- Opowiadanie: maciekzolnowski - To nie jest miasto dla starych ludzi

To nie jest miasto dla starych ludzi

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

To nie jest miasto dla starych ludzi

To już nie było zwyczajne miasto, lecz ponure megalopolis – współczesna dżungla, w której nie sposób żyć normalnie, pełna rozwrzeszczanych i agresywnych ludzi,  barier i utrudnień w przemieszczaniu się, zakazów, nakazów, ograniczeń, no i spalin,  hałasu i chmary mosiężnych krasnali pod nogami przechodniów. Wszędzie  wyczuwało się oddech ludzkiego mrowia: pijaków, meneli, bezdomnych, cwaniaków w garniturach, bezdusznych biznesmenów, korpoludków, imigrantów zarobkowych, a nawet nadgorliwych szeryfów czatujących za każdym prawie rogiem na niewinne ofiary, by je spałować i sponiewierać w imię sprawiedliwości oraz demokracji. Wkoło jak okiem sięgnąć rozciągał się las drapaczy chmur, kwitły łany pomniejszych bloków deweloperskich, a także bezwonne łąki i pastwiska galerii handlowych, supermarketów, hal kupców i tym podobne. Nie znalazło się już w aglomeracji miejsce dla parków, skwerów, kominów wentylacyjnych z ławeczkami dla seniorów; brakowało wolnej przestrzeni dla cmentarzy, starych drzew, przystani poetyckiej zadumy. Słowem: betonowy raj, kraina cementem i wapnem stojąca, a na niej nic, prócz panów budowlańców będących wyznawcami nowej wiary w lepsze jutro i wszechsiłę, wszechwładzę pieniądza, głoszących własną wersję Słowa Bożego: „zaprawdę, zaprawdę powiadamy wam: my są chopy pracujące i to my tera rządzimy, a nie jakieś tam zasrane inteligienty”. Tak oto trwało owo miasto: brudne, szkaradne i niemożliwie przytłaczające.

Na szczęście w jednej z peryferyjnych dzielnic znajdowała się unikatowa oaza ciszy i spokoju. Stara łąka tonęła w wiecznej mgle i pilnie strzegła swych sekretów. W tę część miasta nikt się nie zapuszczał, jako że pulsująca biała osobliwość na to nie pozwalała. Krążyło w związku z tym wiele legend na temat przedziwnego skrawka zieleni. Nikt o zdrowych zmysłach nie zamierzał zostać wessany, wchłonięty przez mgłę unoszącą się nad dzikim trawskiem.

Któregoś razu coś się jednak zadziało, coś zupełnie niespotykanego. Ziemia zadrżała, niebo zahuczało potężnie, a słońce skryło się za grubymi granatowymi obłokami. Z mgły wyłonił się rogaty starzec z brodą i o lasce, cały nagi. Zapragnął zwiedzić miasto, a mówiąc precyzyjniej: odkryć je ponownie. Chciał sprawdzić, co takiego współcześni ośmielili się zrobić z jego łąką, że sarny tudzież inne stworzenia zaprzestały przybywania w odwiedziny. Miał żal do tętniącego martwym, niepełnowartościowym, do cna zużytym życiem megalopolis, że tak znacznie się rozrosło i zmieniło wcześniejszy stan rzeczy, budząc ze snu plugawe demony.

Ktoś życzliwy pożyczył mu płaszcz, by okrył wysuszone członki, kiedy tylko dotarł na przystanek. Wsiadł do pierwszego lepszego tramwaju, oczywiście bez kupowania biletu, a potem ruszył w siną dal.

Po drodze przyglądał się rozkrzyczanym ludziom za oknem, którzy protestowali przeciwko rządowym obostrzeniom, ale pojazd przetoczył się z piskiem i gromadka znikła mu z pola widzenia równie szybko, jak się pojawiła. Potem wdał się w rozmowę z bezdomnym, który również jechał na gapę.

– Panie starszy – przekonywał obdartus – tutaj każdy jest albo będzie gołodupiec, a przecież nad wszystkimi ciążą jakieś kredyty, wszyscy pracujemy dla obcych firm zagranicznych za przysłowiową michę ryżu, i to się, panie starszy, dobrze nie skończy, oj, nie skończy!

– No taaak… – Nie sposób było nie zgodzić się z pesymistycznym łachmytą.

