- Opowiadanie: ulaaa - Z kamienia

Z kamienia

W pewnym momencie (pod koniec) w tekście pojawi się w nawiasie “teraz”. W celu uzupełnienia wrażeń doznawanych podczas lektury, polecam wtedy włączyć utwór “Ederlezi” Barcelona Gipsy Klezmer Orchestra (https://www.youtube.com/watch?v=g9iBCVMpNXE), a zaraz po skończeniu lektury - zatańczyć. To mały literacko-społeczny eksperyment, więc będę wdzięczna za wszelkie komentarze z nim związane.

Miłej lektury!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Z kamienia

 

Mrużę oczy. Słońce opala mi twarz. Czy słońce wie o tym? Czy jest świadome istnienia swojego promienia, co maluje mi czoło na brązowo? Brązowawo, raczej. Albo tak brązowawo-czerwonawo. Już trzecią godzinę bawi się kolorami na mojej skórze i chyba jeszcze mu się nie znudziło. Cierpliwe jest, w przeciwieństwie do mnie. Choć to raczej nic dziwnego tracić cierpliwość, gdy się sterczy tyle czasu przy drodze na środku pola i czeka, czeka, czeka, a jedyne czego się doczekuje to ciemniejszy kolor skóry. W chwilach takich jak ta trudno lubić cokolwiek. Nawet słońce.

Polubiłabym samochód, wygodny i klimatyzowany. I jego kierowcę, który daje mi butelkę wody, a w dłonie wsypuje czereśnie. Zawozi mnie pod sam camping albo – o! – zaprasza do domu z wielkim ogrodem i basenem, w którym woda jest przyjemnie chłodna. Pływam w tym chłodzie i jestem lekka niczym płaszczka i taka opływowa, że aż prawie sama się rozpływam i staję chłodem.

Zaraz się zatrzyma. Jestem pewna. Sto procent. Widzę to trzecim okiem.

Ale nie zatrzymuje się, bo nie ma co. I znów zastanawiam się, czy to serio tak jest, że wiara czyni cuda, skoro wierzę tak mocno, a żaden cud się nie zdarza.

Siadam na ziemi i opieram się o plecak. Chyba czas, by rozważyć inne możliwe do wprowadzenia w życie scenariusze. Za jakieś dwie godziny zajdzie słońce. Nie mam wody. Nie mam telefonu. Nie mam mapy. (Podziwiam swoje zdolności survivalowe, być przygotowaną na każdą ewentualność, to jest to!) Nie mam pojęcia, jak daleko jest stąd do najbliższej wsi, żeby ktoś mógł mnie uratować. Jednak, biorąc pod uwagę wszechobecność pól, które kończą się wszechobecnością lasów, widzę to raczej marnie. Mogę iść wzdłuż drogi i liczyć na zbawienie. Może ktoś jednak tędy przejedzie i się zatrzyma, i zabierze mnie tam, gdzie dziś miałam być? A jak nie, to może dojdę do wsi, zapukam do czyichś drzwi, a ktoś pozwoli mi się rozbić w ogródku… Aj! Jak bardzo to miało nie wyglądać tak, jak wygląda. Niby się wie, że autostop nie gra w otwarte karty, niby się zdaje sprawę z jego nieprzewidywalnej natury, ale od oczekiwań uwolnić się trudno. A ja oczekiwałam, że dziś będę już na miejscu.

Ostatecznie decyduję się iść kawałek wzdłuż drogi, a jeśli nic się nie wydarzy, rozbiję się gdzieś w lesie. Największym problemem jest teraz brak wody, ale wśród drzew powinnam z łatwością trafić na jakiś strumyczek. Przynajmniej taką mam nadzieję. Niewiele jest już w Europie tak wilgotnych i bujnie zielonych terenów jak w zachodnim przedgórzu Karpat. Góry swoją obecnością podświadomie regulują przepływ wody u swych stóp, co jest dla mnie niesamowicie rozczulające.

Wstaję i zakładam plecak. Ciężko. Jeszcze przez moment patrzę w kierunku przeciwnym do marszu i próbuję w myślach przywołać bohaterski samochód, ale nic z tego. Kiedyś usłyszałam, że magnetyczna siła myśli ujawnia się wtedy, gdy jednocześnie się myśli i nie myśli. Ale nie wiem jak to się robi, naprawdę nie wiem.

Ruszam wzdłuż drogi. Przynajmniej nie muszę mrużyć już oczu. Zarysowuję palcem linię horyzontu. Przesuwam go i idę.

 

***

 

Czy wiesz, czym jest antropologiczne pragnienie zrozumienia innego systemu myślowego? Jeśli cię kiedyś dotknęło, na pewno wiesz, co mam na myśli. Dla tych, którzy nie wiedzą, spróbuję wytłumaczyć na przykładzie, choć nie gwarantuję zrozumienia.

A więc weźmy takich Cyganów. Masz ich obraz w swojej głowie. Ukształtował się on za sprawą wszystkiego, co o nich słyszałeś czy przeczytałaś, wszystkiego co z nimi doświadczyłaś, wszystkiego co o nich wiesz, bez względu na to, jak się tego dowiedziałeś. Twój obraz różni się od obrazu, który ma inny ktoś, tak jak różnią się wasze doświadczenia. Ale z jakiegoś powodu (zwykle nie wie się z jakiego) zaczynasz się zastanawiać nad prawdziwością swojego obrazu, analizować go i dopełniać na różne sposoby. Jest on niczym studnia bez dna, jednak ty chcesz wypełnić ją najprawdziwszą treścią i zaczynasz zdawać sobie sprawę, że będzie nią jedynie wiedza zdobyta poprzez bycie z nimi, z Cyganami, jak w naszym przykładzie. Chcesz zobaczyć z bardzo bliska, dotknąć, a nawet poczuć. Jak oni myślą? Chcesz zrozumieć. I to jest właśnie owo pragnienie.

Z jego powodu pewnego dnia stanęłam na drodze z wystawionym w górę kciukiem. Przyjechałam ponad tysiąc kilometrów, by znaleźć się u podnóża Karpat i zaspokoić tam swoje pragnienie. A przynajmniej spróbować.

 

***

 

Słońce przestaje ogrzewać mi kark, a las po obu stronach drogi wcale się nie przerzedza. Przystaję. Czuję się wysuszona od środka i na zewnątrz. Nadszedł chyba czas, bym weszła w las. Jeśli nie znajdę dziś źródła wody, jutro rano będę spijać rosę. Ale jazda.

Docieram do najbliższej leśnej ścieżki i skręcam w głąb lasu. No, dobra, survivalowcu, co pisali w tym przewodniku o szukaniu wody w lesie? Zwierzęta, wiadomo, one mogą być tropem. Podobno ptaki zwykle kierują się do wodopoju o świcie i przed zmierzchem, a więc teraz pora jest doskonała. Rozglądam się za nimi i zbaczam ze ścieżki wdzierając się między drzewa. Hej, piękne trelujące stworzenia, zaprowadzicie mnie tam, gdzie będę mogła się napić?

Czuję się jakbym była w domu. W domu zieleni, w którym nikt mnie nie ocenia, nikt niczego nie wymaga, nikt się nawet nie troszczy. Las po prostu jest i udowadnia tym piękno zwykłego istnienia. Nie ma znaczenia, w jakich granicach go zamknięto, wszędzie jest taki sam, choć różni się przecież rodzajem drzew i podłoża, i tak dalej. Jednak jego aura pozostaje niezmienna, a drzewa… 

Zatrzymuję się. To, co widzę, nie wygląda jak drzewo. 

Moja klatka piersiowa rozbrzmiewa łomotem serca. Napinam ciało. W jednej chwili staję się jak przyczajone zwierzę, zastygłe w bezruchu, wypełnione intuicyjnym strachem – tym, który mobilizuje do działania, tym, któremu towarzyszy hormon adrenaliny wydzielany w szybkim tempie na zakończeniach włókien moich nerwów.

To nie jest drzewo, to ludzka postać.

Przecież można się było tego spodziewać. Dlaczego więc czasami nie spodziewamy się tego, co powinno być oczywiste? Skoro jestem tu ja, może być także ktoś inny. Las kryje w sobie wiele stworzeń, a to, na które patrzę, za bardzo przypomina to, którym jestem ja.

A jednak… nie do końca. Wytężam wzrok, serce wciąż obija mi się o płuca, oddycham szybko. Sylwetka postaci jest bardziej zlana niż moja, grubsza, a zarazem gładsza. Jest zbyt daleko, bym mogła dostrzec szczegóły, a jak tylko się ruszę, usłyszy mnie.

Co robić? Zawrócić i puścić się biegiem do drogi? A może zaufać i podejść bliżej?

Nasza siła tkwi w decyzjach. Wszystkich, jakie podejmujemy. Tych drobnych, codziennych, i tych trudnych, o których myślimy zbyt długo. Są też takie, które musimy podejmować szybko, mimo że należą do tej drugiej kategorii. Sarna, gdy usłyszy zbliżające się niebezpieczeństwo, przystaje i czeka, jakby zbierała w sobie energię do biegu, sarna nie ufa, nie podchodzi bliżej. Czy jestem sarną?

Robię krok w przód wciąż bacznie obserwując postać między drzewami. Znów staję w napięciu, gotowa do odwrotu, lecz człowiek stoi niewzruszenie, nawet nie drgnął. Trochę jakby był… 

Z kamienia. To człowiek z kamienia. To nie człowiek, a rzeźba.

W jednym momencie puszcza całe napięcie w moim ciele, a kąciki ust podnoszą się mimowolnie, jakby właśnie to było dla nich najbardziej naturalne ułożenie. To rzeźba! W środku lasu stoi rzeźba. Idę w jej kierunku, a ostatki strachu znikają z każdym krokiem, bo coraz bardziej widać, że to po prostu (i aż) rzeźba. Kamienna rzeźba o ludzkiej postaci.

Kiedy do niej podchodzę, zaczynam się śmiać. Nie mogę uwierzyć. Porośnięta mchem, z mrówkami na ramionach i rąbku kapelusza, z jakąś fujarką w dłoniach, w zgrabnym ukłonie, to rzeźba przedstawiająca Cygana. Bez wątpienia, ktoś wyrzeźbił cygańską postać i postawił ją w lesie. Ale numer! Wygląda jakby zapraszała swoją postawą do tańca. Zaraz się ukłoni i zabierze mnie w tany, zagra na swoim flecie, aż zaczną pląsać wszystkie drzewa.

Robię półobrót, choć z plecakiem nie tańczy się zbyt wygodnie, i wtedy dostrzegam jeszcze jednego, a raczej jedną. Po bokach zwisają jej kamienne warkocze, a leśne glony zdobią jej spódnicę. Odruchowo szukam wzrokiem kolejnej rzeźby i trafiam na nią kawałek dalej, kolejna zgrabna Cyganka, a obok jeszcze jedna, ta z kolei nieco bardziej przysadzista… Znajduję się w samym środku lasu, w samym środku cygańskiego taboru i to do tego taboru, który jest z kamienia. Takie historie to się znajduje tylko w dobrych opowiadaniach, a tutaj, proszę, w realu też! No, cóż, skądś trzeba czerpać inspiracje.

Podchodzę od rzeźby do rzeźby, rozglądając się wokół uważnie. Czy one naprawdę stoją tak sobie wśród drzew, bez żadnego konkretnego celu? A może coś się tutaj działo przed laty? Chyba powinnam o tym słyszeć. Przecież takie rzeźby to niezła atrakcja turystyczna.

I wtedy zaskakuje mnie jeszcze jedna rzecz. Jedna z Cyganek stojąca niedaleko, schyla się wpół, a w dłoniach trzyma dzbanek, do którego prawie nabiera wody i gdyby była prawdziwa, to naprawdę mogłaby to robić, bo strumień, który płynie przed nią, jest jak najbardziej prawdziwy. Rzucam plecak i podbiegam do źródła wody, przypominając sobie nagle jak bardzo jestem spragniona.

Już wiem, że noc spędzę tutaj, a jutro rano ruszę z powrotem do drogi. Czuję jak moje serce znów przepełnia przyjemna nadzieja. Często przychodzi, kiedy wycierpiałaś się już swoje i w nagrodę spotyka cię coś magicznego. Jak ci Cyganie. Czytam ich jako znak, że już jutro będę na miejscu. Czasami jestem trochę patetyczna i wierzę w różne cuda, sygnały od losu, i tak dalej. A może udało mi się tym razem myśleć i nie myśleć w tym samym momencie i dlatego mi się przytrafili? Sama nie wiem, za dużo jest na tym świecie zagadek.

Rozbijam namiot blisko rzeźb, ale nie za blisko, bo ci kamienni ludzie po zmroku mogą być lekko przerażający. Po głowie chodzą mi różne nieciekawe idee, związane ze spędzaniem nocy w lesie – podszyte dzisiejszym strachem – ale staram się je lekceważyć. Ostatnie promienie słońca przebijają się przez drzewa, kiedy wchodzę do namiotu i zagospodarowuję moją małą przestrzeń. Otulam się ciepłym śpiworem, nucąc cicho znane melodie, co dodaje mi odrobinę otuchy. Kilka łez, co pewnie kapie z tęsknoty za bezpieczeństwem, wsiąka w materiał, i czując jego wilgoć na policzku, powoli zapraszam do siebie sen. Ostatnie myśli oscylują w cygańskim taborze zaklętym w bezruchu między drzewami. Co za szkoda, gdyby skamieniał naprawdę, tak przywykły do bycia w ciągłej drodze, gdyby nie pozwolono mu już tańczyć i swym ruchem celebrować wszystko to, co żyje dookoła… 

 

(teraz)

 

Budzi mnie światło. Światła. Padają z różnych stron na mój namiot. Są ciepłożółte, jak płomienie świec, nie jaskrawe, zostawiają dużo miejsca dla półcienia. Oraz cieni. Światła mieszają się z nimi jakby wcale nie byli swoimi przeciwieństwami. Jedno ustępuje miejsca drugiemu, przeplata się i tańczy po płachcie mojego namiotu. Czuję się jakbym była wewnątrz kuli i to właśnie z jej środka sterowała światłem i cieniem. Nadawała im rytm, malowała nimi kształty. Jedno pociągnięcie wyobrażonego pędzla i cienie stają się jakby ludzkie. Wydłużone, zlane ze sobą, poruszające się we wspólnym kierunku. W kierunku strumienia. Znów nie jestem pewna mnogości – gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie? 

Wtedy dociera do mnie śpiew. Błogo wypełnia myśli, nie zostawiając miejsca na pytanie, skąd dochodzi. Jest piękny. Wysoki, mocny i gładki. Wypływa ze światłocieni swoim czystym brzmieniem i prowadzi je, a one poddają mu się bez nuty oporu. Przesuwają się w lekkości dźwięku, a ja nie wiem już, co jest słuchem, a co wzrokiem. Czy ma to jakieś znaczenie? Czy warto wyobrędniać zmysły, kiedy tak zwinnie się uzupełniają? Czystość głosu pachnie wilgocią powietrza o świcie, ale brudzi ją woń dymu, niska i drżąca. Czuję bliskie ciepło ludzkiego ciała, kiedy cienie przestają być cieniami. Najpierw pojawia się bawełniana fałda, później dzban z wodą, stopy oraz kwiaty granatu. Jedno zamienia się w drugie, stając się coraz bardziej namacalne. I każda część się rusza, to co z krwi i kości, i to co z kamienia, szepcząc, że stałość nie leży w naturze świata. Rozumiem każde słowo, wszystko, o czym śpiewa głos, wszystko, co grają instrumenty, choć przecież nie znam tego języka. A jednak czuję się, jakby nie miało znaczenia to, że nie jestem jedną z nich. Może jestem? Nieważne już, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczynają się oni.

Sa o Roma, babo, babo. Ważne jest, by tańczyć. Idzie wiosna.

 

Koniec

Komentarze

Choć rozumiem, że natknąwszy się w lesie na osobliwe rzeźby doznałaś niesamowitych wrażeń i starałaś się te odczucia zawrzeć w tekście, to muszę wyznać, że Twoje przeżycia nie zdołały na mnie wywrzeć należytego efektu. Mogę docenić próbę przekazania osobliwości sytuacji, ale nie ukrywam, że takie doznania z pogranicza jawy i snu, w zasadzie nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Podczas czytania muszę mieć spokój i ciszę, więc nie wysłuchałam zalecanego utworu, a skończywszy lekturę nie puściłam się w tan – przykro mi, ale nie pomogę w literacko-społecznym eksperymencie.

W opowiadaniu brakło mi fantastyki.

 

Ale nie za­trzy­mu­je się, bo nie ma co. ―> Czy tu aby nie miało być: Ale nie za­trzy­mu­je się, bo nie ma po co.

 

wszyst­kie­go co z nimi do­świad­czy­łaś… ―> …wszyst­kie­go, czego z nimi do­świad­czy­łaś

 

Zaraz się ukło­ni i za­bie­rze mnie w tany… ―> W tany można się puścić, pójść, porwać kogoś w tany, ale nie wydaje mi się, aby można kogoś zabrać w tany.

 

kiedy wy­cier­pia­łaś się już swoje… ―> …kiedy wy­cier­pia­łaś już swoje

 

Kilka łez, co pew­nie kapie z tę­sk­no­ty… ―> Kilka łez, co pew­nie kapią z tę­sk­no­ty

 

dla pół­cie­nia. Oraz cieni. Świa­tła mie­sza­ją się z nimi jakby wcale nie byli swo­imi prze­ci­wień­stwa­mi. ―> …jakby wcale nie były swo­imi prze­ci­wień­stwa­mi.

 

i tań­czy po płach­cie mo­je­go na­mio­tu. ―> Raczej: …i tań­czy na płach­cie mo­je­go na­mio­tu.

 

Czy warto wy­obręd­niać zmy­sły… ―> Chyba miało być: Czy warto wy­odręb­niać zmy­sły

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spodobało mi się na swój sposób. Powiedziałbym że utwór bardzo poetycki, malarski. Niewiele tu fabuły, czy akcji, ale też nie taki był zamysł.

Piszesz bardzo nastrojowo i obrazowo, starając się oddziaływać na różne zmysły. Fajne to. "Ederlezi" znam w wykonaniu Dikandy i "puściłem sobie" w głowie, żeby domownikom już nie przeszkadzać.

No i skojarzyła mi się taka rzecz, którą dla Autora może być, mam wrażenie, interesującą. W moim rodzinnym mieście jest most z płaskorzeźbą niedźwiedzia. Wiąże się ona z legendą o Cyganach właśnie. Otóż mieli oni zatrzymać się pod murami miejskimi, bo mieszczanie nie chcieli ich wpuścić. W nocy z lasu wyszedł niedźwiedź i zaczął siać popłoch w taborze. Wtedy mieszkańcy otworzyli bramy dla Cyganów, a sami wybrali się z bronią na niedźwiedzia i go zabili. Ot taki kawałek antropologii z rodzinnych stron.

takie doznania z pogranicza jawy i snu, w zasadzie nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Podczas czytania muszę mieć spokój i ciszę, więc nie wysłuchałam zalecanego utworu, a skończywszy lekturę nie puściłam się w tan – przykro mi, ale nie pomogę w literacko-społecznym eksperymencie.

W opowiadaniu brakło mi fantastyki.

Podpisuje się pod tym.

 

Mało fabuły, jakiejkolwiek akcji i puenty, szkoda. Nie zmienia to faktu że podziwiam. Podziwiam za opisy bo mimo iż nie dałem się im porwać to uważam je za ładne a sam nie potrafię kreować opisów mnie satysfakcjonujących.

Pozdrawiam cieplutko.

