- Opowiadanie: Outta Sewer - Solus

Solus

Ser­decz­nie po­dzię­ko­wa­nia za be­to­wa­nie dla: Ba­se­ment­Key, Ko­ime­oda, ko­lo­dzie­j3012. Big up!

 

 I wake up fine and dandy but then by the time I find it handy

To rip my heart apart and start

Plan­ning my crash lan­ding

I go up, up, up, up, up to the ce­iling

Then I feel my soul start le­aving

Like an old man's hair re­ce­ding

 

Twen­ty One Pi­lots “Ode to sleep”

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Solus

Marek stał po­chy­lo­ny, wspar­ty łok­cia­mi o ku­chen­ny blat, w ręce trzy­mał dłu­go­pis, któ­re­go koń­ców­kę ner­wo­wo ob­gry­zał, za­ję­ty li­cze­niem roz­ło­żo­nych przed nim sztuć­ców. Le­ża­ły równo po­ukła­da­ne, jak przy­go­to­wy­wa­ne do in­spek­cji ro­do­we sre­bra, choć były zwy­kłą skle­po­wą ma­sów­ką. Ciek­ną­cy kran, który obie­cał Mo­ni­ce na­pra­wić do końca ty­go­dnia kapał mia­ro­wo, wtó­ru­jąc męż­czyź­nie w od­li­cza­niu.

– Osiem wi­del­ców. Sześć tę­pych noży. Dwa­na­ście łyżek sto­ło­wych i dzie­sięć ma­łych ły­że­czek. – Marek za­pi­sał stan uten­sy­liów obia­do­wych na skraw­ku kart­ki wy­rwa­nej ze sta­re­go ze­szy­tu. – W sumie trzy­dzie­ści sześć sztuć­ców.

Otwo­rzył za­ci­na­ją­cą się szu­fla­dę, miesz­czą­cą pla­sti­ko­wy or­ga­ni­zer z prze­gród­ka­mi i umie­ścił w nim po­li­czo­ne przed­mio­ty. Spoj­rzał na zegar wi­szą­cy nad drzwia­mi wej­ścio­wy­mi w przed­po­ko­ju nie­wiel­kie­go miesz­kan­ka, po­dob­ne­go do setek in­nych wy­kro­jo­nych z żel­be­to­wej kost­ki pe­ere­low­skie­go bloku. Sie­dem­na­sta pięć. Mo­ni­ka po­win­na wró­cić z pracy za nieco ponad go­dzi­nę. Zło­żył i scho­wał kart­kę do port­fe­la po czym wziął się za go­to­wa­nie.

 

***

 

Do obia­do­ko­la­cji usie­dli przed te­le­wi­zo­rem i bez­re­flek­syj­nie oglą­da­li pro­duk­ty ubocz­ne show­biz­ne­su, lan­su­ją­ce się w ko­lej­nym głu­pa­wym pro­gra­mie o ni­czym. W trak­cie prze­rwy re­kla­mo­wej Mo­ni­ka pod­nio­sła się cięż­ko z ka­na­py i się­gnę­ła po zo­sta­wio­ny na opar­ciu pusty ta­lerz.

– Dzię­ki, ko­cha­nie. – Ziew­nę­ła. – Po­zmy­wam, ty po­ściel łóżko. Cholernie mnie dzisiaj wymęczyło.

Marek ze­rwał się z miej­sca i pra­wie wy­szar­pał brud­ne na­czy­nie z rąk dziew­czy­ny.

– Jak je­steś taka zmę­czo­na, to idź, weź prysz­nic, ja po­zmy­wam. – Po­ca­ło­wał Mo­ni­kę w po­li­czek, pró­bu­jąc od­wró­cić uwagę od swo­je­go na­głe­go oży­wie­nia. – Ko­cham cię.

– Ja cie­bie też. – Uśmiech­nę­ła się z czu­ło­ścią. – Idę.

– Idź.

Za­bra­ła ręcz­nik z szafy i znik­nę­ła w ła­zien­ce, a Marek w mig ogar­nął klau­stro­fo­bicz­ną, ślepą kuch­nię. Za­chro­bo­tał ry­gie­lek. Chło­pa­ka za­wsze iry­to­wa­ło za­my­ka­nie się uko­cha­nej – tak jakby ktoś obcy mógł wejść za nią i przy­ła­pać ją nagą. Tłu­ma­czył jej nie raz, że takie ry­glo­wa­nie się jest nie­bez­piecz­ne, bo w razie ja­kie­goś wy­pad­ku miał­by spory pro­blem z do­sta­niem się do środ­ka. Za­wsze śmia­ła się z jego po­ga­da­nek i na­zy­wa­ła go ko­cha­nym pa­ra­no­ikiem. Teraz jed­nak ów chro­bot go ucieszył, ponieważ oznaczał, że Marek może dla pew­no­ści zli­czyć sztuć­ce jesz­cze raz, do­kła­da­jąc do nich bra­ku­ją­cy, któ­re­go uży­wa­ła dziew­czy­na. Nie chciał się jej tłu­ma­czyć z tego co robi, bo jesz­cze uzna­ła­by go za wa­ria­ta więk­sze­go, niż za ja­kie­go miała go do­tych­czas, a potem naj­pew­niej wy­gło­si­ła­by kolejny wy­kład o tym jak to home of­fi­ce szko­dzi psy­chi­ce.

 

***

 

Bu­dzik za­dzwo­nił o 09:00.

Mo­ni­ka wła­śnie zbie­ra­ła się do pracy na ko­lej­ny cięż­ki dyżur, sze­lesz­cząc folią alu­mi­nio­wą, w którą za­wi­ja­ła ka­nap­ki. Marek wstał i przy­wi­tał się z uko­cha­ną, a po chwi­li już się z nią że­gnał. Zwy­czaj­ne „Pa, ko­cha­nie!”, w do­dat­ku wy­krzyk­nię­te przez za­mknię­te drzwi ła­zien­ki.

Gdy tylko dziew­czy­na prze­krę­ci­ła klucz w zamku, po­spiesz­nie wy­szedł spraw­dzić ilość sztuć­ców. Bra­ko­wa­ło jed­nej małej ły­żecz­ki, za to przy­był wi­de­lec. Wy­cią­gnął z port­fe­la wczo­raj­szą kar­tecz­kę, bo choć pa­mięć miał dobrą, nie do końca jej do­wie­rzał. Za­pi­ski tylko po­twier­dzi­ły za­ob­ser­wo­wa­ną róż­ni­cę. Była jed­nak nie­wiel­ka i mogła być przy­pad­ko­wa. Marek za­czął roz­wa­żać różne sce­na­riu­sze:

Może Mo­ni­ka po­trze­bo­wa­ła ły­żecz­ki, bo wzię­ła do pracy jo­gurt? Ale co z wi­del­cem? Miała jeden to­reb­ce, bo w to­reb­kach ko­bie­ty mogą mieć wszyst­ko, wy­cią­gnę­ła go i umyła? Wło­ży­ła do szu­fla­dy i wzię­ła ły­żecz­kę? Tak, to praw­do­po­dob­ne. Można by się upew­nić i za­py­tać, ale jak to zro­bić, żeby głu­pio nie za­brzmia­ło? Nie da się. No nic, za­łóż­my, że przy tak małej róż­ni­cy to może być przy­pa­dek. Dzie­więć wi­del­ców, dzie­więć ma­łych ły­że­czek, dwa­na­ście sto­ło­wych i sześć noży.

Za­no­to­wał róż­ni­cę. Na­stęp­nie przez jakiś czas szu­kał ła­do­war­ki, lecz nie po­tra­fił jej od­na­leźć, cho­ciaż przy­siągł­by, że wczo­raj była wpię­ta do li­stwy za­si­la­ją­cej przy kom­pu­te­rze. Pod­de­ner­wo­wa­ny usiadł przed uśpio­nym jesz­cze mo­ni­to­rem i roz­po­czął ko­lej­ny dzień zdal­nej pracy.

Śred­nio co go­dzi­nę prze­ry­wał stu­ka­nie w kla­wia­tu­rę, prze­cho­dził z po­ko­ju go­ścin­ne­go do kuch­ni, otwie­rał szu­fla­dę i spraw­dzał, czy ilo­ści sztuć­ców w prze­gród­kach nie ule­gły zmia­nie. Za każ­dym razem stwier­dzał, że to, co uwa­żał jesz­cze wczo­raj za na­tręc­two, strasz­nie szyb­ko eska­lo­wa­ło w głęb­szy pro­blem, jednak nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać i nawet te go­dzin­ne okre­sy pracy wy­peł­nio­ne były kom­pul­syw­nym zer­ka­niem na ze­ga­rek oraz wy­cze­ki­wa­niem.

 

***

 

Przed osiem­na­stą za­czął przy­go­to­wy­wać spa­ghet­ti. Do­tar­cie do domu ko­mu­ni­ka­cją miej­ską zaj­mo­wa­ło Monice za­zwy­czaj około pół go­dzi­ny, czyli akurat tyle, aby mógł zro­bić szyb­ki obiad i na spo­koj­nie raz jesz­cze prze­li­czyć sztuć­ce. Głę­bo­ki ta­lerz wy­peł­nio­ny pa­ru­ją­cym ma­ka­ro­nem ob­fi­cie pod­la­nym sosem bo­loń­skim i przy­pró­szo­nym par­me­za­nem cze­kał na dziew­czy­nę na stole w po­ko­ju, pod­czas gdy Marek z pie­ty­zmem god­nym lep­szej spra­wy ukła­dał noże, łyżki oraz wi­del­ce w gru­pach, jak stra­teg przy­go­to­wu­ją­cy plan ataku wojsk na ma­kie­cie pola bitwy. Wszyst­ko się zga­dza­ło, stan fak­tycz­ny po­kry­wał się ze sko­ry­go­wa­ny­mi licz­ba­mi z coraz bar­dziej wy­mię­tego ar­ku­si­ka.

Li­czył po raz ostat­ni, gdy zamek drzwi wej­ścio­wych za­chro­bo­tał, a w wej­ściu sta­nę­ła uśmiech­nię­ta Mo­ni­ka. Powiesiła to­reb­kę na gar­de­ro­bie i mo­co­wa­ła się chwi­lę z za­cię­tym zam­kiem wy­so­kich ko­za­ków.

– Zro­bi­łeś ma­ka­ron na ko­la­cję? I jesz­cze się wzią­łeś za po­rząd­ki w kuch­ni? – za­py­ta­ła ze zdzi­wie­niem, a na jej okrą­głej twa­rzy od­ma­lo­wa­ła się iro­nicz­na apro­ba­ta pod­kre­ślo­na unie­sie­niem brwi w wy­ra­zie uzna­nia.

– Eee, no. – Zmie­szał się Marek. – Za­uwa­ży­łaś, że licz­ba sztuć­ców się nie zga­dza? Kie­dyś mie­li­śmy ze­staw dla dzie­wię­ciu osób, a teraz jest wię­cej łyżek i w ogóle, co się z nimi mogło stać?

– A co to za róż­ni­ca? Może któraś łyżka jest w lo­dów­ce, w garnku z nie­do­je­dzo­ny­mi reszt­ka­mi. Cza­sem do pracy biorę nóż albo wi­de­lec i potem za­po­mi­nam przy­nieść z po­wro­tem. Po od­su­nię­ciu sza­fek też za­pew­ne zna­la­zły­by się ja­kieś za­wie­ru­szo­ne sztuć­ce, czy inne zni­ka­ją­ce rze­czy.

– Bra­łaś może moją ła­do­war­kę? – Ner­wo­wo zmie­nił temat. – Nie mogę jej zna­leźć.

– Nie, mam swoją w to­reb­ce.

– Aha. To gdzie ona, do ja­snej cho­le­ry, się za­po­dzia­ła? – za­py­tał re­to­rycz­nie, coraz bar­dziej po­iry­to­wa­ny, choć sam nie wie­dział czym. Uspo­ko­ił się i sku­pił uwagę na uko­cha­nej. – Pew­nie je­steś głod­na i zmę­czo­na. Usiądź, zjedz ko­la­cję, a ja tro­chę tu ogar­nę.

Mo­ni­ka włą­czy­ła te­le­wi­zor i za­ję­ła się po­sił­kiem, któ­re­go za­pach już od sa­me­go wej­ścia po­bu­dzał jej śli­nian­ki. Marek w tym cza­sie scho­wał sztuć­ce, któ­rych licz­ba, jak na złość jego fik­sa­cji, nie chcia­ła ulec zmia­nie. Za­czął po­dej­rze­wać, że to co robi jest bez­ce­lo­we i czyni z niego wa­ria­ta. Nie­szko­dli­we­go, ale jed­nak wa­ria­ta.  

Wy­szedł z kuch­ni, usiadł obok dziew­czy­ny. Roz­ma­wia­li przez chwi­lę o tym, jak im minął dzień i co się dzia­ło w pracy. U Mo­ni­ki, jak zwy­kle, chaos oraz urwa­nie głowy, jak to w szpi­ta­lu na ostrym dy­żu­rze. U Marka nuda, mo­zol­ne, za­bi­ja­ją­ce kre­atyw­ność kli­ka­nie w kla­wia­tu­rę i spraw­dza­nie po­praw­no­ści da­nych w ta­bel­kach – codzienna ru­ty­na do­ro­sło­ści.

Mo­ni­ka po­pro­si­ła o do­kład­kę i się­gnę­ła po pilot od te­le­wi­zo­ra, bez prze­ko­na­nia prze­ska­ku­jąc po ka­na­łach w po­szu­ki­wa­niu cze­go­kol­wiek, co by­ło­by choć odro­bi­nę zaj­mu­ją­ce. Po chwi­li od stro­ny kuch­ni do­biegł ją krzyk Marka. Ze­rwa­ła się gwał­tow­nie i po­bie­gła spraw­dzić czy wszyst­ko z nim w po­rząd­ku.

– Ja pier­do­lę! – Męż­czy­zna wpa­try­wał się w po­roz­kła­da­ne na bla­cie sztuć­ce. Mo­ni­ka dojrzała w jego roz­sze­rzo­nych źre­ni­cach coś nie­po­ko­ją­ce­go, kiedy prze­su­wał roz­dy­go­ta­ną dłoń nad rzę­dem sto­ło­wych łyżek i li­czył je po­wo­li, nie­znacz­nie po­ru­sza­jąc usta­mi.

– Coś się stało? – spy­ta­ła za­fra­po­wa­na. – Marek, nic ci nie jest?

– Jest… Jest tylko osiem du­żych łyżek. – Jego głos drżał, nie po­tra­fi­ła okre­ślić czy z eks­cy­ta­cji czy stra­chu.

– No, i? Co z tego?

– A noży jest teraz dzie­sięć! – wy­krzyk­nął wście­kle do nie­ro­zu­mie­ją­cej jego roz­trzę­sie­nia dziew­czy­ny. –  Zanim przy­szłaś do domu li­czy­łem i było dwa­na­ście łyżek, a noży sześć. Do spa­ghet­ti dałem ci wi­de­lec, więc tylko jego po­win­no bra­ko­wać. Jak to jest moż­li­we, co? Jak to wy­ja­śnić? – Jego ręce ner­wo­wo ge­sty­ku­lo­wa­ły, a słowa opusz­cza­ły usta tak szyb­ko, że Mo­ni­ka ledwo ro­zu­mia­ła co do niej mówił.

– Marek… Uspo­kój się. Wy­glą­dasz jak­byś zo­ba­czył ducha. Mu­sia­ły wy­paść z po­jem­nicz­ka, kiedy je wy­jmowa­łeś. – Po­de­szła do szu­fla­dy i zaj­rza­ła do środ­ka. Pod­nio­sła pu­de­łecz­ko. – No nie ma. Pew­nie coś ci się po­my­li­ło, ale zo­bacz. – Się­gnę­ła w głąb, wyciągając ła­do­war­kę do te­le­fo­nu. – Cie­ka­we co to tu ro­bi­ło, hę? Ten home of­fi­ce ci szko­dzi, sta­jesz się przez to roz­tar­gnio­ny. Wy­sze­dłeś dziś cho­ciaż z miesz­ka­nia?

– Nie, nie wy­sze­dłem. – Ze zło­ścią wy­ce­dził przez zęby. – Ale nic nie mogło mi się po­my­lić. Spójrz! – Wy­jął zło­żo­ną na czwo­ro, sfa­ty­go­wa­ną kart­kę i pod­su­nął ją dziew­czy­nie. – Wi­dzisz? Za­pi­sa­łem ile było sztuć­ców, żeby się nie po­my­lić, a teraz to się nie zga­dza!

– Wyjdź do ludzi, bo ci do końca od­bi­je. Albo za­cznij znowu ma­lo­wać te swoje bo­ho­ma­zy, kie­dyś spra­wia­ło ci to ra­dość. – Dziew­czy­na zba­ga­te­li­zo­wa­ła jego słowa i wró­ci­ła do po­ko­ju. Po chwi­li prze­szła obok kuch­ni z ręcz­ni­kiem w dłoni, rzu­cając mu pełne dez­apro­ba­ty spoj­rze­nie. Fuk­nę­ła oschle: – Sprząt­nij baj­zel, który zro­bi­łeś, a potem się prze­wietrz. Idę pod prysz­nic.

– Mo­ni­ka! Ja nie kła­mię, prze­cież… mu­sisz mi uwie­rzyć! – Bła­gal­ny ton tylko po­gor­szył już i tak zwa­rzo­ny humor dziew­czy­ny.

– Nie chce mi się tego słu­chać. – We­szła do ła­zien­ki trzaskając wy­mow­nie drzwia­mi.

 

***

 

Ko­bie­ta sie­dzą­ca przed mo­ni­to­rem na­ci­snę­ła czer­wo­ny guzik na pul­pi­cie kon­tro­l­nym i po­łą­czy­ła się z Ada­mem R33D3M, dy­rek­to­rem Mu­zeum Śnią­cych. We wpię­tej do ucha słu­chaw­ce usły­sza­ła przy­jem­ny męski głos:

– Pro­szę mel­do­wać.

– Panie dy­rek­to­rze, za­ist­niał pro­blem z obiek­tem Marek Polok. Ku­mu­la­cja błę­dów spo­wo­do­wa­ła od­kry­cie nie­pra­wi­dło­wo­ści w ota­cza­ją­cej go rze­czy­wi­sto­ści.

– Kody błędów?

– C7 i C42. Sztuć­ce oraz ła­do­war­ka.

– Te spra­wia­ją ostat­nio naj­więk­sze pro­ble­my. Zaraz będę przy pani. – Spo­koj­ny, rze­czo­wy głos ucichł gdy po­łą­cze­nie zo­sta­ło za­koń­czo­ne.

Po chwi­li do jed­ne­go z kil­ku­dzie­się­ciu sta­no­wisk znaj­du­ją­cych się w pół­ko­li­stym po­miesz­cze­niu o ukła­dzie szkol­nej auli pod­szedł szpa­ko­wa­ty, około sześć­dzie­się­cio­let­ni męż­czy­zna w uni­for­mie naj­wyż­sze­go szcze­blem pra­cow­ni­ka Mu­zeum. Za nim, w od­le­gło­ści dwóch kro­ków, po­dą­żał jego za­stęp­ca: czter­dzie­sto­la­tek o wą­skich, za­cię­tych ustach i oczach nie­bie­skich jak pło­mień pal­ni­ka ga­zo­we­go.

Obaj przy­glą­da­li się przez mo­ment ob­ra­zo­wi wy­świe­tla­ne­mu na ekra­nie: młody męż­czy­zna sie­dział na łóżku i wpa­try­wał się w le­żą­cą przed nim na stole ła­do­war­kę do te­le­fo­nu. W rę­kach ści­skał pęcz­ki sztuć­ców. Za jego ple­ca­mi spała blon­dyn­ka, otu­lo­na koł­drą po samą szyję.

– Jest szan­sa, że się wy­bu­dzi. Mu­si­my po­sta­rać się zni­we­lo­wać te błędy, które zda­rza­ją się coraz czę­ściej – za­rzą­dził dy­rek­tor.

– Pro­gra­mi­ści za­czę­li pra­co­wać nad tym zaraz po ob­ję­ciu prze­ze mnie sta­no­wi­ska, pół roku temu – ode­zwał się za­stęp­ca. – To coś w ko­dzie, co jest naj­praw­do­po­dob­niej zwią­za­ne z in­ter­fe­ren­cją ich pra­gnień na kre­owa­ną rze­czy­wi­sto­ść. Mamy kilka pod­pro­gra­mów na­praw­czych, ale nie dzia­ła­ją glo­bal­nie.

– Tak, wiem. Trze­ba przy­słać spe­cja­li­stę, żeby za­im­ple­men­to­wał al­go­rytm do prze­strze­ni jego miesz­ka­nia. Chyba, że ma pan, Ada­mie H4R5H, ja­kieś inne roz­wią­za­nie?

– Odłą­czyć – rzu­cił krót­ko za­stęp­ca.

– Wy­bu­dzić obiekt? Wie pan, że to nie wcho­dzi w grę. Nie po to ich tam utrzy­mu­je­my żeby poddawać się przy okazji po­waż­niej­szych pro­ble­mów. To nasza praca: słu­żyć tym lu­dziom, a tym samym spo­łe­czeń­stwu od któ­re­go ze­chcie­li się ode­rwać.

– Odłą­czyć nie tylko ten obiekt, ale wszyst­kie sie­dem­na­ście ty­się­cy – spro­sto­wał niż­szy rangą męż­czy­zna. Pa­trzył twar­do w oczy dy­rek­to­ra, pewny swojego stanowiska.

– Ze­chce pan rozwinąć swój punkt widzenia?

– Ci lu­dzie nie chcie­li żyć w na­szym świe­cie, określając go jako zbyt lo­gicz­ny, prag­ma­tycz­ny, bez­dusz­ny. Dla­cze­go, za­miast pro­sto­wać nie­przy­sto­so­wa­nych spo­łecz­nie, po­zwa­la­my im na odej­ście w ilu­zję? Czy­ści­my im pa­mię­ci, wkła­da­my do komór, pod­łą­cza­my do rze­czy­wi­sto­ści „So­lu­sa” i da­je­my nowe życia. A potem mo­ni­to­ru­je­my, jak mio­ta­ją się w tam­tym świe­cie, do­szu­ku­jąc się dru­gie­go dna i pró­bu­je­my prze­ciw­dzia­łać ich nie­lo­gicz­nym po­szu­ki­wa­niom. Nie ro­zu­miem tego. Prze­cież ta ilu­zo­rycz­na prze­strzeń jest o wiele bliż­sza ich ide­ało­wi, niż ta, nasza, z któ­rej ucie­kli. Tam mogą się od­da­wać kul­to­wi nie­słu­żą­cej żad­ne­mu re­al­ne­mu po­żyt­ko­wi fik­cji, z któ­rej nasze spo­łe­czeń­stwo dawno już zre­zy­gno­wa­ło, jako nie­lo­gicz­nej w świe­tle eks­pan­sji ga­tun­ku. A mimo to rzad­ko to robią.  To czym się tutaj zaj­mu­je­my to w dużej mie­rze mar­no­tra­wie­nie środ­ków. – Po­ru­sza­ły się tylko usta zastępcy, jego po­sta­wa oraz wyraz twa­rzy nie zmie­ni­ły się ani o jotę.

– Pra­cu­ję na sta­no­wi­sku dy­rek­to­ra Mu­zeum Śnią­cych od dwu­na­stu lat. Pan od pół roku jako mój za­stęp­ca. Dzię­ki tym ludziom mamy pracę. Ale po­mi­ja­jąc ten aspekt, proszę mi powiedzieć: jak pan widzi funk­cjo­no­wa­nie śniących, ma­rzy­cie­li, w na­szych re­aliach? Nie od­na­leź­li­by się tutaj, tak jak wcze­śniej, kiedy re­zy­gno­wa­li z praw­dzi­we­go życia. Ich wy­obraź­nia, nie­da­ją­ca się utrzy­mać w ry­zach prag­ma­ty­zmu, by­ła­by prze­szko­dą rów­nie wiel­ką dla nich, jak i dla na­szej cy­wi­li­za­cji.

– Mie­li­by­śmy inną, bar­dziej pro­duk­tyw­ną pracę, w któ­rej dzia­ła­li­by­śmy dla dobra więk­szo­ści spo­łe­czeń­stwa. A ich brak przy­sto­so­wa­nia jest wy­łącz­nie ich pro­ble­mem. Nie­wy­klu­czo­ne, że wielu po­peł­ni­ło­by sa­mo­bój­stwa – od­po­wie­dział bez­na­mięt­nie za­stęp­ca.

– Eks­tre­mal­ny prag­ma­tyzm jest rów­nie zły, jak jego cał­ko­wi­ty brak. Mo­że­my być ra­cjo­nal­ni, ale nie wolno nam być bez­dusz­ny­mi. – Oczy dy­rek­to­ra wy­trzy­ma­ły prze­szy­wa­ją­cy błę­ki­tem wzrok za­stęp­cy. Adam R33D3M zwró­cił się w stro­nę kon­tro­ler­ki. – Za chwi­lę po­dej­dzie do pani tech­nik, pro­szę mu udo­stęp­nić sta­no­wi­sko i prze­ka­zać wszyst­kie nie­zbęd­ne in­for­ma­cje. Niech wpro­wa­dzi kom­plet­ny pa­kiet na­praw­czy.

– Tak jest, panie dy­rek­to­rze.

Star­szy męż­czy­zna wy­szedł z sali, a wraz z nim znik­nął rów­nież jego skraj­nie prag­ma­tycz­ny cień.

 

***

 

Marek pra­wie całą noc prze­sie­dział na łóżku ze śpią­cą Mo­ni­ką za ple­ca­mi, tępo wpa­trzo­ny w ła­do­war­kę, rę­ce za­ci­skając na zde­kom­ple­to­wa­nych sztuć­cach. Sen zmo­rzył go nad ranem, a upusz­czo­ne noże, łyżki i wi­del­ce roz­sy­pa­ły się z wy­tłu­mio­nym brzę­kiem po mięk­kim dy­wa­nie. Jak rzu­co­ne przez sza­ma­na kości, od­kry­wa­ją­ce nad­cho­dzą­cą przy­szłość.

Obu­dził się sam, w sko­tło­wa­nej, prze­po­co­nej po­ście­li. Mo­ni­ki już nie było, choć bu­dzik wska­zy­wał do­pie­ro ósmą trzy­dzie­ści. Na ku­chen­nym bla­cie zna­lazł li­ścik.

Wyjdź gdzieś, bo osza­le­jesz! Ko­cham Cię! Mo­ni­ka :)

Ucie­szył się i nawet uśmiech­nął, po­nie­waż treść wia­do­mo­ści ozna­cza­ła, że dziew­czy­na nie jest na niego aż tak zła, jak mu się wy­da­wa­ło. Pełen po­zy­tyw­nej ener­gii jaką do­star­czy­ło mu to krót­kie „Ko­cham Cię” po­sta­no­wił, że musi wziąć się w garść. Jed­nak uśmiech znik­nął z jego twa­rzy, kiedy za­uwa­żył obok li­ści­ku starą ła­do­war­kę, którą zgu­bił pół roku temu.

Mu­sia­ła być w to­reb­ce Mo­ni­ki. Pew­nie sprząt­nę­ła też sztuć­ce, które po­wy­pa­da­ły mi z rąk, kiedy za­sną­łem – tłu­ma­czył po­ja­wie­nie się zguby, do­da­jąc ko­lej­ne war­stwy ra­cjo­na­li­zmu, ma­ją­ce mu pomóc się po­zbie­rać i skoń­czyć to sza­leń­stwo.

Znów cały dy­go­tał, gdy pełen złych prze­czuć jedną ręką pod­niósł ła­do­war­kę, a drugą się­gnął w stro­nę szu­fla­dy. Otwar­ła się gład­ko. Po­czuł jak za­sy­cha mu w ustach, a w uszach po­ja­wia się nie­przy­jem­ny ucisk, po­dob­ny do tego, jaki to­wa­rzy­szy wy­rów­ny­wa­niu się ci­śnie­nia.

Gwał­tow­nie wy­cią­gnął po­jem­nik i z brzę­kiem wy­sy­pał za­war­tość prze­gró­dek na be­żo­we ka­fle pod­ło­gi. Uklęk­nął, po czym szyb­ki­mi, pre­cy­zyj­ny­mi ru­cha­mi ukła­dał i gru­po­wał sztuć­ce. Wszyst­kie­go było po dzie­więć. Tak jak w dniu, w któ­rym prze­pro­wa­dzi­li się z Mo­ni­ką do wła­sne­go miesz­kan­ka i ku­pi­li ten ze­staw. Oparł się sztyw­no o szaf­kę, wy­do­był za­pi­ski i wpa­try­wał się w nie z nie­do­wie­rza­niem. W my­ślach li­czył wciąż od nowa to, co wid­nia­ło na pod­nisz­czo­nej, setki razy skła­da­nej i roz­kła­da­nej kar­tecz­ce. Tym razem kran nie po­ma­gał ryt­micz­nym upusz­cza­niem kro­pel do alu­mi­nio­we­go wnę­trza zle­wo­zmy­wa­ka.

– Co tu jest, kurwa, grane? – Pra­wie wy­szlo­chał ro­ze­dr­ga­nym, peł­nym pre­ten­sji gło­sem.

Se­kun­dę póź­niej od­sko­czył jak opa­rzo­ny, kiedy usta­wio­na pod ku­chen­nym bla­tem pral­ka za­gra­ła me­lo­dyj­kę, oznaj­mia­ją­cą ko­niec pracy. Uspo­ko­ił od­dech i zru­gał się w my­ślach za bycie tchó­rzem i pa­ra­no­ikiem.

Mo­ni­ka mu­sia­ła ją za­łą­czyć przed wyj­ściem do pracy. Pew­nie chcia­ła­by, żebym roz­wie­sił pra­nie.  

Te ja­śniej­sze, przy­ziem­ne roz­wa­ża­nia raz jesz­cze po­zwo­li­ły zło­żyć na karb przy­pad­ku nie­pra­wi­dło­wość, którą udało mu się za­ob­ser­wo­wać – to, co jesz­cze przed chwi­lą na­pa­wa­ło go grozą i upew­nia­ło co do na­tu­ry świa­ta.

Otwo­rzył drzwicz­ki urzą­dze­nia, wy­cią­gnął ze środ­ka wil­got­ną kulę ma­te­ria­łu i zdzi­wio­ny za­uwa­żył, że prany był tylko jeden ro­dzaj gar­de­ro­by.

– Same skar­pet­ki? – za­py­tał sam sie­bie, a później zmar­twiał.

Po­biegł do po­ko­ju go­ścin­ne­go, rzu­cił mokry zbi­tek na stół. Prze­su­nął jeden z pa­ne­li drzwio­wych szafy i wy­do­był z dna kar­ton po bu­tach, w któ­rym trzy­mał zde­kom­ple­to­wa­ne skar­pet­ki, któ­rych pary gdzieś za­gi­nę­ły i we­dług Mar­ko­wej fi­lo­zo­fii mo­gły­by się kie­dyś od­na­leźć. Wy­trzą­snął z pu­deł­ka za­war­tość, po­roz­kła­dał na pod­ło­dze. Z wy­cią­gnię­te­go z pral­ki zlep­ku wy­bie­rał po jed­nej skar­pe­cie, do­pa­so­wu­jąc do tych już usze­re­go­wa­nych.

…Pięt­na­ście. Szes­na­ście. Sie­dem­na­ście zgu­bio­nych skar­pet od­na­la­zło się w pral­ce. Po­ja­wi­ła się za­gi­nio­na ła­do­war­ka, a sztuć­ce nagle się skom­ple­to­wa­ły. Szu­fla­da prze­sta­ła się za­ci­nać, a z kranu nie cie­kła już woda. Z pier­si Marka wy­rwał się ury­wa­ny ni to szloch, ni to śmiech. Po­ło­żył się na pu­cha­tym dy­wa­nie, za­mknął oczy i zwi­nął w kłę­bek.

– Mo­oni­ka­aa… – za­wo­dził cicho, mając na­dzie­ję, że to tylko sen; że to cho­ro­ba psy­chicz­na; coś, z czego można wyjść. A jed­no­cze­śnie miał już teraz pew­ność fał­szy­wo­ści życia, które wiódł od nie wia­do­mo jak dawna. – Ja nie chcę… pro­szę…

 

***

 

Przy­tłu­mio­ne świa­tło sa­mot­ne­go pa­ne­lu wy­do­by­wa­ło z pół­mro­ku ga­bi­ne­tu dy­rek­to­ra czar­ny pro­sto­kąt biur­ka. Nad sze­ro­kim bla­tem uno­sił się ho­lo­ekran, przed­sta­wia­ją­cy mło­de­go czło­wie­ka le­żą­ce­go na pod­ło­dze, z rę­ka­mi obej­mu­ją­cy­mi ko­la­na pod­cią­gnię­te do samej brody.

Sie­dzą­cy za me­blem na­czel­nik wstał i pod­szedł do me­ta­lo­wej, na­roż­nej szaf­ki. Wy­cią­gnął opróż­nio­ną do po­ło­wy bu­tel­kę whi­sky, się­gnął po szklan­kę, nalał do niej trun­ku i zwró­cił się do sie­dzą­ce­go po dru­giej stro­nie blatu za­stęp­cy:

– Chce się pan napić?

– Czy to jest al­ko­hol? Po­wi­nien pan wie­dzieć, dy­rek­to­rze, że tego typu używ­ki zo­sta­ły za­bro­nio­ne dawno temu, jako dzia­ła­ją­ce szko­dli­wie na or…

Adam H4R5H nie zdo­łał do­koń­czyć ostat­nie­go słowa, uci­szo­ny sło­wa­mi prze­ło­żo­ne­go:

– Ja pana za­py­ta­łem, czy chce się pan napić, a nie wy­słu­chi­wać wy­kła­du o szko­dli­wo­ści al­ko­ho­lu. Chce pan, czy nie?

– Nie.

– Właśnie ta­kiej od­po­wie­dzi się po panu spo­dzie­wa­łem. Na zdro­wie! – Star­szy męż­czy­zna przy­ło­żył rżnię­ty krysz­tał szklan­ki do ust i prze­chy­lił, wy­pi­ja­jąc za­war­tość jed­nym hau­stem. – Sam udzie­li­łem po­dob­nej, wiele lat temu. Wie pan, że to mój trze­ci przy­pa­dek wy­bu­dze­nia w ka­rie­rze? – Skrzy­wił się i wska­zał ręką na ho­lo­ekran.

– Nie. Chciał­bym się jed­nak do­wie­dzieć, czy ten przy­pa­dek ma coś wspól­ne­go z we­zwa­niem mnie przez pana już po go­dzi­nach dy­żu­ru?

– Po­nie­kąd. Bie­dak jest w szoku, prze­by­wa w szpi­ta­lu. Kiedy wyj­dzie, bę­dzie go cze­ka­ło jesz­cze kilka nie­spo­dzia­nek, ale wy­ma­za­nych wspo­mnień mu nie przy­wró­ci­my. Chcia­łem jed­nak po­roz­ma­wiać o czymś innym. Po­wiem krót­ko: jest pan moim za­stęp­cą od sześciu miesięcy i chyba nad­szedł czas, abym przeszedł wreszcie na emeryturę, a pan prze­jął to sta­no­wi­sko. Co pan na to?

– Dzię… kuję – wy­du­kał za­sko­czo­ny Adam H4R5H. – Będę za­szczy­co­ny. Ale… czy w świe­tle moich ostat­nich słów na temat wy­bu­dza­nia nie oba­wia się pan wła­śnie mnie po­wie­rzać tej funkcji? Poza tym Rada mu­sia­ła­by za­twier­dzić moją kan­dy­da­tu­rę.

– Nie, nie oba­wiam się. Dał się pan po­znać jako osoba rze­czo­wa, su­mien­na i przed­kła­da­ją­ca obo­wią­zek ponad wła­sne prze­ko­na­nia. Kie­dyś byłem taki sam, ale to miej­sce zmie­nia ludzi. Zro­zu­mienie przyjdzie pewnie za kilka lat, jeśli bę­dzie pan rze­tel­nie wy­peł­niał obo­wiąz­ki zwią­za­ne z funk­cją. A Radą pro­szę się nie mar­twić, tutaj rze­czy dzia­ła­ją tro­chę ina­czej i osobę, którą wska­żę wła­dze za­twier­dzą bez żad­nych dys­ku­sji. Przyj­mu­je pan ofer­tę?

– Tak. A… jeśli wolno mi za­py­tać: co bę­dzie pan robić na eme­ry­tu­rze?

Dy­rek­tor za­mknął barek, wró­cił na swoje miej­sce i za­głę­bił się w fo­te­lu. Spoj­rzał na za­stęp­cę wskroś pół­prze­zro­czy­ste­go holo, tną­ce­go na pół dzie­lą­cą ich prze­strzeń, zło­żył łok­cie na bla­cie i pod­parł głowę złą­czo­ny­mi dłoń­mi. Za­mknął oczy:

 

O Śnie ko­ją­cy tro­ski, za­mknij, jeśli wola,

Po­śród tych strof o tobie moje chęt­ne oczy

Lub za­cze­kaj na amen, gdy – zdo­byw­ca pola -

Mak du­rzą­cą jał­muż­ną zmy­sły mi za­mro­czy.*

 

Ścią­gnię­te brwi i otwar­te usta za­stęp­cy były naj­pew­niej wy­ra­zem zdu­mie­nia, co za­do­wo­lo­ny dy­rek­tor od­no­to­wał w my­ślach jako pierw­szy ślad emo­cji, za­uwa­żo­ny na twa­rzy tego czło­wie­ka.

– Oba­wiam się, że nie ro­zu­miem – wy­krztu­sił skon­ster­no­wa­ny za­stęp­ca.

– Moja eme­ry­tu­ra czeka na mnie tam – Adam R3D33M ski­nął na ho­lo­gram, a na jego ustach roz­lał się błogi uśmiech, kiedy z wy­czu­wal­ną w gło­sie tę­sk­no­tą wy­po­wie­dział ko­lej­ne słowa. – Do­łą­czę do in­nych śnią­cych i po­sta­ram się być szczę­śli­wym.

– Dla­cze­go?

– Mó­wi­łem już, że to miej­sce zmie­nia ludzi. Prze­ko­na się pan, kiedy po ob­ję­ciu sta­no­wi­ska dyrektora uzy­ska pan wgląd do wszyst­kich da­nych i ra­por­tów. Ale praw­dzi­we zro­zu­mie­nie przyj­dzie o wiele póź­niej.

– A ten wiersz? Pan go… stwo­rzył?

– Chciał­bym. Ale nie, nie jest mój.

– A… – Adam H4R5H za­wie­sił głos, jakby oba­wiał się czy py­ta­nie ci­sną­ce mu się na usta po­win­no być za­da­ne. – Kto go na­pi­sał?

– Kto? Ten, któ­re­go imię za­pi­sa­no na wo­dzie.

 

***

 

Au­to­bus znów się spóź­niał, czego ocze­ku­ją­ca grup­ka ro­bot­ni­ków nie omiesz­ka­ła sko­men­to­wać kil­ko­ma so­czy­sty­mi prze­kleń­stwa­mi skie­ro­wa­ny­mi pod ad­re­sem ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej oraz kie­row­cy, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem jego re­la­cji z matką. Sześć­dzie­się­cio­kil­ku­let­ni męż­czy­zna w kasz­kie­cie, sto­ją­cy z grupą, ale jakby bar­dziej na ubo­czu, po­pra­wił na ra­mie­niu uło­że­nie paska torby i wy­cią­gnął z kie­sze­ni sfa­ty­go­wa­nej ka­mi­zel­ki ar­cha­icz­ny ze­ga­rek z de­wiz­ką. Spraw­dził go­dzi­nę, scho­wał cza­so­mierz z po­wro­tem. Z innej kie­sze­ni wy­do­był zmię­tą pacz­kę pa­pie­ro­sów bez fil­tra. Wło­żył jeden w usta, od­pa­lił tanią pie­zo­elek­trycz­ną za­pal­nicz­ką, za­cią­gnął się mocno.

– E! Poeta, weź kop­snij fajkę – zwró­cił się do niego o wiele młod­szy chło­pak w spo­sób, w jaki mógł­by ode­zwać się do rów­no­lat­ka, lecz nie do kogoś star­sze­go.

– Zaraz au­to­bus przy­je­dzie i tylko zmar­nu­jesz szlu­ga – zbył mło­dzi­ka męż­czy­zna.

– Spóź­nia się jak zwy­kle. Poza tym wy­ja­ra­łem wszyst­kie w ro­bo­cie i jak kop­sniesz jed­ne­go to będę miał na póź­niej.

– Gdy­byś tyle nie palił w pracy to nie tylko by ci ja­kieś fajki zo­sta­ły, ale też wię­cej ro­bo­ty byś zro­bił, szef by na cie­bie tak krzy­wo nie pa­trzył i nie ję­czał­byś, że ci staw­ki nie wy­rów­nu­ją po pię­ciu la­tach. – Sześć­dzie­się­cio­la­tek de­li­kat­nie zru­gał upar­te­go mło­dzia­na, ale i tak po­czę­sto­wał go pa­pie­ro­sem. Spo­sób w jaki chło­pak się do niego od­no­sił, a nawet prze­śmiew­cza ksyw­ka, jaką nada­li mu współ­pra­cow­ni­cy z po­wo­du jego upodo­bań, nie prze­szka­dza­ły Po­ecie. Gdy prze­pra­cu­je się kilka lat w jed­nym miej­scu to róż­ni­ce wieku po­mię­dzy współ­pra­cow­ni­ka­mi prze­sta­ją mieć zna­cze­nie.

– Za­po­mnia­łem, że ty pa­lisz die­sle, ale spoko – po­ma­ru­dził chło­pak. – Dasz jesz­cze ognia?

 – Mówię ci, że zaraz bę­dzie. Po­patrz, wezmę drugi sztach i au­to­bus się po­ja­wi. To za­wsze dzia­ła. – Chcąc udo­wod­nić swoje słowa za­cią­gnął się po­now­nie i z ce­le­brą wy­pu­ścił ni­ko­ty­no­wy dym. – Patrz, Lukas, co wła­śnie nad­jeż­dża.

Do przy­stan­ku do­ta­czał się stary, pa­mię­ta­ją­cy jesz­cze lata osiem­dzie­sią­te dwu­dzie­ste­go wieku, prze­gu­bo­wy au­to­bus w ko­lo­rze nie­doj­rza­łej po­ma­rań­czy. Na­zwa­ny Lu­ka­sem mło­dzik kiw­nął głową z uzna­niem, wło­żył pa­pie­ros za ucho i wy­szcze­rzył się przy­jaź­nie.

– Może za­miast Poeta po­win­ni­śmy za­cząć cię na­zy­wać Wróż­bi­ta? – za­py­tał chło­pak.

– Chyba jed­nak wolę Poetę.

 

***

 

W dy­rek­tor­skim ga­bi­ne­cie na­czel­ni­ka Mu­zeum Śnią­cych Adam H4R5H sie­dział w głę­bo­kim fo­te­lu, wpa­trzo­ny w uno­szą­cy się nad biur­kiem ekran, uka­zu­ją­cy czło­wie­ka wcho­dzą­ce­go do au­to­bu­su wśród grupy męż­czyzn zmę­czo­nych ośmio­go­dzin­ną zmia­ną w za­kła­dzie bla­char­skim. Wie­dział, że star­szy czło­wiek wy­sią­dzie na ósmym przy­stan­ku, na obrze­żach mia­sta, z dala od zgieł­ku cen­trum i te­re­nów prze­my­sło­wych. Do­czła­pie do drzwi nie­wiel­kie­go domku, gdzie przy­wi­ta go żona. Zje obiad, usią­dzie przy sta­rej ma­szy­nie do pi­sa­nia i spró­bu­je wy­krze­sać z sie­bie kilka stron prze­le­wa­nej na pa­pier od kilku mie­się­cy po­wie­ści. Prze­sie­dzi tak do wie­czo­ra, zje ko­la­cję, potem spę­dzi tro­chę czasu z małżonką w za­dba­nym ogród­ku za domem. Będą roz­ma­wiać – może o tym jak im minął dzień, o ostat­nich wy­da­rze­niach na świe­cie, o pla­nach i pra­gnie­niach, może o li­te­ra­tu­rze. Wy­pi­ją po lamp­ce wina, po­czy­ta­ją w ciszy po­ezję i pójdą spać, aby re­ge­ne­ru­ją­cy sen po­zwo­lił męż­czyź­nie znów na osiem go­dzin za­mie­nić się w kogoś, kim nie jest, a je­dy­nie bywa.

W lewym gór­nym rogu holo wid­nia­ły dane ob­ser­wo­wa­ne­go obiek­tu: Lu­cjan Set­nik, 64 lata. Ale Adam H4R5H pa­mię­tał go jako Adama R3D33M, by­łe­go dy­rek­to­ra Mu­zeum, po któ­rym objął funk­cję. Dziś mi­ja­ła druga rocz­ni­ca dnia, w któ­rym sta­re­go na­czel­ni­ka po­zba­wio­no wspo­mnień i pod­pię­to do „So­lu­sa” – na jego wła­sne ży­cze­nie, mo­ty­wo­wa­ne chę­cią bycia szczę­śli­wym.

Dwa lata od dnia, w któ­rym Adam H4R5H uzy­skał do­stęp do wszyst­kich ar­chi­wów i naj­taj­niej­szych da­nych Mu­zeum Śnią­cych, z których wynikało, że więk­szość  pra­cow­ni­ków tej in­sty­tu­cji, wy­ko­nu­ją­cych za­da­nia mo­ni­to­ro­wa­nia obiek­tów po kil­ku­let­niej służ­bie prosi o prze­nie­sie­nie do „So­lu­sa”. Nie ro­zu­miał tego. Żył w ści­śle upo­rząd­ko­wa­nym spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym prag­ma­tyzm i praca dla roz­wo­ju ga­tun­ku po­sia­da­ły naj­wyż­szy prio­ry­tet. Nie wie­dział, co mu­sia­ło­by się stać, aby ponad te ide­ały przed­ło­żył świat cha­osu, fan­ta­zji oraz ułudy. Ale, choć trud­no mu to było przy­znać przed sobą, gdzieś na dnie po­ukła­da­ne­go umy­słu czuł obawę. Pa­mię­tał słowa po­przed­ni­ka o na­dej­ściu praw­dzi­we­go zro­zu­mie­nia – a co przyj­dzie wraz z nim nie chciał sobie nawet wy­obra­żać.

Naj­więk­szy jednak nie­po­kój wzbu­dzała u niego pewna statystyczna prawidłowość: wśród sie­dem­dzie­sięciu ośmiu pro­cent pra­cow­ni­ków nad­zo­ru Muzeum od­chodzących w ilu­zję życia, odsetek dyrektorów wynosił równe sto procent.

 

* frag­ment wier­sza “Do snu” au­tor­stwa Johna Ke­at­sa

Koniec

Komentarze

cześć, Outta Sewer. 

To pierwsze z Twoich opowiadań, które tutaj czytam i niestety nie jestem zadowolona z lektury. 

Zacząłeś nieźle. Pomysł ze sztućcami całkiem fajny i narobił mi smaki na ciekawy, nieco pojechany tekst. Ale im dalej w las, tym poziom czytelniczego zadowolenia spadał. Nie zabłysnąłeś pomysłowością. Kontrolowane życie – cóż, było. Postać Marka przyzwoita, ale Monika robi za tło, równie dobrze mogłoby jej nie być. 

Fabuła ci się rozjechała i jakoś w połowie byłam już tak wybita, że nie wiedziałam, co czytam. xD Na taki odbiór wpłynęło również wykonanie. Momentami przeszarżowałeś. 

Wymienię tylko kilka przykładów:

produkty uboczne showbiznesu – czym są produkty uboczne showbiznesu? 

 

Monika podniosła się ciężko, jakby jej trzydzieści pięć lat zamieniło się nagle w dwa razy tyle

a Marek w mig ogarnął klaustrofobiczną, ślepą kuchnię. lata mogą się zmieniać? Rozumiem, że chodzi o to, że podniosła się jak staruszka… Ślepa kuchnia? :/

 

Przed samą osiemnastą zaczął przygotowywać spaghetti dla dziewczyny. – po co to “samą”? W ogóle cały tekst cierpi na nadmiar zbędnych słów. 

 

Krój munduru mówił o tym, że jest zastępcą dyrektora, plakietka informowała że nazywa się Adam H4R5H, a postawa jaką przyjął dawała do zrozumienia, że jest człowiekiem konkretnym i zdyscyplinowanym. → kiepski ten opis

 

młody mężczyzna siedział na łóżku i wpatrywał się w leżącą przed nim na stole ładowarkę do telefonu. → ten opis też niewyraźny i mylący, moim zdaniem

 

Tym razem kran nie pomagał rytmicznym upuszczaniem kropli do aluminiowego wnętrza zlewozmywaka. → co z tym kranem? całe to zdanie niczego nie wnosi, w dodatku jest przeszarżowane

 

zapytał sam siebie i zmartwiał, uderzony paraliżującą myślą.o jej…

 

Przytłumione światło samotnego panelu wydobywało z półmroku gabinetu dyrektora ogromne, czarne biurko. → kolejne o jej…

 

Sięgnął po szklankę, nalał do niej trunku i zwrócił się do siedzącego naprzeciw biurka zastępcy:

Adam H4R45 przyłożył rżnięty kryształ szklanki → o jej… to znaczy, jaki? :/

 

– Tak. – Szybka i krótka odpowiedź. A po niej dorzucone z uprzejmości: – Co będzie pan robić na emeryturze? → no widzę, że krótka i szybka. Dopowiedzenie niepotrzebne. 

 

a na jego ustach rozlał się błogi uśmiech,

 

– Kto? Ten, którego imię zapisano na wodzie. → czyli kto? nie wyłapałam czegoś?

 

w jaki mógłby odezwać się do równolatka → nie lepiej po prostu “równieśnika”?

 

upartego młodziana

 

nikotynowy dym.

 

…. 

Cześć

 

Pomysł ze sztućcami całkiem fajny i narobił mi smaki na ciekawy, nieco pojechany tekst. Ale im dalej w las, tym poziom czytelniczego zadowolenia spadał. Nie zabłysnąłeś pomysłowością. Kontrolowane życie – cóż, było. Postać Marka przyzwoita, ale Monika robi za tło, równie dobrze mogłoby jej nie być. 

Czyli Twoje oczekiwania rozjechały się z tym, co dostałaś. Ok, jasne, są gusta i guściki. Jednak pewne kwestię muszę wyjaśnić, bo choć Twoja krytyka jest cenna i daje mi jakąś naukę, to w kilku miejscach Twoje wątpliwości są bezzasadne. Co do błyśnięcia, tudzież niezabłyśnięcia, pomysłowością – owszem, motyw kontroli życia ograny. Ale ugryziony od innej strony. W tym opowiadaniu w zasadzie nie ma kontroli jednostki, jedynie jej izolowanie w środowisku niezagrażającym reszcie społeczeństwa. Solus jest kliniką psychiatryczną dla jednostek, które nie są w stanie funkcjonować w prawdziwym świecie z pewnego konkretnego powodu – to wynika z tekstu i jest dosyć mocno zarysowane. To nie Matrix, gdzie ludzi hoduje się celem czerpania korzyści z ich istnienia – bo energia, bo cośtam. Solus jest środowiskiem, które jest najbardziej zbliżone do oczekiwań wsadzanych do niego ludzi, w którym mogą żyć tak jak chcą, a że im nie wychodzi i doszukują się drugiego dna, to kwestia ich natury. To też wynika z tekstu. Nie ma kontroli jako takiej, bardziej nadzór i przeciwdziałanie odkryciu prawdy dla ich własnego dobra. Owszem, społeczeństwo z którego są odłączani również korzysta, ale także ponosi straty z tytułu utrzymywania Solusa. Totalitaryzm z ludzką twarzą. To też jest w tekście.

A że postać Marka jest Ok, zaś Monika to tylko tło? A czym ma być? Jest symulacją, tak jak wszystko co otacza Marka.

 

Fabuła ci się rozjechała i jakoś w połowie byłam już tak wybita, że nie wiedziałam, co czytam. xD Na taki odbiór wpłynęło również wykonanie. Momentami przeszarżowałeś. 

Tutaj nie rozumiem. Znaczy, że te przeskoki między światem Solusa a prawdziwym Ci przeszkadzały?

Co do przeszarżowania – pewnie masz rację, to nie byłby pierwszy raz ;) Postaram się nie szarżować w przyszłości, albo przynajmniej to szarżowanie ograniczyć.

 

produkty uboczne showbiznesu – czym są produkty uboczne showbiznesu? 

Celebryci. Serio to takie nieoczywiste?

 

lata mogą się zmieniać? Rozumiem, że chodzi o to, że podniosła się jak staruszka… Ślepa kuchnia? :/

Skoro dni mogą zmieniać się w lata, minuty w godziny, to czemu nie tak?

Ślepa kuchnia

 

po co to “samą”? W ogóle cały tekst cierpi na nadmiar zbędnych słów. 

Spoko, postaram się ogarnąć.

 

kiepski ten opis

Tak, teraz to widzę. Dzięki za zwrócenie uwagi.

 

o z tym kranem? całe to zdanie niczego nie wnosi, w dodatku jest przeszarżowane

Wnosi. Może przeszarżowane, ale wnosi. Spójrz, cytaty z tekstu:

 

Cieknący kran, który obiecał Monice naprawić do końca tygodnia, kapał miarowo, wtórując mężczyźnie w odliczaniu.

Potem:

Za chwilę podejdzie do pani technik, proszę mu udostępnić swoje stanowisko i przekazać wszystkie, niezbędne informacje. Niech wprowadzi kompletny pakiet naprawczy.

I na końcu:

 

Tym razem kran nie pomagał rytmicznym upuszczaniem kropli do aluminiowego wnętrza zlewozmywaka.

Oraz:

 

Szuflada przestała się zacinać, a z kranu nie ciekła już woda.

Marek zauważył to, co Tobie umknęło. Nagle wszystko zaczęło działać i się poodnajdywało. Za sprawą nieprzemyślanego posunięcia wprowadzenia PEŁNEGO pakietu naprawczego do otoczenia Marka. To wskazówka dla czytelnika, dlaczego doszło do kumulacji dziwnych zjawisk, które w efekcie doprowadziły do wybudzenia Marka.

 

dam H4R45 przyłożył rżnięty kryształ szklanki → o jej… to znaczy, jaki? :/

Rżnięty. A jaki ma być jeszcze? Czego konkretnie oczekujesz?

 

– Kto? Ten, którego imię zapisano na wodzie. → czyli kto? nie wyłapałam czegoś?

O jej, w zasadzie wielu rzeczy. Ale tutaj akurat nie musiałaś, bo nie oczekuję od czytelnika znajomości biografii wszystkich poetów i pisarzy. Na końcu jest przypis – John Keats.

 

Rozumiem również, że Twoje ironiczno protekcjonalne “o jeje” odnoszą się do fragmentów, które są sztampowe, ograne i oklepane do bólu? Well, obiecuję, że postaram się lepiej. Dzięki za zwrócenie uwagi :)

No hard feelings ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

 

Known some call is air am

Ok, jasne, są gusta i guściki.

 

Owszem, są. 

 

Co do błyśnięcia, tudzież niezabłyśnięcia, pomysłowością – owszem, motyw kontroli życia ograny. Ale ugryziony od innej strony. → Jak dla mnie, podkreślam, jak dla mnie, nie musisz się przejmować moją opinią, zacząłeś naprawdę dobrze. Niby głupie sztućce, a ile narobiły zamieszania. ;) I to było fajne i miałam nadzieję, że pójdziesz dalej w coś nieoczywistego. 

 

A że postać Marka jest Ok, zaś Monika to tylko tło? A czym ma być? Jest symulacją, tak jak wszystko co otacza Marka. → no ok, niech będzie.

 

Znaczy, że te przeskoki między światem Solusa a prawdziwym Ci przeszkadzały?

Co do przeszarżowania – pewnie masz rację, to nie byłby pierwszy raz ;) Postaram się nie szarżować w przyszłości, albo przynajmniej to szarżowanie ograniczyć.

 

Wiesz, może nawet nie chodziło o same przeskoki, ale fakt, nie przepadam za takimi zabiegami. Głównie te szarże tak mnie wybijały z rytmu i czytając, trochę się męczyłam. Mogłam się przez to rozproszyć. I nie napisałam tego, żeby ci sprawić przykrość. Mi również zwracano uwagę na takie zabiegi i to, co wynoszę z komentarzy pod własnymi tekstami, przekazuję dalej. 

 

Celebryci. Serio to takie nieoczywiste? → To wynika z tekstu:

Do obiadokolacji usiedli razem przed telewizorem i bezrefleksyjnie oglądali produkty uboczne showbiznesu, lansujące się w kolejnym głupawym programie o niczym.

 

To dlaczego po prostu nie napiszesz “celebryci”? Moim zdaniem celebryci wcale nie są produktem ubocznym, to przede wszystkim na nich i ich wygłupach robi się kasę. Jak dla mnie to produkty główne. ;/

 

Skoro dni mogą zmieniać się w lata, minuty w godziny, to czemu nie tak? → bo Ty w tekście mówisz nie o latach, minutach, czy godzinach samych w sobie, tylko o zmęczonym ciele Moniki. I w takim zestawieniu średnio mi to brzmi. 

 

W trakcie przerwy reklamowej Monika podniosła się ciężko, jakby jej trzydzieści pięć lat zamieniło się nagle w dwa razy tyle i sięgnęła po zostawiony na oparciu kanapy brudny talerz.

 

W trakcie przerwy reklamowej Monika podniosła się ciężko, jakby jej trzydziestopięcioletnie ciało postarzało się dwa razy i sięgnęła pozostawiony na oparciu kanapy brudny talerz. → Mniej więcej tak bym to widziała. Ale może się po prostu czepiam. 

 

Ślepa kuchnia – no, ok. Źle skojarzyłam ;)

 

Marek zauważył to, co Tobie umknęło. → ok, zgadzam się. 

 

Rozumiem również, że Twoje ironiczno protekcjonalne “o jeje” odnoszą się do fragmentów, które są sztampowe, ograne i oklepane do bólu? 

 

Outta, nie znamy się, prawdopodobnie czytasz mój pierwszy komentarz. Ja często używam “o jej”, w różnych sytuacjach. Ponieważ ze sobą piszemy, a nie rozmawiamy, mogłeś odczytać “o jeje” jako ironiczne. Nie zamierzałam tak wypaść. Ale dobrze, że zwróciłeś na to uwagę, może powinnam przestać. ;)

Niestety, mimo że naświetliłeś mi trochę sprawę, uważam, że żeby tekst mógł trafić do biblioteki, wypada go jeszcze trochę dopieścić. Przyjrzyj się zbędnym słowom i przeszarżowanym zdaniom. Albo poczekaj na kolejnych czytelników. Może ja jestem po prostu czepialska i nie ma się czym przejmować. :)

 

 

Świetne opowiadanie. Sam pomysł cudny – podobny do Matrixa, ale jak dla mnie lepszy. Chodzi mi oto, co sam napisałeś wyżej, że chcieli, żeby nieprzystosowane jednostki żyły w kontrolowanym środowisku, czyli robili to poniekąd dla ich dobra (choć bardziej swojego). Jest w tym coś przerażającego i oddaje moje własne chore myśli, które niekiedy mam, że wszyscy żyją normalnie tylko mnie zamknęli w symulacji.

Bohater w pewnym momencie ma nadzieję, że to choroba psychiczna co, paradoksalnie, czyni zeń jeszcze bardziej chorego, skoro na pierwszy plan wysnuwa przypuszczenia co do życia w symulacji.

Napisane miodnie, choć wolałam fragmenty z życia Marka niż tę drugą stronę (nie tyle były ciekawsze co jakby lepiej napisane?) Wolałam Marka, ale nie uważam, żeby tamte były zbędne i taka zmiana perspektywy nigdy mi nie przeszkadzała. Sama lubię to robić i wkurza mnie, że tyle osób się na to uskarża.

Szczególnie początek jest niezły – ciekawy, a jednak nie wrzucający czytelnika wprost do głębokiej wody (jak ja tego nie lubię!).

 

Do spaghetti dałem ci widelec, więc tylko jego powinno brakować.

Oczywiście to jedynie moje widzimisię, ale w porównaniu do reszty dobrych dialogów to zdanie brzmi… słabo. Może: “Powinno brakować jednie widelca, którego dałem ci do spaghetti/kolacji”?

 

 

– Wyjdź do ludzi, bo ci do końca odbije. Albo zacznij znowu malować te swoje bohomazy. Kiedyś sprawiało ci to radość. – Dziewczyna zbagatelizowała jego słowa i wróciła do pokoju gościnnego.

Wydaje mi się to niepotrzebne. Już z kontekstu wynika, że go zbagatelizowała. 

 

 

Teraz coś co mnie po prostu sztyrowało, tak jak mocno przeżywam niezamykane drzwi wejściowe w filmach: 

Marek prawie całą noc przesiedział na łóżku, ze śpiącą Moniką za plecami, tępo wpatrzony w ładowarkę, z rękami zaciśniętymi na zdekompletowanych sztućcach.

”Przestań macać te sztućce, Marek!”, wołałam w duszy. Cały czas myślałam, ile razy on musiał myć te sztućce w całym opowiadaniu ;D

 

O, i jeszcze to:

 

Sen zmorzył go nad ranem, a upuszczone noże, łyżki i widelce rozsypały się z wytłumionym brzękiem po miękkim dywanie.

 

Jak kiedyś zepsuła się zmywarka, to ja wiecznie zmywałam naczynia w pięcioosobowej rodzinie i do dzisiaj został mi uraz :P

 

 

Teraz jeszcze fragmenty z życia:

 

 

Kiedyś mieliśmy zestaw dla dziewięciu osób, a teraz jest więcej łyżek i w ogóle, co się z nimi mogło stać?

U mnie jest tak samo! Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś kupował sztućce, ale małe łyżeczki same z siebie się rozmnorzyły, a duże łyżki chyba poszły na spacer! :O

 

 

Przesunął jeden z paneli drzwiowych i wydobył z dna karton po butach, w którym trzymał zdekompletowane skarpetki, których pary gdzieś zaginęły i według Markowej filozofii mogłyby się kiedyś odnaleźć.

Też tak robię. Nie mam co prawda specjalnego kartonu, ale szkoda mi wyrzucać pojedynczych par.

 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Cześć wszystkim! :)

 

Napisane miodnie, choć wolałam fragmenty z życia Marka niż tę drugą stronę (nie tyle były ciekawsze co jakby lepiej napisane?) Wolałam Marka, ale nie uważam, żeby tamte były zbędne i taka zmiana perspektywy nigdy mi nie przeszkadzała. Sama lubię to robić i wkurza mnie, że tyle osób się na to uskarża.

Szczególnie początek jest niezły – ciekawy, a jednak nie wrzucający czytelnika wprost do głębokiej wody (jak ja tego nie lubię!).

@Lana, ciekawa opinia, tym bardziej, że ja właśnie czuję odwrotnie. Mi bardzo się podoba ta druga część opowiadania, zwłaszcza motyw przenoszenia się do Solusa dawnych dyrektorów ośrodka oraz niepokój świeżo mianowanego Adama H4R5H. No i dodatkowo scena powrótu Lucjana po pracy do domu – to, wg mnie, kwintesencja szczęścia: praca, miłość, literatura :)

 

Opko, generlanie fajnie napisane, płynnie. Urzekło mnie to nowe ujęcie tematu około matriksowego, pomieszane trochę z taką antyutopią. Cały myk chyba polega na tym, że to ani matriks, ani utopia, że to Outty intepretacja, czy też wariacja na te dwa tematy. A gdzieś tam pod spodem jest także “normalne życie” – reprezentowane przez zagubione sztućce, skarpetki, zamykanie się na skobelek w łazience, wszystko w otoczce żelbetowej kostki blokowej rzeczywistości.

Che mi sento di morir

Outta, 

ciekawy pomysł, bardzo podoba mi się początek i natrętne liczenie sztućców, które zmienia się w obsesję. Wdaje mi się, że to trochę w stylu “uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić” Marek był marzycielem, który nie radził sobie w pragmatycznej rzeczywistości, więc zdecydował się na przeniesienie do Solusa, czyli do środowiska, w którym powinien lepiej funkcjonować. Jednak ta nowa rzeczywistość zaczęła mu zagrażać, tak? W niej również się nie odnalazł.

Fajna puenta z dyrektorem, a właściwie z wszystkimi dyrektorami:-) W Twoim tekście świat pragmatyczny, ułożony jest wyraźnie oddzielony od strefy marzeń, pragnień i wychodzi na to, że one nie mogą ze sobą współgrać, można wybrać tylko jeden świat.

Podoba mi się moment, w którym dyrektor recytuje wiersz czy współpracownicy nazywają go Poetą:-) 

polecam do biblioteki i pozdrawiam

 

Hej :)

 

@Sara

Jak dla mnie, podkreślam, jak dla mnie, nie musisz się przejmować moją opinią, zacząłeś naprawdę dobrze. Niby głupie sztućce, a ile narobiły zamieszania. ;) I to było fajne i miałam nadzieję, że pójdziesz dalej w coś nieoczywistego. 

Nie, no. Przejmować się należy każda opinią. Każda jest ważna, trzeba tylko umieć wyciągnąć z niej wnioski. Swoja drogą, czytałem kiedyś opowiadanie, ale tytułu nie pomnę, w którym główny bohater zauważył, że części rowerowe z jego warsztatu znikają i pojawiają się, raz jest więcej tego, raz więcej tamtego. Czytając je, miałem nadzieję, że pójdzie to w tę stronę, w którą ja poszedłem, ale autor poszedł w weird. Tobie chyba odpowiadałoby bardziej tamto opowiadanie. Próbowałem je odnaleźć, bo pamiętam, że było w jakiejś antologii klasycznych tekstów fantastycznych. Przeszukałem trochę internetów, ale za cholerę nie potrafię go znaleźć :(

 

Wiesz, może nawet nie chodziło o same przeskoki, ale fakt, nie przepadam za takimi zabiegami. Głównie te szarże tak mnie wybijały z rytmu i czytając, trochę się męczyłam. Mogłam się przez to rozproszyć. I nie napisałam tego, żeby ci sprawić przykrość. Mi również zwracano uwagę na takie zabiegi i to, co wynoszę z komentarzy pod własnymi tekstami, przekazuję dalej. 

Jasne, rozumiem. Szarżowanie fuj, ograniczyć. Niby to wiem, ale jeszcze nie potrafie do końca ogarnąć kiedy przeszarżowuję, a kiedy nie. I nie wiem, czemu pomyślałaś, że sprawiasz mi przykrość. Mnie można zirytować, ale nie jestem typem, który cenne rady poczytuje za wycieczki ad personam :)

 

To dlaczego po prostu nie napiszesz “celebryci”? Moim zdaniem celebryci wcale nie są produktem ubocznym, to przede wszystkim na nich i ich wygłupach robi się kasę. Jak dla mnie to produkty główne. ;/

W zasadzie masz rację. Ale mierzi mnie bycie znanym z tego, że jest się znanym. Potem wizyty w kolejnych debilnych programach typu reality show, robienie za eksperta od wszystkiego w telewizjach śniadaniowych i niusy na portalach o tym, że jakiemuś pajacowi papużka zdechła/zepsuł się samochód/ukradli mu ajfona na plaży w Mielnie etc. Śmieszni ludzie o miałkich poglądach i absolutnie niczym ciekawym do podzielenia się z odbiorcami. Ale tak, na nich trzepie się kasę. Dla mnie jednak są produktami ubocznymi showbiznesu, który zgłupiał wraz z globalizacją i ludźmi gotowymi odbierać takie treści jako ciekawe. Dlatego nie napiszę celebryci. Bo to słowo nie posiada adekwatnego dla ich kondycji intelektualnej negatywnego wydźwięku ;) Wiem, jestem cham i prostak :P

 

bo Ty w tekście mówisz nie o latach, minutach, czy godzinach samych w sobie, tylko o zmęczonym ciele Moniki. I w takim zestawieniu średnio mi to brzmi. 

Advice taken. Postaram się to przeredagować :)

 

Outta, nie znamy się, prawdopodobnie czytasz mój pierwszy komentarz. Ja często używam “o jej”, w różnych sytuacjach. Ponieważ ze sobą piszemy, a nie rozmawiamy, mogłeś odczytać “o jeje” jako ironiczne. Nie zamierzałam tak wypaść. Ale dobrze, że zwróciłeś na to uwagę, może powinnam przestać. ;)

Nie, no, nie przestawaj. Tylko wyjaśniaj co te ojeje znaczą. Ja odbieram je jako lekceważenie, bo pracuję z ludźmi i zwrócenie komuś dorosłemu uwagi typu “o jejku” zazwyczaj ma wydźwięk negatywny i protekcjonalny. Nie musi tak być, ale żebym tak tego nie odebrał, mogłaś dodać jakąś emotkę, która dałaby mi możliwość zinterpretowania ojeja jako przyjacielskiego kuksańca, przy jednoczesnym zwróceniu uwagi na problem, który zauważyłas w mojej pisaninie. A samo “o jej”, cóż… teraz już będę wiedział, że u Ciebie interpretować mam je w inny sposób :)

 

Niestety, mimo że naświetliłeś mi trochę sprawę, uważam, że żeby tekst mógł trafić do biblioteki, wypada go jeszcze trochę dopieścić. Przyjrzyj się zbędnym słowom i przeszarżowanym zdaniom. Albo poczekaj na kolejnych czytelników. Może ja jestem po prostu czepialska i nie ma się czym przejmować. :)

Cenne rady są… no, cenne, bo jakie miałyby być? Przyjrzę się i postaram przeredagować niektore fragmenty, coś dodając, coś usuwając, coś zmieniając. Dzięki za odwiedziny i obszerne komentarze :)

 

@Lana

 

Chodzi mi oto, co sam napisałeś wyżej, że chcieli, żeby nieprzystosowane jednostki żyły w kontrolowanym środowisku, czyli robili to poniekąd dla ich dobra (choć bardziej swojego). Jest w tym coś przerażającego i oddaje moje własne chore myśli, które niekiedy mam, że wszyscy żyją normalnie tylko mnie zamknęli w symulacji.

Dla obopólnego dobra powiedziałbym :) A Twoje myśli nie są chore. Bo jeśli są, to oznacza, że większość z nas ma chore myśli, uznajmy więc, że wszystko z nami w porządku. Ale taki właśnie miał być efekt. Każdy z nas mógłby być Markiem. Niestety on poległ, szukając czegoś, co udowodniłoby jego przypuszczenia i znalazł to. Miał nadzieję, że odkrywając prawdziwą naturę świata, znajdzie coś co uczyni go szczęśliwszym, coś co pozwoli wyrwać mu się z marazmu życia, które wiedzie. A okazało się, że to Solus jest tą krainą, w której mógł być szczęśliwy, gdyby tylko nie porzucił marzeń i tego co sprawiało mu radość, na rzecz trwania i szukania źródła swoich frustracji poza sobą.

Ja mógłbym być Markiem. Kiedyś nawet, przez jakiś czas, byłem. Ale zrozumiałem, że użalanie się nad sobą jest bezcelowe i teraz cieszę się z tego, co mam i co jest moim udziałem. To, że kilka miesięcy temu zacząłem pisać, jest próbą oddalenia od siebie widma niezadowolonego, przeszłego siebie, do którego już nie chcę wracać.

Geez, ale się wywnętrzyłem ;)

 

Teraz coś co mnie po prostu sztyrowało

Sztyrowało? Po ślonsku “szterowało” by trza było pedzieć, ale Tyś jest, dziołcha, z Warszawy, ja? Jak ja, to po jakimu Ty takij gwary używosz? ;)

 

U mnie jest tak samo! Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś kupował sztućce, ale małe łyżeczki same z siebie się rozmnorzyły, a duże łyżki chyba poszły na spacer!

O, widzisz? Takie dziwy dzieją się u mnie w domu, o to mi chodziło. U jednych są to sztućce, u innych klucze z mieszkania, pojawiające się przez kilka dni wszędzie wokół motywy muzyczne, dziwne zbiegi okoliczności, znikające skarpety itd. Na tym bazowałem, chcąc pokazać, że każdy ma swojego Solusa :)

 

Też tak robię. Nie mam co prawda specjalnego kartonu, ale szkoda mi wyrzucać pojedynczych par.

Ja mam osobną szufladę na zdekompletowane skarpety :)

Dzięki za odwiedziny i pozostawienie po sobie obszernego komentarza.

 

@BasementKey

scena powrótu Lucjana po pracy do domu – to, wg mnie, kwintesencja szczęścia: praca, miłość, literatura :)

Jeszcze dzieci, BK. Ale ich do tego mieszać nie chciałem :)

 

A gdzieś tam pod spodem jest także “normalne życie” – reprezentowane przez zagubione sztućce, skarpetki, zamykanie się na skobelek w łazience, wszystko w otoczce żelbetowej kostki blokowej rzeczywistości.

Bo w normalności też może czaić się fantastyka.

 

Dzięki, mate, za betę i cenne rady :)

 

@Olciatka

 

Jednak ta nowa rzeczywistość zaczęła mu zagrażać, tak? W niej również się nie odnalazł.

Nie tyle mu zagrażała, ile nie potrafił się w niej odnaleźć, choć miał na to szanse. Co mogło na to wpłynąć? Może słaby charakter, może zbyt wygórowane oczekiwania, może wygodnictwo. Pozostawiam tę kwestię otwartą.

 

W Twoim tekście świat pragmatyczny, ułożony jest wyraźnie oddzielony od strefy marzeń, pragnień i wychodzi na to, że one nie mogą ze sobą współgrać, można wybrać tylko jeden świat.

To wynika z konstrukcji tego prawdziwego świata i sposobu w jaki postrzegana jest w nim sztuka. W naszym jest możliwe pogodzenie tych dwóch podejść. I z tego powinniśmy się cieszyć.

 

Fajna puenta z dyrektorem, a właściwie z wszystkimi dyrektorami:-)

Cieszę się, że się podobała. Myślę, że przebywając (w przypadku dyrektora nie do końca przebywając, ale w pewien sposób obcując) z osobami zakochanymi w sztuce, nie da się po jakimś czasie pozostawać na nią obojętnym i zaczyna się pewne rzeczy dostrzegać i rozumieć.

 

Dzięki serdeczne za opinie i komentarze, niektóre zasugerowane poprawki powinienem wprowadzić w najbliższym czasie.

 

Pozdrawiam :)

Q

Known some call is air am

Sztyrowało? Po ślonsku “szterowało” by trza było pedzieć, ale Tyś jest, dziołcha, z Warszawy, ja? Jak ja, to po jakimu Ty takij gwary używosz? ;)

Haha, tak właściwie urodziłam się na Śląsku, ale po przeprowadzce do Warszawy tak zaczęli mówić moi rodzice. Myślałam, że to znane słowo! :P

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Jasne, rozumiem. Szarżowanie fuj, ograniczyć. Niby to wiem, ale jeszcze nie potrafie do końca ogarnąć kiedy przeszarżowuję, a kiedy nie. → Miałam to samo, mam nadzieję, że już trochę mniej. xD

 

I nie wiem, czemu pomyślałaś, że sprawiasz mi przykrość. Mnie można zirytować, ale nie jestem typem, który cenne rady poczytuje za wycieczki ad personam :) → To dobrze. W Internetach lepiej być ostrożnym, bo nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się na jakąś nad wyraz wrażliwą duszyczkę. Ale skoro tak, to mogę miażdżyć Twoje opowiadania bez skrupułów? :D

 

Dlatego nie napiszę celebryci. → Ok, nawet mi się podoba Twoja linia obrony, więc niech będzie. ;)

 

Cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie “o jej”. ;) 

 

Pozdrawiam i mam Cię na oku. ;)

 

Im Watching Watch You GIF – ImWatching WatchYou EyesOnYou GIFs

 

Świetny ten gif laughNormalnie leżę ze śmiechu.

Che mi sento di morir

BasementKey, Ty się śmiejesz, a ja uważam, że Outta powinien mieć się na baczności:-)

To na pewno. Można by nawet rzec: Outta, SaraWinter is coming… after you ;)

Che mi sento di morir

Sztyrowanie to nie jest znane słowo :D Dalej nie wiem co mieliście na myśli hahaha (przynajmniej u mnie na polu się tak nie mówi :P) 

 

Czytam tak komentarze i czytam, odbiór jak zwykle przeróżny, fajnie się to obserwuje jak każdy dostrzega w tekście co innego :) Zastanawia mnie tylko co rozumiecie jako “przeszarżowanie”? I Sara do tego nawiązuje i Ty Outta też, a ja próbuje dojść, co macie na myśli – że przekombinowane zdania? Że te przeskoki miedzy światami za szybkie czy chaotyczne czy co? Że za dużo się dzieje? 

 

Saro – ciesze się, że i mnie ojeje wytłumaczyłaś, bo też je tak zrozumiałam jak Outta :D No ale gifem załatwiłaś wszystko ^^ 

 

O samym tekście: 

Outta, moje szczegółowe zdanie znasz z bety, czyta się dobrze, pomysł na Solusa ciekawy, motyw takiej kontrolowanej rzeczywistości może i nienowy, ale zaprezentowałeś go fajnie. No i smaczek z Keatsem <3 

Podbijam zdanie BK – dla mnie fragmenty z życia dyrektorów Muzeum Śniących oraz końcówka, gdy Adam się przeniósł do Solusa są najciekawsze i najładniej opisane. 

 

Cały myk chyba polega na tym, że to ani matriks, ani utopia, że to Outty intepretacja, czy też wariacja na te dwa tematy. → bo to jest Outtopia :P 

 

 

Szukałam mojego ulubionego porównania, tego z pietyzmem i aż zobaczyłam, jakie to jest długie zdanie :O Podlanie sosem dalej mi dziwnie brzmi [tak, wiem, że PWN mówi, że jak to nie zachwyca, skoro zachwyca! :P], ale lubię ten “pietyzm godny lepszej sprawy” :D 

 

Głęboki talerz wypełniony parującym makaronem, obficie podlanym sosem bolońskim i przyprószonym parmezanem, czekał na dziewczynę na stole w pokoju gościnnym, podczas gdy Marek z pietyzmem godnym lepszej sprawy układał noże, łyżki i widelce w grupach, jak strateg przygotowujący plan ataku na makiecie pola bitwy.

 

To, że kilka miesięcy temu zacząłem pisać, jest próbą oddalenia od siebie widma niezadowolonego, przeszłego siebie, do którego już nie chcę wracać.

Geez, ale się wywnętrzyłem ;)

→ gratuluję Outta i powodzenia :) 

No właśnie, powodzenia, Outta, dobrze Ci idzie!

Che mi sento di morir

Yo!

 

@Lana – to już rozumiem. Ale przeprowadzka do Wawy? Bliżej mieliście do Sosnowca ;)

 

@Sara

 

Ale skoro tak, to mogę miażdżyć Twoje opowiadania bez skrupułów? :D

Dajesz :) Ale pamiętaj, akcja wywołuje reakcję ;)

Ja jestem gotów

 

 

@Koimeoda

 

Outtopia me gusta XD

 

@Koi, BK – dzięki, też myślę, że idzie mi dobrze ;)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Dajesz :) Ale pamiętaj, akcja wywołuje reakcję ;)

Ja jestem gotów

 

yes

Myślę, że już niedługo będziesz miał okazję do rewanżu. ;) A ja chętnie wprosiłabym się kiedyś do Ciebie na betowanko. Jeśli nie masz nic przeciwko, zaproś, gdybym nie zauważyła tekstu. 

 

Fajny eksperyment, najciekawsze jest w tym opku to, czego nie opisałeś, po czym ledwie się prześlizgnąłeś – ten realny świat. Co w nim takiego było, że ludzie uciekali w szarą rzeczywistość. I to nawet ludzie, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że ta rzeczywistość będzie szara. I nie piszę tego, jako zarzutu. IMO właśnie to niedopowiedzenie czyni opko interesującym i sprawia, że z dużym prawdopodobieństwem zapamiętam je na dłużej :)

Poza tym sprawnie napisane. Udały Ci się te opisy zachowań kompulsywnych. Kiedy pojawiło się nagle centrum dowodzenia, od razu miałam skojarzenia z Matrixem. Te błędy to coś w rodzaju matrixowego deja vu. Ale szybko się zorientowałam, że to nie ta bajka. Twoje opko wydaje mi się ciekawsze. Nie ma tych oczywiście złych maszyn, które zniewoliły ludzkość. Sami się zniewoliliśmy, a Solus jest miejscem ucieczki.

Misie i kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo dobry tekst, wciągnął mnie od samego początku i nie puścił już do końca. Temat ogólnie nie jest nowy, ale Twoje podejście prezentuje się interesująco. Dobry ruch ze sztućcami i ładowarką – paranoja Marka wypada intrygująco.

Historia Marka ładnie splata się z fragmentami, które przedstawiasz z punktu widzenia pracowników muzeum. W pewnym momencie pomyślałem, że Adam-Lucjan nie wykasował sobie wspomnień (duża wiedza o młodszym koledze plus zauważenie korelacji między papierosem a autobusem), ale szybko wyprowadziłeś mnie z błędu.

W tekście zawarłeś trochę przemyśleń, które – choć nie są nowe – wybrzmiewają tutaj dość mocno i naturalnie wynikają z treści przedstawionej historii.

No i wykonanie jest solidne, a tekst dopracowany. Całość na plus!

Kawał dobrej roboty. 

Przeczytałam z przyjemnością i żałowałam, że co chwilę ktoś odrywa mnie od lektury. Serio, telefon zadzwonił więcej razy, niż w całym poprzednim tygodniu. :/

Opowiadanie ma w sobie coś paranoicznego i niezwykle mrocznego. Już nawet nie chodzi o samo liczenie przedmiotów, ale o klimat opowieści. Będę miała o czym myśleć, nie mam co do tego wątpliwości.

Plus za wykreowanie Marka. Minusów nie stwierdziłam, bo historia mnie pochłonęła. 

 

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Cześć!

Miło się czytało. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy nie iść policzyć sztućców, nie żeby coś, ale tak na wszelki wypadek ;-) Super pomysł na rozpoczęcie i zarysowanie postaci. Home office zdecydowanie wpływa na głowę.

Pociągająca wizja, taki Matrix dla tych, którzy nie chcą całego tego pragmatycznego i wyrabiającego targety świata. A gdyby rzucić to wszystko i się podpiąć… Zachęcające i rozleniwiające w pewnym sensie.

Jeżeli czegoś mi tu zabrakło, to do końca liczyłem na jakieś zamknięcie wątku Marka. Widzimy go po raz ostatni jak kuli się na podłodze, a potem przechodzisz już tylko do Adamów. Opko świetne.

Pozdrawiam

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Bardzo dobre opowiadanie Outta Sewer! I brak oryginalności nie przeszkodził mi w czytaniu. Muszę przyznać, że (o dziwo) maniakalne liczenie sztućców przyciągnęło mnie do lektury. Byłem po prostu ciekawy, jak rozwiążesz ten wątek. Na plus zasługuje również postać Marka.

Rozwinięcie także pozytywnie mnie zaskoczyło. Jedyne do czego bym się przyczepił to finał. Był taki… oczywisty i nieefektowny. Miałem ochotę na więcej.

Niestety muszę zwrócić uwagę na kilka problemów językowych Twojego tekstu.

Zabrała ręcznik z szafy i zniknęła w łazience, a Marek w mig ogarnął klaustrofobiczną, ślepą kuchnię.

Ślepą? Nie do końca rozumiem w jaki sposób kuchnia może być “ślepa”.

Pozmywam, a ty pościel łóżko, bo okropnie chce mi się spać.

W pierwszej osobie liczby pojedynczej piszemy końcówkę “ę” na końcu wyrazu.

 

All in all, it was all just bricks in the wall

Yo!

Wybaczcie, że nie odpisałem od razu, ale stwierdziłem samolubnie, że odpowiadać będę na komentarze hurtowo, żeby nie mnożyć ich ponad miarę. Taka moja Brzytwa Ockhama. A że moja, to może być Brzytwa Chama ;)

 

@Sara

 

Myślę, że już niedługo będziesz miał okazję do rewanżu. ;) A ja chętnie wprosiłabym się kiedyś do Ciebie na betowanko. Jeśli nie masz nic przeciwko, zaproś, gdybym nie zauważyła tekstu. 

Spoko :) Na pewno się odezwę, ale na razie konkursowe muszę pisać, więc bez betowania ;)

 

@Irka

 

IMO właśnie to niedopowiedzenie czyni opko interesującym i sprawia, że z dużym prawdopodobieństwem zapamiętam je na dłużej :)

Opisywać tego realnego świata, w którym żyją Adamy, nie chciałem zbyt szczegółowo. Ze skrawków tekstu można chyba sobie poskładać jak on mniej więcej wygląda. Cieszę się, że Ci się podobało i dzięki za klika.

 

Te błędy to coś w rodzaju matrixowego deja vu. Ale szybko się zorientowałam, że to nie ta bajka. Twoje opko wydaje mi się ciekawsze. Nie ma tych oczywiście złych maszyn, które zniewoliły ludzkość. Sami się zniewoliliśmy, a Solus jest miejscem ucieczki.

Te błędy są wszędzie wokół ;) I nie chciałem żadnych zewnętrznych wrogów w jakiejkolwiek postaci. W zasadzie nie chciałem nawet żadnych wrogów, tylko świata innego od naszego. Equilibrium bez zabijania nie chcących się dostosować jednostek. Świat który istnieje, ale nie ma żadnego wybrańca, który miałby w nim zrobić rewolucję.

 

@Perrux

 

Dzięki za miłe słowa i pozostawienie po sobie konkretnego komentarza :)

 

(duża wiedza o młodszym koledze plus zauważenie korelacji między papierosem a autobusem)

Bo widzisz, Marek dostrzegał te błędy i chciał, żeby były czyms więcej niż przypadkami. Nie był zadowolony ze swojego życia, dlatego szukał winy za jego nijakość nie w sobie, ale na zewnątrz, mając nadzieję, że jest ułudą, poza którą istnieje prawdziwy świat, w którym będzie kimś więcej. A znalazł świat w którym jest kimś mniej. Natomiast Lucjan zauważał pewne korelacje i dziwne zbiegi okoliczności, ale nie zajmowały go one, nie przykładał do nich większej wagi, bo lubił swoje życie. Był z niego zadowolony i szkoda mu było czasu na marnowanie go na gonienie króliczka, który być może nie istnieje.

 

@Rossa

 

Muszę te Twoje piórkowe “Gniazdo” wreszcie przeczytać. Ale nie chcę tego robić na chybcika, muszę znaleźć czas dla czytania na pełnym skupieniu. Ale zjawię się, bądź pewna. Dzięki za miłe słowa.

Co do przerywających telefonów – znam to. Czasem odbieram po kilkadziesiąt połączeń z pracy i czuję się jakbym pracował w jakimś call center ;)

A to:

Będę miała o czym myśleć, nie mam co do tego wątpliwości.

Jest dla mnie największym komplementem.

 

@Anet

 

Jak zwykle wylewna ;) Piszesz na ten RAPort jakiś tekst? A może już napisałaś?

W każdym razie dzięki za odwiedziny i pozostawienie po sobie śladu :)

 

@krar85

 

W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy nie iść policzyć sztućców, nie żeby coś, ale tak na wszelki wypadek ;-)

Ja czasem liczę, ale pst!, nie mów nikomu ;)

 

A gdyby rzucić to wszystko i się podpiąć…

A skąd wiesz, że nie jesteś podpięty? Targety są i w Solusie, trzeba tylko poza nimi znaleźć swój kawałek szczęścia :)

 

Jeżeli czegoś mi tu zabrakło, to do końca liczyłem na jakieś zamknięcie wątku Marka. Widzimy go po raz ostatni jak kuli się na podłodze, a potem przechodzisz już tylko do Adamów.

Rozumiem zarzut. Ale Marek nie jest tutaj jedynym głównym bohaterem. Marek jest jedną z opcji. Przykładem. Lucjan jest dla niego kontrą. Dlatego wątek Marka nie mógł skończyć się inaczej – odnalazł to, co miał nadzieję odnaleźć – kłamstwo otaczającej go rzeczywistości. Ale nie to, czego oczekiwał – lepszego, pełniejszego życia.

Dzięki za miłe słowa i komentarz :)

 

@Simeone

 

Był taki… oczywisty i nieefektowny.

Nieefektowny, owszem. Bo taki miał być. Ale czy oczywisty? Zależy, co uznajesz za finał. Według mnie, finałem zamykającym opowiadanie jest to, nomen omen, ostatnie zdanie:

I sto procent dyrektorów.

Jeśli tego się spodziewałeś, to musimy myśleć podobnie ;)

 

Ślepą? Nie do końca rozumiem w jaki sposób kuchnia może być “ślepa”.

Powtórzę się: Ślepa kuchnia

 

W pierwszej osobie liczby pojedynczej piszemy końcówkę “ę” na końcu wyrazu.

Przyznam, że ne rozumiem zarzutu :\

 

Dzięki za przeczytanie tekstu i komentarz. Cieszę się, że w ogólnym rozrachunku Ci sie podobało.

 

Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Interesujący świat. Fajny pomysł z tą wariacją na temat Matriksa.

Trochę mi brakowało spójnej fabuły. To znaczy – jakiejś jednej osi fabularnej, bohatera, który do czegoś dąży i albo to osiąga, albo przegrywa. Twoje postacie służą do tego, żeby pokazywać świat. W najlepszym razie to przewodnicy oprowadzający wycieczki po muzeum. W najgorszym – boty stworzone tylko do jednego, prostego zadania.

W którymś momencie Adam ma w nazwisku 45.

Ale żeby nie było, że marudzę – podobało mi się.

Babska logika rządzi!

Cześć Finklo :)

 

To po kolei:

Trochę mi brakowało spójnej fabuły. To znaczy – jakiejś jednej osi fabularnej, bohatera, który do czegoś dąży i albo to osiąga, albo przegrywa. Twoje postacie służą do tego, żeby pokazywać świat.

Nie sposób się nie zgodzić. Tyle, że to było moim celem już w fazie koncepcyjnej. Brak jednego bohatera, którego zmagania z jakimś problemem/dążeniem/celem można ukazać. Bardziej chciałem pokazać różnice w sile charakteru i podejściu do życia u Marka i Adama/Lucjana. Marek stracił marzenia w sztucznym świecie, co doprowadziło go do odkrycia drugiego dna i powrotu do rzeczywistości – Lucjan zyskał marzenia w rzeczywistym świecie i zrobił z nich dobry użytek w fałszywym świecie. Marek dążył do czegoś, osiągnął to i przegrał. Lucjan nie dążył do zostania marzycielem, ale nim został bo obcując z marzycielami zrozumiał, że ich życie jest pełniejsze – i w końcu je osiągnął. Ale czy wygrał? Dla mnie tak, nawet jeśli jego życie miało się toczyć w kłamstwie jakim jest rzeczywistość Solusa.

 

W najlepszym razie to przewodnicy oprowadzający wycieczki po muzeum. W najgorszym – boty stworzone tylko do jednego, prostego zadania.

Hmm. Bardziej chyba jednak boty. Choć nie klepnięte od sztancy na linii produkcyjnej, ale zbudowane ręcznie z nadaniem cech indywidualnych, śrubka po śrubce, nakrętka po nakrętce. A przynajmniej mam nadzieję, że chociaż trochę mi to wyszło :)

 

Dzięki za miłe słowa, ale również celne, krytyczne spostrzeżenia.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dawno nie czytałam na portalu tak rozrywkowego tekstu! Wciągnęło mnie od początku, chociaż myślałam, że będzie coś ciekawszego z tymi sztućcami niż motyw Matrixa. Może i pod względem świata przedstawionego i bohaterów zbyt odkrywczo nie było, ale i tak czytało się świetnie, a i wzmianki filozoficzne mi się podobały. Warsztat nie jest idealny, lecz było parę ładnych zdań. Chętnie przeczytałabym coś w podobnym klimacie, więc jeśli Twoje starsze opowiadania są takie, jak to, możesz mi jakieś jeszcze polecić :)

O, trochę zasko, dużo dobra można o tym opku powiedzieć, ale nie spodziewałam się, że ktoś uzna Solusa za rozrywkowy :D 

Sonato, rozrywkowe to są opowiadania "Wiara wartości" czy "Transsfer" to możesz sobie poczytać:-) z tego co pisał Outta, ten opek miał być chyba bardziej na poważnie… pozdrawiam serdecznie

Najwidoczniej dla Sonaty jest rozrywkowy, czemu nie :) 

Poważne opko też może być rozrywkowe ;)

A to chyba dlatego, że Outta taki rozrywkowy chłopak:-)

Cześć, Outta :)

Mam co do tego opowiadania mieszane uczucia. Od razu po przeczytaniu średnio mi się podobało, czułam niedosyt co do historii Marka, która podobała mi się znacznie bardziej niż druga część. Ale że wtedy coś oderwało mnie od komputera, piszę komentarz dopiero po paru dniach i teraz, kiedy wszystko przemyślałam, podoba mi się znacznie bardziej. Fajny pomysł z tymi odchodzącymi dyrektorami :)

Chociaż nadal sądzę, że lepiej by było, gdyby Marek się gdzieś tam dalej jeszcze raz pojawił. Może dostał pracę w Muzeum Śniących?

Pozdrawiam :)

Chociaż nadal sądzę, że lepiej by było, gdyby Marek się gdzieś tam dalej jeszcze raz pojawił. Może dostał pracę w Muzeum Śniących?

Ciekawy pomysł :) Popieram.

Che mi sento di morir

Hej :)

Kurcze, wychodzi na to, że ja nie muszę się udzielać i odpowiadać na pytania czytających bo dwa dobre duszki w osobach KoiOlciatki robią robotę za mnie ;) Może któraś chętna skuwać ściany pod instalacje wod-kan? Od wczoraj się u koleżanki męczę z dziurawieniem żelbetonu i przydałaby się czyjaś pomoc :)

 

@Sonata

Też się zdziwiłem, że uważasz tekst za rozrywkowy, ale również miło zaskoczyłem.

Niestety moje wcześniejsze opowiadania są nieco inne. Jak już duszki wspominały “Wiara wartości” i “Transsfer” są bardziej rozrywkowe i momentami zabawne. “Naga osobliwość” jest określana jako przeszarżowana, przeładowana pojęciami fizycznymi i poetyką impresja, nosząca cechy erotyku. A “Wstrząs!” jest bardziej na serio, zawiera dość skomplikowaną (sądząc po komentarzach) koncepcję pętli czasowej, ale jestem z niego najmniej zadowolony, choć puenta wyszła mi tam chyba najmocniejsza. Zaś drabble to drabble, są po to żeby były ;) A, jeszcze szort, który jest bardziej rozbudowaną zagadką niż opowiadaniem. Nosi tytuł “Moją Wolę Znaj, Matole, Jak Się Uprę, Nie pozwolę”.

Dziękuję bardzo za odwiedziny i pozostawienie po sobie komentarza :)

 

@Olciatka

Taki jestem rozrywkowy, że moi kumple dzwonią co jakiś czas tylko po to, żeby się upewnić czy nie muszą zbierać kasy na wieniec pogrzebowy. Wychodzę się rozerwać rzadziej niż terrorysta-samobójca :D

 

@Oluta

Miło Cię widzieć :)

Chociaż nadal sądzę, że lepiej by było, gdyby Marek się gdzieś tam dalej jeszcze raz pojawił. Może dostał pracę w Muzeum Śniących?

To tak nie działa, grl. Przynajmniej nie w mojej głowie ;) Marka zostawiłem, bo jego zadanie zostało wykonane. Doszedł do momentu, do którego chciałem go doprowadzić. Ciągnięcie dalej jego wątku musiałoby poskutkować szerszym opisaniem realnego świata, poza Muzeum Śniących, a to nie było moim celem.

Koncepcja, że dostał pracę w Muzeum? Może i ciekawa, ale nie wydaje mi się to możliwe, biorąc pod uwagę jego kondycję psychiczną, w jakiej go pozostawiłem na końcu ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Bardziej chciałem pokazać różnice w sile charakteru i podejściu do życia u Marka i Adama/Lucjana.

Hmmm. Twoje prawo. Ale wydaje mi się, że opko i z bohaterami, i z fabułą będzie pełniejsze.

Babska logika rządzi!

I znów nie sposób się z Tobą nie zgodzić ;) Dlatego dziękuję za cenne uwagi i następnym razem postaram się lepiej :)

Known some call is air am

Koncepcja, że dostał pracę w Muzeum? Może i ciekawa, ale nie wydaje mi się to możliwe, biorąc pod uwagę jego kondycję psychiczną, w jakiej go pozostawiłem na końcu ;)

Eee, nie przesadzaj, można by mu jakąś fuchę wynaleźć, choćby omiatania z kurzu stołów z holoekranami :D

Che mi sento di morir

Popieram Outta – Marek z jakiś przyczyn (wrażliwość itd.) uciekł ze świata realnego do Solusa, po czym przeżył szok wybudzeniowy i jest w szpitalu, myślę, że samo funkcjonowanie w realu będzie zbyt hardkorowe, a Wy go jeszcze chcecie wrzucać do pracy Muzeum Śpiących. Okrutnicy! ;) To tak jakbyście komuś z arachnofobią i z dziką traumą związaną z pająkami, zaproponowali pracę w zoo przy obsłudze pajęczych terrariów, no tak się nie robi Oluta, BK, miejscie litość dla Marka! :P

 

Za to ja z wdzięcznością przyjmuję funkcję Dobrego Duszka w Outtopi :D <3 

Późno dotarłam, trudno napisać w komentarzu coś nowego. Czytając to opowiadanie zastanawiałam się, na ile to fantastyczny świat, a na ile – studium pogłębiających się zaburzeń. Było trochę Matrixa, ale jak dla mnie, bardzo dużo dzieje się w głowie bohatera.

Czytało się dobrze i szybko. Ogólnie, ciekawa lektura.

Koimeoda

Outta o tych dobrych duszkach zagaił, a tak naprawdę to mu o pomoc przy tym żelbetonie chodziło, wiesz:-)

 

Fakt, prosił – to co, idziemy Olciatka? :D Mam nawet takie słuchawki budowlane wytłumiające hałas… 

Yo!

 

@BK

Nie, no. Jakaś fucha by się znalazła, nie mówię, że nie. Ale ja bym raczej psychicznego wraka nie zatrudniał ;)

 

@Koi

Dobrych duszków nigdy za wiele :) Chcesz fuchę w Muzeum?

 

@ANDO

Dzięki za przeczytanie tekstu i pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza. Cieszę się, że uważasz opowiadanie za ciekawe :)

 

@Olciatka

Dobre duszki po rozkuwaniu żelbetu i silikatów zamieniłyby się w przyprószone pyłem, zmęczone i poranione duszki. Więc może lepiej nie ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Dobrych duszków nigdy za wiele :) Chcesz fuchę w Muzeum?

→ dziękuję, ale nie. 10 lat w turystyce, mam d o ś ć xD 

 

Dobre duszki po rozkuwaniu żelbetu i silikatów zamieniłyby się w przyprószone pyłem, zmęczone i poranione duszki. Więc może lepiej nie ;)

→ aż tak tam ciężko? :O to tym bardziej wsparcie duszkowe potrzebne!

→ aż tak tam ciężko? :O to tym bardziej wsparcie duszkowe potrzebne!

Można np. coś wypić duszkiem na poprawę humoru ;)

Che mi sento di morir

Outta,

Dobre duszki po rozkuwaniu żelbetu i silikatów zamieniłyby się w przyprószone pyłem, zmęczone i poranione duszki. Więc może lepiej nie ;)

A nie, tego to byśmy nie chcieli, nie:-) 

 

 

Można np. coś wypić duszkiem na poprawę humoru ;)

Podoba mi się Twój tok rozumowania, BasementKey:-)

 

Ale po takim piciu to dopiero będą poranione duszki! 

Hm, interesujący pomysł na pokazanie zapętlenia w szarej codzienności. Faza ze sztućcami już od początku naprowadza na pewne tropy, ale powoli i umiejętnie to rozwijasz w dalszej części opowiadania. Podoba mi się też wplecenie cytatu z Keatsa w fabułę.

Co do tego, co można troszkę lepiej – nie ma tutaj wyraźnej puenty jak dla mnie. W sensie odchodzimy od głównego bohatera, skupiamy się na tych, którzy nim sterują i wyciągamy jakieś wnioski na poziomie ogólnym o świecie przedstawionym i jego mechanizmach. Jakoś bardziej pasowałaby mi tu jakaś klamra, żeby wrócić do jednostki, która to wprowadziła nas w ten świat. Tak jak wiadomo, to moje zdanie i nie oznacza, że to, co jest nie jest dobre. Ale wiadomo, że opinie zawsze są subiektywnewink.

Odmalowałeś tu jednak solidny portret psychologiczny osoby w izolacji i świata trochę w stylu Matrixa. Tak gwoli podsumowania – przyjemnie się czytało. smiley Pozdrawiam!

Hej oidrin :)

 

Cieszę się, że czytało się przyjemnie. Spora w tym zasługa betujących, których cenne rady pozwoliły mi podszlifować pomysł.

 

Co do klamry, to rzeczywiście jej nie ma, a przynajmniej nie widać jej wyraźnie. Zaczynamy bowiem od człowieka wepchniętego do Solusa i na takim człowieku kończymy. Tylko to nie jest ta sama osoba. I nie widzimy świata z jej perspektywy, ale z perspektywy obserwatora żyjącego w realnym świecie. Ale tak miało być, choć pierwotny koncept zakładał zakończenie powrotem Lucjana/Adama do domu.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Początek świetny – natręctwo bohatera bardzo mnie zaciekawiło, zaś jego problem przedstawiłeś jasno i klarownie.

Problematyczne okazało się dla mnie wyjawienie całej prawdy – prosto z mostu – przez postacie, których do tej pory nie spotkałem w opowieści. To mnie mocno wybiło oraz nie dało już takiego impetu, gdy sam Adam przebudził się ze Snu. Zakończenie porządne, choć nie rzuciło mnie w jakiś sposób na kolana. Ot, dobre podkreślenie całego tekstu.

Od strony technicznej czyta się to dobrze, bez większych problemów.

Podsumowując: z początku świetny koncert fajerwerków, który w momencie ujawnienia prawdy zmarnował część napięcia. Jednak to konkretna opowieść, pozostawiająca sporo satysfakcji.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej :)

 

Problematyczne okazało się dla mnie wyjawienie całej prawdy – prosto z mostu – przez postacie, których do tej pory nie spotkałem w opowieści. To mnie mocno wybiło oraz nie dało już takiego impetu, gdy sam Adam przebudził się ze Snu.

No, nie miałem innego pomysłu, jak inaczej przemycić więcej informacji dla czytających, które wyjaśniałyby czym jest prawdziwy świat i jaką rolę pełni w nim Solus.

 

Podsumowując: z początku świetny koncert fajerwerków, który w momencie ujawnienia prawdy zmarnował część napięcia. Jednak to konkretna opowieść, pozostawiająca sporo satysfakcji.

Dziękuję za miłe słowa i to, że pozytywnie odebrałeś moje opowiadanie. Twoje zastrzeżenia potraktuję jak radę i postaram się nie wybijać czytelnika z rytmu zanadto ;)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

W zasadzie napisałeś dobre opowiadanie. To sprawnie napisane tekst, chociaż nic ponad to. Taki jest jednak zacznie lepszy niż opowiadanie z ciekawym pomysłem, ale kulawe od strony warsztatowej. Bo wtedy trudniej jest komentować. Z jednej strony chciałbyś napisać prawdę, znaczy że słabe, ale gdy widzisz jak autor cieszy się z każdego dobrego słowa, to już nie chcesz jej pisać. I idziesz dalej.

Ty warsztat masz, umiejętność pisania bez dłużyzn też, tylko pomysł mało oryginalny, zrealizowany poprawnie, choć bez fajerwerków. Czyli coś jak ja. Też mam mało oryginalne pomysły. Bo gdyby przypatrzeć się dokładniej, to zarówno Marek jak i Monika reprezentują typowych bohaterów takich sytuacji, nie wykraczają poza utarte standardy. On przesadnie panikuje, ona pobłażliwie patrzy i ostatecznie okazuje się, że on ma rację, a ona jest w błogiej niewiedzy. Ech, no nic nowego. I jeszcze te SF osadzone rodem w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku, i to tylko ze względu na ładowarkę, bo mieszkanie to wypisz wymaluj jeszcze dekada lub dwie wcześniej. :( To jaka to przyszłość, jak dzieje się w historycznej scenerii? Przyznaję, że mnie to wkurza. Dobrze chociaż, że nie mieli kawy w emaliowanych kubkach. Tak więc sceneria na minus.

Podsumowując, masz umiejętności, ale warto bardziej przemyśleć pomysły, za które się zabierasz. Przynajmniej takie, jak ten powyższy.

Pozdrawiam.

 

Cześć Darconie :)

 

Cieszę się, że wpadłeś. Wiesz dlaczego? Chyba wiesz, pod jednym opowiadaniem to napisałem.

Ale po kolei.

 

Z jednej strony chciałbyś napisać prawdę, znaczy że słabe, ale gdy widzisz jak autor cieszy się z każdego dobrego słowa, to już nie chcesz jej pisać. I idziesz dalej.

No to jak to jest? Bo to mało Darconowe jest, co zdążyłem wywnioskować z lektury Twoich poprzednich komentarzy, które – bez kadzenia i na serio, serio – zapadają w pamięć. Bo są bezpośrednie i wytykają błędy, ale merytorycznie, bez chamstwa, w taki sposób, że nie sposób potraktować ich inaczej, jak dobrych rad i konstruktywnej krytyki. To słabe, czy jakie? Nie bój się mnie urazić, ja nie z tych, którzy będą się bronić do ostatniego klawisza a potem będą czuć niechęć.

 

Ty warsztat masz, umiejętność pisania bez dłużyzn też, tylko pomysł mało oryginalny, zrealizowany poprawnie, choć bez fajerwerków.

A to jest chyba największy dla mnie komplement, jaki padł pod tym opowiadaniem. A przynajmniej pierwsza część cytowanego zdania. Pierwszy tekst napisałem jakieś pół roku temu i publikując tutaj oraz słuchając rad, zdałem sobie sprawę, że nie piszę za dobrze ale chciałbym się nauczyć. Jeśli takie słowa wychodzą spod Twoich palców, to znaczy, że chyba się uczę. A to powoduje, że chcę się starać bardziej. Dziękuję.

 

Bo gdyby przypatrzeć się dokładniej, to zarówno Marek jak i Monika reprezentują typowych bohaterów takich sytuacji, nie wykraczają poza utarte standardy. On przesadnie panikuje, ona pobłażliwie patrzy i ostatecznie okazuje się, że on ma rację, a ona jest w błogiej niewiedzy.

No, i tutaj konkretnie. Mniej sztampowe postacie. Zapamiętam.

 

I jeszcze te SF osadzone rodem w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku, i to tylko ze względu na ładowarkę, bo mieszkanie to wypisz wymaluj jeszcze dekada lub dwie wcześniej. :( To jaka to przyszłość, jak dzieje się w historycznej scenerii?

To akurat było zamierzone. To nie miała być przyszłość, tylko nasze czasy – to, co jest w Solusie. Sporo ludzi jeszcze mieszka w dzisiejszych czasach w takich warunkach. Szczególnie młodzi ludzie. Wiem co piszę, często bywam w takich mieszkankach z racji dodatkowych zajęć pozapracowych. Nie będę usprawiedliwiał mojej wizji, bo jest jaka jest, rozumiem, że może się nie podobać i nawet wkurzać.

A przy okazji, to ciekawe, że mieszkanie odbierasz jako wyjątkowo archaiczne. Dla mnie w najbardziej archaicznej scenerii odbywa się przedostatni fragment, ten z Lucjanem czekającym na pomarańczowy, wyblakły autobus. Pisząc ten fragment, widziałem scenkę z przystanku z połowy lat dziewięćdziesiątych.

 

Podsumowując, masz umiejętności, ale warto bardziej przemyśleć pomysły, za które się zabierasz. Przynajmniej takie, jak ten powyższy.

Tutaj chodzi Ci o to, żeby nie zabierać się za takie pomysły (coś a’la matrix, VR, solipsyzm – czyli coś przemielonego setki razy), czy o to, że powyższe opowiadanie mogłoby być dobre, gdyby postacie były mniej sztampowe a sceneria bardziej nowoczesna?

 

Wal śmiało i prosto z mostu. Ja się nie obrażam. Ja się uczę.

 

Pozdrawiam

Known some call is air am

Napiszę tak. Generalnie ciekawe opko, ale czytałem trochę Twoich tekstów i… mam mieszane uczucia. Trochę poczepialbym się. Ale dość późno przyszedłem do tego tekstu i pewnie zaprzatasz już sobie głowę innymi projektami.

Cześć MTF :)

 

Wiesz, zawsze mogę powrócić do tego tekstu.

Known some call is air am

No to wrócę. Ale najpierw muszę wreszcie betę oidrin załatwić. Straszny niedoczas miałem we wrześniu.

Outta, ciekawe pod czyim opowiadaniem:-) a propo obrażania… ja się na Darcona nie obraziłam za komentarz pod moim opkiem. Ja Darcona bardzo lubię i cenię jego zdanie:-) pozdrawiam

No, pod Twoim Olciatko :)

 

I nie piszę, że się obraziłaś. Po prostu, czytając tutejsze opowiadania i komentarze pod nimi, widzę, że jakaś część użytkowników źle znosi krytykę, choćby była stonowana (i nie, nie mam na myśli Ciebie). Wykształciła się więc u niektórych taka kultura komentowania, która skupia się na dobrych stronach, a te złe traktuje jak pies jeża, owijając krytyczne słowa w kilogramy waty i folii bąbelkowej, żeby krytykowany nie odczuł za bardzo ciężkości argumentów, kiedy strzelą go w twarz. Delikatnie i z obawą o urażenie kogoś. Ja wolę dostać w pysk, bo to sobie zapamiętam, zamiast być lekko poszturchiwanym.

Mocny i bezpośredni przekaz łatwiej do mnie trafia w takich przypadkach, bo nie muszę szukać drugiego dna, tylko po prostu zmierzyć się z tym co konkretne. I to chyba tyle.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

To słabe, czy jakie? Nie bój się mnie urazić, ja nie z tych, którzy będą się bronić do ostatniego klawisza a potem będą czuć niechęć.

Ostatnio bardzo rzadko komentuję opowiadania w moim odczuciu słabe. Najczęściej są to utwory początkujących, którzy są silnie związani emocjonalnie ze swoją twórczością. Dopiero gdy rośnie doświadczenie, stajemy się bardziej otwarci na krytykę. Dlatego mocne, krytyczne słowa, nawet merytoryczne, mogą sprawić im więcej przykrości niż korzyści.

Pierwszy tekst napisałem jakieś pół roku temu i publikując tutaj oraz słuchając rad, zdałem sobie sprawę, że nie piszę za dobrze ale chciałbym się nauczyć.

To gratuluję, bo piszesz nieźle. Moje pierwsze utwory były daleko od dobrej literatury. Pamiętam, że to właśnie “małomówna” Anet wsparła mnie wtedy dobrym słowem i Cobold, który rzeczowo doradzał przy biorobotowych opowiadaniach.

To akurat było zamierzone. To nie miała być przyszłość, tylko nasze czasy – to, co jest w Solusie.

A to już jest nielogiczne, bo niby dlaczego nasze czasy? Przecież napisałeś SF, rzecz w przyszłości. Takie rzeczy, jeśli w ogóle będą możliwe, to jeszcze kwestia kilkudziesięciu lat, może kilkunastu. To i tak daje nam rok 2040. Dlaczego ktoś, kto żyłby w tamtych czasach miałby chcieć żyć we śnie w czasach dla niego historycznych?

Sporo ludzi jeszcze mieszka w dzisiejszych czasach w takich warunkach.

To akurat trudno sprawdzić statystycznie, ale patrząc na komentarze wyżej, masz namacalny dowód na używanie zbyt starych określeń, nawet na obecne czasy: dla “młodej” SaryWinter pojęcie ślepej kuchni było nieznane. A ja jestem wrażliwy na używanie staroci w SF, bo to nie buduje wiarygodności. Pomijam opowiadania, gdzie jest to zamierzone. Dlatego też nie cenię sobie na przykład Philipa K. Dicka i jego kineskopowych monitorów. Od strony psychologicznej był całkiem dobry, ale technologicznie nie.

Tutaj chodzi Ci o to, żeby nie zabierać się za takie pomysły (coś a’la matrix, VR, solipsyzm – czyli coś przemielonego setki razy)

I tak i nie. Gdybym miał być konkretny, powiedziałbym, że Twoje opowiadanie to taka niskobudżetowa wersja Matrixa, bardziej obyczajowa i zmierzająca ku sitcomowym serialom. Napisać coś, co jak wspomniałeś było mielone setki razy, i zachować przy tym świeżość, jest bardzo trudno. Z drugiej strony, wymyślić coś oryginalnego też jest trudno.

powyższe opowiadanie mogłoby być dobre, gdyby postacie były mniej sztampowe a sceneria bardziej nowoczesna?

Myślę, że tak. Mogłoby być lepsze. Dołożyłbyś parę ciekawych gadżetów i nieszablonowe postacie. A takie zawsze są ciekawe, bo czytelnik nie wie, co zrobią.

Pozdrawiam.

 

Dopiero gdy rośnie doświadczenie, stajemy się bardziej otwarci na krytykę. Dlatego mocne, krytyczne słowa, nawet merytoryczne, mogą sprawić im więcej przykrości niż korzyści.

Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego ustalam poziom na jakim możesz się ze mną komunikować, mnie przykro nie będzie, bo uczono mnie, że jak ktoś mówi, że robisz coś źle, to robisz to źle. A to nie powinno zniechęcać, ale zachęcać do podjęcia większego wysiłku. I w moim przypadku to się raczej sprawdza.

 

A to już jest nielogiczne, bo niby dlaczego nasze czasy? Przecież napisałeś SF, rzecz w przyszłości. Takie rzeczy, jeśli w ogóle będą możliwe, to jeszcze kwestia kilkudziesięciu lat, może kilkunastu. To i tak daje nam rok 2040. Dlaczego ktoś, kto żyłby w tamtych czasach miałby chcieć żyć we śnie w czasach dla niego historycznych?

Postaram się wytłumaczyć jak ja to widzę. W tamtym realnym świecie kreatywność jest sprowadzona do czystego utylityrazmu skupionego na rozwoju gatunku w sferze technologicznej i ekspansji. Nie ma tam miejsca dla sztuki, literatury, malarstwa itd. My mamy szczęście żyć w czasach, w których dzieła wyobraźni nie są ograniczane praktycznie niczym. Kiedyś były, teraz nie są, ale to znów się zaczyna zmieniać, bo coraz więcej grup społecznych uzurpuje sobie prawa do bycia obrażanym czymkolwiek. Nagle ludzi zaczynają obrażać tęcza, krzyż, przymus szczepienia, twierdzenie, że Ziemia jest kulista itd. To powoduje niepokoje społeczne, więc umyśliłem sobie świat w którym pragmatyzm jest celem samym w sobie, który wyrugował wszelkie przejawy wolnomyślicielstwa nieskupionego na całkowicie i powszechnie przyjętym dobru gatunku. A Solus to miejsce odosobnienia dla jednostek, których kreatywność wykracza poza sztywne ramy ustalone w tym świecie przyszłości.

Moim zdaniem nawet ktoś, kto od dziecka byłby wychowywany w oderwaniu od jakichkolwiek dzieł kultury i tak nasiąknąłby nią i zaczął dostrzegać jej piękno i celowość, jeśli zacząłby z nią w pewnym momencie obcować. Dlatego chęć odejścia do świata, w którym jest możliwe nie tylko doświadczanie sztuki, ale również aktywne tworzenie jej.

Może Ci się to wydawać nielogiczne. Biorę to na klatę.

 

A ja jestem wrażliwy na używanie staroci w SF, bo to nie buduje wiarygodności. Pomijam opowiadania, gdzie jest to zamierzone.

Hmm, po zastanowieniu się, przynzaję Ci rację. Sam często się uśmiecham pod nosem, kiedy czytam SF osadzone w całkiem odległej przyszłości, a bohaterowie używają dyktafonów, taśm magnetofonowych albo nawet płyt CD. Dicka wiele nie czytałem, ale przypominając sobie to co jednak łyknąłem, przyznaję, że przywołany przez Ciebie przykład jest bardzo na miejscu.

 

Dołożyłbyś parę ciekawych gadżetów i nieszablonowe postacie.

Z postaciami się postaram, z gadżetami… well, nie żebym był jakiś antytechnologiczny, ale dawno już się pogubiłem, co jest dzisiaj na topie w gadżeciarstwie. Podpytam syna, o pewnie będzie mi mógł jakość pomóc ;)

 

Dziękuję Darconie za czas, jaki poświęciłeś na przeczytanie opowiadania oraz napisanie obszernego i dającego mi do myślenia komentarza. Mam nadzieję, że jeszcze się gdzieś spotkamy pod moim opowiadaniem. A wtedy nie kryguj się, dawaj co myślisz.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Postaram się wytłumaczyć jak ja to widzę. W tamtym realnym świecie kreatywność jest sprowadzona do czystego utylityrazmu skupionego na rozwoju gatunku w sferze technologicznej i ekspansji. (…) więc umyśliłem sobie świat w którym pragmatyzm jest celem samym w sobie, który wyrugował wszelkie przejawy wolnomyślicielstwa nieskupionego na całkowicie i powszechnie przyjętym dobru gatunku.

To jest ciekawe. Możliwe, że nie wyłapałem wszystkich niuansów, albo zabrakło mi jednego, dwóch akapitów informacyjno-fabularnych.

Jeśli zaś chodzi o gadżety, to prawda, zawsze można pogrzebać, poszukać, popytać rodziny. :) Ale pisanie opowiadań w środowisku, które jest nam obce to dodatkowa trudność i trzeba uważać na wiarygodność. Pomyślałem sobie, że może wcale nie musisz poszukiwać nic w tym kierunku, bo to nie będzie do końca Twoje, tylko “wyszukane”. Sam swego czasu napisałem opowiadanie, o którego założeniach właśnie rozmawiamy. Nie robiłem żadnych poszukiwań, chciałem się skupić na obyczajowym pomyśle, który przyszedł mi do głowy. Na ogól nie polecam swoich tekstów, ale to może szerzej pokazać, co miałem na myśli. Utwór spodobał się całkiem sporej grupce osób, ale zebrał też kilka dobrych, krytycznych uwag. Odblokowałem je, więc jak znajdziesz czas, możesz zajrzeć:

W pogoni za szczęściem

 

Pozdrawiam.

Dzięki Darcon, na pewno przeczytam. Dziś w nocy, lub jutro, bo mnie obowiązki rodzinne wzywają.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Przeczytałem i dobrze, że poleciłeś tekst, którego nie czytałem, bo jeszcze nie byłem użyszkodnikiem. Warto jednak sięgać do starszych tekstów, wcale niestarych, jak Twój. Pomysł i realizacja misię. :)

Po takich i tylu komentarzach nie dodam więcej.

Nowa Fantastyka