Pasażerów w pojeździe podróżowało w ogóle niewielu, a z czasem ich liczba zmalała jeszcze bardziej. Aż w końcu po pokonaniu wielu przystanków człowiek zrodzony i ulepiony z mgły został sam jeden z nader osobliwym motorniczym. Osobliwym, powiadam! Motorniczy ten nie był bowiem tym, kim na pierwszy rzut oka się wydawał. Ani też nie kwapił się do podejmowania rozmowy. Jegomość z porożem znalazł się sam na sam ze sztuczną inteligencją kierującą transportem szynowym.

Mniej więcej o trzeciej nad ranem ogarnęła go senność w odpowiedzi na szarzyznę tego, co widział za brudnym, zakurzonym, zasmarkanym oknem. Miejska monotonia wlewała się tu ścianą luster i szkła i spływała mrowiem podobnych do siebie bloków przypominających klatki dla zwierząt, a nie dla ludzi – istot przecież myślących, czujących, tworzących sztukę i cywilizację i łaknących wolności prawdziwej.

Usnął, a gdy się obudził, nie zastał już miasta, lecz jego resztki, okruszki, jakieś jego ostatki w postaci atmosferycznej krupy, która płynnie przechodziła w błotniste pustkowia i nudne do bólu ugory. Tramwaj dalej nie jechał i starzec mógł na własne oczy przyjrzeć się procesowi rozrostu megalopolis, gdzie budynki mnożyły się poprzez zwykłe pączkowanie, zaprawa murarska puchła niczym baba drożdżowa, a dźwigi-buhaje w liczbie setek zapładniały bezdusznie glebę. Tkanka miejska rosła i się zwielokrotniała w miliony kopii łudząco do siebie podobnych. Klonów nie sadziły klony, a tylko klonowanie implementowały. Tylko tym się zajmowały: duplikowaniem szpetoty.

Dostojny pan z brodą i o lasce postąpił jeszcze parę kroków i dotarł nad brzeg wszechrzeczy. I przepadł gdzieś we mgle pienistej, okalającej samotne żurawie, gdzie bynajmniej mewy nie śpiewały ani żadne inne ptaki. A kiedy się odnalazł, odnalazł się znów na swej łące – zielonej wyspie, co go wyroiła i wciąż nieprzerwanie wyrajała. Już tam tramwaj czekał, już sapał, do pętli się przybliżał. Do pętli, powiadam! Wyrywny taki, nadgorliwy tramwaj, niedobry, niegrzeczny, a fe, jak ten wiecznie goniący, wiecznie hałasujący, wiecznie śmiecący lud pracujący. A miasto wciąż puchło… i puchło… i puchło. I nobliwy człek musiał jeździć na coraz to odleglejsze jego kresy, na prawie już wiejskie lessy, aż w końcu któregoś razu tak się oddalił, tak się dał wpuścić w maliny, że powrócić do domu już nie zdołał.

Koniec

Komentarze

Kurczę, zdecydowanie coś w sobie ten tekst ma. Choć jakoś w połowie zaczął się dłużyć, mimo że szort, to ostatnie dwa akapity wszystko wynagradzają. Uciekają od utartego planu fabularnego i pewnie dlatego będę o tym tekście jeszcze długo pamiętać. Żeby nie było za słodko – kilka razy zdecydowanie padło o jedno słowo za dużo (czysto technicznie), co wybiło mnie z rytmu i zamiast głębiej wsiąkać, zastanawiałam się "po co to". Mogę wypisać te miejsca, jeśli w jakiś sposób Ci to pomoże.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dziękuję i bardzo proszę. Jeśli możesz, zrób to koniecznie. Będę zobowiązany. Na tym etapie pracy nad szortem, Suzuki, interesują mnie głównie “babole”, choć ewentualnych pochwał nigdy dość. Nie one są tu jednak najważniejsze, a ja wciąż mam wrażenie, że miałem coś dopisać, ale zwyczajnie o tym zapomniałem, przez co “To nie jest miasto” nie wybrzmiało, jakbym sobie tego życzył. Zabrakło może dwóch, trzech istotnych z punktu widzenia fabularnego zdań. Na przyszłość postaram się jeszcze uważniej wsłuchiwać w głos podświadomości, która zmienną jest i czasem mnie lubi, a czasem nie, tak jak kobieta zresztą, la donna è mobile. ;)

Hehe, znam to :) Najlepsze kawałki piszą mi się w głowie w trakcie sprzątania albo mycia naczyń i kiedy siadam do komputera mam juz wszystko słowo po słowie ułożone. Gorzej, jak już po publikacji zauważam, że własnie jakiegoś kluczowego zdania zapomniałam zapisać…

 

No to lecim:

Wszędzie dosłownie wyczuwało się oddech ludzkiego mrowia na sobie – no nie potrzebne to “na sobie”, niby precyzuje, ale i bez tego zdanie brzmi dobrze, a to dopowiedzenie trochę wybija z rytmu

Słowem: betonowy raj, kraina betonem stojąca, – tutaj ten powtórzony beton jednak jakoś tak zgrzyta. Jak najbardziej rozumiem zamysł, ale jednak coś tu poszło nie tak. Myślę, że trzeba by wzmocnic efekt jeszcze jednym betonowym porównaniem, albo zupełnie z jednego zrezygnować.

W tę część miejscowości nikt się nie zapuszczał, jako że pulsująca biała osobliwość nie pozwalała mu na to. – “mu” w końcówce zdecydowanie zbędne

Ktoś życzliwy pożyczył mu płaszcz, by mógł okryć wysuszone swe członki, kiedy tylko dotarł do pierwszego napotkanego przystanku tramwajowego. – tutaj zamieniłabym kolejność zdań, bo i przy pierwszym i przy drugim czytaniu mialam wrażenie, że nie chodzi o okrycie się w sensie ogólnym, tylko o okrycie się w związku z przybyciem na przystanek tramwajowy, jakby wszedzie indziej mozna się było pokazywac nago ;)

a potem odjechał w siną i głuchą dal. i słuch po nim zaginął ;) To chyba nie jest najlepsze porównanie w momencie, kiedy nie zamierzasz żegnać się z bohatrem. Sugeruje, że już więcej o nim nie przeczytamy.

Pasażerów było w ogóle niewielu, a starzec im dłużej podróżował, tym robiło się puściej w przedziale. – Ja bym to zapisała tak: Pasażerów było niewielu, a z czasem ich ilość malała jeszcze bardziej. Twoja wersja jest chyba zbyt przekombinowana. No i jednak tramwaje mają wagony, nie przedziały.

Trwała noc, zbliżała się druga albo nawet trzecia – zgaduje, że chodzi o drugą albo trzecią godzinę, ale ze zdania wynika, że była to druga albo trzecia noc

 

W kilku miejscach brakuje też przecinków, ale już się tym nie zajmowałam.

Swoją drogą, kilka lat temu wyproiwadziłam się z Wrocławia na wieś. To opowiadanie bardzo mocno przypomniało mi, dlaczego podjęłam taką decyzję. Pamiętam jeszcze, że kiedy zmienałam pracę, cudowny dziedziniec budynku głównego Politechniki Wrocławskiej, z fontanną okoloną drzewami i ławeczkami, wiecznie pełen ludzi, był właśnie rozorywany, w celu zamiany w pusty, betonowy plac. Taki spacerniak otoczony gigantycznymi ścianami budynku. Nie wiem po co i cieszę się, że nie było mi dane ogladac efektów tej metamorfozy.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Aleś się rozpisała. Doceniam wolę pomocy i ślę podziękowania. Zanim przeczytam sobie “Sobotę” Twojego autorstwa, to pozwól, że wpierw poprawię “babole”, bo widzę, że napaści się nie czepiasz. ;)

Od kiedy w ogóle jesteś na “Nowej”? Masz taki staż i pisarski, i czytelniczy, że ho, ho! A studiowałaś może na Politechnice Wroc., o której wzmiankujesz? Ja się zaledwie ocierałem o jej progi, przez niespełna rok się ocierałem. Skoro istnieje dendrofilia, to może istnieć także jakaś forma “ścianofilia”, no ale – jak mawiają Hiszpanie – cada loco con su tema. ;)) 

Melduję, że poprawiłem prawie wszystko.

Na Politechnice spędziłam prawie dziesięć lat… w Bibliotece Głównej, przez wiekszość czasu katalogując zapomniane i maksymalnie zakurzone zbiory poniemieckie ;) A tutaj jestem jednym z chyba już niewielu dinozaurów drugiej ery portalu (ta jest trzecia) :D Tak raczej z doskoku, bo od dziewięciu lat prowadzę własny portal, który akurat przechodzi zastój restrukturyzacyjny, wiec mam chwilę, żeby połazić po “starych śmieciach” ;) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

He, he, tylko mi nie mów, że jesteś spokrewniona z Sienkiewiczem. ;)

Wpisałem sobie herbatauheleny.pl i nic nie wyskoczyło, potem poprawiłem na herbatkauheleny.pl i… “A reszta nie jest milczeniem, ale należy do mnie”. ;)

Jeśli powiem, że Henryk Sienkiewicz to mój wujek, to nie skłamię XD

www.portal.herbatkauheleny.pl

:D

Podobało mi się! Cierpię, gdy mi coś betonują i poprawiają, strzygą, formują, ścinają duże, sadzą małe i obce. Szkody i nieodwracalne straty widzę miast pożytku. 

Ładnie to napisałeś, oj ładnie. Wizja rogatego starca wyłaniającego się z mgły, w użyczonym płaszczu. 

Piękna końcówka, może nie jest jeszcze za późno.

Skarżę. :-)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki skarżypyto. Ekstra wizualizacja. ;)

Ścinają duże, sadzą małe…

Chciałabym, Maćku, aby wszystkie Twoje opowiadania czytało mi się z taką przyjemnością, jak to niewielkie dziełko. Szalenie podoba mi się przestawienie sprawy i tylko zastanawiam się, nie pierwszy raz, zresztą – dlaczego zamieszkałeś we Wrocławiu…? ;)

Wiem, że poprawisz usterki, więc udaję się do klikarni. ;)

 

do­tarł do pierw­sze­go na­po­tka­ne­go przy­stan­ku tram­wa­jo­we­go. Do tram­wa­ju pierw­sze­go lep­sze­go… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Pa­sa­że­rów było w ogóle nie­wie­lu, a z cza­sem ich ilość zma­la­ła jesz­cze bar­dziej. ―> Pa­sa­że­rów było w ogóle nie­wie­lu, a z cza­sem ich liczba zma­la­ła jesz­cze bar­dziej. Lub: Pa­sa­że­rów było w ogóle nie­wie­lu, a z cza­sem zrobiło się ich jeszcze mniej.

 

Czło­wiek Mgły zo­stał sam jeden z mo­tor­ni­czym. ―> A nie wystarczy: Czło­wiek Mgły zo­stał sam  z mo­tor­ni­czym.

 

i sta­rzec mógł na wła­sne oczy omieść pro­ces roz­ro­stu me­ga­lo­po­lis… ―> Na własne oczy można coś zobaczyć, można też coś omieść wzrokiem, ale niczego nie można omieść na własne oczy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga Reg, pozwól, że podziękuję dopiero jutro, bo dziś już sen mnie morzy i odpadam. 

Donoszę tylko, że dopisałem JAKIEŚ TAM zakończenie, co oznacza, ni mniej, ni więcej, że doszliśmy z podświadomością do porozumienia. :)  

Edit: Opowiadanko powstawało w sposób mechaniczny. Do głosu doszła więc podświadomość. Symbole, jakie mi podsunęła, są nawet dla mnie zagadką oraz sporą niespodzianką:

– starzec z rogami – personifikacja przyrody samej, poszerzonej wszelako o człowieka, który już niebawem stanie się bytem niezależnym, samoistnym, do przesady ucywilizowanym,

– bezdomny w pojeździe – ludzie nieprzystosowani do wymogów współczesności, a także faktycznie biedni,

– mgła – niepewność jutra tudzież malaryczny wrocławski klimat,

– panowie budowlańcy – prosty lud pracujący, nowobogaccy i pracownicy fizyczni,

– pętla tramwajowa – pesymizm; pętla czasu tudzież pętla wisielca. 

Chciałabym, Maćku, aby wszystkie Twoje opowiadania czytało mi się z taką przyjemnością, jak to niewielkie dziełko.

Dziękuję pięknie. Radość ma z tego powodu wielka! 

 

Zastanawiam się, dlaczego zamieszkałeś we Wrocławiu?

Ja też, a odpowiedzi brak. ;)

Ej no, w porównaniu do innych polskich miast Wrocław jest naprawdę cudowny :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

Maćku, jeśli tak zacne dziełka tworzysz mechanicznie i przy udziale podświadomości, to niechże Ci ona podsuwa, co tam chce, a Ty z tego korzystaj, nie patrząc, czy będzie Ci się to zdawać zagadką, czy siurpryzą, a może dojrzysz w jej ofercie pomysły, o których dotąd nawet nie myślałeś. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właśnie. Lubię, Reg, jak ktoś dobrze mówi! ;)

Suzuki, co prawda, to prawda; mieszkałem kiedyś w Krakowie, smogi mają tam straszne, na i wkoło Wawelu, no mówię Ci!

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, wróciłeś, Maćku, z długiej podróży :) Bardzo się cieszę, bo właśnie takie Twoje opka lubię. Masz talent do celnego przedstawiania rzeczywistości.

Klik :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

;D Dzięki. Miód. 

Ciekawa wizja. Duch łąki, podróżujący przez bezduszne przestrzenie miejskie. Ładna, napisana ładnym językiem historia.

U Ciebie zawsze podoba mi się lekkość, z jaką tworzysz udatne, celne metafory, pozwalające na wyobrażenie sobie opisywanych miejsc/rzeczy/zdarzeń w sposób kompletny, często oniryczny, czyli, zdawałoby się ulotny i niespójny, a u Ciebie jednak konkretny. Zazdroszczę Ci tej umiejętności :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

U Ciebie zawsze podoba mi się lekkość…

Dziękuję za miłe słowa, Outta. Co ja bym dał, żeby tak właśnie było. Przypomniała mi się taka anegdota, jak jeden student mówi, że bardzo mu się podoba przedmiot “X” i powinien go zdać “letko”. A wykładowca mu na to, że jak jeszcze raz powie “letko”, to mu tak “letko” na studiach wcale nie będzie. ;)

Dołujący opis miasta, mam nadzieję, że parki jeszcze długo nie znikną.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego miasto nagle zniknęło. OK, kiedyś ludzie wymrą, a wtedy świat wróci do zwierząt i roślin. Może to metafora właśnie tego. Ale że w czasie drzemki? I dlaczego został tramwaj?

Babska logika rządzi!

Nie bardzo rozumiem, dlaczego miasto nagle zniknęło.

No właśnie, metafora. Miała być też pętla czasowa (dwie repetycje) i w związku z nią jeszcze dwie inne osoby napotkane w tramwaju (ale to przecież nie kolorowa baśń; może i szkoda, że nie). I miało być gorzej, coraz gorzej. Ot, zmarnowany potencjał. Dzięki za komentarz, pozdrawiam, M. :)

Cześć,

 

fajny klimat, przyjemnie się czytało, słowa pasują w tym tekście do siebie, tworzą niepowtarzalną atmosferę , czuć, że masz własny styl, rozpoznawalny styl. Ogólnie mi się podoba :)

Co do wymowy utworu mam mieszane uczucia, w moim przekonaniu jest tutaj trochę uproszczeń. Czy w tłumie rozwrzeszczanych i agresywnych ludzi nie znajdzie się choć jeden, który zaduma się na kwitnącym drzewem kasztanowca? Czy stal i beton, klatki dla ludzi, nie mogą być także miejscem poetyckie refleksji (choćby nad marnością swojego żywota czy nad tęsknotą do natury)? Zresztą czy poezja nie może być również krzykiem, ciosem w bebech zidiociałego społeczeństwa?

Brakuje mi nieco innej perspektywy w Twoim tekście. I nadziei, strasznie smutny ten świat przedstawiony.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dzięki, Basement! Przyznaję, że o tym nie pomyślałem, a szkoda:

czy stal i beton, klatki dla ludzi, nie mogą być także miejscem poetyckie refleksji?

Tak to już jest, że na mnie bardziej oraz lepiej działają ruiny, poetyka ruin czy jak zwał, tak zwał. 

Czyta się lekko, ale smutny ten świat. Aż się prosi, żeby starzec mógł coś zmienić .

Oj, prawda, prawda. Taki trochę eko-horror mi wyszedł. Dzięki, Koalo!

Nowa Fantastyka