Juleczka próbowała stłumić szloch tak usilnie, że nie słyszała własnych myśli. Wskutek nazbyt długotrwałego stania na palcach mięśnie łydek paliły ją żywym ogniem, w ramionach i górnej części kręgosłupa przy każdym uderzeniu serca odzywał się tępy, pulsujący ból, a na plecach i poniżej czuła coraz to nowe żrące pręgi. Oprawca chłostał ją biczem, który wcześniej przez trzy i pół godziny wyplatał ze sznurówek pożyczanych od współpracowników. W takiej pozycji przyglądanie się temu było zabawne tylko przez pierwszy kwadrans.
Przesłuchujący, z kolei, próbował stłumić soczyste przekleństwa, ale i tak co chwilę wymykało mu się spomiędzy zębów coś na temat ostrej choroby bakteryjnej układu pokarmowego. Jeszcze poprzedniego dnia uważał, że zawsze znajdzie się jakiś śmieszny sposób, aby złamać szesnastolatkę. Jak jednakże ruszyć dziewczynę, która okazuje więcej dojrzałości psychicznej od większości jego kolegów, a przy tym nie wydaje się obawiać bólu, upokorzeń ani nawet samego strachu? W końcu westchnął ciężko i odpiął ją od mocowania.
Półprzytomnie zarejestrowawszy kliknięcie, Juleczka z niepokojącym chrzęstem opuściła ramiona do normalnej pozycji, choć ręce pozostały skute za plecami. Nie chciała dać rozmówcy satysfakcji, osuwając się malowniczo na posadzkę, więc podeszła chwiejnym krokiem do krzesła. Przed oczami tańczyły jej ciemne kręgi, przywodząc na myśl skojarzenie z wirującymi czarnymi dziurami. Parsknęła zatem śmiechem, wyobrażając sobie, że do celi wchodzi jej nauczyciel fizyki, profesor Oliwer Cnilok, który lubił ilustrować różne zjawiska fizyczne na przykładach wymyślnych tortur. Przynajmniej zapadały w pamięć.
Ten perlisty śmiech z jakiegoś powodu rozdrażnił kata, który wciągnął przez okno duży szlauch z ogródka, zamierzając ją otrzeźwić i doprowadzić do stanu używalności. Wąż ogrodowy zabulgotał okropnie, po czym zamiast wody wydarł się z niego strumień lodowatej melasy. Wrażenie nieporządku w gabinecie uległo zwiększeniu. Zrezygnowany, mężczyzna wzruszył ramionami. Napiszmy tu o nim, że zbliżał się do sześćdziesiątki, choć na tyle nie wyglądał; z łysiną i lekką nadwagą, nie wyróżniał się niczym na ulicy spośród innych przechodniów. A przecież pozory myliły. Wieść gminna niosła o nim, że kiedyś, nie mając nic innego pod ręką, zabił garnkiem budyniu trzech agentów Specnazu, którzy próbowali wyrwać z jego łap swojego kolegę. Jednemu strzaskał czaszkę, drugiemu zmiażdżył krtań, a trzeciego przemocą nakarmił, co doprowadziło do pęknięcia żołądka, gdyż garnek był duży.
Wracając do rzeczywistości, po chwili namysłu oprawca postawił przed dziewczyną szklankę herbaty, prosząc, aby się uspokoiła i zastanowiła. Ponieważ nadgarstki wciąż miała skute za plecami, musiała się nachylić, aby ująć ustami metalową słomkę, która wówczas poraziła ją prądem. Niewzruszona wstrząsem, Juleczka poprawiła uchwyt i zaczęła popijać drobnymi łykami. Opróżniwszy około jednej trzeciej szklanki, spojrzała na specjalistę spod zmarszczonych brwi i powiedziała surowo:
– Proszę pana, tortury nie robią na mnie wrażenia, ale za zimną bawarkę z mlekiem sojowym mój prawnik będzie żądał od dziesięciu lat wzwyż. Konkretnie to mój dziadek, który jest prawnikiem.
– Dosyć przekomarzań – warknął tamten – ostatni raz pytam po dobroci, gdzie pani ukryła przemyconego do kraju hipopotama aborcyjnego, pomalowanego dla niepoznaki w kropki bordo.
– Przepraszam – zapytała bez konkretnego wyrazu twarzy – czy mógłby mi pan przypomnieć, czym jest hipopotam aborcyjny?
– Nie robić ze mnie durnia!… Hipopotam aborcyjny to hipopotam specjalnie wytresowany do przeprowadzania aborcji. Wkłada się go paszczą naprzód do macicy, a ten pożera nienarodzone dziecko. Czy rozumie pani, jaka to okropna śmierć?
– Proszę pana – Juleczka odpowiedziała tonem właściwym dla rozmowy z upośledzonymi intelektualnie w stopniu umiarkowanym – płód, nawet w pełni donoszony, który ledwie mieści się w drogach rodnych, raczej nie waży powyżej pięciu kilogramów. Dorosły hipopotam, dla odmiany, najmarniej dwie i pół tony, czyli pięćset razy więcej. Fizycznie zatem nie da się go włożyć do macicy. Do żadnej macicy. Młodocianego hipopotama, przy dużej dozie determinacji, być może dałoby się wtłoczyć do macicy płetwala błękitnego.
Kat zapisał coś pospiesznie w zeszycie służbowym:
– Zanotowałem sobie, że trzeba przeprowadzić taki eksperyment śledczy. Skoro już o tym mowa, czy zna pani jakieś inne zwierzę, które lepiej nadałoby się do tego celu?
– Nie jestem pewna. Jeżeli mówimy o egzotyce, spokrewniony z krokodylami gatunek zwany gawialem gangesowym jest znany z bardzo długiej i wąskiej paszczy, ale przecież nie aż tak wąskiej. Trudno go zresztą pomylić z hipopotamem, jest zupełnie niepodobny. Wracając do bardziej swojskich klimatów, hajdamacy ukraińscy w późnym osiemnastym wieku, podczas tak zwanej koliszczyzny, zaszywali dzikie koty w brzuchach ciężarnych kobiet, ale – szczerze mówiąc – nie wydaje mi się, aby któraś przeżyła zabieg. W tamtych czasach nie znano jeszcze pojęcia aseptyki. Stosowali także metody prewencji zapłodnienia, czyniąc tak zwane pończoszki, czyli obdzierając pacjentom skórę z nóg po kolana.
– To zapobiega zapłodnieniu? – zapytał z łagodnym niedowierzaniem śledczy.
– Ależ oczywiście. Trudno się wówczas wybrać na poszukiwanie partnera. Wracając do meritum, skąd w ogóle pomysł, że przemyciłam tego hipopotama?
– Powiadomił nas o tym nasz informator ze schroniska w Roztoce. Pod osłoną nocy przeprowadziła go pani przez góry (hipopotama, nie informatora), prawdopodobnie przez Gładką Przełęcz, co skądinąd stanowiło także naruszenie regulaminu parku narodowego, tam nie ma szlaku. My o wszystkim wiemy.
– Czy uwzględnił pan możliwość, że pański informator był niezupełnie trzeźwy? Jeżeli słusznie odgaduję jego tożsamość, prawdopodobnie złożył donos przez zemstę, ponieważ poprosiłam go, aby nie zabawiał się turlaniem ze schodów schroniska, zapiąwszy się uprzednio w moim plecaku.
– Droga pani! My bezgranicznie ufamy informatorom. Przynajmniej co drugi klient chciałby podawać w wątpliwość ich zeznania, ale już od dawna nie z nami te numery. Gdzie jest hipopotam aborcyjny?! – oprawca wrzasnął przeraźliwie, opryskując dziewczynę kropelkami płynu do płukania gardła o smaku mięty z melisą.
– Nie wiem.
– Trudno. W takim razie wracamy do metod przymusu bezpośredniego.
Sięgnął do drewnianej szafy stojącej w rogu gabinetu i wyjął z niej niewielki tłumok. Juleczka zdążyła odczytać napis na opakowaniu:
„Obejma na szyję o aromacie jabłkowym identycznym z naturalnym. Przechowywać w suchym i chłodnym miejscu. Nie przekłuwać i nie spalać, także po zużyciu. Nie wykorzystywać jako przynęty wędkarskiej. Nie udostępniać do zabawy dzieciom poniżej lat trzech. Zastosowanie niezgodne z przeznaczeniem może zagrażać twojemu życiu i zdrowiu psychicznemu”.
Kiedy kat zamykał jej na szyi obejmę o nieznośnie intensywnym zapachu jabłek, klinując ją w specjalnym uchwycie krzesła, nagle oboje usłyszeli zza drzwi donośny brzęczący łomot. Mężczyzna obejrzał się nerwowo i zawahał.
– Ktoś spadł ze schodów – objaśniła przemytniczka tonem oznajmującym – co najmniej z dwóch zakrętów, ale raczej z połowy piętra. Nie trzeba było wszystkim zabierać sznurowadeł.
Po ustaniu pierwszej serii dźwięków słyszalna była seria komentarzy na temat prowadzenia się czyjejś matki, wzbogacona wulgarnie sformułowaną wiadomością, że autor wypowiedzi utrzymuje stosunki płciowe z zaimkiem nieokreślonym, co zdawało się potwierdzać domniemania Juleczki. Tymczasem oprawca umieszczał w jej kształtnych ustach bardzo niewygodny szczękorozwieracz, tak zwany aparat Jenningsa. Potem dziewczyna poczuła, że wokół jej lewej górnej piątki oplatany jest jakiś nietypowy pasek.
– Oo aan rooi? – zapytała niewyraźnie, tknięta nagłym niepokojem.
– Proszę pani. Przedwczoraj zajmowałem się poprzednią klientką, która nosiła coś w rodzaju pasa cnoty, takie staromodne zabezpieczenie przeciw zgwałceniu. Było to nabijane kolcami na zewnątrz, które rysowały mi sprzęty, więc postanowiłem je powyłamywać obcęgami. I owa klientka niechcący oddała mocz na te obcęgi, więc oczywiście musiałem je oddać do dezynfekcji. Dotychczas nie wróciły. Nie mogę tego, ma się rozumieć, umieścić w dokumentacji, więc odnotowałem w zastępstwie, że poprosiła o możliwość wykonania testu ciążowego. Teraz, aby zgadzała się ewidencja wykorzystanych przedmiotów, niestety muszę pani wyrywać zęby przy pomocy testów ciążowych. Obcęgi, jak mówiłem, są w dezynfekcji.
To rzekłszy, szarpnął potężnie. Chrzęst ustępującego przedtrzonowca pomieszany z falą bólu zagościł w głowie Juleczki, odbijając się kilkukrotnie na strony. Zgubiła poczucie rzeczywistości, świat zatracił jakąkolwiek ostrość, rozmywając się jej przed oczami, i nie wiedziała nawet, czy to ona tak okropnie jęknęła, czy raczej nienaoliwione zawiasy. W rozwartych nagle drzwiach celi stał bowiem profesor Oliwer Cnilok, znany fizyk i działacz społeczny, przypatrując się z ukosa sytuacji.