***
Każdego zwą, jak zwą, mnie nazwano skurwysynem w owczej skórze. Jednym z najniebezpieczniejszych swego gatunku i tak się złożyło, że może ostatnim. Niegdyś mój rodzaj nazywano Pożeraczem Światów. Spustoszył całą galaktykę. Był liczny niczym gwiazdy na nocnym niebie.
Pewnie zastanawia was, co się stało? Sam nie jestem w stanie tego pojąć, a istnieję już przeszło pięćdziesiąt tysięcy lat. Trudno sobie to wyobrazić. Pokrótce przybliżę wam to. Mam czas, w dodatku długo będę jeszcze czekał.
Cestody, czyli płazińce pasożytujące wewnętrznie – tak najprościej wyjaśnić fizjologię naszego rodzaju. Inteligencję, jak również długowieczność już nie tak łatwo. Garstka pierwszych Pożeraczy wiedziała o tym. Na szczęście znajdowałem się w tej nielicznej grupie. Szósty genetycznie zmodyfikowany płaziniec, wychodowany w sterylnym laboratorium Konfederacji Uciśnionych Planet. Stworzony po to, aby zdziesiątkować rasę Hypollan. Na te czasy galaktycznej potęgi numer jeden.
Z setek pasożytów wyhodowanych przez konfederację, oficjalnie dopuszczonych, przepraszam, wprowadzonych w obiekty testowe, zostało dwanaście.
Pamiętam to jak dziś, swego pierwszego żywiciela. Wpuszczono nas przez otwory gębowe. Z założenia naukowców, którzy nas stworzyli, powinniśmy zagnieździć się w jelitach. Części układu pokarmowego humanoidów skolonizowanych przez różnego rodzaju bakterie. Mieliśmy tam tworzyć patogeny oraz niebezpieczne wirusy.
Tak każdy z nas zrobił. Jednakże, gdy światła zgasły, a naukowcy wrócili do swych domów, ja – skurwysyn w owczej skórze, od niechcenia wybrałem się na wycieczkę po swoim żywicielu. Odwiedziłem wszystkie główne narządy, na deser zostawiłem mózg. Gdy wpełzłem do niego i dotknąłem jego synaps, coś się stało.
Przejąłem każde wspomnienie żywiciela, zaabsorbowałem wszystkie umiejętności oraz całą dotychczasową wiedzę. Był pilotem myśliwca bojowego, zdradzał żonę, ale ją kochał. Co najlepsze, opracował plan ucieczki, mający cień szansy powodzenia. Ponadto miał bardzo silny organizm. Bez zastanowienia zaabsorbowałem środki odurzające, pozwalając mu na wybudzenie się ze śpiączki.
Dzięki temu dzielny pilot Hallus zbiegł z jedenastoma Hyppollinami z pilnie strzeżonego laboratorium. Oczywiście bez mojej małej pomocy pilot nie byłby w stanie wyrwać tytanowych drzwi z zawiasów, to tak na marginesie.
Tego pamiętnego dnia narodziła się era Pożeraczy Światów. Ponieważ moi bracia, nie tak szybko jak ja, też wpadli na pomysł zagnieżdżenia się w mózgach swych nosicieli. Dodatkowym plusem takiego umiejscowienia było zyskanie całkowitej kontroli nad żywicielem.
To by wyjaśniało kwestię naszej inteligencji, a co z długowiecznością zapytacie? Już spieszę z odpowiedzią, bo mnie się nie spieszy. Mała, mało śmieszna dygresja.
Jak zawsze, i w tej dziedzinie, ja, skurwysyn w owczej skórze, też miałem niemały wkład, nawet kluczowy. Jeśli ktoś nie wie, płazińce, potocznie zwane tasiemcami, rozmnażają się poprzez odłączenie członów, które następnie wydala nosiciel. W członach umiejscowionych jest mnóstwo zapłodnionych jajeczek. Jajeczka się rozwijają i tak powstaje nowy tasiemiec, najprościej wyjaśniając.
Z kolei ja po prostu przechwytywałem swymi haczykami najbardziej obiecujące jajeczko z odłączonego członu, zatrzymywałem i starannie hodowałem. Ha! Tu pewnie co bardziej bystrzy zapytają, czy robiłem to w mózgu? No niestety trzeba było udać się na wycieczkę do jelit. Po jakimś czasie pozwalałem młodemu, znacznie mniejszemu Cestodowi wpełznąć we mnie. On z kolei, dotykając mojego proglotydu, stawał się mną, a nowy ja rozszarpywał starego mnie od środka. Czy to nie jest, kurwa, piękne? Trochę zagmatwane, ale działało.
Jak pewnie się domyślacie, reszta odgapiła tę sztuczkę. Jedenaścioro Pożeraczy, którzy zawsze deptali mi po piętach. Cestod Pierwszy – tępy chuj. Przez niego jestem, gdzie jestem, a nasz gatunek jest pasożytem. Resztę wymienię bez zbędnych komentarzy, gdyż nie darzyłem ich nigdy sympatią. Rozpruwacz Flaków, Ostry Hak, Cestod Uzbrojony, Toksyczny Janek, Nieskazitelny Diament, Płaziniec Niezwykły, Cestod Natchniony, Cestod Krótki, Tasiemiec Długi, Gównozjad.
Dziesięć lat po brawurowej ucieczce z laboratorium nasza populacja na ojczystej planecie Hypollan wynosiła dziesięć milionów. Prawda, że imponujące ? Bardzo.
W ciągu trzydziestu tysięcy lat rzuciliśmy galaktykę na kolana. Kolejne generacje naszych synów wierzyły ślepo w boskość naszej dwunastki. Czcząc nas, podbijali kolejne planety, wypaczając organicznym istotom umysły.
Do czasu gdy pojawił się nasz arcywróg. Sztuczna inteligencja z innej galaktyki. Nazwaliśmy ich Blachochujkami. Następne dziesięć tysięcy lat spędziliśmy na walce z nimi. Wygraną okupiliśmy olbrzymimi stratami materialnymi, a co gorsza, tysiącami miliardów naszych synów. Wojna ta wywołała kryzys, związany z dostępnością kwalifikowanych żywicieli. Pozostało nas zaledwie kilka milionów.
Myślę często o tamtych czasach. Jestem przekonany, że powinniśmy podjąć wtedy radykalne decyzje. Zredukować i utrzymywać na stałym poziomie populację. Niestety elita nie zgodziła się ze mną. Cestod Pierwszy wałkował, że my, Pożeracze Światów, pogromcy Blachochujów damy sobie z tym radę.
Próbowałem przekonać wszystkich, iż nic nie trwa wiecznie. Niestety nie posłuchali mnie – skurwysyna w owczej skórze, któremu zawdzięczali tak wiele. Cestod Natchniony, główny przydupas Pierwszego, uważał, że obmyślił znakomity plan, według niego. Bardzo szalony a brzmiał on tak.
– Wszyscy bez wyjątku zgrupują się na statku arce, który poleci na obiecującą planetę, zamieszkałą przez podrzędny gatunek humanoidów, mający predyspozycje do szybkiego rozmnażania. Pożeracze na arce przehibernują od tysiąca do dwóch tysięcy lat, a podrzędne człekokształtne z lekką pomocą będą nadawały się na przyzwoitych żywicieli.
Doktryna ta została nazwana cykliczną.
Długo myślałem nad tym planem. W sumie nie był zły, ale nie był mój. Widziałem słabe strony tegoż rozwiązania. Mianowicie kilka ostatnich milionów Cestodów na jednym statku. Wielu naszych synów się zbuntowało, wielu zostało unicestwionych. W końcu zdławiliśmy rebelię i wyruszyliśmy na Nową Ziemię. Cestod Natchniony na tę cześć napisał nawet Kronikę Pożeraczy Światów. Trochę zmyśloną, nieuwzględniającą wielu ostatnich wydarzeń z dobrych dziesięciu tysięcy lat. Na dodatek zapomniał ją zabrać z planety Noob, tymczasowej stolicy Pożeraczy. Co za tępy chuj…
Od tego momentu zaczęła się era upadku dumnych i potężnych Cestodów.
Wszystko przez niefortunne wejście w atmosferę i zbytnią pewność siebie. Dodatkowo fatalny zbieg okoliczności. Sporej wielkości meteoryt uderzył w silnik podświetlny. Warto nadmienić, iż nie znajdowaliśmy się w żywicielach, tylko słojach hibernacyjnych. Kolejny wyśmienity pomysł. Włączyła się procedura awaryjna, wystrzeliwująca wszystkie kapsuły. Połowa została spalona w atmosferze, a z drugą połową do tej pory nie wiem, co się stało.
Tak zaczął się mój nędzny żywot na Nowej Ziemi. Po wielu miesiącach cudem wydostałem się ze słoja hibernacyjnego. Kolejny cud wydarzył się, gdy wycieńczony oraz umierający czekałem na zakończenie mojej egzystencji. Przedstawiciel gatunku ssaka drapieżnego z rodziny psowatych nachylił się nade mną, polizał i połknął.
Zacząłem swoją tułaczkę. Nieustanną walkę o przeżycie, szukanie lepszego żywiciela. Setki lat nie mogłem natrafić na wspominanego przez Natchnionego humanoida. Owszem zdarzały się małpokształtne oraz małpy właściwe. To mnie nie zadowalało, zagnieździłem się w gatunku ssaka z rodziny słoniowatych. Przypłynąłem z nim spory kawał morza, wydostając się z przeklętej wyspy, na którą trafiłem.
Zdałem sobie sprawę z mojej beznadziejnej sytuacji. Musiałem coś z tym zrobić. Podjąłem drastyczne środki. Dotychczasowy sposób na moją nieśmiertelność zastąpiłem masową produkcją klonów. Dokładnie. Nie jestem oryginalnym skurwysynem w owczej skórze, lecz tysięczną kopią tysięcznej kopii. Straciłem przy tym możliwość przejmowania całkowitej kontroli nad żywicielem. Na szczęście dalej podlegał mojej sugestii, a słabsze jednostki częściowej kontroli.
Napotkany wreszcie humanoid (Neandertalczyk), później Homo Sapiens, okazał się kompletnym kretynem. Natchniony zapomniał dodać, że było wiele gatunków tych małp. I tak przez tysiąclecia pomagałem im lepić garnki z gliny, stworzyć rewolucję rolniczą, wytapiać metal i tym podobne. W pewnym momencie myślałem, że to gorsze od zakończenia egzystencji. W ciągu kolejnych setek lat oni stawali się inteligentniejsi, a ja głupszy
Może nie “głupszy” – dzikszy. Coraz częściej schodziłem do ich jelit, taplając się w gównie i czekając. Powtarzałem jak mantrę
– Jestem skurwysynem w owczej skórze. Dam radę!
Czasami trafiały się wybitne jednostki, pamiętam takie. Aleksander Wielki, Mieszko I, Czyngis Chan, Putin. Przy nich się nie nudziłem.
Dobrze, brnijmy do sedna, bo się rozgadałem. Wreszcie nastała era kosmiczna, jakieś światełko w tunelu. Wojny o układ słoneczny. I w końcu wynalezienie prymitywnego napędu nadświetlnego (WARP1). Płakałem ze szczęścia w przenośni, ale niestety utraciłem zdolność kontroli nad żywicielem. W oczy zaglądała mi zagłada, czyli rewolucyjna szczepionka dla ludzi uwalniająca od wszelakich pasożytów. Kto by pomyślał, że prymitywne małpy dojdą do czegoś takiego. Niestety nie miał ich kto zatrzymać.
W roku 2221 szczepionka dotarła nawet do krajów Trzeciego Świata. Między innymi USA, Wielkiej Brytani i tym podobnym. Nowa Polska, największa ówczesna potęga, zorganizowała dla nich szczepienia.
Ostatnim żywicielem została eko-terrorystka Alicja Listek, jedną z ostatnich anty szczepionkowców. Połknęła świadomie moje jajeczko dostępne na czarnym rynku, na marginesie warte 10BTC. Tylko po to, by uchronić gatunek Cestodów przed całkowitą eksterminacją. Trzeba przyznać, była szalona. Wraz ze swą bandą wysadziła Wawel w powietrze. Bardzo piękny, stary zabytek. W konsekwencji została skazana na 400 lat lodu, czyli hibernacji. I tak sobie w niej żyłem do chwili gdy…
***
Wieść sektorowa głosi: odnaleziono artefakty prastarej rasy pasożytów. Pradawne istoty pustoszyły galaktykę pięćdziesiąt tysięcy lat temu. Zwano ich Pożeraczami Światów. Krążownik Czarne Słońce wraz z Mistrzem Egzegetą zostali skierowani na planetę Noob.
Stanowisko archeologiczne może skrywać niepojęte sekrety, zapomniane prawdy, a więc cieszmy się Bracia i Siostry, przychodzi czas oświecenia. Okupionego cierpieniem i obłędem. Wszak tylko jeden kierunek poznania prawd jest. Nieustanne próby.
***
Osobisty dziennik Mistrza Hena Fall.
A może już wkrótce Arcymistrza – pomyślał, czując podniecenie.
Od trzydziestu pięciu dni orbitujemy wokół planety Noob. Odkryte stanowisko archeologiczne, jak już wiadomo jest bezprecedensowe. Zabezpieczono ponad dwieście artefaktów związanych z prastarą rasą Pożeraczy Światów. Zapewne będzie to ogromny krok w stronę zgłębienia ich technologii.
Jednak wszystkie te znaleziska mają się nijak do tego, co odkryliśmy dwanaście dni temu. Święty Graal współczesnej archeologii, Kroniki Pożeraczy. Los obdarzył nas nieprawdopodobnym szczęściem oraz szansą, ponieważ, jak wiadomo, tylko nosiciele bardzo rzadkiego pasożyta Cestoda, są w stanie odczytać dialekt prastarej rasy. Czarne Słońce w swych komorach kriogenicznych posiadało tak unikalną osobę. Zamrożoną czterysta lat temu ekoterorystkę.
Nagle rozległ się sygnał czarnego alarmu. Mistrz bezzwłocznie wybiegł ze swej kajuty.
***
Przyznajcie, jestem skurwysynem w owczej skórze.