- Opowiadanie: Zinzerena - Przygoda na jedną noc

Przygoda na jedną noc

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Przygoda na jedną noc

Proszę wstać, Wysoki Sąd idzie – słowa te długi czas po ich wypowiedzeniu pozostały w głowie oskarżonej, jakby napierając na ścianki czaszki pulsującym bólem. Zwróciła wzrok na adwokata. Młody obrońca miał w sobie tyle wiary w wygranie procesu, co ona sama. Nerwowo poprawiał okulary na nosie i co chwila wycierał drżące ręce w czarną togę z zielonym żabotem. 

– Proszę usiąść. – odezwał się sędzia głosem pozbawionym emocji.

Opadła na ciężkie krzesło, z ulgą łapiąc powietrze. Rozpięła guzik w koszuli, nie zwracając uwagi na karcące spojrzenie adwokata. Ułożyła beżowe kosmyki włosów z powrotem do koka, zauważając w nich coraz gęstszą, siwą poświatę.

– Otwieram rozprawę przed sądem rejonowym w Łodzi. Będzie rozpoznawana sprawa przeciwko pani Patrycji Konarskiej o czyn z artykułu 44 ustawy transplantacyjnej. – wyrecytował obojętnym tonem pulchny sędzia. – Na rozprawę stawili się: oskarżona.

– Patrycja Konarska. – wstała, podpierając się o wypolerowany stół.

Później badała wszystkich wyczytywanych wzrokiem pełnym rozżalenia i arogancji. Spojrzenie zatrzymała na dłużej na wysokim mężczyźnie uchodzącym za pokrzywdzonego. Ubrany w idealnie leżący garnitur, pod którym napinało się masywne ciało. Siwe, ale wciąż gęste włosy, zaczesane na bok dodawały mu klasy i elegancji. Podobnie jak zegarek, na który musiałaby oszczędzać cały rok. Wyczuł jej spojrzenie, kierując wzrok na nią. Szare oczy sprawiały dla niej wrażenie, jakby patrzyła w lustro. Przynajmniej jednej element mieli wspólny.

Wsłuchała się w oskarżenia prokuratora. Jego nazwisko zdobiło ściany budynków, choć samo w sobie było doskonałą reklamą. Prawnik uchodził za najlepszego w mieście. W końcu pokrzywdzony biznesmen mógł sobie na taką inwestycję pozwolić.

– Wysoki Sądzie, członkowie ławy przysięgłych… – wyprostował się i z dumą wypowiadał kolejne słowa. – Postaram się dziś dowieść, że oskarżona jest winna. Głównymi zarzutami są: uprowadzenie i otumanienie Dariusza Lewandowskiego, współudział przy przeszczepie nerki pokrzywdzonego w czasie jego nieprzytomności i pośredniczenie w sprzedaży narządów.

– Dziękuję. Oddaję głos obronie.

Adwokat wstał, potykając się przez utrudnienia w wyjęciu togi spod nogi krzesła. Przetarł czoło i szybko wypowiedział kolejne słowa:

– Wysoki Sądzie, członkowie ławy przysięgłych, jestem tutaj, by dowieść Państwu, że oskarżenia te są bezpodstawne i moja klientka jest niewinna. – kończąc wypowiedź zawahał się, jakby analizując, czy o czymś nie zapomniał.

Później wysłuchiwała kwiecistej mowy prokuratora, w której idealizował swojego klienta i przedstawiał jego wersję wydarzeń. Jej była nieco inna.

Głowa bolała ją od solidnego nagłośnienia, które dbało o znokautowanie gwaru setek osób znajdujących się w klubie. Gardło miała zaschnięte od oparów papierosów, który wciągała w zadymionym pomieszczeniu. Te aspekty nie przekonały jej jednak, by opuścić dyskotekę. Wciąż przepychające się przed jej nosem osoby nie sprawiły, że spuściła go z oczu. Śledziła każdy ruch i uśmiech siedzącego przy barze mężczyzny. Jako jeden z niewielu miał na sobie koszulę, reszta elegancki strój zamieniła na bluzy i luźne t-shirty. Opierając się o pełen popiołu bar, sączył wodę z cytryną, odmawiając papierosów i krzywiąc się na przełączanie kolejnej piosenki. Co on tu robi? - pomyślała. Miała go na oku od dłuższego czasu, ale nie spodziewała się, że spotkają się właśnie w tym klubie.

Podeszła do baru, korzystając z chwilowo wolnego obok mężczyzny miejsca.

– Wodę z cytryną. – zamówiła głośniej niż to potrzebne, by mieć pewność, że sąsiednio siedzący facet to usłyszy. Efekt był oczekiwany. Odwrócił głowę w jej stronę, jakby nie dowierzając, że ktokolwiek prócz niego będzie zamawiał coś bez alkoholu.

– Dieta? – spytał nachylając się do jej ucha. Szło łatwiej niż myślała.

– Nie. – odkrzyknęła odbierając napój. – Choroba.

– Poważnie? – zmieszał się, zatapiając usta w szklance.

– Syndrom kierowcy. – uśmiechnęła się zadziornie.

– Wypad z koleżankami? – nachylił się jeszcze mocniej, a jego oddech był ciepły i świeży.

– Zadajesz strasznie dużo pytań. – zaśmiała się do ucha, chwytając subtelnie jego ramienia. – Tak, bystry jesteś.

– Które to? – odwrócił się na krześle.

Palcem wskazała dwie dziewczyny, które tańczyły ze sobą, rozglądając się na boki w poszukiwaniu potencjalnego partnera na dzisiejszy wieczór. W prawdzie nigdy wcześniej ich nie widziała.

– Całkiem duże te koleżanki, nie potrzebują chyba opiekunki. – spojrzał na nią jednoznacznie spod grubych, ciemnych brwi przeplatanych siwymi włoskami.

– Ale opiekuna owszem. Lubią nietypowe formy kołysanek.

– Poleciłbym siebie, ale nie widzę siebie w roli niańki. – zaśmiał się. Wiem o tym, pomyślała.

– Patrycja. – przedstawiła się wyciągając rękę.

– Piękne imię. – uścisnął dłoń. – Darek.

– Muszę wyjść na zewnątrz, strasznie tu głośno. – krzyknęła płacąc rachunek. – Idziesz ze mną?

– Pewnie, mi też dobrze zrobi świeże powietrze.

Założył zawieszoną do tej pory na krześle marynarkę, po czym podążał krok w krok za dziewczyną, obawiając się, że zgubi ją w tłumie.

Wyszli na zewnątrz, gdzie fala chłodnego powietrza przyjemnie spoczęła na skórze i przeczyściła zadymione płuca. W świetle latarni wyglądał młodziej, jednak wciąż różniło ich kilkanaście, może dwadzieścia lat różnicy wieku. Wiedział o tym na pewno, jednak nie sprawiał wrażenia zakłopotanego tym faktem.

– Co porządny facet robi w takim klubie? – odważyła się na schlebianie, przerywając ciszę.

– Próbuje miło spędzić czas i przekonał się, że słowo "zabawa" w dzisiejszych czasach weszło na nieco odmienny poziom. A jakim cudem poukładana dziewczyna znalazła się w miejscu dla ludzi jej odmiennych? – szarmancko podał jej rękę, by pomóc wejść na stopień. Usiedli na ławce za parkingiem, gdzie spokojny, stonowany wiatr zagłuszały wciąż słyszalne odgłosy dyskoteki.

– Prezent urodzinowy dla koleżanki. Dałam się wreszcie namówić na wspólny wypad. Ty jesteś tutaj sam?

– Przyjechałem z kolegą z pracy i jego żoną, ale zniknęli gdzieś na parkiecie.

– Jesteś uwiązany? – spytała zakładając nogę na nogę, nie fatygując się, by poprawić niesforną, podwiniętą sukienkę. 

– Nie. To ja miałem się dziś zabawić. Tak twierdzili. – złapał jej wzrok, zagłębiając się w szarych oczach oprawionych długimi, brązowymi rzęsami.

– To się świetnie składa.

– Co masz na myśli?

– Niedaleko jest nieco bardziej prestiżowy klub. Czysty parkiet, ludzie z klasą, dobra muzyka i drinki podawane w czystych szklankach. Co ty na to, by przenieść się w tamto miejsce? – podniosła prowokująco jedną brew.

– Chyba cię polubię, masz bardzo ciekawe propozycje. – powiedział wstając i pomagając towarzyszce zrobić to samo.

– Kto wie, może to nie koniec na dziś.

Podjechali pod oświetlony, biały budynek jego samochodem. Otworzył jej drzwi, a wysiadając z pojazdu usłyszała wolne, włoskie piosenki. Środek lokalu był przestrzenny i doświetlony, a w powietrzu unosił się zapach cynamonu i piżma. Równo stojące obok siebie stoliki, były ułożone w kształcie podkowy, współgrając z parkietem. Błyszczące płytki parkietu były śliskie, a Patrycja z trudem utrzymywała równowagę stąpając w wysokich czółenkach. Zauważył to jej partner, wyciągając ramię w akcie podparcia. Skorzystała.

Przysiedli się do jednego z wolnych stolików. Darek chwilowo schował twarz za kartą menu, zostawiając wystającą zza niej bujną fryzurę siwych włosów.

– Nic nie zamawiasz? – spytał zauważywszy, że towarzyszka nie otworzyła nawet karty z napojami.

– Malibu z sokiem ananasowym, lodem, limonką i listkiem mięty. – powiedziała do stojącego obok kelnera, rzucając rozmówcy wyzywające spojrzenie.

– Stała klientka. – zauważył. – Dobrze, zdam się na twoje doświadczenie. Dla mnie to samo poproszę.

Ubrany w czarny frak kelner kiwnął głową i wycofał się w stronę baru.

– Czy ty przypadkiem nie prowadzisz? – spytała zaniepokojona.

– Od czego są taksówki? – uśmiechnął się pokazując białe, równe zęby. –  Nie traćmy czasu czekając na zamówienie. Mogę prosić panią do tańca?

Wstał wyciągając otwartą dłoń. Nie miała ochoty tańczyć, jednak trudno było jej odmówić. Weszli na śliski parkiet, który zmusił ją do pewnego trzymania się blisko partnera. Nie wyglądał jakby mu to przeszkadzało. Dryfowali w tańcu, wolno stawiając kroki, które po czasie doskonale ze sobą współgrały. Tańczył ładnie, nietrudno było jej się przystosować. W tle leciał właśnie Al Bano, nadając beztroski nastrój.

– Dobrze tańczysz. – szepnął jej do ucha.

– Dziękuję, mam to w genach.

Minęła trzecia z kolei piosenka, nim usiedli z powrotem do stolika. Rozgrzane przez taniec ciało ostudziła kilkoma łykami chłodnego Malibu. 

– Jesteś stąd?

– Z okolic. Nie lubię dużych miast. Pracuję tutaj.

– Czym się zajmujesz?

– Jestem architektem w średniej wielkości firmie. – skłamała. – A ty?

– Cóż za zbieg okoliczności. Prowadzę własny biznes, dość blisko związany z twoją pracą. Jestem deweloperem. Może ubijemy kiedyś interes? – nie była pewna, czy żartuje, czy mówi poważnie.

– Bardzo chętnie. Zarobki w mojej firmie ostatnimi czasy nie są zachwycające. Ale na mnie samą wystarczają.

– Czyli nie masz męża ani dzieci?

– Gdybym miała, nie mogłabym sobie pozwolić na bycie teraz w tym miejscu. A ty?

– Też nie mam.

Na te słowa zakrztusiła się drinkiem, wylewając małą stróżkę alkoholu na białą sukienkę. Towarzysz szybko zareagował, podając jej serwetkę.

– Zostanie ślad. – zmartwił się. – Szkoda sukienki.

– Albo alkoholu. – obróciła sytuację w żart. – Wygląda na to, że to ja potrzebuję opiekunki bardziej od koleżanek. One już się nie moczą.

– Nabrałem dziwnej chęci zabawy w niańkę. – błysnął zębami w jej stronę.

– Odwieziesz mnie do domu? – spytała przygryzając nieznacznie wargę. Jej usta zabłyszczały pomadką koloru dojrzałej wiśni. – Im prędzej to upiorę, tym większa szansa, że nie zostanie plama.

– Naturalnie. – powiedział kładąc suty napiwek dla kelnera i odstawiając ledwo muśniętego drinka.

Przez całą drogę przez miasto sprawiał wrażenie niepewnego. Jak widać, nie spodziewał się, że tak potoczy się ten wieczór. Stojąc na światłach odruchowo pukał palcem w uchylone okno srebrnego mercedesa, w napięciu opierając się o skórzaną tapicerkę. Postępując zgodnie ze wskazówkami pasażerki, po kwadransie znajdowali się pod jej blokiem. Nie dał się długo namawiać na herbatę. Wjechali windą na ostatnie piętro, wchodząc do dość dużego jak na jedną osobę mieszkania. Było urządzone dość banalnie jak na fakt, że mieszkał w nim architekt. Puste ściany, kanciaste szafy i mieszankę stylów w kuchni i na korytarzu uznał za nowy, nieznany mu jeszcze trend. Reszta pomieszczeń była zamknięta.

– Zieloną, czy czarną? – zawołała z kuchni, gdy ściągał buty.

– Co?

– Herbata. Ma być zielona, czy czarna?

– Czarna. Dzięki. 

Powędrował za nią do kuchni, siadając przy małym stoliku i rozglądając się.

– Ile słodzisz? – spytała podając mu kubek.

– Nie słodzę. – wypił duszkiem cały napar przed tym jak zdążyła wyjść.

– Chcesz jeszcze? – spytała zmartwiona pragnieniem gościa.

– Nie, dzięki. – wstał odwracając się w jej stronę.

– Poczekasz chwilę? Pójdę do łazienki, póki plama nie zabarwi sukienki…

– Kupię ci nową. – przerwał jej, podchodząc jednym krokiem najbliżej jak było to możliwe.

Złapał obiema dłońmi jej twarz przyciskając swoje usta do jej warg. Wolno stąpając do przodu, delikatnie przywarł jej ciało do ściany, schodząc jedną dłonią na smukłą talię. Zagryzał jej wargi i kolejno puszczał, spijając z nich intensywny smak malibu. Droczył się z z aksamitnym materiałem sukienki, szukając suwaka. Gdy tylko go znalazł, wolno rozpiął, uważając na skórę. Przeszyły go dreszcze, gdy partnerka przejechała długimi paznokciami po karku i wplatała palce we włosy. 

Odepchnęła go, tylko po to, by za koszule zaprowadzić do sypialni. Odsłonięte rolety przepuszczały do środka światło gwiazd i pełni księżyca. Pozwolił położyć się na łóżku, kładąc ręce na biodra, gdy kobieta usiadła na nim okrakiem. Wolno walczyła z guzikami koszuli, a gdy rozpięła ją do połowy, przerwała pocałunek sięgając po stojące na stoliku obok whisky. Popiła łyk dla dodania sobie odwagi i nabrała kolejny po to, by przekazać go do ust mężczyzny. 

– To będzie przygoda na jedną noc. W porządku?– spytała.

– Stoi. – odpowiedział w pośpiechu z trudem łapiąc powietrze.

– Umowa, czy…– nie skończyła, wędrując dłonią coraz niżej.

Znów przechyliła butelkę alkoholu, wpuszczając ciecz do ust gościa. Nie śpieszyła się, a jemu to się podobało. Droczyła się z nim, dzieląc się kolejnymi łykami whisky. Spróbował zsunąć z niej sukienkę, jednak ręce odmawiały posłuszeństwa. Najpierw poczuł delikatne mrowienie, które było odczuwalne coraz bardziej. Później kończyny opadły sparaliżowane  i dopiero wtedy poczuł mdlące zawroty głowy. Chwile próbował utrzymać świadomość, jednak przypływające fale otumanienia coraz bardziej narastały. Nim powieki opadły, patrzył jak partnerka zapina sukienkę i ze spokojem rozmawia przez telefon. Próbował wsłuchać się w rozmowę, jednak dzwonienie w głowie uniemożliwiło rozróżnianie słów. Przed utratą świadomości przypomniał sobie mdły i nienaturalnie gorzki smak herbaty.

​Na moment odzyskał świadomość. Przez zamglone ropą oczy widział niewyraźne sylwetki ludzi. Rozpoznał jedną z nich – dziewczynę z klubu. Prócz niej stało nad nim jeszcze dwóch mężczyzn. 

– Szybko, mój dyżur zaczął się pół godziny temu, musimy dostać się do szpitala. 

Podeszli do niego, podciągając rękaw czarnej koszuli. Zmęczonym wzrokiem patrzył jak w żyłę wbijają mu igłę i aplikują jakiś płyn. Dodatkowego strachu przysporzyła mu świadomość, że nic nie czuł. Nieznajomi niedelikatnie obchodząc się z wiotkim ciałem, zanieśli go po cichu do samochodu. Później znów stracił przytomność.

Z obojętnością słuchała rad i pocieszeń prawnika. Pod stołem bawiła się wsuwką, obgryzionymi paznokciami przejeżdżając po jej krawędziach. Podniosła głowę, gdy wstał prokurator.

– Oskarżam Patrycję Izabelę Konarską, urodzoną 01.02.1981 roku, wdowę, niebezdzietną, pracującą w pełnym wymiarze czasowym z prawem do zasiłku, niekaranej, wobec której zastosowano środek zapobiegawczy w postaci aresztu, o wykształceniu średnim, zamieszkałej w Zgierzu – wyrecytował na jednym wdechu. – o to, że w dniu 21.07.2017 roku, w Łodzi, z premedytacją zaprosiła Dariusza Lewandowskiego do swojego mieszkania z zamiarem otumanienia go poprzez podanie mu napoju z rozcieńczoną w nim ekgoniną mieszając ją z alkoholem, w celu uśpienia i operowania go bez jego zgody, w celu pozyskania jego narządu, w wyniku czego naraziła jego życie i zdrowie.

– Proszę oskarżoną o wstanie. – posłuchała, trzymała się krzesła przekonana, że bez podparcia upadnie. – Czy oskarżona zrozumiała zarzuty stawiane w akcie oskarżenia?

– Zrozumiałam. – powiedziała po chwili niepewności, głosem słabym i ledwo słyszalnym.

– Czy przyznaje się pani do zarzuconego jej czynu? – wycedził sędzia wpijając wzrok w wychudzoną sylwetkę oskarżonej.

Rzuciła spojrzenie na adwokata, który przecząco pokiwał głową. Wyprostowała się, poprawiając niewygodną marynarkę, zrzucając z szorstkiego materiału osiadłe włosy.

– Przyznaję się.

Dziesiątki spojrzeń momentalnie rzuciły się w jej stronę, obnażając jej strach i desperację. Poczuła gulę w gardle, z trudem powstrzymując płacz, zaciskając drżące usta.

– Pouczam, że przysługuje Pani prawo do składania wyjaśnień. Czy oskarżona chce składać wyjaśnienia?

– Tak. – odparła bez zastanowienia, ściskając dygające nogi. 

– W takim razie proszę powiedzieć sądowi, co Pani wiadomo w sprawie.

Zapadła chwila kolosalnej ciszy, gdzie białe ściany pomieszczenia sprawiały wrażenie, jakby obserwowały każdy jej ruch. Długo zastanawiała się, od czego powinna zacząć. Nie potrafiła znaleźć początku i nie wiedziała, jak ubrać w słowa swoje życie i uzasadnione czyny.

– Mam córkę. – powiedziała zaskakując samą siebie. – Tak. – zakłopotana straciła wątek. – Urodziłam się i to było moje pierwsze niepowodzenie. Matka wychowywała mnie samotnie. Z trudem wiązałyśmy koniec z końcem. Pracowała jako kucharka w szkole, której nigdy nie ukończyła. Zaszła w ciążę będąc w pierwszej klasie liceum.

– Sprzeciw. – przerwał jej gromki bas prokuratora.– Nie widzę powiązania.

– Oddalam. Kontynuuj.

Pewność siebie znów ją opuściła i dała sobie chwilę na złapanie oddechu. Otarła ciepłą łzę z policzka.

– Ojca nie poznałam aż do lipca tego roku. Wtedy też dowiedziałam się o chorobie córki. Pilnie potrzebowała nerki, a ja, mimo tego, że jestem chirurgiem, bezradnie patrzyłam jak moje dziecko marnieje z dnia na dzień. Nie mogłam dać jej własnego narządu. Jak już wspominałam, narodziny nie były moim jedynym niepowodzeniem. W szkole średniej i na początku studiów zażywałam narkotyki, piłam dużo alkoholu i paliłam szkodliwe substancje. Skrzywdziłabym ją oddając jej nerkę narkomanki.

– Dlatego egoistycznie okaleczyłaś nic niewinnego mężczyznę? – pytanie poprzedziło głośne szuranie krzesła obrońcy.

– Niewinnego? – słowo to pulsowało w jej głowie porządkując wszystkie myśli.

– Panie prokuratorze, pora na zadawania pytań przyjdzie po złożeniu wyjaśnień. – pouczył, przychylnie patrząc w jego stronę. 

Skinął głową, a oskarżona łykała powietrze, starając się nabrać dyspozycyjność do dalszej opowieści.

– Mój mąż zginął w wypadku trzy lata temu, on również nie mógł pomóc swojej córce. Matka urodziła mnie w wieku siedemnastu lat. – powtórzyła. – Wychowywała mnie sama, ponieważ jej partner zaraz po wiadomości o ciąży wyjechał do większego miasta podejmując tam karierę. Przez trzydzieści sześć lat nie widział swojej córki, nie poznał jej imienia i nie sfinansował jej studiów, przez które pogorszył się i tak marny standard życia jej matki i dziadków. Sam pławił się w bogactwie.

Znów przerwała, analizując, czy czegoś nie pominęła. Ani ona, ani zebrani nie byli gotowi na finał tej historii.

– W kwietniu tego roku do mojej mamy doszła wieść o powrocie jej partnera do Łodzi. Choć nigdy nie byłam wychowywana w nienawiści do ojca, wrzało we mnie na myśl o jego obecności tak blisko mojego domu.

Odwróciła głowę w stronę sąsiedniego stolika. Pokrzywdzony patrzył w jej stronę z uchylonymi ustami. Szare oczy błądziły poza ścianami sali, przyglądając się wspomnieniom i łącząc wątki. Spostrzegła jak dumna, nadęta twarz nabiera pokornego rozczarowania. 

– Postanowiłam go znaleźć. – mówiła wolno i obojętnie, nie zwracając uwagi na płynące salwami po zapadniętych policzkach łzy. Każde słowo wypowiadała patrząc na coraz bardziej bladą twarz pokrzywdzonego. – Podjechałam pod jego biuro, czekając aż skończy pracę. Szybko rozpoznałam rysy mężczyzny ze zdjęć, które pokazywała mi matka. Otworzyłam już drzwi samochodu, gdy przed podejściem do tego ubranego w garnitur, przekomarzającego się z eleganckimi kobietami biznesmena powstrzymał mnie dzwonek telefonu. Odebrałam. – zaszlochała, ukrywając drżącą szczękę w dłoni. – Dzwonił kolega z pracy. Powiedział, że stan mojej córki się pogorszył. Jeśli w ciągu tygodnia nie otrzymałaby nowej nerki…

Znów ucichła, dając jednoznacznie do rozumienia, co by się wtedy stało.

– W desperacji podjęłam szalony plan. Postanowiłam odkupić jego winy bez jego świadomości i woli. Poszłam na imprezę, na której miał się znajdować. Resztę tej historii znacie. 

Nagle sala wzbogaciła się w szepty i refleksyjne spojrzenia zgromadzonych. Przez chwilę poczuła przewagę widząc przychylnie patrzących na nią członków ławy przysięgłych, kierujących się moralnością.

Dariusz szepnął coś do prokuratora, a ten po pozwoleniu na zadawanie pytań wydukał:

– Czy są dowody na to, że to Pańskiej córce została przeszczepiona właśnie ta nerka?

– Klara leży wciąż w szpitalu w stanie stabilnym, w papierach jest udokumentowana jej walka z chorobą. Ma też gojącą się już ranę po operacji.

Gwałtownie wstał pokrzywdzony. Poluzował czerwony krawat i szybko zebrał się na odwagę, by powiedzieć:

– Wycofuję oskarżenie.

– Tak nie można. – zaprzeczył sędzia.

– Nie czuję się pokrzywdzony. 

– Oskarżona przyznała się już do winy, nie ominął jej konsekwencje prawne. 

– Zmusiłem ją do tego. – skłamał. – Z własnej woli oddałem nerkę wnuczce.

– Za składanie fałszywych zeznań grozi do trzech lat pozbawienia wolności. – nachylił się prokurator.

– Aby bezkarnie oddać komuś narząd, musiał Pan otrzymać pozwolenie i zaświadczenie o zdatności do funkcjonowania bez tego narządu oraz pisemne zezwolenie na operowanie. – wyjaśnił Wysoki Sąd. – W przeciwnym razie jest to nagięcie artykułu 43 z ustawy transplantacyjnej. 

– Co za to grozi? – spytał po cichu prawnika.

– Kara grzywny, ograniczenie wolności lub pozbawienie jej do roku. Do tego dojdzie nieuzasadnione oskarżenie twojej córki, a ona prawdopodobnie zostanie ukarana grzywną za współudział i pośredniczenie.

– Zadbaj o to, by moje konto pokryło jej kaucję.

Spojrzał w stronę Patrycji, patrząc jak chowa głowę w ramionach, nie dowierzając w potoczenie się sprawy. Nie dało się nie zauważyć, jak jej twarz nabiera kolorów, a policzki nabrzmiewają pod presją szerokiego uśmiechu.

– Chwileczkę, już idę! – krzyknęła na dźwięk dzwonka do drzwi. Narzuciła na skąpą piżamę atłasowy szlafrok, całując dziecko przy odkładaniu książki z bajkami.

Półtruchtem przemknęła przez krótki korytarz, zatrzymując się na klamce i otwierając drzwi. Nie była zaskoczona na widok nieco przerzedzonych, siwych włosów i pełnych troski szarych oczu. Przybysz trzymał w ręku kanciasto wypełnioną reklamówkę.

– Chcę ją zobaczyć. – powiedział cicho, wchodząc przez otworzone na oścież drzwi.

– W lewo. – nakierowała go. 

Nim wszedł do pokoju zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.

– Czy ona wie o wszystkim? – szepnął.

– Nie. Była w śpiączce gdy mnie aresztowano. Lekarze powiedzieli jej, że organizm pozytywnie zareagował na leki.

– To dobrze.

Otworzył drzwi niepewnie wchodząc do ciemnego pomieszczenia. Fioletowe ściany ładnie komponowały się z meblami w tym samym kolorze, które zajmowały większość miejsca małego pokoju. W dziecięcym łóżku leżała dziewczynka o włosach koloru słomy i rumianej, pyzatej twarzy. Wachlarz rzęs opadał co chwila, gdy mrugała szarymi oczami, podnosząc w zaskoczeniu brwi. Zaraz za mężczyzną weszła jej matka.

– Klarciu, to jest…

– Kolega twojej mamy. – przerwał przedstawiając się. – Mogę usiąść?

Patrycja skinęła głową, jednak to nie jej zezwolenia oczekiwał. Wciąż czuł wstręt na myśl, co wydarzyło się tamtej nocy przed utratą świadomości. Nie potrafił usprawiedliwić się we własnych oczach.

– Pewnie. – powiedziała słodko dziewczynka, opierając się o drewnianą płytę na końcu łóżka. Przykryła się niepewnie kocykiem. Na oko miała dwanaście lat.

– Przyniosłem ci coś. – zaczął wyciągając z torby kanciaste kartony z ładnymi, ale nieco przestarzałymi lalkami i ubraniami. 

Wszystkie rzeczy były nowe, szczelnie zapakowane, jednak niezbyt nadążające za dzisiejszą mogą. Mimo to zarówno Klara, jak i jej matka doceniły gest.

– Kupiłem je kiedyś dla córki. – wyjaśnił nie spuszczając z oczu dziewczynki. Patrycja poczuła jak do głowy napływa jej krew. – Jednak nigdy nie dostałem odpowiedzi, na pytanie o jej adres. 

– Nie mieszkał pan z córką? – pisnęła oglądając z iskierkami w oczach zabawki.

– Nie. Strasznie tego żałuję. Poróżniliśmy się z jej mamą. Ja musiałem przejąć interesy ojca, który podobnie jak twój zginął w wypadku. Rzuciłem się na głęboką wodę.

Klara patrzyła ze współczuciem, wyczekując dalszej historii. Jej mama odwróciła się, by ukryć przed nimi płynące po policzkach łzy.

– Nie odpowiadała na listy i nie odbierała telefonu. Pewnego dnia, gdy zadzwoniłem w słuchawce odezwał się obcy głos. Wprowadzili się tam nowi lokatorzy, nie miałem pojęcia, gdzie się przeprowadziła.

– To smutne. – skomentowała, a po tonie jej głosu słychać było, że mówi szczerze.

– Tak. – zrobił refleksyjną pauzę. – Przejrzyj wszystkie rzeczy, może chociaż tobie sprawią radość. Pójdę porozmawiać z twoją mamą.

Dopiero gdy weszli do kuchni, kobieta przestała ukrywać zaczerwienioną twarz mokrą od łez. Czuł, że powinien ją przytulić, wziąć w ojcowskie ramiona, których nigdy nie zaznała. Przed oczyma miał jednak kazirodczy epizod, po którym rana na moralności jeszcze się nie zagoiła. 

– Kiedy cię zabierają?

– W poniedziałek. – odpowiedział, a na myśl o więzieniu nie czuł odrazy. Miał pół roku na przemyślenie całego swojego życia.

– Będziemy na ciebie czekać. – oparła się o blat wycierając nos.

– Nie.– zaprzeczył. – Nie wrócę tu. Zrobiłem swoje. Nie wrócę. – powtórzył. – Zbyt wiele wydarzyło się tamtej nocy. Nie mam na myśli wydarzeń po odurzeniu.

– Przepraszam, ja…

Gestem ręki uciszył ją.

– Tak jest dobrze. Gdy wyjdę z więzienia, wracam do Poznania. Zaufani ludzie przejmą moje interesy.

– Nie wiedziałam o tym wszystkim. – powiedziała w zamyśleniu. – Mama mówiła, że nas zostawiłeś, że… Kariera była ważniejsza i nigdy się mną nie zainteresowałeś.

– Zrobiłem zbyt mało. Mogłem was odwiedzać, stać pod drzwiami, póki ich nie otworzy. Nie zrobiłem tego.

Zamilkła mając mętlik w głowie.

– Pójdę już.

Nie zatrzymywała go. Gdy tylko usłyszała trzask drzwi, opadła na podłogę, dławiąc się swoimi łzami i przyciskając pięść do ust, by zagłuszyć szloch przed córką.

Koniec

Komentarze

Super fabuła, tak trzymaj, Maja! Tylko pamiętaj, żeby w dialogach nie używać minusików tylko myślniki i na końcu kwestii bohaterów nie stawiać przed myślnikiem kropek. Powodzenia <3

Zinzereno, przede wszystkim zapoznaj się z poprawnym zapisem dialogów. Podstawowy błąd, jaki robisz w całym tekście (ale robisz też inne):

– Proszę usiąść[-.] – odezwał się sędzia głosem pozbawionym emocji.

Interpunkcja też kuleje, a zaimki w literaturze pisze się małą literą.

 

Poza tym niestety opowiadanie mnie znudziło, opowiadasz niezbyt oryginalną historię w sposób nużący, narracja jest nieciekawa, niczym nie porywa. Nie dobrnęłam do końca, od połowy jedynie przebiegłam tekst.

 

Stylistycznie jest jeszcze gorzej, bardziej nieporadnie niż w “Sansarze”, ale ponieważ nie raczysz odpowiadać na komentarze, nie będę robić łapanki, bo cenię sobie swój czas. Uważaj też na head-hopping. Rzuciło mi się też w oczy kilka kuriozalnych sformułowań, np:

Głowa bolała ją od solidnego nagłośnienia, które dbało o znokautowanie gwaru setek osób znajdujących się w klubie.

Te aspekty nie przekonały jej jednak, by opuścić dyskotekę.

Zauważył to jej partner, wyciągając ramię w akcie podparcia.

Zapadła chwila kolosalnej ciszy, gdzie białe ściany pomieszczenia sprawiały wrażenie, jakby obserwowały każdy jej ruch.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka