- Opowiadanie: Ślimak Zagłady - Sześćdziesiąt cztery

Sześćdziesiąt cztery

Tekst kończony na akord. Wątpię, czy udało mi się zadowalająco uchwycić piękno i subtelność tego, o czym piszę, więc nie jestem zadowolony. Ponieważ jednak opowiadania, które z początku bardzo mnie satysfakcjonują, z czasem często okazują się słabe, tym razem mogę spróbować odwrotnie. Na końcu specyficzny suplement dla koneserów.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Sześćdziesiąt cztery

José miał przesiadkę w Warszawie. Nie można powiedzieć, aby go to przesadnie cieszyło.

Wysoki dwudziestopięciolatek, z twardą kubańską fizjonomią, która wywierała osobliwie duże wrażenie zwłaszcza na Europejkach. Grywał w kasynach nawet ostro, ale nie bez wyczucia. A przecież pod tym pozorem kryło się coś więcej: odpowiedzialny mężczyzna, sumienny pracownik. Starał się rzetelnie przygotować do objęcia powierzonej funkcji dyplomatycznej i musiał z przykrością przyznać sam przed sobą, że za mało wie o specyfice zachodniej części Imperium Rosyjskiego.

Przed dojechaniem na dworzec zajrzał w swoje notatki. Warszawa: miasto generał-gubernialne Kraju Priwislinskiego, na obu brzegach Wisły; ponad osiemset tysięcy mieszkańców. Główne plagi trapiące ludność: gruźlica, zatrucia spirytusem drzewnym, terror indywidualny. W takim razie zakup prowiantu na dworcu wydaje się niewskazany.

Problem okazał się zresztą czysto teoretyczny. Czas do odjazdu zaledwie wystarczył, aby dworcowy tragarz, najwyżej piętnastoletnia zabiedzona chudzina świecąca rzepkami przez przetarte portki, przewlókł toboły i walizy dyplomaty z peronu na peron. José wpasował się do przedziału pierwszej klasy dobrze po ostatnim dzwonku, więc już przez okno wcisnął chłopakowi srebrnego rubla z wizerunkiem cara Mikołaja. Podejrzewał, że to raczej dużo jak na lokalne zwyczaje: żal mu się zrobiło biedaczyska. Mógł sobie pozwolić. W pierwszym odruchu sięgnął nawet po półimperiała, ale się pohamował.

 

Przymknął na moment oczy, kiedy pojazd szarpnął i ruszył, zrazu ociężale, potem coraz żwawiej. Może to nie był taki prawdziwy moment, tylko raczej krótka drzemka. Dość powiedzieć, że następnie zobaczył przed sobą współpasażerkę. Musiała wejść bardzo ostrożnie i cicho, wcale nie słyszał kroków ani skrzypienia. Ciemnowłosa młoda kobieta o pociągłej twarzy, w której kształt kości policzkowych niósł ze sobą jakby sugestię Orientu. Nie oceniłby jej na dwadzieścia lat, chociaż zawahał się, kiedy zwrócił uwagę na oczy, dziwnie spokojne i bez wyrazu. Nie jak u ślepca, lecz u starszej osoby z bogatym doświadczeniem.

Odezwała się. Odgadnął raczej niż zrozumiał powitanie: oczywiście starał się poduczyć języka z książek, kiedy przyjął propozycję pracy, ale tym razem akcent go przerósł. Mało warta taka nauka.

Ja gawarit’ paruski nemnogo – usprawiedliwił się niepewnie – parlez-vous français?

Owszem, mówiła. Mieszała rosyjskie frazy do francuszczyzny jak zarazę do wina, ale najważniejsze, że dialog zmierzał naprzód…

– Jestem Kubańczykiem. Otrzymałem stanowisko przy ambasadzie kubańskiej w Petersburgu i właśnie jadę je objąć. Moje imię: José.

– Tanatia.

– Tatiana – poprawił odruchowo.

– Są gorsze nieszczęścia w życiu niż ojciec chrzestny jąkała. – Spoglądając w bok, roześmiała się sztucznie.

Milczeli przez chwilę.

– A pani, jeżeli wolno mi spytać?…

– Zarządzam dużym międzynarodowym przedsiębiorstwem. Wybieram się sprawdzić stan interesów w różnych miastach.

José zdziwił się, a po chwili zastanowienia zaczął coś niejasno podejrzewać.

– To częste w tych stronach?

– Kobieta na czele firmy? Nie powiedziałabym. Szczerze mówiąc, w sensie oficjalnym wszystkim kieruje mój ojciec, ale już od lat interesuje się głównie muzyką chóralną i poza tym mało co go obchodzi.

– Rozumiem, muzyką chóralną…

 

Wtedy właśnie, jak na zamówienie, zza ściany – z przedziału drugiej klasy – rozległ się przeszywający, śpiewny okrzyk:

– Miała baba indora, indora, indora, wsadziła go do wora, do wora, do wora!

– Cóż to takiego? – odezwał się Kubańczyk, kręcąc niespokojnie głową.

– Ach, to prawdopodobnie Polak – uśmiechnęła się jego towarzyszka.

– Proszę wybaczyć, ale jeszcze nie we wszystkim się tutaj orientuję. Czy nie chciałaby pani przybliżyć mi zagadnienia Polaków?

– Warto, to rzeczywiście ciekawe. Polacy zamieszkują zachodnie rubieże imperium, stanowią znaczny odsetek ludności Warszawy i całej generalnej guberni. Kiedyś mieli własne państwo, które upadło wskutek wad ustrojowych i ogólnego nierządu, mniej więcej w czasie rewolucji francuskiej.

– Tyle jeszcze pamiętam z książek, pytałem raczej o bliższe wrażenia; o to, co naprawdę warto wiedzieć.

– Mieszkają też w Niemczech i Austro-Węgrzech, ale tutaj jest ich chyba najwięcej. Ustawicznie próbują wybić się na niepodległość, z jakim skutkiem – wiadomo. W poruszeniu robotniczym przed ośmiu laty też grali pierwsze skrzypce. Muszę panu powiedzieć, że wychowywałam się to tu, to tam, zjeździłam z tatą chyba cały zamieszkały świat, a nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak w Warszawie. Kocham tę beztroską fantazję i brak dbałości o swoją całość cielesną tudzież życie. Nauka Zachodu i sentyment Wschodu stopione w jednym tyglu. Wprawdzie nawet tutaj głośne śpiewy w pociągu nie należą do codzienności, ale w zasadzie nie mam nic przeciwko.

– Walka o wolność, gdy się raz zaczyna, z ojca krwią spada dziedzictwem na syna; sto razy wrogów złamana potęgą, skończy zwycięstwem… – José zacytował lorda Byrona, dając dowód solidnego wykształcenia.

– Ależ oczywiście, przy czym dla mnie to przyjemność, a dla przedsiębiorstwa czysty zysk – przyświadczyła jego rozmówczyni.

Uśmiechnął się bez uchylania ust, nieznacznie kręcąc głową. Parę chwil spoglądał przez okno – szaruga po horyzont i opustoszałe pola z rzadka przetykane chatami. Potem sięgnął do walizki.

– Miała baba koguta, koguta, koguta, wsadziła go do buta, do buta, do buta!

 

Mężczyzna wydobył wykonaną na zamówienie podróżną szachownicę, z magnesami zmyślnie wszczepionymi w pyszne drewniane bierki. Ustawił pozycję początkową, zanim jednak mógłby pogrążyć się w analizach, jego towarzyszka znów się odezwała:

– Zapewne ma pan ochotę na partię?

– To nie ma sensu – odparł nawet niezbyt chełpliwie, po prostu stwierdzał fakt – przy moim poziomie gry żadne z nas nie zaczerpnie z tego nauki ani rozrywki.

Dziewczyna zaśmiała się i nachyliła, aby nieco figlarnie przerzucić przez ramię niemal czarną kosę:

– Tym bardziej musimy zagrać. A skoro-ś taki mistrz, umawiamy się, że kiedy… jeżeli wygram, będziesz do mnie odtąd należał.

Josému nie umknęło płynne przejście na „ty”. Zmierzył wzrokiem przedsiębiorczą osóbkę, jakby zobaczył ją znowu pierwszy raz, i wymruczał powoli:

– Komuś tu chyba nuda doskwiera w podróży… Co to właściwie znaczy „należał”? – ale jego żyłka hazardzisty zaczynała już pulsować.

– Już ja to potrafię sama zinterpretować.

Milczał przez chwilę, naraz podjął decyzję:

– Zgoda, możemy zagrać. Z jednym zastrzeżeniem. Traktuję swoich partnerów poważnie, rywalizuję tylko na równych warunkach.

Śmiała się, tym razem jakby bardziej złowieszczo. To już był śmiech carycy pędzącej swego faworyta pod batogiem dookoła Kremla:

– Niech i tak będzie, podejmę ryzyko. Ileż byłby wart ten świat bez odrobiny szaleństwa?

José doznał przykrego uczucia, jakie zazwyczaj towarzyszy podstawieniu figury lub przynajmniej piona z szachem. Nie miewał dotąd takich zawahań przed grą, nawet gdy jako dwunastolatek rzucał wyzwanie mistrzowi kraju. Nie myślał jednak cofnąć raz danego słowa, jak nie cofa się ruchu wykonanego na planszy. Wiedział zresztą doskonale, że nie ma na świecie kobiety, która mogłaby sprostać jego umiejętnościom. Powiedział więc tylko:

– Proszę zaczynać, dziecko. – I obrócił szachownicę białymi bierkami w jej stronę.

 

Kiedy Kubańczyk zanurzał się w sześćdziesięcioczteropolowym świecie, zawieszał istnienie wszelkich zewnętrznych zdarzeń i bodźców. Tam było dosyć – nadto było bohaterów i intryg, aby zaspokoić nawet najbardziej wygórowane potrzeby intelektualne. Szachy rozumiał jako mierzenie się przeciwstawnych planów. Wygra ten, kto wyprzedzi zamiary przeciwnika dzięki obmyśleniu właściwszej, mniej przejrzystej strategii. A podstawę, co nader pouczające, stanowi szacunek i dbałość o najmniejszych. Pion może być z pozoru słabą bierką, ale to umiejętność zawiadywania pionami i utrzymywania ich przy życiu rozstrzyga o wyniku większości partii. Układ linii piechoty wskazuje mądremu dowódcy, którędy można przeprowadzić atak, gdzie należy mieć się na baczności, a wreszcie – na których obszarach nie może się odbyć żadna znacząca akcja. Piony rozpoczynają partię i piony ją zazwyczaj kończą.

I oto – na razie – tak się właśnie stało: Tanatia ruszyła pionem sprzed króla o dwa pola. Posunięcie agresywne, prowadzące do szybkiego zwarcia; typowe dla nowicjuszy, ale też wielu koneserów uważa je za najmocniejsze.

Nie grając z uznanym zawodnikiem turniejowym, dyplomata zazwyczaj natychmiast przyjąłby starcie, aby szybko rozstrzygnąć partię dzięki swoim umiejętnościom strategicznym i obliczeniowym. Tym razem coś drgnęło w nim ostrzegawczo i odpowiedział skromnie, przystępując do sekwencji defensywnych posunięć zwanej obroną Caro-Kann.

Grająca białymi zareagowała najbardziej pryncypialnie, szybko zajmując swoją piechotą większą część centrum. O tym obszarze czterech środkowych pól szachownicy można myśleć jak o wzgórzu górującym nad polem bitwy. Stamtąd figury mają wszędzie blisko, stamtąd wyprowadza się najszybsze, szczególnie zaskakujące ataki. José jednak dobrze wiedział, że przewaga przestrzeni nie jest wszystkim. Gdy w okolicy centrum szeregi pionów zewrą się i zaryją w transzejach, uderzenia trzeba wyprowadzać skrzydłami, próbując zwinąć front i może dosięgnąć wrażego króla. Liczy się znajdywanie najwłaściwszych pól dla figur i długofalowe przewidywanie. To właśnie był jego styl.

Tymczasem więc kazał wyruszyć w pole hetmańskiemu gońcowi. Goniec to dobra figura – niczym damka w warcabach. Szyje z dala jak snajper, ześlizguje się po szykach piechoty; wprowadza nieład i zamieszanie, samemu pozostając bezpiecznym. Istotne jest tylko, aby dać takiemu pole do swobodnego działania, nie uwięzić go za liniami własnej obrony. To właśnie ważna zaleta struktur typu Caro-Kann.

Wtedy pierwszy raz zdziwił się i zawahał: przeciwniczka, zamiast zająć się neutralizacją groźnego gońca, niewzruszona kontynuowała rozwój własnej pozycji, wykonując drobne ruchy na skrzydle królewskim. Nie był pewien, czy to oznaka braku doświadczenia, czy bardzo nowoczesne podejście. Tymczasem przecież robił swoje – dwoma kolejnymi ruchami pionów poprawił sytuację w centrum, potem dostawił w tę stronę skoczka. Ona jeszcze podparła swoją strukturę dodatkowym pionem – i oto pierwsza krew!

W szachach bicie nie jest takie proste, gdyż wymaga postawienia bierki bijącej na miejscu bitej. Jeżeli przeciwne szeregi są spójne i dobrze się bronią nawzajem, niemal zawsze oznacza to utratę tego piona lub figury. Zazwyczaj ginące bierki mają podobną siłę i wówczas taką sekwencję posunięć określa się celnie jako „wymianę”.

Po wymianie więc José poprawił swoją komunikację, wyprowadzając drugiego skoczka. Miał już na oku kluczową linię, otwartą po niedawnym usunięciu pionów, gdzie chciałby rozstrzygnąć walkę, wprowadzając ciężkie figury – niczym potężną szarżę kawaleryjską lub dewastujący ogień dział. Tymczasem nastąpił dłuższy namysł.

Szachista przeniósł w końcu wzrok na grającą z nim dziewczynę, na jej subtelne, oryginalne rysy, przypadkiem odsłonięty w zamyśleniu obojczyk i smukłe palce zastygłe przy brzegu szachownicy. Przez pewien czas bawił się myślą o rychłym zwycięstwie i o tym, jak wówczas zechce wykorzystać stawkę gry i dane mu słowo. Chociaż wpierw zapyta, da szansę, aby je wycofać, to oczywiste; to podstawa człowieczeństwa. Ma pensję dyplomaty, bez kłopotu pozwoli sobie na odnajęcie dobrze podpiwniczonego domku na względnym odludziu. Wszystko pójdzie według planu, chyba że – tu przypomniał sobie pewne wcześniejsze podejrzenia i czym prędzej je odsunął, aby nie przeszkodziły mu w logicznej grze.

W końcu podjęła decyzję – drobny ruch pionem z boku. Typowy gest rozpaczy amatora bez koncepcji na dalszą rozgrywkę. A przecież coś Joségo niepokoiło. Przy zablokowanym centrum, jak tutaj, kluczową rolę odgrywają przecież pozycje na flankach. Skrzydło, bliżej którego znajduje się z początku król i na którym się zazwyczaj chroni, zwie się skrzydłem królewskim; to drugie – hetmańskim. Wszyscy zawodnicy pragną rozstrzygać partie szybkimi atakami przez królewską flankę. On więc często wykorzystuje ją jako przynętę, zostawia tam siły zaledwie wystarczające do obrony i wygrywa dzięki spokojnym, oskrzydlającym manewrom po stronie hetmańskiej. Zwłaszcza tutaj, w tej strukturze wywodzącej się z Caro-Kann, gdzie już teraz otwarta kolumna na właściwej flance daje takiemu planowi wszelkie szanse powodzenia.

Martwiło go zatem, że przeciwniczka już teraz podejmuje nieśmiałe działania właśnie na hetmańskim skrzydle, jakby zdołała przejrzeć jego intencje i zamierzała odpowiedzieć zawczasu, gromadząc większość sił właśnie tam. Wtedy mógłby popaść w tarapaty, skoro jego pozycja – choć bardzo solidna – jest ciaśniejsza i praktycznie nie daje pola manewru. Musi już teraz zdecydować, na którą flankę przemieścić skoczka tkwiącego niezręcznie za centrum i zawadzającego dalszej reorganizacji: czy przeznaczyć go do obrony króla, czy do wsparcia walki o kluczową linię? Wczesna, ważka decyzja, która zapewne określi dalszy obraz walki.

– Miała baba parobka, parobka, parobka, posłała go do żłobka, do żłobka, do żłobka!

Tknięty nagłym impulsem, sięgnął po figurę i cofnął ją w głąb skrzydła hetmańskiego – przeszkadza ruchom cięższych figur, będzie wymagała dalszych starań, ale właśnie tam uznał wsparcie za potrzebniejsze. A ponieważ obie strony zadeklarowały już wyraźnie swoje zamiary, następne kilka ruchów potoczyło się bez wahania. Kubańczyk słusznie przeczuł, że drobny ruch pionem nie był przypadkiem, tylko częścią dobrze zaplanowanej strategii.

Tajemnicza szachistka wykonała po stronie hetmańskiej coś podobnego do włoskiego manewru fianchetto, dzięki większej przestrzeni do dyspozycji prędko skoordynowała swoje siły i pierwsza wystawiła wieżę na kluczową linię. Wieża to już bardzo silna, ciężka figura, uruchamiana późno w toku rozgrywki, zdatna do przełamywania zapór i rozbijania obrony. Nad pozycją Joségo zaczynały zbierać się ciemne chmury.

Nie przejmował się jednak nadmiernie, ufny w swoje umiejętności defensywne. Intuicja podparta wieloletnim doświadczeniem podpowiadała mu, że rzadko kto, rzadko kiedy jest w stanie wyprowadzić przeciw niemu rozstrzygający atak, a tymczasem należy sprowokować wrażą piechotę do dalszego marszu naprzód, szarpiąc ją skrajnym pionem. Uczynił tak, chociaż oznaczało to konieczność zaszycia skoczków jeszcze głębiej w pozycję, z raczej odległymi perspektywami użyteczności. Za to drugi goniec uzyskał cenną placówkę, wysuniętą i bronioną, skąd przejął pośrednią kontrolę nad problematyczną kolumną, przynajmniej tymczasowo udaremniając próby dalszego rozwijania natarcia.

Po dalszych nerwowych posunięciach przyszło do wymiany obu par wież, główne siły walczące jak gdyby o kontrolę nad kluczowym wąwozem wśród wzgórz zneutralizowały się nawzajem. Jednak José wciąż zręcznie krępował gońcami ruchy przeciwniczki – zresztą chyba podświadomie odczuwała to ograniczenie dojmująco, skoro dla wykonania następnego ruchu sięgnęła po bierkę takim gestem, jak gdyby miała związane ręce. Tak czy inaczej, dzięki tej chwilowej przewadze zdołał wyprowadzić do „wąwozu” ostatnią potężną figurę – hetmana, łączącego w sobie najlepsze cechy wieży i gońca.

I po chwili, jednym silnym pchnięciem, rozparł bariery i wtargnął nim do wrażego obozu. Miało to swoją cenę, bo musiał dopuścić do wymiany jednej pary gońców. Pion wstępujący na miejsce gońca wciąż strzegł pozycji hetmana, ale za to białe piony ze skrzydła uzyskały sposobność, aby ruszyć znów dalej i jeszcze głębiej zepchnąć skoczki.

Tak właśnie przeciwne strategie ścierały się wśród szeregu drobnych ustępstw. Trzeba powiedzieć, że po dwudziestu pięciu posunięciach wykonanych z obu stron José był naprawdę zadowolony ze swojej sytuacji. Już wiedział, że trafił na rywalkę, która gra jak żadna kobieta – i chyba zresztą jak żaden człowiek – a mimo wszystko uzyskał przewagę, niemalże dominował. Znakomicie usytuowany hetman zapewniał mu, jak się zdawało, kontrolę we wszystkich wariantach, wyprowadzony z początku goniec raził cały czas równie skutecznie. Wystarczyło już tylko rozprężyć skoczki, aby rozstrzygnąć partię sprawnym, systematycznym oskrzydleniem.

Wtedy grająca białymi ofiarowała skrajnego piona. Po to, aby jego sąsiad mógł ruszyć znów naprzód, może wprost do przemiany. Tutaj należało się przejąć, gdyż promocja piona to jedno z najpotężniejszych szachowych narzędzi. Pieszek doprowadzony do ostatniej linii w obozie przeciwnika może zostać przemieniony w dowolną figurę (oprócz króla), tym samym zapewniając ogromną przewagę sił i wiodąc ku rychłemu zwycięstwu. Dyplomata jednak sprawnie obliczył, że potrafi jeszcze zatrzymać tego piona, choć będzie to wymagało znacznej uwagi i koncentracji pozostałych figur, więc przede wszystkim, aby dobrze wyzyskać przyjętą ofiarę, natychmiast wymienił hetmany. Pod nieobecność najsilniejszych figur przewaga nawet jednego piona niemało zyskuje na znaczeniu.

Zręcznie manewrując skoczkami, rzeczywiście zatrzymał groźnego piona jedno pole przed przemianą. Doszło do wymiany pary tych figur, drugi czarny skoczek siłą rzeczy utknął, obarczony zadaniem blokowania piona; w tym celu musiał się cofnąć, gdy jego biały odpowiednik ruszył naprzód. José przerzucił także gońca na skrzydło hetmańskie i uznał, że odzyskał kontrolę.

Jego przeciwniczka pozwoliła sobie na dłuższy namysł. Myśleli oboje. Było jasne, że sytuacja jest raczej statyczna, czarne nie przedsięwezmą żadnych natychmiastowych akcji, gdyż brakuje im możliwości rozprawienia się z ambitnym pionem – w tym celu potrzeba dodatkowego wsparcia, przerzucenia króla na skrzydło hetmańskie, a to chwilę potrwa: król rusza się wolno, nawet gdy w końcowej części partii ogólne zmniejszenie masy zaangażowanych sił zmienia go ze zwierzyny w łowcę. Kiedy już jednak pion zostanie osaczony i pobity, ogromna pozostała przewaga zapewni rychłe zwycięstwo. Kubańczyk upatrywałby więc jedyną szansę, gdyby przyszło mu zamienić się miejscami, w zorganizowaniu desperackiego ataku resztką sił na skrzydle królewskim, które on właśnie musi zupełnie opuścić. Nie był jeszcze tylko pewien, czy dziewczyna także to dostrzeże. Myślała przez kilka chwil, aż w końcu jej się udało.

Dalsze ruchy potoczyły się płynnie, ich dokładna kolejność nie miała nawet wielkiego znaczenia: wszystkie siły czarnych wędrowały na jedną flankę, białe parły do przodu pionami i królem na przeciwnej. Struktura pionów Joségo została tam rozbita i osłabiona, podczas gdy wreszcie zdobył niebezpiecznego piona hamującego jego poczynania, choć musiał za to również zapłacić jednym z dwóch pozostałych pionów na tym skrzydle. Po chwili przyszło też do wymiany gońców i wywiązała się głęboka końcówka z królami, parą skoczków oraz czterema czarnymi pionami przeciw trzem białym.

Tajemnicza szachistka musiała znaleźć jeszcze jeden trudniejszy ruch, niezupełnie oczywiste cofnięcie skoczka, co uczyniła po krótkim namyśle. Jej król, wysunięty już daleko, zapewniał wyraźną rekompensatę. Możliwości obu stron wyczerpywały się prędko. Po kilku posunięciach przyszło jej oddać skoczka za ostatniego czarnego piona na skrzydle hetmańskim, aby uniemożliwić mu przemianę, ale w tym czasie zdobyła królem piona w centrum i utorowała drogę własnemu. José musiał odpowiedzieć tym samym. Teatr działań, poza królami, zawierał już tylko jedną parę odległych, nietkniętych akcją pionów stojących naprzeciw siebie na krańcu skrzydła królewskiego. Czarny monarcha miał tam wprawdzie nieco bliżej, ale i biały zdążyłby zawsze na czas, aby zablokować próby dalszych działań.

 

Dyplomata pierwszy wyciągnął rękę na znak zgody. Przedłużający się uścisk dłoni; jego towarzyszka podróży powiedziała coś po rosyjsku.

– Bardzo sprawnie posługujesz się francuskim – zauważył – ale chyba jakby niechętnie?

– Słuszna uwaga. Francuski to język miłości, źle się z nim czuję. Zależy mi na tym, aby w każdym tonie pobrzmiewał i sentymentalny żal, i groza śmierci.

– Rozumiem. Rozumiem to doskonale… panno Muerte.

Cofnęła rękę – czyżby z chwilowym przestrachem – westchnęła, potem roześmiała się i orzekła:

– Powinnam chyba się domyślić, że można odgadnąć moją tożsamość. Kiedy dokładnie?…

– Do końca nie byłem pewien, ale kilka aluzji wydało mi się wyraźnych. A przede wszystkim: żaden człowiek tak nie gra. Jeszcze co najmniej przez długie dekady nikt nie osiągnie takiego poziomu gry. Włożyłem w tę partię wszystkie siły i zaledwie zremisowałem. To o czymś świadczy.

Zachęcony milczeniem i uprzejmym uśmiechem, po chwili kontynuował:

– Przypuszczam, siłą rzeczy, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Będę sumiennie ćwiczył, aby okazać się wówczas godnym przeciwnikiem szachowym. Swoją drogą, nie wiedziałem, że znajdujesz czas na takie miłe rozrywki.

– Podejrzewam, że od przyszłego roku rzeczywiście nie będę miała czasu wolnego – szepnęła obojętnie, po czym pozbierała swoje rzeczy, dodała kilka rosyjskich słów pożegnania i bezszelestnie wyszła z przedziału.

José oparł się o siedzenie, ale zanim mógłby zwątpić, czy przypadkiem nie nawiedził go zdumiewający sen, wytrącił go z zamyślenia okrzyk:

– Miała baba jelito, jelito, jelito, posłała je na Eton, na Eton, na Eton!

– Może warto sprawdzić, czy ten nawiedzony śpiewak też umie grać w szachy – zastanowił się na głos.

 

Suplement dla szachistów

Tanatia Muerte – José Raúl Capablanca, 28 XI 1913 r.

1.e4 c6

2.d4 d5

3.e5 Gf5

4.Sf3 e6

5.Ge2 c5

6.O-O Sc6

7.c3 c:d4

8.c:d4 Sge7

9.a3 Sc8

10.b4 Ge7

11.Sbd2 Sb6

12.Gb2 O-O

13.Wc1 a5

14.b5 Sa7

15.a4 Gb4

16.Hb3 He7

17.Wa1 Wfc8

18.Wfc1 W:c1+

19.W:c1 Wc8

20.W:c8+ Sa:c8

21.Gd1 Hc7

22.Ga3 Hc3

23.G:b4 a:b4

24.a5 Sd7

25.b6 Se7

26.a6 H:b3

27.S:b3 b:a6

28.b7 Sc6

29.Sc5 Scb8

30.S:d7 S:d7

31.Sd2 Gd3

32.Sb3 Gb5

33.Sc5 Sb8

34.f4 Kf8

35.g4 g6

36.Gb3 a5

37.Kf2 Ke7

38.f5 g:f5

39.g:f5 e:f5

40.Ke3 Gc4

41.Ga4 Kd8

42.Kf4 Kc7

43.K:f5 Sa6

44.Sb3 K:b7

45.S:a5+ Kb6

46.Kb3 Gb5

47.G:b5 K:b5

48.Sd2 Ka4

49.e6 f:e6+

50.K:e6 b3

51.K:d5 Kb4

52.Kc6 Kc3

53.S:b3 K:b3

54.d5 Kc4

55.d6 Sb8+

56.Kc7 Kd5

57.K:b8 K:d6

½–½

Koniec

Komentarze

Piękne.

Skoro się tak raczymy szachowymi anegdotami, to przypomniały mi się dwie:

-pierwsza o Paolo Boi, najlepszym włoskim szachiście XVI wieku.

W 1570 roku Paolo spotkał w Kalabrii, przed bramą kościoła Świętej Marii piękną, ciemnowłosą dziewczynę o przenikliwym spojrzeniu. Dziewczyna zaproponowała mu partię szachów.

Dziewczyna grała zadziwiająco dobrze, jednak z wielkim trudem w toku rozgrywki Paolo doprowadził do sytuacji, w której był o krok od mata – obwieścił tryumfalnie, że oto da go w dwóch ruchach.

Na to dziewczyna zaśmiała się i powiedziała:

– Lepiej popatrz dobrze na szachownicę!

Paolo spojrzał i zakrzyknął zdziwiony, bo oto jego biały hetman zmienił barwę na czarną!

Popatrzył jednak uważniej i uśmiechnął się:

– I tak dam Ci mata w dwóch ruchach!

 

Druga anegdota o Aleksandrze Alechinie, który pokonał Casablankę.

Początek podobny – też piękna brunetka (eh, te brunetki!) – jako, że włosy miała czarne, to zagrała z Alechinem czarnymi. Piękność powtarzała każdy ruch Alechina, a gdy ten ją zamatował, stwierdziła:

– Cóż to za zwycięstwo, skoro mogłabym cię zamatować w tym ruchu! Wygrałeś tylko, bo zaczynałeś pierwszy!

Alechin zaproponował jej zagranie białymi, ale odmówiła, mówiąc, że ten kolor bierek nie pasuje do jej koloru włosów.

Sytuacja się powtórzyła, ale tym razem Alechin zamatował ją przez… bicie w przelocie!

Piękność chciała powiedzieć to co poprzednio, ale oczywiście tym razem nie mogła :)

 

 

___________________________________________________________________

Wyjaśnienie dla nie znających reguł gry w szachy: nie mogła powtórzyć tego ruchu, bo bicie w przelocie można wykonać tylko bezpośrednio po ruchu pionkiem o dwa pola

entropia nigdy nie maleje

Bardzo dziękuję za lekturę i miły komentarz! Obie anegdoty znałem, pierwsza nawet mnie tutaj w pewnym stopniu zainspirowała, ale chętnie przyznaję, że tę elegancką ilustrację widzę po raz pierwszy.

 

Sztuczka z anegdoty 2 w wersji dla zaawansowanych: gramy jednocześnie z dwoma silniejszymi zawodnikami, przeciwnymi kolorami, i chodzimy zygzakiem między szachownicami, przy każdym ruchu kopiując poprzednie posunięcie przeciwnika z drugiej partii – połowa punktów gwarantowana (dwa remisy lub zwycięstwo i porażka). Dzisiaj już wszyscy w szachowym światku to znają, ale zdaje się, że dawniej wygrano tak kilka zakładów na spore sumy.

Cześć, Ślimaku!

Najpierw czepy:

 

pojazd ruszał z ociężałym terkotem

A terkot w dużej maszynie może być lekki?

 

Szczupła, ciemnowłosa młoda kobieta o pociągłej twarzy,

Dałabym trochę mniej grzybków w barszcz. Poza tym najlepiej skupić się na cechach, które mają największe znaczenie dla historii i najlepiej, żeby nie było ich więcej niż 3.

 

wychowywałam się po parę tygodni to tu, to tam

To chyba nie jest niezbędne, a burzy rytm.

 

Bardzo sprawnie napisana historia w stylu nawiązującym do klasycznej literatury rosyjskiej. Erudycja i sposób pokazania pojedynku szachowego bardzo żywy i obrazowy. Tylko coś mało tu fantastyki, ale czytało się naprawdę przyjemnie. Rzecz biblioteki warta.wink

Pozdrawiam

 

 

Cześć, Oidrin!

Najpierw czepy

Bardzo dobrze, to lubię – zawsze warto się czegoś nauczyć.

A terkot w dużej maszynie może być lekki?

Uciąłem “ociężały”.

Dałabym trochę mniej grzybków w barszcz.

Uciąłem “szczupłą”.

To chyba nie jest niezbędne, a burzy rytm.

Uciąłem “po parę tygodni”. Łącznie: dziękuję za te sugestie – czasem najwyraźniej popadam w nadmiar epitetów i dookreśleń, ale staram się to zwalczać.

w stylu nawiązującym do klasycznej literatury rosyjskiej

Chyba muszę poczytać więcej klasycznej literatury rosyjskiej. Jest tutaj na pewno jakieś dalekie pokrewieństwo, ale potrzebuję zebrać więcej wiedzy w tym zakresie, aby tworzyć takie nawiązania w pełni świadomie i swobodnie.

sposób pokazania pojedynku szachowego bardzo żywy i obrazowy

Z tego się cieszę, bo właśnie to mnie najbardziej niepokoiło – czy nie okaże się zbyt rozwlekły i nudny dla laika. Zależało mi na tym, aby przedstawić zaangażowanie i sposób postrzegania takiej partii przez dobrego gracza.

Tylko coś mało tu fantastyki

A zwróciłaś ostatecznie uwagę na tożsamość przeciwniczki Joségo? Sugestie były przez cały tekst, a na końcu napisane właściwie wprost.

czytało się naprawdę przyjemnie. Rzecz biblioteki warta.

Bardzo mi miło!

 

Dziękuję za wizytę i przydatny komentarz. Pozdrawiam nawzajem!

Szachista ze mnie marny, więc nie ocenię tego na jakim poziomie toczyła się ta partia. 

Mogę za to ocenić język, bo opowiadanie jest przede wszystkim pięknie napisane, nie tylko partie szachowe, ale całość błyszczy stylem (no, może poza dialogami, te są albo zbyt techniczne – jak przy omawianiu Polakow – albo zbyt suche, jak w końcówce – i trochę odstają od narracji). Opisałeś przebieg partii w interesujący sposób, podobały mi się odniesienia do pola bitwy, ogółem wyszło to bardzo strawnie, choć – jak dla mnie – więcej powinno dziać się w międzyczasie. Za to samej potyczki mogliśmy obserwować mniej. 

Tak, to wyszedł zapis – piękny, to prawda – partii szachowej z jako-tako dosztukowaną fabułą. Ta z kolei nie była w niczym oryginalna ani zaskakująca. Fajnie opisywałeś realia na początku, poczułem klimat jakby z Lodu Dukaja, a potem wyszło na to, że to opowiadanie mogło się rozgrywać gdziekolwiek i kiedykolwiek. Nic by to nie zmieniło. 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bardzo miło, że się pojawiłeś! Uwagi wydają mi się słuszne i trafione.

opowiadanie jest przede wszystkim pięknie napisane, nie tylko partie szachowe, ale całość błyszczy stylem

To dobrze, zależy mi na dbałości o język. Wydaje mi się, że to akurat jako-tako umiem robić, więc staram się uczynić z tego swój atut.

poza dialogami, te są albo zbyt techniczne – jak przy omawianiu Polaków – albo zbyt suche, jak w końcówce

Istotnie, dialog o Polakach kosztował mnie najwięcej wysiłku w przekroju całego opowiadania, a i tak nie wyszedł zbyt zręcznie.

podobały mi się odniesienia do pola bitwy

Bardzo sztampowe, chciałbym znaleźć coś ciekawszego, ale to chyba rzeczywiście najlepsza możliwa analogia. Szachy zostały pierwotnie wymyślone celem nauczania sztuki wojennej…

choć – jak dla mnie – więcej powinno dziać się w międzyczasie

To już by wymagało sporych zmian strukturalnych w opowiadaniu. Dwoje szachistów skupionych na partii w pustym poza tym przedziale kolejowym. Ograniczone możliwości wzbogacenia narracji. Oczywiście, sam tutaj jestem sobie winien, zawsze można było inaczej obmyślić całą fabułę.

z jako-tako dosztukowaną fabułą. Ta z kolei nie była w niczym oryginalna ani zaskakująca.

Spodziewałem się, że można to uznać za słabość, sam też miałem wątpliwości. Fabuła rzeczywiście w miarę znana z literatury i filmu (bardzo podobny motyw w Siódmej pieczęci Bergmana), ale chciałem ją rozwinąć i wzbogacić, podstawiając zamiast jakiegoś przypadkowego delikwenta drżącego o swój los i rozgrywki pełnej błędów – może najwybitniejszego szachistę w historii, pewnego siebie do granic zarozumiałości, i partię również najwyższej klasy.

Fajnie opisywałeś realia na początku

Opisałbym nawet fajniej, ale miałem problemy ze znalezieniem dobrych źródeł dotyczących szczegółów transportu kolejowego w czasach belle epoque.

to opowiadanie mogło się rozgrywać gdziekolwiek i kiedykolwiek. Nic by to nie zmieniło.

W zasadzie tak: otoczenie dodawało kolorytu, ale praktycznie nie wpływało na kształt fabuły, co z pewnością można uznać za wadę.

 

Podsumowując: bardzo dziękuję za rzetelne, istotne uwagi. Jak pisałem, nie jestem nazbyt zadowolony z tego tekstu, ale dobrze, że pomogłeś mi skonkretyzować i usystematyzować różne wątpliwości. Mam nadzieję, że uda mi się z tego w przyszłości skorzystać.

Pozdrawiam serdecznie!

Witaj.

Opowiadanie mocno klimatyczne, opisuje tak szczegółowo partię szachów, że miałam wrażenie, jakbym oglądała ją w zwolnionym tempie na szklanym ekranie. :)

Bardzo charakterystyczne nawiązania do scen bitewnych i taktyki prowadzenia walki, przy jednocześnie wyraźnie podkreślonych odniesieniach do ważnego okresu historycznego, także dodają tekstowi istotnego znaczenia. :)

Język, jak zawsze u Ciebie, doskonały. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Witaj, Bruce.

To właśnie był mój podstawowy zamiar – opisać dobrą partię szachów tak, aby nawet osoba zupełnie niezwiązana z tematem mogła docenić jej piękno i poczuć pewne zainteresowanie. A Twój komentarz, jak zawsze, naprawdę miły i podbudowujący.

Posługiwanie się językiem przychodzi mi swobodnie, muszę tylko – jak widać – uważać, aby nie przedobrzyć, ograniczać zbędne przymiotniki, nazbyt kwieciste dopowiedzenia.

Pozdrawiam!

Sztuczka z anegdoty 2 w wersji dla zaawansowanych: gramy jednocześnie z dwoma silniejszymi zawodnikami, przeciwnymi kolorami, i chodzimy zygzakiem między szachownicami, przy każdym ruchu kopiując poprzednie posunięcie przeciwnika z drugiej partii – połowa punktów gwarantowana (dwa remisy lub zwycięstwo i porażka). Dzisiaj już wszyscy w szachowym światku to znają, ale zdaje się, że dawniej wygrano tak kilka zakładów na spore sumy.

 

Aleksander Alechin też ponoć dał się “złapać” na ten sposób i wyszedł z podstępu obronną ręką. Było to już długo po tym, jak wygrał z Casablancą – na jakimś bankiecie, mocno zakrapianym (Alechin od trunków nie stronił), dwóch młodzików podeszło do niego i zaproponowało zakład, z równoczesną grą na dwóch szachownicach – tak jak opisałeś. Alechin zorientował się w podstępie i doprowadził do takiej sytuacji, że na jednej z plansz zwycięstwo wydawało się niemal pewne (a na drugiej, równie pewna przegrana). Natomiast Alechin z jakiegoś powodu nie wykorzystywał łatwego zwycięstwa. Wtedy jeden z przeciwników wyłamał się z powtarzania ruchów, przekonany, że sam jest w stanie doprowadzić do zwycięstwa. Mistrz tylko na to czekał. Wygrał obie partie.

 

Inna anegdota, tego typu, o francuskim aptekarzu Pierre Renaud, grającym z mistrzami korespondencyjnie:

 

https://cyfrowa.tvp.pl/video/parada-oszustow,odc-1-mistrz-zawsze-traci,40256564

 

W filmie zmieniono nazwiska szachistów:

 Aleksander Suliechin -> Aleksander Alechin

Doktor Grewe -> Dr Max Euwe

 

Jak widać Alechin był często bohaterem tych anegdot :)

entropia nigdy nie maleje

Nie można zaprzeczyć, o Alechinie krąży dużo opowieści – prowadził dosyć chaotyczny tryb życia, nie mógł nigdzie dobrze zagrzać miejsca (losy “białego” rosyjskiego emigranta), a i nadużywanie alkoholu nie pomagało. Dopiero gdy stracił tytuł mistrza świata, w ramach przygotowań do rewanżu z doktorem Euwem przestał pić, palić i zatrudniać kota syjamskiego w roli trenera…

Akurat o nim faktycznie jest też anegdota, jakoby był raz zmuszony grać w szachy o życie (oczywiście nie z diabłem czy Śmiercią, tylko z czekistą), ale to prawie na pewno fałszywka. Trzeba natomiast przyznać, że okoliczności jego śmierci (w Portugalii, już po II wojnie) wciąż pozostają tajemnicą.

Cześć Ślimaku :)

 

Kilka drobnostek:

 

– Mieszkają też w Niemczech i Austro-Węgrzech, ale tutaj jest ich chyba najwięcej. Ustawicznie próbują wydobyć się na niepodległość, z jakim skutkiem – wiadomo.

To brak wprawy mówiącej pani Tatiany, czy też mój brak wprawy?

Tak się mówi?

 

– Tym bardziej musimy zagrać. A skoro-ś taki mistrz, umawiamy się, że kiedy… jeżeli wygram, będziesz do mnie odtąd należał.

I tu jw.? To celowe? Czy nie brzmi ciut ładnie: będziesz odtąd należał do mnie?

 

Martwiło go zatem po chwili namysłu, że przeciwniczka już teraz podejmuje nieśmiałe działania właśnie na hetmańskim skrzydle, jakby mogła przejrzeć jego intencje i odpowiedzieć zawczasu masywnym zgrupowaniem sił właśnie tam.

Jakoś przekreślone nieco mi zgrzyta.

 

Zręcznie manewrując skoczkami, rzeczywiście zatrzymał groźnego piona jedno pole przed przemianą. Doszło do wymiany jednej pary tych figur, drugi czarny skoczek siłą rzeczy pozostał przywiązany do blokowania piona;

Może drugie “jednej” zbędne?

 

Tyle z uwag.

Pięknie przedstawiłeś pojedynek, który z grubsza mógłby wyglądać, jak sprawozdanie.

A tak nie jest. Czytałem z zainteresowaniem. I cieszę się, że popełniłeś to opowiadanie :)

Obiecałeś w końcu to już jakiś czas temu :)

 

Ode mnie klik za oryginalność i ciekawe zobrazowanie.

 

Cześć, Silvanie!

 

W sprawie kilku drobnostek:

To brak wprawy mówiącej pani Tatiany, czy też mój brak wprawy?

To nie może być brak wprawy bohaterki – zauważ, że narrator referuje po polsku rozmowę odbywającą się w łamanym francusko-rosyjskim – to tylko mój własny splątany frazeologizm. Poprawiłem do właściwej postaci “wybić się na niepodległość”.

Czy nie brzmi ciut ładniej: będziesz odtąd należał do mnie?

Tutaj broniłbym swojej wersji. W takich konstrukcjach akcent zdaniowy pada na ostatnie słowo, zwraca na nie uwagę, tym samym poniekąd pomijając pozostałe jako oczywistość. Składnia “będziesz odtąd należał do mnie” sugerowałaby więc, że należenie jest tutaj czymś naturalnym, zachodziło już wcześniej, słowem – że chodzi o niewolnika zmieniającego właściciela, a to przecież zupełnie nie taki przypadek.

Jakoś przekreślone nieco mi zgrzyta.

Zostało wyzgrzytnięte z opowiadania.

Może drugie “jednej” zbędne?

W zasadzie tak, usunąłem.

 

A co do ogólniejszych uwag…

z grubsza mógłby wyglądać, jak sprawozdanie.

Tego się obawiałem – czy tekst nie okaże się nazbyt hermetyczny, czy przypadkiem nie zanudzi nieszachistów. Na razie wiele wskazuje na to, że udało mi się uniknąć tego zagrożenia.

Obiecałeś w końcu to już jakiś czas temu

Aż dziw, że pamiętałeś.

Ode mnie klik za oryginalność i ciekawe zobrazowanie.

Bardzo dziękuję! Skorzystałem z zachęty w sformułowaniu konkursu:

Sięgnijcie do głębi wyobraźni lub postawcie na research i stwórzcie opowiadania, jakich nikt inny nie zdoła napisać.

Jelito z Eton cudne.

Całość dobrze się czyta.

Czepiłabym się terkotania pociągu. I tej sceny z pieniążkiem dla tragarza.

Lożanka bezprenumeratowa

Jelito z Eton cudne.

Taką miałem nadzieję – pomyślałem, że nada się do klamry zamykającej tekst.

Całość dobrze się czyta.

Cieszę się.

Czepiłabym się terkotania pociągu.

Może rzeczywiście było niezręczne, trochę przerobiłem.

I tej sceny z pieniążkiem dla tragarza.

A tutaj nie jestem pewien, co dokładnie masz na myśli. Czułabyś się na siłach przybliżyć?

 

Dziękuję i pozdrawiam!

Fajne :) Podobała mi się końcówka, znaczące imię i nazwisko bohaterki (a jak fajnie uzasadniłeś dziwność imienia: Są gorsze nieszczęścia w życiu niż ojciec chrzestny jąkała) i ciekawy temat. Zastanawiałem się też, czy nie dałoby rady jakoś stopniować napięcia. W sensie ledwo zaczęliśmy czytać i postacie już grają o najwyższą możliwą stawkę. Ale pewnie na tak krótką formę wystarczy to, co jest :)

Wysoki dwudziestopięciolatek, z twardą kubańską fizjonomią, która wywierała osobliwie silne wrażenie zwłaszcza na Europejkach, grywający w kasynach nawet ostro, ale nie bez wyczucia – a przecież pod tym pozorem kryło się coś więcej: odpowiedzialny mężczyzna, sumienny pracownik.

To zdanie trochę długie i złożone. Ja bym to rozbił na co najmniej trzy osobne zdania.

Przed dojechaniem na dworzec zajrzał w swoje notatki. Warszawa: miasto generał-gubernialne Kraju Priwislinskiego, na obu brzegach Wisły; ponad osiemset tysięcy mieszkańców. Główne plagi trapiące ludność: gruźlica, zatrucia spirytusem drzewnym, terror indywidualny. W takim razie zakup prowiantu na dworcu wydaje się niewskazany.

To już absolutna pierdoła, ale zastanowiłbym się nad włożeniem tych notatek w cudzysłowy.

Bardzo mi miło, że “fajne”!

Zastanawiałem się też, czy nie dałoby rady jakoś stopniować napięcia. W sensie ledwo zaczęliśmy czytać i postacie już grają o najwyższą możliwą stawkę.

W sensie struktury fabularnej – chyba masz rację, ale też z tą panią nie gra się o inną stawkę. A znów ten José był tak pewien siebie, że mógłby ją przyjąć, zwłaszcza kiedy nie miał jeszcze zobowiązań rodzinnych. Zresztą nie było to bezpodstawne, do dzisiaj przynajmniej niektóre obliczenia komputerowe sugerują, że grał najpoprawniej w historii (co nie znaczy “najlepiej” – odchodzenie od najczystszych obliczeniowo wariantów tak, aby zmylić przeciwnika i utrudnić mu życie, to także ważna sztuka – ale świadczy o tym, jak trudno było go pokonać). W latach 1916–1924 nie przegrał ani jednej partii.

To zdanie trochę długie i złożone. Ja bym to rozbił na co najmniej trzy osobne zdania.

Zaraz rozbiję, czemu nie.

zastanowiłbym się nad włożeniem tych notatek w cudzysłowy.

Moim zdaniem byłoby to nieuzasadnione – notatki były zapewne zredagowane po hiszpańsku, narrator ich tutaj nie cytuje dosłownie, tylko opisuje lub streszcza.

 

Bardzo dziękuję za lekturę i uwagi!

Miło, że wpadłaś, Saro – a ilustracja trafiona, bardzo ładnie pokazuje jedną z przyczyn, dla których wymyślono zapis algebraiczny partii!

Fajnie charakteryzujesz postaci, nie w taki bardzo sztampowy sposób. ;-) Bo, choć przez twarz/urodę, to akurat przy pasażerach w pociągu pasuje. Odruchowo zwracamy wtedy odruchowo na ich cechy zewnętrzne i najcześciej przyciąga nas twarz.

Dobra, gładziutka narracja, ciekawe opko, dużo smaczków i interesujących wtrętów po drodze. :-)

Zajmująco opisujesz walkę i strategię! :-)

Z czepialstwa – trochę mało tu fantastyki, za to jest historia alt. 

A w ogóle misie!,  idę się poskarżyć do biblio! :-)

 

Drobiazg:

,Tam było dosyć – nadto było bohaterów i intryg, aby zaspokoić nawet najbardziej wygórowane potrzeby intelektualne.

Coś bym z było zrobiła. Drugie w zasadzie jest niepotrzebne, chyba?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Smoczyco! Cudownie, że się zjawiłaś.

A komentarz wydaje się cenny. Już się przyglądam w szczegółach…

Bo, choć przez twarz/urodę, to akurat przy pasażerach w pociągu pasuje.

Chyba rzeczywiście pasuje bardziej niż gdzie indziej, ale przyznam, że wcześniej nie pomyślałem o tym w taki sposób. Muszę nauczyć się zwracać uwagę na tego rodzaju detale.

Zajmująco opisujesz walkę i strategię!

To dobrze, obawiałem się właśnie, czy ten fragment nie okaże się nazbyt rozwlekły i nudny dla nieszachistów, ale chyba udało mi się to zrobić należycie.

Z czepialstwa – trochę mało tu fantastyki, za to jest historia alt.

Nie wiem… Myślisz, że uosobiona Śmierć zaczepiająca ludzi w pociągu to niedostateczny aspekt fantastyczny? Może i nie… Następnym razem muszę przyrządzić coś takiego, aby nikt nie miał wątpliwości, że aż zieje fantastyką.

Coś bym z było zrobiła. Drugie w zasadzie jest niepotrzebne, chyba?

“Było dosyć – nadto było” to świadome nawiązanie literackie.

A kiedy posąg upadał z podstawy,

tysiące ludu sławą się dzieliło:

każdy się okrył łachmanem tej sławy,

każdemu było dosyć – nadto było.

I ostatecznie…

A w ogóle misie!,  idę się poskarżyć do biblio!

Jakie miłe misie! – jeszcze raz dziękuję za ważny komentarz i kliknięcie.

Pozdrawiam ślimaczo!

Przyznam, że nie przypadło mi do gustu. Prawda, bardzo ładnie napisane, ale szczerze mówiąc, wynudziłam się. Fanką szachów nie jestem, więc przyglądanie się w takim zbliżeniu jednej partii nie wydawało mi się szczególnie atrakcyjne. Trochę jakbym czytała jakiś przewodnik o strategii z fabułą wepchniętą, ponieważ musiała się tu znaleźć. Fantastyki też niewiele.

Mam nadzieję, że trafię na jakiś inny Twój tekst z równie przyjemnym językiem i może nieco bardziej porywającą treścią. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dziękuję za ten komentarz, taką opinię także warto poznać! Oczywiście, nie można tego nazwać podręcznikiem strategii – to literacki opis partii, praktycznie bez wartości dla nauki gry – rozumiem jednak, że osoba niezainteresowana szachami może zupełnie nie uznać tego za ciekawe.

Raczej nie będę w najbliższym czasie powielał tego pomysłu, więc rzeczywiście mam nadzieję, że uda mi się niedługo napisać bardziej klasyczne fantasy, które mogłoby Ci prędzej przypaść do gustu.

Pozdrawiam!

To fajnie, będę obserwować sytuację. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ślimaku, jako ktoś, kto szachami się zupełnie nie interesuje, przyznam, że trochę musiałem brnąć przez opis partii. Na szczęście uniknąłeś suchego przedstawiania ruchów i stylowym, ciekawym językiem sprawiłeś, że było całkiem ciekawie. Szkoda, że fabuły oraz fantastyki nie ma za wiele.

Klikam, bo czytałbym dla samego świetnego “języka”.

Zanaisie, podstawowy zamiar był taki, aby właśnie osobie nieobeznanej z szachami literacko przedstawić piękno i zawiłość gry, ale zdawałem sobie od początku sprawę z tego, że to bardzo ambitne zamierzenie i nie musi się w pełni powieść. Aspekt fabularny tutaj rzeczywiście kuleje. Niedostateczna zawartość fantastyki jest jedną z najczęściej wyrażanych wątpliwości względem moich opowiadań, ale zaczynają mi się już zarysowywać pewne pomysły na poprawę tego stanu rzeczy. Piękno języka jest raczej moją mocną stroną, ale i tutaj potrzebuję się systematycznie rozwijać (chociażby powracająca jak zły szeląg kwestia zbędnego mnożenia przymiotników). Poza tym brakuje mi plastycznych opisów – sam musisz przyznać, że moja Tanatia nijak się nie umywa do Twojej Rothaarigundnassy, jeżeli chodzi o rysowanie się w wyobraźni czytelnika.

Bardzo dziękuję za wizytę i finałowe kliknięcie!

Nie wiem… Myślisz, że uosobiona Śmierć zaczepiająca ludzi w pociągu to niedostateczny aspekt fantastyczny? Może i nie…

Psia kostka, nie odebrałam jej jako Śmierć. Może za bardzo nawiązanie zakopałeś?

“Było dosyć – nadto było” to świadome nawiązanie literackie.

Tak, tak, nie zagrało. wiesz, chyba przez dorzucenie na początku  “Tam”.

 

I ja pozdrówka ślę, zgoła nieślimacze, niech szybko dotrą do adresata. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dotarły, dotarły!

Psia kostka, nie odebrałam jej jako Śmierć. Może za bardzo nawiązanie zakopałeś?

Może… Podczas pisania miałem raczej wrażenie, że położyłem je za bardzo na tacy. To okropnie trudno wyważyć, chyba brakuje mi doświadczenia literackiego. Kiedy napiszę coś, co wyda mi się znacznie bardziej wartościowe od dotychczasowych prób, może spróbuję poratować się betowaniem, aby nie pogrążyć tego takimi detalami konstrukcyjnymi.

Bardzo trudno wyważyć, ja odebrałam ją bardzo wprost – bardzo korporacyjnie, jako córkę, ale to w gruncie rzeczy detal, ważny tylko na forum, z uwagi na jego fantastyczny rys.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

– Kobieta na czele firmy? Nie powiedziałabym. Szczerze mówiąc, w sensie oficjalnym wszystkim kieruje mój ojciec, ale już od lat interesuje się głównie muzyką chóralną i właściwie nie wywiera wpływu na działania.

– Rozumiem, muzyką chóralną…

Wyobrażałem sobie, że to będzie bardzo czytelne, żartobliwe nawiązanie do oświeceniowej koncepcji Wszechświata jako “maszyny wprawionej w ruch” – Bóg nie ingeruje i tylko słucha “chórów anielskich”, ale bez Śmierci nie pójdzie. Tak teraz patrzę, że chyba sobie tylko wyobrażałem. Wprawdzie jest też kilka innych mocnych wskazówek, na czele ze znaczącym imieniem i nazwiskiem – oraz reakcją bohaterki, gdy José to nazwisko wymienia. Są również liczne wzmianki, że gra lepiej, niż byłoby to możliwe dla człowieka. Tak czy inaczej: widzę, że odczytanie tych nawiązań – kiedy czytelnik się ich nie spodziewa – może nie być tak proste, jak mi się pierwotnie wydawało.

Nie złapałam, choć miano (imię i nazwisko) – tak, ciut mnie zastanowiło, ale nie znalazłam odbicia tego w tekście (zakończeniu), więc zarzuciłam nawiązanie.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Odbicie w zakończeniu? Znów: wydawało mi się, że jest wyraźne, ale nie piszę dla siebie, tylko dla czytelników. Muszę więc nauczyć się w końcu, jakie aluzje czytelnik – nawet bardziej ode mnie wyrobiony literacko – może łapać z zaskoczenia. A jakie są zbyt ciemne i pokrętne, dostrzegalne tylko dla autora tekstu:

– Podejrzewam, że od przyszłego roku rzeczywiście nie będę miała czasu wolnego – szepnęła

Rok 1913. Za chwilę I WŚ, ludobójstwo Ormian, potem pandemia grypy… Na pewno zabrakło jej przy tym czasu na grę w szachy.

Psia kostka, przy suplemencie była data, a ja popatrzałam szybko na zapis partii, gdy zobaczyłam że ją zamieściłeś. Tylko i tak, chyba, nawet, gdybym zoczyła, miałabym wątpliwości z uwagi na alt historię, bo wtedy nigdy nie wiem na ile jest zmieniona.

Jednak masz że rację, wcześniej wskazówki też dawałeś: z tym zakładem, słowami, acz przyznam się – szachami mi w głowie zawróciłeś, więc machnęłam ręką na kobietę, myśląc sobie, korporacja jak korporacja, może jest tak globalna, a że taki przystojniak zna. No zna, bo jako dyplomata, jakoś się w tym zwinnie świecie poruszać powinien. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Data była oznaczona już wcześniej, wprawdzie nie tak bezpośrednio:

W poruszeniu robotniczym przed ośmiu laty też grali pierwsze skrzypce,

ale istotnie – czemu czytelnik miałby na to zwrócić uwagę, skoro w tym miejscu nie jest do niczego potrzebna…

miałabym wątpliwości z uwagi na althistorię, bo wtedy nigdy nie wiem, na ile jest zmieniona.

Tutaj tylko o tyle, że nie udało mi się ustalić, kiedy dokładnie bohater jechał do Petersburga, ale na pewno pod koniec roku 1913 lub na samym początku 1914, fantastyczne spotkanie w pociągu oczywiście zmyślone, a cała reszta możliwie autentyczna.

korporacja jak korporacja, może jest tak globalna, a że taki przystojniak zna. No zna, bo jako dyplomata, jakoś się w tym zwinnie świecie poruszać powinien.

A tutaj nawet nie zwróciłem uwagi, że to może okazać się zmyłką i odwieść czytelników od właściwego zamysłu. Dziękuję za wskazanie tej słabości!

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Bardzo dziękuję za wizytę i ładny obrazek jurorski z elementem fantastyki!

Warsztatowo mnie zauroczyłeś. Chociaż od lat nie grałem w szachy opisy były na tyle żywe i interesujące, że nie odczuwałem znużenia. Potem zastanowiłem się trochę i doszedłem do wniosku, że przeczytałem sprawnie napisaną relację z partii szachów. Realia nie mają zbyt dużego wpływu na fabułę, akcja mogłaby by się toczyć w średniowiecznej Anglii albo na Jowiszu i nie poczułbym żadnej różnicy.

Dla fanów szachów jest to pewnie tekst wyśmienity, ja czuję się, jakbym otrzymał bardzo ładną wydmuszkę.

All in all, it was all just bricks in the wall

Tak – już ktoś na to powyżej zwrócił uwagę, dobrze widzieć potwierdzenie tej opinii – udany warsztatowo opis partii szachów maskuje tutaj wątłość fabuły, wątłość na granicy nieistnienia. Nie jest dobrze osadzona w przydzielonych jej realiach. Nie bardzo wiedziałem, jak to ominąć, jak lepiej podejść do zamierzonego tematu, to mogą być braki w zakresie planowania tekstu, niewątpliwe pole do dalszego rozwoju. Naprawdę dobre opowiadanie musi mieć spójnie wykreowany świat, wiarygodnie przedstawione życie wewnętrzne i motywacje postaci, intrygujący wstęp, wartościowo rozwiniętą fabułę z wszytymi głębszymi ideami i materiałem do przemyśleń dla czytelnika, a wreszcie zadowalające zakończenie zamykające przynajmniej główne wątki. Nie udało mi się jeszcze złożyć tego wszystkiego w obrębie jednego tekstu, ale to nie znaczy, że nie będę dalej próbował.

Bardzo dziękuję za wizytę i cenny komentarz!

Cudnie opisana partia szachów. Fajnie, że dorzuciłeś sumplement, bo mogłam to sobie jeszcze rozegrać na szachownicy :) Pomysł na grę ze śmiercią też mi się podobał. Aż dziw, że Jose nie zorientował się, z kim gra. Kliczka nie potrzebujesz, a dałabym :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko!

Fajnie, że dorzuciłeś suplement, bo mogłam to sobie jeszcze rozegrać na szachownicy

Taką miałem nadzieję, że ktoś spośród czytelników będzie chciał to wykorzystać w ten sposób! Dobrze wiedzieć, że się sprawdziło.

Pomysł na grę ze śmiercią też mi się podobał.

Niezupełnie oryginalny, niestety.

Aż dziw, że Jose nie zorientował się, z kim gra.

Czyżby? Wydaje mi się, że powoli do tego dochodził, aż w końcu doszedł:

José zdziwił się i zastanowił. Zaczynał coś niejasno podejrzewać.

– Rozumiem, muzyką chóralną…

Tym razem drgnęło w nim jakieś ostrzeżenie i odpowiedział skromnie

Wszystko pójdzie według planu, chyba że – tu przypomniał sobie pewne wcześniejsze podejrzenia i czym prędzej je odsunął, aby nie przeszkodziły mu w logicznej grze.

Już wiedział, że trafił na rywalkę, która gra jak żadna kobieta – i chyba zresztą jak żaden człowiek

– Rozumiem. Rozumiem to doskonale… panno Muerte.

 

I w końcu…

Kliczka nie potrzebujesz, a dałabym

Jak miło to słyszeć!

Bądź pozdrowiony, Ślimaku Zagłady!

Miałem chrapkę na Twoje opowiadanie od kiedy przeczytałem w komentarzach, że jest o partii szachów. W końcu dotarłem. Bardzo ładnie napisane (tu i ówdzie trochę się ślizgałem, ale nie na tyle mocno, by zacząć robić notatki :D) i z dobrym pomysłem. Myślałem, że fantastyki nie ma tu wcale aż do momentu gdy pojąłem, że bohater rozgrywał partię szachów z samą Śmiercią. Bardzo ładnie wyszła końcowa część opowiadania i zapowiedź następnego spotkania. Dobra, solidna robota, jestem zauroczony, a do tekstu i suplementu jeszcze wrócę, żeby odtworzyć to sobie na szachownicy :D

Można byłoby popracować trochę nad dialogami, bo zwłaszcza ten opis Polaków wyszedł sucho, wręcz encyklopedycznie, ale ta usterka utonęła w całościowym uroku opka.

Pozdrawiam!

 

PS. No i jeszcze aluzja do wybuchu I WŚ – “Przypuszczam, że od przyszłego roku nie będę miała dużo wolnego czasu…”. Naprawdę fajnie Ci to wyszło. 

Bądź pozdrowiony, o Słoneczny Przedwieczny!

Bardzo ładnie napisane (tu i ówdzie trochę się ślizgałem, ale nie na tyle mocno, by zacząć robić notatki :D) i z dobrym pomysłem.

Na zręczność języka nie narzekam, natomiast z konstruowaniem fabuły bywa bardzo różnie, więc cieszę się, że tutaj doceniasz koncepcję – wprawdzie niezupełnie oryginalną, ale jednak wzbogaconą.

Myślałem, że fantastyki nie ma tu wcale aż do momentu gdy pojąłem, że bohater rozgrywał partię szachów z samą Śmiercią.

Dotychczas nie wiem, czy za bardzo to zamaskowałem, czy raczej położyłem za bardzo na widoku. Niezbyt dobrze sobie jeszcze radzę z przewidywaniem spostrzegawczości czytelników.

a do tekstu i suplementu jeszcze wrócę, żeby odtworzyć to sobie na szachownicy

Miałem wielką nadzieję, że choć kilku odbiorców będzie to czytać w taki sposób!

zwłaszcza ten opis Polaków wyszedł sucho, wręcz encyklopedycznie

Przez grzeczność nie zaprzeczę. Przesiedziałem nad nim najdłużej ze wszystkiego, a i tak do końca nie byłem zadowolony.

No i jeszcze aluzja do wybuchu I WŚ – “Przypuszczam, że od przyszłego roku nie będę miała dużo wolnego czasu…”.

Spostrzegłeś! Gdyby nie suplement z datą, byłaby to podstawa ustalania czasu akcji (wraz z “W poruszeniu robotniczym przed ośmiu laty”).

 

Pięknie dziękuję za wyjątkowo uważną lekturę!

Świetne opowiadanie, niewiele więcej mogę dodać, bo na szachach się nie znam. Muszę przyznać, że trzeba naprawdę dobrze coś opisać, żeby wciągnęły mnie ruchy figur na szachownicy.

Co do samego tematu nie będę wnikać, bo inni pewnie widzą znacznie więcej ode mnie.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Dziękuję za lekturę i miły komentarz! To dobrze, że osobie niezainteresowanej szachami także się może spodobać.

Dotychczas nie wiem, czy za bardzo to zamaskowałem, czy raczej położyłem za bardzo na widoku. Niezbyt dobrze sobie jeszcze radzę z przewidywaniem spostrzegawczości czytelników.

W mojej opinii jest w sam raz :) Dodatkowo tajemnica rozwiązuje się pod sam koniec tekstu, dzięki czemu wcześniejsza konwersacja nabiera zupełnie innego znaczenia. Odbieram to jako duży atut tekstu.

Pzdr!

Starałem się właśnie tak wycelować – aby czytelnik wraz z Josém nabierał podejrzeń co do tożsamości dziewczyny i ostatecznie dochodził do właściwego wniosku. Wcześniejsze komentarze wskazują, że nie ze wszystkimi odbiorcami się powiodło, ale cieszę się, że w Twoim przypadku zadziałało jak trzeba.

Pozdrawiam!

Slimaku, nigdy nie napiszesz tekstu, ktory: trafi do wszystkich, zadowoli ich, zaskoczy wszyskich, przez wszystkich zostanie wlasciwie zrozumiany. Z pewnoscia to wiesz, wiec przewidywanie spostrzegawczosci czytelnika czasem mija sie z celem. Ja zamysl bardzo doceniam. Ps. Dzieki za komentarz. Odp po poltoratygodniowej delegacji, na ktorej wyladowalem, stad moje komentarze na portalu "umarly" jakis czas temu…

Silvanie, dziękuję za dobre słowo! Zaiste, wiem, że ideału nigdy się nie osiągnie, ale dążenie do niego pozwala poprawiać jakość swoich starań. Taki detektyw Lowin też nie spotkał się z jednoznacznie pozytywnym odbiorem, a przecież widzimy, że jest znacznie ciekawszą postacią od moich bohaterów literackich – mam nad czym pracować. Życzę udanej, a przynajmniej nietoksycznej delegacji!

Detektyw Lowin dostał bardzo pozytywny odbiór – ale po prostu oczekiwania niektorych byly olbrzymie :) Moze i jest ciekawszy, jednakze tam on gra glowne skrzypce. Ty nie chciales koniecznie pokazac bohaterow, nie skupiales sie tak na nich. Raczej celem (tak mniemam) bylo pokazanie partii szachow w ciekawy i nietypowy sposob. I wg mnie bardzo dobrze to wyszlo. A sami bohaterowi – jak na tak krotkie opowiadanie sa i tak interesujacy :)

Słusznie mniemasz, rzeczywiście skupiłem się tutaj na próbie oryginalnego ukazania piękna królewskiej gry i cieszę się, że wielu odbiorców doceniło ten aspekt.

Jak dla mnie – odrobinę za mało fantastyki. Wiem, z kim gra bohater, ale opowiadanie jest bardziej o grze (całkiem zwyczajnej i niefantastycznej) niż o postaciach.

Ale nie będę zbytnio marudzić, bo całość opisana bardzo ładnie i klimatycznie.

Babska logika rządzi!

Coś w tym jest: gdyby tyle osób zwróciło mi uwagę, żem wielbłąd, zacząłbym się rozglądać za garbem na ślimaczej muszli – a co dopiero, gdy chodzi tylko o niedobór fantastyki… Nic to, przy następnych opowiadaniach przypilnuję, aby aspekt fantastyczny był mocniej wyrażony. To także cenny wniosek na przyszłość, wprawdzie dotyczący konkretnie NF raczej niż literatury ogółem, ale zawsze wniosek. Przy okazji zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby niezwyczajna i fantastyczna gra w szachy. Bierki mające własne myśli, uczucia, dążenia? Marionetki w rękach Istoty Wyższej pod postacią szachisty. Ginące za koncepcje, których nie rozumieją. Może kiedyś warto o tym dokładniej pomyśleć.

 

Wspomnę przy okazji, że natknąłem się ostatnio na Twoje opowiadanie Chłodna miłość. Czytałem z zachwytem – kreacja świata, opis postaci, fabuła, wszystko mi znakomicie pasowało. Nie mogłem się oderwać, aż dotarłem do końca. A tam… klasyczne rozwiązanie akcji w stylu deus ex machina, przy którym jedna z ważniejszych postaci zostaje dożywotnim kaleką. Że pozwolę sobie zacytować Tarninę:

Hm.

Cóż poradzić, też często mam kłopoty z obmyślaniem zakończeń. Podkreślam jednak, że mimo tego prawdopodobnego niedostatku było to jedno z lepszych i najbardziej zapadających w pamięć opowiadań, jakie czytałem na Portalu.

Fantastyczna gra w szachy? Coś takiego jest w Harrym Potterze.

Albo na przykład gra telekinetyków – możesz przesuwać figury zgodnie z zasadami, ale tak daleko, jak pozwoli ci umysł.

 

Chłodna miłość. Fajnie, że wzbudziłam zachwyt. Ale jaki deus? Tego górala wprowadziłam wcześniej. Postać zostaje kaleką, bo jest dobra i próbuje odkręcić zło, do którego wypuszczenia dała się namówić. A jak przeczytałeś, to trzeba było skomentować.

Babska logika rządzi!

Jaki deus? – sama możliwość wyzbycia się mocy czy przekazania jej, nie było o tym wcześniej żadnej wzmianki, wyskakuje jak królik z kapelusza, kiedy jest potrzebna. A skomentować mógłbym, tylko nie wiem, czy komentowanie tak starych tekstów jest tutaj normalne i czy ktoś w ogóle to zauważy (kiedy odezwałaś się w styczniu pod moim pierwszym opowiadaniem, zorientowałem się po trzech tygodniach).

No tak, o tym nie wspominałam, ale nie było okazji… To jak z oddaniem komuś nerki – nie rozmawia się o tym ani nie myśli na co dzień. Już nie pamiętam, czy napisałam coś o możliwości odebrania komuś mocy za karę – ty by mogło się tam znaleźć.

Komentarze. Ja bym zauważyła. Zależy, w jaki sposób korzysta się z portalu, które ustawienie odświeża jako pierwsze. Ja siedzę na stronie z komentarzami, więc luzik.

Na ogół ludzie cieszą się z komentarzy pod starymi tekstami. Komentowanie staroci nie jest normalne, ale jest miłe. Jak tęcza. :-)

Babska logika rządzi!

jest miłe. Jak tęcza. :-)

 

Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać xd

Ślimaku, motyw gry w szachy twórczo i fantastycznie jest rozwijany w wielu dziełach, jak na przykład we wspomnianym wyżej Harrym Potterze. Kojarzę też podobny motyw w netflixowej Sabrinie (niezbyt dobry serial, ale ten wątek akurat spoko), gdzie odbywała się gra w senet o uwięzione dusze. Mignęła mi też kiedyś gra, o tytule bodajże Chess vs. Battle, całkiem niezła. Żeby nie było, w Twoim opowiadaniu podoba mi się tak, jak jest, ale podsuwam inspiracje, gdybyś zamierzał kiedyś jeszcze poruszyć wątek ponownie :p

A co do komentarzy, mnóstwo użytkowników, jak się zdaje, grasuje na stronie z najnowszymi i maniakalnie odświeża.

 

Finklo, dziękuję za wyjaśnienie! W takim razie zastanowię się jeszcze, co dokładnie mógłbym napisać – jakie aspekty tak mi przypadły do gustu i jak wyrazić ten dysonans przy zakończeniu – i pewnie wkrótce spróbuję rozpostrzeć tę tęczę nad Chłodną miłością.

 

Amonie, w najbliższym czasie pewnie nie będę wracać do zagadnienia szachów, aby nie stać się zbyt monotematycznym, ale kiedyś pewnie się podpowiedzi przydadzą! Przyznam, że mam mieszane uczucia co do modyfikowania samych zasad gry w celu uzyskania efektu fantastycznego – może to wypadać spektakularnie dla osoby słabo obeznanej z szachami, ale zrobienie tego w sposób przekonujący dla profesjonalisty, zachowujący sens zmagań intelektualnych i piękno gry, może być bardzo trudne.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Ech, ja wiedziałam, że znajdzie się ktoś, komu tęcza się źle kojarzy…

Amonie, kapłani co młodszych bóstw jeszcze się nie nauczyli zachowywać w towarzystwie. Albo już zapomnieli o symbolu przymierza.

Babska logika rządzi!

Przypomniało mi się coś – dodam w charakterze ciekawostki, jak pochodzenie tęczy jako symbolu przymierza objaśniał mało znany lwowski satyryk Włodzimierz Zagórski (zbieżność z generałem chyba przypadkowa):

Przez dni czterdzieści padał deszcz,

Pan – ziemię wodą raził,

przez dni czterdzieści Noe pił,

spod beczki nie wyłaził.

Tak ocalona ludzkość trwa

i będzie trwać najwieczniej,

a morał stąd, że gdzie jak gdzie,

a w szynku najbezpieczniej!

 

Przeminął potop – Noe dank

Jehowie ofiarował

i obręcz z próżnej beczki zdjął,

i Panu ją darował –

a Pan – ofiarę przyjął rad

i nakrył tą obręczą

przepaście chmur w przymierza znak,

i obręcz ta – jest tęczą.

Nie jest to poezja wysokich lotów, ale można się przy niej uśmiechnąć – i jak łagodzi emocje związane z symboliką!

Ślimaku Zagłady, Finklo, chciałem Wam tylko powiedzieć, że jeszcze nie do końca ogarniam świat śmiertelników ;) Niby tyle wieków upłynęło, niby taki postęp i w ogóle wszystko do przodu, ale jakoś moi kapłani w starożytnym Egipcie żadnego problemu ze zjawiskami atmosferycznymi nie mieli :P Czy nadszedł czas, aby zrobić ze światem porządek?

 

(Najmocniej przepraszam szanownego Autora za offtop, ale pokusa wstawienia niezadowolonego arcybiskupa Jędraszewskiego w kontekście słów Finkli była zbyt silna xD)

AmonieRa, a jeżeli wolno mi tak niedyskretnie spytać – to nie do końca zjawisko “atmosferyczne”, ale przez skojarzenie – czy może pamiętasz, jak sobie kapłani radzili z Twoimi zaćmieniami? W wielu książkach popularnonaukowych można przeczytać, jakoby niechybnie je przewidywali, jednakże odnoszę wrażenie, że niezbędna do tego wiedza naukowa była całkowicie poza ich zasięgiem (w nowoczesnej cywilizacji europejskiej do odpowiednich metod obliczeniowych doszedł dopiero Halley na bazie odkryć Keplera i Newtona).

Zaćmienie Księżyca jest chyba z grubsza co pół roku i to się podobno da przewidzieć bez większych cudów, tylko z dobrym kalendarzem. Ale z Słońcem o wiele trudniej.

Babska logika rządzi!

Z grubsza co pół roku jest “sezon zaćmień”, w którym wystąpi co najmniej jedno zaćmienie Księżyca (czasem dwa), tylko nie ma pewności, czy akurat po Twojej stronie globu. Poza tym te zaćmienia przybierają bardzo różne formy – od słabo zauważalnego zaćmienia półcieniowego (tarcza księżycowa nieco przyciemniona), przez zaćmienie częściowe (niespodziewany sierp w dniu pełni), po zaćmienie całkowite. Całkowite zaćmienia Księżyca też potrafią zaskakiwać – często w okresie całkowitości przybiera intrygującą krwawą barwę, a rzadziej staje się zupełnie niewidoczny – dopiero w XX wieku zdano sobie sprawę, że zależy to w znacznej mierze od zawartości pyłów wulkanicznych w atmosferze Ziemi (wpływ na refrakcję atmosferyczną – światło odginające się wokół planety osiąga Księżyc i odbija się). Tak czy inaczej, jest to w sumie zjawisko dosyć regularne i jakieś sto lat sumiennych obserwacji astronomicznych z notowaniem w kalendarzu pozwala zacząć je wiarygodnie przewidywać – właśnie dlatego, że występuje naraz na całej półkuli planety.

Skoro jednak pytam Słonecznego Amona, to chyba jasne (jak on sam), że o zaćmienia Słońca. Z tym jego starożytni kapłani musieli mieć o wiele większy problem…

Cóż, tak szczerze, nie czuję się ekspertem, jeśli chodzi o astronomię starożytnego Egiptu, ale, o ile mi wiadomo, nikt dzisiaj nie zaryzykuje chyba jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie :P Obraz kapłanów przepowiadających te zaćmienia został ukształtowany przez różne dzieła literackie, jak np. Faraon Prusa, ale nie sądzę, by był kompletnie wyssany z palca. Kilka wieków przed Nazarejczykiem Babilończycy i Egipcjanie wykształcili modele matematyczne, które pozwalały im przewidywać najważniejsze zjawiska astronomiczne, w tym zaćmienia i układy planet na niebie, ale nie jestem na sto procent pewien, czy zaćmienia Słońca również.

Kojarzy mi się natomiast wprawdzie nie Egipcjanin, ale Tales z Miletu, który według Herodota bezbłędnie przewidział zjawisko w roku 585 p. n. e. :D

 

A tak naprawdę – oczywiście, że wszystko umieli przewidzieć. Ja im objawiałem, kiedy będę zaćmiony. 

 

A tak naprawdę – oczywiście, że wszystko umieli przewidzieć. Ja im objawiałem, kiedy będę zaćmiony.

Właśnie na taką odpowiedź liczyłem! Zresztą jakże mógłbym wątpić w spełnianie się przepowiedni pod Twoją obecność, kiedy właśnie mam 64 komentarze pod tekstem zatytułowanym “Sześćdziesiąt cztery”?

Kojarzy mi się natomiast wprawdzie nie Egipcjanin, ale Tales z Miletu, który według Herodota bezbłędnie przewidział zjawisko w roku 585 p. n. e.

Mogę polecić ciekawy artykuł na ten temat: http://adsabs.harvard.edu/full/1994JHA….25..275P.

Bez wątpienia jest to jedno z tych opowiadań, które lepiej prezentują się w lekturze niż “na papierze” (kiedy próbujemy analizować z czego dany tekst się składa i co, w teorii, może zaoferować czytelnikom).

„Na papierze” tekst prezentuje się licho. Świata tyle, co kot napłakał. Fabuły jeszcze mniej. Ani to opowiadanie stawiające na akcję, ani na emocje. Jakiejś ciekawej, fantastycznej koncepcji poprzez to opowiadanie też nam nie wykładasz. Samej fantastyki zresztą jak na lekarstwo. W dodatku większość opowiadania to opis szachowej potyczki. No i o co ten czytelnik ma się tu zaczepić, co? :-)

A jednak opowiadanie, przy tej swojej pozornej biedzie i nędzy, oferuje wcale nie tak mało. Przede wszystkim dostarcza przyjemnej lektury. A na końcu najważniejsze jest to, co opowiadanie ostatecznie dało czytelnikowi od siebie. I na tym też opiera się jego ocena.

Dobra, bez ględzenia.

Świata, jak wspomniałem, jak na lekarstwo. A jednak te parę wzmianek, które tutaj wrzucasz, ładnie komponuje się z opowiadaniem. Czuć chociaż jakąś namiastkę tej atmosfery miejsca i czasów, w których umieściłeś swoją historię. Na plus na pewno należy ocenić różnorodność. Z jednej strony dyplomata, poprzez którego przemycasz parę informacji o sytuacji w Warszawie. Gdzieś pomiędzy są takie bardziej bezpośrednie wzmianki o postawie ludzi, aż przechodzimy do naprawdę swojskich klimatów w postaci tej przyśpiewki. Ładnie to zróżnicowanie się ze sobą zgrywało i naprawdę szkoda, że nie było dla tej Warszawy więcej miejsca w Twoim opowiadaniu. W ogóle żałuję, że tekst nie jest bardziej „złożony”, dłuższy i pełniejszy, bo, że potrafiłbyś opowiedzieć sporo i ciekawie, nie mam po lekturze większych wątpliwości.

Nie mam zaś wątpliwości widząc, jak cudownie potrafiłeś opisać ten pojedynek szachowy. Z zaangażowaniem, z bardzo fajnym wyczuciem do porównań. Przede wszystkim z konsekwencją w ich stosowaniu, bo to również ważne i zauważalne. U Ciebie ta (pozornie zwykła) potyczka szachowa urasta do miana żywej, intelektualnej batalii. Nie brniesz w przesadną efektowność słów, ale dla każdego ruchu znajdujesz odpowiedni opis, który podniesie wagę owego posunięcia do czegoś więcej niż kolejnej decyzji. I przede wszystkim do czegoś istotniejszego. Nie rozwodząc się już nad tym dłużej wspomnę tylko, że opis tej partii zrobił na mnie duże wrażenie. On jest trochę przydługi (zaraz wyjaśnię dlaczego), ale atrakcyjności odmówić mu nie mogę. Choć też nie gwarantuję, że w podobnym stopniu wciągną się wszyscy. ;)

Jednocześnie tej „wielkiej batalii” brakuje odpowiedniej podbudowy. Jakiejś dużej stawki, która zbudowałaby emocje. I to jest w dużej mierze wytłumaczenie, dlaczego ten opis oceniłem jako przydługi. Przy odpowiedniej stawce nawet taką długość uznałbym za zasadną. I jasne, pozornie ta wysoka stawka tam jest. Nawet bardzo wysoka. Tyle że to wszystko jest tam ukryte. Stawkę mamy poznać dopiero na końcu. Z jednej strony dobrze, bo dostajemy jakąś nutkę niepewności. Z drugiej jednak… No, cóż. Z perspektywy czytelnika całość to w sumie tylko niewinna gra, której szalenie brakuje ładunku emocjonalnego (takiego, który współgrałby z tymi świetnymi opisami).

O bohaterach ciężko coś napisać. O Tanatii wiele się nie dowiadujemy, bo i z racji tego, że to właśnie ona jest tajemnicą opowiadania, zwyczajnie nie możemy. O dyplomacie z kolei dowiadujemy się tyle, ile jest nam niezbędne. I nic więcej. Całość w końcu ma się skupiać wokół tej potyczki szachowej, więc i odstąpię tutaj od oceny tego elementu opowiadania.

Podsumowując. Bardzo podobało mi się wykonanie tego tekstu, który ze względu na pomysł zdawał się nie obiecywać zbyt wiele. Natomiast strasznie jest mi szkoda, że nie wykorzystałeś lepiej potencjału tego pomysłu, bo mogło wyjść naprawdę dobre, ciekawe opowiadanie.

Podziękował za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Witam jurora!

Bardzo dziękuję za obszerny, wysoce wartościowy komentarz. Cieszę się, że moja skromna aktywność w innych tekstach konkursowych wystarczyła do jego otrzymania. Dałeś mi dużo materiału do przemyśleń. Od początku nie byłem do końca zadowolony z tego tekstu, ale miałem kłopoty ze sprecyzowaniem swoich odczuć – a Ty chyba utrafiłeś w sedno.

Istotnie, można było to zrobić nieco inaczej, zwłaszcza że miałem jeszcze trochę rezerwy w limicie znaków. Niechby bohater zatrzymał się na noc w Warszawie, niechby zetknął się choć przelotnie z konspiracją i epidemią gruźlicy, a nie tylko o nich przeczytał, niechby tam poznał pannę Tanatię i zaczął się domyślać jej tożsamości. Tak, aby partia szachów w pociągu, może nieco skrócona w opisie, stanowiła kulminację fabuły, a nie jej główną treść; przy tym i jej stawka mogłaby lepiej wybrzmieć, mądrzej wynikając z dotychczasowego przebiegu zdarzeń. Cieszę się, że doceniasz jakość tego opisu; wydaje mi się, że brakuje w literaturze popularnej zmagań szachowych szkicowanych przez autorów, którzy rzeczywiście wiedzą, o czym piszą.

Przepraszam, że nie zareaguję na Twój obszerny komentarz przynajmniej równie obszerną odpowiedzią, ale nie czuję potrzeby polemiki, uzupełnień też już chyba starczy – po prostu napisałeś to, co trzeba. Wciąż się rozwijam literacko i na pewno wyciągnę z Twoich cennych uwag wnioski na przyszłość.

Podziękował za podziękowania za udział w konkursie i pozdrowił.

Cześć, Ślimaku Zagłady! :)

Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, co o tym opowiadaniu myśleć. Jest ono nieco hermetyczne. Zaczynasz całkiem fajnie, wprowadzasz dwie ciekawe postaci, człowiek sobie myśli, o, to może być dobre! No i niby jest dobre, ale jednak nie. Dlaczego nie? Po pierwsze wspomniana już hermetyczność. Kto może „jarać” się tym opowiadaniem? Moim zdaniem tylko ci, którzy grają w szachy i to namiętnie! Wiesz, ja też czasem grywam, ale mimo to snujący się opis ruchów szachowych mnie jakoś nie porwał. Chyba, że jest tu jeszcze jakieś drugie, ukryte dno, którego nie widzę?

Fakt, że bohaterowie istnieli naprawdę, nie dodaje opowiadaniu kolorytu, zwłaszcza, kiedy oceniamy go przez pryzmat konkursowego hasła. Ok, mamy tu kobietę, a jej tożsamość jest dla nas tajemnicą niemal do samego końca. Świat jest prawdziwy, bohaterowie prawdziwi, partia też prawdziwa. Nie ma tu zatem ani trochę wyobraźni. Czy się mylę? No i gdzie ten tagowy realizm magiczny? Wiesz, dla mnie byłoby ciekawiej i fajniej, gdybyś tego realizmu to faktycznie nawsadzał więcej. Niech by to był jakiś atrybut szachistki, dziwne stworzenia, coś za oknem, co sprawiłoby, że ta historia nie byłaby tak do bólu przyziemna. Najciekawszy w tym opowiadaniu jest śpiewający Polak. ;)

Wiem, że bardzo pomarudziłam. To teraz kropelka miodku: ładnie napisane i cóż, wydaje mi się, że udało Ci się oddać piękno tego, co opisywałeś, czyli partii szachów.

Pozdrawiam!

 

 

źródło

Cześć, Zimowa Saro!

Bardzo dziękuję za ciekawy komentarz jurorski. Na pewno przemyślę te uwagi i zapamiętam sobie na przyszłość. W szczegółach natomiast:

Po pierwsze wspomniana już hermetyczność. Kto może „jarać” się tym opowiadaniem? Moim zdaniem tylko ci, którzy grają w szachy i to namiętnie!

Tego się trochę obawiałem. Podstawowy zamiar był taki, aby opisać rozgrywkę w sposób, który pochłonie i zainteresuje szachami nawet kompletnego laika, ale zdawałem sobie sprawę, że może to być trudne do realizacji. Chętnie przyznaję więc rację komentującym, którzy zauważali, że przydałaby się temu opowiadaniu bardziej rozbudowana fabuła w warstwie poza planszą.

Chyba, że jest tu jeszcze jakieś drugie, ukryte dno, którego nie widzę?

Nie wiem, czy aż “dno”, ale pewien aspekt chyba jest.

Świat jest prawdziwy, bohaterowie prawdziwi, partia też prawdziwa.

Jak ja mam to ująć… Świat jest prawdziwy, Capablanca oczywiście też, ale panna Muerte… zależy, w co kto wierzy. Wydaje (wydawało?) mi się, że podsunąłem dosyć przesłanek, aby dało się odgadnąć, co to za postać. I jeszcze nazwisko znaczące. Opinie w komentarzach, pod tym względem, sprzeczne – trudno to wyważyć. Partia ułożona na potrzeby opowiadania.

Co do samego umieszczenia w opowiadaniu historycznej postaci szachisty, oczywiście zdaję sobie sprawę z pułapek real-person fiction, piszę takie teksty raczej rzadko, ale w tym przypadku wierzę, że potrafiłem wiarygodnie oddać jego charakter i styl gry.

Najciekawszy w tym opowiadaniu jest śpiewający Polak.

A martwiłem się, czy nie wypadnie nazbyt groteskowo.

 

Dziękuję też za śliczny obrazek i pozdrawiam!

Moje wiedza o szachach ogranicza się do tego, że znam zasady i oglądałam “Gambit królowej”, a mimo to opowiadanie mi się podobało. Uważam, że udało Ci się bardzo plastycznie opisać ten szachowy pojedynek. 

Goniec to dobra figura – niczym damka w warcabach. Szyje z dala jak snajper, ześlizguje się po szykach piechoty; wprowadza nieład i zamieszanie, samemu pozostając bezpiecznym.

Bardzo spodobał mi się ten opis.

 

Przez całe opowiadanie spodziewałam się, że José przegra partię i wydarzy się coś niesamowitego. Na przykład jego dusza zostanie uwięziona w jednej z szachowych figur.

 

Bardzo dziękuję za wizytę i komentarz!

Moja wiedza o szachach ogranicza się do tego, że znam zasady i oglądałam “Gambit królowej”, a mimo to opowiadanie mi się podobało.

Właśnie z takim zamysłem pisałem to opowiadanie – aby mógł z niego czerpać przyjemność nie tylko dobry szachista, ale i osoba zupełnie niemająca styczności z królewską grą. Ostatecznie można z przyjemnością oglądać tenis czy czytać o nim, samemu nie grając, więc czemu z szachami miałoby być inaczej? Trzeba tylko je dostatecznie dobrze opisać.

Przez całe opowiadanie spodziewałam się, że José przegra partię i wydarzy się coś niesamowitego. Na przykład jego dusza zostanie uwięziona w jednej z szachowych figur.

Gdyby przegrał, zapewne nie skończyłby dobrze… Pole działania jest tutaj trochę ograniczone, trudno byłoby tak zmodyfikować losy postaci opartej w końcu na realnym mistrzu świata. Rozegrał partię bliską ideału, przez większość rozgrywki przeważał i spodziewał się zwycięstwa. Wydaje mi się, że remis był tutaj racjonalnym rozwiązaniem fabularnym.

Gdyby przegrał, zapewne nie skończyłby dobrze… Pole działania jest tutaj trochę ograniczone, trudno byłoby tak zmodyfikować losy postaci opartej w końcu na realnym mistrzu świata. Rozegrał partię bliską ideału, przez większość rozgrywki przeważał i spodziewał się zwycięstwa. Wydaje mi się, że remis był tutaj racjonalnym rozwiązaniem fabularnym.

Rozumiem, że chciałeś pozostać w zgodzie z realiami, to było tylko takie moje odczucie, bo przecież można wyjść od rzeczywistości, a potem wykreować jej wersję alternatywną.

Kilka razy próbowałem pisać historie alternatywne, pewnie będę jeszcze próbował, ale zawsze pojawia się wtedy pewien problem – trzeba umieścić w fabule przejście pomiędzy rzeczywistością a fikcją tak zręcznie, aby czytelnik nie miał wątpliwości, że to zamierzone odstępstwo od faktografii, a nie skutek niewiedzy. Drakainie to bardzo dobrze wychodzi, kiedyś będę musiał systematycznie przestudiować jej opowiadania właśnie pod tym kątem.

Cześć!

mam kapkę mieszane odczucia – początek bardzo mi się podobał, masz fajny styl pisania, lekki ale hmm “ładny” jeżeli mogę to tak określić. Dobrze zbudowałeś klimat, opisy Polski i Polaków, jako zachodniej guberni Imperium Rosyjskiego: cudne. Bardzo zainteresował mnie ten wątek i szkoda, że nie pociągnąłeś go dalej. 

Dalszą część ciężko mi ocenić: nie znam zupełnie szachów, nie potrafię grać. Rozumiem zamysł i o ile na początku dobrze mi się to czytało, to szybko zaczęłam się męczyć. Opis rozgrywki był dla mnie zbyt długi, nie potrafiłam się wczuć i na tym momencie mocno mnie odrzuciło. Niemniej, to chyba kwestia już moich subiektywnych preferencji – muszę zajrzeć w inne Twoje opowiadania, bo piszesz fajnie, ale tutaj po prostu nie moja tematyka. 

 

Cześć!

Bardzo mi miło, że odpowiada Ci mój styl pisania – we właściwym czasie postaram się go dalej rozwijać. Budowa klimatu mogła być dla mnie łatwiejsza, ponieważ miałem sporo do czynienia z literaturą owego czasu i dało się tym trochę nasiąknąć, ale zauważyłem, że mimo to trudno się odtwarza drobne realia życia codziennego – chociażby funkcjonowanie dworców. Samemu się zazwyczaj nie wie takich rzeczy, a odpowiednie źródła trudno znaleźć.

Co do szachów – był tutaj ambitny zamysł opisania profesjonalnej rozgrywki tak, aby zachwycić i wciągnąć nawet osobę zupełnie obcą tej dziedzinie. Zdawałem sobie od początku sprawę z tego, że trudno to będzie zrealizować – i być może nie mam jeszcze tak sprawnego pióra, aby naprawdę intrygująco pisać o tym, co danego odbiorcy dotychczas wcale nie interesowało. Dziękuję więc za Twoją opinię, bo niewątpliwie warto było ją poznać, a z czasem na pewno będę się starał pisać coraz lepiej.

Cześć!

 

Z polotem opisałeś pojedynek szachowy. Można poczuć te emocje. Banalna z pozoru podróż młodego dyplomaty zostaje solidnie ufantastyczniona. Bardzo pomysłowo wybrałeś scenę – pociąg – na której spotykają się ludzi (i nie tylko) z różnych światów. A w tle festiwal piosenki. Zacnie to wyszło ???? Niby niewinnie się to zaczyna, dworzec, przedział… Ale akcja szybko się rozkręca.

Śmiała się, tym razem mroźniej. To już był śmiech carycy pędzącej swego faworyta pod batogiem dookoła Kremla:

I to też bardzo zacnie wyszło.

Niezły realizm magiczny, emocje pojedynku z nieznanym przeciwnikiem i remis, z którego mistrz jest zadowolony. Bardzo dobry tekst imho.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

 

Cieszę się, że odpowiada Ci mój opis pojedynku szachowego – starałem się podać to w taki sposób, aby uwidocznić głębię i piękno gry, zamysł chyba powiódł się w pewnym stopniu, choć bez wątpienia mogłoby być lepiej. Co do wyboru sceny, miał potencjał, ale słusznie zwracano uwagę – wyżej w komentarzach – że okazał się nieco pustawym tłem, zabrakło wyraźnych związków miejsca osadzenia akcji z rozwojem fabuły.

I to też bardzo zacnie wyszło.

Nawet się spodziewałem, że wychwycisz.

remis, z którego mistrz jest zadowolony.

Myślę, że zależało mu na zwycięstwie, zwłaszcza że chwilami wydawało się ono całkiem bliskie, ale na pewno jest zadowolony, że uratował skórę, szczególnie odkąd zorientował się w tożsamości przeciwniczki.

 

Pozdrawiam!

Czytałem z przyjemnością, może rozegram kiedyś na szachownicy, choć szachista ze mnie żaden. Czy partia jest wzorowana na prawdziwych partiach Capablanki (lub Casablanki, najwyraźniej, sądząc z komentarzy)? Niewiele jest interakcji między bohaterami w trakcie samej partii. Ma to swój urok, ale nie wiem czy nie brakuje mi trochę wykorzystania tej okazji.

 

Twist złapałem w najlepszym momencie – na koniec. Datę ustaliłem sobie od razu – zboczenie zawodowe. Moim zdaniem gra i trąbi.

Jestem nikim, będę nikim.

Jako fan królewskiej gry przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem. Pojedynek Capy ze śmiercią opisałeś bardzo obrazowo. “Czarny monarcha” – bardzo lubię to określenie (czyżby zaczerpnięte od pewnego Macieja?). ;-) Momentami było trochę za patetycznie, ale całościowo super, tym bardziej że szachy to dość niszowa rozrywka (sport). Trochę w tym względzie namieszał Netflix ze swoim gambitem, ale każdy utwór z szachami w tle (lub jak u Ciebie na pierwszym planie) z miejsca wzbudza moje zaciekawienie. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Proszę, proszę, jak miło – nie spodziewałem się po takim czasie dwóch nowych komentarzy naraz!

 

Spitygniewie, rozgrywka jest w pewnym sensie wzorowana na prawdziwych partiach Capablanki, ale nie na zasadzie kopiowania. Próbowałem raczej, znając jego styl, wyobrazić sobie, jak mógłby zareagować, gdyby nadprzyrodzony przeciwnik zaatakował mu obronę Caro-Kann sposobem dużo nowocześniejszym od znanych w tamtym okresie. Oczywiście posłużyłem się wsparciem komputerowym, aby poziom gry był godny uwagi. Jeżeli rzeczywiście spróbujesz to rozegrać, zobaczysz, że nie ma tutaj efekciarskich kombinacji, wielkich niespodzianek na planszy, tylko chłodna pozycyjna logika – tak właśnie grał Capablanca, gdy mu trochę zależało na wyniku.

Co do interakcji między bohaterami, jest właściwie nie do pomyślenia, aby profesjonalny szachista zaczepiał partnera podczas gry. Chociaż masz rację w ogólniejszym sensie – zdałem już sobie sprawę, dzięki poprzednim komentarzom, że w tym opowiadaniu faktycznie nie wykorzystuję potencjału postaci i scenerii, którą udało mi się naszkicować. Datę rzeczywiście można ustalić dosyć wcześnie (”w poruszeniu robotniczym przed ośmiu laty”), a w dobrym przybliżeniu nawet bardzo wcześnie, jeżeli ktoś przypadkiem pamięta historyczną demografię Warszawy. Cieszę się, że poza tym gra i trąbi jak czerkieska kapela na Placu Saskim!

 

FilipieWiju, tak to już bywa, że szachistę zawsze przyciągnie opowiadanie szachowe, górołaza opowiadanie górskie, ślimaka wzmianka o ślimakach… zresztą mniejsza o to. Na pewno miła jest tutaj różnorodność, dzięki której każdy ma duże szanse raz na jakiś czas natknąć się na wykorzystanie w fantastyce wątków, które go rzeczywiście interesują. Może Ty też kiedyś spróbujesz popełnić coś o szachach? “Czarnego monarchy” znikąd nie zaczerpnąłem, przynajmniej nie na poziomie świadomym. Starałem się unikać odchyleń patetycznych, ale przy tego rodzaju opisie partii, zachowującym się w całości trochę jak porównanie homeryckie, mogło to być stąpanie po cienkim lodzie. Co do Netflixa, serial jaki jest, taki jest, ale chyba dobrze, że zwiększył zainteresowanie dyscypliną – może jakieś talenty się dzięki temu nie zmarnują. Ściskam po kolei wszystkie odnóża.

 

I pozdrawiam Was obu bardzo serdecznie!

Ślimaku Zagłady!

 

Dobry masz pomysł. Być może kiedyś uda mi się popełnić jakiś tekst o szachach, aczkolwiek pewnie stanowiłyby w nim tło, a nie jak u Ciebie główny motyw, bo najlepsza koncepcja pożenienia szachów z fantastyką została już przez Ciebie wykorzystana. ;-)

 

„Gambit Królowej” uważam zaś za udany serial. Choć to oczywiście taka sobie bajeczka. Jest jednak klimatyczny i dużo w nim doskonale zaprezentowanych partii (a często serial jest w założeniu o czymś, czego później jak na lekarstwo). Konsultacje Kasparova zrobiły swoje i sporą przyjemność sprawiły mi późniejsze omówienia partii pokazanych w Gambicie (na czele z arcydziełem mojego ulubieńca Nieżmietdinowa). 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Odrobinę mi chyba pochlebiasz… nie wierzę, aby udało mi się natrafić na najlepszą możliwą koncepcję. Zresztą sam motyw jest już nieźle znany, wypolerowałem go raczej poprzez podłożenie malowniczej scenerii i naprawdę porządnej partii (bardzo nie lubię, gdy Śmierć lub inna nadnaturalna, potężna postać podstawia figury na lewo i prawo).

 

Względem “Gambitu”, odczucia mam w pewnej mierze podobne. Gdyby jednak w na pozór poważnym filmie czy serialu pokazano – powiedzmy – “profesjonalnego” tenisistę, który – zamiast trenować – połowę czasu zatacza się dziabnięty jak Heinkel He-111 po spotkaniu Jana Zumbacha i zwiduje mu się kort na suficie, a mimo to wszystkich ogrywa, producent z całym towarzystwem zostałby po prostu wyśmiany. Trochę przykre, że takie potraktowanie szachów uchodzi na sucho. Z drugiej strony, jak już gdzieś wspominałem, to chyba mimo wszystko najbardziej wiarygodne przedstawienie królewskiej gry w sztuce głównego nurtu od czasów Obrony Łużyna, więc i tak trudno narzekać.

 

Nieżmietdinow… nie zaprzeczam, jestem pod wrażeniem, jak potrafił w paru ruchach zrobić ze spójnej, logicznej pozycji coś na kształt wołoskiego spędu bydła, ale osobiście chyba poszukuję w pięknie szachów trochę czego innego. Imponują mi przede wszystkim partie, w których plan został obmyślony i zrealizowany od początku do końca, gracze starali się udowodnić słuszność swoich koncepcji pozycyjnych. Można to pewnie odgadnąć choćby na podstawie przebiegu partii, którą przygotowałem i umieściłem w tym opowiadaniu.

Motyw jest oczywiście znany, ale trudno wymyślić coś równie dobrego, co pozwoliłoby szachom zaistnieć na pierwszym planie. Oczywiście głównym bohaterem może być po prostu szachista, z którym wiążą się jakieś elementy fantastyczne. Potencjał jest.

 

Kończąc zaś wątek szachistów realnych, to widzę, że mamy odmienne preferencje, ale to też pokazuje, jak wspaniała jest to gra. Można odnaleźć piękno w totalnym chaosie, który ogarnia jedynie umysł szaleńca (lub czarodzieja), takiego jak Nieżmietdinow czy co lepsze Tal albo w wyrachowanej grze pozycyjnej, o które Ty wspominasz i której mistrzem był Capablanca.

 

Pozdrawiam!

 

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Można różnie kombinować, podstawiać elementy fantastyczne w rozmaitych rozumieniach i wariantach. Bierki szachowe obdarzone świadomością, własnymi chęciami i dążeniami? Starożytne Indie lub Persja, bóstwo lub inna istota mitologiczna pokazująca ludziom szachy, związane z tym poruszenie i emocje? Jest tu jeszcze pole do działania.

 

A co do odmiennych preferencji – nie wątpię, że Twoje są powszechniejsze w świecie szachowym.

Pozdrawiam nawzajem!

 

 

Jeszcze do Spitygniewa (jakoś wcześniej przeoczyłem ten wątek): mistrz świata zdecydowanie nazywał się Capablanca (”biały przylądek”), ale korektory automatyczne uparcie poprawiają na Casablanca (”biały dom”). Najwyraźniej afrykańską metropolię mają w bazie danych, a szachistę już niekoniecznie.

Szanuję szachy i lubię. Opowiadanie bardzo mi się podoba. Opisy kolejnych fragmentów partii i podanie jej zapisu mogą zachęcić nie grających do rozpoczęcia przygody z szachami. Udany pomysł. Przeczytałem z przyjemnością . Dzięki :)

To wspaniale, że Ci się spodobało. Między innymi taki był zamysł, aby spróbować pokazać osobom niezaznajomionym z szachami ich piękno i subtelność, ale to trudne w realizacji. Z komentarzy wynikałoby, że najwięcej przyjemności z lektury mieli jednak amatorzy szachów, co mnie zresztą szczególnie nie zaskakuje.

 

Cześć! Ciebie jeszcze nie posypywałam solą? :)

 która wywierała osobliwie silne wrażenie

Hmmm. Może mam alergię, ale "silne"?

 powierzonej funkcji dyplomatycznej

Hmmm.

 że jego wiedza o specyfice zachodnich prowincji Imperium Rosyjskiego jest niewystarczająca

Niby dyplomata, i niby świat równoległy (?), ale ciut telewizyjne to.

 terror indywidualny

I stomatologia wychowawcza :)

 zaledwie wystarczył

Przestawiłabym.

 Może to nie był taki prawdziwy moment, tylko raczej dłuższa chwila.

A to chwila jest dłuższa od momentu?

 Musiała wejść bardzo lekko

Hmmm.

 orientalną sugestię

A nie: sugestię Orientu?

 Nie oszacowałby jej na dwadzieścia lat

Nie oceniłby. Arbitrariness of the sign.

 starszej osoby z wieloma doświadczeniami

Z bogatym doświadczeniem, albo po wielu przejściach.

 akcent go tym razem przerósł

Przestawiłabym: tym razem akcent go przerósł.

 Mieszała rosyjskie frazy do francuszczyzny jak zarazę do wina

Niespójna metafora. Czy można wmieszać do wina zarazę?

 dialog postępował naprzód

A można postępować w tył?

 Wybieram się sprawdzić stan interesów w różnych ośrodkach.

Hmmmm.

 zdziwił się i zastanowił

Hmm.

 właściwie nie wywiera wpływu na działania

Hmmmmmmmmm.

 zza ściany – z wagonu drugiej klasy

A nie z przedziału aby? Bo z wagonu do wagonu chyba słabo słychać. Ponadto: https://www.youtube.com/watch?v=bC5QXvUe2dw :P

 mgliście kojarzę z lektur

Skok tonu.

 brak dbałości o swoją całość cielesną

Dziwnie to brzmi. Niby dama przemawia w języku, który nie do końca zna, ale i tak.

 ale to też urocze

A co właściwie jest urocze, bo nie zrozumiałam?

 Uśmiechnął się bez uchylania ust

Hmmmmmmmmmmm.

 Rozstawił pozycję początkową

Tak się mówi? Bo ja o szachach mam niewielkie pojęcie, a frazy nie znam.

 przy moim poziomie gry żadne z nas nie zaczerpnie z tego nauki ani rozrywki

Skromność swoją drogą, ale trochę niezgrabne to zdanie. Obcy język, czy przypadek?

 sięgając do fryzury

A to, to już w ogóle dziwne.

 żyłka hazardzisty była już podrażniona

Hmm. Tak swoją drogą, to nie miałeś na to miejsca, ale oszuści zwykle dają pacjentowi wygrać kilka partii, żeby stracił czujność.

 Śmiała się, tym razem mroźniej

Hmmmm.

 Nie zdarzyło mu się dotychczas coś podobnego przed grą

Hmm.

 Nie myślał jednak cofnąć raz danego słowa, niczym ruchu wykonanego na planszy.

Ciut to niejednoznaczne.

 Proszę zaczynać, dziecko – i obrócił szachownicę białymi bierkami w jej stronę.

Proszę zaczynać, dziecko. – I obrócił szachownicę białymi w jej stronę. Oooj, ktoś tu się wpakował…

 zewnętrzne zdarzenia i bodźce traciły dlań rację bytu

A co to jest "racja bytu", proszę pana Brzuchonoga, hmm? Bliżej byś był, gdyby Jose zawiesił ich istnienie.

 Wygra ten, kto obmyśli strategię niedostrzegalną dla przeciwnika, aby przerosnąć i obezwładnić jego zamiary.

Niezbyt to szykowne.

 szacunek i dbałość o najmniejszych. Pion może być z pozoru słabą bierką, ale to umiejętność zawiadywania pionami i utrzymywania ich przy życiu rozstrzyga o wyniku większości partii

Ładnie pokazujesz osobowość i poglądy bohatera. Ludzie, widzicie? Tak to się robi.

 na jakich obszarach nie może się odbyć żadna znacząca akcja

Raczej: których. I – hmm.

 wielu koneserów uważa je za najsilniejsze

Raczej jednak: najmocniejsze.

 prędko przeważyć partię swoim głębszym zrozumieniem i precyzją obliczeń

…?

 drgnęło w nim jakieś ostrzeżenie

Nie ma takiej części ciała :P

 szykując szeregi w ciasną strukturę defensywną

Fonetycznie dziwne, a i gramatycznie nie wiem, co z tym zrobić.

 zareagowała najbardziej pryncypialnie

Czemu "najbardziej" to raz. Dwa: https://sjp.pwn.pl/szukaj/pryncypialnie.html ?

 najprędsze

Sama nie wiem. Błąd to to nie jest, ale kojarzy się trochę z "naprędce"… hmm.

 przewaga przestrzeni nie jest wszystkim

Żargon? Bo jeśli nie, to nie wiem, co.

 drobne ruchy

Żargon?

 Nie mógł być pewien

A kto może?

 obie ginące bierki mają podobną siłę

Dwie ginące bierki, jeśli już musisz mieć liczebnik. Ale nie musisz. "Obie" nie ma zastosowania w porównywaniu, można powiedzieć, że obaj ułani mieli szable z grawerunkiem, ale jeśli byli podobnego wzrostu, to dwaj – albo wcale.

 poprawił swoją komunikację

Żargon? Sporo go w tej scenie, ale jest dynamiczna i nieźle poprowadzona, i wciąga zupełnego laika, przynajmniej jak dotąd.

 dewastujący ogień

Hmm.

 Przez niejaki czas

Hmm.

 bez kłopotu pozwoli sobie na odnajęcie dobrze podpiwniczonego domku na względnym odludziu

… przepraszam bardzo, czy on chce ją zrobić swoją kochanką, czy może zamordować ciemną nocą? O co chodzi?

 tu przypomniał sobie pewne wcześniejsze podejrzenia

Przez moment nie wiedziałam, o co chodzi, ale mnie olśniło. Carewna. Oczywiście. Chociaż… czy carewnie pozwalaliby na samotne podróże? Czy ochrona siedzi pochowana w innych przedziałach? A może jednak agentka?

 takiej idei wszelkie szanse powodzenia

Może jednak planowi?

jakby mogła przejrzeć jego intencje

Mogła – czy już zdołała?

 masywnym zgrupowaniem sił

Paskudny anglicyzm. https://sjp.pwn.pl/szukaj/masywny.html

 Wczesna, krytyczna decyzja, która zapewne zdeterminuje dalszy obraz walki.

Nieładne, telewizyjne zdanie z anglicyzmami. "Krytyczna" to ja jestem.

ale właśnie tam uznał wsparcie za potrzebniejsze

Hmm.

 dzięki większej dostępnej przestrzeni

Hmmmm.

 wieloletnim już doświadczeniem

"Już" zbędne.

 jest w stanie wyprowadzić przeciw niemu rozstrzygający atak

Ot, gieroj szachownicy :) Nie, nie, żartuję sobie, ale ta pycha bohatera aż się prosi o przekłucie balonika szpileczką. W zasadzie wiem, że Jose przegra, już od początku rozgrywki. Nie jest to wada.

 sprowokować wrażą piechotę do dalszego marszu naprzód, podważając ją skrajnym pionem

Mieszana metafora, nawet jeśli to żargon.

 z raczej odległymi perspektywami użyteczności

Niezbyt to ładne.

krytyczną kolumną

Anglicyzm!

 dosyć dojmująco

Nie osłabiaj mocnych słów, to daje wrażenie niepewności ze strony autora.

 sięgnęła po bierkę takim gestem, jak gdyby miała związane ręce

Czyli jakim?

 hetmana, będącego niczym wieża i goniec zarazem

Hmmmm.

 dwudziestu pięciu posunięciach wykonanych z obu stron

Hmmmm.

 uzyskał przewagę bliską dominacji

Hmm.

 sprawnie policzył, że potrafi

A co mają do tego liczby?

 pozostał przywiązany do blokowania piona

Hmm.

 popadła w dłuższy namysł

Hmmmm.

 dziewczyna to także dostrzeże

Szyk: dziewczyna także to dostrzeże. Ale… no, nie wiem.

 Myślała pewien czas

Hmmmm.

 została tam rozbita i osłabiona, podczas gdy wreszcie zdobył

No, nie wiem.

zapewniał wyraźną rekompensatę

Żargon?

 Potrzebuję, aby w każdym tonie pobrzmiewał i sentymentalny żal, i groza śmierci.

Hmmmm.

 Powinnam chyba się domyślić, że można odgadnąć moją tożsamość.

… przedstawiła się przecież… *rumieńczyk* Ale zaraz. Zaraz, zaraz. Czy Ty mnie właśnie wciągnąłeś w stare, ograne szachy ze śmiercią? Ożeż…

 

 

 Jeszcze co najmniej przez długie dekady nikt nie osiągnie takiego poziomu gry.

Dlaczego? I skąd on to wie?

 Może warto sprawdzić, czy ten nawiedzony śpiewak też umie grać w szachy

A co to za jeden, Piłsudzki? :)

 

 

A jednak podręcznik szachisty może trzymać w napięciu. Bo każdy ruch (na planszy) opatrujesz wyjaśnieniami, a mimo to wciąga sama gra, niezależnie od stawki. Myślałam, jak już wiesz, o nieco bardziej ziemskiej przeciwniczce i świecie równoległym, bo szachy ze śmiercią, jako się rzekło, to motyw nieco wytarty i nie posądzałam Cię o jego wykorzystanie. Tym bardziej podziwiam zmyłkę godną mistrza :)

Ale też – trochę to epizod. Jakby pierwszy rozdział powieści o dziejach młodego dyplomaty. Ładnie zarysowałeś jego charakter, pozwoliłeś mu tym razem przeżyć pojedynek, a w zakończeniu wskazałeś, że to pierwszy dzień reszty jego życia. To gdzie to życie? :)

 wyszło na to, że to opowiadanie mogło się rozgrywać gdziekolwiek i kiedykolwiek

Noo, bez przesady, dekoracje też stanowią część opowiadania.

 rozwinąć i wzbogacić, podstawiając zamiast jakiegoś przypadkowego delikwenta drżącego o swój los i rozgrywki pełnej błędów – może najwybitniejszego szachistę w historii, pewnego siebie do granic zarozumiałości, i partię również najwyższej klasy.

Jasne, tylko czy w walce ze śmiercią chodzi o samą walkę? Chociaż może i panna Muerte chciałaby czasem zażyć rozrywki ;)

 czytelne, żartobliwe nawiązanie do oświeceniowej koncepcji Wszechświata jako “maszyny wprawionej w ruch”

Mnie zmyliło w inną stronę – pomyślałam, że to alternatywny dwudziesty, może i dwudziesty pierwszy wiek. A koncepcję deistyczną przecież znam.

 Są również liczne wzmianki, że gra lepiej, niż byłoby to możliwe dla człowieka.

Tak, ale zauważ, że to myśli sobie facet uważający się za najlepszego szachistę wszechczasów – a ona go może nawet nie ogrywa, ale dotrzymuje mu pola.

 Rok 1913. Za chwilę I WŚ, ludobójstwo Ormian, potem pandemia grypy… Na pewno zabrakło jej przy tym czasu na grę w szachy.

Na pewno. Ale datę dajesz dopiero na końcu. Samo stwierdzenie, że śmierć będzie miała dużo pracy, jest złowróżbne, ale co dokładnie wróży – tego wiedzieć nie możemy bez kontekstu.

 miałabym wątpliwości z uwagi na althistorię, bo wtedy nigdy nie wiem, na ile jest zmieniona

O, właśnie.

 Bierki mające własne myśli, uczucia, dążenia?

Było i coś takiego :)

 to nie do końca zjawisko “atmosferyczne”

W czasach greckich za takie je uważano :) ot, ciekawostka.

 Babilończycy i Egipcjanie wykształcili modele matematyczne, które pozwalały im przewidywać najważniejsze zjawiska astronomiczne

Poprawka: Babilończycy i Egipcjanie zgromadzili ho-ho i jeszcze ciut obserwacji, ale ich metody przewidywania były raczej empiryczne albo liczbowe (przypomina mi się przedmiot z Politechniki zatytułowany "Metody numeryczne", jak się tego wszyscy bali! I jak niepotrzebnie!). Czyli nie zastanawiali się, dlaczego występuje zależność. Wystarczyło im, że występuje.

 Bez wątpienia jest to jedno z tych opowiadań, które lepiej prezentują się w lekturze niż “na papierze” (kiedy próbujemy analizować z czego dany tekst się składa i co, w teorii, może zaoferować czytelnikom).

Tak. Czyż to nie piękne zjawisko? Uciera nam nosa jak Tanatia Jose, co nierzadko bywa z pożytkiem dla tego drugiego.

 Datę rzeczywiście można ustalić dosyć wcześnie (”w poruszeniu robotniczym przed ośmiu laty”)

Historia alternatywna…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć! Ciebie jeszcze nie posypywałam solą? :)

Chyba nie, ale bardzo mi miło! *sroży czułki i przygotowuje się psychicznie do udzielenia wyczerpujących odpowiedzi*

 która wywierała osobliwie silne wrażenie

Hmmm. Może mam alergię, ale "silne"?

W zasadzie może być “duże”: przyznaję, że można to odczytać jako uchybienie stylistyczne podobne do “ciężko powiedzieć”, choć drobniejsze.

 powierzonej funkcji dyplomatycznej

Hmmm.

Umówmy się (na resztę odpowiedzi), że “hmmm” będę rozumiał jako “coś mi nie odpowiada w tym zdaniu, ale albo nie umiem sprecyzować, co, albo pozostawiam to jako ćwiczenie dla czytelnika”, przy czym większa liczba m oznacza większe natężenie wątpliwości. Do objęcia powierzonej funkcji dyplomatycznej?

 że jego wiedza o specyfice zachodnich prowincji Imperium Rosyjskiego jest niewystarczająca

Niby dyplomata, i niby świat równoległy (?), ale ciut telewizyjne to.

Że brakuje mu wiedzy o specyfice zachodniej części Imperium Rosyjskiego? Zależałoby mi, aby zachować specyfikę – celem zaznaczenia, że zdaje sobie sprawę z tego, iż zrozumienie kultury ziem etnicznie polskich to co innego niż kwestia ogólnorosyjska, tylko się nie bardzo przygotował akurat pod tym kątem.

 terror indywidualny

I stomatologia wychowawcza :)

Na pewno się trafiała, ale chyba nie w takim stopniu, aby awansować do rangi “głównych plag trapiących ludność”.

 zaledwie wystarczył

Przestawiłabym.

Mocno zmieniłabyś sens: “zaledwie wystarczył” sugeruje kontekst “chciałem zrobić tylko to i bałem się, że mi zabraknie czasu”, gdy “wystarczył zaledwie” prowadzi raczej do “chciałem zrobić masę innych rzeczy, ale zdążyłem tylko tyle”. Pierwszy zwrot zdaje mi się dużo lepiej pasować do okoliczności przesiadki kolejowej.

 Może to nie był taki prawdziwy moment, tylko raczej dłuższa chwila.

A to chwila jest dłuższa od momentu?

Może tak to odbieram, ale poparcia w słownikach nie znajduję. Tylko raczej krótka drzemka?

 Musiała wejść bardzo lekko

Hmmm.

Rzeczywiście niezręczne sformułowanie. Ostrożnie.

 orientalną sugestię

A nie: sugestię Orientu?

Lepiej!

 Nie oszacowałby jej na dwadzieścia lat

Nie oceniłby. Arbitrariness of the sign.

Co tutaj ma do rzeczy brak związku pomiędzy formą a treścią znaku? Wartości wyrażane liczbami można szacować.

 starszej osoby z wieloma doświadczeniami

Z bogatym doświadczeniem, albo po wielu przejściach.

Pierwsza propozycja wydaje się bardzo zadowalająca.

 akcent go tym razem przerósł

Przestawiłabym: tym razem akcent go przerósł.

Pewnie, mogę przestawić. Chyba brzmi rzeczywiście lepiej.

 Mieszała rosyjskie frazy do francuszczyzny jak zarazę do wina

Niespójna metafora. Czy można wmieszać do wina zarazę?

Zarodniki lub toksyny drobnoustrojów (synekdocha totum pro parte)? Zresztą chyba wiesz, do jakiego dzieła literackiego tutaj nawiązuję?

 dialog postępował naprzód

A można postępować w tył?

Spotykałem się z taką frazą wielokrotnie, ale rzeczywiście ociera się o pleonazm. Kto wie, czy nie jest to zatarta kalka z niemieckiego (fortschreiten). Czy dialog szedł naprzód nie zabrzmi tu zbyt prymitywnie?

 Wybieram się sprawdzić stan interesów w różnych ośrodkach.

Hmmmm.

Przecież ona tu daje rozmyślnie mglistą i nic nieznaczącą odpowiedź. W różnych miastach wydawałoby się zręczniejsze?

 zdziwił się i zastanowił

Hmm.

Zdziwił się, a po chwili zastanowienia zaczął coś niejasno podejrzewać – chyba będzie lepiej.

 właściwie nie wywiera wpływu na działania

Hmmmmmmmmm.

Poprawię do postaci poza tym mało co go obchodzi.

 zza ściany – z wagonu drugiej klasy

A nie z przedziału aby? Bo z wagonu do wagonu chyba słabo słychać.

Zdecydowanie wyobrażałem sobie przedział, kiedy to formułowałem – nie mam pojęcia, czemu napisałem “wagon”.

 mgliście kojarzę z lektur

Skok tonu.

Pamiętam z książek?

 brak dbałości o swoją całość cielesną

Dziwnie to brzmi. Niby dama przemawia w języku, który nie do końca zna, ale i tak.

Spotkałem się kiedyś z taką frazą i wydała mi się warta wykorzystania. Rozumiem, że nie każdemu w pełni przypadnie do gustu.

 ale to też urocze

A co właściwie jest urocze, bo nie zrozumiałam?

Mogę napisać oględniej: ale w zasadzie nie mam nic przeciwko.

 Uśmiechnął się bez uchylania ust

Hmmmmmmmmmmm.

Mimo szczerej chęci nie dojdę samodzielnie, co jest nie w porządku z tym sformułowaniem.

 Rozstawił pozycję początkową

Tak się mówi? Bo ja o szachach mam niewielkie pojęcie, a frazy nie znam.

Raczej się ją ustawia, muszę poprawić.

 przy moim poziomie gry żadne z nas nie zaczerpnie z tego nauki ani rozrywki

Skromność swoją drogą, ale trochę niezgrabne to zdanie. Obcy język, czy przypadek?

Raczej przypadek. Dostrzegam tę niezgrabność… Prawie wszędzie tam, gdzie przy redakcji wahałem się i przez dłuższą chwilę dobierałem słowa, natychmiast sygnalizujesz, że wciąż nie jest dobrze. Przy moim poziomie gry rzadko miewa się ochotę na partie z amatorami – lepiej? A może właśnie gorzej?

 sięgając do fryzury

A to, to już w ogóle dziwne.

Zdaje się, że można wyciąć bez szkody dla sensu zdania.

 żyłka hazardzisty była już podrażniona

Hmm. Tak swoją drogą, to nie miałeś na to miejsca, ale oszuści zwykle dają pacjentowi wygrać kilka partii, żeby stracił czujność.

Napiszę zaczynała już pulsować, przynajmniej metaforyczne wyobrażenie żyłki będzie spójne. A w kontekście całego opowiadania widzisz, że nie miała powodu go tak urabiać.

 Śmiała się, tym razem mroźniej

Hmmmm.

Może jakby bardziej złowieszczo?

 Nie zdarzyło mu się dotychczas coś podobnego przed grą

Hmm.

Nagromadzenie zwrotów nieodnoszących się do niczego konkretnego? Może po prostu: nie miewał dotąd takich zawahań przed grą?

 Nie myślał jednak cofnąć raz danego słowa, niczym ruchu wykonanego na planszy.

Ciut to niejednoznaczne.

W rzeczy samej. Jak nie cofa się ruchu.

 Proszę zaczynać, dziecko – i obrócił szachownicę białymi bierkami w jej stronę.

Proszę zaczynać, dziecko. – I obrócił szachownicę białymi w jej stronę. Oooj, ktoś tu się wpakował…

To zapewne ostatnia z moich istotnych ortograficznych pięt achillesowych. Bardzo dobrze znam regułę, ale z jakiegoś powodu najczęściej nie zauważam przypadków jej naruszenia – ani w cudzych tekstach, ani w swoich. Obiecuję, że następnym razem będzie lepiej.

 zewnętrzne zdarzenia i bodźce traciły dlań rację bytu

A co to jest "racja bytu", proszę pana Brzuchonoga, hmm? Bliżej byś był, gdyby Jose zawiesił ich istnienie.

Bodaj jeszcze nikt tak się do mnie nie zwrócił, czuję się bardzo mile połechtany! Wydaje mi się, że “racja bytu” to w tym kontekście znaczenie przyznawane subiektywnie danej rzeczy w stosunku do jej braku. Przeczuwam jednak, że Twoje zastrzeżenie dotyczy tego, iż ta utarta fraza zawiera słowo “byt” w odniesieniu do koncepcji, która w ściśle filozoficznym sensie (w języku potocznym, jak mniemam, wszystko jedno) powinna być opisywana jako “istnienie”. Chociaż czy na pewno? Czy jest istotna różnica pomiędzy przyznawaniem znaczenia danemu bytowi a jego istnieniu? Moja amatorska wiedza w tym zakresie niewiele wykracza poza to, że istnienie nie jest predykatem. Profesjonalni filozofowie stanowią raczej nikły ułamek odbiorców, ale jeżeli Cię to bardzo razi, oczywiście mogę skorygować.

 Wygra ten, kto obmyśli strategię niedostrzegalną dla przeciwnika, aby przerosnąć i obezwładnić jego zamiary.

Niezbyt to szykowne.

Wygra ten, kto wyprzedzi zamiary przeciwnika dzięki obmyśleniu właściwszej, mniej widocznej strategii?

 szacunek i dbałość o najmniejszych. Pion może być z pozoru słabą bierką, ale to umiejętność zawiadywania pionami i utrzymywania ich przy życiu rozstrzyga o wyniku większości partii

Ładnie pokazujesz osobowość i poglądy bohatera. Ludzie, widzicie? Tak to się robi.

Uważaj, bo mi się skorupa zarumieni. A poważniej – nie zdawało mi się dotychczas, że tutaj jest akurat szczególnie udany fragment opowiadania, więc to także cenna wskazówka.

 na jakich obszarach nie może się odbyć żadna znacząca akcja

Raczej: których. I – hmm.

Tak jest: których. Co tu jeszcze skorygować? Na razie nie mam pomysłu.

 wielu koneserów uważa je za najsilniejsze

Raczej jednak: najmocniejsze.

Bardzo słusznie!

 prędko przeważyć partię swoim głębszym zrozumieniem i precyzją obliczeń

…?

Może tak: szybko rozstrzygnąć partię dzięki swoim umiejętnościom strategicznym i obliczeniowym.

 drgnęło w nim jakieś ostrzeżenie

Nie ma takiej części ciała :P

Prawda. Coś drgnęło w nim ostrzegawczo.

 szykując szeregi w ciasną strukturę defensywną

Fonetycznie dziwne, a i gramatycznie nie wiem, co z tym zrobić.

Po dłuższej chwili namysłu też nie wiem. Brakuje mi lepszej koncepcji na to zdanie. Co byś powiedziała na przystępując do sekwencji defensywnych posunięć?

 zareagowała najbardziej pryncypialnie

Czemu "najbardziej" to raz. Dwa: https://sjp.pwn.pl/szukaj/pryncypialnie.html ?

“Najbardziej”, bo liczba możliwości do wyboru jest ograniczona. “Pryncypialnie” w znaczeniu drugim z SJP PWN: konieczność wczesnego zajmowania centrum pionami była długo postrzegana w świecie szachowym jako dogmat, a i dziś stanowi cenną wytyczną w jakichś 90% przypadków.

 najprędsze

Sama nie wiem. Błąd to to nie jest, ale kojarzy się trochę z "naprędce"… hmm.

Zawsze mogę przekształcić w najszybsze.

 przewaga przestrzeni nie jest wszystkim

Żargon? Bo jeśli nie, to nie wiem, co.

Powiedzmy. Chyba opisałem to dostatecznie malowniczo, aby można było sobie wyobrazić tę przewagę przestrzeni w krajobrazie szachownicy.

 drobne ruchy

Żargon?

A co, mam pisać posunięcia o odległości pomiędzy środkiem pola początkowego a końcowego nieprzekraczającej 2,25 w metryce euklidesowej?

 Nie mógł być pewien

A kto może?

Nie był pewien powinno wystarczyć, choć wydaje się jak gdyby… mniej zobiektywizowane?

 obie ginące bierki mają podobną siłę

Dwie ginące bierki, jeśli już musisz mieć liczebnik. Ale nie musisz. "Obie" nie ma zastosowania w porównywaniu, można powiedzieć, że obaj ułani mieli szable z grawerunkiem, ale jeśli byli podobnego wzrostu, to dwaj – albo wcale.

Bardzo celne spostrzeżenie. Dziękuję za istotną podpowiedź!

 poprawił swoją komunikację

Żargon? Sporo go w tej scenie, ale jest dynamiczna i nieźle poprowadzona, i wciąga zupełnego laika, przynajmniej jak dotąd.

Cieszę się, zależało mi na tym, aby osoba nieobeznana z szachami była w stanie to czytać z przyjemnością.

 dewastujący ogień

Hmm.

Destrukcyjny byłby odpowiedniejszy? A może burzący? Nie jestem pewien.

 Przez niejaki czas

Hmm.

Na razie zmieniłbym na przez pewien czas, choć nie jestem przekonany, czy o to Ci chodziło.

 bez kłopotu pozwoli sobie na odnajęcie dobrze podpiwniczonego domku na względnym odludziu

… przepraszam bardzo, czy on chce ją zrobić swoją kochanką, czy może zamordować ciemną nocą? O co chodzi?

Dziewczyna sama z siebie mu zaoferowała, że w razie przegranej “będzie do niego należeć”. Przyjął stawkę. Co miałby zrobić, zatrudnić ją w ambasadzie przy tłumaczeniu dokumentów na rosyjski za wikt i opierunek?

 tu przypomniał sobie pewne wcześniejsze podejrzenia

Przez moment nie wiedziałam, o co chodzi, ale mnie olśniło. Carewna. Oczywiście. Chociaż… czy carewnie pozwalaliby na samotne podróże? Czy ochrona siedzi pochowana w innych przedziałach? A może jednak agentka?

Nawet mi nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby to tak odczytać, ale to również stanowi ważną wskazówkę na przyszłość!

 takiej idei wszelkie szanse powodzenia

Może jednak planowi?

Rzeczywiście lepiej.

jakby mogła przejrzeć jego intencje

Mogła – czy już zdołała?

Też lepiej.

 masywnym zgrupowaniem sił

Paskudny anglicyzm. https://sjp.pwn.pl/szukaj/masywny.html

Czytam o szachach głównie po angielsku, więc wpuszczenie anglicyzmów nie jest wykluczone, ale tutaj? Według Doroszewskiego masywny “mający mocną, solidną konstrukcję, budowę; duży, ogromny, mocny”, bardzo dobrze pasuje do tego zgrupowania sił.

 Wczesna, krytyczna decyzja, która zapewne zdeterminuje dalszy obraz walki.

Nieładne, telewizyjne zdanie z anglicyzmami. "Krytyczna" to ja jestem.

Tym razem bez wątpliwości. Krytyczna to Ty jesteś, co ogromnie cenię, a decyzja może być ważka i określić dalszy obraz walki.

ale właśnie tam uznał wsparcie za potrzebniejsze

Hmm.

Może tak: ale wsparcie tego odcinka wydało mu się potrzebniejsze? Nie mam przekonania.

 dzięki większej dostępnej przestrzeni

Hmmmm.

Dzięki większej przestrzeni do dyspozycji może brzmieć lepiej.

 wieloletnim już doświadczeniem

"Już" zbędne.

Istotnie.

 jest w stanie wyprowadzić przeciw niemu rozstrzygający atak

Ot, gieroj szachownicy :) Nie, nie, żartuję sobie, ale ta pycha bohatera aż się prosi o przekłucie balonika szpileczką. W zasadzie wiem, że Jose przegra, już od początku rozgrywki. Nie jest to wada.

Nawet zamyślona niespodzianka fabularna – laik łatwo zapomni, że w szachach są trzy rezultaty.

 sprowokować wrażą piechotę do dalszego marszu naprzód, podważając ją skrajnym pionem

Mieszana metafora, nawet jeśli to żargon.

Mógłbym na razie poprawić na pieszka, chyba że trzeba to zdanie zupełnie przepracować.

 z raczej odległymi perspektywami użyteczności

Niezbyt to ładne.

Nie wiem, mnie się podoba. Kwestia gustu czy realne zastrzeżenie stylistyczne?

krytyczną kolumną

Anglicyzm!

Znów mnie masz, muszę się wyzbyć tej odmiany “krytycyzmu”. Kolumna była na przykład problematyczna (słowo kluczowy występuje już nieopodal).

 dosyć dojmująco

Nie osłabiaj mocnych słów, to daje wrażenie niepewności ze strony autora.

Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób, przypuszczałem raczej, że daje to zdrową dawkę ironii w narracji. Cenna porada!

 sięgnęła po bierkę takim gestem, jak gdyby miała związane ręce

Czyli jakim?

Pozostawiam wyobraźni czytelnika, ale raczej łatwo odgadnąć, że sięgnęła obiema rękami, trzymając złączone nadgarstki.

 hetmana, będącego niczym wieża i goniec zarazem

Hmmmm.

Można napisać łączącego w sobie najlepsze cechy wieży i gońca.

 dwudziestu pięciu posunięciach wykonanych z obu stron

Hmmmm.

Tak się mówi. Trudno to inaczej ująć, aby było wiadomo, czy chodzi o dwadzieścia pięć ruchów, czy raczej półruchów.

 uzyskał przewagę bliską dominacji

Hmm.

Uzyskał przewagę, niemalże dominował. Chyba zręczniej?

 sprawnie policzył, że potrafi

A co mają do tego liczby?

Czy obliczył to znacząca poprawa sytuacji?

 pozostał przywiązany do blokowania piona

Hmm.

Prawda, kojarzy się z przywiązaniem emocjonalnym… Utknął, obarczony zadaniem blokowania piona.

 popadła w dłuższy namysł

Hmmmm.

Zwykłe wyrażenie w świecie szachowym, ale poza nim chyba rzeczywiście niespotykane. Pozwoliła sobie na dłuższy namysł, chyba zręczniej.

 dziewczyna to także dostrzeże

Szyk: dziewczyna także to dostrzeże. Ale… no, nie wiem.

Szyk poprawię, poza tym: też nie wiem.

 Myślała pewien czas

Hmmmm.

Można przerobić do postaci przez kilka chwil.

 została tam rozbita i osłabiona, podczas gdy wreszcie zdobył

No, nie wiem.

Jak wycinasz fragment przez połowy zdań podrzędnych, to nic dziwnego, że źle brzmi.

zapewniał wyraźną rekompensatę

Żargon?

Żargon.

 Potrzebuję, aby w każdym tonie pobrzmiewał i sentymentalny żal, i groza śmierci.

Hmmmm.

Masz na myśli zbytnio podniosły styl?

 Powinnam chyba się domyślić, że można odgadnąć moją tożsamość.

… przedstawiła się przecież…

Tylko imieniem, na ogół nie wystarcza do ujawnienia tożsamości. Choć tutaj znaczące…

 Jeszcze co najmniej przez długie dekady nikt nie osiągnie takiego poziomu gry.

Dlaczego? I skąd on to wie?

Jest znacznie lepszy od swoich przeciwników turniejowych i bardzo zadufany w sobie. Sygnalizuję tę arogancję przez cały tekst w kółko, bo zgodna historycznie z charakterem szachisty, na którym wzoruję tę postać.

 Może warto sprawdzić, czy ten nawiedzony śpiewak też umie grać w szachy

A co to za jeden

Nie zastanawiałem się nad konkretną identyfikacją tego jednego.

A jednak podręcznik szachisty może trzymać w napięciu. Bo każdy ruch (na planszy) opatrujesz wyjaśnieniami, a mimo to wciąga sama gra, niezależnie od stawki. Myślałam, jak już wiesz, o nieco bardziej ziemskiej przeciwniczce i świecie równoległym, bo szachy ze śmiercią, jako się rzekło, to motyw nieco wytarty i nie posądzałam Cię o jego wykorzystanie. Tym bardziej podziwiam zmyłkę godną mistrza

Wspominałem już w innych komentarzach, że miałem w zamyśle dopracowanie tego motywu: wzięcie tego, co najlepsze, z dotychczasowych dzieł kultury i uzupełnienie rzeczywiście wartościową materią szachową. Z początku nie zdawałem sobie może sprawy, jak bardzo wytarty jest ten motyw (okazuje się, że ma nawet własną stronę na tvtropes). Pochlebiają mi słowa o zmyłce godnej mistrza, ale obawiam się, że to raczej przypadek przypisywania komu własnych większych umiejętności (nierzadkie i w szachach: dopatruję się drugiego, trzeciego, czwartego dna, a przeciwnik zupełny amator).

Ale też – trochę to epizod. Jakby pierwszy rozdział powieści o dziejach młodego dyplomaty. Ładnie zarysowałeś jego charakter, pozwoliłeś mu tym razem przeżyć pojedynek, a w zakończeniu wskazałeś, że to pierwszy dzień reszty jego życia. To gdzie to życie?

Limit zjadł?… Tak, rozumiem zastrzeżenie. Scenka nie bardzo zamyka się w sobie, nie ma zadowalającego zakończenia. Jeszcze sporo pracy przede mną w tym zakresie, aby następne opowiadania okazały się bardziej satysfakcjonujące.

 

Teraz przepełzam do odpowiadania na uwagi do komentarzy – też na pewno będzie ciekawie…

 wyszło na to, że to opowiadanie mogło się rozgrywać gdziekolwiek i kiedykolwiek

Noo, bez przesady, dekoracje też stanowią część opowiadania.

Miło, że uspokajasz. Przyznasz jednak, że dało się lepiej wyzyskać klimat epoki.

 rozwinąć i wzbogacić, podstawiając zamiast jakiegoś przypadkowego delikwenta drżącego o swój los i rozgrywki pełnej błędów – może najwybitniejszego szachistę w historii, pewnego siebie do granic zarozumiałości, i partię również najwyższej klasy.

Jasne, tylko czy w walce ze śmiercią chodzi o samą walkę? Chociaż może i panna Muerte chciałaby czasem zażyć rozrywki ;)

Może chciałaby, ale jest to pewna słabość fabularna, że gra o najwyższą stawkę pojawia się nagle, nie bardzo wynikając z wcześniej rozwijającej się akcji.

 czytelne, żartobliwe nawiązanie do oświeceniowej koncepcji Wszechświata jako “maszyny wprawionej w ruch”

Mnie zmyliło w inną stronę – pomyślałam, że to alternatywny dwudziesty, może i dwudziesty pierwszy wiek. A koncepcję deistyczną przecież znam.

Dlatego chętnie przyznaję, że tylko wydawało mi się, iż nawiązanie jest czytelne. Z żartobliwością też raczej przeciętnie.

 Są również liczne wzmianki, że gra lepiej, niż byłoby to możliwe dla człowieka.

Tak, ale zauważ, że to myśli sobie facet uważający się za najlepszego szachistę wszechczasów – a ona go może nawet nie ogrywa, ale dotrzymuje mu pola.

Teraz widzę, że czytelnik może potraktować te wzmianki jako zupełnie subiektywne, zwłaszcza jeżeli nie rozpoznaje, na jakiej postaci wzorowany jest główny bohater.

 Rok 1913. Za chwilę I WŚ, ludobójstwo Ormian, potem pandemia grypy… Na pewno zabrakło jej przy tym czasu na grę w szachy.

Na pewno. Ale datę dajesz dopiero na końcu. Samo stwierdzenie, że śmierć będzie miała dużo pracy, jest złowróżbne, ale co dokładnie wróży – tego wiedzieć nie możemy bez kontekstu.

Jeżeli już w tym momencie zorientowałaś się, że mamy do czynienia z osobową Śmiercią, nie potrzebujesz przecież tej niewielkiej dodatkowej wskazówki. Gdybyś przypuszczała, ale nie była pewna, powinna wystarczyć jako potwierdzenie, zwłaszcza kiedy znajdziesz tę datę na końcu.

 miałabym wątpliwości z uwagi na althistorię, bo wtedy nigdy nie wiem, na ile jest zmieniona

O, właśnie.

Ponownie: gdyby dużo pracy w nadchodzącym roku miało być jedyną wskazówką dotyczącą tożsamości Tanatii, rzeczywiście byłoby zbyt wątłe, ale to przecież tylko jedna z wielu.

 Bierki mające własne myśli, uczucia, dążenia?

Było i coś takiego

Nie zetknąłem się chyba, ale wierzę, że prawie wszystko już było.

 to nie do końca zjawisko “atmosferyczne”

W czasach greckich za takie je uważano :) ot, ciekawostka.

To coś jak z etymologią meteorologii?

 Babilończycy i Egipcjanie wykształcili modele matematyczne, które pozwalały im przewidywać najważniejsze zjawiska astronomiczne

Poprawka: Babilończycy i Egipcjanie zgromadzili ho-ho i jeszcze ciut obserwacji, ale ich metody przewidywania były raczej empiryczne albo liczbowe (przypomina mi się przedmiot z Politechniki zatytułowany "Metody numeryczne", jak się tego wszyscy bali! I jak niepotrzebnie!). Czyli nie zastanawiali się, dlaczego występuje zależność. Wystarczyło im, że występuje.

Nie byłem tego pewien. Trudno mi uwierzyć, że człowiek, którego życie nieraz zależało od postawienia właściwej prognozy, nie zastanowiłby się, dlaczego dany wzorzec zachodzi i czy w przyszłości będzie także zachodził. Zgadzam się jednak, że modele liczbowe byłyby słuszniejszym sformułowaniem.

 Bez wątpienia jest to jedno z tych opowiadań, które lepiej prezentują się w lekturze niż “na papierze” (kiedy próbujemy analizować z czego dany tekst się składa i co, w teorii, może zaoferować czytelnikom).

Tak. Czyż to nie piękne zjawisko? Uciera nam nosa jak Tanatia Jose, co nierzadko bywa z pożytkiem dla tego drugiego.

Cieszę się, że napisałem opowiadanie lepsze niż jego składowe techniczne. Teraz trzeba już “tylko” przenieść tę umiejętność na opowiadania z lepszymi składowymi technicznymi…

 Datę rzeczywiście można ustalić dosyć wcześnie (”w poruszeniu robotniczym przed ośmiu laty”)

Historia alternatywna…

Osobiście zwykłem zakładać, że historia świata przedstawionego jest zgodna z naszą w aspektach poprzedzających fabułę lub niezależnych od niej, dopóki nie otrzymam wyraźnych przesłanek świadczących przeciwnie. Przypominam sobie teraz jakieś opowiadanie na poły turbolechickie, w komentarzach pod którym oboje przejawiliśmy takie podejście, a autor nie mógł tego zrozumieć.

 

Zbliża się czas podsumowań. Chciałbym przede wszystkim powiedzieć, że odpowiadanie na Twój komentarz było fascynującą przygodą intelektualną i nie żałuję spędzonych nad nim chwil, choć nie jestem pewien, czy pozwolenie sobie na nie było rozsądne. Tym bardziej podziwiam rozmach i skrupulatność, z jaką potrafisz podejść do tekstu. Przypuszczam, że nawet przy profesjonalnej redakcji w wydawnictwach nie można liczyć na podobne zaangażowanie i szczegółowość uwag. Śliczne GIF-y dołożyły aspektu rozrywkowego, ten ze ślimakiem odrzutowym widzę już trzeci raz, ale nie mam nic przeciwko, aby został

Dokończenie komentarza, bo niestety coś zjada końcówkę, zapewne limit znaków:

 

…aby został moim leitmotivem.

Większość założonych zmian wprowadzę za chwilę. Tam, gdzie wyraziłem większe wątpliwości lub zastrzeżenia, będę czekał na ewentualną kontynuację rozmowy. Wydaje mi się, że wiele wyniosłem z lektury Twoich uwag; nie jestem jeszcze pewien, jak wpłynie to na dalsze losy moich prób pisarskich, czy poczuję się swobodniej, czy raczej będę coraz bardziej uważał na każde słowo, ale doświadczenie na pewno nie przebrzmi bez echa. Mam nadzieję, że jeszcze wiele razy uda nam się podyskutować o różnych opowiadaniach.

Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami,

Ślimak

Ła, pierwszy raz odpowiedź na moją wypowiedź przekroczyła limit znaków ^^ (bo mnie się zdarza XD)

 W zasadzie może być “duże”: przyznaję, że można to odczytać jako uchybienie stylistyczne podobne do “ciężko powiedzieć”, choć drobniejsze.

"Duże" też tutaj nie brzmi, ale nie wiem, co by było lepsze.

 Umówmy się (na resztę odpowiedzi), że “hmmm” będę rozumiał jako “coś mi nie odpowiada w tym zdaniu, ale albo nie umiem sprecyzować, co, albo pozostawiam to jako ćwiczenie dla czytelnika”, przy czym większa liczba m oznacza większe natężenie wątpliwości.

Prawidłowo. To właśnie to oznacza.

 Zależałoby mi, aby zachować specyfikę

No, to może: za mało wie o specyfice?

 Na pewno się trafiała, ale chyba nie w takim stopniu, aby awansować do rangi “głównych plag trapiących ludność”.

Oj, żarcik :)

 Mocno zmieniłabyś sens: “zaledwie wystarczył” sugeruje kontekst “chciałem zrobić tylko to i bałem się, że mi zabraknie czasu”, gdy “wystarczył zaledwie” prowadzi raczej do “chciałem zrobić masę innych rzeczy, ale zdążyłem tylko tyle”.

Hmmm. Może faktycznie…

 Tylko raczej krótka drzemka?

Czemu nie.

 Co tutaj ma do rzeczy brak związku pomiędzy formą a treścią znaku? Wartości wyrażane liczbami można szacować.

Tak, ale szacowalibyśmy wprost wiek spotykanej damy. A z wiekiem tylko w domyśle możemy ją oceniać na x lat. Nie wiem, dlaczego. Arbitrariness of the sign.

 Zarodniki lub toksyny drobnoustrojów (synekdocha totum pro parte)? Zresztą chyba wiesz, do jakiego dzieła literackiego tutaj nawiązuję?

Tak, ale nie samą zarazę. I – muszę przyznać, że nie wiem.

 Czy dialog szedł naprzód nie zabrzmi tu zbyt prymitywnie?

Prymitywnie nie, chociaż nie wiem, czy sama bym tak napisała.

W różnych miastach wydawałoby się zręczniejsze?

Chyba tak.

 Poprawię do postaci poza tym mało co go obchodzi.

Deizm ^^

 Pamiętam z książek?

Lepiej.

 Spotkałem się kiedyś z taką frazą i wydała mi się warta wykorzystania.

Sama w sobie nie jest zła, ale tutaj nie bardzo pasuje.

 Mimo szczerej chęci nie dojdę samodzielnie, co jest nie w porządku z tym sformułowaniem.

Nie widzę tego uśmiechu. Czy on wygląda tak:

czy bardziej tak:

czy jeszcze jakoś inaczej?

 Przy moim poziomie gry rzadko miewa się ochotę na partie z amatorami – lepiej? A może właśnie gorzej?

Lepiej i na pewno uprzejmiej.

 Zdaje się, że można wyciąć bez szkody dla sensu zdania.

Zdecydowanie.

A w kontekście całego opowiadania widzisz, że nie miała powodu go tak urabiać.

Piszę komentarze na bieżąco, więc autor zawsze widzi, kiedy mnie wywiódł na manowce ;)

 Może jakby bardziej złowieszczo?

Może tak.

 Może po prostu: nie miewał dotąd takich zawahań przed grą?

Oj, nie. Co by tu z tym zrobić…

 W rzeczy samej. Jak nie cofa się ruchu.

Idealnie.

 Bodaj jeszcze nikt tak się do mnie nie zwrócił, czuję się bardzo mile połechtany!

heart

 Profesjonalni filozofowie stanowią raczej nikły ułamek odbiorców, ale jeżeli Cię to bardzo razi, oczywiście mogę skorygować.

Trochę razi…

 Wygra ten, kto wyprzedzi zamiary przeciwnika dzięki obmyśleniu właściwszej, mniej widocznej strategii?

Zgrabniej, ale "mniej widoczna strategia"?

 Co tu jeszcze skorygować? Na razie nie mam pomysłu.

Ta "znacząca akcja" jakoś mnie uwiera. Ale co by tu z nią zrobić…

 Może tak: szybko rozstrzygnąć partię dzięki swoim umiejętnościom strategicznym i obliczeniowym.

Lepiej.

 Co byś powiedziała na przystępując do sekwencji defensywnych posunięć?

Trochę lepiej.

 "Pryncypialnie” w znaczeniu drugim z SJP PWN

Nooo…

 Zawsze mogę przekształcić w najszybsze.

Pewnie.

 A co, mam pisać posunięcia o odległości pomiędzy środkiem pola początkowego a końcowego nieprzekraczającej 2,25 w metryce euklidesowej?

:)

 Nie był pewien powinno wystarczyć, choć wydaje się jak gdyby… mniej zobiektywizowane?

To była taka uwaga egzystencjalna na marginesie :)

 Destrukcyjny byłby odpowiedniejszy? A może burzący? Nie jestem pewien.

Bieda w tym, że ja też nie…

 Na razie zmieniłbym na przez pewien czas, choć nie jestem przekonany, czy o to Ci chodziło.

Jest bardziej neutralne, to na pewno.

Co miałby zrobić, zatrudnić ją w ambasadzie przy tłumaczeniu dokumentów na rosyjski za wikt i opierunek?

:)

 Według Doroszewskiego masywny “mający mocną, solidną konstrukcję, budowę; duży, ogromny, mocny”, bardzo dobrze pasuje do tego zgrupowania sił.

No, właśnie nie pasuje. A to dlatego, że słowa mają konotacje, i w różnych językach mogą konotować różnie. W angielskim możesz mieć "massive forces", a nawet "massive blood loss", ale w polszczyźnie masywne są tylko rzeczy materialne: budynki, pomniki, okręty. Już wobec organizmów wahałabym się użyć tego słowa – masywne drzewo to musi być nieledwie Yggdrasill. Masywne zwierzę – płetwal błękitny, a słoń już niekoniecznie. Ale procesy, metafory i tym podobne – zdecydowanie nie.

 decyzja może być ważka i określić dalszy obraz walki.

O, to, to.

 Może tak: ale wsparcie tego odcinka wydało mu się potrzebniejsze?

Lepiej.

 Dzięki większej przestrzeni do dyspozycji może brzmieć lepiej.

Czy ja wiem…

 laik łatwo zapomni, że w szachach są trzy rezultaty

A, tak, złapałeś mnie :)

 Mógłbym na razie poprawić na pieszka, chyba że trzeba to zdanie zupełnie przepracować.

Nie, nie, to metafora jest mieszana – najpierw masz wrażą piechotę, a potem coś podważasz.

 Nie wiem, mnie się podoba. Kwestia gustu czy realne zastrzeżenie stylistyczne?

"Perspektywy użyteczności"?

 Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób, przypuszczałem raczej, że daje to zdrową dawkę ironii w narracji.

Czasami daje. Ale tutaj ironia pasuje jak wół do karety. Przecież toczy się gra o ważną stawkę ;)

 Pozostawiam wyobraźni czytelnika, ale raczej łatwo odgadnąć, że sięgnęła obiema rękami, trzymając złączone nadgarstki.

Niby tak, ale czemu?

 Można napisać łączącego w sobie najlepsze cechy wieży i gońca.

Można.

 Uzyskał przewagę, niemalże dominował. Chyba zręczniej?

Myślę, że tak.

 Czy obliczył to znacząca poprawa sytuacji?

Owszem, bo może być stosowane metaforycznie do wnioskowań w ogóle.

 Utknął, obarczony zadaniem blokowania piona.

Hmm. Lepiej.

 Można przerobić do postaci przez kilka chwil.

Można,

 Jak wycinasz fragment przez połowy zdań podrzędnych, to nic dziwnego, że źle brzmi.

Ha. Czasami złe brzmienie jest wtedy lepiej widoczne, poza tym już wielokrotnie zderzyłam się z tym problemem, co Ty – długość posta jest ograniczona. Więc próbuję skracać. A na tym czasami cierpi czytelność…

 Masz na myśli zbytnio podniosły styl?

W zasadzie, biorąc pod uwagę tożsamość damy, podniosły styl pasuje. Ale "potrzebuję" troszkę z nim nie gra.

 Tylko imieniem, na ogół nie wystarcza do ujawnienia tożsamości.

Po prostu w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak mną zakręciłeś :)

 Sygnalizuję tę arogancję przez cały tekst w kółko, bo zgodna historycznie z charakterem szachisty, na którym wzoruję tę postać.

Prawda, nie jest to skromniś.

 Nie zastanawiałem się nad konkretną identyfikacją tego jednego.

Ale tutaj tak jakby sugerujesz, że nie byle kto on jest.

 okazuje się, że ma nawet własną stronę na tvtropes

Żeby on jeden… wszystko już było napisane, to nie znaczy, że nie można pisać dalej ;)

 dopatruję się drugiego, trzeciego, czwartego dna, a przeciwnik zupełny amator

O tym też mają stronę na TvTropes :)

 Przyznasz jednak, że dało się lepiej wyzyskać klimat epoki.

Dało się. Zrobisz lepsze kiedy indziej? :)

 jest to pewna słabość fabularna, że gra o najwyższą stawkę pojawia się nagle, nie bardzo wynikając z wcześniej rozwijającej się akcji

Owszem.

 Teraz widzę, że czytelnik może potraktować te wzmianki jako zupełnie subiektywne, zwłaszcza jeżeli nie rozpoznaje, na jakiej postaci wzorowany jest główny bohater.

Oczywiście.

 gdyby dużo pracy w nadchodzącym roku miało być jedyną wskazówką dotyczącą tożsamości Tanatii, rzeczywiście byłoby zbyt wątłe, ale to przecież tylko jedna z wielu.

Pewnie.

 To coś jak z etymologią meteorologii?

Tak, Grecy uważali, że świat ponadksiężycowy jest niezmienny, więc wszystkie niewykazujące regularności zjawiska muszą mieć miejsce w atmosferze (choć oni jej tak, oczywiście, nie nazywali).

Trudno mi uwierzyć, że człowiek, którego życie nieraz zależało od postawienia właściwej prognozy, nie zastanowiłby się, dlaczego dany wzorzec zachodzi i czy w przyszłości będzie także zachodził.

Nie wiem nic o psychologii Babilończyków, ale nie ma wskazówek, żeby opracowywali modele teoretyczne.

 Teraz trzeba już “tylko” przenieść tę umiejętność na opowiadania z lepszymi składowymi technicznymi…

Żaden problem… :)

 Osobiście zwykłem zakładać, że historia świata przedstawionego jest zgodna z naszą w aspektach poprzedzających fabułę lub niezależnych od niej, dopóki nie otrzymam wyraźnych przesłanek świadczących przeciwnie.

Ja też, ale kiedy już wiem, że coś jest inaczej, moc moich przekonań słabnie.

 Tym bardziej podziwiam rozmach i skrupulatność, z jaką potrafisz podejść do tekstu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

"Duże" też tutaj nie brzmi, ale nie wiem, co by było lepsze.

Niestety, pomimo dalszego namysłu wciąż nie mam koncepcji.

No, to może: za mało wie o specyfice?

Jakoś mi nazbyt trywialnie brzmi, ale w zasadzie można.

Tak, ale szacowalibyśmy wprost wiek spotykanej damy. A z wiekiem tylko w domyśle możemy ją oceniać na x lat. Nie wiem, dlaczego. Arbitrariness of the sign.

Wciąż nie rozumiem, co dokładnie masz na myśli. Czy chodzi Ci o kontekst (ktoś prosi, abyśmy odgadnęli jej wiek – szacujemy, odgadujemy w myślach sami dla siebie – oceniamy), czy tylko o strukturę gramatyczną (szacujemy wiek jako x lat, oceniamy na x lat)? I skąd bierze się Twoje przekonanie o tym, jeżeli nie wiesz, dlaczego – znajomość uzusu?

Tak, ale nie samą zarazę. I – muszę przyznać, że nie wiem.

Powinno się jednak mieścić w dopuszczalnych granicach wykorzystania synekdochy. Napisałbym tu zapewne “truciznę do wina”, uzyskując czystszą metaforę, gdyby nie skojarzenie z…

Tak to przed laty mścili się Maurowie,

wy chcecie słyszeć o zemście Litwina?

Cóż? jeśli kiedy uiści się w słowie

i przyjdzie mieszać zarazę do wina?…

(Konrad Wallenrod)

Sama w sobie nie jest zła, ale tutaj nie bardzo pasuje.

Trudno mi powiedzieć: szanuję Twoje subiektywne wrażenie, ale mnie pasuje i myślę, że zostawię. Nic nie przypadnie do gustu każdemu możliwemu czytelnikowi.

Nie widzę tego uśmiechu.

Podobniejszy do tego drugiego, ale nie tak skrzywiony. Szczery, ze spojrzeniem wprost na odbiorcę i pracą mięśni okrężnych oczu, tylko bez rozłączania warg.

Piszę komentarze na bieżąco, więc autor zawsze widzi, kiedy mnie wywiódł na manowce

I to dla mnie także zaleta.

Oj, nie. Co by tu z tym zrobić…

Więcej koncepcji niestety nie mam.

Trochę razi…

W takim razie poprawię.

Zgrabniej, ale "mniej widoczna strategia"?

Niezręczny zwrot? Czy mniej przejrzysta wydałoby Ci się właściwsze?

No, właśnie nie pasuje. A to dlatego, że słowa mają konotacje, i w różnych językach mogą konotować różnie. W angielskim możesz mieć "massive forces", a nawet "massive blood loss", ale w polszczyźnie masywne są tylko rzeczy materialne: budynki, pomniki, okręty. Już wobec organizmów wahałabym się użyć tego słowa – masywne drzewo to musi być nieledwie Yggdrasill. Masywne zwierzę – płetwal błękitny, a słoń już niekoniecznie. Ale procesy, metafory i tym podobne – zdecydowanie nie.

Dziękuję za tę wskazówkę. Uświadamiam sobie teraz, że w klasycznej literaturze chyba rzeczywiście nie widziałem słowa “masywny” wykorzystanego w takim znaczeniu. Tylko – co zaproponowałabyś w zamian? Może to słowo zaczyna być używane w takim znaczeniu dlatego, że wypełnia rzeczywistą lukę leksykalną?

Nie, nie, to metafora jest mieszana – najpierw masz wrażą piechotę, a potem coś podważasz.

Słusznie. Ewentualnie mogę szarpać, chyba będzie spójniej.

"Perspektywy użyteczności"?

Prawdopodobieństwo, że coś Ci się przyda (w zadanym okresie).

Czasami daje. Ale tutaj ironia pasuje jak wół do karety. Przecież toczy się gra o ważną stawkę ;)

Jasne.

Niby tak, ale czemu?

Gestykulacja szachisty w tarapatach bywa dziwna.

Owszem, bo może być stosowane metaforycznie do wnioskowań w ogóle.

Zapamiętam sobie na przyszłość.

W zasadzie, biorąc pod uwagę tożsamość damy, podniosły styl pasuje. Ale "potrzebuję" troszkę z nim nie gra.

Przekształcę do postaci zależy mi na tym.

Ale tutaj tak jakby sugerujesz, że nie byle kto on jest.

Jeżeli chcesz go sobie wyobrażać jako Piłsudskiego, nie zabronię. Sequelu raczej nie planowałem.

O tym też mają stronę na TvTropes

A tego chyba nie widziałem. Rzeczywiście trudno uciec z pułapki opisanych schematów…

Dało się. Zrobisz lepsze kiedy indziej?

Żebyś wiedziała. Mam nadzieję, że mi się uda, jeżeli będę pamiętał – między innymi – o Twoich poradach. W istocie zamierzam, po napisaniu następnego opowiadania, uważnie porównać z treścią tej dyskusji.

Tak, Grecy uważali, że świat ponadksiężycowy jest niezmienny, więc wszystkie niewykazujące regularności zjawiska muszą mieć miejsce w atmosferze (choć oni jej tak, oczywiście, nie nazywali).

Nie jest to dla mnie zaskakujące, ale dotychczas nie do końca połączyłem fakty – błyskało mi gdzieś ich przekonanie o niezmienności sfer niebieskich i o wpływie meteorytów na pogodę, ale jakoś nie powiązałem jednego z drugim.

Nie wiem nic o psychologii Babilończyków, ale nie ma wskazówek, żeby opracowywali modele teoretyczne.

To z mojej strony była rzeczywiście czysta spekulacja – raczej próba wyobrażenia sobie konstrukcji postaci babilońskiego matematyka, o którym miałbym pisać opowiadanie, niż jakakolwiek wiedza naukowa.

 

Jak widzisz, wprowadziłem do tekstu znaczną większość zaleconych przez Ciebie korekt i myślę, że wyszedł na tym dodatnio (widzisz? – nie napisałem “raczej dodatnio”, odzwyczajam się od osłabiania przymiotników). Raz jeszcze dziękuję za poświęcony czas i użyteczne porady!

tylko o strukturę gramatyczną (szacujemy wiek jako x lat, oceniamy na x lat)?

O strukturę gramatyczną.

 I skąd bierze się Twoje przekonanie o tym, jeżeli nie wiesz, dlaczego – znajomość uzusu?

Tak jest. Uzus. Z drugiej strony ostatnimi czasy mam wrażenie, że przyleciałam z jakiejś innej planety, na której mówi się inną polszczyzną…

 Napisałbym tu zapewne “truciznę do wina”, uzyskując czystszą metaforę, gdyby nie skojarzenie z…

O, kurczę, jak ja to dawno czytałam! Zapomniałam zupełnie…

 Trudno mi powiedzieć: szanuję Twoje subiektywne wrażenie, ale mnie pasuje i myślę, że zostawię.

Dziękuję i nawzajem :) Tekst Twój, dusza Twoja heart ja tu mogę tylko doradzać.

 Szczery, ze spojrzeniem wprost na odbiorcę i pracą mięśni okrężnych oczu, tylko bez rozłączania warg.

Aha.

 Czy mniej przejrzysta wydałoby Ci się właściwsze?

Tak myślę. Może ciutkę okrągłe, ale na pewno ładniejsze.

Tylko – co zaproponowałabyś w zamian? Może to słowo zaczyna być używane w takim znaczeniu dlatego, że wypełnia rzeczywistą lukę leksykalną?

Nie, myślę, że po prostu jest kalkowane z angielskiego. Może istnieje jakaś luka, ale raczej z winy ludzkiego nieoczytania (ha, ha, sama nie pamiętałam Wallenroda…) Co do synonimów, hmm. "Wielkie" zawsze pasuje, choć może być trochę mdłe. Nie za dobrze się orientuję w militariach, a metafora jest zdecydowanie wojskowa.

 Ewentualnie mogę szarpać, chyba będzie spójniej.

Na przykład.

 Raz jeszcze dziękuję za poświęcony czas i użyteczne porady!

Proszę bardzo i kłaniam się nisko!

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O strukturę gramatyczną. Tak jest. Uzus. Z drugiej strony ostatnimi czasy mam wrażenie, że przyleciałam z jakiejś innej planety, na której mówi się inną polszczyzną…

Zdaje się, że mogłaby mi się spodobać Twoja planeta. Poprawię w takim razie na “oceniłby”.

O, kurczę, jak ja to dawno czytałam! Zapomniałam zupełnie…

Nic nie szkodzi, założę się, że mogłabyś mnie przyłapać na nieznajomości dużo większej liczby klasycznych lektur. Akurat romantyzm mam nieźle opanowany, tylko komu to teraz potrzebne?

Co do synonimów, hmm. "Wielkie" zawsze pasuje, choć może być trochę mdłe. Nie za dobrze się orientuję w militariach, a metafora jest zdecydowanie wojskowa.

W takim razie zaraz napiszę po prostu: zamierzała odpowiedzieć zawczasu, gromadząc większość sił właśnie tam.

Proszę bardzo i kłaniam się nisko!

Odkłaniam się z sugestywnym plaśnięciem! Kto wie, może nadarzy się okazja, aby się kiedyś spotkać w naturze?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie jestem pewien, czy rozumiem, co próbujesz przekazać, ale bardzo ładna scenka, nawet jeśli trochę niepokojąca.

Czemu? River dyga w podzięce. Dialog z tej scenki:

 

RIVER: Doctor, can you sonic me? I need to boost the signal so we can use it as a beacon.

(He does, grudgingly.)

AMY: Ooo, Doctor, you sonicked her.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czemu niepokojąca? Nieco pustynny krajobraz i coś, co przynajmniej na pierwszy rzut oka wygląda na szczątki rozbitego pojazdu. Scenki nie rozpoznałem. W każdym razie dygnięcie bardzo zgrabne.

Pojazd rozbity, owszem, ale to nie jej wina :)

 

(The once sleek spaceship is a burning wreck sticking out of a rock-carved building.)

RIVER: What caused it to crash? Not me.

DOCTOR: Nah, the airlock would've sealed seconds after you blew it. According to the Home Box, the warp engines had a phase shift. No survivors.

RIVER: A phase shift would have to be sabotage. I did warn them.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie umiem grać w szachy, więc w zasadzie wystarczyłoby mi “grali w szachy i był remis”, ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Próbowałem przedstawić rozgrywkę w taki sposób, aby i osoba nieobeznana z szachami mogła się nią zainteresować, jak widać – trudne to zadanie, ale bardzo mi miło, że czytało się przyjemnie!

Nowa Fantastyka