- Opowiadanie: fanthomas - Kiedy owczarze wyruszali na rzeź, ostatnim co widzieli był krwawy zachód słońca

Kiedy owczarze wyruszali na rzeź, ostatnim co widzieli był krwawy zachód słońca

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kiedy owczarze wyruszali na rzeź, ostatnim co widzieli był krwawy zachód słońca

 

Pomyślałem wtedy o Caroline, która jak zwykle ubrana w kusą spódniczkę i białe stringi, tańczyła na stole biesiadnym, nucąc piosenkę „Oh, my outer paradise”. Potem poddała się potwornym operacjom i z pięknej niegdyś kobiety nie pozostało nic, nawet jej umysł prawdopodobnie  uciekł w nieznane, pozostawiając tylko pustą skorupę pełną metalowych przewodów. A ja właśnie wyruszałem w podobną podróż, bez nadziei na happy end.

*****

Przybyłem do Dalboor, miasteczka pełnego obłąkanych kreatur podobnych do mnie. W holowizji reklamowali jakieś nowe wszczepy, zapewniające rzekomo prawdziwie wzniosłe odloty. Brakowało mi tylko metalowego kija w dupie, bo byłem cały pokryty technologicznym syfem. Od małych palców u stóp wyposażonych w sekwencjonery deanalityczne, aż po zęby z koronami pełnymi difosforowego glaukobalbelu. Nie chciałem uwierzyć, że mogą we mnie wepchnąć cokolwiek nowego, ale głód tego rodzaju atrakcji i pełen portfel bitcoinów skutecznie przeciągnęły mnie z powrotem na ciemną stronę Mocy.

Wszczepić czy nie wszczepić? – oto jest pytanie.

 Tak naprawdę znałem odpowiedź, gdyż zasugerowało mi ją nawet lustro w przedpokoju mojego małego mieszkanka w wysokim jak pała Anorektisa bloku ze stali i gonodadoidów.

Ulice oświetlały ostatnie promienie martwego słońca, którego codziennym wskrzeszaniem zajmowały się całe stada naukowców. Zazwyczaj z miernym skutkiem, dlatego Ziemia co jakiś czas zapadała w tak potworne ciemności, iż korzystanie ze wszczepów noktowizyjnych stawało się przykrą koniecznością. Potem bolały mnie oczy, jakbym wsadził sobie w nie uruchomioną piłę tarczową. Na szczęście zdążyłem dotrzeć do Obozu Wszczepoidów zanim nastała wieczna noc. Nawet nanoświerszcze jeszcze nie zaczęły cykać.

Przywitał mnie młokos bez rąk, nóg i mózgu, za to z masą elektronicznego badziewia, które sprawiało, że już dawno stracił kontakt z rzeczywistością. Działał jedynie dzięki programowi Życie, które jego pracodawca włożył mu litościwie do głowy. Wiedziałem, że ze mną wkrótce będzie tak samo, ale liczyłem, iż po prostu nie będę na tyle świadomy, żeby się tym przejmować.

Dostałem się pod czułe metalowe odnóża młodzieńca, wierząc że jego zaprogramowane ruchy nie uczynią mi żadnej krzywdy. Niestety pomyliłem się. Facet akurat dziś dostał chyba androidopauzy, bo zanim przystąpił do pracy rozsadziło go od środka, dekorując całe moje nowiuśkie ubranie krwią, flakami i masą poskręcanych elektronicznych przewodów.

– O nie, monsieur. Co to się stało? – wzniósł lamenty pracodawca młokosa, znany z ogromnego penisa, Karlos Boris Amstaff.

– Chyba mu się deko dyńka przegrzała – odparłem.

– Och, och, niestety musimy zamknąć ten przybytek rozkoszy. Nie mogę pana obsłużyć sam jeden.

– Rozumiem, ale… Przykro mi, bo to był dobry pracownik.

– Tak, tak, gdzie ja teraz podobnego cymbała znajdę?

Akurat nie szukałem pracy, więc nie zasugerowałem, że pomogę. Posiadałem wszczepy odpowiedzialne za szybkie uczenie się, a do tego wystarczyłoby żeby Boris wgrał mi odpowiednie oprogramowanie i od razu mógłbym obsługiwać klientów. Teraz wszyscy byli superinnteligentni. No, w zasadzie nie oni, a ich wszczepy odwalały całą czarną robotę, związaną z funkcjonowaniem w tak toksycznym środowisku.

Naukowcy chyba znów spartolili sprawę, bo Słońce zamiast zgasnąć rozgorzało na dobre i tak oto prawie-noc przeszła w prawie-dzień, co było równie frustrujące co satysfakcjonujące. Tyle dobrego, że gdy wyszedłem z Oazy Wszczepoidów, nawet nie musiałem załączać Kocich Oczu.

Udałem się w kierunku Portu In Smouth, gdzie rzekomo ostatnio ktoś zamordował kilkunastu przypadkowych przechodniów. Miałem ochotę wziąć udział w czymś tak ekscytującym jak ucieczka przed psychopatycznym zabójcą. Wynikało to zapewne z nieudanej operacji wszczepiania nowych niepotrzebnych funkcji do mojego wycieńczonego organizmu, który teraz domagał się skoku adrenaliny.

Nad brzegiem syfu zwanego morzem, siedział okutany w łachmany biedak, a w ręce trzymał kij z przyczepioną do niego linką, co chyba miało wyglądać jak wędka. Zapachy które od niego dolatywały sprawiły, iż musiałem uruchomić Smrodozmieniacz, dzięki czemu już po chwili otoczyła mnie woń lawendy.

Zauważyłem, że na tabliczce położonej obok nogi bezdomnego znajduje się napis „Oni wrócili”. Kreatywnie. Już myślałem, że to będzie coś w stylu „Zbieram na Wartburga”.

– Hej, chłopie! Nie boisz się tu przesiadywać? – zapytałem.

Biedak obrzucił mnie smutnym spojrzeniem. Widać, że nie miał w sobie żadnych wszczepów, dlatego został odrzucony przez resztę ulepszonego społeczeństwa.

– Nie mam czego.

– A tych, co to rozszarpują ludzi na strzępy?

– Wiem, widziałem, ale mi nic nie robią. Widocznie za bardzo śmierdzę albo gustują tylko w odrutowanych.

– A co to za „oni”? – zapytałem, wskazując na tabliczkę.

– Przychodzą z morza, tak jak w starych legendach.

– Widziałeś ich?

– Pewnie.

– Jak wyglądali?

Biedak zaśmiał się tak głośno, że automatycznie włączył mi się TłumikHałasu.

– Przecież to chyba jasne, że nie da się ich opisać w ludzkich kategoriach. Przez eony spoczywali na dnie oceanu, ale kiedy zatruliście wodę ściekami i innym gównem, przebudzili się i bardzo zdenerwowali.

Nagle poczułem jak coś zaciska mi się wokół kostki, jakby żebrak samymi słowami przywołał siły nieczyste. No, na pewno czyste nie były, skoro wychodziły z takiego ścieku.

Z wody wystawało coś na kształt macki. Spróbowałem złapać podejrzane szkaradztwo ręką, ale nie zdążyłem, gdyż nagle szarpnęło, przewracając mnie i próbując wciągnąć w brudne odmęty. Instynktownie niczym jaszczurka gubiąca ogon, odłączyłem nogę od reszty ciała i tym samym prawdopodobnie uratowałem życie. Bezdomny patrzył oniemiały.

– Wow, niezłe widowisko – powiedział. – Myślałem, że skończysz jak reszta.

– Rzeczywiście przednia zabawa. Ja właśnie straciłem nogę.

– Nie masz zapasowej?

– Oczywiście, że mam, nawet kilka par, ale to drogie rzeczy. Oby ten stwór więcej mnie nie napastował.

– Tego nie mogę zagwarantować.

Odczołgałem się nieco od brzegu i przy pomocy ulepszonej technologii, pamiętającej czasy Sinozębego, wezwałem osobistego drona aby przytransportował nową kończynę. Na szczęście nie zajęło mu to dużo czasu i już po chwili byłem znów osobnikiem dwunożnym, czego nie omieszkałem wykorzystać by jak najszybciej opuścić podejrzaną lokację. Zadanie wykonane, poziom adrenaliny podwyższony.

Musiałem jednak poinformować kogoś o nadzwyczajnej aktywności morskich kreatur. Zadzwoniłem do Ministerstwa Ochrony Środowiska Naturalnego, a raczej tych marnych resztek wciąż niezagarniętych przez miejską dżunglę. Okazało się, że znają już problem, ponieważ jak się okazało nie tylko w mojej okolicy ludzie giną wciągani pod wodę przez agresywne morskie stworzenia.

– I nie zamierzacie nic z tym zrobić?

– To zagrożony gatunek. Już na początku dwudziestego wieku znany oceanolog H.P. Lovecraft opisał stworzenia nazwane z łaciny Cthulthus Maximus. Wydaje się, że nadmierna eksploatacja planety w jakiś sposób je rozwścieczyła, ale nie możemy nic zrobić. Ekolodzy by nas zjedli.

– A myślałem, że w większości to wegetarianie.

– Tak się tylko mówi, choć chodzą plotki… Wracając do zagadnienia, o którym pan wspomniał, niestety nie możemy pomóc. Rekiny też atakują ludzi, a jakoś pozwalamy im żyć.

Nie miałem nic do gadania. Ministerstwo wiedziało lepiej. Pozostawała tylko nadzieja, że te dziwne istoty nie zaczną nagle wychodzić na ląd i atakować wszystkiego, co się rusza.

Okazało się, że ktoś jednak zainteresował się sprawą, bo już następnego dnia dookoła niebezpiecznego brzegu morza wybudowano barierę z pleksiarmatyncytu. Ciekawiło mnie tylko, czy ten samotny żebrak wciąż tam siedzi. Albo go przegonili, albo zostawili jako przynętę.

To nie był już jednak mój problem.

W Obozie Wszczepoidów zatrudniono nowego pracownika i mogłem ulepszyć swoje ciało kolejnymi niepotrzebnymi wszczepami. Nowe oblicze operacji plastycznych, które uzależniały podobnie, a może nawet bardziej. Doświadczyła tego moja ukochana, a teraz sam wpadłem w wir nałogu ciągłego poprawiania natury i stawania się lepszym od innych.

To prawdopodobnie ostatni zabieg, jaki dane mi będzie przeżyć.

Caroline, idę do ciebie.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ach, a miałem nadzieję, że ośmiorniczki wyjdą na ląd i będzie dzika bitwa szalona. Oczywiście, to moje fantazje, Twoje były inne, nie mam co psioczyć. Tylko czy przez zostawienie i c h w wodzie, cały ten wątek nie wydaje się trochę niepotrzebny? Mamy uzależnionego on operacji gościa, którego spotyka przygoda, w żaden sposób niewpływająca na jego psychikę, działania, pragnienia i inne takie. Ot, się zdarzyło. I rozumiem, że czasem się w życiu coś ot, zdarza. Ale w opowiadaniu? Zwłaszcza takim, które ma na celu jak najzgrabniejsze połączenie dwóch niezwiązanych motywów. Tutaj nie jest to jakoś powalająco zgrabne.

 

Ale napisane ładnie.

 

PS. A i bardzo mi się spodobał tytuł…

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Straszny to świat, w którym nie ma się już nawet możliwości porządnie przestraszyć, ucieczka przed psychopatycznym zabójcą jest czymś w rodzaju skoku na bangee, a śmierć najwyraźniej zbywa się wzruszeniem ramion. To już chyba nawet nie ludzie w tym świecie żyją, ale programy, włożone do ich mózgów. Do tego zdechłe słońce i totalnie zanieczyszczona planeta. W takich warunkach Przedwieczni są już faktycznie tylko ginącym gatunkiem. Może od czasu do czasu uda im się kogoś złapać, ale zęby sobie połamią na metalu ;)

Z takiej perspektywy patrząc, Przedwieczni, mimo że widzimy ich tylko przez sekundę, pełnią w opku ważną funkcję, ale z czysto ludzko-czytelniczego punktu widzenia, wolałabym, żeby jednak spróbowali trochę powalczyć.

Ale klika i tak dam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pomyślałem wtedy o Caroline, która jak zwykle ubrana w kusą spódniczkę i białe stringi, tańczyła na stole biesiadnym, nucąc piosenkę „Oh, my outer paradise”. Potem poddała się potwornym operacjom i z pięknej niegdyś kobiety nie pozostało nic, nawet jej umysł prawdopodobnie uciekł w nieznane, pozostawiając tylko pustą skorupę pełną metalowych przewodów

Coś mi tu wyjątkowo nie gra. Bo w końcu jeśli przeszła operacje, to nie "jak zwykle". Już lepiej: Pomyślałem o Caroline. O dziewczynie, którą kiedyś była. O tym, jak ubrana w… "

Po "nie pozostało nic" dałbym kropkę. 

 

W holowizji reklamowali jakieś nowe wszczepy

Jakieś, czyli nie wiadomo jakie. Unikaj tego słowa, stosuj tylko tam, gdzie jest potrzebne. Tu, moim zdaniem, nie jest. 

 

w wysokim jak pała Anorektisa

Serio, to będzie tego rodzaju tekst? 

 

Ulice oświetlały ostatnie promienie martwego słońca

Wyjątkowo jasne te ulice, że aż promienie oświetlały. 

 

programowi Życie, które jego

Albo oprogramowaniu, albo który. 

 

gdzie rzekomo ostatnio

Rzekomo to bardzo charakterystyczne słowo. Już chyba padło wcześniej. 

 

tym samym prawdopodobnie uratowałem życie

Uratowałem swoje życie… nie, też kiepsko brzmi. Może: uszedłem z życiem? I co tam robi to prawdopodobnie? Przecież uratował. 

 

Ok, wrażenia ogólne. 

Niestety, tekst mnie nie porwał, nie zaciekawił, ani nie wzbudził emocji. Przedstawiasz świat bardzo typowy dla cyberpunka, a obudzeni przedwieczni są tam jakby na doczepkę i pojawiają się przy okazji. Bohater wszystko, co dzieje się wokół, przyjmuje bez refleksji i ze spokojem – i to podejście, niestety, udzieliło się mi. Fabuła płynie leniwie i jednostajnie, bez momentów wzmożonego napięcia, co byłoby dobre przy nostagicznym opowiadaniu. Tu tego nie poczułem. 

Nie zrozumiałem też czemu miała służyć wstawka o Carol. Nie gra ona żadnej roli w tekście. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Przeczytałem z ciekawością. Widać, Fanthomasie, że wychodzi z Ciebie to ukochane bizarro, bo tekst jest cyberpunkowy, postapokaliptyczny, z lekką nutką niesamowitości w stylu HPLa a dodatkowo okraszony motywami, które z bizarro już mi się teraz kojarzą :)

Świat, który malujesz to świat który stoi na krawędzi i nie ma szans zrobić kroku w tył, jest tylko kurs na kolizję z zagładą. Zagładą nieuchronną i ludzie w nim żyjący nie mają już nadziei, że coś się da z tym zrobić – przynajmniej ja to tak odczytuję. Dlatego jest leniwie i spokojnie, co zarzuca Ci Geki. Ale mnie to nie przeszkadza, bo po co się szarpać, skoro i tak koniec jest bliski i nic nie zawróci świata z drogi, jaką dla niego obrali ludzie.

Jedyne co mi nie pasuje, to potraktowany po łebkach motyw przedwiecznych. Nie, że on jest zły. Przeciwnie, on jest bardzo dobry i wymowny, tylko po macoszemu potraktowany. Nie ma tutaj ani grama grozy, bo pojawienie się przedwiecznych, którzy oczyszczą ziemię z ludzi, zdaje się być aktem łaski dla planety; eutanazją gatunku, który ledwo ciągnie resztki człowieczeństwa, tracąc co chwilę kolejne jego elementy, jak bohater nogę. Stąd brak grozy, bo sam świat przedstawiłeś jako dostatecznie straszny, by nie życzyć mu już niczego innego oprócz końca, na który w pełni zasłużył.

Z czym się zgodzę, a co już wytknął Ci Geki, to motyw z Carol. To niczego nie wnosi, o niczym nie mówi, niczego nie przedstawia ani nie zmienia. To jest ta doczepka, której zasadności w tekście pojąc nie potrafię. Chciałeś przez nią uczłowieczyć, mało już ludzkiego bohatera? Jeśli tak, to niestety, nie wyszło.

Ale tekst jako całość oceniam pozytywnie. Bez szaleństw i zachwytu, jednak pozytywnie.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dzięki. Możliwe że wątek Caroline jest zbędny lub po prostu słabo zaznaczony. Outta Sewer, cieszę się, że bizarro nie jest już ci obce, choć akurat tego tekstu nie pisałem z myślą o tym gatunku. Dziwność widocznie trafia do moich tekstów podświadomie ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Twoja wizja cyberpunku jest podobna do innych, dobrze nam znanych, lecz w połączeniu z Lovecraftem ma trochę inny wydźwięk. Świat, w którym wszczepy i udoskonalenia niszczą ludzi, zamieniają je w bezrefleksyjne istoty, wyszedł Ci dobrze. Z jednej strony starcie z Cthulhu wydało się mało znaczące, bohater nie podszedł do tego zbyt specjalnie, ale może to też sugerować tę bezrefleksyjność. Pradawni Bogowie są w tym świecie już nic nie znaczący, wyparci przez technologię i cybernetyczne bóstwa. Jak sam wspomniałeś – są tylko ginącym gatunkiem.

Krótki short, ale przyjemny.

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Cześć, Fanthomasie!

 

Druga lektura jest prawie równie przyjemna jak pierwsza, ale… Bo niestety jest ale. Zgrabnie splotłeś ze sobą te dwa odległe światy, choć nieco większa domieszka przedwiecznych z pewnością wyszłaby tu na plus, językowo też dobrze, klimat świetny. Ale ten wątek z Caroline powinien trochę bardziej spinać tekst, jeśli już zdecydowałeś się to tak poprowadzić. Niestety, mimo że w ogólnym rozrachunku to bardzo przyjemny szorciak, koniec pozostawia wiele do życzenia i nie jest to pozytywny niedosyt.

Pozdrawiam

Cześć fanthomas:-)

podoba mi się świat cyberpunka, który stworzyłeś. Fajna klamra z Caroline i puenta z nałogiem ciągłego poprawiania natury. Człowiek przestaje być sobą, nie decyduje o sobie, tylko oprogramowanie wpływa na jego zachowanie i działania.

Na tym tle ciekawie wybrzmiewa rozmowa z biedakiem, który jako jedyny nie ma wszczepów i jego przedwieczni nie atakują. 

Jestem zadowolona z lektury.

polecam do biblioteki i pozdrawiam:-)

Outta Sewer, cieszę się, że bizarro nie jest już ci obce, choć akurat tego tekstu nie pisałem z myślą o tym gatunku. Dziwność widocznie trafia do moich tekstów podświadomie ;)

Wyłazi szydło z rozbitej limuzy… tfu.. z worka ;D

Known some call is air am

MI się tekst spodobał, przypadł do gustu humor. Czuję jednak lekki niedosyt, chciałoby się więcej.

 

Pozdrawiam, dzięki ;)

…a w ręce trzymał kij z przyczepioną do niego linką, co chyba miało wyglądać jak wędka.

Co wyglądało jak wędka lub co chyba miało pełnić funkcję wędki. Po co miałby robić coś tylko po to, aby na coś wyglądało?

 

To nie był już jednak mój problem.

Wcześniej to również nie był jego problem, więc może bez już?

 

Hej! ;)

To pierwszy Twój tekst, który przeczytałem, i z pewnością nie żałuję. Jest naprawdę fajnie napisany, z pomysłem, z lekkością. Spodobał mi bardzo pomysł martwego słońca, każdego dnia wskrzeszanego na nowo. Większość z tej całej cyberpunkowej otoczki nie była jakoś w żaden sposób nowatorska, ale mimo to fajna. Rzeczywiście, skupiasz się w tym opowiadaniu bardziej na tym, do czego doprowadzili ludzie. Na uzależnieniu od technologii, na tragicznych tego skutkach. To przyćmiewa przedwiecznych, którzy wydają się w pewnym momencie jedynie tłem, jednak biorąc pod uwagę całość, jednak istotnym, wiążącym się z resztą. Czy za mało? Być może. Dla mnie jednak wystarczająco.

Klamra z Caroline mi się podoba. 

Generalnie, nie ma może w tym tekście wielkich fajerwerków (sorry, NoWhereMan), ale mimo wszystko jest w nim Moc. I dlatego też idę do zgłaszalni :)

Pozdrawiam!

 

 

Niezła wizja… to ja chyba już idę siedzieć nad morzem, bo jakos tak nie mam ochoty na nowe oprogramowanie, że o hardware nie wspomnę.

Chociaż smrodozmieniacz czasem się przydaje.

Dobrze się czyta.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, fanthomas.

 

Nie chciałem uwierzyć, że mogą we mnie wepchnąć cokolwiek nowego, ale głód tego rodzaju atrakcji i pełen portfel bitcoinów skutecznie przeciągnęły mnie z powrotem na ciemną stronę Mocy.

Ciekawe, jaki kurs BTC był w tamtych czasach. 

 

Interesujące opowiadanie dla mnie mroczne niedające nadziei dla zdegenerowanego świata. Wszczep goni wszczep, każdy może mieć kocie oczy. Słońce działa na wyłącznik i wyłącznik. Ogólnie ciężkie czasy :D 

 

 

Witaj.

Doskonały tekst, określenia malownicze i pełne mocnego humoru, zwłaszcza spodobał mi się Smrodozmieniacz. :)

Gratuluję pomysłu. :)

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Hej :)

W opowiadaniu przede wszystkim spodobał mi się klimat. Jest pesymistycznie, przygnębiająco, a elementy humorystyczne w pewien sposób z tym kontrastują i jeszcze bardziej pogłębiają ten wydźwięk.  Przede wszystkim spodobało mi się słońce codziennie wskrzeszane przez naukowców. 

Najpierw po przeczytaniu poczułam trochę niedosyt, bo i cthulhu właściwie nic nie zrobiło, nic się nie zmieniło. Jednak potem doszłam do wniosku, że właśnie o to chodzi, w ten sposób ten pesymistyczny wydźwięk jest jeszcze większy – bo nic się już nie da zrobić, świat pędzi ku zagładzie tak samo jak główny bohater, uzależniony od wszczepów. Opowiadanie, chociaż jest krótkie, zostaje na długo w pamięci.

Wyruszam nominować do biblioteki.

Pozdrawiam :)

Spasował mi pomysł, nie przekonała narracja. Może ze względu na fakt, że narrator wydał mi się mało ciekawy i dość przewidywalny w swoim oglądzie świata, sam sposób opowiedzenia nie do końca mnie przekonał. Ale za to świat – rozłażący się w szwach, rozpadający, pozbawiony emocji i taki, w którym mało co ma znaczenie (po bohaterze spływa w końcu strata nogi i bycie świadkiem autodestrukcji innej osoby…), w którym nawet Przedwieczni są zredukowani do roli marnych niby-drapieżców – jest bardzo dobry, pomysłowy i efektowny. Generalnie na plus.

ninedin.home.blog

Hmm, trudno mi wydać opinię o tym opowiadaniu. Na pewno pozostawia spory niedosyt – i nie mam tu na myśli tego, że powinno być bardziej napakowane akcją. Rzecz w tym, że główny bohater i styl, w którym prowadzi narrację, przypadły mi do gustu i dlatego chciałbym przyjrzeć się bliżej temu zwichrowanemu, uzależnionemu od wszczepów kolesiowi. A katastrofa ekologiczna z przedwiecznymi w roli głównej byłaby do tego niezłym pretekstem. Szkoda, że tekst kończy się tak nagle. Z drugiej strony lektura była po prostu przyjemna, bo tekst stoi ciekawym swiatotwórstwem i jest napisany sprawnie.

Pozdrawiam!

Podoba mi się pomysł na świat, na beznadzieję, nawet na elementy bizarro, ale fabuła i bohater znacznie mniej mnie przekonał. Niby u HPL też często fabuła i narracja się rozłażą, a bohaterowie nie mają sensu, ale jednak – niedosyt pozostał. Dobre są szczegóły, obraz całości wypada nieco gorzej. Może gdyby było więcej stylizacji na HPL, wyszłoby opku na dobre?

Sinozębym mnie za to kupiłeś ;)

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, fan,

zostawiłeś mnie z poczuciem niedosytu. Z jednej strony pasuje temu tekstowi ta krótka forma, ale jednak trochę za mało przekazujesz fabuły jako takiej. Bardziej skupiłeś się na samym świecie, którym chciałeś szokować. Podoba mi się na pewno połączenie tych dwóch haseł, ale zabrakło trochę tego “punku”. Generalnie cały ten “cybernetyczny punk” mega kojarzy mi się z grą Ghostrunner i poszłabym bardziej w tym kierunku.

Mimo to dobrze spędziłam czas. Mogę jeszcze dodać, jak bardzo lubię ten tytuł? Ś w i e t n y.

 

 

Posiadałem wszczepy odpowiedzialne za szybkie uczenie się, a do tego wystarczyłoby[+,] żeby Boris wgrał mi odpowiednie oprogramowanie i od razu mógłbym obsługiwać klientów.

 

Facet akurat dziś dostał chyba androidopauzy, bo zanim przystąpił do pracy[+,] rozsadziło go od środka, dekorując całe moje nowiuśkie ubranie krwią, flakami i masą poskręcanych elektronicznych przewodów.

 

 Zapachy[+,] które od niego dolatywały sprawiły, iż musiałem uruchomić Smrodozmieniacz, dzięki czemu już po chwili otoczyła mnie woń lawendy.

 

Powodzenia w konkursie! 

 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Spodobało mi się uzależnienie od nowych wszczepów. Straszne i prawdopodobne. Pewnie dlatego straszne. Cthulhu zepchnięty do smrodliwej niszy ekologicznej w cyberpunku wypadł ciekawie.

Trochę gorzej z fabułą. Bohater podchodzi do wszystkiego bez emocji, słabiej przeżywa niż gdyby grał w grę.

Wykorzystujesz oba hasła, ale koncentrujesz się na pokazaniu, że to zrobiłeś, pomijając wiele istotnych elementów.

Babska logika rządzi!

Cześć!

 

Jest fanthomas, to będzie bizarro, myślę sobie. I było ciekawie, bez obrzydliwości, ale ciekawie. W krótkim tekście upchnąłeś sporo wszelkiego cyberpunkowego paskudztwa, kreując mroczny świat, zmierzający gdzieś bez celu. Przyjemnie obrazujesz to postawa bohatera, idącego na wybrzeże w poszukiwaniu adrenaliny. Zwłaszcza motyw z nogą dowożoną dronem mi się spodobał (lubię te drony…). Zacny pomysł z przedwiecznymi, humorystyczny ale i z przesłaniem.

Szczególnie spodobało mi się zdanie:

Przywitał mnie młokos bez rąk, nóg i mózgu, za to z masą elektronicznego badziewia, które sprawiało, że już dawno stracił kontakt z rzeczywistością.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witam :) 

Miło jest poczytać coś z S-F, jeśli mało się czyta treści tego gatunku. Mi również, jak powyżej, podobał mi się dowóz nogi przez drona. Nie spodziewałam się tak szybkiej dostawy.

Współczuję bohaterowi, że także daje się wciągnąć w operacje plastyczne. Takie dla robotów, chyba są wyjątkowo drogie ;) 

Pozdrawiam :) 

Nic śmiesznego, raczej straszno. Skąd na półce Humor?

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka