1.
– Wstawaj, bezwartościowy śmieciu!
Tylko jeden człowiek miał prawo odezwać się tak do królewskiego syna, przyszłego Da’Vah: Jorsel, zwany Mocnym, najwierniejszy przyjaciel ojca oraz dowódca Wartowników. I tylko on mógł bezkarnie wylać na mnie kubeł zimnej wody.
Szybko przygotowałem się na ostatni trening. Mocny budził nas o różnych porach dnia lub nocy, był bezlitosny, bezwzględny. Trenowaliśmy w mrozie, deszczu i w upale, siłowo oraz kondycyjnie. Bywaliśmy bici. Głodzeni. Uczyliśmy się historii, natury świata, demona i jego dawnych wyznawców. Przede wszystkim jednak zgłębialiśmy Wolę. Dlatego też my, Da’Vah, jesteśmy najlepsi. Bez nas nie byłoby normalnego życia dla innych.
Tak wyglądała moja codzienność od jedenastu lat. Moja i braci.
– Skup się, Litharze! – Jorsel zdzielił mnie Uderzeniem Woli, aż łzy stanęły mi w oczach, ale, skoncentrowany, skrycie odparłem atak. Byłem już silniejszy od nauczyciela.
Nienawidziłem brutalności Mocnego. Przysięgam, w końcu go za to zabiję! Jeszcze dwa dni i skończę szesnaście lat. Zostanę Da’Vah, Wartownikiem, stanę na Warcie. A wtedy ty Jorselu, zaczniesz nazywać mnie księciem i zaczniesz mi służyć! A wtedy ja sprawię, że umrzesz!
– Pramal! – Głos Jorsela był jak trzask bicza. Mocny uderzył chłopca otwartą dłonią w twarz. – Co ty robisz? Uczę cię, tępa głowo, już trzy lata! Myślisz, że Dag’har się nad tobą ulituje?
Mój brat najpierw się zgarbił, ale później mężnie wypiął pierś. Miał w końcu osiem lat. To już nie dziecko.
Rozejrzałem się. Na trening Jorsel wybrał czterdziestu moich braci, nawet nie połowę. Byłem wśród nich najstarszy. Najmłodszy, zaledwie pięcioletni Tyrii, dołączył do nas tydzień temu. Już prawie nie płakał.
– Do obrony! – warknął Jorsel.
Nadszedł kulminacyjny moment treningu. Nie wiedzieliśmy, czym Mocny nas zaskoczy. Jednak zauważyłem, jak w szczególny sposób marszczy czoło.
Zaatakuje zwykłym, lecz potężnym Spychaniem, pomyślałem. Woli wielu z nas nie ukształtowano jeszcze odpowiednio. Nawet ja, gdybym się nie domyślił, mógłbym zostać oszołomiony.
Jednak tym razem byłem gotowy. Spychanie nadciągnęło, jak taran. Większość braci krzyknęła, najmłodsi i najsłabsi padli na ziemię. Silniejsi walczyli z Jorselem, ale z miernym skutkiem. Nauczyciel osiągnął czwarty Sahn, co czyniło go jednym z potężniejszych ludzi w kraju.
Krzyknąłem skulony, gdy fala jego mocy wzmogła nacisk na mą Wolę i pozwoliłem sobie na Ugięcie. Choć Spychania nie kierowało się na jedną osobę, gdyż było falą, to mogło narastać w określone strony. Czekałem, aż Mocny uzna mnie za pokonanego. Gdy napór w mym kierunku nieco osłabł, uniosłem wzrok. Stało jeszcze tylko dwóch braci, choć już chwiali się na nogach.
Zaatakowałem Jorsela Uderzeniem Woli. Sapnął zaskoczony. Spróbował pojedynczego Natarcia, ale byłem przygotowany. Zwinnym Przekierowaniem wyprowadziłem go z równowagi, po czym Złamałem następnym Uderzeniem Woli.
– Dość! – krzyknął, zataczając się.
Przerwałem. Bracia powstawali powoli. Tylko nieliczni Da’Vah byli w stanie tak łatwo pokonać Jorsela. W oczach rodzeństwa widziałem podziw i zdumienie. Po chwili dołączył do nich także wzrok trenera.
– Udawałeś. – Ni to zapytał, ni to stwierdził, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. A może był to cień zgrozy? Mogłem go zmiażdżyć. – To nie było potrzebne. Twój ojciec będzie zaskoczony. To koniec treningów, Litharze. Przed tobą Dzień Zadumy, a nocą staniesz w pałacu przed Wiedźmą. Jeśli cię Uzna, zostaniesz Da’Vah. Pojutrze, w noc twych szesnastych urodzin staniesz na swej pierwszej Warcie. I na bogów Goreti i Nann, nie splam mnie.
2.
– Witaj, Hindaro.
– O, mój piękny książę raczył mnie odwiedzić! – Zignorowałem szyderstwo w głosie nałożnicy. Pomógł mi w tym lekko szumiący w głowie miód. – Czymże służyć? Znowu będziesz mnie nagabywać i żebrać o dotknięcie? Nadal odmawiam!
– Pokonałem dziś Jorsela.
Zamilkła. Jej spojrzenie, wciąż wrogie, wyrażało także zaskoczenie.
– Kłamiesz.
– Zarzucasz kłam Da’Vah?!
– Jeszcze nim nie jesteś!
– Zostanę nim dziś w nocy!
– O ile Wiedźma cię Uzna, a to nie takie pewne. Odrzuciła już niejednego aroganta!
– Mnie nie odrzuci! W ciągu ostatnich siedmiu lat tylko Marrto pokonał Jorsela! Takich jak my się nie odrzuca! – Krzyk wyrywał mi się z gardła.
Zamiast odnieść zamierzony efekt, zobaczyłem tylko, jak wzrok Hindary staje się rozmarzony. Poczułem narastającą wściekłość. Powinna patrzeć tak na mnie, a nie marzyć o moim bracie! Marrto jako jedyny od trzydziestu lat osiągnął szósty, najwyższy Sahn, tak jak król. Już stał się legendą, a skończył dopiero dwadzieścia lat. Mawiano, że to właśnie Marrto ostatecznie pokona Dag’har, dokańczając dzieła, które zapoczątkował ojciec. Brat był wysoki, przystojny, a po matce Rothyjce miał ciemne, kręcone włosy i ostre rysy. Kobiety za nim szalały, choć to akurat było pozbawione znaczenia. Większość pięknych kobiet w królestwie Azerah brał ojciec.
Jedynie nielicznym arystokratkom, głównie z innych krajów, pozwalano zostać faworytami książąt. Nałożnic jednak brakowało, gdyż Alivader spłodził sporo ponad setkę synów. Ponieważ królewska moc objawiała się wyłącznie w mężczyznach, córki, moje siostry, odrzucano i sprzedawano do innych krajów, zawierano dzięki nim sojusze. I wymieniano na nałożnice.
Wściekłość i zazdrość narastały we mnie. To na mnie Hindara powinna tak patrzeć, na mnie!
Spoliczkowałem ją. Spojrzała na mnie zaskoczona, a wtedy zdarłem z niej suknię.
– Nie! – szepnęła, cofając się. – Nie daję ci zgody, dopóki nie zostaniesz Wartownikiem!
– Już nim jestem! – warknąłem, Tłumiąc jej wolę.
– Nie możesz! Nie przygotowałam specyfiku… – Spokorniała. Nie zdążyła krzyknąć.
Nie powinienem tego robić. Obowiązywała mnie czystość do szesnastych urodzin. Jednak wiedziałem, co mężczyźni robią kobietom, w koszarach kandydatów rzadko mawiano o czymś innym. Hindary pożądałem od roku. Wtedy trafiła do nas z Wysp Rozbitych, czego wcale nie uznawała za zaszczyt. Wiedziałem, że jest jedną z ulubionych nałożnic Marrto. Nienawidziłem brata. Podziwiałem go. Zazdrościłem mu. Nikt nie nauczył mnie radzić sobie z takimi uczuciami. Ani z żądzami.
Moja nabrzmiała męskość podpowiadała, że zasługuję na Hindarę. Zerwałem z niej resztki odzienia. Piętnastolatka nie próbowała już walczyć.
Mój pierwszy raz skończył się zaledwie po ćwierci kufla miodu. Normalnie spłonąłbym ze wstydu. Z pewnością zostałbym wyszydzony przez dziewczynę i starszych braci. Teraz jednak, chwilę po tym, jak zrobiło mi się wspaniale, zrobiło mi się niedobrze. Nie powinienem stosować wobec Hindary Tłumienia. I dopiero od jutra mogłem obcować z nałożnicami. Moja głowa, mimo niezwykłego opanowania Woli, zdawała się być niewolnikiem pożądania. Spojrzałem na nieruchomą dziewczynę, chcąc wypowiedzieć przeprosiny, ale jej szklisty, nienawistny wzrok sprawił, że uciekłem.
3.
Pięć kufli miodu później szedłem alejami pustoszejącego powoli Rallibu, stolicy Azerah. Nadchodził wieczór, zbliżała się Godzina Czuwania.
Choć nigdy nie opuściłem miasta, a inne widziałem jedynie na rycinach, Rallibu niezmiennie wywierało na mnie ogromne wrażenie. Mimo iż niewielkie – zamieszkiwało je może trzydzieści pięć tysięcy ludzi – było niezwykłe. Rosło powoli od czasu, gdy trzydzieści lat temu ojciec pokonał i złożył w grobowcu – wieży Treqar ciało demona Dag’har, Zła, które rozlało się niemal na cały świat. Po tamtej brutalnej wojnie nasz lud osiedlił się tu, w dawnym mieście demona. Inne kraje, jak Roth, Swenga-Tien, Libraun czy Wyspy Rozbite, z wdzięczności za ratunek i utrzymywanie Zła w Treqar, składały daniny w złocie, żywności i w nałożnicach. Jednak wieloletni brak zagrożenia sprawił, że robiły to coraz bardziej opornie.
Mocno zadarłem głowę w górę. Pięciościenna wieża Treqar, niegdysiejsza siedziba demona, stanowiła oś i centrum miasta, zbudowanego setki lat wcześniej na szczycie samotnej góry Nor, u podnóża której płynęła rzeka Palh. Treqar wyrastała setki stóp ponad miasto, emanując trupim blaskiem, a katakumby grobowca sięgały przynajmniej tyle samo w głąb skał.
Na żadnym z pięciu prowadzących do wieży pomostów, po których Dag’har co noc od trzydziestu lat próbował się wydostać, nie widziałem jeszcze Wartowników. Te pomosty, o monumentalnych filarach, miały stać się miejscem mojej Warty do końca życia.
Zmierzałem bez strachu do pałacu ojca, na spotkanie z Wiedźmą. Musiała mnie Uznać. Byłem równie potężny, jak Marrto, może nawet bardziej. Będę tym, który pokona Dag’har.
– Zjedz, panie, kurikę – krzyknął jakiś kramarz. – Dojrzewała jedynie osiem dni, idealna, zielona.
Odważny mężczyzna. I zamożny. Po Godzinie Czuwania głównie Wartownicy mieli odwagę chodzić po mieście. Handlarz nie rozpoznał we mnie swego przyszłego wybawiciela. Dopiero od jutra będę mieć prawo nosić szaty Wartowników i wtedy nie obejdzie się bez pokłonu. A kurik nigdy mi nie brakowało, nawet tych najłatwiejszych do przegapienia, przez co najdroższych, niebieskich, zebranych dokładnie piątego dnia, jedno uderzenie serca po Godzinie Wytchnienia.
Przeszedłem pod pomostem Trzecim, z Trójkąta Rozrywkowego do Arystokratycznego, zmierzając ku pomostowi Drugiemu, za którym rozciągał się Trójkąt Królewski. Budowle stały się ładniejsze, większe, ale jak w całym Rallibu, rozrastały się głównie w dół, po opadających między pomostami zboczach góry.
Jednak dwieście stóp nad rzeką Palh zbocza góry były zbyt strome, niemal pionowe, co podobało mi się najbardziej. To właściwie była przepaść. Do podnóża Nor można zejść długą, spiralną drogą lub drążonymi w skale tunelami.
Podchodząc do pałacu zobaczyłem wstępujących Wartowników. Zdaje się, że na pomoście Pierwszym stał Marrto. Jego szata powiewała, a kryształowy kostur błyszczał niemal nieskończoną siłą jego Woli, rozświetlając mrok. Już jutro ja, Da’Vah Lithar z rodu Remnii stanę tam i w końcu pokażę Dag’har, że pora zacząć się bać.
4.
– Podejdź, synu – rozkazał Alivader, odziany w dostojne szaty Wartownika, w swej kryształowej koronie.
Zbliżałem się powoli. Wbrew sobie czułem respekt. Król Azerah, Da’Vah szóstego Sahn przytył, ale wciąż biła od niego moc.
Spojrzałem na jednooką Wiedźmę, przykutą do głazu leżącego na wozie z dyszlem. Kobieca moc była nieczysta i tylko Wiedźmę tolerowano z racji na jej nieomylność. Pozostawała jednak więźniem, na zawsze przykutym do wielkiego kamienia, odłupanego od podstawy wieży Treqar. Z celi wywożono ją wraz z głazem tylko na czas Uznania.
Stanąłem przed ojcem, Wiedźmą i Jorselem. Z tyłu komnaty tronowej zebrało się kilkunastu starszych braci i część arystokracji Rallibu. Za królem klęczały jego aktualne nałożnice, królowe – matki. W makijażu dwudziestoletniej, ciemnoskórej Libraunki widać było wyżłobione ślady łez. Dziś odebrano jej syna i oddano go na jedenastoletnie szkolenie. Pokonam Dag’har i zakończę ten łańcuch cierpień.
– Gdy kilka dziesięcioleci wcześniej nasz lud był nic nieznaczącym górskim plemieniem, z pomocą bogów Goreti i Nann odkryłem zalążek Sahn. – Ojciec rozpoczął formułę. – Rozwinąłem Wolę, stworzyłem Wartowników, choć wtedy nazywaliśmy się inaczej. Odparliśmy sługi demona i uratowaliśmy wszystkich. Staliśmy się najznamienitsi na świecie, a choć musieliśmy opuścić naszą ziemię, przepowiednia…
Moje myśli powędrowały ku zamierzchłym czasom, pełnych honoru, walki i chwały. Pragnąłem tego. I zamierzałem dokonać rzeczy jeszcze większych, niż Alivader.
– Czy są świadkowie Woli przyszłego Da’Vah? – Słowa króla wyrwały mnie z zadumy.
– Jam jest świadkiem – odpowiedział Jorsel. – Dziś Lithar pokonał mnie.
W komnacie rozległ się szmer przyciszonych rozmów. Wszyscy zrozumieli, że to oznacza przynajmniej piąty Sahn. Ja wiedziałem, że szósty. Prawie wpływałem na świat materialny.
– Uklęknij.
Uklęknąłem i wystawiłem przed siebie dłoń. Stara, pomarszczona Wiedźma podeszła i chciwie za nią chwyciła. Rozorała ją brudnymi pazurami. Z rozkoszą powąchała krew, po czym polizała ranę zgniłym językiem. Moja Wola zniosła to z niechęcią.
– To ciekawe – zaskrzeczała i umilkła.
Badała mnie, grzebiąc w ranie. Nawet się nie skrzywiłem. Wiedziałem, że ciekawi ją moja potęga, większa nawet niż Marrto.
– Królu – rzekła w końcu. W jej głosie wyczułem szyderstwo przykryte maską służalczości. Życie Wiedźmy było afrontem dla Goreti i Nann. Jej magia to obraza. Niedługo sprawię, że starucha umrze. – W nim jest coś dziwnego. Nigdy nie czułam czegoś… Hm. Dopełnienie… Tak.
Zamarłem. Do Warty nadawał się każdy, kto osiągnął chociaż drugi Sahn. Słabsi zostawali wydaleni z Azerah jako niegodni. Zdarzało się jednak, że Wiedźma nie Uznawała braci nawet z czwartym Sahn. Niemożliwe, żeby i mnie miała nie Uznać!
– Zawiedzie? – zapytał król, bezpośredni jak zwykle.
Wiedźma ponownie zamknęła oko, a brudne szpony wbiła jeszcze głębiej w ranę. Struchlałem. Nie znalazłem w sobie Woli, aby się odezwać. Starucha nie popełniła błędu ani razu przez trzydzieści lat. Nie zawiódł nikt, o kim tak stwierdziła, nawet ci z drugim Sahn. Z kolei odrzucani przez nią nie dostawali już szansy na obronę od czasu, gdy jeden z nich zaatakował braci podczas Warty, chcąc doprowadzić do ucieczki demona.
– Dopełnienie – mruknęła starucha z wahaniem. – Czuję, jakby miał zawieść, jakby to było mu pisane. – Umilkła. Moje serce szalało. – Ale nie zawiedzie. Zrobi wszystko, co do niego należy. Wszystko.
Odetchnąłem. Z trudem powstrzymałem dłoń przed otarciem potu, który wystąpił mi na czoło. Zhańbiłbym się w ten sposób.
Teraz najważniejsze. Ledwie opanowałem wstępujący na twarz uśmiech dumy.
– Przyznaję mu… – Wiedźma zawiesiła głos na ćwierć kufla miodu. – Tak. Piąty Sahn.
Rozległy się wiwaty, krzyki, szaleństwo. Dworzanie klepali się po plecach, Jorsel miał uśmiech na twarzy, a ojciec spoglądał na mnie z dumą.
Ja jednak czułem tylko pustkę.
– Niemożliwe! – warknąłem w końcu do Wiedźmy. – Z pewnością chciałaś rzec, że szósty!
– To piąty Sahn – odrzekła spokojnie.
Czułem, jak moje marzenia się rozsypują. To bez znaczenia, że takich jak ja było może pięciu w kraju. Liczyło się wyłącznie to, że nigdy nie miałem dorównać Marrto! Nigdy nie zostanę legendą, jak on, a kobiety nie będą marzyć o mnie! Hindara nigdy…
Naraz poczułem coś zaskakującego! To napływające do oczu łzy! Musiałem użyć Woli, aby utrzymać godność. Wiedźma z pewnością się myliła! Nie byłem jednak w stanie zdobyć się na dalszą dyskusję.
– Duma mnie rozpiera. Oto mój dar dla ciebie, kryształowy kostur – powiedział Alivader. – Od teraz jesteś Da’Vah, masz prawo do naszych szat. Jutrzejszej nocy staniesz na pierwszej Warcie. Z tak potężnym Sahn daj Dag’har powody, aby zadrżał ze strachu!
5.
Powoli zmierzałem ku miejscu, o którym marzyłem od lat, jednak czułem jedynie porażkę. To wszystko nie tak! Miałem być wspanialszy od Marrto, a nie byłem mu nawet równy! Gorzej! Gdy stanąłem na pomoście Piątym zobaczyłem, jak on ponownie staje na Pierwszym. Tak więc to nie pogłoski. Marrto jako jedyny Da’Vah, wytrzymywał dwie Warty z rzędu i nie musiał odpoczywać po tym dłużej niż kilka dni.
Kryształowy kostur bardziej mi ciążył, niż mnie wspierał. Był symbolem rezonującym z Wolą Wartownika, świecąc. Te nocne światła miały przełamywać trupi blask wieży Treqar, dawać nadzieję.
Moja nadzieja umarła. Czułem otępienie, a energia, która wczoraj mnie przepełniała, zniknęła. Jedynie piąty Sahn. Jestem do niczego. Tylko szósty Sahn pozwala wpływać Wolą na świat materialny. Przecież prawie to potrafiłem! Tylko dzięki tym umiejętnościom ojciec poradził sobie z armią sługusów Dag’har, w końcu zabił jego ciało i zmusił do zaszycia się w grobowcu.
Przestałem sobie wmawiać, że piąty Sahn to coś wielkiego, gdyż tylko się raniłem. Przełknąłem gorycz. Musiałem pozbierać się przed pierwszą Wartą. Demon wszystko mógł wykorzystać przeciwko mnie.
Minął mnie brat Wurdill, zmierzający na Czwarty. Spojrzałem na jego twarz i prawie upuściłem kostur ze zdumienia. Wurdill przeszedł bez słowa, ale wyglądał, jak… starzec? Nie! To z pewnością złudzenie wywołane rozczarowaniem, zmęczeniem po bezsennej nocy i ekscytacją przed pierwszą Wartą.
Jednak widziałem jego twarz! Uczniom niezwykle rzadko pozwalano na spotkania z Wartownikami, ale z bratem rozmawiałem rok temu, w jego dwudzieste drugie urodziny. Już wtedy nie wyglądał za dobrze. Może toczyła go jakaś choroba? Dlaczego jednak nie zwolniono go z dzisiejszej Warty?
Nie miałem czasu na rozważania. Godzina Czuwania już minęła. Poczułem, jak szkolenie bierze górę. Na rozczarowanie sobą przyjdzie jeszcze czas.
Nadszedł zmrok. Spojrzałem z Piątego w dół, na miasto niknące w ciemnościach. Pomost rozdzielał Trójkąty Rzemieślniczy od Żebraczego. Jedynie pod Pierwszym zniszczono przejście, inaczej biedacy zakłócaliby spokój Trójkąta Królewskiego.
Nie widziałem już ludzi. Wszyscy wiedzieli, że nadchodzi czas starcia i choć Da’Vah robili swoje, nie było to przyjemne dla tych, którzy znaleźli się za blisko.
Na pozostałych pomostach rozświetliły się kostury. Bracia skoncentrowali swą Wolę. Uczyniłem to samo. Kryształ w dłoni rozbłysnął mocno, rezonując ze mną. Wbrew sobie poczułem dumę, widząc jasność tego światła. Jeśli choć jednej osobie da ono nadzieję… Może Hindara patrzy?
Nie byłem pewien, co nastąpi. Dag’har stosował różne taktyki. Wszystkie z nich analizowaliśmy, a każdy nietypowy atak zgłaszano Jorselowi i królowi. My również próbowaliśmy zaskakiwać Zło. Wymienialiśmy się w ciągu Warty lub zwiększaliśmy liczbę Da’Vah na pomostach. Wszystkie te próby przynosiły więcej szkody niż pożytku i groziły rozbiciem jedności Wartowników.
Poczułem, jak coś pełznie w moją stronę. Coś, jakby czarna mgła, pojawiło się na powierzchni pomostu. Przygotowałem Wolę. Nawet tylko z piątym Sahn byłem dla demona wymagającym przeciwnikiem.
Nowy… – Usłyszałem w głowie ciepły, oślizgły głos. – Och, jakże wielka duma! Jaka ambicja! Co za moc! Jakże zraniony przez Wiedźmę, która cię nie doceniła! Nie bój się, ja cię docenię.
Milczałem, stosując się do najważniejszej zasady Warty. Przenigdy nie odpowiadaj Dag’har.
Ona się myli, wiesz? Oczywiste, że wiesz. Jesteś równie potężny, jak Marrto. Jak myślisz, dlaczego skłamała?
Milczałem.
Powiem ci. Ona drży ze strachu. Przed tobą. Boi się twej potęgi, tego, kim mógłbyś zostać. Alivader jej to nakazał. Król wie, że z Marrto sobie poradzi, ale przed tobą drży. Pożera go strach, że odbierzesz mu władzę, która należy się tobie.
Parsknąłem.
On kocha to życie. Nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego twój ojciec nie zechciał tego dokończyć? Dla króla obecny stan to ideał. Upojony władzą, folguje chuciom! Nie robi już nic, a was wykorzystuje do tego, czego sam się boi!
– Nie waż się tak mówić o moim ojcu, demonie! – warknąłem, po czym drgnąłem.
Odpowiadasz, choć nie powinieneś. Robisz to, ponieważ wiesz, że mam rację. Zostań mym czempionem, a uczynię cię najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Pozwolę ci zejść i zbadać katakumby, najgłębsze z nich. Odkryjesz tam tajemnice, jakich ten świat nie widział. Jakie ja odkryłem setki lat wcześniej.
Zadrżałem, pełen ciekawości.
Pokażę ci, że wasza wiedza o Sahn to zaledwie zalążek. Jest dziewięć, nie sześć Sahn. Nauczę cię dziewiątego. Będziesz mógł się pojedynkować z innymi, jak marzysz! Wprowadzisz własne prawa. Hindara będzie cię pożądać!
Śliskie szepty w mojej głowie nie milkły. Pojawiły się obrazy mnie, prowadzącego armie do boju, setek tysięcy ludzi składających mi pokłony, Hindary i innych kobiet odzianych nadzwyczaj nieskromnie, patrzących na mnie z uwielbieniem i pożądaniem. Poczułem, jak moja męskość nabrzmiewa i…
– Nie – wyszeptałem, po czym dodałem z mocą Natarcia. – Nie poddam ci się, demonie! Nie pokonasz mnie, nie Złamiesz!
Och, mógłbym Złamać każdego z was w dowolnej chwili. Wierzysz, że twoi słabi bracia z zaledwie drugim Sahn są dla mnie przeciwnikami?
– Nasza siła jest wspólna, połączone Wole czerpią z najsilniejszego Sahn! – Narastająca wściekłość zagłuszyła myśl, że być może mówię zbyt wiele.
Ja mam wieczność, a wasza Wola wytrzymuje ledwie kilka lat. Widziałeś kiedyś starego Da’Vah? Popadacie w szaleństwo, niektórzy już po roku. Mogę Złamać nawet Marrto.
– Łżesz! Marrto jest w stanie nawet dwa dni z rzędu stawiać ci czoła!
Aż dwa dni! – W głosie demona wyczułem szyderstwo. – To tylko dlatego, Litharze Potężny, że jedynie go muskam, skupiając się na reszcie. Bawi mnie, jak pławi się w swej arogancji. Jest słaby. Ty jesteś silny i ambitny. Zostań mym czempionem!
– Idź precz! Gdybyś mógł nas pokonać, już dawno byś to zrobił!
Może czekałem na kogoś takiego jak ty?
– Nie poddam się!
To nie znaczy, że mi się nie przysłużysz. Dziękuję za pouczającą rozmowę.
Wola demona zniknęła. Odetchnąłem z ulgą, a wtedy poczułem Uderzenie Woli o sile stu Jorseli. Sapnąłem, nie wiem jakim cudem wytrzymałem. Zaraz po Uderzeniu nadeszło mordercze Spychanie. Widziałem przygasające kostury braci, czułem, jak nasze Wole łączą się, czułem przerażenie wszystkich, poza Marrto. Tylko on się nie bał. Był światłem w ciemnościach, naszą nadzieją.
Widziałem koszmarne obrazy, krew, parujące jelita, śmierć, tortury i ciemność. Widziałem pałające mocą martwe ciało demona w krypcie Treqar. Ledwie stałem, gdy demon zaatakował Wciąganiem, próbując rozerwać naszą jedność. Gdy odpowiedziałem Przekierowaniem, Dag’har zdzielił mnie Uderzeniem Woli, aż w oczach stanęły łzy, a krew poszła z nosa. Odparłem to Tłumieniem, ale natychmiast przyszło Natarcie. Byłem bliski paniki, czułem, że nie dotrwam do świtu. Przecież moja Warta ledwie się zaczęła, a już prawie zostałem Złamany! Jak wytrzymywali to bracia z drugim Sahn?
I ta straszna myśl, zasiana przez demona… Co ze starszymi Da’Vah? Najbardziej zasłużeni wyjeżdżali ponoć jako ambasadorzy, poza granice Azerah, choć mawiano, że Wartownicy służą w Rallibu dożywotnio. Czyżby w słowach Dag’har kryło się ziarno prawdy?
Nie pamiętam, jak dotrwałem do Godziny Ciemności. Demon zmienił kierunek ataku, ale kufel miodu później powrócił z potężną falą Spychania. Gdy stawiłem jej czoło Tłumieniem, coś niemożliwego oderwało moją uwagę. Spojrzałem nierozumiejącym wzrokiem w prawo, na Wurdilla. I, pomimo odległości, zobaczyłem jego okrutny uśmiech, gdy odrywał swoją Wolę od mojej.
Demon wyczuł mój szok. Zaatakował natychmiast. Fala Spychania zalała mnie. Krzyknąłem, zataczając się, a mój kostur przygasł. Opadłem na kolana. Spojrzałem błagającym wzrokiem na Marrto, ale widocznie nie był w stanie mi pomóc. Postawiłem do walki każdą odrobinę sił, lecz potężne Uderzenie Woli rozbiło mnie i Złamało. Padłem na Piąty, tracąc przytomność. Zobaczyłem jeszcze przelatującą nade mną czarną mgłę.
Twoja pomoc była nieoceniona.
Zapadła ciemność.
6.
Zdrajca! Tchórz! Niegodny! Marnotrawstwo trzydziestu lat! Zgnij!
Obudziłem się w lochu, przykuty do skały. Głosy nie były snem. Za kratami celi widziałem dworzan, braci, kilka matek i nałożnic. Spoglądali na mnie z pogardą i gniewem. Usiadłem z trudem. Zobaczyłem, że rozerwano moją szatę Da’Vah, a kostur złamano. Wspomnienie Warty powróciło, świadomość tego, co się stało… Zawiodłem! Przez moją porażkę Dag’har uciekł!
Zwymiotowałem. Oczyściło to nieco mój umysł. To nie moja wina! To Wurdill! On…
Usłyszałem kroki i zgromadzeni rozstąpili się. Do krat podszedł ojciec z Jorselem i Marrto. Oblicze nauczyciela wyrażało bezbrzeżne rozczarowanie i sprawiło mi ból. Marrto stał spokojnie, obojętnie. Twarz ojca była czerwona z gniewu, kryształowa korona na czole emanowała jego mocą.
– Litharze, który zawiodłeś, na wieki pozbawiłeś się godności. Zniszczyłeś poświęcenie tysięcy ofiar wojny sprzed trzydziestu lat, splamiłeś honor Wartowników i mój. Sprawiłeś, że kolejne setki ludzi umrą, zanim ponownie poskromimy demona. Twoje imię zostanie wymazane ze wszelkich zwojów, aby nie pozostał żaden ślad po tej haniebnej zdradzie. Jutro, w Godzinę Spokoju, zostaniesz przeze mnie Złamany. Następnie twoje ciało zostanie rozerwane na cztery części i spalone, tak, abyś twym słabym nasieniem nie zapłodnił żadnego łona.
– To nie ja! – krzyknąłem. – To Wurdill zerwał jedność! Marrto, byłeś tam, musiałeś to poczuć! Powiedz! Wytrwałbym!
Brat milczał.
– Czy odpowiadałeś demonowi? – Zadał w końcu tylko jedno pytanie.
Umilkłem, czując obezwładniająca bezsilność. Opadłem na skały i zapłakałem.
Zebrani odwrócili się ode mnie i wyszli.
7.
– Wstań!
Silny głos Marrto poderwał mnie ze skały. Spojrzał na moje kajdany, a te pękły. Jakże potężny był jego Sahn!
– Nie wiem, dlaczego złamałeś prawo i odpowiadałeś demonowi. Wurdill jednak pozbawił cię pomocy. Nie sądzę, abyś zasługiwał na śmierć. To mój ostatni dar dla ciebie. Życie. Co z nim zrobisz, twoja rzecz. Ale uciekaj. Kieruj się ku Górnym Lochom. Tam znajdziesz strażnika, który czeka na ciebie z powozem. Nigdy więcej tu nie wracaj!
– Dziękuję – wyszeptałem. Marrto skinął głową i odszedł.
Nie chciałem umierać! Odejdę, ale wrócę tu nierozpoznany za rok i odnajdę Wurdilla. Zmuszę go do przyznania się do zdrady i zabiję go!
Ledwie ruszyłem korytarzami, gdy otworzyły się drzwi do jednej z cel. Szponiasta ręka chwyciła mnie za ramię niezwykle mocno i wciągnęła do środka.
– Nie mamy wiele czasu! Chodź! – zaskrzeczała jednooka Wiedźma. Nie była przykuta do swojej skały?
Otworzyła ukryte w ścianie przejście i wciągnęła mnie w tunel.
– Zostaw! – Szarpnąłem się w końcu, gdy dotarło do mnie, z kim mam do czynienia.
– To pułapka! Jeśli nie pójdziesz za mną, zginiesz!
Poddałem się. Miałem skruszoną Wolę. Dobrze, że ktoś chciał mną kierować.
Weszliśmy do niewielkiej komnaty. Wiedźma podała mi odzienie i pełne sakwy.
– Litharze, mamy mało czasu. Nie zawiodłeś. Wszystko uknuł Marrto. Wyczułam jego przyszłość, gdy go Uznałam lata wcześniej. A musiałam go Uznać, bo jego zdrada to jedyna droga do ostatecznego pokonania Dag’har! To wszystko musiało się stać, a ty jesteś dopełnieniem! Znasz przepowiednię o twoim ojcu? Ona nie jest o nim! Ona jest o tobie!
Spojrzałem na nią zdumiony.
– O mnie? To ojciec jest bohaterem, który pokonał demona!
– On go tylko zabił i uwięził. Ty go pokonasz ostatecznie!
– A co Marrto ma z tym wspólnego?
– Wszyscy Da’Vah tracą w końcu zmysły! Marrto nie godził się z tym, że za kilka lat zostanie wrakiem. Do tego szalenie pożąda kobiet. Rozmawiał z Dag’har i uległ jego podszeptom. Czego mógł chcieć? Rusz głową!
– Nie wiem… – Mój umysł wciąż nie pracował jasno.
– Spójrz! – Zadrapała mnie szponem i wsadziła go w ranę. W głowie ujrzałem komnatę tronową. Ojciec leżał martwy, a nad nim stał Marrto w jego koronie. Obok okrutnie uśmiechał się Wurdill, brat o twarzy starca. Ludzie skandowali:
– Umarł król, niech żyje król! Niech żyje król Marrto!
– Cisza! – krzyknął Marrto. – Alivader musiał umrzeć, gdyż potajemnie uwolnił Lithara Zdrajcę! Był w zmowie z nim i Wiedźmą! Dag’har opanował ich umysły! A teraz złapać zdrajcę i Wiedźmę! Zmierzają ku Górnym Lochom!
Wiedźma wyjęła palec, wizja zniknęła. Byłem blady, ledwie stałem na nogach.
– Nie… – szepnąłem. „Lithar Zdrajca”!
– Milcz! Nie możesz teraz mierzyć się z jego Sahn! Ja zaraz umrę, ale ty musisz przeżyć! Twój ojciec był próżnym i okrutnym gwałcicielem, Marrto będzie jeszcze gorszy, ale to nic w porównaniu z demonem! Nastaną lata mroku. Ty to zakończysz. Teraz jednak pędź ku Dolnym Lochom, gdzie czeka na ciebie przewoźnik w łodzi. Uciekaj na Wyspy Rozbite. Tam odnajdź ważną i potężną kobietę. Porzucić arogancję, przywdziej pokorę! To ważne! Musisz zasłużyć na jej przebaczenie i miłość, rozumiesz? Ona już nosi twoje dziecko.
– Co? Kogo? – Niczego nie rozumiałem.
– Znasz ją! Za kilka dni upokorzą ją i zostanie wydalona z miasta! A tylko dzięki niej odnajdziesz pełną treść przepowiedni! Wtedy poznasz prawdę o Sahn, zrozumiesz, jak spaja nasz cały świat! To da ci wiedzę, jak pokonać Dag’har! Teraz ruszaj. Masz dwa kufle miodu, aby uciec. Da’Vah zaraz tu będą. Nie powstrzymam ich długo.
– Ja… dziękuję – wyszeptałem oszołomiony.
Odszedłem, słysząc nadbiegającą straż. I wtedy podjąłem decyzję. Ja, Lithar Remnii, upadły Wartownik, wypełnię moje przeznaczenie. Odnajdę kobietę i zdobędę jej miłość. Odszukam przepowiednię, odbiję Rallibu i sprowadzę na świat pokój. Pokonam Dag’har.
I zabiję Marrto.