- Opowiadanie: Hesket - Nie patrz przez okno. Pierwszy stopień do piekła, mój chłopcze

Nie patrz przez okno. Pierwszy stopień do piekła, mój chłopcze

Cie­ka­wość, może Cię za­pro­wa­dzić nie tam, gdzie rosną fioł­ki.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Nie patrz przez okno. Pierwszy stopień do piekła, mój chłopcze

 

 

 

Mó­wi­li, że ta ko­bie­ta jest cza­row­ni­cą. Nuda w po­łą­cze­niu z cie­ka­wo­ścią, skut­ku­je przy­kle­jo­nym nosem do szyby, a w eks­tre­mal­nych przy­pad­kach, okiem pa­trzą­cym przez dziu­rę w pło­cie.

Tadek lubił wie­dzieć, co się dzie­je za oknem. Nie miał przy­ja­ciół i miesz­kał sam. Nie prze­szka­dza­ło mu to, zdą­żył się przy­zwy­cza­ić. Teraz dłu­bał w nosie, cze­ka­jąc na za­go­to­wa­nie się wody. Uwiel­biał nie­sło­dzo­ną kawę. Cu­kier od­sta­wił w nie­pa­mięć dwa lata temu .

Sap­nął, pod­no­sząc się z tru­dem z krze­sła; miał sporą nad­wa­gę. Pod­szedł do okna i od­sło­nił fi­ran­kę. Późne po­po­łu­dnie, nic się nie dzie­je. Za chwi­lę dzie­cia­ki będą wra­cać ze szko­ły. Po czym można to po­znać? Po ich wrza­skach i pi­skach. Tadek nie zno­sił dzie­ci.

– Po­my­śleć tylko, że kie­dyś sam taki byłem – wes­tchnął.

Pod­szedł do czaj­ni­ka i zalał kawę. Za­mie­szał ły­żecz­ką kilka razy. Za­my­ślił się na chwi­lę, po czym pierd­nął i za­śmiał się.

Na stole stało radio. Pa­trzył na nie smęt­nym wzro­kiem.

– Włą­czyć czy nie? – Za­sta­na­wiał się.

Cze­kał na starą wiedź­mę. Chciał zo­ba­czyć, czy dziś też wy­bie­rze się na ,,za­ku­py,,. Wie­dział, że ko­bie­ta wy­cho­dzi z domu re­gu­lar­nie co dwa dni, nie wcze­śniej, nie póź­niej, tylko do­kład­nie co dwa dni. Już od dłuż­sze­go czasu gnę­bi­ło go, dla­cze­go baba wy­cho­dzi z pu­stym wor­kiem i przy­cho­dzi z peł­nym. Nie by­ło­by w tym nic dziw­ne­go, mogła prze­cież wy­cho­dzić do skle­pu. W wio­sce był tylko jeden, w któ­rym nigdy jej nie wi­dy­wa­no, więc co mogło znaj­do­wać się w worku?

– Cho­le­ra – za­klął. – Muszę się tego do­wie­dzieć.

Jego na­la­na twarz wy­ra­ża­ła zmę­cze­nie i roz­cza­ro­wa­nie. Po­czą­tek jego życia na eme­ry­tu­rze dawał mu je­dy­nie za dużo wol­ne­go czasu. Kiedy cho­dził do ro­bo­ty, przy­naj­mniej miał za­peł­nio­ny dzień, cza­sem noc, za­le­ży jaką miał zmia­nę. A teraz? Wszyst­ko się spie­przy­ło. Bez ro­dzi­ny, sa­mot­ny stary pier­dziel.

Z tą ro­dzi­ną nie do końca było tak, jak każ­de­mu opo­wia­dał; oczy­wi­ście miał ro­dzi­nę. Mówił że nie ma, tylko dla­te­go, że skłó­cił sio­strę z sobą i nie wi­dział jej od szes­na­stu lat. Ro­ze­szło się o spa­dek. Tadek uwa­żał, że zo­stał oszu­ka­ny. A praw­da była taka, że był za­wsze pa­zer­ny; więc, czy cho­dzi­ło o pie­nią­dze, czy co­kol­wiek in­ne­go, on mu­siał mieć rację, i jemu miała się na­le­żeć więk­szość, jak nie wszyst­ko.

Przez więk­szość życia czuł się po­krzyw­dzo­ny. Jeśli coś mu nie wy­cho­dzi­ło, nie ob­wi­niał sie­bie, tylko całą resz­tę. Za­wsze ta ,,cała resz­ta,, prze­szka­dza­ła. A była to wła­śnie sio­stra, wuj­ko­wie, ciot­ki. By­wa­ło że za­sta­na­wiał się, dla­cze­go jest sam. Ale nigdy nie do­szedł do wnio­sku, że to on może być przy­czy­ną pro­ble­mu. Już jako dzie­ciak, kiedy wybił okno w domu (oczy­wi­ście nie­chcą­cy), to też nie była jego wina, tylko prze­cią­gu. To, że wy­biegł z po­ko­ju i nie za­mknął za sobą drzwi, pod­czas, kiedy okno było uchy­lo­ne, to też dro­biazg – trzy­na­sto­let­ni chło­pak nie sko­ja­rzył, że po­wsta­nie prze­ciąg, i nie prze­wi­dział, że okno może się roz­bić.

Także nigdy wina nie le­ża­ła po jego stro­nie, ale racja już tak. To on miał rację we wszyst­kim, nawet jak się na czymś nie znał, i choć skut­ki czę­sto by­wa­ły opła­ka­ne, nie do­cie­ra­ło do niego, żeby zmie­nić swoje po­stę­po­wa­nie.

Skosz­to­wał kawy.

– Ide­al­na – mruk­nął sam do sie­bie.

Wy­cią­gnął z kie­sze­ni po­gnie­cio­ne blet­ki. Po­szu­kał w szu­fla­dzie ty­to­niu. Na dnie le­ża­ły ja­kieś reszt­ki. Po­zbie­rał je i zro­bił sobie skrę­ta.

– Ko­niecz­nie muszę kupić tytoń – po­my­ślał.

Od dawna pla­no­wał rzu­cić pa­le­nie, ale za bar­dzo to lubił. Kiedy rano sia­dał na krze­śle, a do jego nosa uno­sił się za­pach kawy, mu­siał za­pa­lić. By­wa­ły dni, że nie palił, ale czuł się wtedy źle, był ner­wo­wy, czę­sto agre­syw­ny. Tylko z tą używ­ką miał pro­ble­my. Z al­ko­ho­lem nigdy nie prze­sa­dzał. Zbyt wielu ludzi, któ­rych znał, skoń­czy­ło mar­nie, a on był tego świad­kiem. Czę­sto od­ma­wiał zna­jo­mym z ro­bo­ty, wy­ma­wiał się tym, że nie ma czasu, i że czeka na niego ro­bo­ta w domu, co oczy­wi­ście było bzdu­rą. Nigdy nie wy­ma­wiał się na zaś, jeśli coś mu nie pa­so­wa­ło, sto­so­wał za­sa­dę krót­kiej piłki. Mówił nie, jeśli uwa­żał, że to wy­star­czy. Jak nie po­ma­ga­ło zwy­kłe ,,nie,, – wtedy wcho­dzi­ła na plan dobra hi­sto­ryj­ka, a jeśli to nie skut­ko­wa­ło, i dalej był na­ga­by­wa­ny, mówił pro­sto z mostu ,, spie­przaj,,.

Czy był lu­bia­ny przez in­nych? To już go nie in­te­re­so­wa­ło. Naj­waż­niej­sze było, że on sam czuł się ze sobą do­brze, i na tym po­prze­sta­wał.

W cza­sach, kiedy wszy­scy do­ko­ła sta­wa­li przed oł­ta­rze, on o tym nie my­ślał. I tak minął czas na dobre uło­że­nie sobie życia z jakąś miłą ko­bie­tą.

Płeć pięk­ną trak­to­wał zdaw­ko­wo, co nie ozna­cza­ło, że nie rzu­cił okiem tu i tam. Rzu­cał, i to może za czę­sto niż by wy­pa­da­ło. Miał świa­do­mość, że do­brze by­ło­by się ustat­ko­wać , ale kiedy za­sta­na­wiał się nad tym dłu­żej, do­cho­dził do wnio­sku, że to nie dla niego. Za dużo pro­ble­mów w przy­szło­ści. I tak na za­sta­na­wia­niu się mi­nę­ło wiele lat. Teraz było już za późno.

Pod­szedł do okna, cią­gnąc za sobą krze­sło. Od­sło­nił fi­ran­kę, i cze­kał na sta­ru­chę. Jak dotąd się nie po­ka­za­ła. Pa­pie­ros po­wo­li się koń­czył.

Na ścia­nie w kuch­ni wi­siał stary zegar w kształ­cie sło­nia, od­li­czał se­kun­dy.

Po go­dzi­nie spę­dzo­nej na krze­śle, dały znać o sobie po­ślad­ki. Wsta­jąc zo­rien­to­wał się, że gacie ma mokre.

– Szlag by to tra­fił – syk­nął.

Za­ło­żył kap­cie (dotąd cho­dził tylko w skar­pet­kach, czę­sto zda­rza­ło mu się gubić pan­to­fle), i po­szedł do po­ko­ju. Na te­le­wi­zo­rze le­ża­ły krzy­żów­ki, wziął je ze sobą. Wró­cił z nimi do kuch­ni. Za­czął roz­wią­zy­wać na sto­ją­co, ale za chwi­lę usiadł. Po pięt­na­stu mi­nu­tach dał za wy­gra­ną i rzu­cił je w kąt. Oparł głowę na ręce. Po­skro­bał się po bro­dzie. Stwier­dził, ze musi się ogo­lić. Może nie prze­oczy po­wro­tu sta­ru­chy.

Golił się po­wo­li. Po­my­ślał sobie, że jeśli baba bę­dzie miała wró­cić, a on tego nie zo­ba­czy, nic stra­co­ne­go – prze­cież po­ju­trze też jest dzień.

Nalał na dłoń odro­bi­nę płynu po go­le­niu . Pa­trzył przez chwi­lę na swoje od­bi­cie w lu­strze. Uśmiech­nął się do sie­bie i ude­rzył dłoń­mi w twarz. Spo­koj­nie wma­so­wy­wał płyn w po­licz­ki, usia­ne siat­ką pod­skór­nych na­czyń krwio­no­śnych.

– Ssssssss – wydał z sie­bie od­głos przy­po­mi­na­ją­cy ucie­ka­ją­ce po­wie­trze z dętki. Nie lubił pie­cze­nia po go­le­niu.

Wró­cił i usiadł przed oknem.

– Nie ma jej. Pew­nie prze­ga­pi­łem mo­ment.

Dry­y­y­yńńńń – dzwo­nek do drzwi.

– Cho­le­ra jasna! Kto to? . Li­sto­nosz był wczo­raj. Jeśli to ci pie­prze­ni do­mo­krąż­cy, niech le­piej za­czną się mo­dlić do swo­je­go boga do­mo­krąż­ców.

Otwo­rzył ener­gicz­nie drzwi, już mając na ustach wią­zan­kę dla in­tru­za.

Jego zdzi­wie­nie, kiedy zo­ba­czył przed sobą małą sta­rusz­kę, trzy­ma­ją­cą kur­czo­wo w ży­la­stych dło­niach worek, ode­bra­ło mu mowę.

– Wy­pa­try­wa­łeś mnie? – Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się, od­sła­nia­jąc bez­zęb­ną szczę­kę.

Zgar­bio­na sta­rusz­ka pa­trzy­ła na Tadka hip­no­ty­zu­ją­cym wzro­kiem. Jej wi­zy­ta za­sko­czy­ła go tak bar­dzo, że stał jak wryty; pa­trzył na nią, a ona na niego.

– Dla­cze­go mnie ob­ser­wu­jesz? – Za­py­ta­ła.

–  Ni­ko­go nie ob­ser­wu­ję. Mu­sia­ło się pani po­my­lić.

–  Może i je­stem stara, ale nie ślepa. – Ko­bie­ta za­czę­ła ner­wo­wo za­ci­skać ko­ści­stą dłoń, w któ­rej trzy­ma­ła worek. Mu­sia­ło się w nim znaj­do­wać coś cięż­kie­go; świad­czy­ły o tym na­pię­te star­cze mię­śnie, ople­cio­ne si­ny­mi ży­ła­mi.

– To bar­dzo nie­ład­nie z two­jej stro­ny, młody czło­wie­ku. – Sta­rusz­ka cmok­nę­ła nie­za­do­wo­lo­na.

Przez chwi­lę miał ocho­tę za­trza­snąć jej drzwi przed nosem; po­zbyć się tej wred­nej baby. Wie­dział, że musi za­cho­wać spo­kój i być dla niej uprzej­mym, bo ina­czej może się to źle skoń­czyć. Kto wie, co sta­rej przyj­dzie do głowy. Ta­kiej babci wszy­scy uwie­rzą, kiedy za­cznie roz­gła­szać wszem i wobec, że ten a ten, bawi się w pod­glą­da­cza. Nie miał naj­mniej­szej ocho­ty tłu­ma­czyć się po­li­cji, dla­cze­go nęka bied­ną sta­ro­win­kę.

– Bądź tak miły chłop­cze, i za­proś mnie do środ­ka. Moje stare nogi muszą od­po­cząć.

W pierw­szej chwi­li nie wie­dział co od­po­wie­dzieć.

Osta­tecz­nie mogę ją wpu­ścić do domu – po­my­ślał. Jeśli od­mó­wię, może się to skoń­czyć o wiele go­rzej, niż dwu­dzie­sto­mi­nu­to­wa po­ga­węd­ka przy kawie.

– Pro­szę, niech pani wej­dzie. – Opu­ścił rękę, którą trzy­mał drzwi.

Ko­bie­ta prze­szła przez próg, ostroż­nie sta­wia­jąc każdy krok.

Jak skar­co­ny chło­piec szedł za sta­rusz­ką – z po­chy­lo­ną głową, pa­trząc na worek obi­ja­ją­cy się o jej chude łydki.

Nagle się za­trzy­ma­ła, i nie­zwy­kle szyb­ko jak na swój wiek, ob­ró­ci­ła w jego stro­nę.

– Teraz usią­dę, a ty chłop­cze, idź i za­parz kawę – po­wie­dzia­ła, po czym klap­nę­ła na fotel jak zde­chła mucha. W po­wie­trze unio­sły się dro­bin­ki kurzu.

Pa­mię­taj, bądź dla niej uprzej­my. – Po­wta­rzał w my­ślach.

Po­szedł do kuch­ni. Wyjął z szaf­ki dwie szklan­ki, i wsy­pał do nich kawę. Kil­ka­krot­nie wy­chy­lał głowę, ob­ser­wu­jąc ko­bie­tę, czy cza­sem nie szwen­da się po po­ko­ju, za­glą­da­jąc do szu­flad.

Nie wy­glą­da na zło­dziej­kę. – Po­wie­dział do sie­bie.

Kiedy cze­kał na za­go­to­wa­nie się wody, usły­szał:

– Długo jesz­cze?

Wyj­rzał zza ścia­ny. Wy­glą­da­ła jak posąg – nie­ru­cho­ma, z ocza­mi utkwio­ny­mi w jeden punkt, znaj­du­ją­cy się gdzieś w kuch­ni.

– Jesz­cze mo­men­cik pro­szę pani. – Od­po­wie­dział grzecz­nie.

Czaj­nik ode­zwał się ci­chym ,,pstryk,,. Tadek szyb­kim ru­chem zalał dwie szklan­ki.

– Po­sło­dzić?

– Ochło­dzić?! – Od­krzyk­nę­ła.

– Nie pro­szę pani. Pytam czy po­sło­dzić pani kawę? – Po­wie­dział gło­śniej.

– Czte­ry ły­żecz­ki. – Usły­szał z po­ko­ju.

– Ma zdro­wie sta­ru­cha.

– Żebyś wie­dział.

Chyba się prze­sły­sza­łem – po­my­ślał.

Kiedy wcho­dził do po­ko­ju, o mały włos, a roz­lał­by kawę. Na stole stała czar­na fi­gu­ra, przed­sta­wia­ją­ca po­kracz­ne zwie­rzę o trzech no­gach, i wiel­kim zde­for­mo­wa­nym łbie. Pysk po­two­ra szcze­rzył się do niego re­ki­ni­mi zę­ba­mi.

 

W jed­nej chwi­li za­po­mniał, że trzy­ma w rę­kach kawę.

,,Clapppp’’

I wy­la­łem – prze­mknę­ło mu przez myśl.

Sta­ra­jąc się, żeby nie roz­lać kawy do resz­ty, prze­szedł spo­koj­nie mię­dzy sto­łem a fo­te­lem, po­sta­wił szklan­kę przed ko­bie­tą, po czym de­li­kat­nie usiadł.

Pff­fsy­y­y­yt – wes­tchnął fotel. W po­wie­trze uniósł się kurz.

– Tyle ile chcia­łam? – za­py­ta­ła sta­rusz­ka. Świ­dro­wa­ła go wzro­kiem. Czuł się źle z jej spoj­rze­niem, które wdzie­ra­ło się, wwier­ca­ło w jego mózg tępym ostrzem.

– Prze­pra­szam, ale nie ro­zu­miem – po­wie­dział.

– Cu­kier. Po­sło­dzi­łeś tyle ile chcia­łam?

– Tak. Czte­ry

Prze­sta­ła na niego pa­trzeć. Za­in­te­re­so­wa­ła się kawą, się­gnę­ła po szklan­kę. Jej ręka wy­glą­da­ła jak po­wy­gi­na­ny konar, który wy­cią­ga się przez lata w stro­nę świa­tła.

Trwa­ło to dość długo. Tadek za­sta­na­wiał się, czy jej nie pomóc, ale w ostat­niej chwi­li się roz­my­ślił.

Wy­gię­ty­mi, szpo­nia­sty­mi pal­ca­mi zła­pa­ła za ucho, i za­czę­ła przy­su­wać ją do sie­bie. Tadek pa­trzył, nie mogąc się do­cze­kać, aż się to wszyst­ko skoń­czy.

Czas w jakim szklan­ka zbli­ża­ła się do jej wą­skich ust, wy­da­wał się trwać wieki.

– Niech pani uważa. Jest go­rą­ca – wy­pa­lił. Zdą­żył tego po­ża­ło­wać już po se­kun­dzie, kiedy dłoń ko­bie­ty za­sty­gła w po­ło­wie drogi.

Nie po­wie­dzia­ła ani słowa. Te kilka se­kund wy­da­wa­ło się prze­cią­gać w nie­skoń­czo­ność. Zegar sto­ją­cy na te­le­wi­zo­rze od­mie­rzał czas. Czer­wo­na wska­zów­ka se­kund­ni­ka za­czy­na­ła go draż­nić, co nigdy wcze­śniej nie miało miej­sca.

Ode­rwał wzrok od ze­ga­ra i po­pa­trzył na ko­bie­tę. Szklan­kę z kawą dzie­li­ły od jej ust cen­ty­me­try.

My­ślał, że zwa­riu­je. Pręd­kość z jaką sta­ru­cha się po­ru­sza­ła, spra­wia­ła, że jego nerwy za­czy­na­ły się koń­czyć. Ocza­mi wy­obraź­ni zo­ba­czył sie­bie, jak wy­dzie­ra jej jed­nym szyb­kim ru­chem szklan­kę z dłoni, i rzuca ją w stro­nę ścia­ny w kuch­ni. Szklan­ka wpra­wio­na w ro­ta­cję, ude­rza o białą ścia­nę i roz­sy­pu­je się na setki ma­łych ka­wał­ków; kawa spły­wa łzami na płyt­ki. To ścia­na wy­da­je się pła­kać, po­trak­to­wa­na tak bez­li­to­śnie.

– Mie­sza­ne?! – Krzyk ko­bie­ty po­dzia­łał na niego jak kubeł zim­nej wody, wy­la­ny nie­spo­dzie­wa­nie na głowę.

– Tak pro­szę pani – od­po­wie­dział spo­koj­nie, choć wcale tak nie było.

To dziw­ne, bo do tej pory za­po­mniał o fi­gu­rze, sto­ją­cej przed nim. Po­pa­trzył na nią, ale w chwi­li, kiedy jego wzrok spo­tkał się z czar­ny­mi śle­pia­mi po­two­ra, szyb­ko uciekł w inną stro­nę. Ciem­ne za­sło­ny były do­brym miej­scem, żeby za­wie­sić na nich spoj­rze­nie. Nie chciał dać znać po sobie, że obec­ność tego cze­goś, dzia­ła na niego w ten spo­sób.

– Wy­cią­gnę­łam go z worka, bo nie chcę, żeby po­zo­sta­wał długo w mroku.

Już miał od­po­wie­dzieć, że to prze­cież mar­twy przed­miot – nie widzi, nie czuje, więc jakie to ma zna­cze­nie, czy jest w ciem­no­ści czy w świe­tle.

Za­czę­ła gło­śno sior­bać kawę. Na jej gór­nej war­dze po­zo­stał ślad kawy. Ko­ły­szą­cym ru­chem od­sta­wi­ła szklan­kę na stół. Po­wo­li wró­ci­ła do po­zy­cji wyj­ścio­wej, za­nu­rza­jąc się w fo­te­lu. Wy­glą­da­ła jak ka­rzeł sie­dzą­cy na tro­nie.

Bra­ku­je jesz­cze tylko bła­zna ska­czą­ce­go przed starą kró­lo­wą, znu­dzo­ną wszyst­kim i wszyst­ki­mi. Może zro­bić fi­koł­ka – po­my­ślał.

– Ściąć go! – Krzyk­nę­ła sta­ru­cha.

Przez kilka se­kund Tadek wi­dział sie­bie, od­pro­wa­dza­ne­go przez straż kró­lo­wej, szar­pią­ce­go się i wrzesz­czą­ce­go:

– Zo­staw­cie mnie! Nic nie zro­bi­łem!

Wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści.

– Ro­zu­miem. Trosz­czy się pani o swo­je­go pu­pi­la – po­wie­dział.

– Je­steś nie­mi­ły.

Brwi ko­bie­ty ze­szły się ze sobą, two­rząc wąską kre­skę nad ocza­mi, które przez uła­mek se­kun­dy wy­da­wa­ły się nie­na­tu­ral­nie wiel­kie. Utkwio­ne na nim, jak oczy mar­twej lalki.

Teraz cię prze­chy­lę, albo po­ło­żę do łó­żecz­ka, i za­mkną się twoje po­wie­ki. – Przy­po­mniał sobie śmiesz­ne la­lecz­ki z dzie­ciń­stwa, i sie­bie, kiedy ro­biąc na złość innym dzie­cia­kom, prze­krę­cał ich głów­ki o sto osiem­dzie­siąt stop­ni, i za­kle­jał oczy taśmą. Pa­mię­tał, jak bar­dzo nie zno­sił ich błysz­czą­cych śle­pek; za­mro­żo­ne­go spoj­rze­nia bez wy­ra­zu. Cza­sem wy­da­wa­ło mu się, że lalki śmie­ją się z niego, bo jako je­dy­ny, nie po­tra­fił ład­nie pisać, pod­czas kiedy inne dzie­cia­ki, chwa­lo­ne przez do­ro­słych, pa­trzy­ły na niego wy­nio­śle.

Za­tra­ce­nie po­czu­cia czasu czę­sto mu się zda­rza­ło, ale nie mógł uwie­rzyć w to, że za oknem za­czy­na być coraz ciem­niej.

– Prze­cież nie mogło minąć wię­cej jak dwa­dzie­ścia minut – po­my­ślał. Chciał w to wie­rzyć, bo cała ta sy­tu­acja, za­czy­na­ła wy­da­wać mu się coraz bar­dziej dziw­na.

Posąg sto­ją­cy na stole, wy­da­wał się zmie­niać. Nie tylko miej­sce w któ­rym stał wcze­śniej się zmie­ni­ło. Wy­da­wał się być więk­szy, i bar­dziej po­ły­skli­wy, jakby po­kry­wał go rybi śluz.

Po­wie­trze w po­ko­ju sta­wa­ło się nie do znie­sie­nia. Przy­po­mi­na­ło parne dni przed burzą. Gdzieś na ze­wnątrz je­cha­ła cię­ża­rów­ka, war­kot jej sil­ni­ka, sko­ja­rzył się Tad­ko­wi z grzmo­tem.

– A teraz po­wiedz mi, dla­cze­go mnie śle­dzisz – po­wie­dzia­ła. Star­czy palec pra­wej dłoni wska­zał na posąg. – Le­piej się po­sta­raj. Czasu zo­sta­ło nie­wie­le.

 

Słoń­ce krwa­wi­ło. Po­ma­rań­czo­we świa­tło prze­szło w czer­wień. Za­sło­ny, wy­brzu­sza­ne przez wiatr, przy­wo­dzi­ły na myśl płuca, za­ję­te przez raka.

Pa­trzy­ła na zegar. Zu­peł­nie tak samo jak jego babka, któ­rej bał się pa­nicz­nie w dzie­ciń­stwie; tylko usta miała inne.

Jej twarz sko­ja­rzy­ła mu się z maską po­śmiert­ną; po­waż­na, nie­ru­cho­ma – śmierć za­sta­ła ją z otwar­ty­mi ocza­mi.

– Która go­dzi­na? – za­py­ta­ła.

Po­pa­trzył na zegar.

– Czwar­ta pię…

Stała przed nim, pal­cem wska­zu­ją­cym kre­śląc w po­wie­trzu koła.

Cichy głos w jego gło­wie pod­po­wia­dał mu, żeby nie pa­trzył jej w oczy.

– Je­ste­ście jak wszy. – Syk­nę­ła. – Nigdy nie macie dość. Wścib­scy, za­gląd­nę­li­by­ście wszę­dzie, gdzie tylko można.

Wi­ru­ją­cy palec za­trzy­mał się. Po­wo­li opusz­cza­ła dłoń. Wska­za­ła na okno.

Nie mógł się po­ru­szyć. Od głowy w dół nie czuł nic. To uczu­cie nie było mu obce. Wie­lo­krot­nie za­sy­piał przed te­le­wi­zo­rem z głową na ręce.

– Tam jest wasz świat – po­wie­dzia­ła. – Wi­dzia­łam już wszyst­ko. Nigdy się nie zmie­ni­cie. Bę­dzie­cie mrzeć jak muchy, nie­świa­do­me wła­sne­go ist­nie­nia.

Nie miał po­ję­cia, o czym ona gada. Teraz to było naj­mniej ważne.

Stał się wa­rzy­wem, i to był pro­blem. Gdyby tylko mógł się ru­szyć, zła­pał­by sta­ru­chę za bety, i wy­rzu­cił za drzwi.

– Pa­ra­no­ja– wy­beł­ko­tał, jak po znie­czu­le­niu u den­ty­sty. Kołek za­miast ję­zy­ka wy­peł­niał mu usta.

Po­de­szła do okna. Jak w fil­mie po­klat­ko­wym kroki zry­wa­ły się, prze­ska­ki­wa­ły. Ży­la­stą dło­nią zła­pa­ła za klam­kę.

Za­mknął oczy na kilka se­kund. Miał na­dzie­ję, że kiedy je otwo­rzy, to wszyst­ko okaże się być przy­wi­dze­niem. Wy­ni­kiem wczo­raj­szej, zbyt ob­fi­tej ko­la­cji.

 

Otwo­rzył oczy. Wcze­śniej­sze po­boż­ne ży­cze­nie nie zi­ści­ło się. Było jesz­cze go­rzej.

Okno, te­le­wi­zor, ka­na­pa, stół, fo­te­le – wszyst­ko znik­nę­ło. Zo­stał on, sta­ru­cha, i posąg za­wie­szo­ny w po­wie­trzu.

 

TO COŚ ŻYŁO

 

Brzuch stwo­rze­nia uno­sił się, i opa­dał ryt­micz­nie.

– Cie­ka­wość, to pierw­szy sto­pień do pie­kła – po­wie­dzia­ła. Głos ota­czał go ze wszyst­kich stron.

 

TO ONA STAŁA SIĘ CIEM­NO­ŚCIĄ

 

Stwór wy­ła­niał się po­wo­li z mroku, był coraz bli­żej. Pły­nął w jego stro­nę jak sta­tek widmo.

 

Po­czuł mdlą­cy odór zgni­li­zny, prze­mie­sza­ny z fe­to­rem śnię­tych, roz­kła­da­ją­cych się ryb.

Spa­ra­li­żo­wa­ny, sły­szał jesz­cze przez mo­ment trzask ła­ma­nych kości.

 

Swo­ich kości.

 

Pozwoliłem sobie wkleić zdjęcie jednego z moich rysunków, który powstał 3 lata przed opowiadaniem, bo w 2007 roku. Odbiega on od treści tekstu, ale pojawia się w nim motyw okna, dlatego pomyślałem, że może umieszczę go tutaj.

Koniec

Komentarze

Heskecie, dodanie trzech opowiadań w ciągu czterech dni to nie jest dobry pomysł – im częściej będziesz wrzucał swoje dzieła, tym mniej znajdą one czytelników. :(

Kropki w tytule są błędem. Proponuję:

Nie patrz przez okno

Pierwszy stopień do piekła, mój chłopcze

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

e skłócił siostrę z sobą – poklocil sie z siostra?

Po godzinie spędzonej na krześle, dały znać o sobie pośladki. Wstając zorientował się, że gacie ma mokre. – nie zalapalem, zsikal sie posladkami. Dalej gaci nie przebral wiec co za roznica?

 

jakosciowo fajne, podobaja mi sie opisy, nawet ten swiat zyje, ale horro imho z tego zaden. W sensie nie poczulem nawet dreszczu, a chcialem. Ogolnie spoko, duzo opisu starosci i otylosci (za duzo?).

regulatorzy, próbowałem tytuł rozmieścić tak, jak mi doradzasz. Ale kombinuję jak mogę, i wychodzi w jednej linii. Nie wiem jak to zrobić. Masz rację, zbyt często wrzucam teksty :)

pawełek, dzięki za poprawkę. U nas na Podkarpaciu w mowie potocznej tak się mówi, ale masz rację, słabo to wygląda w tej formie.

Jeśli chodzi o te gacie… Siedział godzinę, spocił się :) Tzn. poślady się mu spociły. No i tak, masz rację, nie przebrał się :D

Kobieta stara, co tu więcej dodawać. On jest gruby, też niewiele można dodać. Ale chciałem jakoś ,,bujnąć’’ ten materiał. Wyszło jak wyszło.

Napisałem to opowiadanie kilka lat temu, i myślę, że moje możliwości specjalnie nie wzrosły, ale będę próbował dalej.

Pozdrawiam

Heskecie, przykro mi, ale też nie wiem, jak to się robi – ja tu tylko komentuję. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Co do tytułu – można dać kropkę w środku tytułu, nie wydaje mi się to błędem, co innego na końcu. Czyli:

 

Nie patrz przez okno. Pierwszy stopień do piekła, mój chłopcze

http://altronapoleone.home.blog

Opowiadanie nie najgorsze ale tak jak pawelek nie bałem się.

Ciut za dużo opisów jak na opowiadanie (jeśli byłby to fragment książki to okey ale tak to za mało akcji jak na mnie)

Poza tym czytało się całkiem nieźle.

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

A htmlowy <br/> nie dziala?

aKuba139, dzięki za komentarz :)

pawelek, próbowałem, nie działa.

Obawiam się, że chyba nie zrozumiałam opowiadania. Nie wiem, dlaczego staruszka czuła się podglądana, podczas kiedy Tadek na nią tylko patrzył… Nie wiem, czym/ kim był stwór przyniesiony w worku… Nie wiem, co tam się wydarzyło…

Dość zagadkowa historyjka, ale nie powiedziałabym, że to horror, a już na pewno nie bizarro.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

skut­ku­je przy­kle­jo­nym nosem do szyby… ―> …skut­ku­je nosem przy­kle­jo­nym do szyby

 

Cu­kier od­sta­wił w nie­pa­mięć dwa lata temu . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

– Włą­czyć czy nie? – Za­sta­na­wiał się. ―> Skoro zastanawiał się, to myślał. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Chciał zo­ba­czyć, czy dziś też wy­bie­rze się na ,,za­ku­py,,. ―> Tak wygląda słowo ujęte w cudzysłów: Chciał zo­ba­czyć, czy dziś też wy­bie­rze się na „za­ku­py”.

 

ko­bie­ta wy­cho­dzi z domu re­gu­lar­nie co dwa dni, nie wcze­śniej, nie póź­niej, tylko do­kład­nie co dwa dni. Już od dłuż­sze­go czasu gnę­bi­ło go, dla­cze­go baba wy­cho­dzi z pu­stym wor­kiem i przy­cho­dzi z peł­nym. Nie by­ło­by w tym nic dziw­ne­go, mogła prze­cież wy­cho­dzić do skle­pu. ―> Powtórzenia.

 

Jego na­la­na twarz wy­ra­ża­ła zmę­cze­nie i roz­cza­ro­wa­nie. Po­czą­tek jego życia na eme­ry­tu­rze dawał mu je­dy­nie… ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

przy­naj­mniej miał za­peł­nio­ny dzień, cza­sem noc, za­le­ży jaką miał zmia­nę. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Ro­ze­szło się o spa­dek. ―> Po­­szło o spa­dek.

 

miała się na­le­żeć więk­szość, jak nie wszyst­ko.

Przez więk­szość życia… ―> Powtórzenie.

 

Także nigdy wina nie le­ża­ła po jego stro­nie, ale racja już tak. ―> Tak że nigdy wina nie le­ża­ła po jego stro­nie, ale racja już tak.

 

a do jego nosa uno­sił się za­pach kawy… ―> Zapach kawy nie unosi się w jednym kierunku.

Proponuję: …a do jego nosa docierał za­pach kawy…

 

mówił pro­sto z mostu ,, spie­przaj,,. ―> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

W cza­sach, kiedy wszy­scy do­ko­ła sta­wa­li przed oł­ta­rze… ―> W cza­sach, kiedy wszy­scy do­ko­ła sta­wa­li przed oł­ta­rzem

 

Płeć pięk­ną trak­to­wał zdaw­ko­wo… ―> Można zdawkowo odpowiedzieć na czyjeś pytanie, ale nie wydaje mi się, aby można zdawkowo traktować kogoś.

Za SJP PWN: zdawkowy «o wypowiedziach i gestach: oszczędny, wynikający z grzeczności lub konieczności»

 

Rzu­cał, i to może za czę­sto niż by wy­pa­da­ło. ―> Rzu­cał, i to może częściej, niżby wy­pa­da­ło.

 

do­brze by­ło­by się ustat­ko­wać , ale… ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Od­sło­nił fi­ran­kę, i cze­kał na sta­ru­chę. ―> Czy firanka była czymś zasłonięta? A może miało być: Odsunął/ Odchylił fi­ran­kę i cze­kał na sta­ru­chę.

 

Nalał na dłoń odro­bi­nę płynu po go­le­niu . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

– Cho­le­ra jasna! Kto to? . ―> Po pytajniku nie stawia się kropki, a już na pewno nie po spacji.

 

– Dla­cze­go mnie ob­ser­wu­jesz? – Za­py­ta­ła. ―> – Dla­cze­go mnie ob­ser­wu­jesz? – za­py­ta­ła.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Tadek szyb­kim ru­chem zalał dwie szklan­ki. ―> Nie przypuszczam, aby Tadek zalał szklanki, raczej: Tadek szyb­kim ru­chem napełnił obie szklanki.

 

jego nerwy za­czy­na­ły się koń­czyć. ―> Co to znaczy, że kończą się nerwy?

A może miało być: …jego cierpliwość/ wytrzymałość zaczynała się kończyć.

 

mu się coraz bar­dziej dziw­na. Posąg sto­ją­cy na stole, wy­da­wał się zmie­niać. Nie tylko miej­sce w któ­rym stał wcze­śniej się zmie­ni­ło. Wy­da­wał się być… ―> Siękoza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy za prześledzenie tekstu. Tak, wiem, robię mnóstwo błędów. Postaram się nie popełniać ich w przyszłości. Pisząc to opowiadanie kila lat temu, nie pomyślałem, że może znajdować się w nim tak wiele błędów. Dobrze, że są osoby, które chętnie pokażą, co jest nie tak.

Pozdrawiam

Hesket

Bardzo proszę, Heskecie. Cieszę się, że mogłam pomóc. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hesket

Mi się podobało. Staruszka nie jest zwykłą starowinką i ma ciekawe umiejętności, oraz potworka na usługach. 

Jak dla mnie fajny pomysł. 

Tylko to pierdzenie Mi nie pasowało.

Agunia, dziękuję

Jak to mówili starsi: ,,Gdyby nie ten dech, to by człowiek zdechł’’

:D

Pozdrawiam

Hesket

Ciekawe opowiadanie, fajny klimat i postacie, ale moim zdaniem parę rzeczy mógłbyś dopracować (interpunkcja, wykonanie, dużo niezręczności językowych – większość z nich wypisała już regulatorzy).

Oprócz tego rzuciły mi się w oczy przede wszystkim:

Jak nie pomagało zwykłe ,,nie,, – wtedy wchodziła na plan dobra historyjka, a jeśli to nie skutkowało, i dalej był nagabywany, mówił prosto z mostu ,, spieprzaj,,.

^Niepoprawnie zapisane cudzysłowia 

Przeszkadzały też m.in. ekstra spacje przed znakami przestankowymi, albo brak znaków, tam gdzie były potrzebne. Plus powtórzenia i zaimki (jego, swoje itp). Więc główny problem nie jest z treścią tylko z zapisem :)

Jako czytelnik nie jestem usatysfakcjonowana, bo fajna historia została popsuta mnóstwem błędów. Jak je poprawisz to opowiadanie będzie całkiem czytable! Jestem ciekawa, jak będzie się prezentowało po liftingu :D

hamburgerek_aga, dziękuję za ,,nalot’’ i przeczytanie. Naprawdę chcę poprawić to opowiadanie, ale nie mam już siły, czytać je enty raz. Może trzeba czasu, żebym dojrzał do tego.

Pozdrawiam

Hesket

Rozumiem calkowicie :) czasami trzeba dac polezakowac tekstowi pare tygodni. Powodzenia :)

Mówili, że ta kobieta jest czarownicą. Nuda w połączeniu z ciekawością, skutkuje przyklejonym nosem do szyby, a w ekstremalnych przypadkach, okiem patrzącym przez dziurę w płocie.

Rozbiłbym te dwa zdania enterem, bo teraz wyglądają, jakby bezpośrednio jedno wynikało z drugiego, a tak nie jest. 

Cukier odstawił w niepamięć dwa lata temu .

Niepotrzebna spacja przed kropką.

,,zakupy,,

Czemu nie zwykły cudzysłów, tylko mnóstwo przecinków? 

Wiedział, że kobieta wychodzi z domu regularnie co dwa dni, nie wcześniej, nie później, tylko dokładnie co dwa dni.

Zdecydowanie bardziej pasuje: 

"Wiedział, że kobieta wychodzi z domu regularnie co dwa dni, nie częściej, nie rzadziej, tylko dokładnie co dwa dni."

Chociaż najlepiej w ogóle odpuścić dobie drugą część zdania, bo nie ma potrzeby podkreślać częstotliwości jej wychodzenia. 

"Wiedział, że kobieta wychodzi z domu regularnie co dwa dni."

Nie byłoby w tym nic dziwnego, mogła przecież wychodzić do sklepu. W wiosce był tylko jeden, w którym nigdy jej nie widywano, więc co mogło znajdować się w worku?

Trochę zmienić interpunkcję i będzie zgrabniej:

"Nie byłoby w tym nic dziwnego. Mogła przecież wychodzić dotyczą sklepu, ale w wiosce był tylko jeden, w którym nigdy jej nie widywano. Więc co mogło znajdować się w worku?" 

Jego nalana twarz wyrażała zmęczenie i rozczarowanie. Początek jego życia na emeryturze dawał mu jedynie za dużo wolnego czasu.

Niepotrzebne powtórzenie. 

Kiedy chodził do roboty, przynajmniej miał zapełniony dzień, czasem noc, zależy jaką miał zmianę.

Też, ale nie tak wyraźne. 

Mówił że nie ma, tylko dlatego, że skłócił siostrę z sobą i nie widział jej od szesnastu lat.

Z tego wynika, że za jego sprawą siostra pokłóciła się sama ze sobą. Lepiej:

"Mówił, że nie ma, tylko dlatego, że pokłócił się z siostrą i nie widział jej od szesnastu lat."

,,cała reszta,,

Znowu ten niby cudzysłów. Być może nie masz z jakichś powodów możliwości wklepania normalnego, ale te przecinki wyglądają paskudnie. 

Kiedy rano siadał na krześle, a do jego nosa unosił się zapach kawy, musiał zapalić. 

Lepiej "docierał", niż "unosił się". 

Nigdy nie wymawiał się na zaś, jeśli coś mu nie pasowało, stosował zasadę krótkiej piłki.

Tego nie rozumiem. To znaczy nie wiem co to znaczy "wymawianie się na zaś". Wszystkie paru innych miejscach też stosujesz kolokwializmy, które niekoniecznie są szeroko rozumiane. 

,,nie,,

,, spieprzaj,,.

Recydywa normalnie. 

Odsłonił firankę, i czekał na staruchę.

Wolałbym "odsunął firankę", bo odsłonić można na przykład okno. Choć to trochę czepialstwo :-) Poza tym niepotrzebny przecinek przed i. Przecinki przed i można stawiać, ale rzadko, w szczególnych przypadkach. Ty to robisz za często. 

Pomyślał sobie, że jeśli baba będzie miała wrócić, a on tego nie zobaczy, nic straconego – przecież pojutrze też jest dzień.

Dziwna konstrukcja: "będzie miała wrócić". Lepiej: "jeśli baba wróci" 

Nalał na dłoń odrobinę płynu po goleniu .

Znów niepotrzebna spacja przed kropką. 

usiane siatką podskórnych naczyń krwionośnych.

"usiane siatką" kiepsko brzmi. Może lepiej "poznaczone siatką" albo "poprzecinane siatką" 

– Ssssssss – wydał z siebie odgłos przypominający uciekające powietrze z dętki. Nie lubił pieczenia po goleniu.

To dźwiękonaśladowstwo brzmi… bo jak wiem… infantylnie. Lepiej bez tego "sssssss". Na przykład:

"Syknął jak dziurawa dętka. Nie lubił pieczenia po goleniu."

To oczywiście w sytuacji, gdy uprzesz się przy tym dętkowym porównaniu, które jest, według mnie, niezręczne. Nie bardzo też sobie wyobrażam, jak takie syknięcie z bólu miałoby przypominać odgłos powietrza uchodzącego z przebitej dętki. 

– Cholera jasna! Kto to? . Listonosz był wczoraj. Jeśli to ci pieprzeni domokrążcy, niech lepiej zaczną się modlić do swojego boga domokrążców.

Niepotrzebna kropka po znaku zapytania. 

Jego zdziwienie, kiedy zobaczył przed sobą małą staruszkę, trzymającą kurczowo w żylastych dłoniach worek, odebrało mu mowę.

Niepotrzebne "Jego". 

Chyba się przesłyszałem – pomyślał.

W momentach, gdy Tadek coś sobie myśli, raz stawiasz kropkę przed myślnikiem, raz nie. Warto się zdecydować. Zresztą ja bym kropki nie dawał. 

,,Clapppp’’

O, a jednak można z cudzysłowem ;-) 

Pfffsyyyyt – westchnął fotel.

Nie wiem dlaczego tak lubisz te wyrazy dźwiękonaśladowcze. Nie twierdzę, że to błędy, ale zupełnie niepotrzebnie dorzucają do tekstu klimacik jak z opowieści dla dzieci. 

– Tak. Cztery

Brakująca kropka. 

Wygiętymi, szponiastymi palcami złapała za ucho, i zaczęła przysuwać ją do siebie.

Zamiast "ją" powinno być "szklankę" albo "kawę" czy coś podobnego. 

– Ściąć go! – Krzyknęła starucha.

Małą literą "krzyknęła". 

Zaczęła głośno siorbać kawę. Na jej górnej wardze pozostał ślad kawy.

Niepotrzebne powtórzenie "kawy". Lepiej użyć "napoju" na przykład. 

– Jesteście jak wszy. – Syknęła – Nigdy nie macie dość. Wścibscy, zaglądnęlibyście wszędzie, gdzie tylko można.

Kiedy po myślniku następuje określenie "odgłosu paszczą" – powiedział, mruknął, krzyknął, syknęła – nie stawia się kropki i używa małej litery. 

 

To tak w charakterze wstępu :-) 

Wpis na końcu pokazuje, że tekst jest stary. Sprawia wrażenie, jakbyś wrzucił go tu w oryginalnej formie, bez poprawek, bez szlifierki. A szkoda, bo po iluśtam latach jesteś z pewnością autorem bardziej wyrobionym i porządna autoredakcja wymiotłaby większość błędów i niezręczności, co z kolei znacznie uprzyjemniłoby lekturę. 

Bo sam pomysł i fabuła nie powodują niestety, że tekst ma do zaoferowania coś, co wynagradza niespecjalne wykonanie. Wydaje mi się, że opowiadanie jest niezmiernie rozwleczone – większość tekstu to długi i szczegółowy opis przeciętnego i nieciekawego Tadka. Dowiadujemy się mnóstwa i jego życiu, rodzinie, charakterze, zdrowiu, nałogach, a nawet tego, w jaki sposób zwykł odmawiać kolegom, zapraszającym go na wódkę. Dalej czytelnik musi przebrnąć przez równie detalistyczne opisy wykonywanych przez Tadka czynności – tu usiadł, tu wstał, tam pierdnął, poszedł po krzyżówki, rozwiązywał krzyżówki, odłożył krzyżówki, golił się, piekło go, nie lubił, gdy go piecze… To wszystko może byłoby potrzebne, gdybyś pisał powieść – horror obyczajowy z Tadkiem, jako głównym bohaterem, ale w przypadku krótkiego tekstu o znikomej, prościutkiej fabule zupełnie nie ma sensu. Wystarczy cztery, pięć zdań, żeby czytelnik przekonał się, że Tadek to stary, samotny, skłócony ze światem pierdziel, którego ulubioną rozrywką jest gapienie się na ludzi przez okno.

Nawet kiedy przychodzi staruszka, skupiasz się na niemal poklatkowym opisie przygotowywania kawy, przez co fajna atmosfera narastającego zagrożenia i "weird" jest ledwie wyczuwalna. 

Nieźle robi się dopiero od momentu: "Słońce krwawiło…" Zarówno jeśli chodzi o akcję, o klimat, jak i styl, taki jakiś wyraznie lepszy i dojrzalszy, niż cała reszta tekstu. Jakbyś końcówkę dopisał po latach ;-) 

No ale na długo nie wystarczyło – tych parę akapitów nie robi tekstu, potwornie poza tym przegadanego. Rach ciach, baba poplotła od rzeczy, paskuda zeżarła Tadka, nie wiada na co, jak i dlaczego. A dowiedzieć się chciałbym. 

Słowem – za dużo ględzenia o Tadku, za mało treści. I nienajlepsze wykonanie. 

Aha, interpunkcji w zasadzie nie ruszałem, bo sam kiepsko się na tym znam, ale widać, że cierpisz na przecinkowe rozwolnienie i pakujesz je gdzie popadnie. Jest ich przynajmniej o jedną trzecią za dużo. 

Ale ciekaw jestem, jak wyglądają Twoje nowe teksty. Jeśli już jakieś tu puściłeś, to zajrzę. Jeśli nie, to czekam. 

Pozdrawiam! 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Zgadzam się z Thargonem. Jest jakiś pomysł, ale traktujesz go po łebkach, rozwodząc się nad zwyczajnymi, więc niespecjalnie ciekawymi szczegółami. Wolałabym dowiedzieć się więcej o staruszce, niż czytać, że facetowi zwilgotniały gacie.

Czemu tak dziwnie zapisujesz cudzysłów?

Babska logika rządzi!

Nie porwało, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka