- Opowiadanie: Verus - Stara narkomanka

Stara narkomanka

Opowiadanie jest chyba trzecim z kolei pomysłem na ten konkurs, ale mam wrażenie, że najbardziej spójnym z nich wszystkich. Sam sposób pisania jest pewnym eksperymentem, mam nadzieję, że udanym, a przynajmniej niemęczącym. ;) Hasło konkursowe pozwolę sobie podać na koniec tekstu, bo uważam je za spoiler. Miłej lektury.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Stara narkomanka

Butelkę dostałam w spadku po babci, która umarła mając osiemdziesiąt trzy lata. Żyła, jak to się mówi, na pełnej petardzie i na starość wcale nie zwolniła. Pewnie dlatego w końcu przedawkowała ten syf z kwarków dziwnych, który brała ponoć od lat dziewięćdziesiątych. Kto wie, ile czasu by jeszcze pociągnęła, gdyby nie to.

Kiedy znalazłam ją w łazience, leżącą na suficie i narzekającą, że nie może dosięgnąć wanny, aby nalać sobie wody, z początku nie podejrzewałam nawet, że umiera. W końcu udało mi się miotłą ściągnąć ją na dół, przywiązać za nadgarstek do barierki i za kostkę do kranu. Dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że coś jest nie tak. Miała cały czas zamknięte oczy.

– Dobrze się czujesz, babciu? – spytałam, odkręcając wodę. Nie przejmowałam się tym, że staruszka ma na sobie ubrania, zawsze lubiła kąpiele w ciuchach.

– Czuję się świetnie – odparła głosem sugerującym, że jest gdzieś bardzo daleko stąd. Milczała moment. – Ale wezwij pogotowie. Myślę, że umieram.

Pobiegłam po telefon.

Karetka była w drodze. Zostawiłam otwarte na oścież drzwi wejściowe i wróciłam do łazienki. Klęczałam obok wanny i przez łzy prosiłam babcię, żeby wytrzymała. Jej twarz się nie zmieniała, zastygła w wyrazie spokoju i błogości. Tylko ciałem co chwilę wstrząsał skurcz albo szarpnięcie.

Nagle zamarła. Otworzyła oczy. Skoncentrowała na mnie wzrok. Już myślałam, że atak przeszedł. Głosem, którym za dawnych lat snuła bajki wieczorami, zapytała:

– Czy opowiadałam ci kiedyś o śnie?

Były to jej ostatnie słowa. Spojrzenie uciekło gdzieś w bok, powieki opadły, ciało zwiotczało. Wyjęłam ją z wanny i próbowałam reanimować, ale skłonność babci do odlatywania w stronę sufitu zdecydowanie utrudniała sprawę. Ratownicy i lekarz, którzy wpadli do domu dwie minuty później, mogli już tylko stwierdzić zgon.

Na pogrzebie było mnóstwo ludzi, również narkomańskich znajomych babci, często starszych niż ona. Mama wypłakiwała się w ramię taty, a ja stałam tylko obok, nie mogąc znaleźć więcej łez. Na trwającej całą noc stypie wypiliśmy mnóstwo alkoholu, a gdy już zaczęło świtać, usiedliśmy z rodzicami w salonie w towarzystwie bujanego fotela babci i oglądaliśmy filmy, żeby po prostu pobyć razem. Potem oboje musieli iść do pracy, a ja poczułam nadchodzącego kaca.

Gdy wypijałam drugi litr wody, jakoś koło czwartej popołudniu, przypomniałam sobie o jej pytaniu, usiadłam więc przed komputerem i wklepałam w wyszukiwarkę hasło „śnie”.

„Czy chodziło ci o: śnię?” – odpowiedziało mi niezawodne Google, a pod spodem pojawiła się długa lista wyników z teoriami spiskowymi.

No tak, na starość babcia zwariowała do reszty.

Weszłam w pierwszy link, prowadzący do teoria-spiskowa.pl. Witryna była potwornie brzydka, elementy powklejano chyba losowo i nikt nie przejmował się usuwaniem białego tła z obrazków. Przywodziła na myśl strony, które robiliśmy na informatyce w gimnazjum.

Zaczęłam czytać. Jako pierwsza, rzuciła mi się w oczy definicja.

Sen <<stan umożliwiający organizmowi wypoczynek, polegający na obniżeniu wrażliwości na bodźce, spowolnieniu funkcji fizjologicznych oraz czasowym zaniku świadomości>>

Nic nie zrozumiałam. Zaniku świadomości?

Dalej było coś w rodzaju wyznań czy relacji z objawień. Użytkownik andi18 opisywał, jak to podczas gdy operowano mu serce, leki przeciwbólowe i uspokajające przestawały działać. Zaczął wpadać w panikę, więc lekarze podali podwójną dawkę.

„Uczucie było nie z tej ziemi. Jakbym przeniósł się… do innej krainy? Przypominała nasz świat, ale przecież w tym czasie leżałem na stole operacyjnym. To niemożliwe, żebym widział siebie – i to jeszcze gdzieś z boku! – jak chodzę po ulicach. To była wizja, wiem to!” – pisał. Lekarze, oczywiście, uznali to za majaki od leków.

Andi18 zdradził, że sięgnął po narkotyki. Podkreślał, że musi wiedzieć, czy to był tylko nic nie znaczący obraz, czy jednak wiekopomna wizja, niewyraźna przepowiednia. W toku poszukiwań, trafił na wzmianki o śnie i historie o ludziach, którym przytrafiło się to samo.

Na końcu wpisu następowała długa lista dragów, których próbował i… coś mnie tknęło.

„Wywar ze sproszkowanych kwarków dziwnych, wstrzykiwany w żyłę lewego – i tylko lewego – ramienia dwa razy dziennie pozwoliły mi na przeżycie doświadczenia najbardziej zbliżonego do snu, którego zaznałem podczas operacji. Na około trzy godziny przenoszą mnie w świat tych wizji bez udziału mojej woli czy świadomości. Potem „wybudzam się” i moje ciało jest nieco bardziej wypoczęte, umysł bardziej poukładany. To najlepszy substytut, jakiego do tej pory próbowałem. Szukam dalej.”

Przeczytałam ten fragment dwa razy. Dokładnie to samo brała babcia. Ale czy w lewą rękę…? Nie, jestem pewna, że nie widziałam u niej nigdy śladów po igle na przedramionach. Zastrzyki zawsze robiła w prawą stopę, siedząc na swoim ulubionym fotelu w salonie. Mimowolnie pomyślałam, że jeśli babcia rzeczywiście wierzyła w ten cały „sen”, to może znalazła lepszy sposób od andiego18.

Przejrzałam jeszcze kilka takich stron, ale nie znalazłam nic nowego. Ot, ludzie uważali, że organizm rzeczywiście wtedy jakoś zwalnia i wyjątkowo wypoczywa. Pojawiały się też rozważania o tym, co znaczą sny – czyli te wizje, których się doświadczało podczas spania.

Włożyłam całą sprawę pomiędzy bajki, w które szalona staruszka, jaką babcia niewątpliwie była, zaczęła wierzyć na starość i przeszłam nad tym do porządku dziennego. Ludzie umierają, a życie toczy się dalej.

I pewnie już nigdy bym o tym nie pomyślała, gdyby nie spadek. W ostatni dzień mojego pobytu w rodzinnym domu, tuż przed powrotem na studia, tata przyniósł skrzynkę. Babcia zaznaczyła w testamencie, że tylko ja mogę ją otworzyć i zdecydować, co zrobić z zawartością. Rodzice oczywiście to uszanowali.

Siedziałam więc po turecku na podłodze, patrząc na pudełko z ciemnego drewna, leżące na łóżku, na pościeli w małe koty. W dłoniach obracałam niewielki, stary kluczyk, który babcia nosiła na szyi jako wisiorek. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim zdecydowałam się otworzyć skrzynkę.

Wewnątrz, pośród siana, znajdowało się rozdarcie rzeczywistości. Przekrzywiłam głowę, patrząc na strumień kolorów, który bez przerwy przelewał się po tamtej stronie. Bez wątpienia był piękny. Włożyłam do niego ręce, wyczuwałam jednak tylko galaretę. Żadnych twardszych przedmiotów czy czegokolwiek. Ogarnął mnie zawód. Miałam nadzieję, że babcia przekazała mi… sama nie wiem. Nie tyle coś wartościowego, co raczej… coś co wywoła poczucie, że wciąż przy mnie jest.

Fakt, rozdarcia rzeczywistości często kojarzyły mi się z jej starym domem – tym, w którym mieszkała, zanim sprowadziła się do nas. Pamiętam, jak razem z kuzynami jako dzieci biegaliśmy po wszystkich zakamarkach i szukaliśmy rzeczy, które dla nas pochowała w różnych dziurach w osnowie.

Ale ta konkretna wyrwa, tak jak jej ostatnie słowa, pewnie była wybrykiem szalonej staruszki.

Sen, pomyślałam, cóż za wierutna bzdura…

I wtedy w moją dłoń wpadła koperta. Wyjęłam ją gwałtownie, z szybko bijącym sercem. Na środku, ręką babci, wypisane było moje imię. Strząsnęłam do wyrwy resztki ektoplazmy, po czym otworzyłam list.

Ze środka wysunęło się nasze wspólne zdjęcie z wesela jednego z kuzynów. Miałam na nim może piętnaście lat. Udawałyśmy z babcią, że gramy na niewidzialnych gitarach. Uśmiechnęłam się. Odbitka było powycierana i zniszczona z obu stron. Atrament na odwrocie wydawał się zbyt świeży, aby mógł być również tak stary.

Kasiu – głosił napis – zostawiam Ci najcenniejsze, co udało mi się stworzyć. Przestrzegam cię jednak, zanim otworzysz butelkę, przeczytaj każde słowo w notesie, a do tej pory schowaj likier bezpiecznie. Kocham cię.

Likier? Butelka? Notes? Nic takiego w pudełku nie widziałam. Ponownie zanurzyłam dłonie w wyrwie. Przyszło mi do głowy, że może przedmioty reagują na hasło. Pomyślałam znowu o śnie. Tak! Poczułam pod opuszkami palców dwa przedmioty. Wyjęłam je na powierzchnię. W lewej dłoni trzymałam butelkę z mętnym, delikatnie różowym płynem. W prawej zniszczony notes.

Powąchałam likier i odsunęłam się gwałtownie. Cała babcia. Zostawiła mi w spadku alkohol z żartobliwym liścikiem. Nie miałam pomysłu, z czego napój mógł powstać, ale zapach przywiódł mi na myśl co najwyżej czysty spirytus.

Postanowiłam go na razie zamknąć i sięgnęłam po notes. Był mniejszy niż moja dłoń, w środku zapisany drobnym maczkiem. Przejrzałam go pobieżnie. Zawierał dużo cyfr, nawet trochę obliczeń. Nie mogłam teraz wziąć się za czytanie, bo spóźniłabym się na pociąg, wrzuciłam więc wszystkie przedmioty z powrotem do dziury i zamknęłam skrzynkę. Wzorem babci, kluczyk zawiesiłam na szyi, po czym pognałam na dworzec.

Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że naprawdę próbowałam potem wiele razy przebrnąć przez babcine notatki. Z dnia na dzień wydawały się one jednak coraz dziwniejsze i niosły mniej sensu, a ja na studiach byłam zajęta. Od rana zajęcia, potem praca, w nocy znajomi, których przecież nie widziałam całe lato.

Nie miałam czasu na rozpatrywanie jakichś mrzonek i teorii spiskowych o „śnie”. Jakoś nie przyszła mi też ochota na zastanawianie się, co by było, gdybyśmy nagle zaczęli poświęcać siedem godzin w ciągu doby – bo według notatek babci, tyle właśnie jest potrzebne do idealnego funkcjonowania – na wędrowanie po własnych majakach.

Starałam się zrozumieć babcię, naprawdę. Nic się nie rozjaśniało, więc w końcu zostawiłam tę sprawę w spokoju. Skąd mogłam wiedzieć, że… nie, nie uprzedzajmy faktów.

Nosiłam więc kluczyk na szyi i nie tknęłam likieru dobrych parę lat. Chciałam zostawić ten ostatni prezent na jakąś specjalną okazję.

Gdy obroniłam doktorat z dziennikarstwa, imprezowałam parę dni. Chodziliśmy ze znajomymi po klubach, odwiedzaliśmy różne domówki. Na jednej z nich ktoś zaproponował mi strzykawkę wywaru z kwarków dziwnych. Z początku wahałam się, ale gość – Andrzej – przekonywał mnie uparcie i mówił, że nigdy nic takiego nie przeżyłam. Był miły i obiecał, że się mną zajmie. Chciałam zrobić to tak, jak babcia, w prawą stopę.

– Co za durny sposób na branie narkotyków – skomentował.

– Chcesz mnie namówić na ćpanie, to chociaż bierzemy po mojemu – odpowiedziałam mu wprost do ucha, z twarzą w jego za długich, czarnych włosach.

Wstrzyknęliśmy sobie równocześnie, siedząc na podłodze w kącie pokoju. Przez moment nic nie czułam, potem miałam wrażenie, że powieki mi opadają. Ziewnęłam. Dźwięki stały się przytłumione, myśli rozlazłe… usłyszałam, jak Andrzej wzdycha. Poddałam się temu poczuciu błogiego spokoju, wrażeniu, że świat na mnie zaczeka. A potem otoczyły mnie wizje i tylko na skaju zmysłów wciąż słyszałam trwającą dookoła imprezę.

Kiedy oprzytomniałam godzinę później, pamiętałam tylko niejasne obrazy i poczucie, że nie mam kontroli, przyprawione wrażeniem, że wcale jej nie potrzebuję. Impreza dalej trwała w najlepsze. Andrzej leżał obok mnie z wciąż zamkniętymi oczami, całkowicie bez ruchu i oddychał spokojnie. Wziął większą dawkę niż ja, bo miał już doświadczenie.

Dookoła grała głośna muzyka i migały światła, zmieniając kolor otoczenia z czerwonego na fioletowy, z fioletowego na czerwony… Wciąż delikatnie pod wpływem, obserwowałam jak Andrzej zaczyna się unosić. Z każdym wdechem był coraz wyżej, aż w końcu dotknął sufitu i leżał na nim. Przywiodło mi to na myśl śmierć babci, ale zaraz się uspokoiłam. Zawsze tak było, gdy ćpała, nie tylko tamtego dnia. Kto wie, może ja też odpoczywałam na suficie, ale opadłam przed wybudzeniem się.

Nieważne. Czułam się świetnie. Spokojna i rozluźniona. Dlaczego z tego rezygnować, żeby rozważać, co może pójść nie tak?

Otworzył oczy jakieś dwadzieścia minut później. Pomachałam mu z podłogi. Zamrugał gwałtownie i patrzył na mnie nierozumiejącymi oczami.

– Na bogów, dlaczego jestem na suficie? – zapytał przez ziewnięcie.

– Nie wiem. Babcia za każdym razem jak ćpała, to się unosiła. Myślałam, że to normalne.

Wstałam i podałam mu rękę. Chwycił szafkę, gdy ściągnęłam go na dół.

– To… to jest niesamowite. Ja… szukałem czegoś takiego od lat! A wystarczyło tylko wstrzyknąć to sobie w stopę…

Uniosłam brwi.

– Babcia była pionierem? – spytałam prześmiewczo. Złapał mnie za ramiona, pewnie planując mną potrząsnąć, ale równocześnie puścił szafę, więc zaczął się unosić.

– Czy ty wiesz, co to znaczy? Wiesz, co się stało? To było prawie jak sen! Prawie spaliśmy!

Nie słyszałam tego słowa od nikogo poza babcią, może dlatego na początku mnie zamurowało. Słuchałam, jak bredzi, jak powtarza w kółko „to był sen”. Wariat, pomyślałam.

– Moja babcia też w to wierzyła – powiedziałam. Musiałam. W głosie miał pasję, która kazała mu to wyznać, choć nawet rodzicom nie wspomniałam słowem.

– Ona prawie to odkryła! – wykrzyknął. – Musiała wiedzieć, jak blisko jest! Musiała.

Wtedy przypomniałam sobie o likierze. To jednak pominęłam milczeniem.

Spędziliśmy resztę nocy razem. Opowiadał mi o tych swoich dziwnych teoriach i o operacji. Tak, to on był andim18. Zbiegi okoliczności chodzą po ludziach. Chyba przez pasję, z jaką mówił, w końcu dałam mu swój numer.

Zadzwonił, i to już następnego dnia. Poszliśmy na randkę. Potem na drugą, trzecią, dziesiątą, czterdziestą drugą… Nie tylko dziwna teoria spiskowa o śnie nas łączyła. Mieliśmy wspólne pasje, dobrze spędzało nam się razem czas. Raz w tygodniu, w weekendy, braliśmy kwarki dziwne, a potem przytomnieliśmy na suficie mieszkania w objęciach. Wciąż nie widziałam w tym nic mistycznego. Przyjemnego – jasne. Ale nie mistycznego.

Oświadczył się po dwóch latach. I to była okazja, którą uznałam za wystarczającą, żeby otworzyć butelkę.

– To od tej legendarnej babci? – spytał, przyglądając się różowemu likierowi w kieliszku.

Skinęłam głową.

– Napisała o tym całe opracowanie. Mogę dać ci je przeczytać. Stek bzdur szaleńca, ale ty sam jesteś szalony, więc…

Żartobliwie szturchnął mnie w ramię. Roześmialiśmy się i wypiliśmy za przyszłość.

Likier palił gardło, jak na mocny alkohol przystało. Ciepło rozlało się po moim ciele, ziewnęłam. Czułam, że znów opadają mi powieki. Zauważyłam, że Andrzej spada z krzesła, ale nie zdążyłam się przestraszyć.

Gdy wypiliśmy, był środek nocy. Gdy przytomnieliśmy, słońce świeciło nam na twarze. Leżeliśmy na podłodze, obok stołu. Czułam się błogo. Przyjemnie wypoczęta, świeża. I pamiętałam te wspaniałe obrazy, które mi się ukazały. Były jak wizja. Jak wszystko, co opisywała babcia… Ta myśl momentalnie mnie otrzeźwiła. Wyprostowałam się gwałtownie. Spojrzałam na stojącą na stole butelkę. Sen, pomyślałam. To był sen.

Andrzej też usiadł, rozbudzony moim ruchem. Jego oczy potwierdzały to, co przyszło mi do głowy. W kącikach ust tańczył uśmiech.

– Twoja babcia nie była wariatką. I ja też nie jestem – rzucił.

Pokazałam mu notes. W przeciwieństwie do mnie, studiował go długo i uważnie. Zajęło to kilka dni. Nie pozwalał odłożyć likieru do wyrwy, trzymaliśmy go wciąż na stole.

Poznałam, że skończył po zakupach. Przywiózł je sklepowym wózkiem i rozstawił w całej kuchni. Rożne alkohole, barwniki, aromaty, kakao, torba saszetek budyniu, pudełko patyczaków, nawet akwarium wypełnione świecącymi w ciemności rybami. Nawet nie wiem, co jeszcze. A potem wpadł w szał gotowania. Nie przeszkadzało mi to, też wolałabym mieć więcej męczącego likieru, który dawałby nam możliwość przyjemnego, wspaniałego snu.

– Chodź, chodź, spróbuj! – zawołał, przy pierwszej nieudanej próbie. Zrobił zaskakująco świetny kompot z truskawek i mięsnych klopsów.

– Obrzydlistwo – narzekał po drugim razie, wylewając do toalety garnek mazi w tęczowych kolorach.

– Co za gówno! – wściekał się za piątym.

Szóstą próbę zrobienia likieru musieliśmy zdrapywać z szafek.

Do dwudziestej wezwaliśmy policję. Trzeba było ją zastrzelić.

Zrozumiałam, że to obsesja, gdy zaczął opuszczać pracę.

To było pięćdziesiąte podejście.  

– Musisz się uspokoić! – krzyknęłam, gdy kolejny raz wróciłam z uczelni i zobaczyłam go nieogolonego w kuchni zasypanej mąką i cholera wie, czym jeszcze.

– Nic nie rozumiesz! Musimy mieć możliwość snu… nigdy nie czułem się tak dobrze! – Nawet się do mnie nie odwrócił. Z garnka, w którym mieszał, leciały iskry.

– Stracisz pracę, jeśli tak dalej pójdzie!

– Pracę? Wylali mnie dwa tygodnie temu!

Zaczęłam się trząść. W końcu dotarło do mnie, co muszę zrobić. Otworzyłam kuchenne okno i zaczęłam wyrzucać przez nie wszystko. Drzewa na dole najpierw oberwały mąką, potem szybko zostały ostrzelane klopsikami ze słoika i akwariowymi rybkami. Zdawało mi się, że słyszę krzyk, gdy spadały. Zaczął odsuwać mi spod rąk rzeczy.

– Uspokój się, kobieto! Wszystko zniszczysz!

Chwyciłam babciny notes, leżący na kuchennym blacie. Był tłusty i klejący. Popatrzyłam na przedmiot z bólem serca.

– Nie ważysz się! – powiedział Andrzej.

Z premedytacją bardzo powoli wystawiłam rękę za okno. Ludzie na dole zatrzymywali się i patrzyli na blok i drzewa, na których powoli tworzyła się góra złożona z jedzenia, patyczaków, rybek i żab, które wyleciały wcześniej z naszego okna.

– Nie waż się – powtórzył. – Kaśka, dogadajmy się.

Puściłam notes. Poszybował w dół i spoczął idealnie na jednym z kawałków sernika na gałęzi.

Andrzej zamrugał, jakby pierwszy raz od dawna się obudził. Rzucił się do okna, odpychając mnie, żeby zobaczyć jak zapiski mojej babci zapadają się do dziury rzeczywistości, która zaczęła się otwierać na szczycie drzewa. Naprawdę, nie miałam pojęcia, że można je otworzyć składnikami kuchennymi.

Wtem Andrzej zaskowyczał przeraźliwie. Nie jak człowiek… jak zwierzę. Okna zadrżały w ramach, a ja cofnęłam się, wpadając na wciąż włączoną kuchenkę indukcyjną. Spojrzał na mnie. W oczach miał… szaleństwo? Wściekłość? Wszystko na raz. Cofałam się dalej aż dotknęłam plecami ściany.

Szedł w moją stronę. Krok po kroku, na pochylonych nogach. Byłam zbyt zamurowana, żeby się poruszyć. Uderzył mnie w twarz. Mocno. Poleciałam na szafki, skuliłam się. Ale ten jeden raz mu wystarczył. Przeszedł do salonu. Wziął wciąż stojącą na stole butelkę babcinego likieru. Gdy wracał, wciskałam się w kąt. Nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Wszedł na parapet, wściekły i groźny. W jego twarzy nie zostało nic ludzkiego.

A potem wypił. Wszystko, duszkiem, od razu. I na jego twarz wrócił spokój. Obdarzył mnie zmęczonym uśmiechem, tym samym, którym kiedyś witał mnie po narkotycznych sesjach. Opadły mu powieki.

Zasnął. Spadł. Widziałam, jak pochłania go rozdarcie rzeczywistości na czubku drzewa.

A ja zostałam sama. Długo płakałam tego dnia, siedząc pośrodku kuchni, która teraz przypominała kulinarny kataklizm. W dłoni ściskałam wytarte zdjęcie ze spadku babci.

 

Hasło: męczący likier

Koniec

Komentarze

Verus, hasło musi być w przedmowie z tego co kojarzę. Nie znam się ns narkotykach, ale babcia musiała mieć niezły odlot:-) początek zabawny, później zrobiło się poważniej… powodzenia i pozdrawiam

Bardzo fajne opowiadanie, ziomeczko Verus.

 

Zarzuciłaś haczyk i umiejętnie zassałaś mnie w historię – wpadłam tu rzucić okiem na pierwszy akapit. Podobała mi się oryginalność świata i niesztampowe pomysły. Podobało mi się, by uczynić nieosiągalnym i niewyobrażalnym coś, co jest dla nas normalne, a jako okazjonalna insomniaczka dość mocno poczułam tęsknotę głównych bohaterów. Ech, taki sen, no, można sobie pomarzyć.

 

Opowiadanie nie podąża za klasycznym schematem historii (trudno jest powiedzieć jednym zdaniem, o czym jest opowieść – czy o babci, czy o miłości, czy o uzależnieniu – wątki nie przenikają się, a przeskakują z jednego na drugi).

Zakończenie jakby urwane – brakowało mi mocniejszego tupnięcia w ostatnich linijkach.

Wykonanie bardzo dobre. Nie odważyłaś się na żadne kreatywniejsze gry językowe, ale masz solidny warsztat i wiesz, jak poprawnie pisać. Masz mocne podstawy i myślę, że już niedługo zaczniesz w opowiadania wplatać swój głos i szukać oryginalniejszych form wyrazu.

Sympatyczna lektura. Podobało mi się.

 

schowaj likier bezpiecznie

nie jestem przekonana, czy można bezpiecznie chować rzeczy. raczej: w bezpiecznym miejscu

www.facebook.com/mika.modrzynska

A teraz widzę, że można podać hasło pod opowiadaniem:-)

Olciatka, dzięki za odwiedziny. :D Sama nie byłam pewna hasła i konsultowałam z Wiktorem, czy mogę tak to rozegrać.

 

Kam, ja fascynacji snem o dziwo nie polecam i jakbym miała możliwość, to najchętniej nie spałabym wcale. :D Ale bardzo lubię spokojne, bezbudzikowe pobudki.

Nad językiem muszę jeszcze pracować, na razie podchodzę do eksperymentów dość ostrożnie. Już sam brak “typowego schematu” w tym wypadku wydawał mi się pewną odskocznią i nie chcę kombinować zbyt mocno, bo na to nie mam jeszcze warsztatu. Cieszę się, że przypadło Ci do gustu. Usterkę poprawię po zakończeniu konkursu.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Bardzo podobał mi się lżejszy wstęp (o ile można mówić o lżejszym wstępie w przypadku Twojego opowiadania), a potem stopniowo mroczniej. Nie do końca kupuję poplątanie wątków – dużo rzeczy nakłada się na siebie i do pewnego momentu nie wiem o co chodzi. Ale bardzo dobrze się czytało, wszystko działo się sprawnie. Bez względu na trudności, czułam się wciągnięta w tekst. 

O, ciekawe to było, Verus.

Przede wszystkim spodobał mi się wątek wzlatywania pod sufit i fragment o próbach odtworzenia likieru. Kto by pomyślał, że ze zwykłej czynności jaką jest sen, można zrobić narkotykowe uzależnienie :D. W sumie nie jestem pewna, jaki cel przyświecał babci w przepisaniu wnuczce tajemniczego likieru, skoro spowodował on jedynie same nieszczęścia, ale uzależnionych ogólnie ciężko zrozumieć :)

Napisane poprawnie, czytanko przyjemne.

 

Powodzenia w konkursie!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Mi się. Fajne opowiadanie, napisane lekkim i przystępnym językiem. Wymyśliłaś ciekawy świat i ciekawą problematykę. Doskonale rozumiem Twojego bohatera, bo sama bym oszalała, gdybym nie mogła spać. Dramat. 

Bohaterowie wiarygodni i wzbudzający sympatię. Podoba mi się jak przeplatasz ze sobą wątki żałoby i osamotnienia wiodącego do nałogu. Mądrze to rozegrałaś. 

Podsumowując, wszystko fajnie! Życzę powodzenia! :D

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Studium nałogu w weirdowym sztafażu.

 

Dobrze się czyta, nie przekombinowane. Brakuje mi czegoś w finale, epilogu jakiegoś, domknięcia sytuacji – ale taki mój gust. Kulminacją jest skok Andrzejka i po tej kulminacji tekst się urywa.

 

Haczyk cudny, narkotyk i fizyczny efekt absurdalnie zabawne i zahaczają porządnie, językowo dobrze i lekko się czyta.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Bardzo mi miło, że tak licznie wpadliście w odwiedziny. :D

 

Deirdriu, poplątanie trochę miało być, może delikatnie z nim przesadziłam.

 

Żongler

de Lackner HZ-1 Aerocycle – Wikipedia

 

Sy, no babcia nie sądziła, że z tego będą same problemy. Uważała to za cenny dar dla ukochanej wnuczki. A że była szalona i niekoniecznie trzeźwo oceniała sytuacja – sama prawda. :D

 

Rosebelle, cieszę się, że się podobało. Jak już wspomniałam w którymś z poprzednich komentarzy, mam dokładnie na odwrót niż główny bohater – jakby organizm mi pozwalał, nie spałabym w ogóle. :D

 

Rybo, cóż, nad tupnięciami na koniec muszę jeszcze popracować. W mojej głowie tekst kończył się skokiem, to i wydało mi się naturalne, że “na papierze” się nim skończy. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Podobało mi się opko, kręci mnie tematyka snu. Niby prosty pomysł, ale jaki inteligentny i czytając człowiek się zastanawia, dlaczego nigdy mu to nie wpadło do głowy. Świat z ludźmi, którzy nie znają snu i sen jako narkotyk. Reakcje ludzi na sny są bardzo realistyczne, jestem pewna, że gdyby ludzie nie śnili, a nagle ktoś w jakiś sposób by zapadł w sen, to chciałby tam wrócić, bo śnienie jest super!

Brakuje tylko wyjaśnienia, jak w takim razie ludzie odpoczywali. Piszesz, że po spaniu czuli się wyjątkowo wypoczęci – czyli całe życie lecieli na rozładowanej baterii? To by się tak normalnie nie dało, pojawiałyby się halucynacje, ogólne zmęczenie no i nie śpiąc od urodzenia, ludzie umieraliby pewnie w wieku ok 4 lat jeśli nie wcześniej. Wiadomo, że to jest fantastyka, ale nawet fantastyka wymaga jakiegoś wyjaśnienia. Jakbyś napisała o jakimś innym sposobie wypoczynku, to by było bardziej spójnie. Ale i tak to jak jest teraz można zaakceptować jako element weirdowy więc ogólnie cacy.

Podobały mi się te galaretowate rozdarcia rzeczywistości, super! Klik będzie.

Niesamowity pomysł z tą deprywacją. Niby taki zwykły, a dziki. Bardzo fajne narkotykotwórstwo. Czego ja się tu o ludziach dowiaduję. ;-)

Ale jeśli oni w ogóle nie spali, to po co bohaterce łóżko i pościel?

Babska logika rządzi!

Sen jako narkotyk? Świetne. Postać naćpanej babci lewitującej pod sufitem przyjemnie weirdowa. Tylko te kwarki mi nie grały. Za małe, żeby z nich wywar robić :P I skoro w świecie przedstawionym znieczulają do operacji, to co się stało z operacyjnymi usypiaczami? To właśnie powinien być ten kluczowy i poszukiwany narkotyk/składnik likieru. No, ale trochę się czepiam, w końcu to weird :)

A, końcówka – trochę urwana. Tzn., myślę, że to bardziej kwestia rozbudowania apetytu, bo czytało się bardzo dobrze, różne wątki się pojawiały (te rozdarcia rzeczywistości!), widać, że świat inny, bogaty, aż tu nagle sruu przez okno i koniec. Tak bez ostrzeżenia :) Niemniej, kliczek za świat, za klimat i za babcię się należy :)

Hej, Verus!

Babcia na suficie, a to dobre! Uśmiałam się. xD

Przyjemne, pokręcone opowiadanie. Lekko napisane, czytało się płynnie. Fajny miałaś pomysł. Mi ten chaos, tzn. przeskakiwanie z wątku na wątek, jakoś szczególnie nie przeszkadzał. Pasuje do klimatu. 

A i zakończenie podoba się mi. Urwane, ale wg mnie pasuje.

Polecam, gdzie trzeba ;)

 

EDIT: ooo… już mnie dziewczyny uprzedziły xD

Dziękuję za odwiedziny, kliki i opinie. :D

 

Sonato, zostawiłam trochę w sferze domysłów ten wypoczynek całkiem celowo. Acz zamysł był taki, że oni odpoczywać generalnie nie potrzebują, ale jak się wyśpią, to mimo wszystko czują się znacznie lepiej. Nie odczuwają problemu, dopóki nie spróbują snu. :D

 

Finklo, łóżko i pościel jej po nic. Tak w połowie tekstu zorientowałam się, że muszę uważać na łóżka i sypialnie, bo ich przecież nie potrzeba, a mojej świadomości jakoś umknął fakt, że prawie na początku coś o łóżku wspomniałam. Nie wiem, jak. :P Dzięki, że to wyhaczyłaś, naprawię po zakończeniu konkursu.

 

Bella, kwarki to też jednak trochę element weirdowy. Celowo niemożliwe do zrealizowania. :D Co do operacyjnych usypiaczy, fakt, tu się luka znalazła. Przemyślę, co z nią zrobić.

 

Saro, cieszę się, że się podobało. :D I w końcu komuś przypadło do gustu urwanie w tym momencie, yey!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Łał! Bardzo mi się podobało, sam pomysł na świat, w którym sen przestał istnieć, jest niesamowicie intrygujący i jeszcze się z czymś takim nie spotkałam. Oczywiście od razu zaczęłam się zastanawiać, co oni robią w nocy, i nawet była o tym wzmianka – nie zazdrościłabym takiego życia :P Atmosfera dziwności jest mocno zaznaczona od samego początku, przez babcię pod sufitem. To mi się podoba – ten element jest potraktowany w narracji jako zupełnie coś normalnego, co tworzy fajny efekt. Później ta skrzynka z rozdarciem rzeczywistości – byłam coraz bardziej zaintrygowana.

Entuzjazm trochę mi opadł pod koniec, bo spodziewałam się, że historia będzie mieć pozytywny wydźwięk i skończy się ciepłymi tonami.

Jednak całokształt – bardzo przyjemna lektura.

deviantart.com/sil-vah

Podobało mi się. Pomysłowe, efektowne, z fajnie wyważonym balansem między niesamowitością i odrobiną groteski a codziennością. Mnie się zdecydowanie podoba konstrukcja, poprowadzenie fabuły od początku do końca też uważam za dobrze rozplanowane. Zdecydowanie na plus.

ninedin.home.blog

Silva, Ninedin, dziękuję za odwiedziny i komentarze, cieszę się, że się spodobało. <3

I yey, kolejnej osobie nie przeszkadza zakończenie. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ależ to ciekawe! Bardzo podoba mi się pomysł na uczynienie dobrze znanej czynności czymś niezwykłym, to już buduje atmosferę absurdu i pozwala na fajne gry fabularne. Do tego świat z dziurami w rzeczywistości również wydaje się bardzo intrygujący.

Smaczki obyczajowe i prozaiczne detale bardzo na plus, uwielbiam wplatanie takich rzeczy do niesamowitej rzeczywistości. Piszesz bardzo dobrze, lekko, wciągająco, tak “żywo”. 

Podobnie jak niektórym wyżej zabrakło mi trochę jakiejś puenty; ale z drugiej strony czy musi kończyć się z przytupem? Też to takie życiowe. Że w pewnym momencie wszystko idzie nie tak jak powinno. 

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Hejka! 

No przyznam że jak zacząłem czytać, to już mnie rozbroiła przyklejona do sufitu babcia, a ściąganie jej miotłą… xD Dalej było tylko lepiej. Naprawdę dobry, zabawny i oryginalny tekst. Napisany prosto i spójnie. 

Jak dla mnie opowiadanie powinno zwojować coś w tym konkursie ;p 

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Przyznam, że przez moment trochę się tego tekstu obawiałem, bo wybrałaś sobie taki pomysł przy którym, jeśli chodzi o weird, można było bardzo mocno odlecieć.

Z zadowoleniem więc stwierdzam, że odlot mieści się w granicach zrozumienia. :)

Fajny pomysł. Absurd jest bez wątpienia. Fruwająca babcia rządzi! ;-)

Gdybym miał taki tekst na becie, to chyba nawet walczyłbym o napisanie tego w konwencji stricte humorystycznej, bo chociaż jest w Twoim opowiadaniu mimo wszystko sporo smutku, to ten absurd czyni go jakimś takim… przystępniejszym dla czytelnika.

Swoją drogą, trochę żałuję, że ta babcia zeszła już na początku opowiadania, bo musiała być bez wątpienia barwną osobą. ;)

Krótko: przyjemna lektura.

Daruj, że nie rozpiszę się mocniej, ale cierpię na taką powszechną chorobę jak okresowy niedobór czasu i piszę w tych opiniach tyle, ile mogę, a nie tyle, ile bym chciał.

Cóż, tym razem taki komentarz musi wystarczyć.

Pozdrowił i poszedł.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ale mi się miło zrobiło od Waszych komentarzy. :D Dziękuję Wam ładnie za odwiedziny i uwagi.

 

Że w pewnym momencie wszystko idzie nie tak jak powinno. 

O to to, Artemisiu. ;D

 

Fajne :)

Fajnie, że fajnie, Anet. :)

 

No przyznam że jak zacząłem czytać, to już mnie rozbroiła przyklejona do sufitu babcia, a ściąganie jej miotłą…

NearDeath, przyznam, że to jedna z moich ulubionych scen w całym tym tekście. Cieszę się, że doceniona.

 

Fruwająca babcia rządzi!

+1 punkt dla fruwającej babci od CM-a!

 

Daruj, że nie rozpiszę się mocniej, ale cierpię na taką powszechną chorobę jak okresowy niedobór czasu i piszę w tych opiniach tyle, ile mogę, a nie tyle, ile bym chciał.

Cóż, tym razem taki komentarz musi wystarczyć.

Przyszedł, przeczytał, skomentował i jeszcze myśli, że mogłabym mieć pretensje o to, że krótko (a też wcale nie uważam, że “krótko”). :o W związku z brakiem czasu, tym bardziej dziękuję, że wpadłeś, CM-ie! :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Podobało mi się. Jak dla mnie porządny warsztat – płynnie się to czyta, dobrze poprowadzona fabuła, ciekawa historia i pomysł. Trochę mi brakowało mocniejszego zakończenia, czegoś co by mnie zostawiło z poczuciem niepokoju. A tak, po prostu wzruszyłem ramionami, stwierdzając, że miła lektura i dobrze spędzony czas. 

Najbardziej w opowiadaniu podoba mi się jego szaleństwo, a z drugiej strony nienadużywanie wymyślnych konstrukcji słownych. Cała historia jest napisana w taki naturalny sposób, jaki lubię, choć widziałbym tu potencjał dla bety i odrobiny szlifów, bo językowo nie do końca jest tip-top. Pomysł jest bardzo fajny, ale, co ciekawe, ja do samego końca nie skumałem, że oni w tym świecie w ogóle nie śpią. Albo “hinty” mogłyby być wyraźniejsze (po przejrzeniu tekstu drugi raz, widzę, że one tam były, ale inaczej je zinterpretowałem), albo to ze mną jest coś nie tak lub zbyt nieuważnie czytałem, miejmy nadzieję, że któraś z dwóch ostatnich wersji ;) . Z drugiej strony, dzięki temu przynajmniej sporo wyniosłem z lektury komentarzy :) . Ogólnie, myślę, że jeśli wyjdziesz od tej naturalności i będziesz szlifować resztę, to fajnie się rozwiniesz i możesz wypracować ciekawy styl.

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Cała historia jest napisana w taki naturalny sposób, jaki lubię, choć widziałbym tu potencjał dla bety i odrobiny szlifów, bo językowo nie do końca jest tip-top.

Opowiadanie skończyłam nieco za późno, aby wrzucić je do bety. Niemniej sama widzę już kilka rzeczy, które odrobinę bym dopieściła, więc pewnie zrobię to po zakończeniu konkursu. :)

 

Albo “hinty” mogłyby być wyraźniejsze (po przejrzeniu tekstu drugi raz, widzę, że one tam były, ale inaczej je zinterpretowałem), albo to ze mną jest coś nie tak lub zbyt nieuważnie czytałem, miejmy nadzieję, że któraś z dwóch ostatnich wersji ;) .

Też mam nadzieję, że któraś z dwóch ostatnich wersji. ;) Nie chciałam w opowiadaniu tłumaczyć tej sprawy wprost, bo zależało mi przede wszystkim na tym, żeby brak snu wydawał się czymś zupełnie naturalnym, a każde mówienie o tym, że “nie sypiają” tej naturalności by odbierało. Pomyślę jednak, czy dałoby się wpleść więcej wyrazistych wskazówek.

Dzięki za odwiedziny i uwagi, Bail. :D

 

Patryk, cieszę się, że się spodobało. Wiele osób zwraca uwagę na to zakończenie. Ja osobiście je lubię, ale postaram się w przyszłości wprowadzać mocniejsze akcenty.

 

 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Fajne opowiadanie. Pomysł ze snem, który można “przeżyć” tylko po zażyciu narkotyku świetny, bardzo otwierający klapkę w głowie :). Czytało się płynnie i bez zgrzytów. Końcówka mocna w stosunku do reszty części opowiadania, ale mi to nie przeszkadzało.

Przyjemna lektura.

Nie za bardzo rozumiem, dlaczego uważasz hasło za spoiler – tego, że likier prawdopodobnie wywołuje sen, można się było łatwo domyślić :)

Cofałam się dalej aż dotknęłam plecami ściany. – tu zaś nie ma przecinka.

 

Jak to każdorazowo zauważa Wiktor, haters gonna hate, więc to możemy odhaczyć.

 

Na pewno oryginalny pomysł. Strzykawka kwarków, rozdarcia rzeczywistości w skrzynce – to już wystarczająco dziwaczne, ale używanie klopsów do produkcji likieru przebija wszystko XD

Opowiadanie jest ciekawe, weirdowe i humorystyczne. Mamy na końcu też coś, o czym sam zapomniałem w moim opowiadaniu (smutek) – bohater ponosi porażkę, likier jest stracony, snu nie będzie. Czyli:

Precz z sygnaturkami.

Wiktorze

 

Edwardzie, Kosmito, również dziękuję za odwiedziny i komentarze. :D A niebieskiemu dodatkowo za piękną odznakę. ;)

 

używanie klopsów do produkcji likieru przebija wszystko

<3

 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Pomysł taki trochę z cyklu klasyczny przepis szalonego alchemika i jego dziwaczne skutki, ale w nowoczesnej oprawie. Lubię takie historie z pogranicza snu i jawy.

oidrin, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Cieszę się, że przypadło Ci do gustu. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Naprawdę fajny, świeży pomysł z nałogiem babci i tymi dziwnymi bajerami z narkotyczną lewitacją pod sufitem. Technicznie opowiadanie jest bardzo dobre – widać, że włożyłaś w nie sporo wysiłku, nie tylko w samo napisanie, ale też w opracowanie go do publikacji, co się chwali – choć uważam, że przy tym poziomie „obsługi języka” możesz spróbować pokusić się o jakieś draśnięcie indywidualnym pazurem, nawet jeśli będzie to oznaczało potrząśnięcie formą.

Bardzo podoba mi się klimat tego opowiadania zbudowany na subtelnych, drobnych elementach – te wszystkie drobne dziwactwa (pichcenie likieru!) bardzo podbijają immersję i atmosferę groteski. Samo hasło konkursowe – męczący likier – jest zrealizowane; likier pojawia się i faktycznie jest męczący. Wprawdzie samą atmosferę mordęgi mogłabyś popchnąć nieco do przodu, ale nie będę się czepiać tego elementu. Co podobało mi się najbardziej: fakt, że ta w zasadzie lekka, śmieszna, zwichrowana opowieść, jak się tak głębiej zastanowić, nie do końca jest lekką, śmieszną, zwichrowaną opowieścią. Świadomie lub nie – zawarłaś tu dość gorzką opowieść o schemacie uzależnień i samym problemie, jakim jest uzależnienie (od czegokolwiek). Bardzo lubię literaturę, która, oprócz bycia po prostu rozrywką, porusza też jakiś problem.

Dziękuję, Wiktorze <3 I za komentarz, i za organizację konkursu również, świetnie się bawiłam pisząc ten tekst, a także czytając inne. Cieszę się, że przypadł Ci do gustu. Przyznam, że jeszcze nieco się boję takiego wychodzenia z indywidualnym “pazurem”, nie czuję się tak pewnie. Ale kiedyś trzeba zacząć eksperymentować. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Miła, pamiętnikowa narracja, której konsekwentnie trzymasz się przez większą część opowiadania. Gryzło mnie użycie ciężkiego słowa “ćpanie” w zestawieniu z lekkością wyznawania przeżyć i emocji bohaterki. Nie wiem, czy celowo zdjęłaś kowadło z wagi – tekst porusza temat tabu i wcale nie w satyrycznym mniemaniu – więc można dostrzec próby balansowania pozytywnych i negatywnych aspektów uzależnienia. Sama końcówka skręca w kafkowy pesymizm, “zniknięcie” jest nagłe i szokujące, jak samo zniknięcie być powinno, choć mam wrażenie, że można byłoby rozwinąć dramatyzm, to, co czuła protagonistka jest przecież podstawą jej wyznania – brakuje mi komentarza, takie zejście ze sceny kłóci się z całością pamiętnika. Jest prawidłowo gorzkie i rozczarowujące, ale niekoniecznie w tej konwencji.

 

Rozdarcia rzeczywistości miłe dla oka, choć brakuje mi jakiś poważniejszych konsekwencji, druzgoczącego skrzywienia światów; podane w personalnej otoczce mogłoby być rewelacyjnym czytadłem, bo pomysł ma duży potencjał.

 

Dziękuję za udział w konkursie.

Dziękuję za odwiedziny i za organizację konkursu, Żongler. Komentarz na pewno wezmę sobie do serca. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej :-) Widzę, że udała się kolejna próba z kawką, i fajnie. Ciekawa historia – byłem też zaskoczony, gdy na samym końcu uświadomiłem sobie, że to tekst pod określone hasło. Zapis i język wydają się w porządku, bez większych usterek. Zastosowałaś taka uproszczoną stylizację i momentami narracja wprowadza ogólniki, ja nie przepadam za takim sposobem prowadzenia opowieści – niemniej, wyszło nieźle i czyta się dobrze. Pozdrawiam :-)

O, dzięki za wizytę, Mersejk :D Twoje określenie tej narracji wydaje mi się bardzo trafne i rozumiem, że coś takiego może nie podejść. Miło mi, że przeczytałeś i że znalazłeś tu coś ciekawego.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka