- Opowiadanie: Koimeoda - A tytuł?! Tak! Tak, ma znaczenie

A tytuł?! Tak! Tak, ma znaczenie

 

Yo! Czy w tekście o raperze trzeba ostrzegać przed kilkoma przekleństwami, stereotypami i seksem? Tak? No to ostrzegam.

Edytka po ogłoszeniu wyników i zrzuceniu maski Anonima ;)

 

W tym tekście się bawię.

Bawię w obcą mi narrację pierwszoosobową.

Bawię z nową dla mnie tematyką.

Bawię w gender-bend.

No i bawię z czytelnikami w komentarzach.

 

Niczego nie żałuję.

<mic drop> 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

A tytuł?! Tak! Tak, ma znaczenie

Uwielbiam to miasto. Jest jak ogień. Dziki, wielobarwny, gęsty ogień. Wieczny. Jak można nie kochać tej energii?

Biegnę. Słowa same pojawiają się w głowie.

Światło płynie złotą rzeką ognia, świat cały płonie, płynie, płonie wszystko jak pochodnia; My, wybrani, błogosławieni i przeklęci, w Wielkim Jabłku magią ognia zaklęci; Zaklęci, zamknięci, w wieczny ogień wpatrzeni, żywiołowi poświęceni, w jego żarze zatraceni; Żywi, a spaleni, z lawy poczęci czarni bogowie, my wiecznego ognia opiekunowie; Póki płonie płynie wszystko, nie zgaśniemy…

Dobra dość, bo jeszcze przez przypadek puszczę z dymem Nowy Jork. Odchrząkam, spluwam w lewo. Pędzę dalej, wsłuchuję się w miasto.

Nieważne, że jest środek tygodnia i dochodzi północ. Rzeka Hudson daje po oczach odbitymi światłami drapaczy chmur. Przebiegam obok zapchanych barów, słyszę szum wszystkich języków świata. W parku jakiś beatboxer improwizuje, kumple go zachęcają wyjąc jak małpiszony. Muszę przyznać, że jest nawet niezły. Jak na świeżaka.

Gdzieś daleko dudni muzyka. Uśmiecham się. Mocny beat brzmi znajomo, nie zdziwiłbym się, jakby to był mój kawałek, ale nie wsłuchuję się, nie mam czasu na przystanki. Teraz liczy się tylko rytm długich skoków i bicia serca.

Frank miał rację śpiewając, że to miasto nigdy nie śpi. Podobnie jak ja, przynajmniej ostatnio. Dlatego co wieczór biegam i biegam wzdłuż Hudson jak powalony, chociaż moje ciało naprawdę nie potrzebuje więcej treningu. No bo, przepraszam bardzo, ale widzicie mnie? Widzicie te mięśnie na ramionach? Szerokie bary, twardy kark, silne nogi? Sami przyznajcie  – dwa metry czarnoskórej perfekcji.

Wyglądam jak połączenie sprintera z najprzystojniejszym afroamerykańskim modelem.

Wyglądam jak spełnienie marzeń każdej kobiety fantazjującej o czarnym kochanku. I tych nie fantazjujących też. Po prostu jeszcze nie wiedzą, że mnie pragną.

Wyglądam dokładnie tak, jak to sobie wyrapowałem.

Ok, to jeszcze raz, bo chyba się nie przedstawiłem. Wybaczcie, to przez resztki chaosu w głowie. Ale jest coraz lepiej. Ruch to jednak potrafi czynić cuda.

Nazywam się Rick Jackson, ale nikt tak do mnie nie mówi. Cały hiphopowy świat – i nieskromnie przyznam, że nie tylko taki, bo moja sława sięga dużo dalej – zna mnie jako KwanZaa, w skrócie Kwan, usłyszycie też KwanZ, K-Zee i inne wariacje, co tam fantazja podrzuci. Czemu tak? Wyguglujecie sobie później, teraz trzymajmy się tematu.

Od kilku lat bezkonkurencyjne jestem królem rapu. Pobiłem wszystkie rekordy, koncerty wysprzedają się w kilka minut, nagrody pchają się w moje ręce, fanki podobnie. No i jak się możecie domyślić jestem w chuj bogaty. O, te buty na przykład – tak, celowo zwalniam, żebyście mogli przyjrzeć się logo – to prawdziwe Solid Goldy OVO, tak te za dwie bańki. I tak, Drake też ma takie. Co poradzę, że cipek zrzyna. Kur… wdepnąłem w jakiś syf. Trudno. Lecimy dalej.

Gdzie byłem? A, kariera. Za tym wszystkim stoi mój talent. Ok, to pewnie usłyszycie od każdego, nawet od Drake’a. Tylko mój talent jest naprawdę wyjątkowy. Moje słowa mają moc sprawczą. Magiczną. Nie wszystkie słowa oczywiście, jak tak do was mówię o butach, to żadna magia się nie dzieje, chociaż sami przyznacie, że nawet na Manhattanie złote sneakersy wyglądają kozacko, ale nie o to chodzi.

 Mój rap jest p r a w d z i w y.

To, co sobie wyrapuję, staje się rzeczywistością. Porównajmy to do czarodziejskich zaklęć. Nie kumacie? To przykłady: chciałem w szkole poderwać Jennifer? Wystarczyły trzy zwrotki. Wyrwać się z biedy? Jeden kawałek. Zrobić karierę, urządzać balangi z największymi gwiazdami świata i mieć hajs na mieszkanie z widokiem na Rockefellera? No, tu już były potrzebne cztery albumy. Ale się udało. Zawsze się udaje. Chociaż, jak to w sztuce i czarach, nie wszystko jest do przewidzenia, czasami wynik zaskoczy nawet mnie. Jak choćby z kawałkiem o kumplu raperze startującym na prezydenta. To miały być żarty.

Dobra, to jeszcze nie koniec, ale na razie muszę zrobić sobie przerwę. Zwalniam. Ile przebiegłem? Smartwatch pokazuje dwanaście kilometrów. Wystarczy. Teraz zjadłbym coś. A później… nie, dziś nie będę spał sam.

O, to zademonstruję wam moją moc. Mały przykład.

Za inspirację weźmy cokolwiek, choćby głupiego smartwatcha. Nie pamiętam co to za firma, ale wiem, że jest ultra nowoczesny, japoński. To dziś niech będzie azjatycko, czemu nie? Zjadłbym sushi, a później jakaś skośna panna mogłaby się napatoczyć.

Zatrzymuję się. Opieram rozgrzane ciało o ogrodzenie oddzielające promenadę od rzeki, zaciągam się stęchłym powietrzem znad Hudson, zamykam oczy.

Rytm wybijam dłońmi o zimny metal barierki.

I jedziemy.

KwanZaa ciało z tego znane, że choć biegiem wyjebane, zawsze jest w najlepszym stanie, ej niech żółtek jakiś wpadnie, z kramem swoim tutaj na mnie, złotem za ryż mu zapłacę, dziś mam gest, a chuj, niech stracę! A ty z księżyca czarodziejko, wskakuj tutaj na mnie prędko, nie chcę czekać ani chwili, moja katana już się ślini, na to twoje onigiri…

No i co się śmiejecie? To takie impro na szybko. A śmiejcie się, tylko popatrzcie tam, od strony parku, widzicie? Już telepie się wózek z sushi. Macha do mnie ziomek. Czy go znam? Skąd. Ale przyjechał tu specjalnie dla mnie, choć o tym nie wie. Przyzywam go ręką. Dopiero gdy się zbliża, zdaję sobie sprawę, jaki jestem głodny. Chyba wsunę tyle ryżu, co jego rodzina przez miesiąc. Sięgam po portfel i… słyszycie ten śmiech? Ten słodki głosik, świergoczący coś po swojemu?

To idzie mój deser.

Obracam się, by ocenić kogo sobie wyczarowałem na tę noc… O, to niespodzianka. Dwie panienki? Uśmiecham się. Mówiłem, że mój rap potrafi zaskoczyć, prawda? Czasami moc wie lepiej niż ja sam, czego mi potrzeba. Najwidoczniej dzisiaj to dwupak. Moje ying i yang.

 

*

 

Cholera, znowu to samo, już nie wiem która noc z rzędu. Tak, dobrze widzicie – powoli świta, a ja zamiast wylegiwać się w moim królewskim łożu, pomiędzy śpiącymi błogo Azjatkami, sterczę żałośnie w oknie apartamentu, gapię się na panoramę miasta i popijam wodę ze szklanki do whisky, jak jakiś smętny bohater pojebanych teledysków do ballad o złamanym sercu. Aż słyszę ten ckliwy beat w tle. Wy też? No, to już wiecie jak się czuję.

Choćbym nie wiem ile się nabiegał, naruchał, nawalił – nie uda mi się przespać całej nocy. Ledwo zasnę, to mnie budzą. Kto? Jak to kto? A, no tak, bo wam nie dokończyłem.

Chodźmy na balkon, muszę się przewietrzyć. Co to za zaskoczone miny? To dwudzieste piętro, mogę łazić goły, nikt mnie nie widzi. Poza wami. Jak was peszy moje boskie ciało, to odwrócicie wzrok. Nowy Jork o poranku to też niezły widok.

Dobra, skoro już rozumiecie jak działa moc, to teraz skąd ją mam – ale to tajemnica, więc wszystko zostaje między nami, ok? Nie wiem jakie byłyby skutki, gdyby się wydało. Może rodzinka by się obraziła, albo przestałoby działać?

Właśnie, rodzinka. To dzięki nim mam mój talent. Ta, wiem, znowu brzmi banalnie, ale u mnie to coś więcej niż geny.

Dziadkowie, babcie, pradziadkowie, stryjki, ciotki i sam już nie wiem kto jeszcze, mówią do mnie we śnie.

Tak, dobrze słyszeliście. Mam we łbie bandę afroamerykańskich przodków.

Chór, armię, gang, o gang, to dobre słowo. Gang moich czarnuchów.

Słyszę ich, czasem widzę, choć rzadziej. To oni, kiedy byłem dzieciakiem, który mógł tylko śnić o lepszym losie, przychodzili do mnie i rapowali, śpiewali i krzyczeli o swoich marzeniach. Okazało się, że ich życia, pasje, ból jakoś skumulowały się we mnie, dając mi moc. 

To oni nauczyli mnie rapu.

Zajebiście być taki ostatnim ogniwem, nie?

Do niedawna też tak myślałem. Ostatnio dziadki dają w kość. Ale po kolei.

Kiedyś co noc uczyli mnie jak sklecać rymy, jak poczuć flow… Boże, powinniście to słyszeć! Jakie skojarzenia ma wujek Terry, jak słowami bawi się prababka Sue, jakie wyczucie rytmu ma dziadek Rick. To po nim mam imię. Szkoda, że nie zdążyłem go poznać. Poza snami, oczywiście. Tu się znamy świetnie.

Czasami wpadali rzadziej, raz na jakiś czas podrzucając dobrą nutę. Bywały też takie noce, że rzucałem się po łóżku, jak opętany, w rytm głębokich i ciężkich dźwięków, które dudniły w mojej głowie. Zrywałem się wtedy w napadach czegoś, co artysta nazwałby weną twórczą, a ja nazywałem domaganiem się o uwagę babci czy pradziadka. „Twórz, twórz synku!” Tak krzyczeli. „Musisz to puścić dalej, musisz to przeżyć za nas!”

Układałem, rymowałem, rapowałem. Trzeba było tylko ich pragnienia przetłumaczyć na własne. Uwspółcześnić je trochę.

I tak z pełnych wściekłości piosenek prababci Louise, w których krzyczała, że ma dość kurwa wszystkiego i też chce być bogata jak jej biała pani, co całe dni tylko leży pod parasolem chroniącym przed słońcem południa, zrobiłem moje najlepsze kawałki o zarabianiu milionów i pławieniu się w złocie. Spełniło się, myślę, że przerosło nawet oczekiwania Louise. Nie sądzę, żeby przyszło jej do głowy jacuzzi na dachu petnhouse’u, wypełnione francuskim szampanem i nagimi kobietami. Dzięki babciu.

 Z marzeń wujka Bena, fantazjującego o żonie tłustego bankiera, u którego pracował jako sprzątacz, powstały moje najbardziej pikantne kawałki. Działały. Oj, jak działały, wujku Benie!

Jest też głos najstarszej. Nie znam jej imienia, wiem tylko, że to bardzo odległa babka. Ma niski głos i zawsze mruczy o najgorszych czasach, o porwaniach, o śmierci na morzu, o tęsknocie za domem, za Afryką… Gdy babcia rapuje, inni przodkowie cicho pomrukują w tle, jak chór gospel. Refreny zawsze podbija przerażającym dźwiękiem łańcucha uderzającego o ścianę statku. Kojarzycie to metaliczne pobrzękiwanie w moim najmroczniejszym kawałku, za który dostałem Grammy? No, to był właśnie jej pomysł. Babcine kajdany przerobiłem na złote łańcuchy. Myślę, że byłaby dumna.

I tak oto do niedawna trwała sobie moja magiczna więź z przodkami. Czasem się kłóciliśmy o drobne różnice pokoleniowe, ale na ogół było zajebiście. Zawdzięczam im wszystko.

Ostatnio stwierdzili, że chcą czegoś więcej.

Wiecie co teraz mówią? Ba, gdyby mówili, oni się drą! Opierdalają mnie, że się marnuję. Że z takim talentem powinienem zmieniać świat na lepsze, a nie rapować o bogactwie, o panienkach, o przyjemnym życiu. Mówią, że się rozdrabniam.

Że nie tak mnie wychowali.

Ta, w końcu padł ten argument, jakieś pięć nocy temu. Od tamtej pory przestałem odpowiadać, obraziłem się. Ale to ich nie powstrzymało. Ględzą i tak, ledwie się położę! Ile można?! Spełniłem wszystkie ich marzenia! Wyśpiewałem każdy sen! A oni dalej swoje. Jeśli myśleliście, że wasza rodzinka potrafi być męcząca, to wyobraźcie sobie, że co noc odwiedzają was jej wszystkie pokolenia. Tak, to miłe z waszej strony, dziękuję za współczucie.

Rozumiecie już, czemu się tak męczę? Czemu biegam, czemu sterczę teraz na balkonie jak idiota i czemu w ogóle do was gadam?

Bo już nie wiem co mam robić.

 

*

 

Przysięgam, że sygnalizacja w tym mieście uparła się na moje bugatti. Znowu stoję, to już chyba dziesiąte skrzyżowanie. Kurwa, jak długo może być czerwone? Nikt tego nie lubi, ale ja naprawdę nie mogę się zatrzymywać. Nie dziś. Muszę być w ciągłym ruchu, bo inaczej zwariuję. Nie mogę stać. Ledwo się zatrzymam, natychmiast zalewają mnie wyrzuty sumienia. To poczucie winy mnie niedługo zabije.

Tej nocy usłyszałem od praprapradziadka Andre, że jestem małym, tchórzliwym kutasem. Jak po czymś takim mam być spokojny?!

Sny są coraz wyraźniejsze. Dzisiaj go widziałem, dalej mam ten widok przed oczami. Widzę, jak Andre spogląda na mnie spomiędzy puchatych krzewów bawełny. Pracował dla plantatora. „Pracował!”. Aż się zaplułem od gorzkiego śmiechu. Nie, dziadek nie „pracował” – zajechali go, umarł zanim dożył pięćdziesiątki. Nie wiem ile ma lat w moim śnie, ale wygląda na sto. I patrzy na mnie skrajnie rozczarowanym wzrokiem.

Dziś obudziłem się zlany potem i spłakany jak dziecko.

Zielone. Wreszcie.

Ruszam z piskiem. Szybciej, mocniej. Podkręcam na maksa radio, niech ryczy. Dudnienie basów czuję każdą komórką ciała. Rozpędzona bryka zaczyna dygotać, jakbym miał zaraz wystartować w kosmos. I dobrze. Rozjechać te myśli, zagłuszyć, adrenaliną, hałasem, czymkolwiek, czym-kurwa-kolwiek!

Nie wierzę. To się nie dzieje. Randomowa playlista na tidalu właśnie zapodała moją piosenkę. Zgadnijcie którą. Tak, tę z babcinymi łańcuchami w tle.

 

*

 

– Co tam, Joe? – Nie pytajcie czemu w ogóle odebrałem, gdy zadzwonił portier. – A, tak, Gigi, wpuść ją. – Ani dlaczego się zgodziłem, gdy powiedział, że mam gościa. Po takim dniu, jak dziś ostatnie na co mam ochotę, to towarzystwo.

Gigi. Topmodelka o ciele anioła i umiejętnościach diablicy.

Może jednak przyda mi się panienka? Sam już nie wiem. Tylko dlaczego przyszła teraz? Zadając sobie to pytanie, rozglądam się po salonie. Może gdzieś schowam ten stos pudełek po pizzy i KFC. Jakieś pozory luksusu trzeba zachować. Ok, to jeszcze coś do picia… czy Gigi lubiła szampana czy lepiej zamówić drinka z baru? Nie pamiętam. Co ja w ogóle robię?! Czy ja się denerwuję? Ja?! Wielki Kwan? Bo co, bo laska nakryje mnie na… właśnie na czym? Że się sypię? Spokojnie, człowieku. Jesteś królem. Ogarnij się. To był chujowy dzień, na sen i tak nie masz co liczyć, to przynajmniej się pobawisz. Już. Chill, człowieku, wrzuć na luz.

Dzwonek. Otwieram. W moich drzwiach staje uosobienie seksu.

– Cześć, bestio. – Głos Gigi ocieka pożądaniem. – Głodny?

Mówiąc to rozchyla przede mną cienki płaszcz i odsłania swoje cudne ciało, zapakowane w najseksowniejszą bieliznę świata. Jakieś paski, koraliki, koronki, nawet nie próbuję zgadywać co tu jest czym, ale na niej wszystko wygląda jak milion dolców. I te szpilki. Włosy. Makijaż. Idealna. Takich lasek nie ma nawet w najdroższych teledyskach, ani najbardziej premium porno. I właśnie taka stoi w moim korytarzu.

A ja nic. Nie drgnąłem. Nie jest dobrze. Na taki widok powinienem zareagować inaczej, a ja nie czuję nic. Jest źle. Kurwa, jest bardzo źle.

Cisza się przedłuża, Gigi patrzy na mnie zaskoczona. Czyli zauważyła, że coś nie gra. No tak, normalnie w tym czasie już bym był w niej.

– Cześć dziecinko. Wejdź, napijesz się czegoś? – odpowiadam jak wystraszony chłoptaś.

Zaśmiała się niezręcznie. Stukają obcasy, gdy wchodzi w głąb apartamentu. Idzie przede mną i powoli zsuwa płaszcz, a ja patrzę na ten zajebisty tyłek, którym buja ponętnie na boki, wabiąc celowo. A ja nic, nic, dalej nic! Tylko się bardziej denerwuję.

Podchodzę do barku, nalewam szampana. Gigi krąży po salonie jak pantera zamknięta w klatce. Rozgląda się, coraz bardziej zniesmaczona. Łapię jej spojrzenie. Oho, widzicie jak mruga tymi swoimi długaśnymi rzęsami? Coś jej się nie podoba.

–  Kwan?

– Co jest, mała?

– Co ty odpierdalasz?

Dobra. Po tym tonie i minie widzę, że nie chodzi tylko o moje nieogarnięcie. O czymś zapomniałem. Ale będę udawał, że nie. Podaję jej kieliszek, drugą ręką obejmuję w talii i przyciągam do siebie, najpewniej jak w tym momencie mogę.

– Zapomniałeś, prawda?!

A nie mówiłem?

– Jak mogłeś!

Oj, oj. Źle. Zaraz się dowiem jak bardzo.

– Dzisiaj, dupku, są moje urodziny! Byliśmy umówieni, mieliśmy zacząć u ciebie, a potem iść do „Haven”!

Ok, zawaliłem, ale wy wiecie, że miałem powody. Milczę. Niech się wykrzyczy.

 – Serio zapomniałeś?! I co z tobą jest!? – Odsuwa się ode mnie, macha rękami, wskazując na swoje prawie nagie ciało. – Wystroiłam się dla ciebie, jak dziwka, a ty nic?! Gdzie ten pieprzony bóg seksu?!

Nie dziwie się, że jest zła. Ale do jasnej cholery, przecież jej nie powiem, że mój wielki odmawia współpracy, bo w nocy nawrzeszczał na mnie dziadek Andre i jestem wyjebany wszystkim, co się ostatnio ze mną dzieje! Co jej powiem, że jestem… zmęczony? Zestresowany?! Że nie mam ochoty? JA?! Wielki Kwan, niezniszczalny poskramiacz cipek? Zawsze hardy i twardy? Nie ma opcji.

Muszę to załatwić inaczej. Po mojemu. Ciągnę dzisiaj na oparach, więc nie ręczę za jakość, ale spróbuję. Nie mam innego wyjścia.

Jedziemy. 

Sexy Gigi, boska Gigi, zabrałbym cię dziś na Fidżi, tyłkiem tym i Kim zawstydzisz…

– Nie wyjeżdżaj teraz z żałosnym rapem!

…jesteś zajebista sztuka, napalona, złota suka; Cycki krągłe, sterczą sutki, już wiem jakie będą skutki, nie potrzeba mi tu wódki, by usłyszeć jak tej nocy, będziesz krzyczeć w niebogłosy…

– Kwan! – Trudno, niech się wkurza, ważne żeby zadziałało.

…wargi mokre, twarz laleczki, nogi w niebo, klękaj piękna przed kolegą. Przed kolegą?! Tak cukierku, tej nocy rąbiesz nie na moim pieńku, więc prrr koniku, na innym joysticku wygrasz dzisiaj w tym wyścigu…

– Przegiąłeś. – Gigi zapina ostentacyjne płaszcz, jakby chciała pokazać, że zabiera mi zabawkę. Obraca się na pięcie, co przy takich szpilkach wygląda na cyrkową akrobację i wychodzi. Myślałem, że dostanę w pysk, a tu proszę, skończyło się na fochu. Trzasnęła drzwiami. Jak filmowo.

Jeszcze przez chwilę słyszę stukanie obcasów o marmurową posadzkę, potem cisza.

 Muszę się napić. Nie, nie szampana, co smakuje jak siki z bąbelkami. Dajcie mi coś normalnego. O, browar. Jezu. Tak.

Dobra, chodźcie na balkon. Co z tego, że pada, w dupie to mam. Zobaczymy czy moja słaba nawijka podziała… Po drodze chwytam fajki, zapalam jedną. Rzadko palę, ale dzisiaj mam naprawdę kryzys. Wszystkiego.

Patrzcie. Gigi już stoi przed wejściem do budynku. Nawet z tej wysokości mogę rozpoznać jej blond włosy. Rzuca nimi na prawo i lewo, widać, że jest wściekła. Moknie na deszczu, moja maleńka, i poluje na taxę.

Zaciągam się, wypuszczam papierosowy dym. Strzepuję popiół. Zobaczycie, zanim syf doleci do chodnika, Gigi już nie będzie sama. Wyciąga rękę, macha na samochód. Hahaha widzicie tego gościa, pieprzonego wybawiciela z parasolem? A nie mówiłem?! O, jest i taxa. Wsiadają razem. Baw się dobrze, szczęściarzu. Gigi to mistrzyni.

Ostatni raz zaciągam się fajką, po czym gaszę peta o parapet i wracam do środka.

Dobra. Tak dłużej być nie może. Pora pogadać z dziadkami.

Rzucam się na łóżko. Zasłaniam twarz dłońmi.

Poddaję się.

– Wygraliście – mruczę pod nosem. – Jeśli Andre rzucił na mnie jakąś klątwę z tym małym, tchórzliwym kutasem, to zagrywka była nieczysta. Ale niech będzie, wygraliście!

– Wreszcie, synku… – Pierwsza odzywa się babcia Louise. Nawet nie zdążyłem zasnąć.

– Żadna klątwa, dzieciaku. – Widzę dziadka Andre stojącego wśród bawełny. – Po prostu nabierz trochę pokory.

– Trzeba było się tak upierać, Ricky?

– Mój chłopak! Zuch! Słuchaj, beat będzie taki… – Dziadek Rick jak zwykle w formie, już zaczyna wybijać rytm.

– Wiedziałam, że w końcu nas posłuchasz.

– Więc, czego chcecie? – odpowiadam na głos. Skoro słyszę ich na jawie, to i gadam do nich normalnie. 

– Rapuj!

– A co do tej pory robiłem?!

– Ale nie o takim gównie!

– Terry nie przesadzaj, ale… – Louise mnie broni.

– Dzięki wujku. Spełniałem wasze marzenia!

– To była przeszłość. A teraźniejszość dalej pojebana. O tym rapuj!

– Przyszłość ratuj!

– O tak synu, dum-dum-daaa! – Rick wybija beat. Widzę jak napełnia policzki powietrzem, wygląda jak chomik. Prababka Sue podbija rytm klaszcząc w dłonie.

– Czyli o czym teraz? – Zaczynam się wciągać. 

– O prawdzie! O biedzie, o niesprawiedliwości, ratuj ten świat! Musisz naprawić ten burdel!

– Ratuj!

– Jezu, powoli, nie wszyscy na raz…

– Rapuj!

– Ratuj!

– Dobra, DOBRA, kurwa, zaraz!

Zrywam się. Prawie wyrywam szufladę, wygrzebuję z niej jakiś papier i ołówek. Wyglądam jak nastolatka z Disney Channel, która przy nocnej lampce skrobie pamiętnik. Chuj z tym. W głowie mam cholerne wrzaski. Nie mam wyjścia, muszę pisać.

– Jak zaczynamy?

– Tytuł – Andre próbuje nadać ład tej dzikiej bandzie.

– O tym jeszcze nie myśleliśmy…

– Tytuł?! To ważne! – Jest i Ben.

– E tam, beat jest ważny! – Terry przybija piątkę dziadkowi Rickowi.

– Właśnie, jedziemy, dum-dum-duh! – Rick już jest w swoim żywiole. Zaczynam się śmiać.

– Tytuł, na Boga! – Sue zaraz się popłacze.

– Dobra, wyluzujcie – próbuję ich trochę ogarnąć –  tytuł najwyżej później zmienię…

– Wiem. –  Nagle odzywa się najstarsza babka, ta od kajdan. Wszyscy się zamykają, ja również. – Tytuł to: czarne życie ma znaczenie.

Czarne życie ma znaczenie.

Zapisałem.

Potem już jakoś samo poszło.

Koniec

Komentarze

Yo, yo, Anonimie! Z komentarzem to ja jeszcze tu wrócę, ale nieco limit znaków nam się tu nie zgadza. 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Siema! E, ale przy rapie trzeba trochę łamać reguły, nie? ;-)

Zasad w rapie nigdy się nie łamie, człowiek.

W takim razie skracasz, czy otrzymujesz z miejsca -10 NearDeatha, -10 BasementKeya i -10 OuttaSewera? ;D 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

O man, takie macie srogie prawo ulicy? Coś tam skrócę. 

No a jak, man/womanko!

Tu ulica się wszystkiemu przygląda! No jak skrócisz, to cacy, wpadnę niebawem. Z góry dziena! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Zrobione, szefie! 

