- Opowiadanie: Piotr_Tczew - Pech do n-tej potęgi cz. 1

Pech do n-tej potęgi cz. 1

Próba krótkiego opowiadania SF, na co dzień pisze recenzje produktów, ale postanowiłem spróbować czegoś innego.

Oceny

Pech do n-tej potęgi cz. 1

Życie pilota holownika latającego w pasie asteroid w sektorze zewnętrznym nie należy do najłatwiejszych. Płacą marnie, stara krypa ciągle się psuje, o rebeliantach, piratach i nadgorliwych celnikach nawet nie wspominając. Szczerze mówiąc, każdy normalny człowiek dawno by zrezygnował, ale jest w tym zawodzie coś, co sprawia, że nie możesz z tym skończyć. Dla jednego jest to nutka hazardu, niepewność, czy nadlatujący kawał skały nie będzie tym ostatnim, a dla drugiego ta cała otoczka bohatera przestrzeni, wątpliwa, moim zdaniem, sława przyciągająca panienki w knajpach. Mnie jednak trzymało w tej pracy zupełnie coś innego, możliwość ukrycia się przed nieznanymi mi ludźmi, którzy ubzdurali sobie, że jestem im winny kupę kasy.

Dlatego właśnie siedziałem teraz za sterami holownika lecącego na Optima 7 po kontenery z urobkiem rudy z ostatnich dwóch tygodni. Wystartowaliśmy o dziwo o czasie, silniki pracowały miarowo i bez żadnych zgrzytów czy stuków, a mój pierwszy oficer był trzeźwy. Już to ostatnie powinno wzbudzić moje podejrzenia i skłonić do natychmiastowej ucieczki. Tłumaczyłem sobie jednak, że chyba już wyczerpałem przydział pecha na resztę życia, lecz wkrótce miałem się przekonać, jak bardzo się myliłem. Siedziałem sobie spokojnie za sterami, od czasu do czasu korygując błędy autopilota, kiedy nagle włączył się sygnał radaru dalekiego zasięgu.

– Coś widzisz? – Spytałem siedzącego z tyłu pierwszego. – Czy ten złom znów wariuje?

W odpowiedzi usłyszałem szczęk odbezpieczanego pistoletu.

– Nie odwracaj się i trzymaj łapki grzecznie na widoku – odpowiedział takim głosem, że wolałem go posłuchać.

– O co chodzi Max? – Czułem, jak krople potu spływają mi po czole. – W co ty pogrywasz?

Max zaśmiał się nerwowo i rzucił na konsolę parę kajdanek.

– Pogadamy, jak przykujesz się do sterów, wolę nie ryzykować.

– Skoro tak chcesz – warknąłem wściekły, ale zrobiłem, co kazał.

Kajdankami się nie przejmowałem. Zawsze miałem w zanadrzu jakieś atuty, ale najpierw musiałem się dowiedzieć, czego chce i kto mu za to zapłacił. Max usiadł w fotelu obok i wycelował we mnie ciężki wojskowy miotacz.

– Może teraz powiesz mi, co ci odbiło? – zapytałem, siląc się na spokój.

– Z przyjemnością Jack. Jeśli sobie przypominasz, ostatni urlop spędzałem na Alfie.

– Pamiętam, ale co ja mam z tym wspólnego? – Skłamałem, bo coś już zaczynało mi świtać.

– Spotkałem tam kilku gości i okazało się, że dobrze cię tam znają. Wisisz im kupę kasy, a ja mam zamiar pomóc ją odzyskać.

– Ciekawe jak, bo jestem spłukany – roześmiałem się – a następną wypłatę mam za dwa tygodnie.

– Chłopie, to jest syndykat, z nimi się nie żartuje. Przewidzieli to, że nie masz kasy, ale zapłacą mi, jak dostarczę cię żywego.

***

Teraz wreszcie wszystko zrozumiałem, elementy łamigłówki poukładały się do końca. Jeszcze trzy lata temu nie musiałem latać takim starym złomem z przekupnym idiotą na fotelu drugiego pilota. Byłem całkiem dobrze zapowiadającym się dwudziestopięcioletnim porucznikiem Floty, który właśnie dostał swoje pierwsze samodzielne dowództwo. Szybki transportowiec to co prawda nie korweta lub niszczyciel, ale od czegoś przecież trzeba zacząć. Skierowano mnie właśnie na Alfę, do obsługi jednej z największych wojskowych stoczni w układzie. Przewoziłem spokojnie części zamienne przez cały rok i nigdy nic się nie działo, aż do dnia, kiedy nagle zmienili trasę przelotu. Nigdy wcześniej się to nie zdarzało, lecz rozkazy z kodem najwyższego priorytetu zawsze się wykonuje. Zmianę argumentowano koniecznością ominięcia stref działania rebeliantów, którzy ostatnio coraz bardziej dawali nam się we znaki.

Wylecieliśmy jak zwykle o czasie i zaraz po wyjściu ze studni grawitacyjnej planety weszliśmy w nadświetlną. Wydawało się, że mimo wszystko będzie to kolejny nudny rejs, kiedy coś wyrwało statek z powrotem do normalnej przestrzeni. Alarmy wyły jak oszalałe, a wyświetlana na ekranie lista uszkodzeń robiła się coraz dłuższa. Ogłosiłem alarm bojowy, ale było za późno, na radarze widziałem całą masę jednostek i wszystkie podświetlone na czerwono. Osłona konwoju już nie istniała, wykończona przez dziesiątki rebelianckich myśliwców, pilotowanych przez prawdziwych asów. Dane wywiadu jasno mówiły, że ten układ jest pusty, a tymczasem zza planety wyleciały jeszcze dwie korwety. Z miejsca zasypały nas ogniem ciężkich dział, niszcząc prawie wszystko, co jeszcze trzymało się po pierwszym ataku. Nie pozostało mi nic innego, jak dać sygnał do ewakuacji i sam też pognałem do najbliższej kapsuły. Zanim wystrzeliłem się w przestrzeń, usłyszałem jeszcze wycie alarmu bezpieczeństwa reaktora. Silniki odpaliły i zacząłem się modlić, abym odleciał wystarczająco daleko, zanim wybuchnie.

Poczułem silny wstrząs i nie pamiętam, co działo się dalej. Kilka dni później uszkodzoną kapsułę odnalazł niszczyciel szukający śladów po naszym zaginionym konwoju. Okazało się, że nie ocalał nikt oprócz mnie, reszta kapsuł była zniszczona. Wydało mi się to dziwne, bo rebelianci nigdy tego nie robili i nie rozumiałem, dlaczego przesłuchujący mnie oficer wywiadu zabronił o tym mówić. Po kilku dniach pobytu w szpitalu wróciłem do służby, ale już nie dostałem samodzielnego dowództwa, tylko zostałem zdegradowany do stopnia drugiego oficera na jednostce kurierskiej. Życie znów toczyło się monotonnie do dnia, gdy w szafce znalazłem kartkę, na której ktoś ręcznie napisał: jesteś nam winien 500 tysięcy, masz dwa tygodnie na spłatę. Uznałem to za głupi żart któregoś z kumpli i wyrzuciłem list do śmieci.

Przestało mnie to bawić dwa tygodnie później. W mieszkaniu czekało na mnie dwóch gości i wpadłbym prosto w ich łapy, gdyby nie wścibska sąsiadka z naprzeciwka. Zaczepiła mnie w windzie, mówiąc, że ktoś o mnie pytał i tylko dzięki temu udało mi się uciec. Wezwana policja nie zastała nikogo w domu, a ja znalazłem w kuchni następną kartkę. Tym razem nie zastanawiałem się, kto to napisał, tylko z miejsca poleciałem do sztabu i poprosiłem o zwolnienie ze służby. Wymówiłem się traumą i chyba naprawdę ją miałem, bo już po dwóch dniach przeszedłem do cywila. Wziąłem wszystkie zaległe pobory, oczyściłem konto i wsiadłem na pierwszy liniowiec lecący na zewnętrzne rubieże. Kilka razy zmieniałem po drodze środek transportu, zacierając za sobą ślady tak długo, aż wylądowałem na tym zadupiu. Za resztę kasy załatwiłem sobie licencję na pilotowanie holownika i miałem względny spokój aż do dzisiaj.

***

– O czym ty mówisz idioto?! – podniosłem głos. – W jaki sposób ktoś taki, jak ja może być winny syndykatowi pół miliona?!

– To ty dowodziłeś transportowcem, na którym przemycali dragi – odpowiedział spokojnie z uśmiechem przyprawiającym o dreszcze. – Wrak udało się odzyskać, skrytki były nieuszkodzone, ale puste, wszystkie narkotyki zniknęły.

– Nic o nich nie wiedziałem!

– Oni twierdzą coś innego. Skoro ty jako jedyny przeżyłeś, to musisz mieć coś wspólnego z ich zniknięciem. Lepiej mi je oddaj, a ja zapomnę, że cię widziałem.

Wlatywaliśmy właśnie w pierwsze pole asteroid, wolną ręką wyłączyłem więc alarm radaru i zwiększyłem moc silników.

– Pogadamy później – warknąłem, nawet nie odwracając się w stronę tej gnidy. – Na razie przydaj się na coś i podnieś osłony, ja tam nie sięgnę. I zapnij pasy, bo będzie rzucać.

Ująłem mocniej stery i po chwili pierwsze kamienie zaczęły odbijać się od pól siłowych. Ta stara krypa przy pełnej mocy reaktora zyskiwała lepszą sterowność niezbędną do manewrowania pomiędzy skałami. Zacząłem skręcać pod większymi kątami, niż było to konieczne, mijając asteroidy szerokimi łukami. Kompensatory przeciążenia ledwo wyrabiały, a gdy w pewnym momencie Max zawisł na pasach, nacisnąłem ukryty przełącznik w drążku sterowym. Latając ze mną od prawie dwóch lat, nigdy nie zainteresował się, jakie modyfikacje wprowadzam. Jedną z pierwszych było zamontowanie paralizatorów we wszystkich fotelach w kokpicie. Popełnił jeszcze drugi błąd, nie sprawdził, czy dobrze zapiąłem kajdanki. Zabrałem mu miotacz, nastawiłem na ogłuszanie, profilaktycznie strzeliłem do niego dwa razy i przykułem do fotela. Pozostał jeszcze jeden problem, dwie niezidentyfikowane jednostki, które wykrył radar. Były co prawda daleko, lecz zbliżały się z każdą chwilą. Tą krypą raczej nie miałem szans im uciec, bo skanery wykryły, że mają napędy typu wojskowego.

Jedyne, co mogłem zrobić, to próbować schować się między asteroidami, licząc na to, że nie polecą tam za mną. Nawigacja w tym sektorze wymaga umiejętności, których większość wojskowych pilotów po Akademii nie miała. Pełną mocą silników podleciałem do powierzchni dużej skały prawie niewidoczny na jej tle. Wyłączyłem wszystkie aktywne skanery, a pasywne pokazały ścigające mnie dwa myśliwce dalekiego zasięgu. Krążyły wokół i albo nie były w stanie zlokalizować holownika, albo czekały, aż sam się wychylę. Ta zabawa w chowanego trwała od kilku godzin i już myślałem, że mi się uda, lecz w tym momencie znów odezwał się mój pech. Prosto w moją stronę leciała jeszcze większa asteroida i zderzenie z nią było nieuniknione. Nie pozostało mi nic innego, jak ponownie uruchomić silniki i wiać, a myśliwce tylko na to czekały. Natychmiast zawróciły na pełnym ciągu, odpalając jednocześnie cztery rakiety, jak na mój gust zdecydowanie za dużo. Dałem gaz na full, ustawiłem kurs autopilota poza pas, odpiąłem nieprzytomnego Maxa, zarzuciłem go na plecy i pobiegłem do kapsuł ratunkowych. Jakoś nie mogłem zostawić tego gnojka, a poza tym chciałem mu zadać jeszcze kilka pytań. O ile przeżyjemy oczywiście, bo na razie prześladujący mnie pech podskoczył do n-tej potęgi. Wsadziłem pierwszego do kapsuły i wystrzeliłem nas w przestrzeń, mając nadzieję, że i tym razem wybuch reaktora ukryje moją ucieczkę.

CDN.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie przypomina bardziej fragment i pozostawia dość duży niedosyt, ale jak na pisarską próbę nie jest złe :) Wątek pilota wplątanego w przemytniczy przekręt ma potencjał, więc mógłby być rozwinięty w nieco dłuższej historii. 

 

Siedziałem sobie spokojnie za sterami, od czasu korygując błędy autopilota

od czasu do czasu

 

Zauważyłam też, że w pierwszych dialogach brakuje znaków zapytania.

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Piotrze, zabrakło Ci nieco do magicznej granicy 10k znaków, którą tutaj uważa się za początkową granicę opowiadania, więc zmień oznaczenie na szort. Z komentarzem wrócę.

Dziękuję za komentarz i uwagę, co do błędów i rodzaju tekstu. To pierwsza część dłuższej serii, następne będę sukcesywnie umieszczał.

Ok, wróciłem. Nie ma tragedii jak na pierwszą taką próbę. W końcu recenzje produktów to całkiem inna bajka. I to widać, bo miejscami źle zapisujesz dialogi oraz robisz inne błędy, które z czasem pisania się wyrabia. Niestety piszę z telefonu więc przykładów nie zaznaczę. Ogólnie taka opowiastka do drugiego śniadania, bez żadnych zaskakujących elementów. Używasz dużo oklepanych nazw i imion a informacje podajesz w nie do końca ciekawy sposób. Ten przerywnik, kiedy Jack streszcza nam swoją historię. Takie informacje można lepiej wpleść w treść. Pozdrawiam

I ja mam wrażenie, że przeczytałam dobrze się zapowiadający, ale zaledwie fragment, początek czegoś większego. Zaczęło się nieźle, ale co z tego, kiedy rzecz nie ma satysfakcjonującego zakończenia. Uważam, Piotrze, że byłoby dobrze, gdybyś zmienił oznaczenie na FRAGMENT.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Tłu­ma­czy­łem sobie jed­nak, że chyba już wy­czer­pa­łem swój przy­dział pecha… ―> Czy konieczne są oba zaimki?

 

– Coś wi­dzisz – spy­ta­łem… ―> Skoro jest pytanie, to powinien być pytajnik. – Coś wi­dzisz? – spy­ta­łem

 

– O co cho­dzi Max – czu­łem, jak kro­ple potu spły­wa­ją mi po czole. ―> – O co cho­dzi, Max?Czu­łem, jak kro­ple potu spły­wa­ją mi po czole.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Zro­bi­łem do­kład­nie to, o co tak ład­nie pro­sił, no pra­wie do­kład­nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Chło­pie, to jest Syn­dy­kat, z nimi się nie żar­tu­je. ―> Dlaczego wielka litera?

 

co po­zo­sta­ło z mo­je­go stat­ku po pierw­szym ataku. Nie po­zo­sta­ło mi… ―> Powtórzenie.

 

Po­czu­łem ol­brzy­mi wstrząs i nie pa­mię­tam… ―> Raczej: Po­czu­łem silny/ potężny wstrząs i nie pa­mię­tam

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

Fajne :D. Trochę jak Zaginiona Flota J.Cambell’a.  

Jest trochę drobnych baboli w zapisie dialogów, ale poza tym czyta się naprawdę przyzwoicie :]. Jeśli to prolog do dłuższej serii, to chyba się zapiszę na prenumeratę, bo mnie zaciekawiło. 

 

pozdrawiam

M.

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Dziękuję za uwagi i linka do zapisu dialogów. Nad kolejnym częściami już pracuję.

Pozdrawiam serdecznie

Piotr

Bardzo proszę, Piotrze. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

Chciałoby się zatytułować tę opowieść: Pechowy mistrz pechowych zdarzeń pechowo ucieka. :)

Dowcipne, pełne uroku i zwrotów akcji opowiadanie.

Mimowolnie czytelnik ciągle sprzyja głównemu bohaterowi, trzyma za niego kciuki i liczy na to, że znowu mu się uda. :)

Uważam, że masz świetny kontakt z czytelnikiem; opowiadając zachęcasz go do śledzenia wydarzeń, a to duży atut.

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka