- Opowiadanie: Slawek - Strażnik

Strażnik

Cześć, to mój pierwszy w życiu tekst który docelowa ma zostać opowiadaniem. Wszelkie uwagi mile widziane. Dziękuję z góry za poświęcony czas i życzę miłej lektury.

Oceny

Strażnik

1.

 

Dzwon wybił godzinę siedemnastą. Jeoden wszedł do starego, zniszczonego budynku. Olbrzymia rudera była niegdyś domem mieszkalnym mogącym pomieścić prawie setkę rodzin, ale od kilku lat była pusta. Podłoga skrzypiała, ściany pokryte były siecią zakurzonych pajęczyn, a plamy pleśni rozchodzące się na każdym kroku dobitnie świadczyły o tym, że budynek jest od dawna opuszczony. Jeoden przeszedł przez szerokie pomieszczenie, pozostałość dawnego holu i skierował się na schody prowadzące na piętro. W połowie drogi na górę zauważył, że im wyżej wchodził, tym więcej małych, czarnych istot zbierało się na ścianach. Podszedł do balustrady, z każdym krokiem sprawdzając czy próchniejące deski utrzymają jego ciężar, a następnie skierował światło latarki na najbliższą ścianę. Setki małych pająków poruszało się w chaotycznym tańcu w górę i w dół, w górę i w dół, jak zabiegani robotnicy portowi noszący skrzynie, liny i narzędzia, zbyt zajęci patrzeniem na cokolwiek poza swoją pracą. Jednakże pająki tylko z pozoru poruszały się chaotycznie. Im dalej od siebie kierował światło tyrkoczącego mechanizmu latarki, tym bardziej wydawało się, że pająków na oświetlonym obszarze jest mniej, jakby były ciekawe po co przyszedł i nie chciały stracić niczego z jego wizyty.

Jeoden się skupił. Po co właściwie tutaj przyszedł? Szukał kogoś, tylko kogo? Z wielkim trudem wyciągał z głowy myśli… ktoś poprosił go o pomoc? A może kazał mu pomóc? Tak, to chyba był rozkaz, rozkaz znalezienia kogoś…. czy zabicia? Czy obu tych rzeczy? Chyba miał kogoś odnaleźć, a kogoś innego schwytać… jak pająk w sieci. Jak ten na ścianie – gruby, czarny pająk o sześciu odnóżach, leniwie siedzący na swojej monstrualnej sieci. Jeoden zamrugał. Myśli, które przed chwilą wydawały się pochwycone znowu uciekły, znów nie pamiętał po co tutaj wszedł. Istniała tylko rudera, pająki i światło mechaniczno-chemicznej latarki. Musiał iść dalej, pchany niewidzialnym, niezrozumiałym przeczuciem. Wspiął się po kolejnych stopniach i stanął na piętrze. Stanowiło ono jeszcze gorszy widok niż parter. Po obu stronach odrapanego korytarza ziały otwory, w których kiedyś były drzwi, a obecnie wisiały jedynie połamane deski trzymające się jakimś cudem na zardzewiałych gwoździach. Ściany były zniszczone, a koloru pokrywającej ich farby już od dawna nie dałoby się odgadnąć. Obrazu nędzy dopełniał unoszący się w powietrzu okropny smród.

Jeoden przycisnął rękaw wolnej ręki do nosa i skierował słup światła w głąb korytarza. Poza krążącymi wszędzie pająkami po podłodze walały się resztki mebli i śmieci bliżej nieokreślonych kształtów, a mieszanina spleśniałych szmat i martwych szczurów wydawały mdlący, trudny do zniesienia zapach. Zapach, który niemal fizycznie oblepiał Jeodena i przemocą wdzierał się do ust i nozdrzy. Zapach, w którym po pierwszej fali mdłości wyczuł coś jeszcze. Krew i strach. Postąpił kilka kroków i oświetlił wnętrze najbliższego pokoju. Z brudnego kąta patrzyła na niego ogromnymi oczami wypełnionymi bezgranicznym przerażeniem młoda dziewczyna. Związane z tyłu ręce wykręcone były pod nienaturalnym kątem, a podarta sukienka upstrzona plamami zaschniętej, czarnej krwi. Usta miała zakneblowane brudną szmatą, a ciemnoniebieskie sińce pokrywały większą część twarzy. Dziewczyna mimo knebla krzyknęła, a wrzask przeszył głowę Jeodena fizycznym bólem. Pająki na ścianie zamarły w bezruchu.

Gdyby nie krzyk dziewczyny, Jeoden usłyszałby zbliżającego się kroki. Gdyby obrócił się w tym momencie zdążyłby zareagować. Ale nie usłyszał i nie obrócił się. Cienka metalowa żyłka zacisnęła się na jego szyi nagle, pozbawiając tchu i wywołując mroczki przed oczami. W desperackim akcie obrony szarpnął głową w tył. Usłyszał głuche chrupnięcie, a napięcie żyłki nieco zmalało. Ale napastnik nie puścił chwytu. Jeoden odepchnął się nogą od ściany zwalając agresora z nóg i padając na niego plecami. Jeszcze chwila i uda mu się uwolnić. Sięgnął dłonią do szyi i spróbował chwycić żyłkę. Pętla niespodziewanie zacisnęła się mocniej. Oczy Jeodena rozszerzyły się, świat zawirował, a nogi zaczęły bezładnie kopać pustą przestrzeń. Ostatnią rzeczą którą zobaczył były pająki chowające się w dziurach w ścianach, jak goście opuszczający teatralną salę. Jeoden umarł. Znów.

 

2.

 

Otworzył oczy gwałtownie, spazmatycznie chwytając powietrze i dotykając szyi. Nie było na niej żadnego śladu. Znajdował się w własnym domu, w pokoju umiejscowionym na poddaszu, pozbawionym okien i jakichkolwiek mebli, ukrytym za regałami zawalonymi książkami. Pomieszczenia pokrywały skomplikowane symbole wijące się wzdłuż ścian, następnie łączące się na suficie tylko po to by znów się rozdzielić i skierować przez drzwi na podłogę. Były tam heksagramy, bafomety oraz okręgi opasane literami jednego z zapomnianych już alfabetów. Na podłodze leżały świece, papier, ołówek, kreda i kilka żarzących się węgielków w niewielkiej metalowej miseczce. Jeoden wziął klika głębokich oddechów i mimo zawrotów głowy chwycił za przyrządy do pisania aby zanotować wszystkie szczegóły swojej wizji, zanim wspomnienia ulecą bezpowrotnie z jego pamięci. Wizji w której został zamordowany. Nienawidził tego uczucia i nie potrafił się do niego przyzwyczaić. Mimo że śmierć nie była prawdziwa, to był pewien że jej odczuwanie niczym się nie różniła od rzeczywistego odpowiednika. Mężczyzna wziął kolejny głęboki oddech. Miał niewiele czasu – to co widział stanowiło jedynie pewną możliwą do zaistnienia przyszłość, ale jeśli się spóźni, albo za bardzo w nią zaingeruje, nigdy do niej nie dojdzie. Według wskazań klepsydry była godzina piętnasta. Zostały dwie godziny. Zebrał notatki i zszedł na dół. Przejrzał zapiski po raz kolejny. Wyjął z szafy długi płaszcz z kołnierzem i ukrył pod nim dwa trójstrzałowe pistolety, ale zamiast standardowych kul ładownice uzupełnił pociskami śrutowymi. Po chwili zastanowienia założył wzmocniony kołnierz, niewidoczny pod płaszczem. Na głowę nałożył kapelusz z szerokim rondem pod którym skrył część ze swoich kruczoczarnych włosów. Wyszedł przed dom, dosiadł konia i popędził do miasta.

 

3.

 

– Bełcik! Bełcik! Słuchaj no. Ci powiem śmieszne coś.

Bełcik powoli przyzwyczajał się do tego, że nigdy nie pozbędzie się swojego przezwiska. Nie cierpiał go, a ono złośliwie przylgnęło do niego niczym wysypka która swędzi i nijak nie pozwala się usunąć. A wszystko przez starą Betty, która postanowiła umrzeć tak, żeby nikt nie zauważył. Stara Bet mieszkała na poddaszu czteropiętrowego budynku niedaleko centrum miasta. Budynek był zbudowany na planie kwadratu, z niewielkim placem pośrodku na którym znajdowała się studnia, oraz sznury do wieszania prania. Kobieta utrzymywała się głównie ze sprzedaży znalezionych, głównie wyrzuconych drobiazgów. Codziennie rano wychodziła z domu i przeczesywała okoliczne ulice i śmietniki w poszukiwaniu wartościowych przedmiotów. Mieszkała z czterema kotami, które stanowiły od zawsze jej jedyne towarzystwo, jako że nigdy nie wyszła za mąż. To, czy to jej paskudny charakter uczynił z niej starą pannę, czy też staropanieństwo zrobiło z niej zrzędę, od lat stanowiło temat sporów sąsiadów. Wszyscy jednak byli zgodni co do tego, że była dziwną osobą i lepiej trzymać się od niej z daleka. I dlatego też nikt nie zauważył, kiedy umarła. Nie wiadomo ile czasu jeszcze stara Betty leżałaby bez ducha we własnym mieszkaniu, gdyby nie koty, które zamknięte w izbie uparcie miałczały całymi dniami i nocami.

Bełcik był wtedy zaledwie pół roku po zakończeniu szkolenia, i do tego momentu miał do czynienia jedynie z pijakami, awanturnikami, kieszonkowcami, kilkoma przypadkami przemocy domowej i jednym koniem ściąganym z dachu. A teraz do listy miał również dopisać trupa. Bełcik poszedł tam razem z sierżantem Radhem, Vigiem i równie młodym jak on, wesołym gwardzistą zwanym przez wszystkich, włącznie z bliskimi, Podpałką. Chłopak do tej pory nie wiedział jak tamten naprawdę ma na imię. Kiedy weszli do budynku Radh kazał mu wejść do izby jako pierwszy i zabezpieczyć ślady. „Wiesz, we czterech możemy łatwo zadeptać ważne poszlaki” powiedział z poważną miną. Bełcik, pełen młodzieńczego entuzjazmu i chęci wykazania się, takiego samego jakie wykazują wszyscy młodzi gwardziści, nawet nie pomyślał żeby się sprzeciwić. Przywołując na twarz najbardziej profesjonalny wyraz, połączenie „jasne szefie, wykonam każdy rozkaz” oraz „wiem doskonale jak to się robi, robię to codziennie od 30 lat” wszedł do pokoju starej Betty. Radh zaczął cicho liczyć pozwalając sobie na drobny uśmiech. „Raz, dwa, trzy, cztery…”. Powiedział „pi…”, kiedy Bełcik wyskoczył z izby, blady jak ściana, z policzkami napompowanymi niczym u chomika który robi zapasy na całą zimę i z głośnym mlaśnięciem wydalił calutką zawartość żołądka na ścianę korytarza. Kiedy skończył, reszta oddziału wciąż się śmiała. „Takiego bełcika jeszcze nie widziałem” mruknął szczerząc zęby Radh. Złośliwi mawiali, że śmieje się tylko wtedy kiedy wytnie numer młodemu gwardziście. Czyli dość często.

 

4.

 

– Bełcik! Słuchasz Ty mnie?

– Słucham. – Bełcik westchnął

– No to słuchaj, no. – Pokrzywka, najstarszy gwardzista w garnizonie, zajmujący się już tylko przyjmowaniem zgłoszeń od obywateli, znany był z upartego zniechęcania tychże obywateli do zgłaszania czegokolwiek. – Słuchaj Bełcik, czym różni się koń, od tego, no, parowozu szynowego? Nooo Bełcik wiesz?

– Nie mam pojęcia. 

– Jak parowóz szynowy nawali, to stoi, a jak koń nawali, to jedzie dalej! – Pokrzywka głośno wybuchł śmiechem. Nikt inny w garnizonie mu nie zawtórował.

Jednoosobową karuzelę śmiechu przerwało skrzypienie drzwi wejściowych i pojawienie się mężczyzny w długim płaszczu i wysokim kołnierzu. Jegomość wszedł wyraźnie się spiesząc, popatrzył po zgromadzonych w niewielkiej sali gwardzistach i cichym, nawykłym do wydawania rozkazów głosem powiedział:

– Z dowódcą. Natychmiast.

Pokrzywka, który przez dwadzieścia pięć lat służby uodpornił się na każdy możliwy sposób zwracania się do niego wciąż chichocząc ze swojego dowcipu odparował:

– Szanowny Pan może wszelkie sprawy zgłosić do mnie, nie ma potrzeby niepokoić sierżanta, gwarantuję, że… 

– Kapitan Jeoden Craig, Imperialny Strażnik.

Pokrzywka na chwilę stracił pewność siebie.

– Eeee…. naturalnie… kapitanie… już wołam sierżanta, jeno bym sobie pozwolił ośmielić na eee… odznaki obaczenie.

– Pospiesz się – odrzekł Jeoden wyciągając metalowy, misternie rzeźbiony prostokąt oprawiony w cielęcą skórę – mamy niewiele czasu.

– Bełcik, leć po sierżanta – powiedział Pokrzywka przyglądając się odznace.

Różniła się od odznak które posiadali gwardziści. Zwykłe odznaki były okrągłe, miały wygrawerowaną koronę, a pod nią trójkątną tarczę i miecz. „Miecz imperatora i tarcza ludu” głosił napis na spodzie odznaki. Opakowane w drewniane deseczki noszono je na łańcuszkach przypiętych do guzika munduru. Natomiast to, co nosili Imperialni Strażnicy, było małym dziełem sztuki. Grawer składał się z korony, miecza i jastrzębia, każde z nich pokryte cienką warstwą złota, każde otoczone srebrnymi ozdobami. Dewiza wypisana była misternymi literami których nie powstydziliby się najlepsi kaligrafowie.

– Sierżant Radh, czekamy na rozkazy.

– Potrzebuję trzech ludzi, zabierzcie nosze, bandaże i chustki. Najlepiej ładnie pachnące. – Jeoden pozwolił sobie na lekki uśmiech – dodatkowo poślijcie jednego z ludzi po medyka, niech weźmie powóz i przyjedzie czym prędzej pod ten adres – karteczka z wypisaną nazwą ulicy i numerem wylądowała na blacie.

– Tak jest. – Sierżant wziął krótki wdech – W strażnicy jest aktualnie sześciu gwardzistów, nie chcecie Panie…

– Wystarczy trzech, sierżancie.

– Tak jest! Bełcik i Jadaczka – zbierać sprzęt i za pięć minut zbiórka przed budynkiem.

Bełcik westchnął cicho. Służba niedługo miała się skończyć, a teraz przez tego ważniaka nie wiadomo ile jeszcze mu zejdzie. Poczuł niechęć do nowego, tymczasowego dowódcy. Gwardzista westchnął po raz drugi i pomyślał że Imperialni Strażnicy na pewno nie są tacy odważni i sprytni jak to opisują zasłyszane w mieście historie. A na pewno nie daliby rady ściągnąć konia z dachu.

 

5.

 

Dzwon wybił godzinę siedemnastą. Jeoden wszedł do starego, zniszczonego budynku. Olbrzymia rudera była niegdyś domem mieszkalnym mogącym pomieścić prawie setkę rodzin. Podłoga skrzypiała, ściany pokryte były siecią zakurzonych pajęczyn, a plamy pleśni rozchodzącej się na każdym kroku dobitnie świadczyły o tym, że budynek jest od dawna opuszczony. Jeoden rozkazał gwardzistom poczekać przed wejściem i wkroczyć dopiero, kiedy usłyszą wystrzał. Następnie mieli udać się na piętro, pamiętając, żeby obwiązać twarze nasączonymi chustami. Mieli mieć przygotowane bandaże i nosze. Bez broni. Mimo nietypowego rozkazu, gwardziści posłusznie kiwnęli głowami, nie odezwawszy się ani słowem. Wiedzieli że Strażnik i tak niczego nie wyjaśni. Jeoden wszedł po skrzypiących deskach na piętro. Tknięty niejasnym wspomnieniem skierował lampę na ścianę, ale poza pojedynczym pająkiem leniwie siedzącym na sieci nie zobaczył niczego podejrzanego.

 

6.

 

Moment był idealny. Intruz który wszedł do jego kryjówki był już na piętrze. Zupełnie sam. Wspaniale wręcz. Gdyby reszta poszła za nim, mógłby nie dać rady, a tak, sam jeden, sam jak palec, był zupełnie, zupełniuśko bezbronny. Mężczyzna śledził go wzrokiem od kiedy pojawił się na ulicy wraz z kilkoma gwardzistami. Widział jak obcy wchodzi do budynku, jak powoli wdrapuje się schodami na górę i wreszcie, jak idzie korytarzem osłaniając twarz, jakby zapach jego domu mu nie odpowiadał. Zarechotał. Jego dłonie bezwiednie bawiły się metalową żyłką, jego przyjaciółką i towarzyszką zbrodni. Nie, nie zbrodni. To nie była zbrodnia. To było jego prawo, jego potrzeba, duchowa niezbędność. A te dziewczyny na to zasłużyły, na pewno miały coś na sumieniu. A on musiał. Potrzeby mężczyzn zawsze mają pierwszeństwo nad kobiecymi. Nawet nad ich nieuzasadnioną potrzebą życia. Taka była natura świata. Właściwie to on im wyświadczał przysługi, tak, to były przysługi. One były odpowiedzialne za wszystko. A ta, którą ma teraz, zdąży jeszcze zapłacić, najpierw trzeba było zająć się intruzem. Wyszedł z ciemności wprost za plecy mężczyzny w długim płaszczu i rozwinął garotę z szybkością zwykle niespotykaną wśród ludzi jego postury. Poczuł, jak żyłka zaciska się na szyi ofiary. Euforia zaczynała coraz mocniej buzować w jego żyłach. Tak, dzisiaj zabije więcej osób. A ten będzie pierwszy.

 

7.

 

Wzmocniony kołnierz doskonale spełnił swoje zadanie. Wytrzymał napór cienkiej linki, dając Jeodenowi dość czasu na precyzyjne wycelowanie broni. Nie odwracał się, znał pozycję napastnika. Wystrzelił. Dziesiątki pocisków śrutowych wyleciało z lufy pistoletu przelatując na wylot przez ciało przeciwnika, zostawiając ziejące otwory wielkości dorodnych orzechów. Mężczyzna uderzył w ścianę korytarza, spazmatycznie próbując chwycić wylewającą się z otworów krew i bliżej nieokreślone fragmenty wnętrzności. Zanim osunął się na podłogę, był już martwy. Jeoden nie czekając wbiegł do pokoju w którym leżała nieprzytomna, związana dziewczyna. Patrzyła na niego wielkimi ze strachu oczami, oddychała płytko, a pod oczami miała ogromne siniaki. Chwycił głowę dziewczyny w obie dłonie jednocześnie kreśląc kciukami na czole skomplikowane znaki. Szeptał w międzyczasie zaklęcie, a ona, wciąż sparaliżowana strachem patrzyła na niego. Gdy skończył momentalnie przestała drżeć, jej oddech uspokoił się a oczy wróciły do normalnych rozmiarów. W tym momencie gwardziści wbiegli na piętro. Bełcik widząc leżącego przy ścianie trupa, głośno wciągnął powietrze, po czym pokazał że jego przezwisko było doskonale dobrane.

 

8.

 

Dwa tygodnie później obudziło go intensywne pukanie do drzwi. Jeoden zamrugał i spojrzał w okno. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale delikatna łuna już rozświetlała horyzont. Zszedł na dół przecierając oczy i otworzył drzwi. Przed wejściem stał gwardzista w granatowej kurtce.

– Kapitan Craig? – zapytał. Jeoden kiwnął głową.

– Posterunkowy Adkin, bardzo proszę ze mną, w nocy zdarzyło się…. coś, ale to nie rozmowa na teraz, w każdym razie kiedy komendant to zobaczył natychmiast kazał po Pana posłać. I prosił o pośpiech. Bardzo mocno prosił.

Jeoden ponownie skinął głową. Przygotowanie i wyjście zajęło mu tylko kilka minut. Dom do którego poprowadził go posterunkowy mieścił się w bogatej dzielnicy. Otoczony był dwu i pół metrowym murem i łącznie z otaczającym go terenem zajmował powierzchnię niecałego hektara. Przed wejściem stało dwóch gwardzistów, którzy przepuścili ich bez słowa. Minęli alejkę otoczoną niewysokimi topolami i skierowali się do głównych drzwi. W holu stało kilku gwardzistów. Miny mieli poważne, napięcie było wyraźnie wyczuwalne.

– Craig! – usłyszał głos komendanta.

– Parnas – ukłonił się Strażnik. Mężczyźni znali się, nie raz pracowali już razem. Jeoden nie nazwałby go przyjacielem, jednak Zewir Parnas był skrupulatny i oddany swojej służbie. Dzięki temu darzyli się wzajemnym, zawodowym szacunkiem. – aż tak źle?

– Nawet mi, kurwa nie mów. – mruknął Parnas. Lepiej idź tam i sam zobacz.

Mężczyźni skierowali się w głąb korytarza. Dom był elegancko urządzony, nie było przepychu, ale wszystkie elementy pasowały do siebie i były dobrane ze smakiem. Na ścianach wisiały obrazy, a w korytarzu umieszczono co jakiś czas niewielkie, drewniane meble z misternie rzeźbionymi wykończeniami. Doszli do końca korytarza i stanęli przed drzwiami. 

– Zabij mnie, ale nie wejdę tam ponownie – powiedział pobladły nagle Parnas – masz tam cztery trupy, małżeństwo właścicieli, służąca i… Merelenie zmiłuj się, ośmioletniego chłopca. 

– Niczego nie ruszaliście?

Komendant popatrzył mu w oczy.

– Człowieku, nikt nie spędził w tym pokoju więcej niż 2 sekundy. Wejdź i sam zobacz, ja nie chcę spędzić tutaj ani minuty dłużej.

Jeoden poczekał aż tamten się oddali, wziął głęboki oddech, delikatnie otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia. To co zobaczył w istocie było najbardziej makabrycznym widokiem z jakim miał do czynienia w całej swojej karierze. Rozebrane zwłoki każdej z ofiar były przybite do 4 ścian pokoju. Każda z nich w innej pozycji. Pierwsza miała ręce szeroko rozłożone, głowę przekrzywioną na prawe ramię, a prawą nogę zgiętą w kolanie, ze stopą przybitą do ściany. Pozostałe trzy miały podobne, prawie że taneczne pozy, a każda wyglądała na dokładnie przemyślaną. Najdziwniejsze było jednak coś innego. Coś, co zupełnie nie pasowało do typowego wyglądu miejsca zbrodni. Ściany nie były umazane krwią, zamiast tego cienkie, długie strużki zaschniętej posoki tworzyły linie od ran do… sufitu. Tak jakby ofiary wykrwawiały się do góry a nie w dół. Od każdego z czterech ciał odchodziło po pięć takich linii. Dwie od nadgarstków, dwie od kolan i jedna od czubka głowy. Linie nie były proste, wyglądały raczej jak luźno wiszące sznury. Na suficie wszystkie strumienie łączyły się w skomplikowane symbole. Jeoden przyjrzał się im z ponurą miną. Symbole były pisane przez kogoś kto znał się na magii. Strażnik rozpoznawał niektóre znaki, jednak nie był w stanie określić czy łączyły się w zaklęcie. Gdyby tak było, musiałby to być bardzo potężny czar. Każdy rytuał wymagał krwi, jednak do całej magii którą on sam władał nie było potrzebne jej wiele, zazwyczaj na jeden rytuał wystarczyło użyć kilku kropel. Gdyby miał zgadywać, krew w tym pokoju wystarczyłaby mu na dwa żywoty czarowania. Blizny na odzianych w czarne rękawiczki dłoniach zaswędziały. Zebrał odrobinę zaschniętej krwi w chusteczkę, a następnie wyjął notes i zaczął przerysowywać symbole.

 

9.

 

Przygotowania zajęły Jeodenowi całe popołudnie. Przez kilka godzin studiował przerysowane symbole, wertował księgi szukając objaśnień i wskazówek. Bez skutku. Kiedy uznał, że dalsze poszukiwania nie mają sensu, upewnił się że dom jest zamknięty, po czym wszedł do pokoju na poddaszu, zasunął maskujące regały i zaryglował się od środka. Mimo, że pokój nie posiadał żadnego źródła światła Jeoden nie zabrał świecy – znał inny sposób na ciemności. Wyjął z kieszeni cienki nożyk, nakłuł palec i kapnął po jednej kropli na powieki. Zamknął oczy i zaczął szeptać zaklęcie. Po minucie spojrzał na pomieszczenie widząc wyraźnie każdy detal. Zobaczył również to, co byłoby niewidoczne nawet w jasnym świetle dnia. Delikatnie pulsujące nitki magicznych symboli pokrywały pomieszczenie. Rozpoznawał ślady zaklęć, rytuałów oraz cienie poprzednich wizji. Stanął na środku pokoju, wyjął z kieszeni kredę i rozpoczął kreślenie znaków. Zaczął od okręgu na środku podłogi, który otoczył sześcioma, równo oddalonymi od siebie sigilami. Kontynuował pracę przez ponad godzinę, aż praktycznie każdy skrawek podłogi, ścian i sufitu był ozdobiony. Usiadł w środku okręgu, wyjął chusteczkę z krwią i położył ją przed sobą. Zamknął oczy i pozwolił myślom płynąć swoim torem. Pierwsze do czego pomknęły to widok miejsca zbrodni. Przypominał sobie szczegóły, ułożenie ciał, symbole oraz nitki krwi biegnące do sufitu. Przypomniał sobie kształt pokoju, ułożenie mebli, zdobienia na drzwiach i zasłony w oknach. Zobaczył obrazy wiszące na ścianach i pająki które wychodziły zza nich całymi chmarami spiesząc się z bliżej nieznanych powodów. Przypomniał sobie muzykę… muzykę? Cichy dźwięk fletu dobiegał zza drzwi. Jeoden odwrócił się i wyszedł na korytarz. Ale nie znalazł się w korytarzu. Był w czymś na kształt prostokątnego teatru z ogromną sceną pod jedną ścianą i ułożonymi naprzeciwko rzędami siedzeń na których siedzieli widzowie. Podszedł do jednego z nich i zobaczył że to nie ludzie zajmują miejsca, tylko manekiny. Przyjrzał się siedzącej postaci. Było to coś na kształt stracha na wróble – workowata postać wypełniona słomą, ubrana we frak z nieudolnie namalowanymi na twarzy wielkimi oczami i poziomą kreską udającą usta.

– Proszę Państwa! – zagrzmiał głos który był równocześnie krzykiem i szeptem – oto miś! Miś, co nie był grzeczny dziś. Miś co brzydko się dziś bawił i Marysię okulawił.

Jeoden rozejrzał się po sali szukając źródła głosu, jednak na sali nie dostrzegał żadnego ruchu. Scena była pusta, manekiny siedziały nieruchomo.

–Miś, co pazur ma i kłaki, a Jasiowi wypruł flaki.

Strażnik zaczął się wycofywać w stronę drzwi, po drodze potrącając innego manekina. Manekin podniósł głowę i spojrzał na niego. Zanim Jeoden zdążył się zdziwić, strach na wróble skoczył na niego z nadludzką szybkością otwierając poziomą kreskę ust skrywającą rząd ostrych jak brzytwa kłów. W ostatniej chwili mężczyzna zasłonił się ręką na której zacisnęły się zęby. Popłynęła krew, Jeoden poczuł ból, ale zdołał grzmotnąć wgryzioną w rękę maszkarą o ścianę. Raz, drugi, trzeci… zęby puściły, Z kolejnych rzędów zaczęły w groteskowy sposób podnosić się kolejne postacie. Jeoden nie czekał, wbiegł na zakręcone schody prowadzące do loży.

– Miłe dzieci, uciekajcie, zanim miś Was wszystkie…

Jeoden kopnął wdrapującego się za nim na czworakach manekina, a ten poleciał ze schodów zabierając ze sobą następnych dwóch. Strażnik stanął na szczycie schodów przeklinając się w myślach że nie zabrał ze sobą żadnej broni.

 –…znajdzie – szept rozległ się tuż przy uchu Jeodena. 

Obrócił się gwałtownie uderzając na oślep łokciem, ale jego cios przeciął tylko powietrze. Stojąca naprzeciwko postać miała niemal 7 stóp wysokości, z twarzy pokrytej kredowobiałym makijażem, patrzyły na niego z nieukrywanym zainteresowaniem oczy o krwistoczerwonych tęczówkach. Obcy ubrany był w fioletowy frak, uzupełniony czerwoną kamizelką i pstrokatym szalem zwiniętym pod szyją. Nienaturalnie długie ręce miał szeroko rozłożone, a na ich końcach, przyczepione do kościstych palców wisiały sznurki. Sznurki, które biegły do opartych o podłogę mniejszych wersji widzów-kukieł. Postać rozciągnęła usta w drapieżnym uśmiechu.

– Kim… czym Ty jesteś? – zdążył tylko zapytać Jeoden zanim lalki skoczyły na

niego wyszczerzając zęby. Utrata krwi z rany na ręce osłabiła go na tyle, że nie zdążył się zasłonić. Zęby wgryzły się w jego twarz, a on gwałtownie machając rękami uderzył w drewnianą ścianę swojego pokoju. Miotał się jeszcze przez chwilę zanim zrozumiał że jest już poza wizją. Twarz miał spoconą, ręka, ta którą miał ranną swędziała. Drżąc chwycił za kartkę i ołówek, chcąc zapisać to co zdążył zapamiętać ale zawahał się. Ta wizja była inna. Nie pokazywała możliwej przyszłości. Takie coś zdarzało się rzadko i potwierdziło to czego się obawiał. Morderca nie był magiem. Był czymś znacznie gorszym.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj Sławku,

Na początek – postaraj się zmienić takie wielkie bloki tekstu (zwłaszcza 1. i 3.), ponieważ trudniej się to czyta. Rozbij je na kilka mniejszych akapitów, na pewno poprawi się estetyka i płynność czytania.

Ogólnie czytało mi się w porządku, zaciekawiłem się na tyle, by przeczytać całość – jeśli znajdę czas od studiów to wypisze swoje bardziej szczegółowe przemyślenia. Na poprawę błędów raczej nie licz, ponieważ nie znam się na tyle by Ci je wypisać, ale chyba dużo i nie było.

Opisy masz ładne i zgrabne, czytało się przyjemnie i płynnie. Nie było nic zbyt przytłaczającego w tym wszystkim.

Jeśli możesz, dopisz jakiś krótki opis całości twojego planu, na pewno będzie łatwiej wbić się w ten świat.

Pozdrawiam i powodzenia na dalszej drodze pisania!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Cześć :)

 

Cześć, to mój pierwszy w życiu tekst który docelowa ma zostać opowiadaniem.

Skoro to ma być opowiadanie, to może skończ je i zamieść w całości – fragmenty nie cieszą się na tym portalu popularnością. Jeśli natomiast czujesz się niepewnie z publikacją, to skorzystaj z betalisty – wrzucasz tam tekst z jak najsensowniejszym opisem i tagami, a także zamierzoną długością docelową (może być fragment, jeśli masz już plan całości i ujawnisz go betom), możesz go zareklamować w wątku o betaliście w Hyde Parku, a także na shoutboxie. Znajdą się chętni, którzy Ci pomogą, a potem wrzucisz “gotowy produkt”, który przeczyta znacznie więcej osób.

 

Poza tym łap niezły podręcznik przeżycia na portalu i powodzenia:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

http://altronapoleone.home.blog

Cześć Sławku!

Twój tekst czytało mi się bardzo ciężko, ale absolutnie nie przez błędy, a przez odstraszające zbicie tekstu w jedną bryłę. Te bloki aż proszą się, aby podzielić je na mniejsze!

Jeśli chodzi o twój styl pisania i warsztat to wręcz nie mogę uwierzyć, że jest to Twoje pierwsze opowiadanie w życiu, bo pod tym względem tekst prezentuje się naprawdę świetnie c: Opisy są barwne i wciągające i gdyby nie to, o czym wspomniałam przed chwilą, czytałoby się naprawdę płynnie. Akcja przebiega wartko i bez problemów, nie ma zgrzytów w fabule. Jedynym momentem, w którym odrobinę się zagubiłam i znudziłam, były przemyślenia bohatera w pierwszym akapicie (chyba tym najdłuższym). Myślę, że możnaby zapisać je w bardziej żywy i mniej chaotyczny sposób… no i oczywiście lepiej wyglądałyby oddzielone od opisów przestrzeni osobnym akapitem.

Wychwyciłam kilka błędów, które jednak nie wpływały znacząco na jakość tekstu. Między innymi wyrazy takie jak „pana, ty, twoje” nie wymagają zapisu dużą literą. W ten sposób piszemy w listach, nie w prozie. Błędy pojawiały się także w zapisie dialogów, choć zauważyłam, że robisz je bez żadnej zasady, bo raz trafia się poprawnie, a raz nie. Mimo wszystko polecam zwrócić na to większą uwagę, bo szkoda kalać tak zgrabne teksty.

leżała nieprzytomna, związana dziewczyna. Patrzyła na niego wielkimi ze strachu oczami, oddychała płytko, a pod oczami miała ogromne siniaki.

Napisałeś najpierw, że dziewczyna była nieprzytomna, a później, że na niego patrzyła. Z tego, co wiem, nieprzytomni ludzie najczęściej mają oczy zamknięte, a już na pewno nie są w stanie się komuś przyglądać. Lepiej pasowałoby „sparaliżowana strachem”, „zszokowana”.

Poza tym tekst zawierał także świetnie wykreowane postacie, które nie były jednowymiarowe i posiadały jakąś historię. To bardzo dobrze wpływa na odbiór tekstu.

Podsumowując, mimo że czytało się ciężko, to dla mnie na plus c:

Dziękuję bardzo za poświęcony czas i komentarze. Moim głównym celem było dowiedzieć się, czy to co piszę jest w ogóle strawne i nadaje się do czytania. Dzięki wam wiem że tak. Postaram się skończyć jak najszybciej to opowiadanie i opublikować całość. Dziękuję jeszcze raz za poświęcony czas i wartościowe uwagi.

 

Pozdrawiam,

Sławek Stępień

Cześć.

Warto byłoby zastosować się do rad. Przede wszystkim rozbij te akapity. Myślę, że mogą odstraszać.

Ja czekam właśnie na to ;)

 

Podręcznik przeżycia na portalu dostałeś. Też warto skorzystać.

 

O dialogach też Ci wspomniano.

Dorzucam poradnik.

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

 

Pzdr.

Dzięki za poradnik, jestem w trakcie nanoszenia Waszych cennych uwag.

 

A co do dialogów to będę wdzięczny za bezpośrednie wskazanie błędów, bo mimo że poradnik przeczytałem to chyba nie jestem na tyle bystry żeby go zrozumieć i przekuć w praktykę bez Waszej pomocy :)

Np: – Parnas – ukłonił się Strażnik. /// albo: – Nawet mi, kurwa nie mów. – mruknął Parnas.

Nowa Fantastyka