Aaa, perfecto! Jutro wbijam z komentarzem, raperze/raperko! – A w sumie to dziś, bo taka pora, ok. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

To już po lekturze? Nieźle! Coś przy cięciu pozmieniałem, możesz rzucić jeszcze raz okiem, jak chcesz. Dzięki :-) 

Spoko opko ziom ;) Pomysł na wszystkich przodków w głowie przerażający, ja bym to pociągnęła w stronę horroru :D

Danka

Yo, sis, dzięki! Motyw przerażający? Zawsze masz z kim pogadać :-D

I’m back. 

 

Mocny beat brzmi znajomo, nie zdziwiłbym się, jakby to był mój kawałek, ale nie będę się zatrzymywał, by się wsłuchać.

→ Takie średnie to zdanie, dużo powtórzeń. 

 

o przykłady: chciałem w szkole poderwać Jennifer? Wystarczyły trzy zwrotki. Wyrwać się z biedy? Jeden kawałek. Zrobić karierę, urządzać balangi z największymi gwiazdami świata i mieć hajs na mieszkanie z widokiem na Rockefellera? No, tu już były potrzebne cztery albumy.

→ A to dobre ;D 

 

Dobra, to jeszcze nie koniec, ale na razie muszę zrobić sobie przerwę. Zwalniam. Ile przebiegłem? Smartwatch pokazuje dwanaście kilometrów. Wystarczy. Teraz zjadłbym coś.

→ W tekście często pojawiają się takie bardzo krótkie zdania, jedno po drugim. Jakoś czyta to się jakby robot przemawiał. 

 

Muszę być w ciągłym ruchu, bo inaczej zwariuje.

-> zwariuję 

 

Tej nocy usłyszałem od praprapradziadka Andre, że jestem małym, tchórzliwym kutasem. Jak po czymś takim mam być spokojny?!

→ Nie no, nie mogę xD 

 

– Cześć, bestio – Głos Gigi ocieka pożądaniem.

→ Po bestio, kropka. 

 

W sytuacji, kiedy zdenerwowana laska krzyczy, że chłop zapomniał o jej urodzinach, mówiąc:

 

Wystroiłam się dla ciebie, jak dziwka, a ty nic?!

→ Znów śmiechłem. 

 

 

Stary, ja mam bardzo specyficzne poczucie humoru, ale Ty mnie rozwaliłeś, naprawdę ;D Rzadko się zdarza, abym przy tekście parsknął śmiechem. Według mojej opinii, no wykonanie mogłoby być lepsze, zdania lepiej zbudowane – no to chyba tak specjalnie miało być, ale jak wspomniałem – niekiedy trochę czyta się jakby robot gadał. Ale w sumie to mam to w d… , bo tymi tekstami masz +10 NearDeatha i dostajesz z miejsca niedługo klika do biblio. 

Pomysł lekki, motyw ze snem z zmarłymi przodkami czarnego rapera, opieprzającego go o tworzoną przez niego muzykę – spoczki. 

Może ktoś powiedzieć, że humor wulgarny, głupkowaty, ale ani Ty – ze względu, że to napisałeś, ani ja – ze względu, że się z tego śmieję, nie powinnyśmy się obrażać :D 

Piona stary, dzięki za udział w konkursie, aż ciekawy jestem czy Cię kojarzę. Wystawiam zasłużoną notę. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

I’m back. 

back again, gain, gain…

Stary, ja mam bardzo specyficzne poczucie humoru, ale Ty mnie rozwaliłeś, naprawdę ;D Rzadko się zdarza, abym przy tekście parsknął śmiechem. 

Takie słowa to mnie niosą, szczególnie od Szefa :-D I nota wysoka! Wielkie dzięki.

 

Może ktoś powiedzieć, że humor wulgarny, głupkowaty, ale ani Ty – ze względu, że to napisałeś, ani ja – ze względu, że się z tego śmieję, nie powinnyśmy się obrażać :D 

Stary, jakie obrażać, mega się cieszę, że trafiłem w Twój humor i że parsknąłeś na scenie z laską. Chciałem wykpić ten gangsta świat teledysków ociekających swagiem. A kto powiedział, że dobry kontent musi iść w poważnej oprawie?

Wiadomka, że jest głupkowato i wulgarnie. Tu odpowiem klasykiem:

No one knows what it means, but it's provocative – No, it's not, it's gross! – It gets the people going!

 

Dziękuję za wychwycenie literówek, coś poprawiłem, ale krótkich wrzut nie zmieniam. Mówisz, że jak robot? Jak biegnę nie mam czasu na długie zdania, tylko lecą szybkie komunikaty, to buduje też rytm imho. Ale rozumiem, że to Ci nie gra, spoko.

 

bo tymi tekstami masz +10 NearDeatha i dostajesz z miejsca niedługo klika do biblio. 

– ain’t nobody foking with my clique! Dzięki! :)

 

aż ciekawy jestem czy Cię kojarzę

Zaczynam pracować na szacunek ulicy :-D 

 

Dzięki za zorganizowanie konkursu. 

Piona!

Hej, Anonimie!

Nieeeezły tekst. Nie pitolisz się w tańcu. Szczególnie że w pewnym momencie pada znamienne “N-word” czym mnie zaskoczyłeś/aś. Ale bohater jest czarnoskóry, więc chyba można :P

Opko podoba mi się i super wpasowuje się w konkurs. Pomysł przedni, choć z tym to trzeba uważać, żeby faktycznie wyszła fantastyka, a nie choroba (chociaż jak dla mnie schizofrenia jest tak dziwną chorobą, że mogłaby podchodzić pod fantastykę). Może nie jest to super odkrywcze, ale innej takiej pozycji w tym konkursie nie ma, więc na plus.

Dużo bardziej rzuca się w oczy konwencja, że niby narrator pierwszoosobowy, ale w takiej formie, że on to rzeczywiście opowiada (i to w biegu!) – faktycznie do nas “gada”. Jak to się kiedyś mówiło: czadowo.

Cieszę się, że postawiłeś/aś na taki tytuł (jednocześnie pomysłowy i wyglądający na brak pomysłu :D), a nie np. na ten pojawiający się na końcu, bo wyszło luźniej i bardziej przykuwa uwagę.

Cały końcowy dialog z duchami jest najlepszy, a szczególnie lubię to:

 

– Tytuł, na Boga! – Sue zaraz się popłacze.  

 

Tak po prostu :)

 

 

Powodzenia w konkursie!

 

 

Edit: Zgadzam się z danką, że mógłby być z tego niezły horror!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Hej-yo, VallenLano! (mam nadzieję, że wybaczysz taki przekręt, tak mi się zrymowało)

 

Bardzo dziękuję za komentarz i piękną ocenę :-) 

 

Nie pitolisz się w tańcu.

→ przyjmuję to jako komplement w stylu gangsta, thx sis!

 

Szczególnie że w pewnym momencie pada znamienne “N-word” czym mnie zaskoczyłeś/aś. Ale bohater jest czarnoskóry, więc chyba można :P

→ inspiracja idzie z góry, czarnoskórzy raperzy rzucają n-wordem na prawo i lewo, a raperki na siebie mówią b*tch, więc uznałem, że mogę ( chyba ?) ;-) 

 

Opko podoba mi się i super wpasowuje się w konkurs. Pomysł przedni, choć z tym to trzeba uważać, żeby faktycznie wyszła fantastyka, a nie choroba (chociaż jak dla mnie schizofrenia jest tak dziwną chorobą, że mogłaby podchodzić pod fantastykę). Może nie jest to super odkrywcze, ale innej takiej pozycji w tym konkursie nie ma, więc na plus.

→ myślę, że jednoznacznie na fantastyczność, a nie chorobę, wskazuje fakt, że rap Kwana się staje rzeczywistością. Fajnie, że Ci się motyw podoba i mówisz, że wpasowuje się w konkurs, to jest coś!

 

Dużo bardziej rzuca się w oczy konwencja, że niby narrator pierwszoosobowy, ale w takiej formie, że on to rzeczywiście opowiada (i to w biegu!) – faktycznie do nas “gada”. Jak to się kiedyś mówiło: czadowo.

→ bardzo mnie cieszy, że ta forma narracji Ci się spodobała. Właśnie tak chciałem, żeby to wyglądało, jak zwrot do widza w kinie, jak łamanie czwartej ściany.

 

Tytuł he he wiem, że dopóki się nie przeczyta opowiadania, to może to wyglądać głupio, tym bardziej się cieszę, że odbierasz to na plus.

 

Dziękuję! 

 

PS: Sue się w końcu popłakała, ale ze szczęścia. 

 

Fajny pomysł na opętujących przodków. I to, że rap ma być spełnieniem ich marzeń. Takie prawdziwe jak brzęk kajdan.

Gorzej z wykonaniem. Nie jest źle, ale mogło być lepiej. Literówki, niedociągnięcia w interpunkcji…

Nie ważne, że jest środek tygodnia

Nieważne.

Tak, tą z babcinymi łańcuchami w tle.

Tę.

Babska logika rządzi!

Siema Finklo

bardzo się cieszę z kolejnej czytelniczki, która uważa pomysł za fajny, nawet jak z wykonaniem gorzej. Wyłapane błędy już poprawione. Bardzo dziękuję za ocenę, klika i komentarz, doceniam! :-)

Tekst rzeczywiście doskonale wpisujący się w kryteria konkursowe :) Fajny pomysł, czarnoskóry raper, duchy, a wszystko to okraszone niezłym humorem. A i podoba mi się tytuł. Jeśli chodzi o wykonanie, to zawsze może być lepiej ;)

Ode mnie biblioteczny kliczek i piąteczka w konkursie :)

Cześć Katia72! 

Super, że Ci się spodobało, i to na wysoką notę i klika, wow! :-) Dziękuję, a uwagi przyjmuję. Fajnie, że tytuł uważasz za trafiony oraz humor Ci siadł, taki miał być ten tekst kpiąco-lekki. 

Dziękówa! :-) 

jakby to był mój kawałek, ale nie wsłuchuje się

Literówka.

 

O, to zademonstruje wam moją moc.

Literówka?

Ja zademonstruję

On zademonstruje

 

O, a tu mi się dla odmiany podoba :)

Chórek przodków w głowie bohatera sprawił, że uśmiechnęło mi się parę razy. Język, choć ostry, pasuje tutaj. Stylistycznie też jest dobrze. Widać, że bawiłeś się, Anonimie, nieźle, pisząc to opko. Gdyby jeszcze przejrzeć pod kątem literówek i interpunkcji, byłoby git (tak się to mówi?).

Jest to jednocześnie jedno u nielicznych konkursowych opek, w którym udało mi się wyłapać parę smaczków, jak choćby start Kanye Westa w wyborach prezydenckich. Nie wiem na ile symboliczne jest imię, czy raczej psudonim bohatera. Mnie się kajarzy z afroamerykańskim świętem w USA. Celowe to było?

W ogóle podoba mi się pomysł przedstawienia rapu jako gatunku, którego korzenie sięgają głęboko w przeszłość, który jest nie tylko skargą jednego pokolenia na to, że życie jest do dupy, ale niesie w sobie bunt i wściekłość kolejnych pokoleń. Nie wiem, czy tak jest w istocie, ale idea mi się podoba.

Podoba mi się też bohater, patrzący na siebie z lekką ironią. Fajnie, że w końcu ulega przodkom :)

Wysyłam do Biblioteki :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

O, a tu mi się dla odmiany podoba :)

:-D 

 

Koleżanko Irko_Luz, d z i ę k u j ę! 

 

Za ocenę, klika ślącego do biblioteki ale przede wszystkim za ten komentarz, czekałem na taki :-D 

Znaczy na taki, który wyłapie smaczki i afroamerykańskie motywy – imię bohatera nie jest przypadkowe, oczywiście celowo nawiązuję do święta Kwanzaa. Cieszę się bardzo, że to dostrzegłaś, yay! :) Chodziło o upamiętnienie korzeni bohatera. Chciałem w ten sposób oddać też głos Afroamerykanom i nadać ich rapowi magiczną moc, moc do wyrażenia tego buntu i wściekłości, co na końcu doprowadza do czego doprowadza… i tu właśnie zastanawiam się czy końcówka jest wystarczająco jasna? Czy tytuł, o który się kłócą na końcu dziadki, wskazuje jednoznacznie na to, co później, w domyśle, wyrapował Kwan i stało się rzeczywistością? Może tytuł powinienem jednak zostawić w oryginale czyli po angielsku hm. 

 

Chórek przodków w głowie bohatera sprawił, że uśmiechnęło mi się parę razy.

→ super! I fajnie, że Ci się Kwan spodobał :-)

Język, choć ostry, pasuje tutaj.

→ uf.

Stylistycznie też jest dobrze. Widać, że bawiłeś się, Anonimie, nieźle, pisząc to opko. Gdyby jeszcze przejrzeć pod kątem literówek i interpunkcji, byłoby git (tak się to mówi?).

→ a bawiłem, to prawda, cieszę się, że czytelnikom też się uśmiechnęło przy lekturze. Wyszło z worka, w tych potknięciach, że pisałem na ostatni dzwonek, ale nie wypada głupio się tłumaczyć z błędów, tylko zakasać rękawy i poprawiać. Także dzięki za wskazanie.

Dzięki jeszcze raz! :-) 

Czy tytuł, o który się kłócą na końcu dziadki, wskazuje jednoznacznie na to, co później, w domyśle, wyrapował Kwan i stało się rzeczywistością? Może tytuł powinienem jednak zostawić w oryginale czyli po angielsku hm.

Black lives matter, skojarzenia z ostatnimi wydarzeniami w Stanach są dla mnie tak oczywiste, że nawet o tym nie pisałam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Anonimie;-)

bardzo fajny kawałek! :-) spodobało mi się od samego początku, kiedy bohater tak siebie wychwala jaką to jest gwiazdą;-) do tego jeszcze te zwroty do czytelnika, fajnie to wyszło. Z humorem, dosadnie, trochę wulgarnie, to fakt, ale dzięki temu pozostanie w pamięci:-)

Świetny motyw z głosami przodków. I tak jak większość opowiadania w lekkim, prześmiewczym tonie, tak końcówka wyszła już poważniej.

