Odkurzam szuflady – opko z 2017.
Chyba przygodówka. Na obcej planecie.
Trochę przeklinam, ale tylko trochę.
Odkurzam szuflady – opko z 2017.
Chyba przygodówka. Na obcej planecie.
Trochę przeklinam, ale tylko trochę.
Patrzył z góry na postać leżącą u podnóża kamiennego posągu. Nienaturalnie rozrzucone członki przypominały groteskową swastykę. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się natrętnego obrazu. Echa nie swojej przeszłości wracały do niego w najmniej oczekiwanych momentach. Zwinnie zeskoczył z nieforemnej bryły, podszedł do nieruchomej postaci, przykucnął i pogładził jeszcze lekko ciepły policzek. Już niedługo, pomyślał ze smutkiem. Wyprostował się, rozejrzał i wolnym krokiem zaczął zataczać półokręgi. Kopiec rósł szybko – urwisko usłane było skalnymi okruchami. Uzbierawszy odpowiednią ilość, mężczyzna zabrał się do pracy. Gdy skończył, ponownie wspiął się na posąg, aby podziwiać swe dzieło. Bezpiecznej podróży, maleńka. Leć wysoko.
*
Prawy bok pulsował ciepłem i nieznośnym bólem. Napięta i tkliwa skóra wokół niewielkiego skaleczenia wydawała się Tekli bardziej zaogniona niż poprzedniej nocy. Przenośny skaner tkanek kobieta straciła przy urwisku, więc o dokładnym zbadaniu uszkodzenia nie mogło być mowy. Mdłości przychodziły regularnymi falami, naprzemiennie z atakami bólu. Ostrożnie przyłożyła przezroczystą fiolkę do ciała, umieszczając mechanizm wtryskowy pośrodku ranki, i zaaplikowała lek. Zostały dwie dawki. Tylko dwie. Aż dwie, szybko poprawiła się w myślach Tekla. A co jeśli to nie infekcja? zdradliwy głos brzęczał w rozpalonej głowie niby uparta mucha. Kobieta nie zdążyła go uciszyć, gdy gwałtowne torsje zgięły ją wpół.
Słyszała pogłoski, jak chyba każdy parający się geologią eksploracyjną, że rdzenni Annawici stosowali broń biologiczną. Jednakże niepodważalnych dowodów nigdy nie znaleziono. Pojedyncze ślady, mogące wskazywać na wykorzystywanie żywych struktur tkankowych w celach militarnych, nie podlegały jednoznacznej interpretacji. Wszystkie zamieszkałe bazy kontrolowała Agencja do spraw Przesiedleń Kosmicznych ROSO – Resettling Outer Space Organization. Gdyby znaleźli coś rozstrzygającego, ośrodek dawno zostałby objęty ścisłym nadzorem ROD – Reinstating Order Department – zbrojnego ramienia organizacji. A oni znają się przecież na rzeczy, dodała z naciskiem Tekla.
„Bo nie wiedzą, czego szukać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń biologiczną. Żadne tam nowe technologie, wykorzystujące genotypy czy inne takie. Oni stosują żywą broń biologiczną. Stara technologia, bardzo stara. Metody, o których nikt już nie pamięta. Żywa broń biologiczna. Ot, co!” Leon, znajomy strukturolog, uwielbiał snuć teorie spiskowe, szczególnie po kilku głębszych. Aczkolwiek nigdy nie wyjaśnił, na czym dokładnie polegała „żywa” broń biologiczna, ani kim właściwie byli „oni”. Na trzeźwo zaś unikał tematu niczym ognia.
Oddychając jak najpłycej, kobieta czekała, aż zadziała komponent znieczulający antybiotyku. Jedynie dozując lek według wskazań, miała jakiekolwiek szanse przeżyć. Z trudem opanowała chęć wstrzyknięcia w ranę kolejnej dawki. To nic nie da. Nadmiar tylko ci zaszkodzi. Oddychaj spokojnie. Nie myśl. Po prostu oddychaj i idź przed siebie. Gdy ból zelżał, ruszyła naprzód. Byle dotrzeć do bazy, powtarzała jak mantrę. Słowa o żywej broni biologicznej kołowały niczym sępy nad głową Tekli. Cholerny Leon i jego cholerne teorie. Na samą myśl ponownie ją zemdliło.
*
Patrząc wstecz, nie potrafiła powiedzieć, w jaki sposób dotarła do ośrodka. Wspomnienia zatrute gorączką nie tworzyły sensownej całości. Zimne światła gabinetu zabiegowego barwiła głęboka czerwień Drugiego Słońca.
– Trzymaj ją! Mocniej!
– Gdzie neuroleptyki?! Szybciej!
– W kręgosłup.
– Tracimy ją.
– Odizoluj wreszcie to cholerstwo!
Oko mimowolnie zarejestrowało efekty pracy urządzenia skanującego. Mózg przestał prawidłowo reagować, nie przyjmując do wiadomości obrazów i słów. Straciła przytomność.
Obudziła się w komorze antyseptycznej, prawą stronę ciała spowijały różnej grubości rurki i przewody. „Odizoluj wreszcie to cholerstwo”, słowa operanta wtargnęły do umysłu Tekli, wywołując atak paniki. Gwałtowny ruch aktywował środek usypiający i komorę natychmiast wypełniła dusząca mgiełka. Pacjentka zapadła w sen.
Po ponownym przebudzeniu Tekla z ledwością zdołała zablokować niechciane wizje. Uniosła nieznacznie głowę i przebiegła wzrokiem po wnętrzu komory. Granatowe (a może czarne?), niskie sklepienie i ściany izolatki znaczyły niewielkie otwory, z których wnętrza sączyło się rozproszone, ciepłe światło. Jak w trumnie, wzdrygnęła się. Prawa dłoń mimowolnie powędrowała do rany. Palce natrafiły na pustkę. Brakowało ogromnej ilości tkanki – w miejscu narządów Tekla wyczuła tylko wilgotne zagłębienie. Odtworzenie nerki na podstawie materiału pobranego z organu parzystego nie stanowiło dużego problemu. O wątrobie wolała nie myśleć. Wiedziała, że wyhodowanie odpowiednich tkanek trwało nawet kilka tygodni. O ile istniał materiał bazowy. Miała nadzieję, że ją na to stać.
*
Obrazy ze skanera nawiedzały Teklę w snach i na jawie. Na rekonstrukcję organów – nie tylko nerki, ale także dziewięćdziesięciu procent wątroby oraz sporej części jelita cienkiego i grubego – poszły wszystkie oszczędności. Oraz oszczędności jej niewielu przyjaciół. Na jajnik i jajowód nie starczyło. Na kosmetykę też. Cóż, bliznę zawsze można usunąć – wyhodowanie skóry w porównaniu z organami kosztowało grosze. Macierzyństwem będzie martwić się później, drugi jajnik w zupełności wystarczy. Pilniejsze sprawy zaprzątały umysł Tekli.
Nie wyobrażała sobie powrotu do pracy w tym stanie. Cholerni Annawici i ich broń sprzed nie wiadomo ilu wieków. Teoretycznie zostawała podróż w inne rejony układu, ale, po pierwsze, transport tam, gdzie dałoby się przyzwoicie zarobić, kosztował, po drugie, byłe tereny annawickie należały do najzasobniejszych w złoża. I najbardziej niebezpiecznych, dodała w myślach Tekla. Do tej pory uważała, że pijackie teorie na temat prastarej biologicznej broni nie zawierają ani krzty prawdy. ROSO przejęła terytorium Annawitów blisko pięć wieków wcześniej. Aneksję poprzedziły wyniszczające ludzi i ziemię walki. Niewielu rodzimych mieszkańców Czarnoziemów Nowego Świata przeżyło. Po klęsce wojny zasymilowali się i obecnie tylko cząstka ludności Wyklętych Terenów miała w sobie domieszkę annawickiej krwi.
Obszary poannawickie znajdowały się na Terrze Trzeciej – najbliższej Drugiego Słońca i najsłabiej zaludnionej planecie układu ze służącą ludzkim płucom atmosferą. Terra Pierwsza, gęsto zasiedlona i z warunkami sprzyjającymi rozwojowi żywych organizmów, stanowiła centrum strefy. Drugą zamieszkiwali ci, których nie stać było na zamówienie lokacji na Terrze Pierwszej. Terra Czwarta i Piąta, tylko w niewielkiej części skolonizowane, pełniły funkcje ośrodków badawczych i eksperymentalnych. Występujące na nich złoża oraz szczątkowe formy życia dawały nadzieję na przystosowanie dla rasy ludzkiej w przyszłości, wymagały jednak zbyt dużych nakładów finansowych w stosunku do potencjału habitalnego, ażeby to szybko nastąpiło.
Pierwsi odkrywcy układu cierpieli chyba na chroniczny brak wyobraźni, pomyślała Tekla, sprawdzając taryfikator biletów na Terrę Drugą. Planety „terrarium”, jak potocznie określano Drugi Układ Słoneczny, zawdzięczały swe nazwy kolejności odkrycia przez kolonizatorów. Mimo niewygórowanych cen geolożkę stać było jedynie na miejscówkę w luku bagażowym, co oznaczało najtańsze komory komaryczne, problemy z całkowitym wyłączeniem świadomości, kilkudniowy jet lag, możliwe dysfunkcje układu krążenia i inne skutki uboczne. W jej obecnym stanie taka podróż groziła kalectwem, śmiercią albo szaleństwem. Dodatkowo Tekla musiała doliczyć wartość wizy do Bezpiecznej Strefy, a to już znacznie przekraczało jej budżet. A więc Terra Trzecia, zadecydowała.
Sytuacja wyglądała źle. Nadspodziewanie źle. Jeśli czegoś szybko nie wymyśli, to po opuszczeniu ośrodka medycznego, czeka ją wegetacja w zbiorczej Izbie bazy. Tekla większość sprzętu zostawiła na skalnym pustkowiu, nie miała pieniędzy na prowiant i leki, o sensownym środku lokomocji nie wspominając. Bez drogich wspomagaczy nie miała szans dotrzeć do kamiennego urwiska. Organizm zapłacił za rekonstrukcję wysoką cenę. Wycieńczone ciało żądało odpoczynku i czasu na regenerację. Tekla nie była w stanie zaspokoić żadnej z tych potrzeb. Mimo preparatów wzmacniających i pobudzających odnowę zdrowienie przebiegało powoli. Blizna dopiero się formowała. Proces ziarninowania wymagał opatrunków i ograniczenia ruchu do minimum.
Czuła przez skórę, że natrafiła na rozległe złoże rudy. Czy raczej na drogę do niego. Wartość samych okruchów szacowała na parę tysięcy kunitów. Za tę kwotę zamówiłaby lokację w Bezpiecznej Strefie Terry Drugiej na blisko dziesięć lat. Nietypowy kolor pyłu wskazywał na anomalie przy powstawaniu cennego metalu, Tekla nie wiedziała jednak, jakie procesy spowodowały zmiany. Spotkała się z taką aberracją po raz pierwszy. Podejrzewała pionowe rozłożenie warstw kruszcu. Jeśli miała rację, odkryła pokłady terreksu głębokie na nieznaną dotąd skalę.
Paraliżujący strach stanowił odrębny problem. Powracające wbrew woli obrazy wywoływały napady paniki, co rodziło gniew i frustrację. Tekla nigdy wcześniej nie znalazła się w sytuacji, z którą nie potrafiłaby sobie w ten czy inny sposób poradzić. Aż do teraz. Brak snu i stany lękowe doprowadzały ją do obłędu. Krążyła po pokoju kliniki z dłońmi wsuniętymi pod ramiona, aby powstrzymać drżenie. Chłodne powietrze z klimatyzatora rozpraszało senność, niestety nie pomagało na natłok nieustannie kotłujących się w głowie myśli.
Zadrasnęła lewą dłoń na kolcach, ale przecież od razu odkaziła i zeskanowała rankę. Jeśli to było miejsce zakażenia, to powinien pozostać jakiś ślad. Lekarze sprawdzili całe ciało. Ręka była czysta. Ale czy na pewno? A może to była prawa dłoń? Czy już wtedy skaner tkanek nie działał prawidłowo? Co, jeśli do zakażenia doszło inaczej? Im dłużej Tekla obracała w głowie pytania, tym mniej była pewna odpowiedzi. Luki w pamięci uwierały i nie dawały spokoju. Nie miała pojęcia jak odzyskać utraconą władzę nad własnym ciałem, umysłem, emocjami. Eliminacja, czy chociażby czasowe wycofanie wspomnień kosztowały krocie.
Gdyby przynajmniej dała radę zebrać materiał potwierdzający obecność wartościowego metalu. Nawet nie zbadawszy terenu, miałaby szansę przekonać któregoś z renomowanych kolektorów rudy do podpisania w miarę korzystnego kontraktu. Jeśli żyła była tak obfita, jak podejrzewała Tekla, spokojnie wystarczyłoby na zabieg, podróż na Terrę Drugą i jeszcze by zostało. Bez próbek i porządnie wykonanego mapowania obszaru mogła o tym zapomnieć. Współpraca z agentami nieposiadającymi licencji nie wchodziła w grę. Kilka lat wcześniej Tekla przekonała się, jakie ryzyko niosą za sobą układy z szemranymi przedstawicielami handlarzy złożem. Srebrzysta blizna, rozchodząca się promieniście od kręgosłupa, boleśnie przypominała jej o tym w upalne, suche dni. To z powodu tej szramy przezwali ją Czarną Wdową. Ksywa jak z taniego horroru, Tekla splunęła poirytowana i skierowała kroki do baru, przylegającego do Izby.
Nienawidziła jedynej opcji, jaka jej pozostała – zaprosić do współpracy innego geologa. Nie miała wyboru. Na bezinteresowną pomoc czy pożyczkę nie liczyła. Mogła zaproponować wyłącznie umowę opartą na podziale przyszłych zysków.
Nie było tajemnicą, że Tekla spędziła w klinice ośrodka kilka tygodni, więc i rozmowy nie przebiegły pomyślnie. Noe, miejscowy wyjadacz, zaproponował taką stawkę, że kobieta od razu odrzuciła skandaliczną ofertę. Został tylko Gregor, geolog-awanturnik, który, będąc dopiero kilka lat w zawodzie, posiadał według Tekli więcej szczęścia niż rozumu. Musiała przystać na równy podział łupów i dosłodzenie umowy. Co prawda, wytargowała dla siebie dodatkowy sprzęt i odrobinę gotówki, ale i tak na myśl o oddaniu połowy skręcało ją w środku.
Alternatywą było sczeźnięcie na pustynnej planecie Annawitów bez grosza przy duszy. Żeby opłacić bezpieczny bilet na Terrę Drugą, musiałaby podpisać niewolniczy cyrograf na dwa lata, co najmniej. Albo na rok, w zależności od zakresu usług zawartych w pakiecie – świadczeń natury seksualnej nie brała jednak pod uwagę. I bez stygmatu kurwy miała dość kłopotów. Poza tym nie znała nikogo, kto po wygaśnięciu umowy zaczynałby na czysto. Bez pieniędzy na ponowny rozruch interesu powrót do zawodu stawał się praktycznie niemożliwy. Sprzęt, gdyby go nie straciła, mogłaby przechować, ewentualnie później kupić jakiś złom na początek, jednak po dwuletniej przerwie musiałaby również zaktualizować mapy eksplorowanych złóż. A informacja nie należała do tanich towarów. Tekla nie miała zamiaru z dniem terminacji kontraktu zamienić się w wolnego człowieka z mnóstwem długów. Ten scenariusz odrzuciła bez zastanowienia.
*
– Dziwny posąg. – Tekla podeszła do kamiennego tworu.
– A skąd w ogóle wiesz, że to posąg?
– A na co ci to wygląda?
– Nieważne, na co wygląda, tylko, czym to jest. Wytwór człowieka czy natury.
– Przestań, co ty robisz?
– Pobieram próbkę do analizy. – Gregor umieścił odłamek w zagłębieniu aparatury. – Zwykły kamień, jakich tu pełno. Żadnych śladów obróbki. Choć przy takich wiatrach piaskowych, już pewnie dawno zniknęły. Tylko w takim razie, dlaczego ten kamień jeszcze stoi?
Przyłożyła dłoń do chropowatej powierzchni, ignorując słowotok towarzysza. Kogo to obchodzi? Rzeźba zdawała się ożywać pod palcami Tekli. Niemalże wyczuwała kamienne soki, przepływające przez jej wnętrze. To nie miało sensu.
– Żadnych kanałów czy przestrzeni powietrznych. Budowa zwarta. – Gregor opukiwał sonicznym młotkiem rzeźbę z każdej strony.
Nie bacząc na jego paplaninę, Tekla przyłożyła do posągu drugą dłoń, opierając czoło o skalną korę. Zamknęła oczy.
– Stała gęstość. Nic wartościowego. Powinniśmy ruszać.
Szum z wnętrza szeptał do niej. Tylko do niej. Nie do Gregora z jego przeklętym sonicznym młotkiem. Do niej.
Szarpnięcie wytrąciło Teklę z letargu.
– Pora ruszać.
Przytaknęła i z niechęcią oderwała dłonie od kamiennej powierzchni. Nie ufała Gregorowi, ale nic nie mogła poradzić na jego towarzystwo. Wybrała najlepszą ze złych opcję.
Po tygodniu zaczęła mieć co do tego wątpliwości. Uwielbiał gadać. O sobie. Budził ją i usypiał dźwięk niskiego, zadziwiająco melodyjnego, głosu. Jeśli jeszcze raz usłyszę o jego dokonaniach albo o projekcie przetwornika geodezyjnego, zwariuję. Albo sama przytaszczę wszystkie skalne odłamki do bazy, pomyślała bez sensu. Rosnąca z każdym dniem irytacja nadwyrężała nerwy Tekli i utrudniała skupienie i zachowanie czujności. Kobieta nie wyjawiła Gregorowi, dlaczego wylądowała w klinice. Brał ją chyba za niekompetentną rudniczkę, nieumiejącą skompletować potrzebnego na wyprawę zaopatrzenia. Nie wyprowadzała go z błędu. Poza kilkoma niewybrednymi żartami, jak to mężczyźni mają grubszą skórę, a ich zdolności przewidywania zdarzeń, jego w szczególności, przewyższają kobiece pojmowanie czasoprzestrzeni, Gregor nie poruszał tematu.
Zupełnie nie przejmował się faktem, iż jego teorie zostały naukowo obalone wieki wcześniej. Że też trafił mi się taki idiota, westchnęła Tekla. Fakt, dużego wyboru nie było… Zacisnęła zęby, żeby nie skomentować kolejnego żartu na temat frał, miejscowej nazwy pustyni, która ponoć w rdzennym języku Annawitów oznaczała kobietę:
– Sucha i brzydka. Nic dziwnego, że Annawici wyginęli.
– Przymkniesz się wreszcie, ty pieprzony szowinisto! – Wiedziała, że celowo ją drażni, ale nie wytrzymała, słysząc tubalny rechot mężczyzny.
– Coś taka bojowa. To tylko żart. Żart, rozumiesz? Czy mam ci wyłożyć definicję?
– Słuchaj, musimy jakoś ze sobą przeżyć te kilka tygodni. Dlatego zachowaj swoje żarty dla siebie. Poza tym nie słyszę własnych myśli, kiedy tak non stop nadajesz. Słyszałeś kiedyś o zachowaniu czujności? Czy mam ci wyłożyć definicję?
– Jesteśmy na pustyni, laleczko. Nikogo tu oprócz nas nie ma. Czujniki by coś wykryły.
Taa, biorąc pod uwagę ciągłe przemieszczanie się dużych mas pyłu, detektory ruchu już dawno uznały je za stałą anomalię. Zanim zauważymy, że coś się zbliża… Cóż, zostają jeszcze inne parametry, pocieszyła się w myślach Tekla. Miała nadzieję, że tym razem urządzenia zadziałają.
– Pewnie żałujesz, że nie wybrałaś tego brudasa na towarzysza, co? – zaśmiał się chrapliwie Gregor, widząc zaciętą minę Tekli.
– Brudasa?
– Noe jest stąd. Nie wiedziałaś?
Tekla wzruszyła ramionami.
– Wiele dzieci przyszło na świat w bazie.
– Przecież mówię, że jest stąd. Nie urodził się w bazie.
– Masz na myśli Annawitów?
– Bingo, laleczko! W jego żyłach płynie brudna, tubylcza krew.
Tekla zamyśliła się. Wiedziała, że Annawici uważani byli za swego rodzaju odpad ludzkości, eksploratorów, którzy postanowili kolonizować planetę na własną rękę, nie bacząc na koszty. Nie tylko finansowe. Przegrali wojnę i ponieśli konsekwencje. Przed ponad czterystu laty nieliczni potomkowie pomagali w zakładaniu bazy. Obecnie niewielu z nich żyło jeszcze na jej obrzeżach.
– To było wieki temu.
– Mentalność to trwała rzecz, laleczko.
– Skończ wreszcie z tym teatrzykiem!
– Jak pani sobie życzy, szanowna pani geolog. Jak już mówiłem, wszyscy wiedzą, że tubylcy są groźni – nie, że niebezpieczni, po prostu nieobliczalni i pazerni. Nie można im ufać. Gorszy typ człowieka. Nic nie poradzisz.
A tobie można ufać? Chciała dodać, ale zrezygnowała. Dyskusja prowadziła donikąd.
*
Starzec z oddali przyglądał się geologom.
– Niemądra, wróciła po śmierć.
Noe przytaknął. Nie było sensu się sprzeciwiać. Wyrok już zapadł.
– Pozwólmy im się zbliżyć. Niech zobaczy.
Odpowiedziała mu milcząca zgoda towarzysza. Mężczyźni zaczekali, aż rudnicy ich miną, po czym bezgłośnie opuścili punkt obserwacyjny.
*
Tekla odwróciła głowę i spojrzała na smukły kamienny kształt majaczący w oddali. Wiatr unosił kłęby pyłu, zacierając granice między niebem a ziemią, uniemożliwiając dokładne przyjrzenie się scenerii. Skalny piach wypełniał każdą dostępną szczelinę, zapychając filtry i mamiąc czujniki i zmysły. Krajobraz przemieszczał się razem z podróżnikami. Linia horyzontu falowała. Technologia stroboskopowa męczyła wzrok. Tekla wolałaby patrzeć na świat tylko swoimi oczyma, ukrytymi bezpiecznie za cieniutką warstwą diamentowego szkła, nie wyłączyła jednak aparatury wspomagającej. Pustynna kraina krzemowego kurzu nie była im przyjazna. Zapas filtrów szybko się kurczył. Zbyt szybko.
*
Próbowała się wyrwać, jednak ciężar napastnika i niewygodna pozycja na plecach znacznie utrudniały zadanie. Mężczyzna nie puszczał. Chciała krzyczeć, ale silna dłoń zakryła jej usta.
– Przestań się rzucać! – Przycisnął Teklę mocno do ziemi, wbijając łokieć w jej ramię. Użyła zębów. – Uspokój się, kurwa!
Znieruchomiała, rozpoznawszy głos Gregora. Ten zwolnił uścisk, głośno dyszał. Słyszała jego ciężki oddech, gdy leżąc z zamkniętymi oczyma, wracała do rzeczywistości.
– Robi się widno. Zbierajmy się. Jeśli się pospieszymy, w ciągu dwóch dni dotrzemy do urwiska.
Skąd wiedział o urwisku? Nie mówiła mu o nim.
Ani słowem nie skomentował porannego zajścia. W ogóle nie był zbyt rozmowny, skonstatowała Tekla. Zachowywał się jakoś tak… ostrożnie, pomyślała ze zdziwieniem. Zbyt ostrożnie.
– To się już wcześniej zdarzało?
– Co?
– A jak myślisz, o co pytam, geniuszu?
– A skąd mam wiedzieć? Nie siedzę ci w głowie.
– Koszmary, krzyki, czy co tam innego robiłam przez sen.
– Zdarzyło się… kilkukrotnie – odparł z ociąganiem Gregor.
– Jak dużo wiesz? – zadała pytanie, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Wiem, że się boisz. I to bardzo. Legendarna Czarna Wdowa łkająca nocą w poduszkę. Tego się nie spodziewałem, laleczko. Ale cóż, pozory mylą, nieprawdaż? – Mężczyzna przyspieszył, nie czekając na odpowiedź.
Żadna i tak nie przychodziła Tekli do głowy. Wiedziała, że Gregor nie był głupi. Mimo to pozwoliła sobie ulec złudzeniu, iż mężczyzna zadowoli się obszarem skalnych odłamków, o którym mu powiedziała. Nie planowała prowadzić go do miejsca, którego nie zdążyła zbadać, a w którym, jak podejrzewała, miała swoje źródło żyła rudy. Przekonanie tego idioty, że odłamki to wszystko, co znalazła, będzie trudniejsze niż myślała. Nawet jeśli były warte niewielką fortunę. Realizacja wspólnego kontraktu to jedno, podpisanie aneksu tylko na siebie drugie. A gdy już będzie ustawiona na długie lata, zafunduje sobie eliminację wspomnień i pełny przegląd medyczny z odbudową i kosmetyką każdego skrawka ciała. Gdyby tylko wiedziała, ile wiedział Gregor. A jeśli mówił prawdę, że to nie pierwszy raz…
– Wolniej się nie da? – wyrwał Teklę z zamyślenia głos mężczyzny.
Przyspieszyła.
– Skąd wiesz, że zbliżamy się do urwiska?
– Wykrzyczałaś mi to podczas jednej z naszych upojnych nocy.
– Dupek.
– Choć w sumie chyba ci się nie podobało. „Zabierz to! Zabierz!” – przedrzeźniał Teklę Gregor.
– Nie masz za grosz przyzwoitości, co?
– Ano nie mam, laleczko. Nie powiedziałaś mi całej prawdy. Oczekujesz uczciwości za nieuczciwość. I kto tu jest nieprzyzwoity?
– Powiedziałam ci wszystko, co musisz wiedzieć.
– Widzisz, i w tym punkcie się nie zgadzamy.
– Dostaniesz połowę zysków po sfinalizowaniu transakcji. Mało?
– Dobrze wiesz, że nie mówię o zyskach. Podpisałem kontrakt i tego będę się trzymał. Choć biorąc pod uwagę zatajone przez ciebie ryzyko, miałbym podstawy do podważenia zasadności podziału.
– Proszę bardzo. Podważaj.
Nie da się zastraszyć. Za długo siedzi w tym biznesie, żeby groźby jakiegoś żółtodzioba mogły zrobić na niej wrażenie. Gregor zamilkł. Nie tylko Tekla nie miała ochoty na kolejną konfrontację.
Tej nocy zaaplikowała sobie środek uspokajający. Nie chciała ryzykować. Atmosfera gęstniała z każdym dniem i z każdą wymianą zdań. Zmęczenie, niedopowiedzenia i wszechobecny pył tworzyły wybuchową mieszankę i bez dodatkowych atrakcji w postaci koszmarów. Poza tym Tekla potrzebowała snu. Czujniki będą musiały wystarczyć. Bo na Gregora za bardzo nie liczyła. Donośne chrapanie już grało jej na nerwach. Chętnie by go zakneblowała.
Ranek przyszedł zbyt szybko. Twardo przespana noc uświadomiła Tekli, jak mocno przeciążyła organizm. Jestem wycieńczona, a nawet nie dotarliśmy jeszcze do celu, pomyślała z niechęcią. Jedna dobra noc raz na trzy tygodnie to stanowczo za mało. Ma cały zapas środków uspokajających, który wykorzysta w drodze powrotnej, zdecydowała.
– Dziś wieczorem jesteśmy na miejscu – obwieścił radośnie Gregor.
Tekla zmarszczyła brwi.
– Dziś wieczorem? Zostało nam co najmniej osiemnaście godzin drogi.
– Według wyznaczonej przez ciebie trasy. Jeśli trochę zmienić kurs i przejść przez tę wąską kotlinę, o tu – Gregor wskazał palcem na holograficznej mapie – będziemy na miejscu jeszcze dzisiaj. Ta depresja nie może mieć więcej niż dwadzieścia, trzydzieści metrów w najgłębszym punkcie. Szacunkowe obliczenia wskazują, że stok jest łagodny. Nawet jeśli nie, mamy sprzęt do wspinaczki – kontynuował niezrażony miną Tekli. – Damy radę. Wiem, że wolisz być ostrożna, ale czasami skrót to tylko skrót. Tym razem mamy dość antybiotyków, skaner tkanek działa. Nawet jakbyś zaliczyła kilka upadków, dam radę poskładać cię do kupy.
Tekla słuchała z rosnącym zdziwieniem. A więc jednak nic nie rozumiał. Miał przed oczyma fragmenty puzzli i ułożył z nich swoją wersję. Nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością, pomyślała.
– Nie bój się, laleczko. Ze mną nie zginiesz.
– Ten skrót to nie jest dobry pomysł. Kotlinka jest dość stroma, ale…
Gregor nie dał jej dokończyć.
– Słuchaj, postawmy sprawę jasno. Jesteś ze mną. Nie lubię cię, ale to nie znaczy, że cię zostawię, jakby coś ci się stało. Gdy wreszcie dotrzemy na miejsce, dam szansę ci się odwdzięczyć. – Spojrzał na nią znacząco. – Po tym wszystkim będziesz mogła umieścić w portfolio kolejną udaną ekspedycję, pajączku.
– Nie idę skrótem – zakomunikowała Tekla i weszła do namiotu.
– W takim razie będę na ciebie czekał na miejscu. Jeśli dasz radę sama tam dotrzeć – odpowiedział zimno Gregor. – Zostawię ci większy namiot. Mnie zapasowa jedynka w zupełności wystarczy. – Dodał po chwili.
– Jak chcesz.
Tekli było wszystko jedno. Wiedziała, że Gregor nie robi tego ze wspaniałomyślności, lecz z wygody. W kilka minut zebrał swoje rzeczy i wyruszył w stronę kotlinki.
– Nie obraź się, jak nie poczekam z eksploracją – rzucił na odchodnym.
Wzruszyła ramionami.
– Do zobaczenia za trzy dni – powiedziała, patrząc na znikające w oddali plecy mężczyzny, gdy ten nie mógł już jej usłyszeć.
Wolałaby towarzystwo Gregora. Zawsze to dodatkowa para oczu. Nie zamierzała jednak korzystać ze skrótu, jak poprzednim razem. Kotlinka nie była problemem, miejsce nie do przejścia stanowiło szerokie pasmo terenu najeżonego wysokimi po pas skalnymi igłami kwarcytowymi, zbyt wysokimi nawet dla powietrznych motorynek. Na domiar złego, część promieni anihilatora odbijała się od gładkiej krystalicznej powierzchni, a rozszczepiona wiązka rozbijała kolce na mniejsze, ostre niczym brzytwa, odłamki.
Pora na energetyk, zadecydowała Tekla. Przed nocą nie dotrze na miejsce, równie dobrze może spokojnie zjeść śniadanie. Bez pośpiechu i pyłu w zębach.
*
Wściekły przedzierał się przez skalną łąkę. Pochłaniacze nie nadążały z eliminacją wilgoci i pot zalewał mu oczy. Inteligentne ubranie, uszkodzone ostrymi odłamkami, nieprzyjemnie oblepiało ciało.
– Maczeta byłaby lepsza od tego gówna – wysapał, z obrzydzeniem patrząc na migającą na czerwono lampkę baterii anihilatora.
Już sobie wyobrażał minę Tekli, gdy go przywita za dwa dni na wyznaczonym miejscu. Albo gorzej, zdąży dokładnie zbadać teren. Zagryzł usta i kontynuował wyrąbywanie ścieżki.
*
Przeprawa przez gąszcz skalnych igieł zajęła Gregorowi trzy dni. Ubranie miał w strzępach – po naprawach miało więcej łat niż oryginalnego materiału. Regulator ciepła szwankował. Anihilator bez baterii nie nadawał się już do niczego. Prawa stopa, przebita kwarcytowym kolcem, uwierała ego. Środki przeciwbólowe i przeciwzapalne zrobiły swoją robotę, poczucie dyskomfortu pozostało.
– Psia mać! – zaklął Gregor, analizując mapę.
Za jego plecami rozpościerała się kwarcytowa łąka. Do miejsca spotkania zostały jeszcze dwie godziny drogi, a on marzył jedynie, ażeby wczołgać się do namiotu i zasnąć, kołysany śpiewnym szumem piasku. Zacisnął zęby i odpalił motorynkę.
*
Spełniły się najgorsze przewidywania Gregora. Gdy wreszcie dotarł do podnóża urwiska, Tekli nigdzie nie było. Znalazł jedynie namiot, rozstawiony w osłoniętej od wiatru rozpadlinie. Nie wyglądało, aby kobieta zebrała jakiekolwiek próbki – ziemię nieopodal nadal pstrzyły drobne fragmenty rudonośnych skał. Miałaś dwa pełne dni, powinnaś była przynajmniej zrobić plamy odkrywkowe. Gdzie jesteś, do cholery? Gregor przeklął pod nosem. Zadarł głowę.
– Nie ma opcji, laleczko. Zyskami dzielimy się po równo – wycedził przez zęby, szykując sprzęt do wspinaczki.
Po trzech godzinach intensywnego wysiłku oczom geologa ukazała się sporych rozmiarów półka skalna, usiana strzelistymi kamiennymi tworami. Dokładnie takimi, jak posąg, który widzieli wcześniej. Gdy Gregor stał na krawędzi, gwałtowny podmuch wiatru uderzył w niego z ogromną siłą. Mężczyzna zamachał bezradnie rękoma i runął w dół. Dziesięć minut później siedział wściekły i poobijany w cieniu jednego ze skalnych dziwolągów. Pokręcił głową nad swoim szczęściem i głupotą jednocześnie. Gdyby zdążył się wypiąć, już byłoby po nim. Wiatr na tej wysokości osiągał niebezpieczne prędkości. Rozmasowywał bolące miejsca, szukając wzrokiem jakichkolwiek oznak bytności Tekli. Kobieta zapadła się pod ziemię.
Wyprawa już dawno przestała przebiegać po jego myśli. Zaczynał żałować podjętej decyzji. Na płaskowyżu znalazł co prawda kwarcytowe bryłki, zawierające śladowe ilości wartościowego metalu, jednak nieobecność wspólniczki napawała go trudnym do opanowania niepokojem.
– Skąd terreks na tej wysokości, jeśli nie ma tu żyły? – dumał głośno Gregor. – I gdzie, do cholery, jest ta pieprzona suka? Chyba że…
Przekalibrował skaner i ponowił wędrówkę po skalnej płaszczyźnie. W przeciwieństwie do Gregora, urządzenie niczego nie wykryło. W ścianie półki, na wysokości wzroku, dostrzegł zielonkawy strzępek. Tkanina okazała się szara i wilgotna, pokryta dziwnym pyłem. Spojrzał w górę i trzepnął skanerem o podłoże. Mam cię, laleczko! Szczelina znajdowała się jakieś pół metra nad jego głową.
Z trudnością wsunął się w wąski otwór, który przechodził w ciasny tunel, skręcający ostro w głąb skalnego masywu. Gregor przeciskał się przez niego całą wieczność. Wydostawszy się na powierzchnię po drugiej stronie, stanął jak wryty. Przed oczami miał kotlinkę usianą po brzegi kwarcytowymi igłami. Połyskujące czerwienią kolce tonęły w zielonkawym blasku Drugiego Słońca.
– To niemożliwe – jęknął. Chciał zawrócić, ale wejście do tunelu zniknęło. – Ale… – Gorączkowo zaczął obmacywać się po całym ciele, szukając strzępka kombinezonu Tekli. Niczego nie znalazł.
Gwałtowny podmuch wiatru pchnął mężczyznę na kolce.
*
Ocknął się przy posągu, drżąc na całym ciele. Trzęsącymi się rękoma wysypał wszystkie leki z apteczki i wybrał fiolkę z chelatorem o najszerszym spektrum. Wstrzyknął lek w port na szyi. Ponownie obudził Gregora dopiero chłód nadciągającej nocy. Mężczyzna na chwiejnych nogach obszedł teren, trzymając się z dala od krawędzi. Szukał miejsca osłoniętego od wiatru. Zbadał też ścianę półki, nie znalazł w niej jednak szczeliny. Skaner działał prawidłowo. Gregor natknął się jedynie na dziwne usypisko kamieni. Wszystkie bryłki były podobnej wielkości i przypominały kształtem odwrócone serce o nieregularnych brzegach u dołu, z wolną przestrzenią pomiędzy połówkami. Ostrożnie wziął jeden z odłamków do ręki. Ciężki, pomyślał. Wyjął młotek i precyzyjnym ruchem rozłupał skalny okruch na dwie części. Terreks połyskiwał delikatnie w promieniach zachodzącego słońca.
Pracując nocą w nieszczelnym kombinezonie, ryzykował odmrożenia. Nie zamierzał jednak spędzić na skalnej półce ani chwili dłużej niż to konieczne. Zepchnie kamienie i, gdy tylko wiatr zelżeje, opuści to przeklęte miejsce. Realizacja prostego planu okazała się dużo trudniejsza niż przewidywał Gregor. Z nastaniem nocy nadciągnęła wichura, z podmuchami powietrza dochodzącymi do sześćdziesięciu metrów na sekundę. Pracował na czworakach, z użyciem obciążenia. Kilkukrotnie tracił orientację i lądował z cennymi bryłkami u stóp posągu, o który zaczepił linkę bezpieczeństwa. Czujniki wariowały, skołowane ciężkimi masami przenoszonego przez wiatr pyłu. Zadanie, które powinno zająć nie więcej niż dwie godziny, pochłonęło Gregorowi całą noc.
Wraz z nadejściem dnia wiatr stracił na sile, nie ustał jednak zupełnie. Gregor, trzymając zgrabiałymi rękoma linę, ostrożnie opuszczał się po skalnej ścianie. Chwila nieuwagi, jeden mocniejszy podmuch groziły bolesnymi obrażeniami. A tych Gregor miał dosyć. Odrywając na przemian stopy od pionowej powierzchni, kontynuował mozolną wędrówkę w dół. Będąc kilkanaście metrów nad ziemią, odbił się lekko od skały. Lina puściła.
*
Z trudem pełzł środkiem drogi. Czyste powietrze, przesycone zapachem świeżo skopanej ziemi, wypełniało nozdrza i płuca mężczyzny. Rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe, Gregorowi było jednak wszystko jedno.
– Ty podły sukinsynu – wysyczał.
Czołgał się na samych łokciach. Dławiła go wściekłość. Albo pył. Słony i wilgotny. Sam już nie wiedział.
– Kurwa mać! Kurwa, kurwa, kurwa! Gdzie jesteś, ty popaprańcu?! – Poczuł, jak powoli zsuwa się, ryjąc twarzą w wilgotnej ziemi. Resztką sił przewrócił się na plecy. – Obiecałeś, że przeżyję – wychrypiał.
Ciemna sylwetka na tle słońca przez chwilę milczała.
– Dotrzymujemy słowa. Staniesz się cząstką naszego świata – powiedział Noe.
Gregor czekał na okruchy ziemi, które posypią mu się na głowę. Nic takiego nie nastąpiło.
– Tekla? Co z nią zrobiliście?
– Pozwoliliśmy jej duszy ulecieć, a ciału odejść w harmonii ze światem.
– Kłamiesz. Nie było ciała.
– Dorosłe osobniki żywią się padliną – odpowiedział starzec, uśmiechając się nieznacznie. – Gardzą żywym mięsem. Młode to co innego, ale ty już to przecież wiesz. Widziałeś skany – kontynuował konwersacyjnym tonem mężczyzna. – Po okresie rozrodczym w miejscu śmierci ofiary powinien stanąć Posąg Przemiany, aby zapewnić duszy bezpieczny lot w nieznane. Zabierając kamienie, pozbawiłeś Teklę skrzydeł. Twoja towarzyszka nie zazna spokoju. Ale nie martw się. Ciebie czeka inny los – dodał, przykucając. Otworzył nieduży pojemnik.
Gregor patrzył, jak dorodne ćmy rozpoczynają mozolną wędrówkę po grudach ziemi, w stronę zagłębienia, w którym się znajdował.
– Regina deserti, królowa pustyni – wyjaśnił starzec. – Niesamowite stworzenia. Są trochę ociężałe po obfitym posiłku. Gotowe do złożenia jaj. Po wypełnieniu swej świętej powinności potrafią przespać, zagrzebane w ziemi, nawet kilkadziesiąt lat.
Gregor, poczuwszy łaskotanie w zranionej stopie, rozpaczliwie szarpnął całym ciałem.
– Nie szamocz się – skarcił go mężczyzna. – To nic nie da. Sam proces nie jest bolesny. No, może nie do końca. Im dłużej larwy będą żerować, tym mniej będziesz czuł. Większe stężenie toksyn paraliżujących w organizmie – zakończył swój wywód starzec i, wypuściwszy wszystkie owady, wyprostował się powoli.
– Złożył skrzydła, a wszechświat utulił go do snu – zaintonował, wznosząc dłonie ku niebu, i odszedł.
Gregor został sam.
Brakuje mi tagu horror!
Czyta się dobrze ale wizja okropna.
Jestem słaba w przecinkach ale u Ciebie są miejsca, gdzie na pewno jest ich za dużo.
jak tu:
Teoretycznie zostawała podróż w inne rejony układu, ale, po pierwsze, transport tam, gdzie dałoby się przyzwoicie zarobić, kosztował, po drugie, byłe tereny annawickie należały do najzasobniejszych w złoża.
Lożanka bezprenumeratowa
Cześć, Ambush,
dzięki za przeczytanie i komentarz :-). Pewnie są w tekście jakieś interpunkcyjne kiksy, ale akurat przytoczone przez Ciebie zdanie jest poprawne ;-)
It's ok not to.
Kurka całkiem fajne, zerknąłem na twoje pozostałe opka, w oczy żuciło mi się “Nie wkładaj rąk między nogi”. Coś ty masz z tymi owadami.. A to konkretnie albo przyciąć do szorta dodając trochę dynamiki i akcji. Albo rozwinąć w większą powieść, nawet Dickiem trochę powiewa:)
Fajnie, że fajne :-) Owady to bardzo ciekawe stworzenia. Przyciąć do szorta 30+ tysi znaków byłoby ciężko. Dzięki za wizytę i komentarz :-)
It's ok not to.
Cześć!
Moim zdaniem zdecydowanie przygodówka :) z odrobiną grozy. Czytało się przyjemnie, choć niektóre fragmenty nieco mi się dłużyły, na przykład ten po odzyskaniu przez bohaterkę przytomności, bo jest taki typowo informacyjny. Gregor wydał mi się postacią dużo bardziej wyrazistą niż Tekla.
Tak, przygodówka.
Fajny pomysł z tymi kamieniami. Posąg przemiany też niezły. Ciekawe rzeczy by się działy, gdyby każda planeta potrafiła tak się bronić…
Gregor to kawał sukinkota. Ale dzięki temu jest wyrazisty.
Babska logika rządzi!
Alicello, cześć :-)
Dzięki za wizytę i komentarz. Tak to chyba jest, że im postać bardziej wredna, tym bardziej wyrazista ;-)
Witaj, Finklo :-)
Super, że pomysł daje radę. No, Gregor zbyt sympatyczny nie jest. Ale chyba żadna postać z opka nie jest szczególnie “do polubienia” :P. Dzięki za komentarz i klik.
It's ok not to.
No, ale z babką potrafiłabym się nieco zidentyfikować. Jeśli miałabym komuś kibicować, to właśnie jej.
Babska logika rządzi!
Ja pewnie też :-) Choć nie wiem, czy kiedyś zdarzyło mi się kibicować własnym bohaterom. Trudniej byłoby ich uśmiercać :P Dobrze wiedzieć, że potrafią wywołać reakcję. Dzięki :-D.
It's ok not to.
Fajne, DD. Pomysłowe! Lubię Twoje sf. xd Wciągające, tylko bohaterki żal, bo jej kibicowałam i czytałabym dalej. :-)
Wiele pytań miałabym o ten układ planetarny, ichnie społeczeństwo oraz układy pomiędzy kobietą i mężczyzną. Trochę przeszkadzała mi powtarzalność obsesji Tekli – raz za razem ją w pewnym fragmencie przywoływałaś, a przecież ona wiedziała, w jakim świecie żyje?
Technicznie, wydaje mi się, że za mało pokazujesz, zbyt wiele dopowiadając oraz miejscami ograniczyłabym liczbę przymiotników i przysłówków.
Z drobizgów zatrzymaniowych:
> A oni znają się przecież na rzeczy, dodała z naciskiem Tekla.
„Bo nie wiedzą, czego szukać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń biologiczną. Żadne tam nowe technologie, wykorzystujące genotypy czy inne takie. Oni stosują żywą broń biologiczną. Stara technologia, bardzo stara. Metody, o których nikt już nie pamięta. Żywa broń biologiczna. Ot, co!” Leon, znajomy strukturolog, uwielbiał snuć teorie spiskowe, szczególnie po kilku głębszych. Aczkolwiek nigdy nie wyjaśnił, na czym dokładnie polegała „żywa” broń biologiczna, ani kim właściwie byli „oni”. Na trzeźwo zaś unikał tematu niczym ognia.
Tu, mało płynnie, przez podkreślenie. W myślach – dodała? Niepotrzebnie przez to gmatwa się zapis. A może po prostu po wypowiedzi Leona, albo przejść na mpz?
> dawały nadzieję na przystosowanie dla rasy ludzkiej
Chyba „do”, ale na czuja.
> kłęby miałkiego pyłu
Bez „miałkiego”, bo pył nie może być inny, poza tym kolejny przymiotnik.
> Ranek przyszedł zbyt szybko. Twardo przespana noc uświadomiła Tekli, jak mocno przeciążyła organizm. Jestem wycieńczona, a nawet nie dotarliśmy jeszcze do celu, pomyślała z niechęcią. Jedna dobra noc raz na trzy tygodnie to stanowczo za mało.
Tu, przykład z przysłówkami. Jak ich przed rokiem użyłam dziesięć na na trzy strony to był razgawor, że niby co mi się stało? Tu mamy cztery zdania, a przysłówków 5.
Skarżypytuję! :-)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Cześć, Asylum,
fajnie Cię widzieć pod opkiem :-). Z tą obsesją Tekli, to musisz mnie trochę oświecić, bo nie łapię, co masz na myśli :-( (Bo jeśli chodzi o relacje damsko-męskie to to, że facet okazał się szowinistą, to nie jest żadna reguła, po prostu taki się Tekli trafił i ją to wkurzało :P).
Odnośnie liczby przysłówków, powiem tak (a raczej zapytam): co takiego robią one w przytoczonym fragmencie, że nie powinno ich tam być? Bo argument, że jest ich za dużo, bo jest ich za dużo, to dla mnie za mało :D.
Z tym pokazywaniem/ dopowiadaniem teraz pewnie inaczej napisałabym to opko, ale to element, nad którym pracuję (jak już mi się zdarzy pisać coś dłuższego).
Co do pozostałych drobiazgów, zerknę na nie, jak się wyśpię, bo już mię się oczęta dziś zamykają.
Dzięki za przeczytanie, dobre słowo, uwagi i klik :-)
It's ok not to.
fajnie Cię widzieć pod opkiem :-)
Obopólna przyjemność.
Z obsesją Tekli, chodziło mi o to, że relację Tekli z jej antagonistą opierasz na tym jednym elemencie – szowinizmie i go eksponujesz, wałkujesz, zatrzymując akcję. Jej myśli obracają się tylko wokół niego w stosunkowo dużym fragmencie tekstu. Przywołujesz kilkukrotnie, a wcześniej wzmiankujesz/dajesz do niego tropy. Miałam wrażenie stojącego, przedłużonego kadru, ktorego celem było utrwalenie, czegoś, co już jako czytelnik „złapałam”.
Dodatkowo, nie wiemy, czy mężczyzna jest typowym przedstawicielem czy nie i co z Annawitami pod tym względem. Brakuje wzmianki na ten temat, czyli niejako elementów świata. Poznajemy tylko parę i minimalnie Noe, reszta jest przymglona.
Chodzi mi o fragment poniższy, jest długi i ważny:
> „Przytaknęła i z niechęcią oderwała dłonie od kamiennej powierzchni (…) Dyskusja prowadziła donikąd”
Odnośnie liczby przysłówków, powiem tak (a raczej zapytam): co takiego robią one w przytoczonym fragmencie, że nie powinno ich tam być?
Świetne pytanie. :DDD Gorzej, że nie potrafię udzielić odpowiedzi. :-( Wadzę się, niestety, zbyt ostro w tym obszarze, tj. że dopuszczalne, ale racja mi nie sprzyja.
Nie ma takiej reguły bądź zasady (prócz zaleceń pisarzy), przynajmniej do niej nie dotarłam. Przekonał mnie właściwie jeden argument, który nie jest rozstrzygającym, ponieważ historyczny: „A widziałaś kiedyś naprawdę dobry tekst, wszystko jedno z jakiej działki, zawierający dużą ich liczbę?”.
Wtedy – rzuciłam się do sprawdzania (tylko polskie lub bardzo dobre przekłady). Po przewertowaniu czterech i wyrywkowo sporządzonych na ich podstawie Excelach – zwątpiłam. Jednak – czuwam – od tej pory mam nawyk zwracania uwagi na ten aspekt, zwłaszcza, gdy coś mi się spodoba. Przystaję i dumam, czy i co zmieniłoby się w moim odbiorze, gdyby skasować użyte przysłówki i przymiotniki.
Na własny użytek, myślę o tym jako o rodzaju technicznej biegłości, choć najpewnie jest czymś więcej, ale ponieważ daleko mi do rzemieślniczej biegłości, odpuszczam. Po prostu za wysoki poziom dla mnie przy korygowaniu, nie potrafię tego uchwycić, pewnie jest tym, tzw. stylem Autora albo kolejnym zapychaczem, którego nie rozumiem.
Konkludując, nie wiem.
Z tym pokazywaniem/ dopowiadaniem teraz pewnie inaczej napisałabym to opko, ale to element, nad którym pracuję
Domyślam się. :-)
Srd,
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Czyli zabrakło tła i kontekstu dla postaci Gregora. Dzięki za wyjaśnienie :-) Uwagę przyjmuję na klatę ;-)
Jeszcze co do tych przysłówków (czy właściwie każdego środka stylistycznego/literackiego) to dla mnie argument o stylu pisarza jest tak samo nieprzekonujący jak ten, że nie powinno się czegoś używać, bo nie. Oba stwierdzenia są arbitralne i nie mają uzasadnienia. Jak sięgam po jakiś środek stylistyczny, to staram się wiedzieć, po co to robię i jaki efekt chcę osiągnąć (czy/na ile mi się to udaje to już inna sprawa) i kiedy pytam, dlaczego czegoś nie powinno w tekście być, to robię to nie tylko po to, żeby odbić piłeczkę, ale dlatego, że naprawdę chcę wiedzieć. Bo jak się dowiem, to będę mogła tę wiedzę wykorzystać w przyszłości i skuteczniej operować słowem :-).
Przystaję i dumam, czy i co zmieniłoby się w moim odbiorze, gdyby skasować użyte przysłówki i przymiotniki.
I to jest wg mnie bardzo sensowne podejście do sprawy. Bo sprowadza się do tego, co dane słowo “robi” dla tekstu i finalnie dla czytelnika. Bo jeśli nic nie robi, to też uważam, że jest do wyrzucenia.
Inna rzecz, że czytając różne książki, doszłam do wniosku, że nie ma jednego właściwego sposobu uprawiania literatury. I te wszystkie dogmatyczne zasady co robić/czego nie robić przestają mieć rację bytu, kiedy obcuje się z dobrą literaturą. I jeśliby wziąć książki różnych autorów (nawet jeśli ograniczyć się tylko do tych współczesnych) to często są one pisane skrajnie odmiennie (np. Ishiguro, Munro, Smith, Saunders) a mimo to nie ustępują sobie jakością.
It's ok not to.
Jeszcze co do tych przysłówków (czy właściwie każdego środka stylistycznego/literackiego) to dla mnie argument o stylu pisarza jest tak samo nieprzekonujący jak ten, że nie powinno się czegoś używać, bo nie. Oba stwierdzenia są arbitralne i nie mają uzasadnienia.
Tu się zgadzamy, bez nikakoj. :-) Próbuję, niejako samej sobie, wyjaśnić racjonalnie uwagi kierowane do niektórych moich tekstów, ale jestem bezradna.
I to jest wg mnie bardzo sensowne podejście do sprawy.
Ano! Niestety, psiakostka, nie natknęłam się jeszcze, od czasu tej wygłoszonej uwagi, na dobre opowiadanie czy powieść, która by je zawierała. Eh, ale nie ustaję w wysiłkach, bo ciągle nie jestem przekonana. xd
I te wszystkie dogmatyczne zasady co robić/czego nie robić przestają mieć rację bytu, kiedy obcuje się z dobrą literaturą. I jeśliby wziąć książki różnych autorów (nawet jeśli ograniczyć się tylko do tych współczesnych) to często są one pisane skrajnie odmiennie (np. Ishiguro, Munro, Smith, Saunders) a mimo to nie ustępują sobie jakością.
Zgoda, dogmatyczne zasady nie mają większego sensu. xd Dwóch z wymienionych przez Ciebie autorów, znaczy Munro i Ishiguro wzięłam na tapetę przy tych swoich “udowadnianiach”. Poległam. Dlatego w tej chwili zwracam uwagę na to, lecz wydaje mi się ważne bardziej na etapie korygowania, co zostawić, a co nie, niż na etapie przejmowania się tym w trakcie pisania, bo wtedy strasznie ogranicza, podobnie jak wiele innych złotych reguł.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Ano! Niestety, psiakostka, nie natknęłam się jeszcze, od czasu tej wygłoszonej uwagi, na dobre opowiadanie czy powieść, która by je zawierała. Eh, ale nie ustaję w wysiłkach, bo ciągle nie jestem przekonana. xd
Nigdy nie czytałam pod tym kątem, ale jak coś dobrego wpadnie mi w oczy, dam znać :D.
It's ok not to.
Super! xd
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Przygodówka? No niby tak, ale wolałabym, żeby bohaterowie przygodówek tak nie kończyli, bo się człowiekowi przygód od razu odechciewa ;)
Ciekawe, świetnie napisane. Tak się zastanawiam, czy planeta broni się sama, czy raczej to Annawici wykorzystują jej możliwości.
Grega nie polubiłam, kibicowałam Tekli, choć nie pozostawiłaś wątpliwości, jak się dla niej skończy ta przygoda. Ciekawie wykreowałaś świat, choć chyba nie chciałabym się w nim znaleźć.
Satysfakcjonująca lektura.
Kliczek :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć, Irko :-)
Właśnie dlatego miałam wątpliwości z tą przygodówką. I tak mi się jakoś wydaje, że przygodówki zazwyczaj mają nieco łaskawsze dla bohaterów zakończenie (choć teraz z jakiegoś powodu przychodzi mi do głowy tylko Indiana Jones…) ;-).
Ogromnie mi miło, że opko przypadło do gustu. Też nie chciałabym się w tym świecie znaleźć. A jeśli już, to postarałabym się o inną profesję i planetę pobytu :D.
Dzięki za komentarz i klik :-)
It's ok not to.
Zacne opowiadanie. Ujęła mnie Tekla, desperacko chcąca ponownie dotrzeć do miejsca, w którym znalazła złoże rudy. A że tę wyprawę przyszło jej odbyć z Gregorem… Cóż, sama dokonała takiego wyboru.
Fragmenty mówiące o zmaganiu się dziewczyny z mocno nadszarpniętym zdrowiem były może nieco nużące, ale czas wędrówki, zwłaszcza od momentu rozdzielenia się bohaterów, skutecznie zatarł pierwsze wrażenie, atmosfera zgęstniała, a niecodzienne okoliczności nie zwiastowały niczego dobrego. Finał okazał się tyleż zaskakujący, co satysfakcjonujący.
Mnie również brakło tagu HORROR.
Ufam, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić Pajęczycę do Biblioteki. :)
A co jeśli to nie infekcja?, zdradliwy głos… ―> Po pytajniku nie stawia się przecinka.
Kobieta nie zdążyła go uciszyć, zanim gwałtowne torsje zgięły ją wpół. ―> Kobieta nie zdążyła go uciszyć, gdy gwałtowne torsje zgięły ją wpół.
„Bo nie wiedzą, czego szukać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń biologiczną. Żadne tam nowe technologie, wykorzystujące genotypy czy inne takie. Oni stosują żywą broń biologiczną. Stara technologia, bardzo stara. Metody, o których nikt już nie pamięta. Żywa broń biologiczna. Ot, co!” ―> Cytatów pisanych kursywą nie ujmujemy w cudzysłów –zapisujemy je albo kursywą, albo w cudzysłowie.
Wiatr unosił kłęby miałkiego pyłu… ―> Masło maślane – pył jest miałki z definicji.
– Słuchaj, postawmy sprawę jasno. Jesteś ze mną. Nie lubię cię, ale to nie znaczy, że cię zostawię, jakby coś ci się stało. Gdy wreszcie dotrzemy na miejsce, dam szansę ci się odwdzięczyć.
– Spojrzał na nią znacząco. – Po tym wszystkim będziesz mogła umieścić w portfolio kolejną udaną ekspedycję, pajączku. ―> Dość nieczytelnie to zapisane. Pewnie miało być:
– Słuchaj, postawmy sprawę jasno. Jesteś ze mną. Nie lubię cię, ale to nie znaczy, że cię zostawię, jakby coś ci się stało. Gdy wreszcie dotrzemy na miejsce, dam szansę ci się odwdzięczyć. – Spojrzał na nią znacząco. – Po tym wszystkim będziesz mogła umieścić w portfolio kolejną udaną ekspedycję, pajączku.
Zagryzł usta i kontynuował karczowanie ścieżki. ―> Karczowanie to usuwanie drzew i krzewów z jakiegoś terenu. Obawiam się, że ścieżek się nie karczuje.
Proponuję: Zagryzł usta i kontynuował wyrąbywanie/ wytyczanie ścieżki.
Ubranie miał w strzępach – po naprawach miało więcej łat niż oryginalnego materiału. ―> Czym łatał ubranie?
– Psia mać! – zaklął Gregor, analizując mapę. ―> – Psiamać! – zaklął Gregor, analizując mapę.
Mężczyzna zamachał bezradnie rękoma i runął w dół. ―> Masło maślane – czy mógł runąć w górę?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj Reg :-)
Jeśli było zacnie, to się bardzo cieszę :-D Z tym horrorem to wydawało mi się, że tekst za mało straszy, żeby dać tag, ale super, że robi wrażenie.
„Bo nie wiedzą, czego szukać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń biologiczną. Żadne tam nowe technologie, wykorzystujące genotypy czy inne takie. Oni stosują żywą broń biologiczną. Stara technologia, bardzo stara. Metody, o których nikt już nie pamięta. Żywa broń biologiczna. Ot, co!” ―> Cytatów pisanych kursywą nie ujmujemy w cudzysłów –zapisujemy je albo kursywą, albo w cudzysłowie.
No tak, tylko że cudzysłów zaznacza, że to cytat, a kursywa, że to są myśli Tekli.
– Psia mać! – zaklął Gregor, analizując mapę. ―> – Psiamać! – zaklął Gregor, analizując mapę.
Aż sprawdziłam :D Wg WSJP pisownia rozłączna jest dopuszczalna. https://wsjp.pl/index.php?id_hasla=41406
Mężczyzna zamachał bezradnie rękoma i runął w dół. ―> Masło maślane – czy mógł runąć w górę?
W górę nie, ale mógł runąć tam, gdzie stał, na półkę skalną, lub runąć tam, skąd się wdrapał, czyli w dół ;-) Wydaje mi się, że samo runął mogłoby być mylące. Ewentualnie mógłby jeszcze runąć w przepaść, tylko, że to też byłoby naginanie znaczenia słowa.
Ubranie miał w strzępach – po naprawach miało więcej łat niż oryginalnego materiału. ―> Czym łatał ubranie?
Zakładam, że przy tego typu wyprawach ma się przy sobie zapasowe łaty materiału “na wszelki” wypadek :-).
Resztę uwag poprawiłam. Dzięki za łapankę i podzielenie się odbiorem :-).
It's ok not to.
No tak, tylko że cudzysłów zaznacza, że to cytat, a kursywa, że to są myśli Tekli.
Że Tekla myśli cytat, wynika z tekstu.
Aż sprawdziłam :D Wg WSJP pisownia rozłączna jest dopuszczalna.
Nie neguję podanego źródła, ale większym zaufaniem darzę SJP PWN, który pisowni rozdzielnej nie uwzględnia: https://sjp.pwn.pl/szukaj/psiama%C4%87.html. Taką pisownię znajduję też w Wikisłowniku: https://pl.wiktionary.org/wiki/psiama%C4%87
No i zawsze podkreślam, że moje uwagi to tylko sugestie. Wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane opowiadanie
Udaję się do klikarni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No tak, tylko że cudzysłów zaznacza, że to cytat, a kursywa, że to są myśli Tekli.
Że Tekla myśli cytat, wynika z tekstu.
Muszę tę kwestię przemyśleć XD.
Psiamać w wersji łącznej wyjątkowo brzydko mi wygląda, więc skoro słownik daje mi opcję pisowni rozdzielnej, to z niej skorzystam :D Ale dobrze wiedzieć na przyszłość.
Klikarnia, fajne słowo. Dzięki!
It's ok not to.
Muszę tę kwestię przemyśleć XD.
Kursywą czy w cudzysłowie? ;)
Psiamać w wersji łącznej wyjątkowo brzydko mi wygląda…
Nie chciałabym narażać na szwank Twoich uczuć estetycznych, ale muszę dodać, że SJP PWN zaleca również łączną pisownię przekleństwa psiakrew. ;)
Klikarnia, fajne słowo.
Też tak pomyślałam, no bo skoro chodzę tam klikać, to musi to być klikarnia. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Kursywą czy w cudzysłowie? ;)
To będzie myślenie 2w1.
Wygląda na to, że moje uczucia estetyczne też będę musiała przemyśleć ;D
It's ok not to.
Dogs, sporo myślenia przed Tobą. Życzę sukcesów. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
:D
It's ok not to.
Cześć!
Powiało grozą na obcej planecie. Poznajemy żywot samotnej, zdeterminowanej pani geolog zagubionej gdzieś wśród okrutnych praw i tajemnic innego świata. Mroczne i klimatyczne, oraz nieco chaotyczne, ale to pasuje do osobliwego temperamentu bohaterki. I te ciągłe proszki, tabletki na to, na tamto, ciągły fly high!
Początkowo miałem problem ze zrozumieniem świata, wypadku, odbudowy organizmu, ale to intrygowało i zachęcało do czytania. Nie do końca złapałem zakończenie, ale mam wrażenie, że jest ono w pewnym stopniu otwarte i widziane tylko z perspektywy pana geologa, więc nie wszystko musi być wyłożone “kawa na ławę”.
Napisane zgrabnie, z dużą dawką emocji i perspektywy bohaterki. Przyjemna, choć nieco mroczna lektura.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, krar!
Miło mi, że zawitałeś do terrarium :-)
I te ciągłe proszki, tabletki na to, na tamto, ciągły fly high!
Jakoś trzeba sobie radzić w niesprzyjających warunkach ;-)
Czy zakończenie jest otwarte? Los Gregora zdaje się być przesądzony, ale kto wie. Póki życia, póty nadziei (na ratunek) :P. Cieszę się, że lektura była przyjemna. A że trochę mroczna? Od czasu do czasu można wybrać się w ciemniejsze rejony wszechświata :>
Dzięki za wizytę i komentarz!
It's ok not to.
Pisałem w pośpiechu i zapomniałem. Polecam do biblioteki.
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
It's ok not to.
Wiem, że wpadam tu raz na sto lat, ale kiedy już przychodzę, bardzo miło jest mi czytać takie opowiadania.
Tekla to bohaterka z potencjałem i chociaż spodziewałam się takiego zakończenia jej losów, nie potrafiłam jej nie kibicować.
Ogromny plus za wykreowany świat. IMO, pomysł jest na tyle dobry, że można byłoby go rozwinąć w innych opowiadaniach.
Ładnie napisane, emocji jest w sam raz. Klikam z przyjemnością. :-)
Cześć, Rosso!
Wiem, że wpadam tu raz na sto lat, ale kiedy już przychodzę, bardzo miło jest mi czytać takie opowiadania.
Tym bardziej miło mi, że zawitałaś w moje progi Co do innych historii dziejących się w tym świecie jeden rozgrzebany pomysł gdzieś się na dysku kurzy. Kiedy zostanie sfinalizowany, nie wiem :P
Dzięki za komentarz i klik. Super, że się podobało :-)
It's ok not to.
Też bardziej bym się skłaniała ku horrorowi niż przygodówce (choć staje się to jasne dopiero pod koniec). Czytało się bardzo dobrze – narracja jest szczegółowa i przejrzysta, w dużym stopniu nastawiona na przedstawienie realiów, ale w odpowiednich momentach muśnięta grozą, co powoli przygotowuje czytelnika na mroczne zakończenie.
Udanie zostało też poprowadzone światotwórstwo – z jednej strony naturalnie splata się z historią Tekli, z drugiej daje poczucie, że równie dużo dzieje się tutaj w tle. Sama postać bohaterki ciekawa, łatwo wczuć się w jej perspektywę i sytuację, choć z punktu widzenia całości jej wątek wydaje mi się niedomknięty, zwłaszcza przy dość rozbudowanej ekspozycji.
Mam więc pewien niedosyt w zakresie wątków bohaterów (a to właśnie postać Tekli jest dla mnie siłą napędową tej historii), ale ogólnie lektura satysfakcjonująca, przede wszystkim pod względem wspomnianego klimatu i światotwórstwa.
Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle
Cześć, black_cape,
super, że wpadłaś :-) Dodałam tag groza ;-)
Fajnie, że światotwórstwo daje radę. Może rzeczywiście zbyt lekką ręką zakończyłam historię Tekli. Choć kiedyś myślałam, żeby jej postać wykorzystać przy innych tekstach dziejących się w tym świecie. Tak, aby trochę szerzej nakreślić jej życie. A przynajmniej jego elementy.
Dziękuję za wizytę i rozbudowany komentarz.
It's ok not to.
Witaj.
Świetny horror fantasy, jestem pod olbrzymim wrażeniem. Pomysł z planami Tekli, wizja Wszechświata, opowieść o Annawitach, te posągi… – ileż tu niezwykłości! :)
Strasznie żal mi i kobiety i jej towarzysza, mieli tyle wiary w pomyślność misji, jednakże w końcu byli oni na ziemi, podbitej kosztem rdzennych mieszkańców.
Bardzo dziękuję o uprzedzenia o przekleństwach. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Cześć, bruce!
Super, że się podobało i że wizja Wszechświata wyszła przekonująco Cieszę się, że Tekla wzbudza emocje.
Co do przekleństw, staram się uprzedzać, bo wiem, że są osoby, które za nimi w literaturze nie przepadają. A tak czytelnik wie, na co się pisze ;-)
Dzięki za wizytę i podzielenie się opinią :-)
It's ok not to.
To ja bardzo dziękuję za emocje, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Cześć, dogsdumpling!
Początek jest bardzo intrygujący i klimatyczny. Dlatego też nie zraził mnie kolejny fragment, który był troszeczkę przeładowany informacjami. Przykładowo rozwinięcia skrótów tych organizacji (ROSO i ROD) do niczego nie były mi potrzebne (tym bardziej, że mamy scenę, gdzie bohaterka jest poważnie ranna, więc nadmiar wiadomości o świecie nie jest tu chyba pożądany). To są jednak detale. ;-) Kolejne fragmenty nie wywołały podobnego odczucia. Końcówka niezwykle obrazowa.
Jeżeli chodzi o bohaterów, to świetnie oddałaś postać Tekli. Jej los nie był mi obojętny i mogę tylko żałować, że jej historia urwała się nagle. Gregor przypadł mi do gustu znacznie mniej, ponieważ oceniam go jako trochę zbyt przerysowanego szowinistę, rasistę etc. ;-) W takim ujęciu bardziej by mnie zaskoczyło (na plus), gdyby Gregor przeżył w “standardowy” sposób (jako kanalia dostarczająca „towar” miejscowym), ale to oczywiście tylko „subiektywne wrażenie”. ;-)
Opowiadanie zostało napisane bardzo sprawnie. Czasem (bardzo rzadko) szyk wyrazów mi zgrzytnął, co oczywiście nie oznacza, że powinien być zmieniony (np. „Występujące na nich złoża oraz szczątkowe formy życia dawały nadzieję na przystosowanie dla rasy ludzkiej w przyszłości, wymagały jednak zbyt dużych nakładów finansowych w stosunku do potencjału habitalnego, ażeby to szybko nastąpiło.”.).
„komory komaryczne”
– a tu prośba o wyjaśnienie, co to za ciekawe komory? ;-)
Wiedziała, że Gregor nie był głupi. Mimo to pozwoliła sobie ulec złudzeniu, iż mężczyzna zadowoli się obszarem skalnych odłamków, o którym mu powiedziała. Nie planowała prowadzić go do miejsca, którego nie zdążyła zbadać, a w którym, jak podejrzewała, miała swoje źródło żyła rudy. Przekonanie tego idioty, że odłamki to wszystko, co znalazła, będzie trudniejsze niż myślała.
– rozumiem niechęć Tekli do Gregora i ogólnie pomysł na tego mizogina, ale skoro Tekla uważała, że facet nie jest głupi, to późniejsze nazywanie go idiotą trochę mi nie pasuje. ;-)
– Dziś wieczorem jesteśmy na miejscu – obwieścił radośnie Gregor.
– „Jesteśmy” zmieniłbym na „będziemy”, ale być może to taki celowy zabieg szanownej Autorki.
Generalnie bardzo klimatyczne opowiadanie. Przeczytałem z przyjemnością.
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Cześć, Filipie :-)
Cieszę się bardzo, że lektura dostarczyła przyjemnych wrażeń.
Gregor przypadł mi do gustu znacznie mniej, ponieważ oceniam go jako trochę zbyt przerysowanego szowinistę, rasistę etc. ;-)
Myślę, że zachowanie Gregora w stosunku do Tekli było też spowodowane tym, że wiedział, że nie powiedziała mu całej prawdy. Więc nie miał powodów, żeby się hamować ;-)
Co do komór komarycznych – to taka gra słów. Z jednej strony “koma” czyli śpiączka, co wskazuje na charakter komór, w których podróżni przesypiali podróż, z drugiej strony słowo ma bardzo “owadzie” brzmienie, które doskonale współgra z motywem przewodnim opka ;-D.
Z tym użyciem słowa idiota, to wydaje mi się, że można kogoś uważać za inteligentnego i jednocześnie nazywać go idiotą w sytuacji poirytowania czy złości. Osąd o inteligencji jest racjonalny, nazwanie kogoś idiotą to reakcja emocjonalna.
Dzięki za wizytę, uwagi i rozbudowany komentarz :-)
It's ok not to.
Dzięki za wyjaśnienia. :-)
Rodzaj komór od razu skojarzył mi się z komarem, z komą zaś nieco mniej (komar mi komę przytłumił ;-)). Gra słów oczywiście zawsze na plus. :-)
Przyjmuję też wyjaśnienie dotyczące nazwania Gregora idiotą. Zakładałem, że taki był Twój zamysł, ale mimo wszystko te dwa zdania (o tym, że niegłupi i że jednak idiota) były tak blisko siebie, że mi lekko zgrzytnęło. ;-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Ciekawy, wciągający i na swój sposób przerażający teskt, który mimo makabrycznych wizji bardzo dobrze się czytało :) Tekla z pewnością należy do moich ulubionych postaci, bardzo dobrze wykreowana. Poza tym interesujący pomysł na planatę i oczywiście duży plus za posągi.
I moim zdaniem stworzony świat z pewnością zasługuje na to, by oprzeć na nim więcej opowiadań
Horror. Brrr. Ponure. Dziwna wizja dziwnego świata.
Cześć, Katiu,
miło cię widzieć pod opkiem. Cieszę się, że historia wciągnęła i postać Tekli przypadła do gustu. Może się w końcu zbiorę i wrócę do rozgrzebanych historii z tego świata ;-)
Dzięki za wizytę i podzielenie się opinią :-)
Witaj, Koalo,
nie da się ukryć, że świat opka nie należy do najprzyjemniejszych ;-) Dzięki za odwiedziny i komentarz.
It's ok not to.
Świat wydał mi się ciekawy (z tym kilkusetletnim tłem, z uwarunkowaniami ekonomicznymi, także surowymi ograniczeniami konkretnych działań bohaterki), również pomysł z ćmami – sam w sobie – całkiem ładny, jeśli tak można powiedzieć. Natomiast pomysł ten jest tak wprowadzony do fabuły, że sprawia na mnie pewne wrażenie sztuczności, pojawia się trochę deus ex machina; chyba można to było jakoś lepiej przygotować, zszyć, podbudować – fabularnie i koncepcyjnie. Brakuje mi też trochę wprowadzenia w krajobraz, w którym się to dzieje, i bardziej konkretnego pokazania tego, co właściwie bohaterka tam, w terenie, robi. Jest także na początku mowa o ‘starej broni biologicznej’ – to jest zagadkowe, ale nie widzę potem kontynuacji – wydaje się, że mogłoby to mieć związek z ‘ćmami’, tylko nie wiem jaki konkretnie. Potencjalnie to dobry tekst, ale nierówny, chyba pewne szczegóły trochę odpuszczono. To tak w skrócie i subiektywnie.
Pozdrawiam.
Natomiast pomysł ten jest tak wprowadzony do fabuły, że sprawia na mnie pewne wrażenie sztuczności, pojawia się trochę deus ex machina; chyba można to było jakoś lepiej przygotować, zszyć, podbudować – fabularnie i koncepcyjnie.
Akurat pomysł przewija się przez cały tekst od pierwszego akapitu, tylko nie wprost ;-)
Tło rzeczywiście mogłoby być bardziej rozbudowane. Może kiedyś… ;D
Dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz!
It's ok not to.
Może coś przeoczyłem, ale chciałbym być właściwie zrozumiany.
Akurat pomysł przewija się przez cały tekst od pierwszego akapitu, tylko nie wprost ;-)
Ale chodziło mi o coś związanego z ćmami jako ćmami, a nie ten bodajże kopiec z kamieni na początku, który wraca w końcówce. Chodzi o to, że związek padlinożernych owadów z tym kopcem i z całą resztą zostaje jakby zadekretowany na końcu. Tak to odbieram. Ja rozumiem, że ćmy w finale mają być zaskoczeniem, ale powinny też być jakoś wiarygodne. A tę zewnętrzność, obcość (póki co, bo może da się to jakoś uzgodnić, stopić ze sobą) ‘motywu z ćmami’ pogłębiają informacje o tym ‘biotopie’, w którym, wydawałoby się, takie organizmy raczej nie mogłyby, nie miałyby gdzie, jak i po co istnieć (może dałoby się tego wrażenia uniknąć dzięki jakiemuś rozwinięciu opisu tego środowiska?). Te ćmy i to jeszcze jako jakiś autochtoniczny ‘obiekt kultowy’ wydają mi się w finale wzięte jakby z innego miejsca. One są tam takie ‘gołe’. Nie dość przygotowane w tym, co wcześniej.
Domyślam się, że jest tam też pewna analogia i związek ciem-owadów wyżerających ciało (końcówka) – z tym, że bohaterka traci przedtem część organów wewnętrznych na skutek tej tajemniczej infekcji (blisko początku fabuły) – chodzi chyba także o to, że to jakieś mikro-czerwie owych ciem zniszczyły te tkanki (albo je wyżarły, albo czymś zatruły?)? Ale to wydaje się jednak zbyt nieokreślone, mgliste, a ćmy pojawiają się w finale trochę jak goście z innego uniwersum.
Można też mieć wrażenie (jest pewna sugestia w tym kierunku), że cenny surowiec, którego poszukuje bohaterka, jest związany z ćmami (analogicznie jakoś jak świecie Diuny) – ale to też zbyt nieokreślone, niewyraźne i nie wiem, czy korzystne.
Żeby było jasne – mogę się mylić, nie spieram się tu o nic, próbuję tylko zrozumiale przedstawić swój odbiór, pewne intuicje, bez wielkich roszczeń do tego, że to jakiś obiektywny probierz. Aby się niczym nie sugerować, nie czytałem innych komentarzy. Nie zajmowałbym się też tyle tą sprawą, gdyby tekst nie miał w sobie czegoś interesującego. Jest w tym wyobraźnia i jakiś nerw.
Na koniec przychodzi mi do głowy pytanie o ‘tajemną historię ciem’, tzn. czy ćmy przybyły tam z tymi dawnymi, pierwszymi kolonistami i może jakoś zmutowały, czy może były tam już wcześniej? Z jakiego powodu są czczone? Czytelnik nie musi koniecznie tego się dowiedzieć, ale autor raczej powinien znać odpowiedzi dotyczące głównych obiektów własnego świata (może zna?), a przynajmniej stawiać sobie takie pytania – bo może mu to pomóc.
Jeśli ten strumień świadomości brzmi zbyt przemądrzale, to przepraszam.
Wszystkiego dobrego.
w którym, wydawałoby się, takie organizmy raczej nie mogłyby, nie miałyby gdzie, jak i po co istnieć (może dałoby się tego wrażenia uniknąć dzięki jakiemuś rozwinięciu opisu tego środowiska?)
Biorąc pod uwagę, że planeta ma atmosferę, która pozwala ludziom funkcjonować, a owady potrafią żyć nawet w ekstremalnych warunkach, wydaje mi się, że obecność ciem nie jest niczym dziwnym/ nieprawdopodobnym.
Inna rzecz, że rzeczywiście w opku jest pokazany tylko fragment tego świata. Pewnie po części dlatego, że uniwersum tekstu rozrosło mi się w głowie, a tu interesowała mnie głównie historia Tekli i Gregora. Sam świat mam raczej przemyślany, kłopot w tym, ile pokazać czytelnikowi, żeby czuł się usatysfakcjonowany ;-)
Domyślam się, że jest tam też pewna analogia i związek ciem-owadów wyżerających ciało (końcówka) – z tym, że bohaterka traci przedtem część organów wewnętrznych na skutek tej tajemniczej infekcji (blisko początku fabuły) – chodzi chyba także o to, że to jakieś mikro-czerwie owych ciem zniszczyły te tkanki (albo je wyżarły, albo czymś zatruły?)? Ale to wydaje się jednak zbyt nieokreślone, mgliste, a ćmy pojawiają się w finale trochę jak goście z innego uniwersum.
Podczas operacji usunęli z jej organizmu larwy ciem. Na końcu jest info, że Gregor wiedział, co Teklę wcześniej spotkało (fragment rozmowy, o tym, że widział skany) i że jego spotka to samo. Różnica taka, że jego starzec celowo zaraził.
Również wszystkiego dobrego :-)
It's ok not to.
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Fajnie :-)
It's ok not to.