- Opowiadanie: PiotrC - Wąż

Wąż

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wąż

 

Wy­ją­cy alarm wy­cią­gnął Mi­cha­ła z za­du­my.

– Co tam się dzie­je? – za­py­tał w biegu, zakładając ozdo­bio­ny skrzy­dła­mi hełm.

– Nie wiem, sze­fie. – Usły­szał w gło­wie głos jed­ne­go ze swo­ich żoł­nie­rzy. – To chyba głów­ne la­bo­ra­to­rium.

Ru­szył w stro­nę cen­trum ośrod­ka. Cho­ciaż sam nie chciał się do tego przed sobą przy­znać, ucie­szył się na dźwięk alar­mu. Był do­wód­cą jed­nej z naj­bar­dziej eli­tar­nych jed­no­stek bo­jo­wych we wszech­świe­cie. Jed­nak ostat­ni­mi czasy on i jego lu­dzie zbi­ja­li bąki, pil­nu­jąc grupy na­ukow­ców na nie­za­miesz­ka­łej, za­po­mnia­nej pla­ne­cie.

Echo jego kro­ków niosło się po ścianach długiego korytarza. Świa­tło wi­szą­cych pod su­fi­tem lamp od­bi­ja­ło się od jego zbroi zło­ty­mi re­flek­sa­mi. Od­ru­cho­wo spraw­dził, czy la­se­ro­wy miecz do­brze sie­dzi w po­chwie.

W końcu do­tarł do drzwi głów­ne­go la­bo­ra­to­rium. Pod wej­ściem cze­ka­ło kilku z jego ludzi. No­si­li po­dob­ne zbro­je, były one jed­nak srebr­ne, a skrzy­dła na heł­mach mieli znacz­nie mniej­sze.

– O co cho­dzi, anio­ło­wie? – prze­mó­wił tu­bal­nym gło­sem, re­zo­nu­ją­cym przez za­mknię­ty hełm. – Na co cze­ka­cie?

– Mamy pro­blem, do­wód­co – od­po­wie­dział jeden z anio­łów i wska­zał na miej­sce łą­cze­nia dwóch po­łó­wek prze­suw­nych drzwi. Wy­glą­da­ły jakby ktoś sto­pił je ze sobą.

– Co to jest? Kto mógł zro­bić coś ta­kie­go? – zdzi­wił się Mi­chał.

– Wy­glą­da jak kwas bo­jo­wy – stwier­dził ten sam anioł. – Po­słu­gu­ją się takim nie­któ­rzy rep­ti­lio­idzi – uści­ślił. – Ale pra­cu­ją­ce w la­bo­ra­to­rium jasz­czu­ry nie mają bo­jo­wych au­gmen­ta­cji, a w na­szej armii nie ma rep­ti­lio­idów.

Mi­chał ude­rzył w drzwi uzbro­jo­ną pię­ścią.

– Kie­dyś był jeden – po­wie­dział cicho. 

 

*

 

Pod­sko­czył, na dźwięk ude­rze­nia. Jed­nak ze­spo­lo­ne przez niego wrota trzy­ma­ły mocno. Nawet Mi­cha­ło­wi z jego mie­czem nie pój­dzie tak łatwo z ich po­now­nym otwar­ciem.

Stał po­śród za­ście­ła­ją­cych pod­ło­gę ciał człe­ko­kształt­nych jasz­czu­rów ubra­nych w białe kitle. Byli do niego po­dob­ni, jed­nak mniej­si i szczu­plej­si. Nie byli mar­twi, nie miał po­trze­by ich za­bi­jać, jego wen­det­ta ich nie do­ty­czy­ła.

Zła­pał za koł­nierz jed­ne­go z nie­przy­tom­nych na­ukow­ców, pod­cią­gnął go do cen­tral­ne­go kom­pu­te­ra i przy­ło­żył jego dłoń do czyt­ni­ka linii pa­pi­lar­nych.

Ekran roz­błysł, uka­zu­jąc setki, jeśli nie ty­sią­ce do­ku­men­tów z za­pi­ska­mi ba­daw­czy­mi. Prze­ska­ki­wał po­mię­dzy ko­lej­ny­mi pli­ka­mi, czy­ta­jąc je­dy­nie ich na­głów­ki, a w przy­pad­ku co bar­dziej in­te­re­su­ją­cych pierw­sze dwa zda­nia. Do­wie­dział się w ten spo­sób, że Adam, powód jego wy­gna­nia, został rozmnożony. Z jego tkanek wyhodowano samicę, która zamieszkała razem z nim.

– To chore, nawet jak na cie­bie – mruk­nął jasz­czur.

Miał już od­pu­ścić dal­sze prze­glą­da­nie do­ku­men­tów, kiedy jego wzrok za­trzy­mał się na sło­wach “Eks­pe­ry­ment Drze­wo Po­zna­nia”. Otwo­rzył plik.

“Obiek­ty zdają się wy­jąt­ko­wo po­słusz­ne, po­mi­mo braku in­hi­bi­to­rów woli. Są rów­nież wy­jąt­ko­wo cie­kaw­skie. Za­sta­na­wia mnie który z tych aspek­tów ich na­tu­ry jest sil­niej­szy.

Skon­stru­owa­łem mo­dy­fi­ko­wa­ne bio­elek­tro­nicz­nie drze­wo. Za­wie­ra w sobie pod­sta­wo­we in­for­ma­cje na temat ze­wnętrz­ne­go świa­ta, dobra i zła, a także umoż­li­wia zro­zu­mie­nie pod­sta­wo­wych praw wszech­świa­ta. Za­sa­dzi­łem je w środ­ku ogro­du i za­bro­ni­łem obiek­tom jeść jego owo­ców. Oczy­wi­ście zdaję sobie spra­wę, że jeśli Adam i Ewa zła­mią zakaz, nie będę mógł ich tutaj dłu­żej trzy­mać, to by było nie­wol­nic­two. Jed­nak wy­gna­nie na ze­wnątrz wy­da­je się ade­kwat­ną karą za nie­po­słu­szeń­stwo. W każ­dym razie, nie spo­dzie­wam się, aby do tego do­szło, lu­dzie wiel­bią mnie i są po­słusz­ni”.

Jaszczur wydał z siebie charczącą namiastkę śmiechu.

– Twoja aro­gan­cja cię zgubi – wark­nął sam do sie­bie.

Skie­ro­wał się do szkla­nych wrót, sta­no­wią­cych wej­ście do Ogro­du Eden, miej­sca badań i eks­pe­ry­men­tów Naj­wyż­sze­go. 

 

*

 

Prze­klę­ta skała, na któ­rej przy­szło mu żyć, zdą­ży­ła okrą­żyć Słoń­ce wiele razy, zanim tu do­tarł. Na po­cząt­ku nie było Obiek­tu Eden. Tylko Ma­szy­ny kształtujące prymitywną faunę i florę planety według boskiego planu i stat­ki floty na or­bi­cie.

To wła­śnie tam w górze, na stat­ku-mat­ce po­wstał Adam, głów­na przy­czy­na jego upad­ku.

– Oto wasz nowy sens życia – prze­mó­wił Pan, po­ka­zu­jąc im na­gie­go, prze­stra­szo­ne­go humanoida. – Bę­dzie­cie go bro­nić i dbać o niego, al­bo­wiem on jest ko­ro­ną stwo­rze­nia. 

– Czy to ma być żart? – za­py­tał odzia­ny w złoto jasz­czur.

– By­naj­mniej, Lu­cy­fe­rze – od­po­wie­dział Pan. – Oto czło­wiek, stwo­rzo­ny na mój obraz i po­do­bień­stwo. Po­zba­wio­ny wa­szej siły, ale i wa­szych ogra­ni­czeń. To on i jemu po­dob­ni za­lud­nią tę pla­ne­tę i uczy­nią ją sobie pod­da­ną.

Lu­cy­fer sta­nął na­prze­ciw­ko Pana i spoj­rzał mu wy­zy­wa­ją­co w oczy.

– Stwo­rzy­łeś nas w swo­ich la­bo­ra­to­riach. Jak wiele prób podjąłeś, zanim zrobiłeś z nas istoty idealne? – Zatoczył ręką wokół, wskazując na swoich braci. Byli przedstawicielami różnych gatunków. Różnili się między sobą rozmiarami, kształtami, czy liczbą kończyn. Łączyło ich jednak jedno, każdy z nich był genetycznie modyfikowanym żołnierzem doskonałym. – Nikt we wszech­świe­cie nie jest w sta­nie do­rów­nać nam siłą, in­te­li­gen­cją, ani spry­tem. Sam o to za­dba­łeś – kontynuował. – A teraz chcesz, aby­śmy kła­nia­li się temu… zwie­rzę­ciu?! – Ostat­nie słowo wy­rzu­cił z sie­bie jak prze­kleń­stwo.

– Twój in­hi­bi­tor wol­nej woli za­wsze był wa­dli­wy, Lu­cy­fe­rze i szcze­rze mó­wiąc, mam już tego dość – oznaj­mił Pan. – Mi­cha­le! – zwró­cił się do in­ne­go z anio­łów. Postawnej, skrzydlatej istoty o gładkiej, śnieżnobiałej skórze. – Mia­nu­ję cię nowym przy­wód­cą za­stę­pów.

– Niech się sta­nie twoja wola – od­po­wie­dział Mi­chał.

– Bra­cie? – szep­nął Lu­cy­fer, pró­bu­jąc po­chwy­cić spoj­rze­nie Mi­cha­ła, ten jed­nak zda­wał się go nie wi­dzieć.

– Lu­cy­fe­rze, ni­niej­szym ska­zu­ję cię na ba­ni­cję – prze­mó­wił Pan. – Bę­dziesz wiódł sa­mot­ny żywot na Ziemi. Nie zbli­żysz się do nas, ani na­szych bu­dow­li, a imię twoje zo­sta­nie za­po­mnia­ne.

Po tych słowach Lu­cy­fer usły­szał syk kilku mie­czy wy­cią­ga­nych z po­chew. Wie­dział, że nie­któ­rzy z jego braci sta­nę­li­by w jego obro­nie. Więk­szość jed­nak pa­trzy­ła teraz na Mi­cha­ła spoj­rze­niem peł­nym za­ufa­nia i mi­ło­ści, które jesz­cze przed chwi­lą było za­re­zer­wo­wa­ne dla niego.

Uniósł rękę w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście, a wy­cią­gnię­te mie­cze wró­ci­ły na swoje miej­sca.

– Niech się sta­nie twoja wola – po­wtó­rzył z prze­ką­sem słowa Mi­cha­ła, od­pi­na­jąc mo­co­wa­nia ar­cha­niel­skie­go pan­ce­rza.

 

*

Wszedł do ogro­du i ode­tchnął świe­żym po­wie­trzem. Syn­te­tycz­ny, stale re­gu­lo­wa­ny eko­sys­tem był tak za­pro­jek­to­wa­ny, aby dało się tu żyć w do­stat­ku bez żad­ne­go wy­sił­ku. Od­wró­cił twarz w stro­nę sztucz­ne­go słoń­ca i chło­nął raj­skość Edenu wszyst­ki­mi zmy­sła­mi. Za­pach kwia­tów, szmer stru­mie­nia, ko­lo­ro­we pióra cie­kaw­skich pta­ków, mięk­ka trawa pod sto­pa­mi, wszyst­ko to spra­wia­ło, że miał ocho­tę pła­kać z ra­do­ści.

Jed­nak nie przy­szedł tu aby pła­wić się w roz­ko­szach, mu­siał od­na­leźć Adama, jego mał­żon­kę oraz Drze­wo Po­zna­nia.

Kiedy spadł na zie­mię, przez pierw­sze dni, mie­sią­ce, a może i lata ma­rzył wy­łącz­nie o ze­mście. Każ­dej zim­nej, głod­nej nocy roz­my­ślał o tym jak wcho­dzi na po­kład stat­ku-mat­ki – albo tutaj, do Ośrod­ka Eden – uzbro­jo­ny po zęby i nisz­czy wszyst­ko to, czego kie­dyś przy­się­gał bro­nić. Na końcu łapie tego śmiesz­ne­go czło­wiecz­ka i roz­szar­pu­je go go­ły­mi rę­ka­mi.

Z cza­sem prze­stał jed­nak od­czu­wać żal wobec Adama, a nawet swo­ich braci, któ­rzy z taką ła­two­ścią go zdra­dzi­li. Wie­dział, że oni wszy­scy są tylko ko­lej­ny­mi ofia­ra­mi Pana. Zro­zu­miał też, że kiedy Adam znu­dzi się swo­je­mu stwór­cy, skoń­czy tak samo jak on, po­rzu­co­ny i sa­mot­ny. Mu­siał go ura­to­wać, prze­mó­wić mu do roz­sąd­ku i po­ka­zać, że świat, to coś wię­cej niż la­bo­ra­to­rium, w któ­rym jest zamknięty.

Ni­g­dzie nie wi­dział ludzi, udało mu się jed­nak od­na­leźć Drze­wo Po­zna­nia. Było więk­sze niż resz­ta drzew w ogro­dzie, wy­dzie­la­ło też nie­sa­mo­wi­ty, odu­rza­ją­cy za­pach. Poza tym, żadna inna ro­ślin­ność nie rosła w jego naj­bliż­szej oko­li­cy. Tak jakby miało jak naj­bar­dziej rzu­cać się w oczy.

– Nie wy­rzu­cisz ich tak po pro­stu, co? – par­sk­nął Lu­cy­fer. – To by było przy­zna­nie się do błędu. Ale jeśli zła­mią za­sa­dy, to co in­ne­go, praw­da?

– Je­steś wężem? – Usły­szał za sobą.

Od­wró­cił się i zo­ba­czył nagą ko­bie­tę, która przy­glą­da­ła mu się z cie­ka­wo­ścią.

– Wężem? – za­py­tał.

– Wi­dzia­łam kie­dyś węża, był dużo mniej­szy i szyb­ko uciekł mię­dzy krze­wy. Ale miał takie same łuski – wy­ja­śni­ła, gła­dząc ostroż­nie ramię jego skóry.

– Pew­nie – od­po­wie­dział z uśmie­chem. – Je­stem wężem. Co tu ro­bisz? – za­py­tał. – Wszak, czy to drze­wo nie jest za­ka­za­ne?

– Pan nie po­zwa­la nam z niego jeść – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, sia­da­jąc na tra­wie ze skrzy­żo­wa­ny­mi no­ga­mi. – Mówi, że jego owoce mogą nas zabić. Ale one nie wy­glą­da­ją nie­bez­piecz­nie. Czy od ma­łe­go kęsa na­praw­dę mo­gła­by stać mi się krzyw­da?

– Dla­cze­go tego nie spraw­dzisz? – pod­jął temat. Po­czuł, że robi mu się go­rą­co. Wy­glą­da­ło na to, że na­mó­wie­nie ludzi na zje­dze­nie owocu bę­dzie dużo ła­twiej­sze, niż mu się wy­da­wa­ło. – Prze­cież twoja cie­ka­wość rów­nież zo­sta­ła nada­na ci przez Pana. Jak mógł­by cię uka­rać za coś, co za­wdzię­czasz wła­śnie Jemu?

Wi­dział, że ko­bie­ta bije się z my­śla­mi. Nie chcia­ła łamać zasad. Jed­nak słowa węża miały sens, a ona bar­dzo, bar­dzo chcia­ła spró­bo­wać za­ka­za­ne­go owocu.

W końcu wsta­ła i po­de­szła do drze­wa. Ro­zej­rza­ła się ner­wo­wo, jak zło­dziej przed do­ko­na­niem kra­dzie­ży, się­gnę­ła w górę i ze­rwa­ła do­rod­ny, czer­wo­ny owoc. Przy­glą­da­ła mu się przez chwi­lę, po­gła­dzi­ła ru­mia­ną skór­kę, po czym wzię­ła głę­bo­ki od­dech i wgry­zła się w niego de­li­kat­nie, nie­pew­nie od­ry­wa­jąc zę­ba­mi je­dy­nie nie­wiel­ki ka­wa­łek ró­żo­we­go miąż­szu. 

Ob­ra­ca­ła kęs owocu w ustach i jęk­nę­ła z za­chwy­tem, kiedy po­czu­ła na ję­zy­ku jego słod­ki smak. W końcu prze­łknę­ła i padła na zie­mię jak ra­żo­na gro­mem trzęsąc się w konwulsjach.

Lu­cy­fer po­chy­lił się nad nią, prze­ra­żo­ny, że jej mózg nie znie­sie ogro­mu in­for­ma­cji, któ­rym zo­sta­ła wła­śnie obar­czo­na. Przy­trzy­mał Ewę za ra­mio­na, a w usta wsa­dził jej zna­le­zio­ny na ziemi patyk.

W końcu ko­bie­ta prze­sta­ła się trząść, spoj­rza­ła w twarz jasz­czu­ra jasno i przy­tom­nie.

– Zatem tym je­ste­śmy? – prze­mó­wi­ła cicho, a do jej oczu na­pły­nę­ły łzy. – Eks­pe­ry­men­tem?! Za­baw­ka­mi?! – krzy­cza­ła nie­wy­raź­nie, za­no­sząc się pła­czem.

– Nie mu­si­cie być – po­wie­dział spo­koj­nym gło­sem Lu­cy­fer. – Mo­że­cie stąd odejść, po­mo­gę wam.

– Ale tam na ze­wnątrz nic nie ma – od­par­ła nie­pew­nie. – Mu­sie­li­by­śmy wszyst­ko zdo­być sami, pra­co­wać… 

– Wo­lisz tkwić tutaj? – wark­nął z de­ter­mi­na­cją były anioł. – Mo­żesz do końca życia miesz­kać w tym pięk­nym ogro­dzie, bie­gać nago i opły­wać w do­stat­ki, jako czy­jaś wła­sność. Albo wyjść tam i zbu­do­wać coś wła­sny­mi rę­ka­mi.

 

*

 

Ob­ser­wo­wał z da­le­ka, jak Ewa wrę­cza swo­je­mu mę­żo­wi owoc. Wi­dział jak ten pada na zie­mię i jak ko­bie­ta, zgod­nie z jego in­struk­cja­mi przy­trzy­mu­je go. Na­stęp­nie oboje roz­pła­ka­li się i padli sobie w ra­mio­na.

*

 

Donośny huk oznajmił, że aniołom udało się wyważyć drzwi. Wpa­dli do ogro­du i roz­bie­gli się po nim jak owady.

Mi­chał po­le­ciał w kie­run­ku miej­sca, w któ­rym zwy­kle sy­pia­li lu­dzie.

– Adam, Ewa, gdzie je­ste­ście? – za­wo­łał do nich.

Usły­szał po­ru­sze­nie i zo­ba­czył jak z krze­wów nie­opo­dal wy­cho­dzi męż­czy­zna, a za nim jego mał­żon­ka.

– O co cho­dzi? Dla­cze­go się ukry­wa­cie? – za­py­tał Ar­cha­nioł.

– Prze­stra­szy­li­śmy się huku, poza tym, je­ste­śmy nadzy.

– Od kiedy to bo­icie się cze­go­kol­wiek? – Prze­mó­wił głos Pana, zda­ją­cy się do­cho­dzić ze wszyst­kich stron. – I czemu wsty­dzi­cie się swo­jej na­go­ści?

Adam i Ewa opu­ści­li głowy za­wsty­dze­ni i prze­stra­sze­ni.

– Zje­dli­ście owoc, czyż nie? – za­py­tał Pan. – Owoc z za­ka­za­ne­go drze­wa!

Lu­dzie nie od­po­wie­dzie­li. Nie pod­nie­śli nawet wzro­ku.

– Zła­ma­li­ście mi serce. Boli mnie, że naj­uko­chań­sze z moich dzie­ci nie po­tra­fią się za­sto­so­wać do naj­prost­szych zasad. Co was do tego skło­ni­ło? Czyż nie dałem wam wszyst­kie­go? Czy nie by­li­ście tu szczę­śli­wi?

– Wąż – po­wie­dzia­ła cicho Ewa. Od­chrząk­nę­ła. – Wąż nas do tego na­mó­wił.

– Wąż?! – zdzi­wił się Pan. – Nie stwo­rzy­łem mó­wią­cych węży.

 Roz­mo­wę prze­rwał jeden z anio­łów, który nad­szedł od stro­ny wyj­ścia z ogro­du.

– Zo­bacz­cie kogo zna­la­złem cza­ją­ce­go się przy la­bo­ra­to­rium – po­wie­dział, rzu­ca­jąc pod nogi Mi­cha­ła spę­ta­ne­go Lu­cy­fe­ra.

– Wąż… – Po­nio­sło się echem przez ogród. – Witaj po­now­nie mój synu. Nie wy­star­czy­ło ci, że zo­sta­łeś wy­gna­ny? Mu­sia­łeś ska­zać na banicję rów­nież ich?

– Le­piej żyć na wy­gna­niu, niż dla two­jej ucie­chy – wark­nął Lu­cy­fer. – To żywe, my­ślą­ce isto­ty. Mają prawo do wol­no­ści i do wła­sne­go wy­bo­ru.

– Mieli tu wszyst­ko! Żyli w raju! Teraz to stra­cą. Przez cie­bie.

– Byli ślepi i uwię­zie­ni! – od­gryzł się jasz­czur. – Teraz przej­rze­li na oczy. Sam tego chcia­łeś, nawet się nie wy­pie­raj. – wy­ce­dził przez za­ci­śnię­te zęby. – Po co ina­czej po­sta­wił­byś tam to drze­wo? Chcia­łeś się ich po­zbyć, a ja ci w tym po­mo­głem!

– Za­bie­rze­cie go do la­bo­ra­to­rium – po­wie­dział Pan gło­sem po­zba­wio­nym emo­cji.

 

*

 

Roz­cią­gnę­li go na jed­nym z la­bo­ra­to­ryj­nych sto­łów. Nad nim uno­sił się z ci­chym szu­mem śmi­gieł nie­wiel­ki dron, uzbro­jo­ny w kilka wy­spe­cja­li­zo­wa­nych me­ta­lo­wych ra­mion. Ob­ra­cał w nich nie­wiel­ki zle­pek tka­nek.

Lu­cy­fer usły­szał syk wy­cią­ga­ne­go z po­chwy ostrza. Świat wokół po­ciem­niał, przy­ćmio­ny przez po­dłuż­ny kształt ja­rzą­ce­go się ogniem mie­cza Mi­cha­ła.

– Nigdy wię­cej nie we­pchniesz łap w moje spra­wy – oznaj­mił głos Pana.

Ostrze mi­gnę­ło nagle, po­zo­sta­wia­jąc po sobie tylko świe­tli­sty po­wi­dok. Przez chwi­lę Lu­cy­fer my­ślał, że jeden z trzy­ma­ją­cych go anio­łów zwol­nił uścisk. Do­pie­ro kiedy spoj­rzał w bok, zro­zu­miał jak bar­dzo się myli.

Wydał z sie­bie prze­cią­gły, skrzek bólu i pa­ni­ki. Od­cię­ta koń­czy­na, targana ostatnimi spazmami życia, spa­dła z ci­chym pla­śnię­ciem na pod­ło­gę. Nie za­uwa­żył nawet, jak Mi­chał po­now­nie wzno­si miecz. Do­pie­ro roz­dzie­ra­ją­cy ból uświa­do­mił mu, że stracił drugą rękę.

Jego pierś uno­si­ła się i opa­da­ła w rytm rzę­żą­ce­go od­de­chu. Przy­tom­ność za­cho­wał tylko dzię­ki swoim sztucz­nie wy­ho­do­wa­nym genom wo­jow­ni­ka, go­to­we­go zno­sić naj­więk­sze ka­tu­sze.

– Nigdy wię­cej nie wej­dziesz nie­pro­szo­ny do mo­je­go domu – kon­ty­nu­ował Pan. Ostrze Mi­cha­ła po­now­nie bły­snę­ło w locie. Raz i drugi. Świst i ciach! Świst i ciach! 

Otwo­rzył usta, lecz jego zdar­te gar­dło odmówiło posłuszeństwa, wydając z siebie tylko cichy syk. Go­rą­ce łzy spły­wa­ły po jego skro­niach i kapały na blat stołu. Wie­dział co wła­śnie się stało, ale nie przyj­mo­wał tego do wia­do­mo­ści. Pró­bo­wał ru­szać koń­czy­na­mi, jednak jego mózg wy­sy­łał sy­gna­ły do mię­śni, któ­rych już nie miał.

– Zabij mnie. – Chociaż jego głos był ledwie słyszalnym szeptem, miał pewność, że On go sły­szy.

Jego świa­do­mość już nie­mal opu­ści­ła okaleczone ciało. Wbi­jał wzrok w wi­szą­ce­go nad nim ro­bo­ta. Nie wi­dział jed­nak, że for­mo­wa­ny przez niego zle­pek tka­nek jest znacz­nie więk­szy i przy­brał kon­kret­ny kształt.

– Ko­bie­ta na­zwa­ła cię wężem. – Usły­szał. – I tym wła­śnie bę­dziesz.

Po­czuł dotyk w oko­li­cy bio­der, na­stęp­nie ogar­nę­ła go fala cierpienia gor­sze­go, od wszyst­kie­go co czuł do tej pory. Wszyst­kie nerwy jego ciała krzyk­nę­ły z bólu w tym samym mo­men­cie.

Uświa­do­mił sobie, że coś się zmie­ni­ło. Pod­niósł głowę i spoj­rzał w dół. w miej­scu, gdzie jesz­cze przed chwi­lą miał nogi zo­ba­czył wi­ją­cy się w kon­wul­sjach ma­syw­ny gadzi ogon.

Silne ra­mio­na Mi­cha­ła pod­nio­sły go ze stołu. Ar­cha­nioł przy­ci­snął jego oka­le­czo­ne ciało do szyby, za którą znaj­do­wał się ogród Eden, na­prze­ciw­ko niej stali Adam i Ewa. Pła­ka­li, ob­ser­wu­jąc nie­do­lę jaszczura.

– Przyj­rzyj­cie mu się! – za­grzmiał głos Pana. – Oto wasz nie­przy­ja­ciel! Oto ten, przez któ­re­go stra­ci­li­ście wszyst­ko!

Na­stęp­nie Ar­cha­nioł rzu­cił swego by­łe­go do­wód­cę na pod­ło­gę. Targany bólem i wyrzutami sumienia, Lucyfer w końcu stracił przytomność, obserwując dwie zapłakane, ludzkie postacie.

 

*

Obu­dził go od­głos szu­ra­nia i dra­pią­cy ból w ple­cach. Otwo­rzył oczy. Był na ze­wnątrz, poza te­re­nem Edenu. Na tle wi­szą­ce­go wy­so­ko słoń­ca wi­dział syl­wet­kę szczupłej po­sta­ci odzianej w anielską zbroję. W dłoniach ściskała koniec sznura przytroczonego do prowizorycznych noszy, na których leżał. Pró­bo­wał coś po­wie­dzieć, jed­nak z jego ust wy­do­był się tylko cichy jęk.

– Nic nie mów – Usły­szał. – Za­bra­łam cię spod bram Edenu, nie­dłu­go bę­dzie­my w bez­piecz­nym miej­scu.

Za­cią­gnę­ła go do nie­wiel­kiej groty i uło­ży­ła wy­god­nie na po­sła­niu ze słomy i szmat.

Na środ­ku ja­ski­ni roz­pa­li­ła ogni­sko i usia­dła w jego bla­sku. Do­pie­ro wtedy Lu­cy­fer za­uwa­żył, że po­szcze­gól­ne ele­men­ty pancerza nieznanej mu osoby nie pasują do siebie, zu­peł­nie jakby zo­sta­ły do­bra­ne w po­śpie­chu.

Wi­dział w niej pewne po­do­bień­stwo do Ewy, miała jednak w sobie dumę i wyniosłość, któ­rych bra­ko­wa­ło part­ner­ce Adama.

– Wszyst­ko sły­sza­łam przez aniel­ski ko­mu­ni­ka­tor – po­wie­dzia­ła, wska­zu­jąc nie­wiel­kie urzą­dze­nie na koślawym sto­li­ku. – Za­bra­łam go, kiedy ucie­kłam z Edenu – wy­ja­śni­ła.

Po­de­szła do niego i pod­sta­wi­ła mu pod usta czar­kę z wodą. Lu­cy­fer upił so­lid­ny łyk. Zimny płyn przy­jem­nie koił obo­la­łe od krzy­ku gar­dło.

– Nie martw się – po­wie­dzia­ła, gła­dząc go uspo­ka­ja­ją­co po gło­wie. – Po­mo­gę ci wró­cić do zdro­wia. Razem bę­dzie­my ich bro­nić i uczyć. Po­mo­że­my im od­kryć ich dumę i war­tość. Po­ka­że­my im, że nie po­trze­bu­ją Jego.

– Je­steś anio­łem? – za­py­tał Lu­cy­fer ci­chym, ła­mią­cym się gło­sem.

Ko­bie­ta za­śmia­ła się, od­rzu­ca­jąc głowę do tyłu.

– Nie mój drogi – od­po­wie­dzia­ła. – Je­stem pierw­szą żoną Adama.

Koniec

Komentarze

Czesc. Po pierwsze – wybacz brak formatowania. Po drugie, hm. Czy ja widze, ze system twierdzi, iz pod tym opkiem jest 7 komentarzy? Ja nie widze zadnego, ale moze czegos nie rozumiem. Z uwag: nie wszedzie dobrze zapisujesz dialogi. Przyklad: – Stworzyłeś nas w swoich laboratoriach. Jak wiele prób podjąłeś, zanim zrobiłeś z nas istoty idealne? – zatoczył ręką wokół, wskazując na swoich braci. /// Poza tym napisane sprawnie i ciekawie :) Wlasciwie, to bardzo mi sie podobalo. Widac zamysl i plan na calosc, przemyslana konstrukcje i wizje. Dobra robota :)

Cześć, pewnie podlicza komentarze dodane podczas betowania, ale nie pokazuje ich użytkownikom, którzy w betowaniu nie brali udziału, nie jestem do końca pewien jak to działa. :D 

Wielkie dzięki za uwagę i miłe słowa. :)

https://www.facebook.com/CzotrPiarnecki https://www.facebook.com/Incognitokomiks/

Potwierdzam: tak właśnie jest, system dolicza bety, które pozostają widoczne jedynie dla betujących.

http://altronapoleone.home.blog

Dziekuje za info :)

Cześć!

Z pomysłem, zdecydowanie herezja, ale z pomysłem;-) Pokazujesz boga jako “tego złego” i Lucyfera, jako tego, który chciał dobrze, w pewnym sensie. Trochę przeinaczasz znaczenie przypowieści, ale to twój świat, masz do tego prawo. Zastanawiam się, czy to bardziej fantasy czy też s-f. Napisane poprawnie, czytało się raczej sprawnie, bez zgrzytów. Zakończenie z pazurem, krótkie i treściwe.

Z rzeczy edycyjnych jedna rzecz mi się rzuciła:

Podniósł głowę i spojrzał w dół. w miejscu, gdzie… → Podniósł głowę i spojrzał w dół. W miejscu, gdzie…

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dzięki. :)

Dla mnie to raczej fantasy, niż science-fiction, bo “science” jest tu raczej niewiele :D

https://www.facebook.com/CzotrPiarnecki https://www.facebook.com/Incognitokomiks/

Zwracaj uwagę na początek tekstu – zanim czytelnik oswoi się z Twoją frazą, łatwo mu potknąć się na drobiazgach: 

 

Wyjący alarm wyciągnął Michała z zadumy.

– Źle brzmi to powtórzone wy-wy. A z zadumy się wyrywa, nie wyciąga.

 

 

– Co tam się dzieje? – zapytał w biegu, zakładając ozdobiony skrzydłami hełm.

– Kto jest podmiotem domyślnym w didaskalium? Gramatyka wskazuje, że wyjący alarm.

Kolejna wariacja na temat wyjścia Adama i Ewy z Edenu. Nie pierwsza angażująca zaawansowaną technikę, choć dodatek Reptilian (;p) wydaje mi się całkiem nowatorski. Niemniej jednak Twoja opowieść nie porywa, jest niemiodna. Nie czuje się związku z bohaterami, trudno ani kogoś polubić, ani nawet znielubić, nie ma komu kibicować. Dobre jako wprawka pisarska, więc ćwicz, ćwicz, aż będzie Cię stać na więcej. Jak dla mnie przede wszystkim zabrakło to właśnie emocji, bo całość napisana jest – mimo dramatycznych przecież wydarzeń – zadziwiająco obojętnie.

 

„– Nie wiem, szefie. – Usłyszał w głowie głos jednego ze swoich żołnierzy. – To chyba główne laboratorium.” – zwykle w takich sytuacjach jednak jest bez kropki po opcji dialogowej, a „usłyszał” małą literą. To tak jakby naturalna kontynuacja kwestii mówionej.

 

„Poza tym[-,] żadna inna roślinność nie rosła w jego najbliższej okolicy.”

 

„– Jesteś wężem? – Usłyszał za sobą.” – jw.

 

„Wszak, czy to drzewo nie jest zakazane?” – To zdanie jest niegramatyczne. „Wszak”, „wszakże” wyraża przekonanie, a nie wątpliwość. „Wszakże to drzewo jest zakazane?”.

 

„– Adam, Ewa, gdzie jesteście? – zawołał do nich.” – Skoro zawołał, to wypada użyć wykrzyknika.

 

„– Przestraszyliśmy się huku, poza tym[-,] jesteśmy nadzy.”

 

„– Od kiedy to boicie się czegokolwiek? – [-P+p]rzemówił głos Pana, zdający się dochodzić ze wszystkich stron.”

 

„Witaj ponownie[+,] mój synu.”

 

„Sam tego chciałeś, nawet się nie wypieraj[-.] – wycedził przez zaciśnięte zęby.”

 

„Świst i ciach! Świst i ciach!” – Ciach, serio? Wywołuje to efekt komiczny.

 

„…następnie ogarnęła go fala cierpienia gorszego[-,] od wszystkiego[+,] co czuł do tej pory. Wszystkie nerwy jego ciała krzyknęły z bólu w tym samym momencie.”

 

„Podniósł głowę i spojrzał w dół. w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą miał nogi…” – Brak wielkiej litery na początku zdania.

 

„Lucyfer w końcu stracił przytomność, obserwując dwie zapłakane, ludzkie postacie.” – Pewnie się czepiam, ale kłóci mi się następstwo zdarzeń. Zdanie brzmi tak jakby obserwował ich, już będąc nieprzytomnym.

 

„– Nie[+,] mój drogi”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Temat wałkowany po wielokroć, ale dzięki dodaniu techniki i reptilian, Twoja wersja okazała się dość nowatorska. Czytało się tak sobie, bo wykonanie nadal pozostawia sporo do życzenia – z przykrością zauważam, że do tej pory nie poprawiłeś usterek wskazanych przez wcześniej komentujących.

 

wy­ja­śni­ła, gła­dząc ostroż­nie ramię jego skóry… –> Czy dobrze rozumiem, że skóra miała ramię?

A może miało być: …wy­ja­śni­ła, gła­dząc ostroż­nie skórę jego ramienia

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka