Tego szczególnego dnia tylko jedno z miejsc przeznaczonych dla konsulów było zajęte i to, ku zdumieniu przybywających licznie senatorów, nie przez Oktawiana.
Siedzący na kurulnym krześle starzec wydawał się drzemać. Stojący za nim wyzwoleniec bacznie obserwował wypełniającą się salę rzymskiej kurii. Gdy odźwierny dał mu dyskretny sygnał oznaczający, że wszyscy senatorowie już przybyli, szepnął coś do ucha drzemiącego starca i pomógł mu wstać. Przez salę przebiegł szmer, bowiem niektórzy dopiero teraz rozpoznali sędziwego patrycjusza.
– To Cyceron. Marek Tulliusz. – Niosły się głosy po sali – Powstańmy.
– Usiądźcie, usiądźcie. Ja też będę przemawiał, siedząc. Wybaczcie starcowi, ale zdrowie nie pozwala.
Marek Tulliusz Cyceron miał już siedemdziesiąt dziewięć lat. Przejścia, których był zarówno świadkiem, jak i uczestnikiem, odcisnęły na nim znaczące piętno. Wieloletnie wygnanie oraz życie w ubóstwie poważnie nadwątliły jego siły i przygięły mu kark do ziemi. Głos jednak nadal zachował dawną siłę i moc.
– Choć widok waszego tłumnego zgromadzenia, Kwiryci – rozpoczął swoją przemowę – wydawał mi się zawsze miły nade wszystko, a miejsce to do wystąpień najokazalsze i dla mówcy najbardziej zaszczytne, od tego dostępu do chwały, dotychczas trzymałem się z dala – nie żeby chęci mi brakło, lecz na skutek zasad życiowych, jakie w mojej młodości przyjąłem. Przede wszystkim jednak słuszny powód do radości widzę w tym, że mam do czynienia ze sprawą, w której słów nikomu zabraknąć nie może. Mam bowiem mówić o wyjątkowych osobistych zaletach Gajusza Juliusza Cezara Oktawiana, a mowę na ten temat trudniej skończyć niż rozpocząć.
Mowie tej przysłuchiwał się spory tłumek obywateli, którym udało się wejść do przedsionka. Wśród nich były dwie kobiety trzymające się pod rękę.
– To już dzisiaj – szepnęła młodsza. – Dzisiaj go dostaniesz, matko.
– Dzięki niech będą bogom, Liwio – odpowiedziała starsza. – No, może nie wszystkim – dodała po chwili.
– Chodźmy już stąd, on tak będzie gadał aż do zmierzchu. – Liwia pociągnęła delikatnie matkę za rękaw sukni.
*
Oj, pracowity to był dzień dla Brunhildy. Wielu dzielnych wojowników odprowadziła dzisiaj do Walhalli. Po zakończonej bitwie wezwał ją do siebie sam Odyn.
– Teraz będzie trochę spokoju, Brunhildo, bo obie strony muszą się wylizać z poważnych ran – rzekł, gdy walkiria zjawiła się przed jego obliczem. – W następnej bitwie zapewnisz zwycięstwo Galom, a ich wodzowi chwalebną śmierć. Przyprowadzisz potem Wercyngetoryksa wprost do mnie. A teraz możesz sobie, moja droga, odpocząć w galijskich puszczach.
*
Cezar jechał stępa przez las wzdłuż małego potoku. Chciał być sam ze swoimi myślami. Dawno nie przeżył takiego upokorzenia. Stracił w walce całą kohortę, a wliczając rannych, którzy nie wrócą już do służby, to pewnie więcej niż dwie. Myślał o przegranej bitwie i o pazernych idiotach, przez których będzie musiał się tłumaczyć tym wszystkim rzymskim paniczykom, którzy z trudem będą starali się skrywać satysfakcję. Jego sukcesy w Galii były bardzo nie na rękę Pompejuszowi i jego stronnikom.
„A, Grek ich wszystkich chędożył” – pomyślał. Armia była ważniejsza. Po tak spektakularnej porażce cała Galia powstanie przeciwko niemu. Trzeba przede wszystkim wzmocnić małe garnizony. I co najważniejsze, podnieść morale żołnierzy.
Rozważania o planach militarnych przerwał mu przepiękny widok. Większość leśnej polany, na którą właśnie wjechał, wypełniało błękitne jezioro. Na jego brzegu niedbale rzucone szaty i pióra odcinały się od zieleni jasną bielą.
Zbliżył się i zsiadł z konia, dając znak dekurionowi, aby zabezpieczył teren. Podniósł szaty i przyjrzał się skrzydłom, które były większe od łabędzich.
„Czyżby Ikar zawitał do Galii?” – pomyślał Cezar i rozejrzał się.
Pośrodku jeziora dostrzegł pływającą kobietę. Podał szaty i skrzydła żołnierzowi, a następnie energicznym ruchem ręki odprawił eskortę. Usiadł na pniu zwalonego drzewa, obserwując postać o długich jasnych włosach i skórze bladej jak księżyc. Gdy go dojrzała, skierowała się ku brzegowi. Wyszła z wody, piękna i naga, nie próbując się zakrywać przed wzrokiem Cezara.
– Kim jesteś, Pani Jeziora? – zapytał. – I co robisz samotnie pośrodku puszczy?
– Jestem Brunhilda, walkiria – odpowiedziała. – Poszukuję bohaterów, którzy wspierać będą Odyna w jego ostatniej bitwie. A kim jesteś ty, wojowniku? Dlaczego zabrałeś moje szaty?
– Jestem Gajusz Juliusz Cezar, wódz armii rzymskiej. Cała ta kraina i wszystko, co się w niej znajduje, należy teraz do Rzymu. Twoje skrzydła i szaty również – dodał.
– Czy możesz mi je oddać, Cezarze? Bardzo proszę.
– Szaty mogę ci oddać, chociaż muszę powiedzieć, że zakryją to co najpiękniejsze – Cezar uważnie przyglądał się walkirii. – Co innego skrzydła, te wydają się nie tylko piękne, ale i cenne. Co mi dasz, Pani Jeziora, abym ci je zwrócił?
Zasmuciła się walkiria na te słowa, mogła bowiem dać wojownikowi tylko jedno.
– Dam ci, Cezarze, zwycięstwo w twej następnej bitwie.
Cezar wstał i powoli podszedł do Brunhildy. Spojrzał jej w oczy, przyciągnął do siebie i pocałował. Oddała pocałunek z namiętnością, jakiej się nie spodziewał.
– Dziękuję Brunhildo – powiedział, gdy oderwał się od jej ust. – To jednak będzie piękny dzień.
*
Gniew Odyna był tak wielki, iż żaden z mieszkańców Asgardu nie ośmielił się wyjrzeć ze swego domostwa. Na dziedzińcu zamku klęczała walkiria, a jej łzy spływały błękitną rzeką aż do samego Hel. Odyn stał przed nią, z włócznią uniesioną do ciosu, a obok niego stał Thor, z młotem opartym o ziemię.
Gdyby nie jedna szczególna okoliczność, Brunhilda ze spokojem przyjęłaby śmierć z ręki Odyna.
– Oszczędź moje życie, ojcze – poprosiła. – Nie przez wzgląd na mnie, lecz na tą niewinną istotę, którą noszę w sobie. Ma na imię Ingunda i będzie najdzielniejszą z twoich walkirii. – Spojrzała Odynowi prosto w oczy. – Jeśli tylko pozwolisz jej żyć.
Na te słowa Gungnir zadrżał w ręce Odyna.
– Ojcze – odezwał się Thor. – Piłeś wodę ze źródła mądrości, możesz więc dostrzec skutki każdej swojej decyzji.
Odyn z całej siły rzucił włócznią, która wbiła się w ziemię tuż przed Brunhildą.
– Zejdź mi z oczu i niech cię więcej nie widzę. Do końca świata pozostaniesz w Midgardzie, a wrócić możesz dopiero, gdy nadejdzie Ragnarok.
I zapomniałby Odyn o swojej ukochanej walkirii na wieki, gdyby nie jeden wojownik, który pojawił się w Walhalli kilka lat później. Osławiony wieloma zwycięstwami, bardzo przypadł Odynowi do gustu, bo i wódz z niego był wielki i mówca przedni.
Pewnego razu Odyn zaczął go wypytywać o Jowisza, którego imię zwykł był przywoływać nader często. Lekko się obruszył gdy się dowiedział, że jest to największy i najpotężniejszy z rzymskich bogów i postanowił to sprawdzić. Wybrał się osobiście do Italii, odnalazł Jowisza i wyzwał go do walki. Rzucane przez Jowisza pioruny, niewiele jednak krzywdy robiły Odynowi, więc bez trudu spętał go łańcuchami i kazał krasnoludom przywiązać do korzeni świętego drzewa.
Wielce po tym zadowolony, pozwolił Cezarowi prosić o co zechce. I ten poprosił.
– Wielkim jesteś wojownikiem, Cezarze, większego od ciebie nie było w Walhalli, ale, na Jowisza – Odyn bardzo polubił to wezwanie – nie mogę puścić płazem takiej zniewagi. Obiecałem zwycięstwo Wercyngetoryksowi, a Brunhilda, wbrew mojej woli, dała je tobie. Musiałem ją przykładnie ukarać.
– Czy wiesz Cezarze, co czuje bóg, którego przeklina zdradzony przez niego człowiek? – kontynuował Odyn – Czuje piekące palenie w żołądku. A ty nie pozwoliłeś temu człowiekowi umrzeć przez sześć lat. Ja to czułem za każdym razem, gdy mnie przeklinał.
– Ja też – wtrącił Thor – Bo zwykle przeklinał Odyna i jego potomstwo do dziewiątego pokolenia.
– I kto wie, czy nie był większym wojownikiem od… tego tu? – dodał lekceważąco Loki, który nie znosił Rzymianina.
Cezar zignorował Lokiego, z którym postanowił rozprawić się przy innej okazji.
– Ojcze wszystkich Asów, wiesz przecież, że Brunhilda nie zawiniła. Co miała zrobić? Zrezygnować ze skrzydeł? Miej litość i złagodź jej okrutną karę.
Zadumał się Odyn głęboko, bo miał słabość do tego łysawego wojownika. Pociągnął potężny łyk piwa i rzekł:
– Czy jest w Rzymie wojownik, który mógłby dorównać ci, Cezarze, walecznością, mądrością i siłą? Taki, którego obawiałbyś się w walce?
– Jeden jest tylko taki godny Walhalli wojownik, Odynie. To Marek Antoniusz.
– Cenię cię, Cezarze, jak mało kogo, przychylę więc ucha do twojej prośby, ale cena będzie wysoka, czy jesteś gotów ją zapłacić?
Cezar nie odważył się zapytać jaka to cena, tylko skinął głową.
– Dobrze. Ty chcesz sprowadzić tu Brunhildę, a ja Antoniusza. Połączmy więc nasze pragnienia i niech przybędą tu razem. Jeśli Brunhilda zdobędzie serce Antoniusza i zdoła go poślubić, przyjmę ją wraz z mężem na powrót do Asgardu. Niech Loki zaniesie jej tą wiadomość. – Skinął dłonią, przywołując przybranego syna. – Udasz się do Rzymu i przekażesz Brunhildzie moje postanowienie.
I nie było chyba nikogo wśród ucztujących, kto ucieszyłby się z takiej decyzji Odyna.
Loki nienawidził Cezara i nie miał zamiaru przykładać ręki do sprowadzenia następnego rzymskiego kmiotka.
Cezar kochał Brunhildę i nie chciał, aby poślubiła Antoniusza, gdy już poznał cenę, to nie był pewien, czy chce ją zapłacić.
A Thor leżał pijany pod stołem i wszystko było mu obojętne.
*
Loki bujał się w lektyce, a wraz z nim bujały się jego wielgachne piersi. Już to wystarczyłoby, żeby zepsuć mu humor na wiele dni. Do skrajnej rozpaczy doprowadzała go jednak niedająca spokoju pustka między nogami. Przy zdrowych zmysłach trzymała go jedynie nienawiść do Rzymian, a w szczególności do Cezara.
Postanowił, że przetrwa to upokorzenie tylko po to, aby potem, gdy już pozbędzie się Antoniusza, delektować się zemstą na Cezarze. Misternie uknuta w Egipcie intryga wymagała tylko ostatecznego dopełnienia. Gdy zbliżyli się już do obozu Antoniusza, przywołał do siebie heroda i kazał mu oznajmić swoje przybycie.
– Kleopatro, jakże mi miło, że przybyłaś osobiście, aby być świadkiem mojej zemsty – powitał Marek Antoniusz królową Egiptu. – Muszę przyznać, że wymagało to nie lada odwagi, twoja miłość do Cezara musi być ogromna.
– Nie ryzykowałam dla Cezara – odparła Kleopatra. – Jestem tu z twojego powodu, Marku Antoniuszu. Przywożę ci te dary jako obietnicę znacznie większych, które czekają na ciebie w Egipcie.
Na te słowa do Antoniusza przystąpili niewolnicy z dwiema dużymi skrzyniami. Królowa skinęła ręką, na co niewolnicy otworzyli je, a oczom Antoniusza ukazały się złoto i kość słoniowa.
– Pani, czegóż oczekujesz w zamian za tak hojne dary? – Spojrzał na królową i jej piękne ciało, ledwo zakryte półprzezroczystą tkaniną.
Kleopatra, patrząc Antoniuszowi prosto w oczy, oblizała wargi i delikatnie musnęła swoje łono.
– I jeszcze hojniejsze obietnice – dodał po chwili Antoniusz.
– Wodzu, mam tylko jedną prośbę. – Kleopatra spoważniała, a jej szaty zrobiły się jakby mniej przezroczyste (a może to słońce schowało się za chmurami?). – Abyś po zwycięskiej bitwie, nie zwlekając, udał się ze mną do Egiptu i wspomógł mnie w walce z uzurpatorem.
– A co, jeśli nie zwyciężę?
– Zwyciężysz, panie – odparła Kleopatra. – Bogowie już zapisali twoje zwycięstwo.
*
Korpulentny mężczyzna o wyglądzie barbarzyńcy, dzierżący w ręku długi dębowy kostur, pewnym krokiem wszedł do Rzymu przez północną bramę. Rudy, brodaty, w długim płaszczu ze skóry niewiadomego zwierzęcia, nie wzbudził podejrzenia w legionistach i pewnym krokiem kontynuował swój marsz w kierunku Eskwilinu. Odnalazł opisany mu ze szczegółami dom i zastukał laską w drzwi.
– Jestem Tortiusz Lempronius – powiedział, gdy drzwi się otwarły. – Serwilla mnie oczekuje.
– Wejdź, panie. – Odźwierny gestem zaprosił go do środka. – Pani Serwilla wyjechała, ale zostawiła list i kazała cię ugościć do swojego powrotu, panie.
Tortiusz usiadł i zaczął skubać leżące na stole owoce. Po chwili otworzył list.
Drogi Tortiuszu,
Bardzo ucieszyłam się na wieść o twoich odwiedzinach, tyle mamy sobie do opowiedzenia. Niecierpliwie wyglądam wieści od Twojego ojca, jak również od wiadomej Ci, a bliskiej mi osoby. Otrzymałam jednak wiadomość od Brutusa, który stacjonuje wraz z wojskiem daleko na wschodzie Grecji. Bardzo prosił, a wręcz nalegał na spotkanie ze mną. Nie wyjaśnił wprawdzie, dlaczego, ale nie mogłam mu odmówić i natychmiast wyruszyłam w drogę. Proszę, bądź moim gościem i zaczekaj w Rzymie do mojego powrotu.
Oddana Ci
Serwilla (B).
– Macie tu dobre konie? – zapytał oczekującego w rogu pomieszczenia wyzwoleńca.
– Mamy, panie.
– Przygotuj mi dwa. Chcę wyruszyć natychmiast.
Wydawało się, że przybył za późno. Do głównej kwatery republikanów zostało jeszcze jakieś pół mili, a już zaczęły go mijać grupki uciekających obozowych ciurów. Oni zawsze najlepiej wiedzieli, jaki będzie wynik bitwy.
Tortiusz zmusił konia do galopu, mając nadzieję, że Antoniusz nie zdobył jeszcze obozu. Gdy dotarł na miejsce, nie zauważył żadnej paniki. Wojska republikanów stały karnie, gotowe do bitwy. Kasjusz na karym ogierze cwałował wzdłuż legionów, wykrzykując słowa zachęty. Brutus stał przed namiotem, czule obejmując swoją matkę. Nieopodal nich czekał wóz zaprzężony w dwa konie, otoczony kohortą wojska.
Tortiusz wpadł na majdan galopem i zatrzymał konia tak, że ten prawie usiadł na zadzie. Zeskoczył na ziemię i podbiegł do dowódcy.
– Tortiusz Lamproniusz pozdrawia Marka Brutusa. – Uderzył pięścią w pierś.
– Mów – odpowiedział Brutus, oddając pozdrowienie.
– Cezar Oktawian przysyła mnie, abym wyprowadził bezpiecznie Serwillę, póki to jeszcze możliwe. Ze względu na pamięć ojca mój pan obiecuje jej bezpieczeństwo.
– Jeśli szczęśliwie dotrzecie na miejsce, Tortiuszu, podziękuj swojemu panu, ale nie mam wielkiej nadziei, że wam się uda – odpowiedział Brutus. – Jesteśmy okrążeni przez wojska Antoniusza, a pętla zamknie się lada chwila.
Brutus objął i ucałował matkę, a następnie pomógł jej wsiąść na wóz.
– Niech Jowisz wam sprzyja – powiedział na pożegnanie.
Totriusz oddał swojego konia centurionowi i dosiadł się do Serwilli.
Gdy zostali sami, rzucili się sobie w ramiona.
– Thorze, jak miło cię widzieć! – wykrzyknęła Brunhilda. – Powiedz, proszę, czy Odyn mi wybaczył?
– Niestety nie, pani. Jednak na prośbę Cezara zgodził się przyjąć cię na powrót do domu. Pod pewnym wszakże warunkiem.
– Cezar jest w Asgardzie? Co mam zrobić, aby się z nim połączyć? Mów, proszę.
– Odyn postanowił, że przyjmie cię do Walhalli tylko jako żonę Marka Antoniusza. Wysłał tu Lokiego, aby cię o tym powiadomił, ale jak widzę ten jeszcze tu nie dotarł.
– Lokiego nie widziałam – potwierdziła Brunhilda. – Ale powiedz, co Cezar na to?
– A jak myślisz, co ja tu robię? – odpowiedział Thor. – To Cezar prosił Odyna, aby ten ci wybaczył i pozwolił wrócić. Nie przypuszczał, że Odyn wyznaczy taką cenę. A potem, słusznie nie dowierzał Lokiemu i poprosił mnie, abym cię odnalazł i powiadomił. Wygląda na to, że na razie nie możemy zrobić nic innego, jak tylko uciec byle dalej od Antoniusza. Pamiętaj, że Loki coś knuje, inaczej już dawno by się z tobą spotkał.
Brunhilda zamyśliła się, wpatrując w ciemność na zewnątrz. Jechali przez niekończące się gaje oliwne, a w niej powoli dojrzewała decyzja. „Zostanę twoją żoną, Antoniuszu, ale nigdy nie zdradzę Cezara” – pomyślała. – „Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno to zrobię.”
W czasie podróży przez Grecję, Brunhilda miała dość czasu, aby szczegółowo przygotować swój plan. Postanowiła wykorzystać animozje pomiędzy Oktawianem a Antoniuszem i wiedziała już, kto może je umiejętnie podsycać, aż do upragnionego finału. Ingunda była wprawdzie jeszcze bardzo młoda, ale rozumiała świat w sposób wyjątkowy.
Po przybyciu do Italii, w drodze z Brundyzium do Rzymu, zatrzymali się na zaproszenie Cycerona w jego willi w Tusculum. Jako że w okolicy siedziby miało wiele znacznych rodów, przyjęcie u Cycerona niewiele różniło się od posiedzenia senatu – zarówno składem uczestników, jak i atmosferą.
Serwilla wykorzystała pierwszą nadarzającą się okazję, aby zyskać uwagę Oktawiana i, wraz z jego siostrą Oktawią, wymknąć się do pobliskich ogrodów. Drogą wysadzaną cyprysami skierowali się ku jaśniejącej bielą marmuru świątyni Junony. U jej stóp siedziała młoda dziewczyna. Gdy podeszli bliżej, Serwilla zwróciła się do Oktawiana:
– Oktawianie, poznaj, proszę, moją kuzynkę. To Liwia Druzylla, córka Alfidii i Marka Liwiusza Druzusa Klaudianusza.
Liwia skłoniła się z szacunkiem.
Oktawian spojrzał na młodziutką Liwię, dziecko jeszcze przecież, ale spokrewnione zarówno z Klaudiuszami, jak i Liwiuszami. „Rody to znaczne i bogate. A gdyby tak…” – przyszła mu do głowy pewna myśl.
Nie mógł zauważyć, że Serwilla w tym samym momencie kreśli w powietrzu magiczny run.
*
Uczta weselna trwała w najlepsze. Goście weselni, jedli, pili i bawili się u stóp małej kapliczki poświęconej Junonie. Gdy Oktawian z matką i przyjaciółmi opuścił ucztę, aby przygotować swój dom na przyjęcie małżonki, Liwia z Serwillą i Oktawią udały się do atrium, gdzie jeszcze przez godzinę mogły cieszyć się swoim towarzystwem.
Plotkowały o rzymskich matronach, ich romansach, sukniach i nowych niewolnicach. Potem zaczęły wypytywać Oktawię o mniej lub bardziej intymne tajemnice Oktawiana. Cały czas jednak nad tymi śmiechami i pogaduszkami unosiło się jedno imię, o którym do tej pory nie wspominały.
– Podobno Antoniusz przybył do Tarentu – powiedziała Serwilla, spoglądając na Oktawię. – Słyszałaś, kochana, najnowsze plotki?
Oktawia spojrzała pytająco na Serwillę.
– O tym, że twój brat zamierza wydać cię za Antoniusza? I o tym, że Antoniusz jest kochankiem Kleopatry i całymi dniami nie wychodzi z jej łoża?
– Antoniusz może sobie robić w Egipcie, co tylko mu się podoba, i mieć tyle kochanek, ile zechce. Nic mnie to nie obchodzi, bo nie mam zamiaru zostać jego żoną. – W głosie Oktawii słychać było zarówno urażoną dumę, jak i dziecięcą złość.
– Nie bądź dziecinna, Oktawio, wiesz, że zrobisz to, czego wymaga dobro Juliuszów. – Serwilla ujęła dłonie Oktawii w matczynym geście. – Nie będziesz w stanie przeciwstawić się woli brata. Ale, już teraz, wraz z nami możesz zacząć planować zemstę.
*
– Gajuszu, a co zrobisz, gdy już pokonasz Antoniusza? – spytała Liwia wodząc palcem po jego piersi. – Zabijesz go?
– Najlepiej, gdyby zachował się honorowo i popełnił samobójstwo, ale doszły mnie słuchy, że zniewieściał, pod wpływem Kleopatry. Jeśli sam się nie zabije, to będę musiał jakoś to zaaranżować, Rzymianie wciąż darzą go szacunkiem, jako żołnierza.
– Ale jest mężem Kleopatry, nie możesz wykorzystać tego przeciwko niemu? I tego jak postąpił z twoją siostrą. Cały Rzym płakał wraz z Oktawią. – Liwia kreśliła zawiłe wzory na piersi męża.
– Sugerujesz, że mam go stracić jak złoczyńcę? A może jako wroga republiki?
– A nie myślałeś czasem, żeby zachować Antoniusza i Kleopatrę na swój triumf? – Ingunda narysowała ostatni run. – Rzymianie znienawidzą Antoniusza za to, ze poślubił cudzoziemkę.
– Jak zawsze masz rację, Liwio – powiedział Oktawian.
*
Gajusz Juliusz Cezar Oktawian jechał rydwanem w stronę Kapitolu i przypominał sobie triumf ojczyma sprzed dwudziestu lat. Wtedy Juliusz Cezar wiódł pokonanego władcę Galów Wercyngetoryksa. Dzisiaj on wiódł pokonaną królową Egiptu wraz z jej mężem Markiem Antoniuszem. Było to ryzykowne politycznie posunięcie, ale Liwia zdołała go przekonać, że nienawiść rzymian do Kleopatry przejdzie w ten sposób na Antoniusza. A ona już wiedziała już, co z nim dalej zrobić.
*
Cyceron przemawiał w senacie. Liwia z Serwillą udały się do miejsca, w którym od dwóch lat uwięziony był Marek Antoniusz. Zasiadły do obficie zastawionego stołu i raczyły się posiłkiem w oczekiwaniu na posłańca. Słońce chyliło się już ku zachodowi, nie powinny więc długo czekać.
– To już dzisiaj, Ingundo, nie mogę się już doczekać.
– Jak pięknie brzmi to imię w twoich ustach, matko. Tak rzadko mam okazję je słyszeć.
– I kto wie, czy nie wymawiam go tutaj po raz ostatni. Jeśli wszystko ułoży się po naszej myśli, to zobaczymy się dopiero w Walhalli.
Ingunda podeszła do matki i uklękła przy niej. Przytuliły się do siebie czule i trwały tak w uścisku do momentu, gdy rozległo się pukanie. Pilnujący ich rudy olbrzym otworzył drzwi.
– Pani, senat właśnie uczynił Oktawiana pierwszym obywatelem Rzymu wyniesionym na to miejsce dzięki boskiej mocy. Nadano mu tytuł Augusta. – Posłaniec skłonił się przed Serwillą. – Imperator Cezar August przesyła ci, pani, wiadomość, że zgodnie z przyrzeczeniem jeniec jest twój i możesz rozporządzać nim wedle swojej woli. Goniec skłonił się ponownie i odszedł.
Brunhilda zwróciła się do olbrzyma pilnującego drzwi.
– Zaczynaj, ja tu na was zaczekam.
Podeszła do córki. Spojrzały sobie po raz ostatni w wypełnione łzami oczy.
– Ucałuj ojca, Brunhildo, gdy już przybędziesz na miejsce.
– Ucałuję i opowiem mu, jaka jesteś piękna i mądra. A teraz idź już. Reszta to tylko moja sprawa, całą odpowiedzialność muszę wziąć na siebie.
Ból nadchodził falami. Antoniusz leżał na posadzce i na zmianę to łkał jak małe dziecko, to wył jak potępieniec.
– Dlaczego, Serwillo, dlaczego?
Skulił się pod wpływem następnej fali bólu. Leżał prawie nagi, w samej tylko zakrwawionej przepasce biodrowej.
– Podnieście go. – Rozkazała niewolnikom, którzy go tu przywlekli. – I posadźcie na krześle. Nie cierpię mówić do leżącego.
Wypełnili polecenie bez słowa. Antoniusz krzyknął z bólu, lewą dłonią przyciskając do krocza kikut prawej. Brunhilda spojrzała mu w oczy i powiedziała z autentycznym smutkiem w głosie:
– Wiesz co, Antoniuszu? Jak się tak zastanowić, to ty po prostu masz pecha. No bo popatrz: służysz wiernie Cezarowi przez wiele lat, a ten czyni swoim spadkobiercą jakiegoś młokosa, który ledwie mieczem włada. Potem Cezar uznaje cię przed Odynem za wojownika równego sobie. I co? Jedynym sposobem, w jaki Cezar może mnie sprowadzić do Asgardu, jest ślub z tobą. – Zamilkła na chwilę, jakby pochłonęły ją wspomnienia. – A ja bardzo chcę wrócić do Asgardu, a jeszcze bardziej do Cezara, muszę cię wiec poślubić, bo tylko z tobą, jako moim mężem, mogę przejść przez most Bifrost. A ty? Ty nie możesz mnie posiąść. Nie możesz również zabić Cezara. Taka jest odpowiedź na twoje pytanie Antoniuszu.
Ruchem dłoni przywołała kryjącą się w cieniu postać.
– A teraz Thorze, możesz udzielić nam ślubu.