Podoba mi się także przemiana bohatera (choć zwykle wolę w drugą stronę:-) 

Ode mnie piąteczka, polecać do biblioteki nie polecę, bo zrobili to inni:-)

powodzenia w konkursie:-)

A tytuł jest bardzo dobry:-)

pozdrawiam

Irka_Luz:

uf, to super. Też wydawało mi się to oczywiste, ale wolałem dopytać. Dzięki! 

 

Cześć Olciatka:

Dziękuję bardzo za odwiedziny i piękną piąteczkę, yo! O jak podoba mi się nazywanie tekstu kawałkiem! Super, że się spodobał i sam bohater, łącznie z jego przemianą – wolisz w drugą stronę, haha? Chciałem, żeby jednak wygrało jego sumienie, poza tym więcej swagu już się w Kwanie nie pomieści ;-D Humor, no wiem, że dosadnie i wulgarnie, ale subtelność nie pasuje do takiego prawdziwego n-rapu. Cieszy mnie też, że zwroty do czytelnika Ci siadły, jakoś spodobał mi się taki zabieg. 

No i tytuł! Czyli jednak ma znaczenie, skoro czytelnicy zwracają na niego uwagę ;-) 

 

Dzięki, pozdro sis! 

Cześć Anonimie,

 

jest kilka rzeczy, które mi się spodobały w twoim kawałku ;)

 

Przede wszystkim filmowo, że tak powiem, opowiedziana historia: podział na sceny; zwroty do czytelnika, trochę jak do widza, oglądającego świat przedstawiony i bohatera; pierwszorzędne operowanie konfliktem – przez to fabuła nabiera odpowiedniej dynamiki; ciekawie i głęboko, jak na taki limit znaków, zarysowane postacie, nawet poszczególne duchy mają swoje osobiste cechy. Dobra robota!

 

Humor mi również zagrał, dobrze oddajesz stereotypy, jednocześnie okraszając je pewną dozą ironii. No i muszę się przyznać, że także nie lubię Drake’a, a określenie “cipek” pasuje do niego jak ulał :D

 

Jasne, można się czepiać, że językowo nie jest u Ciebie idealnie, ale ja zasadniczo nie będę się czepiał, bo mi się podoba. Napisałem zasadniczo, bo przyczepię się do jednej kwestii: jakości wierszowanych wstawek. IMHO, można by nad nimi trochę popracować :P

 

I tą łyżką dziegciu w beczce z miodem będę powoli kończył.

 

Aha, jeszcze polecam do lektury tekst Oldskull, w którym dostrzegam podobny pomysł fabularny.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Uszanowanie dla kolejnego jurora, siema BasementKey!

 

Dziękuję za wysoką notę i Twoje słowa, szczególnie, jak mówisz, że wyszło filmowo – mega mnie taki efekt cieszy! Super, że bohaterowie też Ci się spodobali i humor. :-)

 

Dobra robota!

:-D !!! Takie komentarze to ja lubię! 

 

Humor mi również zagrał, dobrze oddajesz stereotypy, jednocześnie okraszając je pewną dozą ironii.

→ chciałem te stereotypy wykpić, świetnie, że wyszło.

 

W takim miodzie i łyżkę dziegciu zaakceptuję. Mówisz, że rymy bieda? Nie zamierzam się kłócić, odpowiem słowami samego bohatera: “to takie impro na szybko” oraz “moja słaba nawijka” ;-) Jak Kwan sam rapuje-czaruje na szybko, to jest taki marny efekt, gdy rodzinka pomaga, jest o wiele lepiej, ale nie zacytuję teraz, bo jeszcze Drake skopiuje (#cipekforeva). 

 

Jeszcze raz dzięki za opinię i zorganizowanie konkursu!

 

(Oldskull obczaję, thx!) 

Yo! Czy w komentarzu CM-a trzeba ostrzegać przed besztaniem za przekleństwa? Tak? No to ostrzegam. ;)

Uwielbiam to miejsce. Jest jak deszcz. Gęsty, rzęsisty, beznadziejny deszcz. Nieustający. Jak można nie czerpać frajdy ze zlania komuś głowy? ;-)

Siedzę. Słowa same układają się w głowie. Więc tytuł… Tak, to całkiem fajny tytuł. Taki kreatywny. Można pochwalić. Tak na dobry początek, bo przecież obiecałem deszcz. A Anonim będzie się zastanawiał, czy CM zaraz zacznie się czepiać, czy może tylko blefował. ;)

Więc tytuł dobry. A dalej? No, niech Ci będzie. Już nie przeciągam. Zaczyna się nieźle. Tak a nie inny pomysł na narrację wprowadza do tekstu bezpośredniość. Na pewno szybko mi zleci przy tej narracji. Zawsze szybko leci, odnoszę wrażenie.

Czytam dalej. Akapity suną równym szybkim tempem. Bohater? Stereotypowy jak szlag. Czy musiał być aż tak? Diabli go wiedzą. Niby pasuje do pomysłu i konwencji, ale czy budowa stereotypowego bohatera koniecznie musi oznaczać wyłącznie elementy stereotypowe? Jasne, jest ten jego charakterystyczny dar. To ciekawe. Nawet bardzo. I ma spory potencjał komediowy. Więc w sumie obiecuje sporo. Ale za nim do niego dotrę, będę się jeszcze przedzierał przez zaminowane stereotypami akapity.

I kolejne.

I następne.

Coś za dużo tej typowości.

A gdyby tak zmienić proporcje? Gdyby na przedstawienie bohatera poświęcić ciut mniej miejsca? Gdyby tak ponegocjować ze stereotypami, że wystarczy im parę akapitów? Że może lepiej oddać głos nietypowemu darowi, który ma większy potencjał. I łatwiej mu zainteresować czytelnika.

Dobra, ale może tyle o tej stereotypowości. Taki koncept na tekst i trudno. To co, wulgaryzmy? No pewnie, że wulgaryzmy! ;-)

Wulgaryzmy są uzasadnione? Być może. Pasują do bohatera? Pasują. Czy więc warto się czepiać? Pewno, że warto. ;)

Bo w sumie to tak niewiele wnoszą. I gdyby je ograniczyć do jednego czy dwóch, tekst nic by nie stracił. Bohater też nie. Jego obraz, już dzięki samym stereotypom, jest wyraźny i jasny.

No, ale jednak wulgaryzmy uzasadnione. To się nie liczy? Koniecznie trzeba zrzędzić? Ano w sumie trochę trzeba, bo w wulgaryzm w literaturze oznacza z grubsza tyle, co prawnik w dresie, faktura z marketu napisana długopisem na świstku papieru, albo księgowy tłumaczący pracodawcy/klientowi, że: k****, te podatki niższe już nie będą!

Można? Oczywiście, że można. Ale z jakiegoś powodu oczekujemy czegoś więcej. Prawnik w dresie wygląda niepoważnie. Faktura napisana na świstku papieru nie oddaje powagi dokumentu. Bluzgający księgowy nie sprawia wrażenia profesjonalisty. I trochę podobnie jest, w poczuciu CM-a, z literaturą. Można bluzgać? No pewno, że można. Ale jakieś to mało kreatywne literacko. Takie po najmniejszej linii oporu. W biografii OK. Ale w literaturze pięknej oczekiwałbym czegoś więcej. Na przykład piękna. ;)

Czy więc te wulgaryzmy przeszkadzały mi tak bardzo, że muszę tu o nich tyle ględzić? W sumie nie. Jak pisałem, można je łatwo uzasadnić. Czego więc tyle zrzędzę? Bo bardzo fajnie mi się pisze komentarz w takiej konwencji i nie muszę oszczędzać na znakach. Mnie limit nie ciśnie. ^^

Wredne?

Pewno, że wredne. Ale za to jakie przyjemne. ;-)

Ale o czym jak to… A, opinia o tekście. Skorośmy już omówili te bluzgi, zaminowany teren stereotypowy, to może o tym, co tam się fajnego udało wynaleźć. A udało się wynaleźć fajny motyw z szczególnym darem bohatera. I nawet szkoda, że go tu tak mało, bo nam się bardzo podobał. A Anonim mógł na tym jeszcze zbudować wiele fajnych rzeczy. No, bo spójrzmy prawdzie w oczy. Raper słyszący głosy i zrzędząca mu w głowie rodzina. To musi być zabawne. I prędko się nie znudzi.

Więc w sumie, jak tak sobie zrzędzę dla własnej frajdy, gubiąc przy okazji styl komentarzowej narracji, tak trzeba przyznać, że pod względem samego pomysłu to jeden z przyjemniejszych tekstów w tym konkursie. Jasne, tu nie ma Bóg wie jak odkrywczych motywów, ale…

Jest przyjemna forma bezpośredniej narracji (a byłaby jeszcze przyjemniejsza, gdyby nie wulgaryzmy ;-)), do tego motyw ze szczególnym darem, upierdliwa, zrzędząca w głowie rodzina. Stereotypowy motyw z zachęcaniem do śpiewania o czymś więcej, niż dupie marynie. Nic odkrywczego, ale jak zebrać to wszystko do siebie, to jest potencjał na bardzo fajny kawałek humorystycznej opowieści. I to z tego rodzaju humoru, który się nie nudzi, bo motyw upierdliwej rodziny można ogrywać na tysiące sposób i zawsze znajdzie się coś fajnego.

Był więc potencjał na bardzo fajny tekst, a wyszedł…

A wyszedł tylko fajny. Taki na czwórkę. Bo jednak za dużo było tych opowieści o tym, jaki to bohater jest piękny, wysportowany, kogo zaciągnął do łóżka, itp. To wszystko można było zawrzeć w kilku akapitach, a później mocniej postawić na jakąś opowieść. Na rozwinięcie tego głównego wątku. Na zbudowanie wokół niego czegoś pełniejszego.

Tego ciut brakło. I tego trochę mi szkoda. Słowem, podoba mi się tekst, nie podoba mi się rozłożenie proporcji. Ale przecież czwórka to dobra ocena. ;-)

P.S. Daruj ten przeciągnięty motyw ze zrzędzeniem i czepami, ale musisz mi uwierzyć na słowo, że to bardzo fajna zabawa. A w końcu komentujący też ma od czasu do czasu prawo, żeby się trochę tą opinią pobawić, zamiast tłuc sztywny, rzetelny komentarz. ;-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

O panie złoty, jaki koment tu wpadł! :O

Onieśmielony tylko podziękuję za ocenę oraz opinię i przekazuję głos samym wywołanym – skoro wolisz gadać z Przodkami, to proszę Cię bardzo:

 

***

 

– Synku, co jest? – Zagaduje mnie Rick, coś brzmi zbyt poważnie jak na siebie. Chyba zmartwił się czemu leżę jak kłoda i zakrywam dłonią oczy, jakbym osłaniał je od bolesnego światła. A przecież jest środek nocy, cały apartament ciemny, nawet zasłony zaciągnąłem, żeby mi tu Nowy Jork nie pchał się nieproszony ze swoim radosnym blaskiem. Wcale mi nie jest do śmiechu.

 – Spać nie możesz? – Louise też jest zatroskana, choć u niej to norma. – Przecież już ci nie przeszkadzamy.

– Nie o was chodzi – mamroczę cicho. Nie chce mi się z nimi gadać.  

– A o kogo, powiedz nam co się stało, może pomożemy? – Andre jak zwykle opanowany. Chce dojść do sedna sprawy, do jakiegoś rozwiązania, do…

– Kto?! Ktoś cię skrzywdził?! – Krzykiem wtrąca się Terry. To by było na tyle ze spokojnego wyciągania wniosków przez Andre. O, nawet widzę jak pradziadek w geście rezygnacji przykłada dłoń do pomarszczonego czoła i zamyka oczy. W sumie to wygląda teraz trochę jak ja, tylko mniej żałośnie.

– Dawaj go tu!!! – No i Rick się zagotował. Wypuszczam ciężko powietrze, aż zaświszczało, nabieram kolejny wdech.

Chyba jednak będę musiał się wtrącić.

– Dawaj go! – Terry wymachuje rękami, jak bokser rozgrzewający się przed walką.

– Albo ją. – Koryguje go Sue, oczywiście wyczulona na każdy szczegół.

– Mówiłem, mówiłem, żebyś z kobietami uważał! – Kiwa na mnie palcem ostatnia osoba, po której bym się tego spodziewał, czyli wujek Ben.

Zdecydowanie muszę się wtrącić.

– Nie mów dzieciaku, żeś się w coś wplątał…

– Nie, nie! To nie tak! – Wyjęczałem w końcu. Otwieram oczy, patrzę tempo w sufit.

„Stereotypy!”

Złote kasetony zdają się ze mnie szydzić i powtarzać prześmiewczo słowa, które nadal brzmią mi w uszach jak chichot złośliwego chochlika.

– Po prostu… – Próbuję zacząć, ale czuję się dziwnie. Jak to powiedzieć żeby nie wyjść na cipka? 

„Wulgaryzmy!”

Cokolwiek pomyślę czy na coś popatrzę, to słyszę tego… ekhm, chochliczka.

– Zostałeś okradziony?! – pyta przejęta Louise.

– Oszukany?! 

– Okłamany?!

– Zdisowany.

Zapada cisza. Krótka, bo nie ma szans, aby ktoś z tak rozemocjonowanej bandy się zaraz nie odezwał, ale wyjątkowo nieprzyjemna cisza.

–  Kto? – To jedno słowo w ustach Ricka zabrzmiało naprawdę złowrogo. Po pierwsze: nie zadziera się z jego muzyką, po drugie: z jego wnuczkiem.

Unoszę się na łokciach, patrzę w pustkę i odpowiadam w końcu:

– CM.

– MC?

– MC kto?

– Nie, CM. – Powtarzam, chociaż widzę, że dalej nic im to nie mówi. Tak to jest jak siedzisz tylko w czyjejś głowie, odcięty od Internetu. Czyli mam jednak jakieś swoje tajemnice.

– CM? – Terry unosi brew. – Te dzieciaki, dzisiaj to już wszystko muszą na odwrót…

– Kto to?

– Taki ziomek. Usłyszał jak ostatnio opowiadałem moją historię i…

– I ten ktoś skrytykował naszą muzykę? – Dopytuje z niedowierzaniem w głosie cioteczka Minny. Jej jeszcze nie znacie, radzę się przyjrzeć: w latach siedemdziesiątych była gwiazdą lokalnego chóru gospel, ponoć najlepszego w całej Luizjanie. Moc jej głosu mogła konkurować tylko z siłą ramienia. Ja bym z nią nie zadzierał.

– Nie. Nie rap. Mnie. Mój styl życia i moje… słownictwo.

Znowu cisza. Tym razem wyczuwam w niej mieszankę ulgi z… rozbawieniem? Czy oni ze mnie kpią? Naprawdę?!

– Co powiedział?

– Dużo.

– No dawaj. – Zachęca mnie Ben.

Przez sekundę się waham. Z jednej strony, czuję się jak głupie dziecko, które przyszło naskarżyć, z drugiej… No dobra, po prostu się poskarżę. Wyżalę. W końcu to moja rodzinka, nie?

– Najpierw przedrzeźnia mój styl…

– To nieładnie. – Sue kiwa głową ze zrozumieniem.

– Naśladuje go, prześmiewczo udaje moją narrację.

– Czyli kopiuje. – Rick wzrusza ramionami. Chyba się nie przejął za bardzo. – Nie on pierwszy. Jak ten tam… Droke.

– Drake – poprawiam go.

– Synku, ale to dobrze! – Louise się śmieje. – Znaczy, że mu się twoje gadanie tak podoba, że sam tak chce i cię naśladuje!

– Może masz rację, bo najpierw z tego kpi, ale później ględzi i ględzi, i skończyć nie może, w pewnym momencie nawet mówi wprost, że… czekajcie sprawdzę – sięgam po telefon, nie będę wam mówił jakiej marki i ile kosztował, bo to oczywiście bardzo stereotypowe – o, mam. Mówi, że „zrzędzi bo mu się bardzo fajnie pisze komentarz w takiej konwencji”.

– O, widzisz!

– Hahaha lubię go! – Roześmiała się doniośle Minny.

– Czyli to taki roast, że w sumie nie. Nie przejmuj się.

– Dobra – na to już machnąłem ręką, dosłownie i w przenośni – to jeszcze nic. Dalej mnie smaży i czepia się, że jestem stereotypowy. Wiecie, że żyję w luksusie, a moje gadanie to tylko przechwałki, hajs, seks…

 – Ekhm… znowu trochę racja… – mruczy Andre do zaciśniętej w pięść dłoni, którą trzyma przy ustach. Koniecznie chciał się odezwać, ale niekoniecznie chciał żeby to do mnie doleciało; dłoń miała słowa stłumić, ale nie wyszło.

– Nie prawda, nie ćpasz! – Kochana Sue autentycznie chce mnie bronić przed disującym chochlikiem.

Unoszę brew i pozwalam cioci samej domyślić się prawdy.

– Synku… – Sue załamuje ręce.

– A jaki masz być? – Głos rozsądku należy tym razem do Bena. – Wymarzyłeś sobie takie życie, chciałeś żyć jak w t y p o w y m rapie, jak t y p o w i raperzy!

– Właśnie! Pewnie ci ziomek zazdrości, ot co!

– Sama ci zazdroszczę! – Gruba Minny klasnęła w dłonie, z taką mocą, że aż podskoczyłem.

Pomruk poparcia dla jej słów przetoczył się po wszystkich.

– No nie wiem, nie brzmiało to tak. – Spuszczam głowę, chyba naprawdę zrobiło mi się przykro. Moje życie to nie tylko pusta, złota wydmuszka.  

– Synku, ten MC czy CM tak plecie, bo cię nie zna. – Ciepły głos Louise podnosi mnie na duchu. – Ileś z nim gadał?

– Niewiele, dwadzieścia tysięcy znaków. Liter, znaczy się.

– Kiedy?

– Przed tym jak się z wami pogodziłem.

– No to czas najgorszy! – Parsknął Terry. – Wtedy próbowałeś sobie i wszystkim udowodnić jaki jesteś wspaniały!

– Nic dziwnego, że tak pomyślał. Podsuń mu swoje stare płyty, te w których rapujesz o dzieciństwie, o życiu w biedzie, o troskach ulicy…

– …i nowe! – Rick wyszczerzył zęby. – Te będą jeszcze lepsze!

Uśmiecham się i mam wrażenie, że wszyscy przodkowie zrobili to samo. 

Zapada cisza, tym razem dłuższa i przyjemniejsza. Czuję jak powoli, na powrót zaczyna wypełniać mnie spokój. I wiara w siebie. Może jednak nie jestem aż taki beznadziejny?

Siadam na brzegu łóżka, spuszczam nogi na zimną podłogę, zadzieram głowę do góry, ale nie wstaję, jeszcze chwilę tak siedzę.

 – No? – Niski głos Andre nie brzmi tak ponuro, jak wcześniej. – Co jeszcze ci wygarnął ten CM?

– Że przeklinam. Za dużo.

Mija sekunda, może dwie, wypełnione konsternacją, po czym wszyscy wybuchają śmiechem. Przeplatają się przez niego siarczyste bluzgi, ale, skoro nie chcecie, to nie będzie cytatów. A uwierzcie mi, sporo tracicie, dziadki są kreatywne.

– Synku… – Nawet  słodka Sue chichocze cicho. – To śmieszny zarzut, ale też prawda, dużo klniesz…

– A co ma mówić?! – Żachnął się Terry, klepiąc po ramieniu zataczającego się ze śmiechu Ricka. –Motyla noga?

– Niech to dunder świśnie!

– Na krowie kopytko! – Zapiszczała Minny.

Muszę naprawdę wyglądać głupio – siedzę sam, w pustym i ciemnym pokoju, na brzegu łóżka i śmieję się jak mysz do sera – ale w tym momencie jest mi to naprawdę obojętne. Lubię, lubię tę bandę!

– Nie przejmuj się, młodziaku. – Tak nazywa mnie tylko najstarsza babka. Nie od razu rozpoznałem jej głos, bo bardzo rzadko słyszałem, żeby się śmiała. – Mnie też się zdarza.

Wstaję, prawie wyskakuję z łóżka i z uśmiechem na twarzy oraz lekkością w duchu, idę do okien, zamaszyście rozsuwam zasłony i wpuszczam nowy dzień.

Mam pomysł na nowy kawałek. 

W sumie to dziękuję Ci, CM’ie, za Twoje słowa.

 

***

 

Czy w komentarzu do Twojego, CM’ie, komentarza, trzeba było ostrzegać przed upierdliwymi przodkami? Tak? Myślałem, że nie muszę tego robić.

;-)

 

Dzięki i peace! 

Jaka fajna odpowiedź na komentarz. Takim Anonimom to aż miło pyskować. :D

Szkoda, że nie mam trochę więcej czasu na odpowiedź na odpowiedź, ale chociaż parę zdań machnę.

Cokolwiek pomyślę czy na coś popatrzę, to słyszę tego… ekhm, chochliczka.

No dziękuję Ci bardzo. XD

Swoją drogą miło poznać szaloną rodzinę. Szkoda, że tak mało Was w tekście. Podpadliście czymś, co? ;)

No dobra, po prostu się poskarżę.

No nie wiem, nie wiem. Żeby tak kablować… ;)

A ja się potem dziwię, że mi moderatorzy robią tajny nalot na bety. :D

Mówi, że „zrzędzi bo mu się bardzo fajnie pisze komentarz w takiej konwencji”.

Ale o tych wszystkich pozytywach, które przy okazji wymienił, to już ani słowa, hę? :D

Kochana Sue autentycznie chce mnie bronić przed disującym chochlikiem.

W sumie disujący chochlik fajnie brzmi jako potencjalny pomysł na tekst. Bardzo by do tego konkursu pasował. ;-)

Niewiele, dwadzieścia tysięcy znaków. Liter, znaczy się.

Widzę, że ktoś tu poprawiał komentarz. Rano było coś innego. XD

– A co ma mówić?! – Żachnął się Terry, klepiąc po ramieniu zataczającego się ze śmiechu Ricka. –Motyla noga?

– Niech to dunder świśnie!

– Na krowie kopytko! – Zapiszczała Minny.

A wiesz, jak fajnie mógł wypaść raper wyrażający się w ten sposób. Jaką fajną historię można było na nim zbudować. Ile stereotypów przełamać. ;)

 

I takie jedno pytanie na koniec. Miałem nie pytać, bo to w sumie nie moja sprawa, ale…

Spojrzałem na godzinę dodania komentarza. I tak się zastanawiam…

U Ciebie tak wcześnie zaczyna się dzień, czy tak późno kończy? :D

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ja też przeczytałam Twój komentarz, Anonimie:-) niezwykle oryginalny:-)

I ja przeczytałem. Ten stajl opowiadania jest fuc**** epic – po namyśle podnoszę średnią. 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

***

 

Po tak dobrym początku dnia, chciałem sobie po prostu pobiegać po Central Parku i posłuchać najnowszego kawałka Lamara, ale nic z tego. Nie mogę skupić się na słowach, beacie ani nawet biegu, bo w głowie mi się ciągle chichrają.

Zatrzymuję się, pochylam, opieram dłonie na udach, łapię oddech.

– Hahahaha naprawdę ten CM powiedział, że cieszy się, że nas poznał? – Minny nie może wytrzymać i pyta o to chyba dwudziesty raz.

Wyłączam muzykę, wyjmuję słuchawki z uszu. Nie wiem po co to robię, przecież i tak ich słyszę.

– Taaa i pyta czym podpadliście, że wcześniej tak mało o was mówiłem.

– To chyba oczywiste: truliśmy ci głowę, więc miałeś nas dość. –  Andre uśmiecha się triumfalnie. Oj, ty jeden wiesz jak miałem cię dość!

Siadam na miękkiej trawie, przecieram twarz z potu. Rozglądam się. Ładnie dziś, słonecznie, aż dziw, że w parku tak mało ludzi. Chyba nikt nie zwróci uwagi, że ględzę sam do siebie.

– Wytknął mi jeszcze, że nie doceniłem jego pochwał.

– A co chwalił? – dopytuje Louise. Widzę jak zamyka oczy i uśmiecha się łagodnie, a słońce muska jej twarz, wygląda jakby siedziała zaraz obok mnie. A może kiedyś była w Central Parku i dlatego to wspomnienie, które mi teraz wysłała, jest tak wyraźne?

– Głównie chwalił was i waszą moc. – Uśmiecham się pod nosem. No tak, ja się już przyzwyczaiłem i zapominam, że mój talent robi takie wrażenie. Drogi CM’ie, dziękuję za uznanie.

– Ha! – Rick klasnął w dłonie. – Widzisz synek? Jeszcze będziecie kumplami!  

– Śmieje się też, że wam się poskarżyłem i snuje teorie spiskowe, że w zemście wy mu później hakujecie bety…

– Co robimy? – Ben rozszerza oczy zdziwiony. Macham tylko dłonią… no, nie chce mi się tego tłumaczyć.

– A może to Katherine? Ona pracowała dla NASA, może robić takie rzeczy… – Louise wspomina daleką krewną, genialną matematyczkę. Kiedyś, dawno ciotka Kate wpadała do moich snów, ale ponoć ostatnio znów jest zarobiona.

– Nie, nie – Terry przecząco kręci głową – odkąd Kate wspiera swoją wiedzą przodków niejakiego pana Muska, nie ma czasu na zabawy.

Nie ciągnę tematu, nie znam się. Moje geny zamiast podboju kosmosu, wybrały magię rapu.

– Coś jeszcze?

– Muszę przyznać, że ma oko, ten CM, zauważył drobne poprawki w moich słowach. A, i pyta o porę.

– Porę?

– No, że tak wcześnie się odzywam. Jakbym nie mówił, że spać nie mogę przez te jego disy.

– A może u niego jest inna godzina niż w Nowym Jorku? – docieka Minny. –  Skąd on w ogóle jest?

– Z tego… Internetu! – Jęknął Ben. Oj wujku Benie, dokształciłbyś się trochę ze świata.

Roześmiałem się. Kładę się na trawię, zaplatam ręce i podkładam je sobie pod głowę. Patrzę w niebo.

– Jeszcze spodobała mu się nazwa „disujący chochlik” i mówi, że to dobry pomysł na tekst…

– Jak miło!

– Ha, ludzi inspirujesz! – Podniecił się Terry. – Jeszcze coś razem nagracie, mówię ci!

I think this is the beginning of a beautiful friendship – wyrecytował Rick.

– Przestań z tymi cytatami Rick – Louise się zaśmiała –  kto dziś pamięta Casablancę

– A propos filmów… – Zabiera głos Sue, nieobecna do tej pory. Skupiam się, widzę, że jest czymś mocno zajęta. Poprawia okulary na nosie, wzrok ma spuszczony w dół, chyba coś czyta.

– Co tam moja ulubiona cioteczko? – zainteresowałem się. Sue uśmiecha się delikatnie, a reszta familii tylko obrusza się na tak bezczelną faworyzację z mojej strony.

– Dalej ten CM zarzuca ci wulgaryzmy?

– Ta. Uczepił się tego jak nie wiem. Mówił wcześniej, że „w literaturze pięknej oczekiwałby czegoś więcej. Na przykład piękna.”

– Tak też myślałam. To pokaż mu to. – Zamykam oczy, żeby lepiej się przyjrzeć temu, co pokazuje mi Sue. No, proszę, proszę. – I to. Może być coś bardziej eleganckiego niż Szekspir, Judi Dench i monarchia brytyjska?

– Cioteczko kochana! – mówię chyba trochę za głośno, jak na kogoś kto samotnie leży na trawie w Central Parku. Ale chu… znaczy ekhm, motyla… noga… z tym.

No nie, bez jaj.

– Sue, jesteś zajebista! Dziękuję!

Nagle czuję, że coś do mnie podchodzi i się łasi. Trochę zaskoczony, podrywam się, siadam. A, to ty. Uśmiecham się.

– Kotek! – Louise się rozpływa. – Jaki ładny!

– Dlaczego on ma czapkę na głowie? – dopytuje poważnie Andre. Wywracam oczami. Niektórych rzeczy naprawdę nie ma sensu tłumaczyć.

– To nie on, to Olciatka.

– Sąsiadka?

– Coś w tym rodzaju. – Wyciągam dłoń do kotka, głaszczę go. – Po prostu przyszła się z wami przywitać. I nie ona jedna, CM chyba nieświadomie zrobił mi reklamę.

– A kto jeszcze?

– Ważna persona w świecie rapu: NearDeath.

– O, a temu co tak spieszno na drugą stronę? – zdziwił się Ben.

– Synek, weź mu powiedz, że nie ma co się spieszyć. – Louise kręci głową. – Strasznie tu nudno, wiem co mówię.

– A ja go chyba kojarzę… – Rick mruży oczy, jakby chciał sobie coś przypomnieć. – To nie juror?

– Zgadza się, dziadku.

– I co, podoba mu się nasz rap?

Wyszczerzam zęby.

– Chyba coraz bardziej.

 

***

Łooo, załapałem kontakt z rodzinką po drugiej stronie. Jaram się. 

O, a temu co tak spieszno na drugą stronę? – zdziwił się Ben.

→ Benie, jeszcze wyniki ogłosić trzeba, spokojnie. Na bliskie spotkanie mamy czas. Toż to do końca roku jeszcze trochę zostało ;D A gdy się spotkamy, poproszę o autograf. I po śmierci nie dam waszemu potomkowi spokoju, a będę mu tyłek zawracał, by rapy pisał. KRWISTE RAPY, NO MERCY! 

 

– I co, podoba mu się nasz rap?

Wyszczerzam zęby.

– Chyba coraz bardziej.

→ Tak jak mówi wasz żywy potomek. Coraz fuc**** bardziej. 

 

Ciekawostkę zdradzę: – w konkursie doszła nagroda “Złotego Łańcucha” (tekst, który niezależnie od noty ludzisk będzie dodatkowym, specjalnym winnerem) i ten tekst to jeden z dwóch pretendentów do jego posiadania. Wasz potomek uczestniczy teraz w krwawej walce w moim umyśle! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

***

– Aaaaa! Syyynek! – Tak drzeć się może tylko jedna osoba. Chciałem iść spać, ale widzę, że i dziś nic z tego. – Do boju, jedziemy, daaaa-bum!

– Rick, uspokój się. – Louise próbuje go uciszyć. – Nawet w Internecie już noc.

– To czemu ten NearDeath nie śpi… skoro tamten się dziwił… – wtrąca się Ben, coraz bardziej pogubiony we współczesności. – Nic już z tego nie rozumiem. – Machnął ręką i wrócił do ćwiczenia autografów. Nie wiem na ile sposób można kaligrafować trzyliterowe imię, choć muszę przyznać, że wujek przykłada się bardzo.

– Ale “Złoty Łańcuch”! – Rick nie daje za wygraną. – I tytuł specjalnego winnera! Nie jara was to?!

– Dziadku – wtrącam się – ta nagroda to super sprawa, ale już więcej nie zrobię, by ją zdobyć. Moja opowieść już poszła, teraz mogę tylko liczyć na przychylność jurora. Czasu już nie cofniemy. 

– Próbowałeś? – Tajemniczy uśmiech Minny kazał mi się zastanowić czy właśnie przypadkiem nie stoję u progu odkrycia kolejnych możliwości mojego talentu. 

– Nie, zresztą nawet jakby się udało… to byłoby to nieuczciwie – odpowiadam po chwili namysłu, chociaż ciężko mi przeciwstawić się pasji Ricka. Już czuję jak wybijany przez niego rytm zaczyna pulsować w moich żyłach. Nabieram powietrza. - Nie ruszamy już nic. 

– Zuch chłopak! – Słyszę dumę w głosie Sue. 

– No ale Łańcuch! – A u Ricka żądzę wygranej.

– A mało ma?! – zagrzmiał Andre i wskazał moją bardzo stereotypową szufladę z bardzo stereotypowymi łańcuchami.

– To nie to samo. – Rick kręci głową, ale chyba powoli daje za wygraną. 

– Ej, może się uda, nie bój dziadek! – Do czego to doszło, żebym ja musiał pocieszać jego? – Zresztą, pamiętasz, co mi zawsze powtarzaliście?

Nadąsał się. Wiem, że pamięta, ale teraz głupio mu to przyznać. Uśmiecham się i po chwili zadumy recytuję:

To droga na szczyt definiuje widok jaki z niego zobaczysz. – Mówiąc to, potakuję głową, tak powoli, bo to, z jakiś dziwnych przyczyn, zawsze nadaje dodatkowej powagi wypowiadanym słowom. – Nie cel, a podróż się liczy. Gra, zabawa, to jest ważniejsze, niż wygrana, dziadku.

Mój głos rozpłynął się wśród ciemności. 

Na chwilę zapadła podejrzanie melancholijna cisza. Wszyscy spoglądają po sobie. Pierwsza na przerwanie milczenia odważa się Minny, jak na gwiazdę gospel przystało, Praise the Lord i do przodu!

– Chcę ten Łańcuch.

– Ja też.

– Ja też.

– I ja. 

I co, mam się z nimi kłócić? 

 

***

Sąsiadka się popłakała:D miło było poznać osobiście całą rodzinkę, jesteście świetni!❤

Pół Internetu się zebrało, żeby podsłuchiwać rozmowy Anonima z rodziną. ;-)

Babska logika rządzi!

***

 

 – Nowe fanki?! – Terry tak się trzęsie z ekscytacji, że mu zaraz spadnie ta jego śmieszna czapeczka z głowy. Mówiłem, że wujek pracował większość życia jako windziarz w Ritz’ie? Co się naoglądał aktorek Złotej Ery Hollywood, to jego. 

– Terry, spokojnie, bo ci żyłka pęknie! – zawyła Louise.

– Znowu – mruknął z przekąsem Andre.

– Eee tam – Terry machnął ręką – już więcej zawałów mieć nie będę. 

Ja już się nie odzywam, tylko się śmieję jak głupi. Sam nie wiem, gdzie jest większa podnieta. Rodzinka zaraz zwariuje ze szczęścia, że zaczynają mieć znajomych po drugiej stronie… znaczy, po trzeciej… w sumie to nie wiem jak liczyć Internet. Dla dziadków to zupełnie inny wymiar, niech tak zostanie. 

– Synek, synek – szepcze podnieconym głosem Rick – to kto tam jeszcze się pojawił? 

– Olciatkę już znacie. – Wskazuję ręką na kotkę, która właśnie wygrzewa się w popołudniowym słońcu na balkonie mojego apartamentu. Zdziwieni, że wpadła? Przecież sąsiadka. 

– Słyszałam, że miauczy, że jesteśmy świetni. – Sue oblała się rumieńcem. 

– Prawda, ciociu. – Uśmiecham się i podsuwam kotce porcelanową miseczkę z rozdrobnionym tuńczykiem błękitnopłetwym w galaretce. Olciatka coś kręci nosem i odwraca pyszczek. Ech… Dogódź kobiecie i kotu. Powodzenia.

– A ta druga, kto to? 

– Finkla. Mówi, że pół Internetu się zebrało, żeby nas podsłuchiwać.

– To tam jest tak mało osób? – Ben jest autentycznie zdziwiony.

– Że ty tak wszystko traktujesz dosłownie, stary dziadygo! – Rick wywraca oczami. – Tak młodzież mówi! 

– I młodzież teraz tak podsłuchuje? – Docieka Terry.

– Oj niegrzeczni! – Z przekąsem w głosie jęknęła Minny.

– Już nie bądź taki święty, Terry – śmieje się Rick – jakbyś Ty aktorek w windzie nie podsłuchiwał!

– Żeby tylko podsłuchiwał – dorzucił Andre. 

– Starczy, starczy! – pojednawczo wcina się Louise. – Coś jeszcze ta Finkla mówi?

Fajnie, że ktoś przypomniał sobie o mojej obecności. Już miałem iść coś wszamać. 

– Nie – odpowiadam. – Finkla jest w Loży, chyba nie ma czasu na długie pogadanki. 

– Jakiej loży? – pyta Sue.

– Szyderców? – Szczerzy się Rick.

Hm. Zastanawiam się chwilę, co by tu odpowiedzieć.

– Gadacie głupoty, to na pewno jakaś celebrycja! – Oczy Terry’ego błysnęły jak diamenty w sygnetach na moich palcach.

Żartuję, wszystkie ściągnąłem. 

Olciatka miauknęła, zwracając na siebie uwagę. Przeciągnęła się w koci grzbiet i popatrzyła na mnie znacząco.

– Ona jest głodna. – Sue stwierdza fakt. 

– Dałem jej. – Wzruszam ramionami. 

– E takie to jakieś… – Louise kręci nosem, zyskując przy tym sympatię kotki.

– Wiesz ile ten tuńczyk kosztował?

– A ty dalej synku myślisz, że liczy się tylko hajs? Aj…

Już otworzyłem usta żeby coś powiedzieć na swoją obronę, ale poddaję się. Nawet kot przeciwko mnie. Spoglądam w dół, Olciatka patrzy na mnie tymi swoimi ślepkami. Przyglądam się chwilę czerwonej czapeczce.

– Ciasteczka imbirowe chcesz? 

Kotka miauknęła ochoczo i pierwsza wparowała do mieszkania. 

 

***

Ej, dogodzić kobiecie i kotce nie jest tak trudno: ciasteczka i mizianie od czasu do czasu:D A Louise dobrze prawi: drogie nie znaczy dobre!:-)

Anonimie, możesz przekazać rodzinie pozdrowienia od Finkli. I dziękuję za tę “młodzież”. ;-)

Bardzo fajny sposób na komentarze. Za komcie bym Ci wystawiła 6.

Babska logika rządzi!

***

 

“Ciasteczka i mizianie od czasu do czasu”.

Po raz kolejny przypominam sobie słowa Olciatki, rozglądając się trochę bezwiednie po garderobie. Czuję się jak baba, cały pokój ciuchów od najlepszych projektantów, a ja nie wiem w co się ubrać. Dzisiaj zabieram Gigi na kolację, w ramach przeprosin za ostatnią akcję.

“Ciasteczka i mizianie od czasu do czasu”. Serio to wystarczy? 

– A co ty się tak denerwujesz? – pyta Minny – Bądź sobą!

– Ostatnio coś wszyscy chcą mnie zmieniać – mruczę trochę do siebie, trochę do wieszaków, które przerzucam poirytowany.

– Siebie słuchaj, synek! – woła Rick.

Wyjmuję koszulę od Toma Forda.

– Nie, ta nie. – Louise kręci głową.

Westchnę sobie tylko. Telefon zamrugał. 

– O! – Ożywił się Ben. – Co piszą?

Sprawdzam, uśmiecham się.

– To Finkla.

– Ha! – Terry zaciera ręce. – Chce mnie poznać?

– Pozdrawia was.

– Nas? – Wujek jest trochę rozczarowany. 

– Hahaha, a co ty myślałeś – Rick szturchnął go mocno w ramię – że młodzież z Internetu się tobą zainteresuje, stary pryku? 

– Właśnie, za “młodzież” Finkla dziękuje.

– A to ona jakaś stara jest? – dopytuje zdziwiony Terry, chyba waży właśnie swoje zainteresowanie tajemniczą nieznajomą.

– No od ciebie to na pewno jest młodsza. – Louise się śmieje.

– Wypraszam sobie! – Żachnął się wujek, prostując się dumnie. Machnął przy tym głową, jakby chciał zarzucić do tyłu długie, czarne włosy, najwidoczniej zapomniał, że już dawno nic po nich nie zostało. 

– Finkla mówi jeszcze, że dałaby 6 punktów za komcie…

– Za co? – Ben mruży oczy, naprawdę doceńcie jak bardzo próbuje zrozumieć nowoczesność. 

Ech.

– Znaczy, że wasze gadanie podoba jej się bardziej, niż moje. 

– HA!!! – Minny nawet jak się krótko zaśmieje, to brzmi to tak, jakby gdzieś obok walnął piorun.

– Hihihi… – Co śmiesznie koreluje z chichotem Sue. 

– Chłopcze, chłopcze… – Uśmiechnięty Andre kręci głową. – Dobrze, że nas masz, musisz się jeszcze dużo nauczyć…

– Najwidoczniej – odpowiadam i chwytam za pierwszy lepszy wieszak. – Ta może być?

– Świetna! – Ben pokazuje mi kciuk skierowany do góry. Wcześniej tak nie robił. Czy on właśnie podpatrzył gdzieś lajka?

– Tak. – Louise też jest zadowolona. – W tej będziesz wyglądał na sześć… komciów!

Śmieję się głośno. Zdejmuję T-shirt, pora się przebrać… A tak, miałem być już skromniejszy. 

Możecie poczekać na zewnątrz. 

 

***

Anonimie, powodzenia na randce:-) jeszcze kilka dni i wyjdzie Ci minipowieść:-)

:-D Anonim wtrąca się na chwilę, korzystając z okazji, że Kwan ma przerwę, zajęty randkowaniem (ale dziadki już tam tupią nogami niecierpliwie, żeby gadać dalej). Dzięki Olciatka! Faktycznie w tę stronę to zmierza, ale za dobrze się bawię ;-)

Ja też się dobrze bawię:-)

***

 – Pssst, synek, synek! – syczy Rick, a w tle słyszę tłumione głosy i chichotanie pozostałych.

 – Próbuję spać – mamroczę półprzytomnie.

 – Krótko, na chwilę tylko! – wtrąca się Terry. – Widziałeś to?

 – Co?

 – Cicho, Terry, Rick, dajcie mu już spać… – Sue jest tak kochana w swojej trosce, że mimowolnie uśmiecham się w poduszkę.

 – Ta kociatka… – zaczyna Louise.

 – Sąsiadka – poprawia ją Minny. 

 – Olciatka – poprawiam ja.

 – Bo ona… – słyszę, że głos Sue się łamie.

 – Powiedziała, że… że się dobrze bawi  – Dokończyła Louise, nie mniej wzruszona. 

To prawda. To było miłe. A prawie mi umknęło w ciągu dnia, dobrze, że dziadki właśnie przypomniały jej słowa. Dziękuję, Olciatko. 

 – Wiesz co to znaczy? – na granicy sennej świadomości słyszę odległy głos Andre. 

 – Mhmmm? 

 – Że już wygrałeś. 

Dawno tak dobrze mi się nie zasypiało.

 

***

Yo!

 

Zacząłem czytać, dotarłem do pierwszej gwiazdki rozdzielającej tekst i pomyślałem, że czas iść zajarać szluga. Ale pochwili zdecydowałem, że dotrę do drugiej, a potem do trzeciej. A potem tekst się skończył. Całość jest napisana gładko, szybko, przyjemnie. I co tam, że jest kilka potknięć? Już teraz informuję, że piątka się należy jak przodkom szacunek ;)

Pierwszoosobowa narracja wyszła Ci świetnie. Z całości przebija lekki narcyzm narratora, przez co opowiadanie to nieustanna bragga – czyli lecisz bardzo hiphopowo. Wspomniane przez CMa proporcje też mi trochę nie leżą, bo mogłeś bardziej skupić się na przodkach i talencie rapera, niż na jego życiu w luksusie. Dzięki temu tekst nabrałby głębszego wymiaru i bardziej wyeksponowałbyś motyw słusznego gniewu, jakim pałają przodkowie, którzy byli w przeszłości sprowadzani do roli przedmiotów/maszyn rolniczych/waluty. Na minus wersy pana rapera, które może nie są najgorszymi, jakie pojawiły się w tym konkursie, ale zdecydowanie odstają poziomem od reszty opowiadania i gładkie nie są. Sam pomysł czerpania mocy od przodków jest przedni, ale naprawdę mocno przypomina ten z “Oldskullu” innego anonima. Podłoże zamysłu jest prawie takie samo, co od razu rzuca się w oczy. Nie pomyśl tylko, że oskarżam o plagiat – bynajmniej, przecież nie jesteś fejkiem, czy drejkiem, czy jak się tam pisze ksywę tego ciapowatego kseroboya ;)

Mrugnięcia okiem do czytelnika i nawiązania do Kanyego czy cyrku z BLM przednie, bo wplecione w nienachalny i bardzo naturalny sposób, bez silenia się w stylu: “wymyśl coś, żeby zawrzeć tę zajebistą aluzję”. Potencjał komediowy przodków jest, ale też na siłę nie brnąłeś w tę stronę i znów wyszło naturalnie, bo ten humor oparty jest na niezrozumieniu dzisiejszych realiów przez antenatów. Zresztą, zabieg ze zmarłymi przodkami, starającymi się pomóc zawsze ma duży ładunek humoru: chociażby w przegenialnej animacji za jaką uważam “Coco” mamy tego jasny przykład.

Podobałosię, więc ta piąteczka jest zasłużona. Komcie fajne, ciekawy styl ;)

 

Nad kawałkiem dla Ciebie długo myśleć nie musiałem, sam się nawinął, a po nim kolejny tej samej ekipy, więc dostaniesz dwa:

 

Lost Boyz – Channel zero

 

Lost Boyz – Lifestyle of da rich and shameless

 

Kurde, jeszcze to, mate:

 

BCC – And so

 

Damn, nie potrafię przestać ;)

 

Afu-Ra – Self Mastery

 

Dobra, koniec :) Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za udział w konkursie

Q

 

 

Known some call is air am

Yo Outta Sewer, jest i ostatni juror, wyczekane odwiedziny! ;-D 

 

Dziękuję bardzo za wysoką notę i mega się cieszę, że tekst Cię wciągnął na tyle, że nie było przerwy na szluga ;-D 

Super, że siadła Ci narracja, bragga, pomysł na przodków.

Przyjmuję też uwagę o proporcji, pewnie gdyby tekst miał czas na odleżenie, to bym to trochę zmienił i dodał więcej przodków – zrozumiałem to podczas zabawy z komentarzami ;-D

Wersy rapowe – również przyjmuję rozczarowanie; już pisałem, czemu są takie a nie inne, miało być głupkowato, nie zamierzałem silić się na prawdziwy, mocny rap (bo tego nie umiem). Inspirowałem się durnymi zwrotkami niektórych utworów i celowo potraktowałem je prześmiewczo, ale kumam, że nie wszystkim pasuje, luz. (Jak wczytałem się we fragmenty “Ni**as in Paris”, to lałem z absurdu rymów jak: That shi* cray (that sh*t cray), ain't it Jay? – Ball so hard​ – What she order (what she order), fish filet) Fish filet?! :-D

“Oldskull” – tam są czachy innych raperów, a nie przodkowie gadający we łbie ;-D Ale spoko, nie dziwie się, że się kojarzy, przeczytałem ten tekst i jest bardzo dobry, więc nie ma co się gniewać za takie porównanie, pozostaje tylko liczyć na to, że autor mi uwierzy, że się nie inspirowałem.

Na koniec tylko jedno musze napisać – cieszę się, że aluzje do rzeczywistości Ci się spodobały, tak miało być. Czuję jednak, że muszę coś wyjaśnić, bo wydawało mi się, że wydźwięk końcówki jest jasny ale dla pewności napiszę: pierwsza aluzja o której wspominasz (Kanye West) jest jak najbardziej w kategorii żartu, druga – zdecydowanie nie. Nie nazwałbym ruchu BLM cyrkiem. 

 

Dzięki bro za muzyczne kawałki, super masz ten styl komentowania konkursowych opowiadań, widać, że się angażujesz w czytanie i jurorowanie :-) 

 

Pozdro!

 

 

Anonimie, cieszę się, że Kwan miał dobry sen:-) jestem nie mniej wzruszona co Sue i Louise. Pozdrawiam

Pozdrawiam również i dziękuję za występ gościnny w mojej historyjce :-D 

:-D dzięki

Inspirowałem się durnymi zwrotkami niektórych utworów i celowo potraktowałem je prześmiewczo, ale kumam, że nie wszystkim pasuje, luz. (Jak wczytałem się we fragmenty “Ni**as in Paris”, to lałem z absurdu rymów jak: That shi* cray (that sh*t cray), ain't it Jay? – Ball so hard – What she order (what she order), fish filet) Fish filet?! :-D

Dlatego nie słucham tego bełkotu, który uprawia większość nowych raperów. Wolę pozostać przy starej szkole i wersach, które mają jakąś wartość. A te, które się oldschoolowcom zdarzają brzmieć głupio, w większość przypadków są przerysowane i absurdalne, bo taką konwencję przyjęto. Że wspomnę o Fu-shnickens jedynie, czyli czymś co można określić jako comic rap. Tutaj próbka.

 

Czuję jednak, że muszę coś wyjaśnić, bo wydawało mi się, że wydźwięk końcówki jest jasny ale dla pewności napiszę: pierwsza aluzja o której wspominasz (Kanye West) jest jak najbardziej w kategorii żartu, druga – zdecydowanie nie. Nie nazwałbym ruchu BLM cyrkiem.

A ja nazwałbym. Może nie całą ideę, ale niestety, drogi Anonimi, każdą ideę można sprowadzić do absurdu, poprzez niezrozumienie tego, co za nią stoi. O ile BLM w warstwie idei jest słuszne, o tyle niezrozumienie, że nie tylko Black Lives Matter, ale All Live Matter, jest już okropną bzdurą. Cała idea miała zwrócić uwagę na brak poszanowania życia czarnych obywateli i to jej się udało. Skąd więc jednak ataki “działaczy” BLM na osoby, które miały koszulki z napisem All Live Matter? Z niezrozumienia na najbardziej podstawowym poziomie koncepcji ochrony życia, jaka powinna przyświecać osobom się z nią zgadzającym.

Łap na przykład ten filmik i poszukaj kontekstu do niego – mnie osobiście przeraża fanatyzm tych ludzi. Jasne, można powiedzieć, że to przypadki a nie reguła. Ale to one zaważają na tym, jak wiele osób odbiera BLM – w tym ja.

Dzięki bro za muzyczne kawałki, super masz ten styl komentowania konkursowych opowiadań, widać, że się angażujesz w czytanie i jurorowanie :-) 

Jak już wziąłem tę robotę, to się staram wykonać ją najlepiej jak umiem :) Całe życie tak robię i jak na razie nawet wychodzi :) A kawałki, które podlinkowałem, nie są bez znaczenia dla Twojego opowiadania. Wsłuchaj się w Channel Zero.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Dzięki za odpowiedź, drogi Outta :-)

W kwestii muzyki – nie chcę gasić swojej osoby, bo mówimy tu o konkursie raperskim, ale rap to gatunek mi dość obcy. Dzięki za polecenia! Edit: chociaż właśnie przypomniało mi się, że sto lat temu byłem na koncercie Wu Tang Clanu ;-D

Co do BLM – oczywiście, że każdą ideę można sprowadzić do absurdu i tak samo bardzo łatwo ją odrzucić ze względu na skandaliczne, skrajne zachowania, które zawsze, w każdym ruchu na tak potężną skalę, będą się niestety zdarzać. Nic tutaj nie jest zero-jedynkowe, trzeba zawsze poznać szerszy kontekst, bo szkoda żeby właśnie przypadki, a nie reguła (jak to sam dobrze nazwałeś), zaważyły na tym, jak wiele osób odbiera cały ruch. Skoro podrzucasz link do Sky News, to ja pozwolę sobie podlinkować Amnesty International, odsyłam głównie do słów Briana Castner’a, bo mówi właśnie o tym. 

Pozdrawiam! 

 

chociaż właśnie przypomniało mi się, że sto lat temu byłem na koncercie Wu Tang Clanu ;-D

Serio? Damn, ja nie byłem ale chciałbym – Wu to jest to, co uwielbiam.

 

Przeczytałem podlinkowane materiały. I wiesz co? Ja ogólnie się zgadzam z Amnesty, że policja w USA jest bezkarna i stosuje przemoc w sposób nieuzasadniony. Tutaj nie ma w ogóle co dyskutować. Ale reforma policji niewiele zmieni, jeśli nie doprowadzą do reformy prawa. Stany to kraj w którym dostęp do broni jest absurdalnie łatwy i każdy wioskowy debil może sobie przytulić jakiegoś gnata, bez konieczności przechodzenia odpowiednich testów. Kraj, w którym policjant może czuć realny strach przed dosłownie każdym, implikuje brutalność i nie patyczkowanie się ze strony stróżów prawa. Amerykanie sami doprowadzili do tego stanu. Bycie policjantem w Polsce nie jest nawet w jednej czwartej tak niebezpieczne jak w USA. Dopóki będą mieli powszechny dostęp do broni palnej, dopóty będzie policja brutalnie zachowywać się wobec obywateli. Nie wierzę również w to, że bycie policjantem w stanach nie przyciąga do tej służby różnej maści socjopatów, radykałów i kretynów, bo będą mogli sobie postrzelać bezkarnie. To nie policja jest chora, to cały kraj z ichnim prawem jest chory. Zgnilizna w policji to jedynie objaw tej choroby.

A co do brutalności osób protestujących, to mam prawo czuć niechęć do nich. Widziałeś podlinkowany filmik? Znalazłeś informacje co tam się odstawiło? Gdybym to ja był na miejscu tej kobiety, najprawdopodobniej zostałbym ofiarą tego tłumu, bo nie mam w zwyczaju siedzieć i grzecznie odpowiadać na zaczepki agresywnych cwaniaczków. Najpierw mówię odejdź, gdy to nie pomaga, zaczynam się zachowywać z agresją proporcjonalną do tej jakiej doświadczam, a jak mnie kto szturchnie, popchnie, naruszy moją nietykalność to… cóż, tego typu zajście, biorąc pod uwagę liczebność tłumu, nie skończyłoby się dla mnie najlepiej.

Zresztą, spójrz na fanatyzm tych ludzi – czy to jest normalne? Wyobraź sobie umiarkowanego introwertyka albo osobę nieśmiałą, który siedzi w tej knajpie i samo to, że musi siedzieć pomiędzy ludźmi już go stresuje. Nagle podbija do niego i innych gości knajpki dziwny tłum, wykrzykujący jakieś hasła i oczekujący, że wszysycy będą się drzeć tak jak oni i wykonywać jakieś gesty. On się nawet zgadza z ich postulatami, ale nie jest w stanie fizycznie uczestniczyć w tej ekspresji oburzenia. Jak taka osoba zostanie potraktowana? Co? Myślisz, że zacznie się tłumaczyć, że ona popiera? Czy bardziej zamknie się w sobie?

