Z Kroniki Leśno-Parkowych Gerufagów, fragment Wucabia:
W Erze Bogactwa rósł las, który nie miał krańców, a od korzeni potężnych drzew po najcieńsze gałązki na ich czubkach przepełniały go smakowite i pożywne zapachy.
– Musimy stąd uciekać, czyż to nie jest dla ciebie oczywiste? – Bezkształtne ciało Wucabia wisiało w powietrzu, wysuwało wypustki to w jedną stronę, to w drugą, poszukując śladu interesującego zapachu.
– Jest oczywiste – odparł Guidanto, dokładając starań, aby nie przybrać liliowego koloru znudzenia. Jako nieformalny przywódca fagów nie powinien okazywać negatywnych uczuć, przynajmniej nie za często, lecz Wucabio nie ułatwiał zadania. – Ale przecież nie możemy uciekać w ciemno. Prawda? Najpierw trzeba rozstrzygnąć szereg kwestii.
– Jakich znowu kwestii?
– Omawialiśmy je już mnóstwo razy. Po pierwsze, Letopiko nigdy nie zgodzi się na porzucenie kroniki. Po drugie, nasz skrawek parku ze wszystkich stron otaczają trujące wyziewy ludzi. – Guidanto poczuł, że podstawy kolców, z których się składał, nieubłaganie przechodzą w fiolet. Póki co, znudzenie pozostawało niewidoczne dla otoczenia, ale obawiał się, że nie zdoła utrzymać tego stanu wystarczająco długo. Potrzebował jakiejś innej emocji, natychmiast. Choćby gniewu. Zaatakował więc pytaniami: – W jakim kierunku powinniśmy powędrować? Zapewne gdzieś znajdziemy enklawy zdrowych aromatów, ale gdzie są najbliższe? Czy to nie ty obiecałeś, że poszukasz ochotników do zbadania okolic?
Wucabio zafalował z niechęcią, wypustki cofnęły się, jakby oparzone.
– Żaden fag nie chce sprawdzać, co kryje się za horyzontem. I nietrudno zgadnąć dlaczego. To zbyt niebezpieczne. Pamiętamy, że dawno temu wielu z naszych powędrowało w nieznane i już nie wróciło.
– To prawda. W takim razie może chociaż znalazłeś jakieś argumenty do przekonania Letopika?
– O fagu mowa, a fag tu.
Guidanto obrócił się, wymachując kolcami. Rzeczywiście, do rozmawiających pędził Letopiko. Jego spiralne ciało świeciło intensywną purpurą – mieszanką gniewu i smutku. Skręcał się i prostował, by jak najprędzej szybować przez powietrze.
– Co się stało?! – krzyknęli obydwaj.
– Straciliśmy… Frandemo – wydyszał Letopiko.
Pozostali fagowie zsinieli z żalu.
– Jak do tego doszło? – zapytał Guidanto.
– Mały człowiek… Wyjął coś… co pachniało… słodko i zdrowo… Ni to kwiaty, ni owoce… Bardzo kuszące. Włożył sobie do paszczy… Frandemo koniecznie chciał spróbować… Aromat był piękny, ale wyczułem trującą sztuczną nutę i go powstrzymałem. Oplotłem go całego, bardzo się szarpał. Omal mnie nie przerwał. W końcu zrozumiał i przestał się wyrywać, więc go puściłem. A wtedy człowiek na powrót wypchnął sobie to coś z paszczy. Ale ono zrobiło się ogromne, większe niż cały czubek ciała człowieka. Jak to pachniało! Frandemo nie wytrzymał i przylgnął do tej rzeczy. Natychmiast zaczął rosnąć, aromat musiał być bardzo pożywny, ale silnie trujący. Biedak wkrótce przybrał jadowicie zielony kolor. Wiecie, co to oznacza.
– Kolejny fag stracony – westchnął Wucabio. – Od dawna powtarzam, że powinniśmy się stąd wynosić!
– A co z kroniką? – jęknął Letopiko, przybierając ciemnozielony kolor strachu. – Nie zabierzemy jej ze sobą, jest za ciężka, a to przecież cała nasza historia, źródło mądrości! Nikt nie spamięta, kim był i co myślał przed pięcioma czy dziesięcioma podziałami.
Kronika Gerufagów mieściła się na kamieniu pod mostem nad parkowym stawem. Już wieki temu uznano, że to doskonałe miejsce: zabezpieczone przed deszczem, śniegiem i ptasimi odchodami, zbyt ciemne dla roślin i porostów, położone w pobliżu środka parku, gdzie nie zagrażały niebezpieczeństwa z zewnątrz. Nawet wszędobylscy ludzie nigdy tam nie zaglądali.
– Rozmawiałem wczoraj z Sagio – odpowiedział Guidanto. – Zaproponował, żeby każdy fag nauczył się fragmentu kroniki na pamięć. Po dotarciu na nowe miejsce spiszesz ją od nowa.
Letopiko zastanawiał się przez chwilę.
– Kronika jest bardzo długa, a nas zostało zbyt mało.
– Wobec tego wybierz najistotniejsze informacje – burknął Wucabio. – Nad czym się tu zastanawiać!
– Musimy się jeszcze zdecydować na jakiś rozsądny kierunek ucieczki. – Guidanto wolał dosłownie zinterpretować słowa przedmówcy, by zażegnać pączkującą kłótnię.
– To nie spytamy o to Hajusty? – zdziwił się Letopiko.
Pozostali fagowie rozbłysnęli łososiowym kolorem ciekawości z żółtymi cętkami radości momentami przechodzącej w zieloną nadzieję.
– A możemy o to po prostu spytać?
– Nooo, tak po prostu, to nie. Trzeba przeprowadzić rytuał.
– Dlaczego wcześniej o tym nie powiedziałeś? – zaburczał zniesmaczony Wucabio.
– Myślałem, że wszyscy o tym wiecie. Rytuał został opisany w kronice, w jednym z pierwszych rozdziałów. Czy oprócz mnie nikt jej nie czytał?
– Czytałem całość, ale bardzo dawno – odparł Guidanto, nieznacznie różowiejąc ze wstydu. – Opowiedz nam, jak wygląda rytuał, co jest do niego potrzebne… Dokładnie, ze wszystkimi szczegółami.
Z Kroniki Leśno-Parkowych Gerufagów, fragment Sagia:
Niestety, Gerufagowie nie potrafili docenić darów, którymi obsypywała ich dobra Hajusta. Surowy Krudos, nieprzejednany wróg bogini, zesłał więc karę i wyciął kawał lasu, który zachował, a całą resztę pogrążył w niebycie.
Do rytuału niezbędne było źródło mocnego, odżywczego zapachu. Świeżutkie, nietknięte przez żadnego faga. Nic dziwnego, że od dawna nie przyzywano bogini. Era Głodu nie sprzyjała takim ekstrawagancjom. Ziołowo-kwaskowy zapach rozgrzanej macierzanki czy chłodny aromat mięty rozdeptanej przez nieuważnego człowieka od biedy mogły nasycić głód, ale przecież nie nadawały się do ofiarowania wielkiej Hajuście!
Gerufagowie wiele dni czekali, aż pojawi się odpowiednie źródło. Raz bardzo mały człowiek upadł i wydobył z siebie smużkę tłustego i pożywnego, słono-metalicznego zapachu krwi, lecz Hlado czy to nie mógł powstrzymać łaknienia, czy to zapomniał o poszukiwaniach nadającej się dla bogini ofiary, bo rzucił się na pożywienie, by po raz pierwszy od ponad roku najeść się do syta. Aż się wtedy podzielił, a inni fagowie również wzięli udział w obżarstwie.
Ciężkie, przyprószone ohydnym rozgrzanym asfaltem zapachy lata ustąpiły zdrowym i smacznym aromatom jesiennych owoców, lecz ciągle nie pojawiało się nic, co mogłoby posłużyć do rytuału. Aż wreszcie…
– Guidanto! Guidanto! – wrzeszczał Gibero, sunąc jak najszybciej przez powietrze.
Jego organizm, złożony z trzech kul połączonych dwoma cienkimi przesmykami w niedomknięty trójkąt, świecił na żółto i zielono – radością i nadzieją.
– Jest! Jest! – krzyczał z podnieceniem.
– Co takiego? – spytał zdezorientowany Guidanto, który właśnie oderwał się od smugi słabej woni podsychających jagód głogu.
– Ofiara dla Hajusty! Dwa spotulniałe wilki pogryzły się ze sobą. Jeden krwawi! Są niedaleko mostu nad stawem. Letopiko pilnuje, żeby nikt nie rzucił się na ten cudowny aromat. Ach, jak ta krew apetycznie pachnie… Pędzę zawiadomić fagów nad różanym klombem, ty leć w stronę dwóch kamiennych ludzi. Szybko!
Kiedy Guidanto wraz z trzema napotkanymi fagami dotarł na miejsce, pozostali już zdążyli się zebrać. Letopiko, płonąc żółtopomarańczową niecierpliwością, machał końcem ciała na grupkę spóźnialskich.
Fagowie otoczyli krynicę oszałamiającego zapachu – tłustego, bogatego w energię aromatu krwi dodatkowo doprawionego ostro smakującą wściekłością i słonym bólem. Coraz trudniej było powstrzymać się przed uszczknięciem choćby odrobinki. W pobliżu tak nęcącego posiłku głód krzyczał głośniej niż poczucie obowiązku. Tylko gniewne pomruki Wucabia, apele Guidanta oraz biadolenia Letopika zapobiegły katastrofie.
– Co teraz? Co dalej? – dopytywali słabiej zorientowani w przebiegu rytuału.
– Musimy utworzyć ze wszystkich fagów krąg dookoła źródła – tłumaczył niecierpliwie Letopiko. – Szybko, zanim ktoś z was nie pohamuje apetytu.
Ranka na karku zwierzęcia nie była duża, lecz fagów została tak nędzna garstka, że zadanie nie należało do łatwych. Nibynóżki chwytały wici, rzęski sąsiadów splatały się ze sobą, ciała rozciągały maksymalnie… Letopiko zamiast spirali przybrał kształt ledwie falującej linii. Wreszcie udało się domknąć krąg.
– Teraz obracamy się zgodnie z ruchem słońca po niebie – podpowiadał Letopiko. – Ostrożnie, żeby nie przerwać koła. Tak, dobrze… I coraz szybciej.
Trudno było rozpędzić krąg przy takim mocnym rozciągnięciu organizmów. Nie zostało ani odrobiny swobody, by skurczyć się, a potem rozprostować, by stworzyć wiosłującą nibynóżkę. Ale niektórzy fagowie mieli wolne wici i rzęski. Te machały rozpaczliwie, z wysiłkiem odpychały się od powietrza i sierści zwierzęcia, powoli nadając przyspieszenie całej splecionej grupce.
Guidanto już wcześniej przemyślał sobie, co powinien powiedzieć podczas rytuału. Na sygnał Letopika rozpoczął inkantację:
– O, boska Hajusto, która jesteś piękna i dobroć której nie zna granic! Oto garstka twoich wiernych wyznawców ofiarowuje ci sycący i tłusty zapach krwi, nietknięty dotychczas przez żadnego Gerufaga. Przyjmij go, skosztuj, posil się i doradź swojemu ludowi, co powinien uczynić, dokąd się zwrócić, skoro park stał się za mały, by wyżywić nasze plemię. Błagamy cię o pomoc!
Koło wirowało szybciej i szybciej, Guidanto bez końca powtarzał modlitwę. Początkowo każdy z fagów przez mgiełkę oszałamiającego aromatu widział druhów po drugiej stronie koła. Teraz wszystko zlało się w jeden świetlisty krąg pulsujący kolorami nadziei, radości i niecierpliwego oczekiwania. Widok był tak piękny, że niemal nikt z zebranych nie miał go nigdy zapomnieć. Do barw kręgu dołączył intensywnie żółty zachwyt. I wtedy usłyszeli boginię. Każdy na swój sposób – w szumie liści, plusku wody, szeleście kaczych i gołębich skrzydeł… Ale do każdego dotarły identyczne słowa:
– Trzymajcie się źródła ofiarnej woni. Unikajcie stworzonych przez ludzi zapachów. Nie dzielcie się. Za pięć dni przejdźcie na małego człowieka w pobliżu. Zostańcie, gdzie was zaprowadzi.
Z Kroniki Leśno-Parkowych Gerufagów, fragment Fiosracha:
Las, chociaż mniejszy niż pierwotnie, nadal był ogromny i pełen zapachów. Nastała Era Obfitości.
Źródło ofiarnego zapachu – stosunkowo mały i raczej pokraczny spotulniały wilk, zapewne szczenię – zaprowadziło Gerufagów do siedziby ludzi. Podróż minęła bez większych trudności, a nawet dość wygodnie. Fagowie uchwycili się długich kudłów i tylko co odważniejsi wychylali się, by patrzeć na szybko uciekające w tył drzewa i podejrzanie równo poukładane kamienie.
Ludzie zamieszkiwali dziwaczną siedzibę. Stosunkowo niewielką, choć mieścili się w niej bez najmniejszych problemów, całkowicie pozbawioną drzew i ściśle ograniczoną ogromnymi płaskimi kamiennymi lub przezroczystymi powierzchniami, lecz tętniącą od aromatów. Czego tam nie było!
Blisko czegoś zastępującego ziemię i trawę (na jednych kawałkach gładkiego jak ociosane kamienie, na innych kosmatego niczym bardzo krótko przystrzyżona i drobniutka trawa) pachniało cytrusami. Niby zdrowo, lecz z domieszką chemicznej trucizny. Tam, gdzie najczęściej przebywał spotulniały wilczek, dominowała słona woń potu i futra, doprawiona słodkawym szczęściem i beztroską. Każdy kawałek przestrzeni miał swoją nutę; tu gęsty i ciężki zapach nasienia z silną domieszką korzennego pożądania, ówdzie ostry i nieprzyjemny metal w stężeniu dotychczas nieznanym Gerufagom, jeszcze gdzie indziej – swojskie acz niejadalne wonie błota i wilgoci. U ludzi nawet ogień wydzielał aromat. I to zmieniający się za każdym razem; czasem słodki lawendowy lub wiśniowy, kiedy indziej pożywny, lecz gorzkawy – młodych igieł sosnowych.
Najbogatsze i najbardziej sycące wonie kłębiły się w szczególnej części ludzkiej siedziby, gdzie mieszkańcy chętnie się gromadzili. Niektóre z łatwością rozpoznawalne – cały bukiet rozmaitych owoców (włączając wiele wcześniej niespotkanych, lecz nieodparcie kojarzących się ze swojskimi), wiele roślinnych korzeni, bulw, nasion i jagód, cała gama zasuszonych i rozdrobnionych listków, które jednak nadal rozsiewały apetyczne sygnały… Tłusty zapach mięsa, lecz odmieniony, bo niemal całkowicie pozbawiony krwi, jakby wysuszony.
Kilku fagów skusiło się na ten aromat. Pozostali z niepokojem obserwowali skutki, lecz obyło się bez niepożądanych efektów, więc wkrótce wszyscy (oprócz Wucabia sarkającego, że Hajusta tego zakazała) dołączyli do uczty. Dawno się tak nie najedli. Do syta. Do przesytu. Aż do granicy podziału.
Niedługo później pojawił się nowy fascynujący aromat. Niby pszeniczny, ale z dodatkiem innych zbóż i obcymi ciepłymi domieszkami, jakby płonącego węgla i pożaru lasu, z odrobiną drożdży.
– Nie ruszaj tego, to zbyt ludzki pokarm. Hajusta zakazała nam próbowania – powtarzał Letopiko każdemu, kto chciał albo i nie chciał słuchać.
Wbrew przestrogom przyjaciół Hlado skosztował odrobinę. Nic złego mu się nie stało. Jego ciało w kształcie dwóch podłużnych kropel połączonych wąskim przesmykiem rozjarzyło się ciemnożółtym zachwytem.
– Spróbujcie sami! – namawiał pozostałych. – To jest pyszne. Pamiętacie zapach bulw roślinnych pieczonych przed wiekami w ogniskach? To smakuje podobnie, tylko bardziej mączyście i bez cierpkich nutek popiołu.
Mimo licznych zachęt, nikt nie poszedł w jego ślady. Fagowie, nadal obżarci po biesiadzie z dziwnego suchego mięsa, rozpłynęli się po całej ludzkiej siedzibie, z ciekawością badając nowy teren.
Z Kroniki Leśno-Parkowych Gerufagów, fragment Gibera:
Jedni Gerufagowie zapragnęli mieć i zjadać więcej niż inni, więc zabierali wonie przemocą. Rozpoczęły się bratobójcze walki.
Gibero i Arrisko, śmiejąc się i dowcipkując, zadryfowali w pobliże miejsca, gdzie leżał spotulniały wilczek. Panował tam nieciekawy zapach spokoju, z nutkami wczorajszego miodowego ognia. Nagle pojawił się człowiek dźwigający naręcze ludzkich zdejmowanych futer, które roztaczały aromat soczystej, wręcz nasączonej wodą łąki pełnej kwiatów.
– Jaka piękna, naturalna woń! – krzyknął Arrisko. – Spróbujmy!
– No, nie jestem pewien… – Gibero się wahał. Głównie dlatego, że po niedawnym obżarstwie wciąż nie odczuwał głodu. W przeciwnym wypadku dotarłby do nowego źródła pokarmu jeszcze przed Arriskiem. – Chyba wyczuwam tu jakąś niezdrową nutę, lepiej uważaj.
– Bzdura! Wszystko w najdoskonalszym porządku, tylko powąchaj. Jak Hlado chciał zjeść trochę tego zapachu pieczonego zboża, to też wszyscy go ostrzegali. A koniec końców aromat okazał się całkiem smaczny i nieszkodliwy. Żałuję, że sam się nie skusiłem i nie zamierzam popełniać tego samego błędu dwa razy.
Arrisko z entuzjazmem rzucił się na rozpostarte w międzyczasie futra. Gibero z powątpiewaniem przemieszanym z ciekawością patrzył, jak druh bierze pierwszy kęs, drugi… Coraz łapczywiej pochłaniał kwiatową woń. Rosnący apetyt źle wróżył. I rzeczywiście – po zjedzeniu kilkunastu kawałków Arrisko przybrał jadowicie zielony kolor. Od tego momentu był już nie do odratowania.
Gibero wezwał pozostałych fagów. Kiedy pierwsi dotarli na miejsce, Arrisko zdążył się podzielić i na zdejmowanych futrach grasowały już dwie kopie. Każda złożona z trzech grubych pałeczek połączonych w środku, w chorym zielonym kolorze. Nie było z nimi żadnego kontaktu – zatruci fagowie nieodwracalnie tracili świadomość. Tylko bezrozumnie żarli i się mnożyli.
Oczekiwanie, aż minie pięć przepowiedzianych przez Hajustę dni, okazało się niespodziewanie męczące. Z każdego kąta ludzkiej siedziby wyzierały setki i tysiące poczwarnych kopii Arriska. Z pyskami wykrzywionymi zachłannością i cierpieniem, niektóre zeszpecone – składające się z dwóch lub czterech pałeczek, pożerające nienaturalne zapachy ludzkiej proweniencji. Patrzenie na te karykaturalne kształty bolało.
Posmutniali Fagowie trzymali się razem, zwróceni do wnętrza sinej ze smutku grupki, by w miarę możliwości unikać żałosnych widoków. Nikt więcej nie odważył się spróbować nieznanego zapachu.
Z Kroniki Leśno-Parkowych Gerufagów, fragment Arriska:
Fragment przepadł bezpowrotnie.
Wszystko się kiedyś kończy, więc i niezmiernie długie pięć dni wreszcie dobiegło kresu.
Hajusta poleciła wyznawcom przejść na małego człowieka. W pobliżu kręciła się dwójka takich obiektów. Pamiętając o komforcie podróży w futrze spotulniałego wilczka, fagowie zdecydowali się na osobnika z dłuższą sierścią na szczycie ciała, chociaż rozsiewał intensywną nienaturalną woń podbarwionych chemicznie truskawek, z dużym prawdopodobieństwem trującą. Gerufagowie wczepili się w kosmyki i czekali.
Wybrany człowiek pokręcił się po siedzibie, po czym wyszedł na zewnątrz tylko po to, żeby za moment wskoczyć do niewielkiej przestrzeni, w której ledwie się pomieścili wszyscy ludzie. Dominowały tu obrzydliwe, sztuczne zapachy, jakich pełno było na obrzeżach parku – rozgrzanego metalu i czegoś odlegle kojarzącego się z drewnem i węglem. Zwłaszcza ten drugi odór budził mdłości.
Tutaj również znajdowało się wiele przezroczystych powierzchni, ale drzewa za nimi przesuwały się z takim nienaturalnym pośpiechem, że fagowie poczuli się jeszcze gorzej. Pochowali się między sierścią i wychynęli dopiero, kiedy dopłynęło do nich świeże powietrze.
Co to było za powietrze! Unosiły się w nim setki zwierzęcych zapachów i to w natężeniu nieznanym dotąd Gerufagom.
– Wilki! – cieszył się Fiosracho. – Słowo daję, prawdziwe, niespotulniałe wilki! Pamiętacie w ogóle ten aromat? Ile gęstej, smacznej krwi one wytwarzały… A ile ostrego strachu i słodkiej ulgi powstawało w ich pobliżu!
– Przysuńcie się do mnie! – namawiał Hlado. – Czuję orły.
– A to… Pamiętacie? – Sagio, wyprężywszy sztywno rzęski na końcach ciała, w skupieniu analizował smugę woni. – Jakby… tury?
Wszędzie unosiły się bogate zapachy dziesiątek i setek zwierząt – kotów, jeleni, gryzoni, kun, ptaków, węży, jaszczurek, ropuch… I mnóstwo zwierzęcych aromatów, z którymi Gerufagowie jeszcze nigdy się nie zetknęli. Drapieżniki, roślinożercy i padlinożercy, zwierzęta pachnące chłodem i obcymi ziołami…
– Guidanto! Wy wszyscy! Popatrzcie tam! – Gibero wskazał kierunek brzegową kulą.
Do grupki zbliżał się nieznajomy fag w kształcie rzędu przylegających do siebie kulek. Przepływał przez powietrze, wyginając się na podobieństwo gąsienicy. Świecił żółtą radością upstrzoną błękitnymi plamkami zdumienia.
– Witajcie, nowo przybyli! Mam na imię Huesped. Jakim cudem odnaleźliście nasz ogród zoologiczny? Minęły całe dziesięciolecia, odkąd dołączyła do nas jakakolwiek obca grupka. Proszę, rozgośćcie się, poczujcie swobodnie. Jakie aromaty preferujecie? Zaraz zlecą się tu pozostali, żeby was przywitać.
Z Kroniki Leśno-Parkowych Gerufagów, fragment Hlada, zrekonstruowany z jego trzech kopii:
Gdy wreszcie zapanował pokój/spokój, las był już tylko niewielkim/malutkim parkiem [niemożliwe do odzyskania] rosły rosły w ściśle wyznaczonych odległościach, a przez powietrze przepływały niesmaczne/gorzkie zapachy.
Gerufagowie, od tej pory nazywani Leśno-Parkowymi dla odróżnienia od pozostałych plemion, rozprzestrzenili się na całym obszarze, który dotychczasowi gospodarze określali „ogrodem zoologicznym”. Teren ten pokrywał ogromną powierzchnię, wielokrotnie większą od ojczystego parku. I w każdym zakamarku roiło się od zwierząt wydzielających całe bukiety różnorodnych zapachów.
Przybysze oglądali nieznajome stworzenia i kosztowali ich aromatów lub rozmawiali z gościnnymi i chętnymi do pomocy gospodarzami; Gerufagami Pustynnymi, Moczarowymi, Wysokogórskimi, Stepowymi, Zimnolubnymi… Na razie nie sposób było zapamiętać wszystkich nazw, ustalić w natłoku wrażeń, co jest najważniejsze, a co ma znikome znaczenie.
Tylko Letopiko uznał, że ma pilniejsze zajęcia niż poznawanie nowego miejsca życia. Pobieżnie przejrzał cały obszar, uważniej zbadał kilka obiecujących lokacji, wreszcie wybrał najlepszy kamień na przyszłą kronikę. W części ogrodu przeznaczonej dla wielgachnych kotów (wielokrotnie większych niż rysie i żbiki, które spotykał dawno temu) znajdował się skalisty zakątek. Dwa położone blisko siebie głazy tworzyły szczelinę, która zainteresowała Letopika. Nowe miejsce oferowało wszelkie zalety starego, parkowego schowka. A przy tym powierzchnia nadająca się do zapisania była nieporównywalnie większa. I bardzo dobrze – teraz można było żywić nadzieję, że historia Leśno-Parkowych Gerufagów będzie trwała jeszcze bardzo długo. A i świat dookoła krył nieprzeliczone sekrety do zbadania. Same zwierzęta, które należało opisać, stanowiły zadanie na wiele lat.
Letopiko z lubością wyobrażał sobie, jak będzie analizował te wszystkie cuda. Po prostu nie mógł się doczekać, kiedy przystąpi do pracy. Zdecydował, że spisze kronikę na tym odrobinę przewieszonym głazie, na lewo od wejścia do szczeliny. Tam nawet skapująca po deszczu woda nie powinna zagrozić znakom.
Wszyscy Leśno-Parkowi Gerufagowie wraz z zapamiętanymi fragmentami starej kroniki rozpierzchli się po terenie ogrodu, więc Letopiko postanowił zacząć od ostatniego rozdziału. Zostawił trochę wolnego miejsca i starannie napisał poniżej:
„WIELKA WĘDRÓWKA LEŚNO-PARKOWYCH GERUFAGÓW”.
Potem, mniejszymi literami, kontynuował:
– Musimy stąd uciekać, czyż to nie jest dla ciebie oczywiste? – Bezkształtne ciało Wucabia wisiało w powietrzu, wysuwało wypustki to w jedną stronę, to w drugą, poszukując śladu interesującego zapachu.