- Opowiadanie: RogerRedeye - Fargo i Neighbour

Fargo i Neighbour

Po­sze­rzo­ne i roz­wi­nię­te  po­kło­sie jed­ne­go z hal­lo­we­eno­wych kon­kur­sów na mi­nia­tu­ry na jed­nym z por­ta­li, z nada­nym do­dat­ko­wo rysem pew­nej po­sęp­no­ści...  W tek­ście jest pewna nie­ści­słość – wtedy, gdy John Fargo i Wil­liam Ne­igh­bo­ur – ten drugi póź­niej – roz­po­czę­li po­now­nie ziem­skie ist­nie­nie, chyba jesz­cze nie ob­cho­dzo­no Hal­lo­we­en. Taka mała pro­za­tor­ska li­cen­tia po­eti­ca.

Nie mo­głem zna­leźć do­brej ilu­stra­cji, więc wy­ko­rzy­sta­łem starą, z opo­wia­da­nia “Ja­strząb”. Tutaj –> https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/5575

Miłej lek­tu­ry o po­czy­na­niach tych, któ­rzy, kie­dyś wy­sła­ni w astral­ny nie­byt, po­wró­ci­li do życia...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy III

Oceny

Fargo i Neighbour

 

John Fargo zgryzł su­szo­ny miąższ pest­ki dyni. Do tej par­tii wpro­wa­dził elik­sir wi­tal­no­ści: świet­nie się przy­da­wał do utrzy­ma­nia wi­go­ru jego cie­le­snej po­wło­ki. Wy­twór znaj­do­wał wielu na­byw­ców.

Mik­stu­ra jur­no­ści, wier­no­ści, roz­ko­cha­nia, hoj­no­ści, lu­bież­no­ści… I inne. Sta­ran­nie na­są­cza­ne od­po­wied­nim wy­wa­rem owoc­ni­ki dyni słu­ży­ły wielu celom.

John umie­jęt­nie wy­ko­rzy­sty­wał swoją ta­jem­ną wie­dzę. Nie­spo­dzie­wa­nie i teraz oka­za­ła się bar­dzo przy­dat­na. Uży­wał wielu cza­rów i za­klęć przy two­rze­niu tych coraz bar­dziej po­szu­ki­wa­nych spe­cy­fi­ków, a stru­mień srebr­nych koron pły­nął nie­prze­rwa­nie.

Fargo wło­żył też wiele trudu w prze­dłu­że­nie okre­su doj­rze­wa­nia dyń. Nawet teraz, gdy zbli­ża­ły się je­sien­ne sza­ru­gi, żół­ta­we kule nadal rosły. W każ­dym roku osią­ga­ły ponad pięć­dzie­siąt fun­tów wagi. Nie­któ­re po pro­stu ol­brzy­mia­ły, za­dzi­wia­jąc wiel­ko­ścią.

Tylko naj­do­rod­niej­sze pest­ki słu­ży­ły do fa­bry­ka­cji tak po­szu­ki­wa­nych wy­ro­bów. Po­zo­sta­łe Fargo sprze­da­wał kra­ma­rzom. Da­wa­ły nie­wy­gó­ro­wa­ny, ale jed­nak stały pro­fit.

Wszy­scy są­dzi­li, że John jest ży­ją­cym do­stat­nio czło­wie­kiem, nie zna­ją­cym po­waż­niej­szych trosk, wła­da­ją­cym sporą po­sia­dło­ścią, którą odzie­dzi­czył po zmar­łym bez­po­tom­nie ku­zy­nie. I że zna­lazł wy­peł­nia­ją­ce czas za­ję­cie, uzu­peł­nia­ją­ce jego kiesę.

Nikt nawet nie przy­pusz­czał, że Fargo jest złym i okrut­nym czar­no­księż­ni­kiem, przy­by­szem z dawno mi­nio­nej epoki, za­snu­tej już mgłą nie­pa­mię­ci. Wspo­mnie­nia o niej jed­nak prze­trwa­ły, w for­mie mitów i le­gend, a o Joh­nie nad­mie­nia­no w kilku po­da­niach.

Przed wie­ka­mi Fargo zgi­nął w walce z sil­niej­szym wro­giem. Jego ciało ob­ró­ci­ło się w proch, ale wy­sła­na w astral­ny nie­byt dusza prze­trwa­ła. Przez wiele stu­le­ci tkwi­ła w lo­do­wa­tej ot­chła­ni ciem­no­ści, aż w końcu wią­żą­ce ją za­klę­cie scze­zło.

Wtedy umy­sło­wa esen­cja czar­no­księż­ni­ka wró­ci­ła w dawne pie­le­sze, po­ło­żo­ne na pół­noc­nych ru­bie­żach York­shi­re. Fargo wy­ko­rzy­stał swoją moc, przy­oblekł ją w tułów  czter­dzie­sto­let­nie­go męż­czy­zny i roz­po­czął nowe ist­nie­nie.

Szyb­ko przy­zwy­cza­ił się do in­nych stro­jów, do wzo­rzy­stych ka­mi­zel, je­dwab­nych poń­czoch i sur­du­tów miast ka­fta­nów, no­ga­wic i plu­drów, do pięk­nych ra­pie­rów i sporo wa­żą­cych musz­kie­tów, które wy­ru­go­wa­ły łuki, ma­czu­gi i oszcze­py, nawet do ina­czej już brzmią­ce­go, znacz­nie bo­gat­sze­go ję­zy­ka.

John, po­cząt­ko­wo oszo­ło­mio­ny po­wro­tem do świa­ta ludzi i nowym bytem, szyb­ko do­strzegł, że te zmia­ny są  tylko fa­sa­dą, kry­ją­cą dawne, bar­dzo do­brze znane mu żądze. Czło­wie­cze cha­rak­te­ry pra­wie wcale się nie zmie­ni­ły. Chci­wość po­zo­sta­ła chci­wo­ścią, pra­gnie­nie wła­dzy nie ule­gło zmia­nie, a nawet się wzmo­gło, chęć uży­wa­nia życia za wszel­ką cenę kwi­tła, tyle, że umie­jęt­nie ma­sko­wa­na. Fargo pra­wie w oka­mgnie­niu pojął, że pod­sta­wę ludz­kie­go zna­cze­nia i miru tak jak daw­niej sta­no­wi bo­gac­two.

Za­nie­dba­ne i za­ro­słe chwa­sta­mi dy­nio­we pole stało się pod­sta­wą nowej for­tu­ny. Nikt nawet nie przy­pusz­czał, że w po­cząt­kach po­wtór­ne­go ist­nie­nia John był wła­ści­wie nę­dza­rzem, po­sia­dał za­le­d­wie kilka zło­tych pa­mią­tek z prze­szło­ści, wy­do­by­tych z garn­ca, ukry­te­go w fun­da­men­cie roz­sy­pu­ją­cej się zam­ko­wej wieży. Po­zo­sta­łe skryt­ki ziały pust­ką. Co­dzien­nie Fargo za­py­chał żo­łą­dek bar­dzo wod­ni­stą owsian­ką, bo na nic in­ne­go nie mógł sobie po­zwo­lić. Na­tych­miast jed­nak pojął, że to, co za­ofe­ru­je, pręd­ko znaj­dzie na­byw­ców, spra­gnio­nych za­spo­ko­je­nia swo­ich chuci. Skry­tych żądz i pra­gnień, tłam­szo­nych z po­wo­du nie­moż­no­ści ich speł­nie­nia. I że cena pro­po­no­wa­nych wy­two­rów szyb­ko uro­śnie.

I nie po­my­lił się. Nie­ba­wem stał się sza­no­wa­nym dzie­dzi­cem, przyj­mo­wa­nym z aten­cją, obiek­tem wes­tchnień wielu dziew­czą­tek i doj­rza­łych ko­biet, z któ­rych wzglę­dów z roz­ko­szą ko­rzy­stał, hoj­nie od­pła­ca­jąc się swo­imi wy­two­ra­mi i mi­ło­sną sztu­ką, którą też po­sia­dał.

I nikt nie pytał o jego prze­szłość…

Nowe życie Fargo z każ­dym dniem sta­wa­ło się pięk­niej­sze, a obec­na rze­czy­wi­stość coraz bar­dziej  mu się po­do­ba­ła. I coraz bar­dziej ją lubił.

 

***

 

Jedna tylko spra­wa do­pro­wa­dza­ła Johna do wście­kło­ści – ten nowo modny zwy­czaj czcze­nia zmar­łych, sze­rzą­cy się ni­czym plaga. Czar­no­księż­nik nie miał po­ję­cia, skąd się wziął. Chcąc po­zy­skać dynie na dzi­wacz­ne ozdo­by cmen­ta­rzy i do­mostw, na uświet­nie­nie coraz licz­niej­szych po­cho­dów prze­bie­rań­ców, nisz­czo­no jego uko­cha­ną i tak zy­skow­ną upra­wę. Znacz­nie ogra­ni­cza­no do­cho­dy… Ob­ra­ca­no wni­wecz kil­ku­mie­sięcz­ny trud kilku pa­rob­ków, suto opła­ca­nych.

Co roku wy­chu­cha­ne i wy­piesz­czo­ne, roz­le­głe pole przy­po­mi­na­ło po­bo­jo­wi­sko. Dy­nio­wy sok lał się stru­ga­mi. Na­le­ża­ło po­ło­żyć temu kres.

W umy­śle Johna na­ro­dził się bar­dzo pro­sty kon­cept. Fargo wie­dział, że po jego wy­ko­na­niu żadna banda wy­rost­ków już nigdy nie zbli­ży się do jego po­sia­dło­ści. Gdy zo­ba­czą głowę straż­ni­ka, uciek­ną, sra­jąc ze stra­chu i już nie wrócą.

Mu­siał tylko przy­wo­łać kogoś, kto bez wa­ha­nia wy­ko­na pro­ste za­da­nie i nie zdzi­wi się wi­do­kiem try­ska­ją­cej ludz­kiej krwi. I tego, co potem sta­nie się z tru­pem ofia­ry.

Wybór spra­wił czar­no­księż­ni­ko­wi wiel­ki kło­pot. Prze­bie­gał w pa­mię­ci listę od­po­wied­nich kan­dy­da­tów, ale oka­za­ło się, że jest ich nie­wie­lu. Po­nad­to nie było wia­do­mo, czy ich roz­ło­żo­ne na cząst­ki je­ste­stwa dawno już nie wzbo­ga­ci­ły astral­ne­go pyłu.

Na pewno jed­nak ist­niał da­le­ki zna­jo­mek z cza­sów pierw­sze­go życia, cza­ro­dziej ni­skiej rangi imie­niem Wil­liam. Fargo wów­czas sły­szał, że lu­bo­wał się w pod­ci­na­niu żył i roz­pła­ty­wa­niu gar­deł. Nie­kie­dy zle­cał mu do wy­ko­na­nia pro­ste za­da­nia, które ten wy­ko­ny­wał bar­dzo aku­rat­nie.

Fargo uśmiech­nął się. Do tej nie wy­ma­ga­ją­cej my­śle­nia ro­bo­ty na pewno byłby od­po­wied­ni, a on, jak zwy­kle, po­zo­stał­by w cie­niu.

Pew­nie lord-may­or nie­od­le­głe­go mia­stecz­ka, sie­dzi­by miej­sco­we­go hrab­stwa, otrzy­ma do­nie­sie­nie o znik­nię­ciu ja­kie­goś wy­rost­ka. I na­ka­że po­szu­ki­wa­nia. Jed­nak cza­so­we za­klę­cie nie­wi­dzial­no­ści spo­wo­du­je, że wszel­kie dzia­ła­nia speł­zną na ni­czym i nikt nie wy­kry­je okrut­ne­go za­bój­stwa.

A on, do­świad­czo­ny i nadal bie­gły w swej sztu­ce cza­row­nik, prze­pro­wa­dzi ten wspa­nia­ły, do­dat­ko­wy za­mysł, który od nie­daw­na roz­wa­żał.

 

***

 

John na­le­wał ma­de­rę do pu­cha­rów. Wil­liam, roz­cie­ra­jąc ręce, roz­glą­dał się po urzą­dzo­nym z prze­py­chem sa­lo­nie. Ko­ścio­tru­pio blada twarz przy­by­sza po­wo­li na­bie­ra­ła ru­mień­ców.

Od­by­li już wstęp­ną roz­mo­wę. Gość bez wa­ha­nia wy­ra­ził zgodę na przed­sta­wio­ne pro­po­zy­cje go­spo­da­rza. Brzmia­ły ogól­ni­ko­wo, ale na pewno for­mal­nie miał objąć po­sa­dę do­zor­cy po­sia­dło­ści.

Fargo nagle strze­lił pal­ca­mi.

– O czymś za­po­mnia­łem… – stwier­dził. – Wiele zmie­ni­ło się od chwi­li, gdy tra­fi­łeś tam, skąd teraz wró­ci­łeś – kon­ty­nu­ował. – Mu­sisz mieć ja­kieś na­zwi­sko: teraz każdy je nosi, nie­któ­re zaś wspa­nia­le brzmią.

Nad czymś się za­sta­na­wiał. 

– Za­miesz­kasz w domku, po­ło­żo­nym obok pola dy­nio­we­go, sta­niesz się więc moim są­sia­dem… – cią­gnął po chwi­li. – Po­wiedz­my, Wil­liam Ne­igh­bo­ur.

– Przy­ja­ciel­sko brzmi – skwi­to­wał nowy stróż. – Może teraz uści­ślij­my szcze­gó­ły: mam więc strzec po­sia­dło­ści, prze­pła­szać in­tru­zów, w razie po­trze­by po­rząd­nie obić, a jed­ne­go z nich, sa­mot­ne­go mło­dzia­ka, w wska­za­nym dniu ogłu­szyć i zwią­zać… Co z nim uczy­nisz? O tym nawet słów­kiem nie wspo­mnia­łeś.

– Nic szcze­gól­ne­go: obe­tnę głowę, wyjmę mózg, a ciało wy­pa­tro­szę – stwier­dził z jo­wial­nym uśmie­chem czar­no­księż­nik. – Zo­sta­nie z niego tylko ko­ścio­trup. Czasz­kę zaś prze­mie­nię w wi­dzia­dło, blu­zga­ją­ce ogniem, wrzesz­czą­ce, ści­ga­ją­ce ucie­ki­nie­rów. Dodam za­klę­cie obez­wład­nie­nia. Ten, któ­re­go ono do­tknie, otrzy­ma od cie­bie po­tęż­ne lanie… A ode mnie coś znacz­nie gor­sze­go. Dla­te­go cię przy­wo­ła­łem do sie­bie: nikt z ludzi nie wy­ra­ził­by zgody na udział w tym przed­się­wzię­ciu. A ty, Wil­lia­mie, po­wiesz „tak”, bo do­brze wiesz, że w prze­ciw­nym razie nadal w nie­skoń­czo­ność bę­dziesz gnił w astral­nej pu­st­ce. Praw­da? W przy­pad­ku od­mo­wy zaraz cię tam ode­ślę.

Ne­igh­bo­ur nie wy­rzekł ani słowa. Po­ki­wał tylko kilka razy głową. Ten gest wy­glą­dał na znak zgody.

– Naj­waż­niej­szy jest mózg – kon­ty­nu­ował Fargo po kilku se­kun­dach mil­cze­nia. – Po­słu­ży do wy­two­rze­nia elik­si­ru prze­isto­cze­nia każ­de­go czło­wie­ka, nawet w po­de­szłym wieku, w kogoś znacz­nie młod­sze­go… Dawno o tym my­śla­łem, a za­ro­bię kro­cie na tym cu­dow­nym wy­two­rze.

W jego gło­sie za­brzmiał en­tu­zjazm.

– Dynie to po­spo­li­ta upra­wa, a na­sy­ca­nie pe­stek roz­ma­itej maści elik­si­ra­mi sta­no­wi za­da­nie dla czar­no­księż­ni­ka naj­wy­żej czwar­te­go kręgu wta­jem­ni­cze­nia. – John wzru­szył ra­mio­na­mi. – Praw­dą jest, że brała mnie szew­ska pasja, gdy wi­dzia­łem, jak te hordy wy­rost­ków nisz­czą część plonu. Ale wy­twa­rza­nia mik­stu­ry prze­isto­cze­nia mogą się pod­jąć tylko naj­lep­si z nas, a mnie też się przy­da – pod­kre­ślił z na­ci­skiem. – Ostat­nio stra­wi­łem wiele dni i nocy, żeby opra­co­wać re­cep­tu­rę. I do­ko­na­łem dzie­ła…

Ze sma­kiem upił łyk wina, po czym strzep­nął pyłek kurzu z rę­ka­wa świet­nie skro­jo­ne­go sur­du­ta. Z wi­docz­nym na twa­rzy za­do­wo­le­niem zer­k­nął na złote klam­ry swo­ich sa­fia­no­wych trze­wi­ków. Pre­zen­to­wa­ły się nie­zwy­kle oka­za­le.

– Wnę­trze głowy ofia­ry wy­ko­rzy­stam do wy­two­rze­nia cze­goś w ro­dza­ju kon­fi­tu­ry, na­sy­co­nej do­dat­ko­wo cza­ra­mi, za­klę­cia­mi i ma­gicz­ny­mi elik­si­ra­mi – kon­ty­nu­ował teraz z na­my­słem, jakby przy­po­mi­nał sobie ko­lej­ność czyn­no­ści. – Po­wsta­nie gęsty syrop, taka jakby mar­mo­la­da. Jedna ły­żecz­ka wy­star­czy, żeby przez wiele lat znacz­nie spo­wol­nić sta­rze­nie. A bę­dzie ona kosz­to­wa­ła kilka tu­zi­nów zło­tych su­we­re­nów, może i wię­cej…

Rysy twa­rzy czar­no­księż­ni­ka uło­ży­ły się w wy­ra­zie za­sta­no­wie­nia.

– Wtedy mogę tra­fić na dwór kró­lew­ski… – Ra­do­śnie za­tarł ręce. – Wy­obra­żasz to sobie? Ja­kież per­spek­ty­wy! Ty zo­sta­niesz tutaj – dodał po chwi­li – bo będę pew­nie po­trze­bo­wał na­stęp­nych cza­szek róż­nych mło­dzia­ków do two­rze­nia moich wy­ro­bów. Czeka cię łatwa praca i za­pew­nio­ny, spo­koj­ny byt. Przy­rze­kam też, że otrzy­masz parę ły­że­czek nek­ta­ru prze­isto­cze­nia, może nawet tuzin. Wszak dawni to­wa­rzy­sze winni się wspie­rać…

Nowy ko­mi­li­ton Fargo nie od­niósł się do jego ma­rzeń.

– Wspa­nia­ła idea, ale naj­pierw po­myśl, czym­że uczy­nisz z ofia­ry war­tow­ni­ka dy­nio­we­go pola? – scep­tycz­nie za­py­tał Wil­liam. – Nie widzę tutaj nawet cie­nia ta­sa­ka, sie­kie­ry albo to­po­ra…

John wy­cią­gnął rękę, coś szep­cząc. Zma­te­ria­li­zo­wał się ma­gicz­ny miecz o dłu­giej i sze­ro­kiej klin­dze, lśnią­cy ni­czym wy­po­le­ro­wa­ny krysz­tał.

– Ten oręż za­ła­twi spra­wę. – Fargo za­chi­cho­tał. – Po ro­bo­cie sam wróci do mnie… Wiesz, taki śro­dek ostroż­no­ści… Ach! Znajdź ja­kieś szma­ty. Nie chcę zbru­kać krwią świe­żo na­by­tych per­skich ko­bier­ców.

Nagle głos Johna stward­niał.

– Bie­rzesz tę pracę czy nie? – za­py­tał z wy­raź­ną zło­ścią. – Pa­mię­tam, że wy­sła­łeś w za­świa­ty sporo ofiar!

– Pew­nie, że wezmę. – Ne­igh­bo­ur kaszl­nął. – Wszyst­ko jest lep­sze od tkwie­nia w lo­do­wa­to zim­nej astral­nej cze­lu­ści… Nawet bycie trę­do­wa­tym chyba jest mil­sze…

Też upił łyk wina.

– John, coś mu­sisz wie­dzieć, bo po wielu wie­kach przy­wró­ci­łeś mnie do praw­dzi­we­go życia. Nie je­stem taki zły, mści­łem się tylko za śmierć żony i synka – za­uwa­żył nie­spo­dzie­wa­nie. – Ostał się naj­waż­niej­szy za­bój­ca. Był dla mnie za silny… To on wy­pra­wił mnie tam, skąd mnie przy­wo­ła­łeś.

Nie­spo­dzie­wa­nie Wil­liam za­gryzł usta, jakby przy­wo­ła­ne wspo­mnie­nia nadal spra­wia­ły mu ból.

– Je­że­li nadal ist­nie­je, teraz wresz­cie do­ko­nasz po­msty. – Fargo po­ki­wał głową. – Do­pniesz swo­je­go celu, a ja wy­ko­rzy­stam czasz­kę two­je­go nie­przy­ja­cie­la, two­rząc jesz­cze jed­ne­go straż­ni­ka. Albo ofia­ru­ję ją komuś jako za­mor­ską oso­bli­wość. Fa­wo­ry bar­dzo się liczą przy sta­ra­niach o tytuł ba­ro­ne­ta, potem pew­nie hra­bie­go… – stwier­dził z uśmie­chem.

Widać było, że coś jesz­cze roz­wa­ża.

– Mózg tego sługi czar­nej magii może po­słu­ży mi do stwo­rze­nia elik­si­ru mą­dro­ści. Za­sta­no­wię się nad tym…

 

***

 

Ne­igh­bo­ur roz­pro­sto­wał ręce i wy­cią­gnął się na po­sła­niu. Stwier­dził, że jest bar­dzo wy­god­ne, a ko­mi­nek w rogu stró­żów­ki ema­nu­je roz­kosz­nym cie­płem ża­rzą­cych się w nim polan.

Wresz­cie wró­ci­ło czu­cie we wszyst­kich człon­kach chu­de­go jak patyk ciała. Nawet w pal­cach rąk i stóp. Na­le­ża­ło po pro­stu po­rząd­nie się wy­spać, po raz pierw­szy od wie­ków.

Fargo ostrzegł no­we­go to­wa­rzy­sza, żeby wzmac­niał swoje ludz­kie je­ste­stwo wy­łącz­nie owo­ca­mi, po­par­ty­mi ły­kiem spe­cjal­ne­go kor­dia­łu, który przy­go­to­wał. Z na­ci­skiem stwier­dził, że żo­łą­dek przez kilka dni po­wi­nien od nowa na­uczyć się swo­jej pracy.

Wil­liam poj­mo­wał, że ma rację, bo opie­rał te spo­strze­że­nia na wła­snych do­zna­niach. Wie­dział też, że szyb­ko nie za­śnie. Mu­siał roz­wa­żyć sporo spraw.

John w swo­jej pysze po­peł­nił błąd, przyj­mu­jąc, że spro­wa­dził z astral­nej ot­chła­ni łotra i za­bój­cę, obo­jęt­nie, a nawet z sa­tys­fak­cją, pa­trzą­ce­go na ko­na­nie za­rżnię­tej ni­czym wieprz ofia­ry. 

Albo może, po pro­stu, nie wie­dział, kim on, Wil­liam, był kie­dyś i znał go tylko z tej dru­giej, złej stro­ny. Być może, wszyst­kich człon­ków nie­gdyś tak po­tęż­ne­go klanu czar­no­księż­ni­ków, cza­ro­dzie­jów i magów trak­to­wał swoją miarą… Na pewno był prze­ko­na­ny, i słusz­nie, że obec­ne jego władz­two nad przy­by­szem nie zna gra­nic. Nie mylił się, w każ­dej chwi­li mógł go ode­słać w nie­daw­no opusz­czo­ną cze­luść ciem­no­ści. Bez­cie­le­sne­go i bez­cza­so­we­go trwa­nia w niej bez przy­szło­ści, w zże­ra­ją­cej umysł bez­na­dziei…

Fargo skrzęt­nie za­mknął też inne moż­li­wo­ści – miecz ma­te­ria­li­zo­wał się wtedy, gdy czar­no­księż­nik tego chciał i Wil­liam nie wąt­pił, że ma­rze­nie o tym, iż zwró­ci się prze­ciw swemu panu, jest ułudą. Dawny czło­nek kon­fra­ter­ni cza­ro­dzie­jów świet­nie ro­zu­miał, że wszyst­kie przed­mio­ty w dwo­rze Johna, mo­gą­ce słu­żyć do jego zgła­dze­nia, zo­sta­ły osło­nię­te za­klę­ciem nie­po­słu­szeń­stwa, gdyby ktoś chciał do­ko­nać za­bój­stwa ich wład­cy. Naj­waż­niej­sze było jed­nak to, że on, dawny cza­ro­dziej, nie był prze­cież tępym mor­der­cą. Czę­sto czy­nił dobre uczyn­ki i spo­ty­kał się z wdzięcz­no­ścią. W ten spo­sób zna­lazł sobie żonę.

Wil­liam prze­szedł kilka kro­ków. Chciał po­zbyć się po­czu­cia wście­kło­ści, nagle ogar­nia­ją­ce­go umysł.

Wkrót­ce do­cze­ka­li się synka, a on, prze­peł­nio­ny szczę­ściem, już pro­jek­to­wał dla ro­dzi­ny wspa­nia­łe życie. Nagle wszyst­ko się za­wa­li­ło. Przez tych, któ­rzy wy­ko­rzy­sty­wa­li ciem­ne moce, czar­no­księż­ni­ków, po­dob­nych do Johna Fargo. Po­peł­ni­li po­dwój­ny mord po pro­stu dla za­ba­wy.

Za­czął ich ści­gać i mścić się. Wtedy też po­znał Johna, który mu wy­dat­nie po­ma­gał, bo chciał po­zbyć się kilku nie­wy­god­nych ry­wa­li. I pew­nie wła­śnie wtedy Fargo oce­nił go tak, a nie ina­czej…

A teraz po­tęż­ny czar­no­księż­nik po­trze­bo­wał go do wy­ko­na­nia pro­ste­go za­da­nia, ale za­po­bie­gli­wie na­ło­żył na jego barki nie­wi­docz­ną uprzęż. I mocno dzier­żył wodze. I nie było ni­ko­go, od kogo on, dawny dobry cza­ro­dziej, mógł­by ocze­ki­wać po­mo­cy.

Wil­liam Ne­igh­bo­ur po­my­ślał, że chyba le­piej było po­zo­stać w ma­gicz­nej ot­chła­ni. 

Był jed­nak tutaj i z roz­pa­czą skon­sta­to­wał, że czeka go los po­spo­li­te­go mor­der­cy i sie­pa­cza. Nie wąt­pił, że Fargo nie po­prze­sta­nie tylko na jed­nym za­bój­stwie ja­kie­goś chło­pacz­ka.

Jego rę­ko­ma do­ko­na ich wię­cej, znacz­nie wię­cej, opę­ta­ny myślą stwo­rze­nia wspa­nia­łe­go elik­si­ru prze­isto­cze­nia i od­mło­dze­nia, uzy­ska­nia za­szczy­tów, ty­tu­łów, wielu sztuk złota i setek fun­tów sre­bra.  

 

***

 

Prze­pło­sze­nie bandy wy­rost­ków i uję­cie jed­ne­go z nich oka­za­ło się wy­jąt­ko­wo pro­ste.

Wil­liam wcze­śniej so­len­nie przy­po­mniał sobie nie­zbęd­ne czary i w jed­nej chwi­li przy­brał po­stać upio­ra. Z oczu sy­pa­ły się ogni­ste bry­zgi, palce zmie­ni­ły się w szpo­ny, zęby w kły, a ręce spo­tęż­nia­ły i wy­dłu­ży­ły tak, że przy­po­mi­na­ły skrzy­dła wia­tra­ka. Młyn­ko­wał nimi, po­wo­du­jąc wir po­wie­trza, peł­ne­go pyłu.

Wszy­scy zbie­ra­cze dyń pierz­chli w pa­ni­ce. Jeden z nich po­tknął się na ja­kimś wy­kro­cie. Zanim się wy­pro­sto­wał, oplo­tła go pętla rze­mien­ne­go ar­ka­nu. Wy­star­czy­ło mocno go ścią­gnąć, aby po­wa­lić jeńca na pole. Skó­rza­ny sznur był wy­star­cza­ją­co długi i łatwo było opleść nim ręce i nogi.  

Spę­ta­ny mło­dzie­nia­szek łkał roz­pacz­li­wie.

– Panie straż­ni­ku, uwol­nij mnie – wy­ją­kał w końcu. – Je­stem Jack Wil­kins. Chcia­łem tylko wziąć trzy dynie. Dwie za­mie­rza­łem sprze­dać, bom sie­ro­ta, gro­si­wa jako pa­stu­szek mało do­sta­ję.

Nie­spo­dzie­wa­nie uśmiech­nął się.

– Dam panu coś cen­ne­go w za­mian za uwol­nie­nie – cią­gnął z za­pa­łem. – Bar­dzo się panu przy­da!

Wil­liam przyj­rzał się chło­pa­ko­wi. Ze zdu­mie­niem od­krył, że jest nie­zwy­kle po­dob­ny do zmar­łe­go synka. Do­brze pa­mię­tał rysy jego twa­rzy i czę­sto je przy­wo­ły­wał.

Nosił też takie samo imię.

Nagle w umy­śle no­we­go stró­ża mi­gnę­ła myśl, że jest ko­lej­nym wcie­le­niem uko­cha­ne­go dziec­ka. Nie mógł wy­klu­czyć ta­kiej moż­li­wo­ści, ale jej spraw­dze­nie wy­ma­ga­ło sporo czasu. A może już wie­czo­rem wy­peł­ni za­da­nie kata… To było wiel­ce praw­do­po­dob­ne, bo Wil­liam pa­mię­tał, że Fargo czę­sto bywał nie­cier­pli­wy. 

– Cóż to jest? – rzu­cił Ne­igh­bo­ur. – Dzie­cię­ce za­baw­ki mnie nie in­te­re­su­ją.

– Stary kord, bar­dzo dobry – od­po­wie­dział wy­ro­stek. – Mocna klin­ga, a ostry jak brzy­twa. W moim ro­dzie prze­cho­wy­wa­no go od nie­pa­mięt­nych cza­sów.

Chrząk­nął.

– Za­mie­rza­łem nim ob­ciąć te dynie. Rzu­ci­łem go w krza­ki. O, tam.

Głową wska­zał kie­ru­nek, bo tylko tą czę­ścią ciała mógł ru­szać.

– Kord… – po­wtó­rzył z na­my­słem Wil­liam. – Mocny i ostry ni­czym ka­tow­ski miecz… Mia­łem kie­dyś taki. Rzucę okiem na to że­la­stwo.

Nie­spo­dzie­wa­nia po­czuł unie­sie­nie. Może nie­ocze­ki­wa­nie nad­cho­dzi­ło cał­ko­wi­te wy­zwo­le­nie? Tej broni nie obej­mo­wa­ło za­klę­cie Johna. Wy­star­cza­ło zgła­dzić okrut­ne­go Fargo, a on nie spo­dzie­wał się z jego stro­ny ataku.

Ne­igh­bo­ur przez kilka chwil za­sta­na­wiał się nad tą myślą. Nic nie za­wdzię­czał Joh­no­wi, oprócz uwol­nie­nia z ot­chła­ni, ale ten, przy­wo­łu­jąc go, miał na oku wy­łącz­nie wła­sne pro­fi­ty. Tacy byli czar­no­księż­ni­cy – wo­le­li, żeby na­praw­dę brud­ną ro­bo­tę wy­ko­ny­wa­li inni, bo za­wsze ist­nia­ło ry­zy­ko, że mor­der­ca w końcu spo­tka się z mi­strzem ma­ło­do­brym. Nie lu­bi­li też za bar­dzo rzu­cać się w oczy. Wy­star­cza­ło im roz­ko­szo­wa­nie się wła­sną mocą i wy­wo­ły­wa­nie za­mie­rzo­nych zmian, osią­ga­nie ko­rzy­ści, spra­wo­wa­nie wła­dzy, gdy po­zo­sta­wa­li w cie­niu…

Wil­liam do­szedł do wnio­sku, że raz, je­dy­ny raz po­stą­pi tak jak dawni ko­mi­li­to­ni Johna. Za cenę mordu szu­braw­ca osią­gnie wspa­nia­ły zysk: wol­ność.

Szyb­ko od­na­lazł od­rzu­co­ny przez Jacka kord. Wy­da­wał się dziw­nie zna­jo­my, a rę­ko­jeść ide­al­nie pa­so­wa­ła do dłoni. Sam nie wie­dząc, dla­cze­go, wy­ko­nał w po­wie­trzu kilka cięć i szty­chów, może chcąc spraw­dzić uło­że­nie broni w ręku.

Było ide­al­ne.

Ze ści­śnię­tym ser­cem do­strzegł na głow­ni za­tar­ty już znak, jego gmerk z cza­sów, gdy nabył ten miecz.

Już nie miał wąt­pli­wo­ści – to była kie­dyś uży­wa­na przez niego broń. Prze­trwa­ła setki lat i może cze­ka­ła, aż wróci. A uśmie­cha­ją­cy się Jack rze­czy­wi­ście mógł oka­zać się ko­lej­nym wcie­le­niem jego synka…

Żeby to roz­strzy­gnąć, mu­siał go ura­to­wać.

Ne­igh­bo­ur uśmiech­nął się skąpo. Z roz­ba­wie­niem po­my­ślał, że wcze­snym ran­kiem roz­ło­żył w sa­lo­nie grube szma­ty, tak jak po­le­cił czar­no­księż­nik.

Pięk­nych per­skich dy­wa­nów nie zbru­ka krew Johna, gdy od­rą­bie mu czar­no­księ­ską czasz­kę i wyśle do astral­ne­go pie­kła.

 

***

 

Ne­igh­bo­ur z za­do­wo­le­niem upił łyk do­sko­na­łe­go wina. Stwier­dził, że Fargo na­praw­dę dbał o swoją piw­nicz­kę.

Wil­liam tru­dził się przy pre­pa­ro­wa­niu czasz­ki Johna. Kord spi­sał się do­sko­na­le, wy­star­czy­ło jedno cię­cie, żeby od­dzie­lić głowę od tu­ło­wia. Ciało czar­no­księż­ni­ka użyź­ni­ło dy­nio­we pole.

Jack Wil­kins pra­co­wał jako nowy do­zor­ca i był bar­dzo za­do­wo­lo­ny.

Nowy wład­ca po­sia­dło­ści przy­glą­dał mu się uważ­nie. Coraz bar­dziej utwier­dzał się w prze­ko­na­niu, że jest pra­wie lu­strza­nym od­bi­ciem za­mor­do­wa­ne­go wraz z żoną dziec­ka. Wie­dział, że ma czas, na­praw­dę sporo czasu, żeby osta­tecz­nie wy­ro­bić sobie osąd, bo­wiem w spi­żar­ni spo­czy­wa­ło kilka skrzyń z pest­ka­mi dyni, za­nu­rzo­nych w li­kwo­rze dłu­go­wiecz­no­ści. 

Nie śpie­szył się, a tym­cza­sem de­li­kat­nie wspo­mi­nał o daw­nym świe­cie cza­rów, magii i czar­no­księ­stwa. Jack słu­chał z uwagą i już za­czął za­da­wać do­cie­kli­we py­ta­nia. Pew­nie pa­mię­tał widok Wil­lia­ma sprzed ty­go­dnia, gdy ten po­ja­wił się jako blu­zga­ją­cy ogniem upiór.

Wie­czo­rem Wil­liam za­mie­rzał za­brać się za dal­sze stu­dio­wa­nie ksiąg Fargo. Gdy opa­nu­je całą ta­jem­ną wie­dzę, spu­ści­znę po Joh­nie, osią­gnie upra­gnio­ny cel – za­bi­je ostat­nie­go z mor­der­ców żony i synka. Jego głowa sta­nie się ko­lej­nym straż­ni­kiem dy­nio­we­go pola.

Wtedy za­bie­rze się za na­ucza­nie Jacka. Chciał uczy­nić go swoim na­stęp­cą, do­brym cza­ro­dzie­jem w złym świe­cie, tar­ga­nym nie­na­wi­ścią, chci­wo­ścią i naj­dziw­niej­szy­mi po­ku­sa­mi. 

Wil­liam miał na­dzie­ję, że do­pnie i tego trud­ne­go celu. 

 

27 paź­dzier­ni­ka 2020 r. Roger Re­deye

 

Nie­ist­nie­ją­ce już źró­dło ilu­stra­cji →

http://www.digart.pl/praca/1536501/CZARNOKSIEZNIK_.html

Koniec

Komentarze

Cześć Roger,

 

Opowiadanie nie w moich klimatach, ale czytało je się przyjemnie. Szkoda, że nie przedstawiłeś sceny śmierci Fargo. Powstaje przez to pewna luka. Ciekawy styl, trochę bajkowy, trochę archaizowany, ale bez przesady. Zauważyłem tylko jedną usterkę:

 

Wnętrze głowy ofiary wykorzystam do wytworzenia czegoś w rodzaju konfitury, nasyconej dodatkowo czarami, zaklęciami i magicznymi eliksirami – kontynuował teraz z namysłem, jakby przypominał sobie kolejność czynności. – Powstanie wtedy gęsty syrop, coś w rodzaju marmolady.

No i słowo “profity” trochę mi nie pasowało do powiadania.

 

Pozdrawiam.

Helmucie – dzięki za komentarz. Usunąłem powtórzenie we wskazanym zdaniu. Jakoś mi umknęło… Ale wyraz “profity” pozostał, bo, jak sam wskazałeś, język narracji jest świadomie archaizowany i to określenie doskonale konweniuje ze sposobem mówienia Fargo, a także epoką, w której toczy się akcja. Ciekawe, że w pierwszym okresie istnienia Fargo prawdopodobnie posługiwano się na tych terenach językiem saskim. Albo walijskim. Angielski narodził się znacznie później. Ale o tym jest w tekście pośrednia, ale wyraźna wzmianka.  

W pierwszej wersji objętość tekstu nie przekraczała pięciu tysięcy znaków. Uznałem, że scena egzekucji Fargo nic nie wnosi do opowieści i chyba niepotrzebnie ją wydłużyłaby. I chyba byłoby zbyt krwawe.

Pozdrówka.

 

Witaj Rogerze :)

 

Ciekawa historia, podoba mi się. Stare dobre czarnoksięskie moce w służbie wiecznej młodości i bogactwa, przy okazji przyprawione efektem ubocznym jakim jest mamienie i zastraszanie prostaczków :) Klasyka zawsze w cenie.

 

Kilka uwag do poszczególnych części tekstu poniżej, weź z tego, co sobie życzysz:

 

Sugeruję zastanowić się, czy niektóre zdania nie mogłyby się kończyć jedną kropką, dostrzegam w tekście przejawy niebezpiecznej choroby znanej pod nazwą wielokropizmu ;)

 

hojnie odpłacając się swoimi wytworami i miłosną sztuką, którą też posiadał.

Może: “której tajniki również posiadł”. Czy samą sztukę się posiada?

 

przepłaszać intruzów,

Za co on chce przepraszać tych intruzów? ;) Może “przeganiać”?

 

Nie mylił się, w każdej chwili mógł go odesłać w niedawno opuszczoną czeluść ciemności. Bezcielesnego i bezczasowego trwania w niej bez przyszłości, w zżerającej umysł beznadziei…

Coś mi tu zgrzyta. Propozycja “W to bezcielesne i bezczasowe trwanie w wiecznej beznadziei, która powoli zżera umysł”.

 

William przeszedł kilka kroków. Chciał pozbyć się poczucia wściekłości, nagle ogarniającego umysł.

Wkrótce doczekali się synka, a on, przepełniony szczęściem, już projektował dla rodziny wspaniałe życie.

Dodałbym zdanie pomiędzy te dwa zdania, np.”Wnet opadły go myśli czarne jak kruki, z których nie mógł się łatwo otrząsnąć”.

 

delikatnie wspominał o dawnym świecie czarów

“Wspominał dawny świat magów” lub “rozprawiał o dawnym świecie”. Delikatnie mi tutaj nie pasuje, może “leniwie”?

 

Pozdrawiam i do biblio zgłaszam!

 

Che mi sento di morir

@Rogerze, nie kwestionuję poprawności słowa „przepłaszać”, po prostu w tym kontekście miałem takie a nie inne skojarzenie. Decyzja oczywiście należy do Ciebie.

 

Pozdrawiam.

Che mi sento di morir

Mam wrażenie, że ten tekst lepiej czułby się, gdyby pozostał miniaturą. Wydarzeń bardzo mało, ale owinąłeś je w tony waty.

Fakt, Twój styl pasuje do takiej tematyki, ale IMO momentami przesadzasz. Wiadomo, skąd się bierze ciepło kominka, zwłaszcza w epoce surdutów i muszkietów. Nie trzeba pisać, że to polana, a nie zwinięty w spiralkę drucik farelki. Albo miąższ pestek dyni. Toż łupinek czarownik by nie jadł. I tak dalej.

Babska logika rządzi!

Finklo – a ja mam wrażenie, że ględzisz gorzej niż zwykle… Po prostu Fargo nabrał już ludzkich przyzwyczajeń tego okresu. I czemuż to nie można napisać, że zjadał miąższ? A na kominku równie dobrze mógł buzować ogień z palącego się węgla. Wydobywano.

To jest opowiadanie fantasy, ale świadomie opowiedziane bardzo realistycznie, z niezbędnymi szczegółami. Tony waty… Ależ bzdura.

A trzeba było przeczytać sobie jakieś opowiadanie akcji albo obejrzeć film akcji, i tyle.

Hej :)

 

To chyba Twój pierwszy tekst, jaki czytam i niestety nie mogę powiedzieć, żeby mnie jakoś specjalnie porwał. Ale czytało się nieźle. Językowo nie mogę niczego Twojemu tekstowi zarzucić, rzeczywiście używasz wielu słów, które wskazują na Twoją elokwencję i pasują do tego typu opowiadania. Ale kilka baboli znalazłem, choć nie wpłynęły na odbiór w żaden sposób, to bardziej takie szarpnięcia, które poczułem podczas lektury – nie zatrzymały mnie, ale spowolniły.

Pomysł prosty, a takie mają swój niezaprzeczalny urok. Postać Fargo całkiem OK, o ile ta jego miłość własna i egzaltacja są celowe. A pewnie są :) Troszkę mało Williama przedstawiłeś. Niby sporo o nim napisałeś, ale jakoś nie czuję tej postaci.

Poniżej wspomniane wcześniej usterki:

 

Niebawem stał się szanowanym dziedzicem, przyjmowanym z atencją, obiektem westchnień wielu dziewczątek i dojrzałych kobiet, z których względów z rozkoszą korzystał, hojnie odpłacając się swoimi wytworami i miłosną sztuką, którą też posiadał.

Jesteś pewien, że posiadał miłosną sztukę? Czy może “posiadał wiedzę na temat miłosnej sztuki”? W mojej skromnej opinii, posiadanie miłosnej sztuki brzmi źle.

 

ten nowo modny zwyczaj czczenia zmarłych, szerzący się niczym plaga.

To chyba powinno być razem. SJP

 

Fargo słyszał wtedy, że lubował się w podcinaniu żył i rozpłatywaniu gardeł. Niekiedy zlecał mu do wykonania proste zadania, które ten wykonywał bardzo akuratnie.

Tutaj nie gra mi to wtedy. Chodzi o to, że w tamtych czasach, w przeszłości, ale to pojedyncze słowo nie do końca oddaje ten zamysł.

 

Kościotrupio blada twarz przybysza powoli nabierała rumieńców.

A to jest wielce ciekawe. Bo nie spotkałem się wcześniej z czymś kościotrupio bladym. Jednak po sprawdzeniu okazało się, że to jest poprawne :)

 

Posłuży do wytworzenia eliksiru przeistoczenia każdego człowieka w kogoś znacznie młodszego…

Po co to pogrubione? Po usunięciu nie straciłbyś sensu. Chyba, że chcesz powiedzieć, że większośc eliksirów nie jest w stanie przemienić każdego człowieka. Ale jeśli tak, to czemu niby nie mogą?

 

– Wnętrze głowy ofiary wykorzystam do wytworzenia czegoś w rodzaju konfitury, nasyconej dodatkowo czarami, zaklęciami i magicznymi eliksirami – kontynuował teraz z namysłem, jakby przypominał sobie kolejność czynności. – Powstanie wtedy gęsty syrop, taka jakby marmolada. Jeden łyżeczka wystarczy, żeby przez wiele lat znacznie spowolnić starzenie. A będzie ona kosztowała kilka tuzinów złotych suwerenów, może i więcej…

Usunąłbym te pogrubione słowa, bo niczego nie wnoszą. Moim zdaniem bardziej przeszkadzają. No i literówka pogrubiona i podkreślona.

 

Stwierdził, że jest bardzo wygodne, a kominek w rogu niewielkiej komnaty stróżówki emanuje rozkosznym ciepłem żarzących się tam polan.

Komnata chyba niepotrzebna. Stróżówka wystarczyłaby. A słowo “tam” usunąłbym lub zamienił na “w nim”.

 

Przed tych, którzy wykorzystywali ciemne moce, czarnoksiężników, podobnych do Johna Fargo.

Literówka.

 

Z oczy sypały się ogniste bryzgi, palce zmieniły się w szpony, zęby w kły, a ręce spotężniały i wydłużyły tak, że przypominały skrzydła wiatraka.

Literówka.

 

Wystarczało zgładzić okrutnego Fargo, a on nie spodziewał się z jego strony ataku.

A tutaj nie jest do końca jasne, do kogo odnoszą się słowa “on” i “jego”. Niby wynika to z treści, ale jakoś źle brzmi. Oczywiście to subiektywne odczucie.

 

Nie śpieszył się, a tymczasem delikatnie wspominał o dawnym świecie czarów, magii i czarnoksięstwa.

To słowo też mi nie gra.

 

No i tyle :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dzięki za komentarz, potem spokojnie rozpatrzę uwagi językowe. Ale…

Ale jeden z filologów twierdzi teraz tak:

“Piszemy nowo wybudowany, ponieważ połączenie przysłówka z przymiotnikiem lub imiesłowem przymiotnikowym pisze się osobno.

Michał Sobczak”

Jeżeli nowo wybudowany, to i nowo modny. Bez wątpienia interesująca sprawa.

Pozdrówka.

PS. Oczywiście, że mógł, w znaczeniu przenośnym, ale chyba i nie tylko, posiadać miłośną sztukę. Pięknie wyjaśnia to Doroszewski → http://doroszewski.pwn.pl/haslo/posiada%C4%87/

Przyznam, że jestem zawiedziony.

Styl leki, opowieść przyjemna, ale… za mało w niej. Choć może to kwestia celu. Bo być może celem było stworzenie czegoś lekkiego, będącego rodzajem powiadania przy w czasie halloweenowej imprezy? Dynie by na to wskazywały (niezależnie od tego, że są zakotwiczeniem do halloweenowego konkursu, o którym mowa w przedmowie).

Nastawiałem się jednak na trochę więcej.

 

"jest złym i okrutnym  czarnoksiężnikiem, przybyszem"

"on, jak zwykle,  pozostałby w cieniu"

"nieoczekiwanie nadchodziło  całkowite wyzwolenie"

Podwójne spacje.

 

 

Outta Sewer – doporowadziłem edycję do końca. Nie wszystkie uwagi wykorzystałem, ale “wtedy” zamieniłem na “wówczas”, do “każdego” dodałem po przecinku zwrot “nawet w podeszłym wieku”, i teraz sprawa jest jasna, czemu użyłem określenia “każdego”. W jednym z kolejnych zdań usunąłem szczegółowy określnik, “komnata” wyleciała, a polana w stróżówce żarzą się tam, gdzie trzeba. Nad tą komnatą chwilę zastanawiałem się, bo w sumie stróżówka w posiadłości Fargo po prostu jest domkiem. I komnata na to wskazuje.

Literówki poprawione. Niekiedy Word pisze tak, jak chce. Przy okazji poprawiłem trzy spacje.

William jest potraktowany oszczędnie, to prawda, ale w limicie znaków w pierwowzorze nie dało rady zrobić inaczej. A tu chyba, tak sądzę, jest zobrazowany dość krwiście, a opowiadanie przy rozszerzeniu opisu tego bohatera mogłoby być przeładowane.

Wilku-zi­mo­wy – a dlaczegóż to opowiadanie fantasy ma być ciężkie w odbiorze i krwawe? Specjalnie napisałem opowieść lekką i łatwą w odbiorze, ze świadomą archaizacją języka, chociaż tematyka jest poważna. W tym konkursie było i w kolejnych jest tak, że mamy temat przewodni, który musi wystąpić, i są do do wyboru poszczególne elementy, chyba były wtedy co najmniej trzy. Też muszą wystąpić i mieć istotne znaczenie dla narracji. No i tak było, a teraz po prostu poszerzyłem opowieść, bo limit znaków był bardzo skąpy i czułem niedosyt.

Spacje poprawione.

Zimnawo się robi…

Pozdrówka.

Ależ ja nie twierdzę, że “więcej” musi być krwawo ;-) Bardziej mi chodzi o to, że nie zdołałem wniknąć w świat.

 

Sorry, myślałem, że idzie o coś innego.

Ano, każdy czytelnik ocenia dany tekst inaczej, niektórym się on podoba, innym nie, a jeszcze inni w ogóle nie czytają fantasy. Albo s-f. Poszerzenie i uszczegółowienia universum tej opowieści byłoby oczywiście możliwe, ale to byłoby już inne opowiadanie. No i zajęłoby to trochę czasu. Wtedy chyba musiałbym gdzieś ten wytwór wysłać. Ale motyw tego tekstu jest klasyczny i nie sądzę, żeby jakaś redakcja go przyjęła. 

Podoba mi się taki, jakim teraz jest, ale każdemu autorowi jego tekst się podoba, to znana prawda.

Miło było.

Pozdrówka.

Cześć!

Z wielką chęcią zabrałem się za tekścik, bo klasycznej fantastyki ostatnio jakoś nie za wiele (chyba muszę wreszcie ruszyć wstecz). Opowiadanko krótkie, napisane zgrabnie ale niestety trochę urwane jak dla mnie.

Najpierw sporo czasu budujesz klimat, poznajemy dzieje i marzenia Fargo, jego alchemiczny fach oraz niecny plan pilnowania dyniowego pola… Widać dynie są zasobem o znaczeniu strategicznym, ale to przecież na Halloweenowy konkurs, więc ok ???? A potem przyzwaniec „przypadkiem” wszystko mu psuje. Ciąg fortunnych zdarzeń pozwala mu odnaleźć zamordowanego syna i rodowy miecz. I tyle, przejmuje majątek, zatrudnia stróża. Brakuje akcji, zmagań z szabrownikami, pojedynku magów, czegokolwiek. Nawet śmierci głównego bohatera – jakby się mogło z początku wydawać – nie pokazujesz. Niedosyt pozostaje.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krar85 – faktycznie, dla Fargo pole dyniowe ma bardzo duże znaczenie… Miało i ma, bo pestki dyń stały się podstawą jego fortuny, którą stale powiększa. Mogło tak być? Mogło, tym bardziej, że konkurs był halloweenowy. Ale przywołany dawny towarzysz nie psuje Johnowi wszystkiego przypadkiem… Fargo jest pyszny i emanuje z jego postaci przeświadczenie o wielkiej wyższości nad innymi, a to wyraźnie sygnalizuję.

Czemu mają być zmagania, walka, krwawa jatka? Przyjąłem, że są niepotrzebne. A że pojawia się stary kord Williama, zwanego Sąsiadem…. Pewnie przez wieki czekał na dawnego właściciela. I tyle. To przecie świat magii i czarów.

Dzięki za komentarz. Zimnawo się robi, ale u nas…

A coś bardziej krwawego i klasycznego, chociaż, znowuż, nie ma scen walk, tutaj → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22167

Pozdrówka.

Nowa Fantastyka