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Bardzo przyjemnie napisane wspomnienie z wakacji. Ale nic pozy tym. We wstępie piszesz, że zobaczyłaś rzeźbę i wymyśliłaś do niej historię, jednak moim zdaniem tu nie ma historii, jest dużo filozofowania i coś na kształt snu. Ożyw te rzeźby, nadaj im imiona, niech one będą bohaterami opowieści, a nie Ty. Albo zastanów się skąd się tam wzięły, poszukaj odpowiedzi, albo wymyśl własną.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hmm, nie bardzo rozumiem, dlaczego ta wakacyjna impresja trafiła akurat na portal fantastyka.pl

Jest to kawałek opowiastki o czymś, co zobaczyłaś, co zrobiło na Tobie wrażenie. Nie jest to jednak tak naprawdę ani fikcja literacka, ani fantastyka – może podróżnicza notka blogowa?

Ja na dodatek nie jestem dobrym odbiorcą tego typu impresji, bo mam zupełnie inny styl zwiedzania. Muzyki też nie puszczę, bo późno i sąsiedzi nie byliby zachwyceni. Nie bardzo też umiem sama ze sobą tańczyć na zawołanie… Ergo eksperyment społeczny również nie dla mnie.

A przede wszystkim zgadzam się z Irką – może te rzeźby zasłużyły na jakąś opowieść – na danie im literackiego życia? Wrzuć tu wymyśloną dla nich fabułę, ma szanse spotkać się z przychylniejszym przyjęciem :)

 

Napisane przyzwoicie, choć bez fajerwerków. W paru miejscach jednakowoż zazgrzytało, np. tu:

 

Czasami jestem trochę patetyczna i wierzę w różne cuda, sygnały od losu, i tak dalej.

Patetyczna?

http://altronapoleone.home.blog

Z sympatią odnoszę się do wszelkich autostopowych podróży, zwłaszcza na południe.

Tutaj poświęcony im tekst został napisany całkiem ładnie, choć muszę zgodzić się z zarzutem braku fantastyki.

Chętnie skomentowałbym zdanie poświęcone związkom gór z wodą, ale obawiam się, że to temat na nieco dłuższą pogawędkę : ). Raczej opisałbym to innymi słowami niż podświadome kształtowanie obecnością ^ ^.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki za wszystkie komentarze.

Wstawiłam tekst tutaj, bo to jedyny portal literacki, jaki znam, na którym wiedziałam, że mogę spotkać się z konkretnymi opiniami co do tekstu. Ma on element fantastyczny, ale, rzeczywiście, nie wpasowuje się w kanon tekstów na tym portalu.

Fabuła nie była czymś, co chciałam uwydatnić tekstem, miała być raczej dodatkiem. Zależało mi na stworzeniu fragmentu, w który czytelnik może się wczuć i po którym zostanie jakaś doza nostalgii i refleksji (stąd też ten pomysł z muzyką w tle). Dlatego nie zgodzę się, że nie ma on puenty – jest ona mało uwydatniona, bardziej płynna, niezbyt konkretna, ale taki był zamysł. Wiem już, że muszę popracować nad tym ,,wprowadzeniem w klimat”, by tekst nie tylko był ładny, ale bardziej sprawczy, a jego sens bardziej uchwytny.

Jeszcze raz dzięki, szlifuję kunszt i poszukuję swojej formy. Pozdrowionka!

Hejka! 

No nie będę ukrywał, że nie są to moje klimaty. Fabuły mało, jak zostało już to wspomniane wyżej no i puenty nie dostrzegłem. 

Plusy to z pewnością język. Mi przynajmniej czytało się bardzo sprawnie. Kolejny plus to fakt, że przy czytaniu takiego opowiadania w klimatach podróży, itp – nie wynudziłem się, a nawet wczułem się w ten podróżny klimacik.

Ja również lubię czytać w ciszy, jednak spróbowałem dla odmiany zalecić się Twoim poleceniom w przedmowie i kliknąć w link. Skutek: wyłączyłem kawałek po 15 sekundach.

Nie mam namyśli, że jest zły, ale według mnie trochę słabo dobrany do czytania Twojego tekstu. Raczej spodziewałem się jakiegoś instrumentala – to mam na myśli. Oczywiście włączenie muzy to była moja wola, ale musiałem o tym wspomnieć ;D 

Pozdrawiam!

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka