- Opowiadanie: Kubs - Schyłek świetności

Schyłek świetności

Pierwszy rozdział wciąż powstającej książki wycelowanej w młodzież chcącej zanurzyć się w wyimaginowanym świecie, gdzie mitologia nadal egzystuje, a czasy herosów i mitycznych stworów nie przeminął.

Oceny

Schyłek świetności

Ποιός είμαι?

„Kim jesteś?”

Ποιός είμαι?

Kim jesteś?

Te słowa jak bumerang powróciły w moich myślach w momencie gdy ostry jak igła grot strzały trafił w mój hełm. Wciąż nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Na pewno nie w to, że jeszcze parę dni temu byłem odludkiem uczęszczającym do szkoły Grand Europe Chance w Bernie (jest to de facto stolica Szwajcarii), a w tym momencie byłem w środku jakiejś kosmicznej bitwy o „Orła”. Nadal nie potrafiłem ogarnąć tego i złożyć w jedną całość jakim cudem ja – Damian Aquesos, chłopak mający 15 lat, ADHD, dyslekcję, widzący rzeczy, których nikt inny nie widzi no i co najgorsze czujący się jakby trafił do czasów kompletnie mu obcych miał zostać „Bohaterem”… choć nie nie, to raczej było słowo „Herosem”.

Uwielbiałem czasy bogów olimpijskich, nie dzieliłem ich ze względu na to, że dla Greków Panem Niebios był Zeus, a dla Rzymian Jupiter. Wszyscy byli dla mnie tak samo boscy, nawet jeśli były to czasy, które odeszły wieki temu w zapomnienie. Podziwiałem ich, gdy walczyli podczas pierwszej wojny z Tytanami. Starałem się ich usprawiedliwiać, gdy popełniali jakieś błędy, bo w końcu…kto ich nie popełnia niech pierwszy rzuci kamieniem. Jednak byłem również srogi w ich ocenię, gdy traktowali naszych ludzkich przodków w sposób tak okrutny i niewspółmiernie do przewinień straszny. Cóż…moje zamiłowanie do mitologii sprawiło, że dosyć szybko zrozumiałem kim mam zostać czy też kim może zostanę o ile zaraz nie zginę. Miałem zostać wytrenowany na pełnoprawnego herosa – półboga, którego jedno z rodziców jest Bogiem, najprawdziwszym olimpijskim lub pomniejszym Bogiem. Jakim cudem mam tego dokonać i jak to jest możliwe, że to wszystko jest prawdą? A co najważniejsze, jeśli byłem półbogiem to który z Bogów był moim ojcem?

Niestety moje rozmyślania zostały brutalnie przystopowane przez dowódcę naszego ataku na Orła o kolorze niebieskim. Był on dosyć wysokim jak na swój wiek szesnastolatkiem, dosyć chudym ale bardzo szybkim i zwinnym. Na dodatek walczył czymś co mimo otaczającego mnie nowego, zwariowanego świata tutaj nie pasowało. Była to typowa szpada szermierska, którą każdy z nas mógł widzieć podczas zawodów olimpijskich w szermierce z jednym wyjątkiem, ta była z najprawdziwszej stali, choć wszyscy wokół mówili na ten materiał „Boska Stal”. Boska czy nie wyglądała ona na gotową rozciąć wszystko, co miało stanąć na jej drodze. Spytacie mnie, co jest dziwnego, żeby w 2019 roku widzieć chłopaka ze szpadą w ręku? Chętnie Wam na to odpowiem. Nie jest to faktycznie niczym nadzwyczajnym, no chyba, że wokół Ciebie stoi prawie 50 chłopców i dziewcząt ubranych w starożytny grecki ubiór: hełm, zbroję, tarczę i miecz,

a twój lider krzyczy „Naprzód! Na chwałę Zeusa!”.

Aha…czy już Wam wspomniałem, że mój lider nazywa się Kleftis Depay? Sporo z was myśli pewnie, że kompletnie mi już odbiło skoro zawracam głowę nieznaną nikomu osobą. Macie rację, jednak był jeden mały szczególik – ojcem Kleftisa był Hermes.

Ruszyliśmy posłusznie za naszym dowódcą według wcześniej ustalonego planu. Zdawało się, że wszyscy wokół mnie doskonale wiedzieli co mają robić oraz zachowywali się tak jakby ta walka o Orła była dla nich chlebem powszednim. Każdy walczył jeden na jeden z naszymi przeciwnikami. Wszyscy oprócz mnie. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć, co miał na myśli Kleftis mówiąc do mnie przed walką „Damian, jesteś naszą tajną bronią, mam wrażenie, że wszyscy wokół Cię nie doceniają ale ja wiem, że drzemie w Tobie niesamowity wojownik. Dzięki tobie wreszcie wygramy wojnę o Orła. Musisz tylko poczekać na mój znak a wtedy będziesz wiedział co masz uczynić”.

Cóż, nie będę kłamał, że od bardzo dawna nie słyszałem tak miłych słów opisujących moją osobę, ale jednak patrząc na moją obecną sytuację mam wrażenie, że to wciąż chyba jakiś głupi sen….chyba, że zginę no to wtedy mam doskonale zbudowaną wyobraźnię do tworzenia pokręconych koszmarów.

A więc czekałem na ten „cudowny znak”, który miał sprawić, że moja drużyna wygra bitwę, ja zostanę bohaterem dzisiejszej walki o Orła, a ta głupia dziewczyna będzie musiała odszczekać te słowa. Mówiąc głupia dziewczyna mam na myśli tą zarozumiałą

i bufoniastą dziewczynę o przedziwnym imieniu z domku Boga Wojny – Aresa.

W momencie, gdy już wyobrażałem sobie jak cudowne wiązanki słów wypuszczę w jej stronę pokazując, że wcale nie jestem jakimś tam heroskiem pomniejszego Boga tylko równie walecznym wojownikiem (no jak się później okazało również półczłowiekiem) zobaczyłem to – nie wiem jak to jest możliwe ale zrozumiałem to co Kleftis pokazał. Miałem przed sobą otwartą przestrzeń, wszyscy wokół byli zajęci walką ze sobą, byłem dla nich niewidzialny. Oczywiście takie poczucie egoistycznego i lekceważącego podejścia do mojej osoby nie sprawiło mi przyjemności ale z niewiadomych mi przyczyn poczułem ogromną chęć osiągnięcia zwycięstwa.

Pobiegłem przed siebie trzymając tarcze na przodzie a miecz z tyłu aby w razie czego móc jednym celnym machnięciem utorować sobie drogę do mojego celu – Niebieskiego Orła, symbolu drużyny niebieskiej. Zaskakujące było to jak łatwo przychodziło mi mijanie poszczególnych grupek wojowników bijących się miedzy sobą, czułem się jak samochód mijający poszczególne pachołki na placu ćwiczeniowym.

Po dosyć długim biegu byłem już tuż tuż, 200 metrów, 100 metrów, 5 metrów, aż wreszcie dotarłem pod sam Niebieski Orzeł. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu jakim doskonałym taktykiem był Kleftis. Czułem również podziw wpatrując się

w powiewający sztandar o kolorze Niebieskim na którym w środku znajdowały się trzy symbole – sowa, pies i wybuchający wulkan. Nad powiewająca flagą umieszczony był potężny pozłacany orzeł, który jeśli dobrze pamiętałem był symbolem dwunastego Legionu Rzymskiego o groźnej nazwie „Legio XII Fulminata”, co w wolnym tłumaczeniu znaczyło „Legion Piorunów”. Dotknąłem palcami podpory obydwu rzeczy i poczułem niesamowitą gładkość tego…kijka. W momencie podniesienia całości poczułem ogromny ciężar ale też i poczucie wewnętrznego triumfu, że jednak wcale nie jestem taką łamagą za jaką każdy mnie bierze.

Obróciłem się w stronę pola bitwy widząc Kleftisa machającego rękami, moich kolegów z drużyny, którzy mieli jakieś niewyraźne miny a ja chciałem tylko powiedzieć im wszystkim „Hej ludzie, patrzcie, wasza łamaga wszystkich oszukała i zdobyła zwycięstwo dla swojej drużyny!”.

Minęła sekunda, może dwie, a może nie minęła ani jedna kiedy zrozumiałem czemu wszyscy mieli takie skwaszone miny a mój lider machał do mnie rękami. Na przeciwległym brzegu pola walki stała moja „cudowna dziewczyna” trzymając nasz sztandar w górze i wyjąc ze swoimi ziomkami. Natomiast przede mną błyszczała jak najjaśniejsze niebo długa na jakiś metr, może półtora klinga miecza, którego właściciela znałem, a właściwie to właścicielkę. Spojrzałem na proporzec poruszający się jak pies na smyczy za biegającym wokół niej wiatrem i zrozumiałem, czemu nigdy drużyna czerwonych nie wygrała tych zawodów. W skład herbu tego sztandaru wchodził pies – zwierzę charakteryzujące Aresa, wybuchający wulkan – znak typowy dla Hefajstosa, Boga Kowali no i oczywiście sowa – święty znak Ateny, Bogini Wojny i Mądrości ale

i mistrzowskiej taktyki oraz sprawiedliwości. Tak moi drodzy w jednej drużynie znajdowały się osoby dla których zabijanie było jak jedzenie dla mnie truskawek

w gorący dzień na tarasie, ludzie, którzy potrafili z niczego stworzyć machinę zagłady ludzkości i tacy, którzy taktyki wojenne poznali przed tym zanim nauczyli się chodzić.

Stałem jak taki kołek wpatrzony w moją przeciwniczkę a jej miecz zdawał się cicho podpowiadać jej – „zabij go…przecież jego szyja jest taka smakowita, zrobimy jedno pewne cięcie…jak zawsze”.

Miała cudowne brązowe włosy lekko falujące wokół jej głowy i opadające jak kłębki chmur na barki. Jej szare oczy wyglądały jakby wiecznie odgrywały się w niej tysiące działań i analiz milionów możliwości. Twarz miała wręcz idealną, pozbawiona jakichkolwiek zniekształceń czy też uszczerbków. Jej figura stawiała Cię od razu do pionu, nie potrafiłeś przejść obok niej nie zerkając na nią wzrokiem. Natomiast jej styl walki wręcz przyprawiał o zawroty głowy, myślę, że nawet sama Atena nie mogłaby się

z nią równać. Zapewne jak niektórzy mogli się już domyślić ta dziewczyna mi się podobała. Odkąd zobaczyłem ją pierwszy raz w obozie wciąż nie mogłem jej zapomnieć, ona natomiast od samego początku miażdżyła mnie wzrokiem i traktowała jakbym był szpiegiem Kronosa czy też samym Kronosem.

Od razu zauważyła, że się w nią dziwnie wpatruję, przez moment miałem wrażenie, że pojawiły się u niej rumieńce na twarzy, ale przecież to nie mogło być możliwe,

w końcu na co dzień chciała mnie zniszczyć tymi swoimi oczami.

I co Rozgwiazdo? Mówiłam Ci, że przy pierwszej okazji pokonam Cię bez żadnych problemów – te słowa sprawiły, że jeszcze mocniej pragnąłem umrzeć.

Takie upokorzenie w tak małej ilości wyrazów, ech…poniżony i wyśmiany, a przy okazji

o krok od śmierci – brawo „ja”.

Myślałem, że Kleftis wie co robi, w końcu jego taktyka prawie się sprawdziła – chciałem coś dodać, ale wtedy zobaczyłem uśmiech na jej twarzy i triumf w oczach.

Ona to wszystko doskonale wiedziała, ba, zapewne taktyka mojego lidera była częścią jej taktyki. Zanim umrę chciałbym tylko zaznaczyć w celu wyjaśnienia, że nie zginę z rąk byle jakiego herosika (jak mawia moją „cudowna dziewczyna”) tylko z rąk osoby, której pochodzenie zapewne jest już Wam znane.

Zgadza się, zaraz miałem zginąć dzięki córce bogini Ateny – Merismy.

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Na początek drobna uwaga organizacyjna – być może wiesz, że fragmenty nie cieszą się na portalu szczególną popularnością. To jednak wcale nie znaczy, że nie warto ich publikować, jedynie trzeba się nastawić na to, że czytelników może być mniej albo będą docierać tu później ;)

Fragment bardzo kojarzył mi się z Percym Jacksonem, więc pewnie trudniej Ci będzie stworzyć coś oryginalnego. Narracja prowadzona jest chwilami nieco chaotycznie, warto by się temu jeszcze przyjrzeć.

Co do formy – w wielu miejscach brakuje u Ciebie przecinków (np. przed spójnikami albo zdaniami podrzędnymi). Kilka innych błędów pozwoliłam sobie wypisać:

 

a w tym momencie byłem w środku jakiejś kosmicznej bitwy o „Orła”

Tylko w tym jednym miejscu piszesz „Orła” w cudzysłowie, więc trzeba by to ujednolicić.

 

Wszyscy byli dla mnie tak samo boscy, nawet jeśli były to czasy, które odeszły wieki temu w zapomnienie.

Powtórzenia, zauważyłem je w kilku miejscach.

 

bo w końcukto ich nie popełnia niech pierwszy rzuci kamieniem.

Po wielokropku powinna być spacja.

 

Jednak byłem również srogi w ich ocenię,

Jednak byłem również surowy w ich ocenie

 

dosyć szybko zrozumiałem kim mam zostać czy też kim może zostanę o ile zaraz nie zginę. Miałem zostać wytrenowany na pełnoprawnego herosa

Powtórzenia i przykład zdania, w którym brakuje przecinków → dosyć szybko zrozumiałem, kim mam zostać czy też kim może się stanę, o ile zaraz nie zginę. Miałem przejść trening na pełnoprawnego herosa

 

(jak mawia moją „cudowna dziewczyna”)

(jak mawia moja „cudowna dziewczyna”)

 

A co najważniejsze, jeśli byłem półbogiem to który z Bogów był moim ojcem?

Powtórzenia, brak przecinka po półbogiem.

 

Boska czy nie wyglądała ona na gotową rozciąć wszystko, co miało stanąć na jej drodze.

Boska czy nie, wyglądała ona na gotową rozciąć wszystko

 

Spytacie mnie, co jest dziwnego, żeby w 2019 roku widzieć chłopaka ze szpadą w ręku? Chętnie Wam na to odpowiem.

Możecie spytać, co jest dziwnego w tym, że w 2019 roku widzicie chłopaka ze szpadą w ręku? Chętnie odpowiem wam na to pytanie.

 

W powieściach zaimki wam, cię itp. zapisujemy małą literą.

 

hełm, zbroję, tarczę i miecz, a twój lider krzyczy

W niektórych fragmentach pojawiają się zbędne entery.

 

Zaskakujące było to jak łatwo przychodziło mi mijanie poszczególnych grupek wojowników bijących się miedzy sobą

Zaskakujące było to, jak łatwo przychodziło mi mijanie poszczególnych grupek wojowników bijących się między sobą

 

aż wreszcie dotarłem pod sam Niebieski Orzeł.

aż wreszcie dotarłem pod samego Niebieskiego Orła.

 

Czułem również podziw wpatrując się w powiewający sztandar o kolorze Niebieskim

Czułem również podziw, wpatrując się w powiewający niebieski sztandar

 

Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu jakim doskonałym taktykiem był Kleftis.

Nie brzmi to dobrze. Może: Uśmiechnąłem się na myśl o tym, jak doskonałym taktykiem był Kleftis.

 

w końcu na co dzień chciała mnie zniszczyć tymi swoimi oczami.

w końcu na co dzień niszczyła mnie tymi swoimi oczami.

 

– I co Rozgwiazdo? Mówiłam Ci, że przy pierwszej okazji pokonam Cię bez żadnych problemów

Dialogów nie zapisujemy kursywą, a więc:

 – I co, Rozgwiazdo? Mówiłam Ci, że przy pierwszej okazji pokonam cię bez żadnych problemów

 

Takie upokorzenie w tak małej ilości wyrazów

Takie upokorzenie w tak niewielu słowach

 

Pewnie nie wszystkie błędy wyłapałam, ale ogólnie niestety jest tu sporo do poprawy. Domyślam się jednak, że po to tu jesteś, żeby ćwiczyć warsztat ;)

Pozdrawiam i życzę powodzenia przy kolejnych tekstach!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Witaj.

Czytając mimowolnie przypominałam sobie “Percy Jacksona”. :)

Ogólnie masz niebanalny pomysł na książkę i dużym atutem jest nawiązanie do oryginalnych greckich oraz rzymskich maksym. Zmagania obu drużyn i odczucia głównego bohatera są wciągające w opisywaną akcję. 

Wiem, że z dialogami bywa trudno (sama nadal uczę się pisać je poprawnie) i rozumiem, że pewne znaki oraz wyrażenia wymagają jeszcze ćwiczeń przy prawidłowym ich stosowaniu. 

Pozdrawiam i życzę napisania powieści Twoich marzeń. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka