- Opowiadanie: Creed - Volturia: Dziedzictwo

Volturia: Dziedzictwo

Gabriel to młody chłopak o magicznych zdolnościach. Wraz z dwójką przyjaciół musi stawić czoła nieznanemu zagrożeniu jednocześnie nie dając się zabić w trakcie narastającej wojny Ludzi, Krasnoludów i Elfów.

Oceny

Volturia: Dziedzictwo

Kolejny poranek mijał na treningu. Ojciec nigdy nie dawał im odpocząć. Całe życie szkolił ich na świetnych wojowników, ale odkąd dostał szlachecką buławę naciskał na nich jeszcze bardziej. Carven Borgsen był najlepszym wojownikiem Króla Vigo, władcy Volturii i pana na Ziemiach Terreńskich. Carven był pierwszym żołnierzem pochodzącym z pospólstwa, który za swoje zasługi dla królestwa dostał przywileje szlacheckie.

Od tego czasu minęło dwanaście lat, a kompania Carvena stała się grupą najgroźniejszych zabijaków na tym kontynencie. Po śmierci jego żony Felicji, stał się jeszcze brutalniejszy niż przedtem. Odbiło się to na jego dzieciach. Terry, najstarszy syn, miał osiem lat gdy ich ukochana matka zmarła. Gabriel był zaledwie rok młodszy, jednak przeżył to znacznie bardziej. Zawsze był wrażliwszy od starszego brata. Od momentu śmierci matki, ojciec przykładał się by jak najlepiej wychować swoich synów. Był dobrym ojcem, jednak też surowym nauczycielem i bezwzględnym dowódcą. Często karał chłopców za ich błędy. Nie raz przyjmowali baty za przegraną walkę lub źle wykonany rozkaz. Gabriel najczęściej. Nie był on urodzonym wojownikiem, tak jak jego brat. Gdy Terry w wieku szesnastu lat był wstanie podnieść ciężar równoważny ćwierci wagi dorosłego konia, Gabriel ledwo unosił trzydzieści kilogramów. Przez swoją słabość często był obiektem drwin kompani ojca. Jedynie starszy brat stał po jego stronie. To on bronił go przed ciągłymi atakami ze strony żołnierzy.

Słońce piekło ciała chłopaków. Stali na ubitej ziemi otoczeni kamiennym murkiem wyznaczającym granice areny. W porównaniu do brata Gabriel wyglądał jakby znalazł się tam przypadkiem. Umięśnione opalone ciało Terrego błyszczało od potu. Chłopak przetarł czoło ręką rozmazując brud.

– Trzymaj nogi nisko, będzie ci łatwiej unikać uderzeń. – powiedział Terry uśmiechając się do Gabriela. Ścisnął mocniej kij treningowy i ruszył do ataku.

Rzucił się na dwóch wojowników uderzając jednocześnie bronią i nogą. Gabriel przełknął ślinę widząc zbliżającego się przeciwnika. Było to wysoki mężczyzna o rudych włosach i bardzo szpetnej twarzy. W kompanii nazywali go Brzydal z powodu swojego wyglądu. Jednak mimo to był on jednym z lepszych żołnierzy ojca. Brzydal wziął zamach kijem w stronę Gabriela. Chłopak cofnął się unikając uderzenia. Jednak za raz za nim padł kolejny cios. Tym razem skierowany był w nogi chłopaka. Młodzieniec padł na piach, uderzając głową o twarde podłoże. Nie miał jednak czasu na ból. Brzydal uderzył kijem prosto w Gabriela. Ten zdążył jednak przekręcić się na prawy bok. Nie myśląc długo pchnął kij w twarz Brzydala. Na szczęście udało mu się trafić, a jego przeciwnik upuścił broń i złapał się za nos. Spomiędzy palców wypłynęła mu stróżka krwi. To była jedyna szansa Gabriela żeby pokonać wroga. Podniósł się na proste nogi i zamachnął się z całej siły. Brzydal złapał kij w ostatnim momencie. Wyrwał młodzieńcowi broń i uderzył go w brzuch. Gabriel zgiął się w pół. Ból jednak nie mógł go zdominować. Młodzieniec przeturlał się na bok unikając kolejnego ataku. Brzydal przekręcił w dłoniach kij chłopaka. Zalany krwią złożył wargi w niezgrabny uśmiech ukazując swoje żółte zęby. Widok zdecydowanie obrzydził chłopaka.

Gabriel spojrzał ukradkiem na walczącego za nim Terrego. Resztki nadziei na pomoc brata zniknęły gdy Gabriel zauważył, że chłopak wciąż zajęty jest obojgiem przeciwników. Rozejrzał się dookoła by znaleźć cokolwiek czym mógł by się bronić. Kij Brzydala. Za daleko. Zanim dobiegł by do niego dostałby ze trzy razy. Piach. Stali na arenie pełnej piachu. Gabriel nie zastanawiając się długo ruszył na przeciwnika. Brzydal rozłożył lekko nogi i przygotował się na powalenie chłopaka. Wziął porządny zamach. Gabriel zbliżył się na tyle by trafić piaskiem w oczy oponenta. Brzydal zakrył dłonią twarz, jednak już było za późno. Mimo to i tak wyprowadził atak. Kij świsnął tuż nad głową Gabriela. Chłopak wykorzystał swoją mikrą posturę i prześliznął się pod nogami rudzielca. Wylądował idealnie przy broni zostawionej wcześniej przez przeciwnika. Złapał ją i poderwał się na równe nogi. Uderzył mężczyznę w lewą nogę wywracając go. Uniósł kij by zakończyć starcie. Brzydal jednak skontrował cios i trafił chłopaka w bark. Nim Gabriel zdążył odpowiedzieć, oponent stał już gotowy na następny atak. Uderzenia padały jedno za drugim. Coraz mocniejsze wyprowadzały młodzieńca z równowagi. Cofał się szybciej i szybciej, aż w końcu potknął się o własne nogi. Chwilę później nadeszło kolejne uderzenie. Chłopak poczuł przeszywający ból w głowie, a następnie stracił przytomność.

***

Obudził się i jego oczom ukazała się niewielka izba. Drewniane ściany lekko strzelały od starości. Powieszone skóry różnych zwierząt zakrywały co większe dziury by nie przedostawało się zimno. Gabriel rozejrzał się dookoła. Przy jego posłaniu siedziała młoda dziewczyna. Lili, córka kowala. Od dziecka przyjaźniła się z Gabrielem. W młodości często biegali razem nad pobliską rzekę i łapali żaby. Dziewczyna spojrzała na obolałego Gabriela. Lubił to jej spojrzenie. Czuł jej troskę i dobroć. Jej szmaragdowe oczy zawsze miały w sobie radość. Rozpalały go od środka.

– W końcu się obudziłeś. Pobiłeś swój rekord. – zaśmiała się dziewczyna. Poprawiła grzywkę a jej brązowe włosy zajaśniały w świetle pobliskiej świecy. Zawsze miła i niewinna sprawiała radość chłopakowi każdym swoim gestem.

– Ile dziś? – zapytał Gabriel poprawiając się na łóżku. Bardzo chciało mu się pić. Jego język był opuchnięty, tarł nim o podniebienie. Spojrzał na stojący na stoliku dzbanek i kubek. Lili widząc to podała mu naczynie wypełniając je wcześniej wodą. Chłopak wziął spory łyk napoju który rozlał mu się na brodzie. Czuł jakby ugasił pożar w gardle.

– Trzy i pół godziny. – powiedziała wieśniaczka przecierając szmatką twarz kolegi.

– Znowu się spóźnię na kolacje. – westchnął Gabriel. Dość często się spóźniał, a jego ojciec tego nie tolerował. Przez co Gabriel często kładł się spać głodny, albo jadł resztki które dawano świnią.

– Nie tym razem. – powiedziała wieśniaczka i wstała z krzesła.

– Jak to? Ojciec nigdy na mnie nie czekał. – zdziwił się chłopak. Dziewczyna podała mu rękę i pomogła wstać.

– Kazał mi przyszykować ci czyste ubranie i kąpiel. Powiedział że dziś ważny dzień i nie może cię tam zabraknąć. – Gabriel zamilkł na chwile. Zaczął szukać w pamięci dzisiejszej daty, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

– Nie powiedział nic więcej?

– Nie, tyle że musisz być. – Lili zaprowadziła jeszcze obolałego chłopka do bali z wodą.

Gabriel ściągnął koszulę. Spojrzał lekko za siebie. Lili stała w przejściu. Zauważył, że dziewczyna patrzy na niego, poczuł się pożądany. Młoda wieśniaczka spostrzegła, że Gabriel wyczuł jej wzrok i szybko wyszła z izby. Zamykając za sobą drzwi krzyknęła tylko gdzie leżą ubrania.

Chłopak rozebrał się do naga i wszedł do bali. Woda była gorąca, przez co bardzo relaksująca. Młodzieniec rozłożył się. Ból nagle znikł. Gabriel popatrzył w stronę ubrań. Zdziwił się lekko gdy zauważył co mu przygotowano. Już dawno temu musiał założyć tunikę w barwach ojca. Nawet na święta czy audiencje u króla Vigo zakładał swoją zbroję. Dzisiejszy wieczór na pewno będzie ciekawy.

***

Gotowy do wyjścia Gabriel zapinał pas z mieczem. Ojciec od dziecka wkładał mu do głowy jedną ważną rzecz: "Miecz jest twoim najlepszym przyjacielem, zawsze noś go ze sobą. Zawsze". Mimo tego że Gabriel i Terry byli synami dowódcy ich broń nie różniła się niczym. Carven kazał wydać im zwyczajne miecze takie jakich używali jego ludzie. Według ojca to był najlepszy wybór. Nie chciał by jego synowie czuli się lepsi od innych z powodu swojego pochodzenia.

Gabriel wyszedł z pomieszczenia. Niebo już pociemniało, a chmury toczyły się powoli zakrywając lekko księżyc. Z daleka słychać było harmider rozmów, śpiewy i odgłosy muzyki. Biesiada najwidoczniej trwała już w najlepsze. Zza rogu pobliskiego budynku wyłoniło się czterech mężczyzn. Ludzie z kompani ojca zataczali się. Widać było, że Carven nie żałował im wina.

– Gabriel! – dobiegł go głos z tłumu. Gabriel bardzo dobrze znał ten głos. Był to jego starszy brat Terry.

– Bracie, już wydobrzałeś? – Terry skierował się w stronę brata. Lekko podchmielony, szedł dostatecznie pewnym krokiem. Złapał młodszego brata za ramiona, a następnie przytulił się do niego.

– Terry… Terry puść mnie, uduszę się. – wymamrotał młodzieniec próbując odepchnąć od siebie mężczyznę. Terry puścił chłopaka i poprawił włosy. Poklepał go po ramieniu z dużą siła. Gabriel lekko kiwnął się po tym "przyjacielskim" klepnięciu.

– Chodź Gab, ojciec czeka. Mówił, że mimo wszystko jest z ciebie dumny. – rzekł Terry i poszedł w stronę śpiewów. Gabriel nie wiele myśląc poszedł za nim.

***

W sali było pełno ludzi. Światła świec i pochodni rozjaśniały całe pomieszczenie. W powietrzu unosił się zapach jadła i alkoholi różnych maści. Przy długich stołach rozciągających się po całej sali siedzieli najważniejsi wojownicy Carvena. Na boku sali toczyły się tańce, a gdzieniegdzie bitki. Grupa mężczyzn otaczała dwóch śmiałków, którzy ku uciesze gawiedzi bili się o jakże cenny tytuł "Wioskowego zabijaki". Tuż za stołami unosiły się niewielkie schody prowadzące na wyższy parkiet. Tam zazwyczaj zbierała się rada, która wraz z Carvenem szykowała kolejne plany. Na końcu stołów siedział Carven. Rosły mężczyzna o ciemnych, lekko siwiejących na bokach, włosach i idealnie przyciętej brodzie. Ojciec zawołał chłopaków machnięciem ręki. Synowie grzecznie posłuchali. Usiedli na bokach stołów tuż przy ojcu. Carven wstał. Uniósł ręce, i wszystko ucichło. Rozmowy, muzyka, tańce, bijatyki. Wszyscy skupili swoją uwagę na dowódcy.

– Bracia, siostry, przyjaciele, dzisiejszy dzień jest jakże wyjątkowym dniem. Po długim i uciążliwym treningu nadszedł czas by moi synowie stali się mężczyznami. – rozpoczął Carven, wszyscy słuchali go jak mędrca, jak króla, a nawet jak Boga. Nawet blady blask księżyca zaglądał przez okna by ujrzeć majestatyczną postawę Carvena. Jego charyzma ogarnęła każdego. Mężczyzna spojrzał na swoich synów. Uśmiechnął się lekko widząc ich poddenerwowanie.

– Terry, Gabrielu, jesteście moimi jedynymi dziećmi. – skierował się do młodzieńców – Dziś nadszedł dzień, w którym staniecie się prawdziwymi mężczyznami. – Gabriel spuścił głowę. Nie czuł się gotowy na jakiekolwiek próby, na które ojciec chce go wystawić.

Wyczuł na sobie szyderczy wzrok wszystkich zebranych. Nikt w niego nie wierzył. Nawet on sam.

– Terry, chodź ze mną chłopcze. – powiedział Carven. – Z powodu że jesteś mym pierworodnym ty zaczniesz inicjacje.

Terry wstał od stołu. Ojciec poprowadził go na wzniesienie sali. Złapał syna za ramie i poprowadził do stojącej na samym środku misy. Białe kamienne naczynie zdobione było w różne znaki i symbole. Misa stała na czterech złotych smokach trzymających ją w paszczach. Terry odwrócił się do zaciekawionych ludzi.

– Synu. – zaczął Carven – twój trening zakończył się z dzisiejszym dniem. Przez wiele lat ćwiczyłeś najlepiej jak mogłeś, stoczyłeś wiele potyczek wychodząc z nich zwycięsko, nie raz przynosiłeś mi chlubę walcząc u mego boku. – Terry patrzył prosto w oczy ojca, duma jaka rozpierała obu nie znała granic. – Teraz jesteś gotów by samemu wybrać swoją przyszłość. Terry Borgsenie nabierz płynu w dłonie. – młodzieniec spojrzał do misy. Wypełniona do połowy czerwonym płynem zalśniła gdy smuga księżyca oświetliła ją nieznacznie. Terry złożył razem ręce, nachylił głowę nad naczyniem, i zanurzył dłonie w cieczy. Carven podniósł złoty dzban stojący tuż obok.

– Sin lvo li nape dera mioli. – wypowiedział mężczyzna. Całą sale ogarnęła ogromna fala pragnienia. Nikt nie mógł odwrócić wzroku. Gabriela zalał pot. Mimo iż nie było gorąco w pomieszczeniu, chłopak poczuł żar ogarniający jego ciało. Jego dłonie zaczęły się trząść.

– Per mare der kolav im preso de tare. – kontynuował ojciec. Gabriel poczuł zawroty głowy. Nie mógł dłużej patrzeć na odbywający się rytuał. Carven zaczął polewać głowę Terrego. Z dzbana wylewała się woda. Gdy tylko jej pierwsze krople złączyły się z czerwonym płynem w naczyniu, misa zaczęła świecić błękitnym światłem. Symbole rozjarzyły się jakby rozpalone ogniem. Gabriel padł na posadzkę. Nikt nie zwrócił uwagi na chłopaka. Nawet jakby chcieli, nie mogli odwrócić wzroku od naczynia. Chłopaka dopadł przeszywający ból w klatce piersiowej. Ból promieniował na całe ciało. Chłopak zaciskał zęby tak mocno, że powoli zaczęły się kruszyć. Otworzył lekko powieki i dostrzegł że jego żyły również rozjarzyły się błękitem. Gdy ostatnie krople wody spłynęły po głowie Terrego do misy, wszyscy odzyskali władzę w sobie. Spojrzeli na leżącego na podłodze Gabriela. Chłopak złożył się w kulkę ściskając pięści.

– Nie.– wyszeptał pod nosem Carven – Nie możliwe. – podbiegł do młodszego syna. Złapał chłopca za głowę. Jego powieki były w pełni otwarte, a jego źrenice błyszczały srebrnym blaskiem. Nie było z nim jednak kontaktu. Był zimny i blady. Terry widząc to podbiegł bliżej. Złapał się za głowę widząc stan brata.

– To nie możliwe. Jak? – zapytał właściwie sam siebie. Cała sala zamarła.

 

***

 

Gabriel obudził się w ciemności. Mrok okalał jego oczy. Przerażony rozejrzał się po pomieszczeniu. Ciemne, kamienne ściany zalewała wilgoć. Gdzieniegdzie wyrastał grzyb. W pokoju śmierdziało stęchlizną, a zimna kamienna posadzka kleiła się od nieznanego płynu.

Chłopak przetarł oczy. Nie mógł sobie przypomnieć co się stało i jak znalazł się w tym obskurnym miejscu. Ostatnie co pamiętał to rozpoczęcie modlitwy przez jego ojca i żar rozpalający go od środka. Spojrzał na siebie z obrzydzeniem. Był brudny, a jego ubranie wyglądało jak ubranie żebraka. Kaftan który miał na biesiadzie zniknął, a zastąpiła go brudna porwana lniana koszula. Spodnie rozdarte miał na kolanie i nie miał butów.

Nagle mrok powoli zaczął się rozpraszać. Gabriel usłyszał ciężkie kroki wybijające jeden rytm. Tylko ktoś kto przechodził wojskowe szkolenie mógł stawiać tak równo nogi. Światło zbliżało się coraz bardziej, a pomieszczenie robiło się jaśniejsze. W zamku trzasnął brzęk kluczy. Przed drzwiami stanął strażnik. Granatowa, długa przeszywanica ze srebrnymi wykończeniami nałożona była pod napierśnikiem. Zbrojny trzymał w jednej ręce pochodnie, w drugiej dzban z wodą, a przy jego pasie wisiał jednoręczny toporek. Gabriel chciał zbliżyć się do strażnika, jednak gdy tylko zrobił gwałtowniejszy ruch poczuł okropny ból całego ciała. Wojownik wszedł do pomieszczenia pewnym krokiem. Podszedł do chłopca i przykucnął. Jego jasna twarz rozświetliła się w blasku pochodni. Gabriel nie był jednak zbyt szczęśliwy z obecności mężczyzny. Jego wzrok, przepełniony złem, mrokiem i nienawiścią, przeszywał duszę chłopaka, jak strzała przebijająca ciało. Mężczyzna podniósł dzban. Całość wylał na głowę Gabriela ocucając go już do końca.

– Wstawaj! – zaczął strażnik. Był pełny dumy i radości z powodu że oblał chłopaka.

– Co się dzieje? Czemu mnie oblałeś? Przecież widziałeś że jestem świadomy – zbulwersował się Gabriel. Mężczyzna wyprostował się i z cynicznym uśmiechem kopnął chłopaka w żebra. Młodzieniec zwinął się w kulkę. Ból uderzenia skumulował się z jego ogólnym stanem co doprowadziło go do łez.

– Carven nie będzie dłużej czekał. Wstawaj! – wydarł się strażnik. Złapał chłopaka za kołnierz i uniósł do góry. Gabriel ledwo ustał na nogach gdy mężczyzna go puścił. Chłopak spojrzał na swojego oprawcę. Gdy tylko strażnik to zauważył, pchnął młodzieńca w stronę wyjścia. Gabriel upadł tuż za progiem uderzając twarzą w twardą posadzkę. Złamał nos, a krew zalała mu całą twarz. Strażnik odwrócił go na plecy, złapał go za ręce i związał je grubym sznurem, który przeciągnął w dół i oplótł mu nogi. Złapał go za koszulę, i przygwoździł do ściany. Uderzył go pięścią w brzuch, a potem pchnął w stronę korytarza.

Mijali kolejne cele. Co jakiś czas słyszał krzyki bólu, trzask łamanych kości i czuł swąd palonego ciała. Powoli zbliżali się do wyjścia. Gabriel dobrze znał te lochy. W młodości ojciec często kazał im patrzeć jak torturowali więźniów.

Gdy wyszli schodami w górę znaleźli się na placu. Główna część lochów umieszczona była w podziemnych korytarzach, a na górze znajdował się koszary, cele dla oczekujących na proces i plac wykorzystywany do treningów lub publicznych tortur czy egzekucji. W wiosce panowały surowe zasady jeśli chodzi o prawo. Stąd wywodziła się jej nazwa. Carcerum, najgorsza wioska więzienia w państwie. Była ulokowana na południowym wschodzie prawie przy granicy państwa tuż obok ogromnej szczeliny w ziemi, zwanej Kraterem Umarłych. Większość więźniów, którzy trafiali do tutejszych cel była magami. Carven ich po prostu nienawidził, więc po zamachach na króla Vigo i dekrecie nakazującym pojmanie wszystkich magicznie uzdolnionych jego wyprawy skupiała się głównie na tym. Nigdy nie wyjaśnił synom swojego nastawienia do czarowników. Gabriel podejrzewał że chodzi o strach przed ich potęgą.

Strażnik prowadził chłopaka trzymając go za ramie. Czarne włosy młodzieńca opadały mu ciężko na twarz. Były brudne i przetłuszczone jakby nie mył ich od tygodnia. Plac był cały wyłożony kamienną kostką. Tuż przy murze który otaczał koszary stały dyby. Dziś akurat puste. Przy budynku stał stojak na broń wypełniony mieczami, a kilka metrów od niego strzelnica. Na placu odbywał się właśnie trening nowych rekrutów. Gdy tylko Gabriel pojawił się na horyzoncie mężczyźni przerwali. Patrzyli na niego szyderczo. Czuł, że gdyby nie to, że jest synem ich dowódcy, pobili by go na śmierć. Choć dalej nie wiedział czemu siedział w lochu, a strażnik go uderzył.

Szli przez całą wioskę, aż do siedziby wodza. Budynek był jednopiętrowy i nie różnił się bardzo od innych poza swoją długością. Cztery filary zdobione na kształt smoków, podtrzymywały daszek nad wejściem. Całość wykonana była z drewna jak reszta wioski. Przed wejściem stało dwóch zbrojnych. Opancerzeni byli tak samo jak mężczyzna, który prowadził Gabriela tylko z małym szczegółem. Na głowach mieli metalowe hełmy z nosami, a w rękach dzierżyli włócznie i tarczę z godłem Carcerum. Miecz opleciony łańcuchem na granatowym tle. Mężczyźni otworzyli drzwi wpuszczając Gabriela do środka. Strażnik pchnął go, jednak tym razem chłopak utrzymał równowagę. Pomieszczenie było oświetlone pochodniami zaczepionymi na filarach podtrzymujących dach. Na ścianach wisiały obrazy dawnych wodzów. Na samym końcu sali stały trzy trony uniesione na kilka stopni w górę. Wodza, największy stojący na środku i dwa mniejsze po bokach dla jego żony i prawej ręki. Gabriel ucieszył się na widok Terrego siedzącego po lewej stronie ojca. Od śmierci Felicji tron zajmował Terry jako najstarszy syn dowódcy. Szybko jednak uśmiech zniknął z jego twarzy gdy spojrzał na ojca. Jego twarz przepełniona była żalem i smutkiem, ale też wściekłością. Strażnik podprowadził Gabriela tuż pod pierwszy stopień i uderzył go pod kolanem przez co chłopak wylądował na podłodze. Terry zerwał się z siedzenia chcąc pomóc bratu, jednak ojciec szybko zatrzymał chłopaka.

– Panie przyprowadziłem więźnia tak jak kazałeś – powiedział strażnik. Carven wyprostował się na tronie opierając całe plecy na oparciu.

– Dziękuje Joe, możesz wracać do swoich zajęć. – odrzekł wódz. Joe ukłonił się i wyszedł z pomieszczenia. Terry podszedł do Gabriela i pomógł mu wstać. Chłopak spojrzał głęboko w oczy brata. Dostrzegł w nich radości, ale i strach. Brat ścisnął ramiona chłopaka i wszedł z powrotem na tron.

– Gabriel, pamiętasz naszą wczorajszą rozmowę? – spytał pełny powagi Carven. Jego oschły ton sprawiał wrażenie, jakby Gabriel nie był jego synem tylko mordercą złapanym na gorącym uczynku.

– Nie tato, nie pamiętam nic. Ile już jestem zamknięty? – Gabriel przetarł twarz ściągając z niej włosy.

– Osiem dni temu była biesiada, na której ty i twój brat mieliście stać się mężczyznami i prawdziwymi członkami naszego społeczeństwa.

– Osiem dni? Dlaczego mnie zamknęliście? Co się tam stało? – dopytywał Gabriel.

– Podczas inicjacji okazało się że nie jesteś tym kim myśleliśmy.

– Co masz na myśli?

– Nie jesteś jednym z nas, masz moc zupełnie jak ci wynaturzeńcy magowie. – Gabriel zamarł. W jednej chwili zawalił mu się cały świat. Jest czarownikiem, tym czego najbardziej nienawidzi jego ojciec.

– Nie możliwe. Nie mogę być magiem. Jak?

– Nie wiem chłopcze. – Carven patrzył na syna z wyrzutem. Tak jakby to on był temu winny.

– Nie wierze w to! – Gabriel krzyknął na cały głos. – Chcesz się mnie pozbyć! Nigdy mnie nie chciałeś. Jestem dla ciebie zawodem. – krzyk chłopaka rozszedł się po całej sali. Carven nawet nie mrugnął. Wyjął z kieszeni zawiniątko. Gabriel zacisnął pięści. Chciał rzucić się na ojca, ale widział że to nie ma sensu. Carven wyjął z zawiniątka swego rodzaju amulet. Kamienny okrąg zdobiony w runy i cztery kryształy. Na środku okręgu widniał kryształ wielkości pięści. Czerwony jak krew błysnął w świetle płomieni. Ojciec wycelował amuletem prosto w syna. Terry spojrzał na niego z przerażeniem.

Gabriel padł na kolana i złapał się za głowę. Wszystko zaczęło mu pulsować. Żar znów rozpalał go od środka. Carven wstał i zbliżył się do syna. Chłopiec rozłożył się na ziemi, a z jego ciała zaczęło wydobywać się błękitne światło. Żyły zaszły mu błękitem, a oczy znów zalśniły srebrem. Terry podbiegł do ojca by go powstrzymać. Gdy tylko złapał go za ramię, Carven zamachnął się i uderzył go w twarz. Chłopak padł na schody. Gabriel zaczął się unosić nad ziemią. Jego ciało było bezwładne, ale za to umysł zaczął działać lepiej. Przypominał sobie rzeczy, które już dawno wyszły z jego głowy. Zmysły chłopaka poszerzyły się. Był wstanie usłyszeć rozmowy z końca wioski, puls ojca, a nawet ptactwo przelatujące nad wioską. Chłopiec nagle padł. Carven opuścił amulet. Gabriel zaczął się lekko trząść. Żyły znów przybrały normalny kolor. Chłopak był wyczerpany, jednak przepełniony złością na ojca.

– Widzisz już prawdę? – powiedział Carven.

– Zabije cię! – krzyknął resztkami sił Gabriel. Chciał już go zaatakować, ale do pomieszczenia weszła czwórka wojowników zaalarmowanych hałasem dochodzącym z sali. Otoczyli Gabriela i wycelowali do niego z kusz. Chłopak przeraził się. Zaprzestał walki i opadł na kolana.

– Gabrielu Borgsenie, skazuję cię na śmierć poprzez spalenie na stosie. Do egzekucji poczekasz w lochach. – powiedział Carven siadając na tronie. Terry próbował coś powiedzieć ale wymowne spojrzenie jego ojca uciszyło go.

– Tato… czemu? – spytał Gabriel przez łzy. Nie dostał jednak odpowiedzi. Gdy mężczyźni wciąż celowali do chłopaka, przyszli kolejni strażnicy. Dwóch mężczyzn złapało go pod ręce i wyprowadzili. Młodzieniec ostatni raz spojrzał na ojca. Mimo wszystko jego twarz nie skrywała bólu i cierpienia z powodu skazania syna. Gabriel zamknął oczy i odpłynął. 

 

Koniec

Komentarze

Creedzie, bądź uprzejmy wyedytować ftagment tak, aby ten zwarty blok tekstu nadawał się do czytania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Autorze, tego tekstu nie da się czytać z przyczyn technicznych, bądź łaskaw coś z tym zrobić!

http://altronapoleone.home.blog

Zgadzam się, że ciężko to przeczytać. Zarówno z powodu złego sformatowania, jak i błędów. Tylko przebiegłem wzrokiem przez całość. Na pewno przeczytaj tekst na głos i zastanów się, czy każdy akapit i każde pojedyncze zdanie mają sens i brzmią prawidłowo.

Uwaga! Spoilery w komentarzach! Czytasz na własną odpowiedzialność

Tekst poprawiłem już na bardziej czytelny, a błędy były poprawione nie tylko przezemnie więc jeśli coś jeszcze zostało to proszę napisać, w którym miejscu. 

013

Błędów jest nadal bardzo dużo, przejrzałem może połowę tekstu i część wypisałem. Do poprawy interpunkcja, zapis dialogów i nadal przeczytanie całości na głos, bo niektóre zdania po prostu nie brzmią dobrze. Do części logicznej nie będę się na razie odnosił. A co do technicznej, to według mnie:

 

ojciec przykładał się[+], by jak najlepiej

 

lat był wstanie podnieść

lat był w stanie podnieść

 

równoważny ćwierci wagi dorosłego konia, Gabriel ledwo unosił trzydzieści kilogramów.

Obawiam się, że przeciętny czytelnik nie wie, ile waży dorosły koń. Takie porównanie niewiele daje.

 

W porównaniu do brata Gabriel wyglądał jakby znalazł się tam przypadkiem.

A nie lepiej “w przeciwieństwie do brata”?

 

Umięśnione[+], opalone ciało Terrego błyszczało od potu.

 

W kompanii nazywali go Brzydal z powodu swojego wyglądu.

W kompanii nazywali go Brzydal z powodu jego wyglądu.

Albo

Ze względu na wygląd, w kompanii nazywali go Brzydalem.

 

Chłopak cofnął się unikając uderzenia. Jednak za raz za nim padł kolejny cios. Tym razem skierowany był w nogi chłopaka.

Powtórzenie i nie “za raz” tylko “zaraz”

 

szansa Gabriela[+], żeby pokonać wroga

 

Podniósł się na proste nogi i zamachnął się z całej siły.

Drugie “się” jest zbędne

 

brata zniknęły[+], gdy Gabriel

 

Rozejrzał się dookoła[+], by znaleźć cokolwiek czym mógł by się bronić.

I powinno być “mógłby”. W ogóle w tekście jest parę błędów, które łatwo byś wyłapał za pomocą Worda, bo je podkreśla.

 

prześliznął

prześlizgnął

 

Stali na arenie pełnej piachu. Gabriel nie zastanawiając się długo ruszył na przeciwnika.

W domyśle zostaje, że schylił się po piasek?

 

Gabriel zbliżył się na tyle[+], by trafić piaskiem w oczy oponenta.

 

– W końcu się obudziłeś. Pobiłeś swój rekord. – zaśmiała się dziewczyna.

http://artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Poprawiła grzywkę[+], a jej brązowe włosy zajaśniały w świetle pobliskiej świecy.

 

łyk napoju[+], który rozlał mu się

 

– Trzy i pół godziny. – powiedziała wieśniaczka

– Nie tym razem. – powiedziała wieśniaczka

Powtórzenie

 

westchnął Gabriel. Dość często się spóźniał, a jego ojciec tego nie tolerował. Przez co Gabriel często kładł się spać głodny, albo jadł resztki które dawano świnią.

Serio? Dawał im do jedzenie resztki? A przecież niby:

Był dobrym ojcem, jednak też surowym nauczycielem i bezwzględnym dowódcą.

Rozumiem, że to ze względu na surowość, ale uważam coś takiego za ciut mało dydaktyczne.

 

Powiedział[+], że dziś ważny dzień

 

– Kazał mi przyszykować ci czyste ubranie i kąpiel. Powiedział[+], że dziś ważny dzień i nie może cię tam zabraknąć. – Gabriel zamilkł na chwile.

Myślałem, że tę kwestię mówiła Lili

 

– Nie, tyle że musisz być.

Słabo brzmi to zdanie. Może lepiej: 

– Nie, jedynie, że musisz być.

albo

– Nie, tylko tyle, że musisz być.

 

Zauważył, że dziewczyna patrzy na niego, poczuł się pożądany.

To już w ogóle brzmi dziwnie. Chodzi o to, że dziewczyna spojrzała pożądliwie? Bo to przez nią pożądany się poczuł? Czy może on poczuł pożądanie dlatego, że dziewczyna na niego patrzyła? Zdanie do przerobienia. 

 

Ból nagle znikł.

Ból chyba nie znika tak nagle. Czy ktoś mu coś wcześniej do wody dosypał?

 

Zdziwił się lekko[+], gdy zauważył[+], co mu przygotowano.

 

Już dawno temu musiał założyć tunikę w barwach ojca.

Czyli mam rozumieć, że od bardzo dawna w tej tunice chodził? Raczej:

Już od dawna nie musiał zakładać tuniki w barwach ojca.

 

Nawet na święta[+], czy audiencje u króla Vigo[+], zakładał swoją zbroję.

 

Uwaga! Spoilery w komentarzach! Czytasz na własną odpowiedzialność

W tym ostatnim zacytowanym zdaniu akurat przecinków być nie powinno, heroxie.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Całkiem możliwe, że się mylę, jestem amatorem pod tym względem. Przepraszam i dzięki za poprawienie.

Uwaga! Spoilery w komentarzach! Czytasz na własną odpowiedzialność

Nowa Fantastyka