego lub animacji, eksploracja dziwnych miejsc. Miało być tajemniczo, a nie kawę na ławę od początku i nie po ‘bożemu’ :) Wielu ludzi fascynuje się Mechaniczną Pomarańczą, czy Odyseją 2001, a coś mi mówi, że połowa nic z tego filmu nie zrozumiała.

Trudno mi było stworzyć zakończenie – finał miał być w momencie, kiedy Alchemik-paralotniarz został odrzucony w dal przez lusterka na niebie. Ale czegoś mi brakowało, więc dałam ten motyw ze snem i widokówką. Zmęczyło mnie wielotygodniowe edytowanie tego tekstu przed publikacją, więc wrzuciłam jak jest, ale dobrze, że macie czujne oczy.

 

Alicella – to jak napisać o wilgoci, która np. zbiera się na szybie, a potem spływa w postaci strużek? :)

Draconina

Co do języka, to się zgodzę, bez zewnętrznego korektora u mnie się nie obędzie

Jeśli myślisz i widzisz obrazami, a chcesz to przekazywać słowem, to automatycznie tworzysz dodatkowy poziom trudności. To trywializm, ale jeśli chce się coś przekazywać słowem, to trzeba opnanować słowo jako narzędzie. Inaczej tworzyw nie che się poddawać. A skutki są na przykład takie:

owalne drzwi, których jednak nikt wcześniej nie otwierał. Nie tylko nie znaleziono pasującego klucza, ale też nie było żadnego pomieszczenia po wewnętrznej stronie.

Ty, jako autor, zapewne doskonale wiesz co to oznacza, wyobraziłas to sobie, ale dla mnie jako czytelnika… to zdanie jest odrobinę… absurdalne. W jednej z “Bajek robotów” Lema jest spór między bohaterami czym jest “nic”. Statek ma burtę, w burcie są drzwi. Za nimi jest “coś”. Od wewnątrz może być niedostępna przestrzeń, do której nie ma żadneych drzwi, może pomieszczenie, w którymw tym miejscu nie ma drzwi, ale “nic”? Co to właściwie znaczy?

Moim zdaniem zkończenie z lustrami jest dużo bardziej ciekawe. Czegoś Ci jednak w nim brakowało. Zakończenie w stylu “się mu śniło” to… wybacz histrię :)… okradanie czytelnika. Cokolwiek sobie wyobraził po drodze, jakikolwiek nadał sens tym wydarzeniom, właśnie został okradzinoy. Przyśnić się może wszystko i poza “Incepcją” nie znam zbyt wielu przypadków, żeby autor potrafił nadać temu jakiś sens.

I tu, moim zdaniem, przejawia się brak powiązań w zdarzeniach w tej historii, który sama odczułaś i dodałaś ten VR. Owszem, Mechaniczna pomarańcza czy Odyseja nie są dla wszystkich. Ktoś kiedyś naświetlił mi, że pisząc musimy założyć pewien poziom kompetencji czytelnika. Inaczej się pisze dla dzieci, inaczej dla nastolatków, inaczej dla wytrawnych miłośników kryminałó, którzy już po tytule potrafią zgadnąć kto zabił.

W tym tekście brakuje jednak kontekstu. Zupełnie. Dlaczego bohater kogoś szuka? Jakie będą konsekwencje jeśli go nie znajdzie? Jakie będą jeśli go znajdzie? Pretekst fabularny poznajemy pod koniec, a kontekstu nie ma wcale.

Oglądając obraz z zachodem słońca wcale nie muszę się doszukiwać w nim rozbudowanej fabuły, ale wtedy obraz (w twoim przypadku tekst) technicznie musi uzyskać taki poziom, żeby ten brak skompensować.

Wyobraźnię już masz. Bogatą. Szlifuj słowo. Powodzenia.

Dziękuję za wszystkie wskazówki, praca nad językiem na pewno się przyda. Nie zastanawiałam się, dla jakiej grupy wiekowej ma być ten tekst, a raczej, że pojawiam się jak ‘świeża krew’ i przynoszę coś innego, ponad znane już światy ze zamkami, smokami, zombiakami, wirusami, zagubionymi kochankami itd ;) Moje opowiadania są dla tych, którzy potrzebują wejść w dziwny świat, ale masz rację, że nie każdy umie to sobie narysować w głowie, tak jak ja to widzę. Niestety, żeby przekazać czytelnikowi wiarygodną wizję, muszę używać opisów w detalach, a bez opisów, to wielka strata. Staram się łączyć krótkie zdania, żeby się płynniej czytało, ale nie zawsze to wychodzi.

 

Faktycznie ciężko doszukiwać się tu logiki, powiązań nie ma, tak jak i w snach, wydarzenia się po prostu dzieją, a czasem wracamy w te same nierzeczywiste miejsca w kolejnych snach. Nie każdy ma artystyczną, abstrakcyjną wyobraźnię, co doskonale rozumiem, dlatego pomyślę jeszcze, jak można by skończyć, albo nawet rozpocząć to opowiadanie. Już minęło parę lat od skończenia tego tematu, drukowałam je, żeby zobaczyć lepiej, poprawiałam błędy itd., więc trochę trudno mi do niego powrócić z taką pasją i wizją, jak kiedyś :)

PS. Czy na forum jest możliwość otrzymywania powiadomień na email o nowych odpowiedziach we własnym wątku? Patrzyłam w ustawienia, ale nie widziałam nic takiego, dlatego rzadko odpisuję.

Draconina

Nowa Fantastyka