Opowiem Ci o pewnym przypadku, który widziałem na własne oczy. Był u mnie w liceum chłopak, który nie miał rąk – był kaleką od urodzenia. Miał w klasie takiego dresika cwaniaczka i jakoś tak się złożyło, że się razem trzymali. Raz stoję na przystanku i kawałek ode mnie stoi ten chłopak z kolegą dresem. Podchodzi do nich wielki kark, też w dresie, kolega cwaniaczka. Wyciąga rękę do cwaniaczka i witają się jakimś “siema murwa, jak, murwa leci”? Potem wyciąga rękę do kalekiego chłopaka, oczekując że ten też się z nim przywita. Ale on nie może, bo wiadomo. Piana na ustach karka pojaiwa się w momencie, łapie chłopaka za bluzę i drze się mnie więcej w stylu “A ty, co, murwa? Sie gnoju nie przywitasz? Co, murwa, lepszy jesteś?” i trzęsie nim. Ten kaleki chłopak nie wiedział jak zareagować i się obronić, bo kark ewidentnie nie dostrzegł jego kalectwa. Dopiero dresik uświadomił agresora, że jego ofiara jest bezręka. Kark się zmieszał i poszedł w cholerę, nie odzywając się słowem. Historia nie jest zmyślona, to się wydarzyło naprawdę. Ten bezręki chłopak byłby ofiarą, bo nie wykonał gestu i nie zdążył wytłumaczyć dlaczego. Właśnie to zdarzenie przypomina mi zachowanie tłumu względem kobiety z filmiku.

Nie jestem w stanie traktować serio ruchu, który skupia wokół siebie również takich ludzi, bagatelizuje te incydenty i zasłania się tym, że to jedynie przypadki. Łap do poczytania coś takiego, bo historia chyba kołem się toczy.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Sam widzisz jaki temat jest złożony, ile tu jest wątków do rozpatrzenia, ile „to zależy” się pojawia – choćby początek Twojej wypowiedzi, gdzie zgadzasz się z założeniami Amnesty, a później punktujesz z czym się nie zgadzasz. Dlatego sprzeciwiłem się wrzuceniu wszystkiego do jednego worka i nazwania pogardliwie „cyrkiem”, bo jest to potężne uproszczenie problemu, którego nie da się uprościć, właśnie ze względu na jego złożoność.

Zgadzam się z tym, że reforma policji powinna iść w parze ze zmianą prawa dot. dostępności broni, aczkolwiek nie uważam, że można tym usprawiedliwić przemoc policji stosowaną do pokojowo protestujących ludzi (czytałeś opisy wypadków podane przez Amnesty, nie będę się powtarzał). Nie tłumaczy to również większej niechęci policji wobec czarnoskórych – przecież dostęp do broni mają nie tylko czarni. Tak, praca w policji w USA jest bardzo niebezpieczna. Tym bardziej niepokojący jest fakt, że tak łatwo w tym kraju zostać policjantem i szkolenia są wyjątkowo krótkie.

Również krytyka fanatycznego, opartego na niewiedzy i uprzedzeniach, zachowania kogokolwiek, jest dla mnie czymś tak oczywistym, że nie podlega dyskusji. Przykład „zgniłych jabłek” można obracać w dyskusji na każdą stronę – dla osób popierających BLM będą to przypadki, które trzeba potępić, tak aby nie zaszkodziły całemu ruchowi, dla przeciwników natomiast będą wystarczającym argumentem za odrzuceniem wszystkich innych postulatów, do przysłowiowego „wylania dziecka z kąpielą”. Ja nie zamierzam mówić, że tych jabłek tam nie ma, bo są, i są paskudne, chore, szkodliwe i należy je piętnować. Uważam, że tego typu zachowania są pokłosiem stosowania wszelkiego rodzaju uproszczeń – dlatego tak apeluję o nie stosowanie ich.

Ewidentnie natomiast rozmijamy się w podejściu do tematu w momencie, gdy symetrycznie porównujesz BLM do Czarnych Panter (choćby definicje z wiki, którą linkujesz, są pełne różnic), więc myślę, że tu pora zakończyć temat, bo nie o to chodzi, żeby się kłócić.

Trzymaj się i pozdrawiam!

 

Na koniec: WTC byli nieźli, przyznaję ;-) 

Ewidentnie natomiast rozmijamy się w podejściu do tematu w momencie, gdy symetrycznie porównujesz BLM do Czarnych Panter (choćby definicje z wiki, którą linkujesz, są pełne różnic), więc myślę, że tu pora zakończyć temat, bo nie o to chodzi, żeby się kłócić.

Jasne, że nie o to chodzi. I tak, pełne są różnic te definicje. Ja jednak dostrzegam też kilka podobieństw. Oby ten ruch zdziałał coś więcej, niż zwrócenie uwagi na problem. I mam nadzieję, że ci aktywiści, którzy rozumieją podstawy problemu, który stał się asumptem do powstania ruchu BLM, zaczną te zgniłe jabłka piętnować na równi z niesprowokowaną brutalnością policji.

 

że można tym usprawiedliwić przemoc policji stosowaną do pokojowo protestujących ludzi (czytałeś opisy wypadków podane przez Amnesty, nie będę się powtarzał).

Tutaj też nie mamy o czym dyskutować i nie musisz się powtarzać, bo w pełni popieram Twoje podejście. Pokojowa manifestacja tłumiona w sposób brutalny, nieadekwatny do sytuacji, to głęboka patologia.

 

Nie tłumaczy to również większej niechęci policji wobec czarnoskórych – przecież dostęp do broni mają nie tylko czarni.

Pielęgnowana przez wieki segregacja rasowa i pogarda do czarnoskórych do dziś odbija się czkawką.

 

dla osób popierających BLM będą to przypadki, które trzeba potępić, tak aby nie zaszkodziły całemu ruchowi, dla przeciwników natomiast będą wystarczającym argumentem za odrzuceniem wszystkich innych postulatów, do przysłowiowego „wylania dziecka z kąpielą”.

Wiesz co mnie najbardziej martwi i dlaczego nazywam ten ruch cyrkiem? To, że każdy zryw przyciąga nie tylko ludzi, którzy chcą rozwiązać problem, ale też ludzi, którzy chcą zrealizować jakieś swoje cele i mają gdzieś cały ten ruch.

Jestem też ciekaw reakcji protestujących pokojowo ludzi na pojawienie się wśród nich takiego durnia, który przyszedł porzucać kamieniami w policję. Wydać go organom ścigania, żeby manifestacja nie przerodziła się w burdę? Czy może kryć, bo też głośno krzyczy Black Live Matter? Albo nie reagować i odsunąć się jak najdalej? Młot i kowadło.

Ale dobra, kończę, bo tylko się pokłócimy a i tak nie napiszemy wszystkiego co chcemy w sposób, byśmy się dobrze nawzajem zrozumieli. Takie dyskusje to raczej on face się prowadzi, a nie na odległość łącza ;)

 

Też się 3maj i serdeczne pozdro :)

Q

Known some call is air am

Cześć!

Niezłe opko, z początku zapowiadało się tak sobie, ale w miarę jak odsłaniałeś karty tekst wciągał. Zaczynamy z kapryszącym królem życia wydawało by się, a kończymy z intrygującą wizją wieloświadomości (albo opętania może raczej) i pomysłowym nawiązaniem do ważnego tematu.

Jest pomysł, jest rap. Czytało się płynnie.

2P dla Ciebie, pozdrawiam i powodzenia w konkursie! (widzę, że tekst jest już w bibliotece)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć Krar85! 

Bardzo dziękuję za tak dobrą opinię i piękną piątkę, rzutem na taśmę przed zamknięciem głosowania, szanuję to! :-) 

Pozdrawiam serdecznie! 

Kur**, przepraszam, że przeklinam, ale doznałem największego szoku w tym roku na NF – Byłem pewien, że to facet pisze, jak to jest fucking możliwe? 

Mój mózg poszedł z dymem. Czyli mój ulubiony tekst z konkursu napisała kobieta (nie, to nie jest źle, po prostu wyobrażałem sobie że to facet – nieeee, to też źle brzmi, kill me) WIESZ O CO CHODZI!

 god damn it (jakby ktoś czytał – inne teksty też były dobre, ale to taki mój ulubieniec, co od razu coś dla niego/no w sumie teraz to jej, zamówiłem). Chyba nawet jak Vader mówił Lukowi, że jest jego ojcem, to tak się nie zaszokowałem.

Byłem pewien, że to ktoś nowy, “pracuję na szacunek uliczy” – mówiłem to, ale dla mnie szok. Będę tęsknił za brak odzewu z przedwiecznymi, czytałem każdą odpowiedź – idę płakać, mam już dosyć. Dla mnie 10/10, bardzo chciałem Cię poznać, a tu okazało się że znam xD 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

laughlaughlaugh

 

Dobra, skończyłam.

Znaczy skończyłam śmiać się w niebogłos i turlać po podłodze, więc mogę wreszcie odpisać na ten najzłotszy z komentarzy. Pozwól, że się odniosę do wszystkiego, bo mnie wszystko cieszy :D

 

Kur**, przepraszam

→ nie przepraszaj. Też zazwyczaj nie rzucam “motylą nogą” :P 

 

doznałem największego szoku w tym roku na NF

→ mówisz w połowie grudnia 2020. To jest achievement :> 

 

Byłem pewien, że to facet pisze…

 

 

… czyli się udała moja maskarada.

W.s.p.a.n.i.a.l.e.

Nie ukrywam, że największą podjarką była zabawa w Anonima xD 

I chyba czymś, co mnie w końcu zmotywowało do udziału w konkursie. Pomysł pojawił się dawno, potem leciał sobie czas, a że ja z Panem Czasem mamy bardzo skomplikowaną relację, już miałam się poddać, po czym stwierdziłam, że o nie, ale tej zabawy w Tajniaka jednak sobie nie odpuszczę. No i tekst powstał szybciutko, teraz widzę, że za, bo powinnam go doszlifować (tak, wiem, ęą i wszystkie potknięcia) i spokojnie mogłam wyciągnąć z niego więcej. Ale to nic. Zresztą, haha, “więcej” w moim przypadku oznaczałoby ilość znaków, którą gardzą normalni portalowicze, więc dobrze się stało ;)

 

…jak to jest fucking możliwe? 

→ powiedziałabym, że to możliwe, ponieważ język jest w mózgu, a nie genitaliach, ale nie mówię tego bo:

a) faktycznie zdarza się takie coś jak język damski/męski

b) brzmi to bardzo dwuznacznie. 

 

Mój mózg poszedł z dymem.

Sorry, I ain't sorry, I ain't sorry, n*gga, nah

 

Czyli mój ulubiony tekst z konkursu…

→ heart

…napisała kobieta (nie, to nie jest źle, po prostu wyobrażałem sobie że to facet – nieeee, to też źle brzmi, kill me). WIESZ O CO CHODZI!

→ Wiem o co Ci chodzi, bo i mnie o to samo chodziło.

 

god damn it (jakby ktoś czytał – inne teksty też były dobre, ale to taki mój ulubieniec, co od razu coś dla niego/no w sumie teraz to jej, zamówiłem).

→ Cokolwiek to jest, to mnie mega cieszy sam fakt, że wywołałam u Ciebie tak emocjonalną i pozytywną reakcję <3 

 

Chyba nawet jak Vader mówił Lukowi, że jest jego ojcem, to tak się nie zaszokowałem.

→ Ja przynajmniej przed coming outem rączek nie ucinam. 

 

Byłem pewien, że to ktoś nowy, “pracuję na szacunek ulicy”

→ nic tu nie było przypadkowe, Mój Drogi :>

 

 

 

Będę tęsknił za brak odzewu z przedwiecznymi, czytałem każdą odpowiedź – idę płakać, mam już dosyć. 

→ Kwan się załamał bo właśnie wszystkie dziadki i babki zadeklarowały, że teraz mają ZIOMKA W INTERNETACH i będą z nim gadać. Także jakbyś miał ochotę, go ahead :P 

 

Dla mnie 10/10, bardzo chciałem Cię poznać, a tu okazało się że znam xD 

→ DZIĘKUJĘ! To chyba najlepsze co można usłyszeć :))) 

 

 

Cześć Koi moja złota:-)

ale się cieszę, że to Ty napisałaś tego opka! Zanim przeczytałam o rozmowie z mózgiem przy adwentowych rozważaniach, to byłam PEWNA, że o bujającym się tyłku mistrzyni napisał mężczyzna!:-) to oczywiście komplement i wielki szacun!

No i dziękuję, za te sąsiadki, kociatkiheart bo to było przemiłeheart

GRATULUJE !

 

Też byłam pewna, że to facet!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Olciatko! heart 

 

Dziękuję! Tak się trochę obawiałam, że mózg adwentowy może mnie zdradzić :P Ale założyłam, że nikt tak wnikliwie tego nie analizuje, a tu proszę! Nic się nie ukryje przed czujnym okiem Sąsiadki! :D To było tak fajne wpleść Cię w opko (znaczy jego komentarzowe sequele :P), cała przyjemność po mojej stronie! :))) 

 

Lano! :D 

Też byłam pewna, że to facet!

:D Ha! Czyli kolejna zaskoczona osoba potwierdza, że udało mi się skutecznie ukryć ^^ Cieszę się, dziękuję bardzo!

 

Gratki, Koi, bardzo fajny tekst i niezłe zaskoczenie po odanonimizowaniu się heart

 

Co do “kurwa, przepraszam” – to przede wszystkim klasyk.

I rapowe nawiązanie do niego ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hahaha o cytrusie, nie znałam tego, śmieszna scena, biedni ludzie i jeszcze biedniejszy Moreno :,) 

 

Dziękuję BK! :) Ale się cieszę, okazuje się, że udało się wszystkich nabrać ;D I fajnie, o to chodziło, żeby tekst rozpatrywać jako samodzielny, bez autorki/autora/whateva. 

 

Dzięki jeszcze raz za konkurs i zabawę, nie spodziewałam się, że taki fun z tego wyjdzie :D 

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka