- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Jak ziarna słonecznika wpłynęły na losy świata, czyli o trójkącie w wielokącie

Jak ziarna słonecznika wpłynęły na losy świata, czyli o trójkącie w wielokącie

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Staruch

Oceny

Jak ziarna słonecznika wpłynęły na losy świata, czyli o trójkącie w wielokącie

– Uwierzcie mi, zostało już naprawdę bardzo mało czasu! Oni potrzebują pomocy!

Ukryte za grubą zasłoną dwunastoletnie bliźniaki, Malinka i Maciek, wstrzymywały oddech, żeby nikt nie odkrył ich obecności. 

– I tak ostatnio bez przerwy. Ojciec twierdzi, że musi uratować świat. Bardzo się tym denerwuje. Nie wiem już, jak go uspokajać – powiedziała zmartwiona mama.

– Może najlepiej będzie – stwierdził lekarz – jeśli państwo po prostu za każdym razem spokojnie wysłuchają pana Antoniego i obiecają, że zrobią wszystko by mu pomóc. Wiem, że to trudne, ale warto spróbować. Tłumaczenie, że to tylko urojenia, pogarsza sytuację.  

– Czyli mam mu pozwolić tak po prostu wyruszyć na tę całą wyprawę? Chyba pan żartuje! 

– Oczywiście, że nie. Ale lepiej zaakceptować sytuację, wczuć się w sytuację chorego i puścić wodze fantazji, że się tak wyrażę. To może być dla was wszystkich ciekawa przygoda.

– Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam – powiedziała po chwili wahania mama. – Rzeczywiście, tata najbardziej denerwuje się, gdy próbuję mu wyjaśnić, że nie ma powodów do obaw. Zresztą, sam pan widział. Muszę to przemyśleć. Dziękuję.

– Przy kolejnej wizycie opowie mi pani, jakie efekty przyniosła ta terapia. Do widzenia panie Antoni.

Dziadek nie zwracał jednak na nich uwagi, zajęty przerzucaniem starych map nieba.

Po chwili dzieci wychynęły zza kotary.

– Uff, już myślałem, że nigdy nie wyjdą – powiedział z ulgą Maciek.

– Dziadku, dokończysz opowiadanie? Co się stało z tymi dziećmi? Ta Tomb…tumb, no, ta wiedźma wypuściła je na wolność? – zapytała Malinka.

– Oczywiście. Wiedźma Tobmetze miała zapędy dydaktyczne. Jeśli uznawała, że dziecko jest już odpowiednio wyedukowane, piekła mu pyszne drożdżowe bułeczki na drogę i puszczała wolno. I wcale nie jest taka brzydka, jak opowiadają, po prostu ma niebanalną urodę! –  Obruszył się niepodziewanie dziadek.

– Pamiętasz, co mówił lekarz – szepnął Maciek do siostry – mamy udawać, że we wszystko wierzymy. – Dziadziu – zapytał – a czy ona porywa tylko niegrzeczne dzieci?

– Skądże. Porywa wszystkie. Ona po prostu lubi dzieci. Znana jest również z tego, że każdej wiosny robi wielkie pranie i biega na golasa po łące.

– Maciek, dziadek chyba naprawdę zwariował, chodźmy do rodziców – wyszeptała trochę wystraszona Malinka.

– Nie ma mowy! – żachnął się Maciej. – Zaraz zapytają, co robiliśmy w pokoju dziadka zamiast odrabiać lekcje. A poza tym, zalecenie lekarskie, tak?

– No dobra. – Malina zgodziła się z ociąganiem. Niektóre opowieści dziadka napawały ją prawdziwą grozą, ale postanowiła, że będzie dzielna. Jeśli tylko ma to dziadkowi pomóc wyzdrowieć… 

W sobotę rano zastali dziadka Antoniego nad stertą dziwnych rysunków. Był wyraźnie poruszony.

– To już za kilka dni! – krzyknął.

– Co się stanie za kilka dni, dziadku?

– Nastąpi koniec świata! Jeśli nic nie zrobimy, wszystkie postacie, o których wam opowiadałem, przestaną istnieć.

– Ale tylko postacie z legend? – Malina wolała się upewnić, nie spieszyło jej się do apokalipsy.

– Tylko? Mówimy o moich przyjaciołach! O naszym świecie! – Dziadek nie krył oburzenia.

– Jak to naszym? Nasz świat jest tutaj. Mamy XXI wiek. Postacie z legend… – Maciek nagle przerwał i z pełną zrozumienia miną pokiwał głową. – No tak, jasne dziadku. Czyli mamy, że tak powiem, emergency.

– Właśnie. To co, mogę liczyć na waszą pomoc? 

– Oczywiście – oznajmiły dziarsko wnuki. – A co mamy robić? 

– Posłuchajcie. Pamiętacie legendę, którą opowiadałem wam podczas naszej ostatniej wycieczki na Ślężę? Mówi ona, że wieki temu na górze stał zamek, a w nim mieszkali zbójcy, latami nękający mieszkańców Świdnicy. Pewnego dnia ludzie zbuntowali się, rozpędzili zbójców na cztery wiatry, a zamek zburzyli. Od tamtej pory we wnętrzu Ślęży śpi siedmiu rycerzy. Śpią w dość dziwnej pozycji, jedną stopę trzymając w strzemieniu, w każdej chwili gotowi do jazdy.

– Musi być im niewygodnie – stwierdziła współczująco Malinka. – Jak się obudzą, będą mieli strasznie zdrętwiałe nogi.

– Gdy nadejdzie „ten czas”, rycerze obudzą się, wskoczą na koń i wyruszą w drogę. Wtedy właśnie nastąpi koniec świata legend. Wszyscy bohaterowie, o których wam opowiadałem, odejdą na zawsze.

– Ale dziadziu – powiedziała Malinka niepewnym tonem – sam mówiłeś, że to wszystko działo się dawno, dawno temu? Oni przecież chyba już odeszli?

– Dokąd mieliby odchodzić, przecież tu jest ich dom. Pamiętacie, skąd się wzięły Sudety?

– Oczywiście. Diabłom przeszkadzało, że ludzie cieszą się piękną ziemią śląską i postanowiły zrobić im na złość. Zamieniły pola i łąki w góry, pełne urwisk, przepaści i jaskiń. Anioły pospieszyły ludziom z pomocą i wtedy nastąpiła wielka bitwa na głazy. Jedni i drudzy rzucali tak zaciekle, że usypali Ślężę, a wejście do piekieł zostało raz na zawsze zasypane – opowiedziała w dużym skrócie swoją ulubioną legendę Malinka.

– Dokładnie – przytaknął dziadek. – Czarty były wściekłe. Po pierwsze, nie mogły wrócić do siebie. Po drugie, plan uprzykrzenia ludziom życia się nie powiódł, bo mieszkańcy pokochali piękne górskie krajobrazy. Dlatego opracowały plan zemsty. Porwały starego druida i zmusiły go, by rzucił na nasz świat straszną klątwę. Druidowi w ostatniej chwili udało się dosypać do wywaru trochę ziarenek słonecznika, które zawsze nosił w kieszeni. Dzięki temu klątwa została osłabiona, ale też nieco się pokomplikowała.

 – Ale to było przecież jeszcze zanim ci rycerze zasnęli we wnętrzu Ślęży? – zapytała Malinka.

– Właśnie na tym polegały komplikacje. Utworzyła się pętla czasowa i legenda o rycerzach została wessana do klątwy. Legenda głosi, że gdy nadejdzie dzień, w którym trzy gwiazdy z gwiazdozbioru Dzika utworzą na niebie tak zwany Idiotyczny Trójkąt, o obwodzie równym dokładnie trzysta siedemdziesiąt sześć tysięcy lat świetlnych, rozpocznie się koniec świata legend.

– Dzika? Nigdy nie słyszałam o takim gwiazdozbiorze.

– Bo to tajny gwiazdozbiór celtyckich druidów, którzy kiedyś zamieszkiwali Ślężę. Dziki uznawali za zwierzęta święte i otaczali szczególną czcią.

– A jak właściwie my możemy tu pomóc?

– Jeśli w ciągu stu godzin od zaistnienia Idiotycznego Trójkąta nikomu nie uda się zdjąć klątwy, nastąpi nieodwracalny koniec świata legend. Według moich obliczeń, klątwa zacznie działać piętnastego kwietnia o godzinie piętnastej.

– To już jutro! – krzyknęła Malinka.

– Dlatego wyruszamy z samego rana. Rozsądnie się ubierzcie. Przygotujemy kanapki, wodę i czekoladę. Nie wiadomo ile nam to zajmie ani jaka będzie pogoda. Ja zabiorę mapy, telefon, latarkę i zapasowe baterie. Zastanówcie się, co jeszcze może się nam przydać.

– Odblaski i folia NCR? – podpowiedziała Malinka, która brała ostatnio udział w Ślężańskim biegu młodzieżowym.

– Skołuję od kumpla tracka GPX. Jego tata w zeszłym roku brał udział w Biegu Kreta, na pewno będzie miał! – Nagle Maćkowi zrzedła mina. – Ale przecież rodzice na pewno nam nie pozwolą. Dziadku, przykro mi, to się chyba nie uda…

–  Rodziców biorę na siebie. Nie martwicie się. To ważna misja i potrzebuję do niej osób doświadczonych w górskich wędrówkach, dzielnych, wytrzymałych, ale przede wszystkim takich, które mają dobre serca i otwarte umysły. Przygotowywałem was wiele lat na tę chwilę. Uczyłem jak bezpiecznie poruszać się po górach, jak przetrwać w trudnych warunkach. Jak mądrze szanować siebie i innych. Nieraz udowodniliście mi, że jesteście godni zaufania. Teraz proszę, byście wy zaufali mnie, nawet jeśli czasem będzie to naprawdę trudne. No chyba, że uważacie to wszystko za chore wymysły starego człowieka. – Dziadek nagle posmutniał.

– Dziadziusiu – powiedziała Malinka, która wprawdzie bała się naprawdę bardzo, ale jeszcze bardziej kochała swojego dziadka – ani przez moment tak nie pomyśleliśmy. Jesteś naszym ukochanym dziadkiem i pomożemy ci we wszystkim, o co nas poprosisz.

– W takim razie zarządzam wymarsz jutro o szóstej trzydzieści rano. – Rozpromienił się dziadek. – Wyśpijcie się. Dobranoc.

– Co robimy? – zapytał brat, gdy wrócili do swojego pokoju.

– Jak to co robimy? Pakujemy plecaki, nastawiamy budziki i idziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.

– Czyli idziemy? Ratować rycerzy, wiedźmy i duchy?

– No a co, wystawimy dziadziusia? Jak nie pójdziemy, to mu się na pewno pogorszy. A tak, będzie szczęśliwy.

– No a rodzice? – Maciek nie wydawał się do końca przekonany.

– Napiszemy im esemesa, że poszliśmy z dziadkiem na wycieczkę.

Malinka nie przepadała za ryzykownymi przygodami, nie lubiła oglądać horrorów ani słuchać bajek o duchach. Kiedy jednak trzeba było komuś pomóc, potrafiła przezwyciężyć swoje lęki. Jeśli już podjęła decyzję, nikt i nic nie mogło jej zmienić. Tak było i teraz. 

– Nie było pytania. – Brat spojrzał na nią z podziwem. – Pakujemy się. Polar, kurtka przeciwdeszczowa, bidony, plastry – mruczał pod nosem. – I sprawdź, czy mamy jeszcze batoniki energetyczne. Najbardziej lubię te z kokosem.

Po godzinie leżeli w łóżkach.

– Malina – szepnął Maciek – myślisz, że to możliwe?

– Co?

– No, że oni wszyscy naprawdę są?

– Skoro dziadek tak mówi, to znaczy, że tak jest. Zalecenie lekarskie. 

Następnego dnia o siódmej rano stali przy wejściu na szlak.

– Dokąd idziemy? – zapytał Maciek, który lubił być konkretnie poinformowany.

– Odwiedzić osobę, która wie, jak zapobiec katastrofie.

– A kto to taki?

– Stara znajoma, zobaczycie. – Uciął dziadek.

Wyruszyli żółtym szklakiem. Cała trójka mogła pochwalić się dobrą kondycją, więc szybko dotarli do wysokiej granitowej wieży. 

– To tutaj mieszka ta twoja tajemnicza znajoma? – zaśmiał się Maciek.

– Nie, tu pomieszkuje czasem Otto von Bismarck. To wieża wybudowana na jego cześć. Strasznie się z tego powodu wywyższa.  

– Coś mi mówi to nazwisko. – Maciek próbował sobie przypomnieć, ale po chwili dał za wygraną. Minęli Przełęcz Dębową i dotarli do połączenia z czerwonym szlakiem.

– Wypatrujcie teraz panny z rybą i misia – powiedział dziadek.

– Są tu gdzie zawsze, w klatce – stwierdziła Malina.

– W klatce? A, mówicie o posągach przy szlaku. Nie, chodzi o tych prawdziwych. Zawsze się tu gdzieś kręcą.

Nagle usłyszeli dobiegające zza drzew głosy.

– Ej, Gertruda, puść już tę rybę.

– Po moim trupie.

– Co za uparta baba. Przez ciebie zostanę frutarianinem. O, Antek! Cieszę się, że cię widzę!

Przerażone dzieci ujrzały, jak ich dziadek pada w objęcia średniej wielkości brunatnego niedźwiadka, który nie przestawał mówić.

– Ciągle straszy mnie tą szpilką. Już raz umarłem jak mi ją wbiła w oko, to chyba wystarczy. Prawda, trochę się zdenerwowałem jak się spóźniła z tą rybą, byłem już bardzo głodny, ale żeby od razu tak agresywnie…

– Przypomnę Ci, że nie tylko ty wtedy umarłeś – oznajmiła poirytowanym tonem panna. W ręku trzymała połyskującą rybę. – Rzuciłeś się na mnie jak wściekły. Myślisz, że to tak wygodnie, mieć ciągle zajętą rękę.

– Oni tak zawsze, nie przejmujcie się – powiedział dziadek do znieruchomiałych bliźniaków. – To moi przyjaciele, panna i miś. A to moje wnuki.

– Gertruda. – Panna wyciągnęła wolną od ryby rękę.

– Osobiście wolę niedźwiedź. – Zwierz ukłonił się z galanterią .

– Nie mamy za wiele czasu na pogaduszki – powiedział dziadek – chcieliśmy was tylko zapytać, jak najszybciej trafić do Tobmetze. Musimy się od niej dowiedzieć czegoś ważnego. Opowiem wam wszystko innym razem, mam nadzieję – dodał cicho.

– Koniecznie, ze wszystkimi pikantnymi szczegółami – roześmiał się rubasznie miś. – Już kwiecień, najwyższa pora na pranie! Stęskniłeś się, co?

– Przestań, dzieci! – syknęła ostrzegawczo panna.

– Oj, przepraszam, trochę się zagalopowałem. – Miś zakrył usta łapą. – Tobmetze cały czas mieszka w starym kamieniołomie na zboczach Chełmca.

– Mamy mało czasu – powiedział zmartwiony dziadek. – To kawałek drogi, jeszcze po tym błocie.

– Fakt, straszny tu ślęg. Ciągle mam brudną suknię – poskarżyła się Gertruda.

– Co to jest ślęg? – zapytał zaciekawiony Maciek.

– Ślęg, młody człowieku, to właśnie takie mokre błoto – wyjaśnił miś. – Od tego słowa pochodzi nazwa Ślęża. Bo tu zawsze jest mokro i wilgotno.

– Nie marudź misiu – powiedziała Gertruda – wcale nie jest tak źle. Ale skoro tak się spieszycie, czemu nie skorzystacie z portalu Gebo?

– Całkiem zapomniałem! – Dziadek pacnął się w czoło.

– Dziadku…

– Potem wam wszystko wyjaśnię. Teraz musimy znaleźć najbliższe wejście do portalu.

– Tak się składa, że mam je przy sobie. – Gertruda uśmiechnęła się, wskazując dużą literę X, widniejącą na grzbiecie ryby. – To właśnie runa Gebo – wyjaśniła – pradawny symbol, który oznacza równowagę między dawaniem i braniem. To bardzo stary znak, jeszcze z czasów gdy na Ślęży ludzie czcili słońce. Ma magiczną moc. Wieki temu druidzi wykorzystali ją do stworzenia portalu. Mogą podróżować nim tylko osoby, które noszą w sercu pragnienie harmonii ze światem. W waszym przypadku nie przewiduję problemu. Jesteście w końcu wnukami Antoniego. 

– Dziękuję! – powiedział dziadek. – A teraz naraz kładziemy prawą dłoń na runie i mówimy głośno „Tobmetze”. Tak to działa. Poczujecie się dziwnie, ale to bezpieczny środek lokomocji. Na trzy cztery – Tobmetze!

Sekundę później ziemia umknęła im spod nóg. Mieli wrażenie, że krążą w zawrotnym tempie wokół wielkiej jasnej gwiazdy. Nagle poczuli szarpnięcie i po chwili stali pod wysokimi, zarośniętymi skałami.

– W sumie było nawet fajnie – stwierdził Maciej. – Gdzie jesteśmy?

– To stary kamieniołom, uważajcie pod nogi – ostrzegł dziadek. Dno kamieniołomu wypełniała pokryta rzęsą ciecz o dziwnym kolorze. Atmosfera była mroczna, choć porośnięte mchem skały miały w sobie magiczny urok.

– Tobmezte! Gdzie jesteś? – zawołał dziadek. Jego głos odbił się dalekim echem po kamieniołomie. – Potrzebuję twojej pomocy!

Nagle tuż nad głowami przeleciały im z piskiem dwa nietoperze, szary i brązowy.

– Mopek, Nocek, do mnie! – rozległ się niski kobiecy głos. – Kto potrzebuje mojej pomocy? A niech mnie, Antoni! Niemożliwe! Już myślałam, ze nigdy mnie nie odwiedzisz. Nie dzwoni, nie pisze – poskarżyła się zdezorientowanym dzieciom – skaranie boskie z tymi facetami.

– Witaj Tobmetze, poznaj moje wnuki. Maciej i Malina – oznajmił nieco pompatycznie dziadek.

– O, pardon – wymamrotała zmieszana wiedźma – nie wiedziałam. Nie bójcie się mnie, już od dawna nie porywam dzieci. Jestem na emeryturze.

Maciej już otworzył usta, żeby szarmancko oznajmić, że dziadek wiele im o niej opowiadał, ale w tej samej chwili siostra wymierzyła mu solidnego kopniaka w kostkę.

– A ja mam dla Ciebie prezent – przypomniał sobie nagle dziadek i zaczął nerwowo grzebać w zielonym plecaku. – O, proszę bardzo. – Uroczyście wręczył wiedźmie pięknie zapakowaną butelkę czerwonego wina.

– Pamiętałeś! – ucieszyła się. – No, mów, co was do mnie sprowadza, rozumiem, że sprawa jest pilna, skoro przybyliście przez portal Gebo.

– Jak najbardziej. Może usiądziemy.

– Bardzo proszę. – Tobmetze wskazała im najbliższe kamienie, które jednym ruchem zamieniła w wygodne skalne siedziska. – Cała zamieniam się w słuch – zachichotała i przez moment dzieciom wydawało się, że z jej głowy wyrosły wielkie zajęcze uszy.

– Pamiętasz klątwę, tę o Idiotycznym Trójkącie? Za kilka godzin zacznie działać. Wierzę, że potrafisz ją odczynić. Inaczej…

– Wiem, co inaczej – powiedziała Tobmetze głosem twardym jak skała. – Jesteś tego pewien?

– Najzupełniej pewien. Potrafisz uwarzyć antidotum?

– Jak już wspominałam, jestem emerytką – odrzekła z urazą Tobmetze – i nie zajmuję się już warzeniem eliksirów. Poza tym, to nic nie pomoże. Wiem jednak jak powstrzymać klątwę. Zdradził mi to pewien czarownik, którego przyłapałam jak podglądał mnie przy praniu. Miałam zamiar skazać go na czytanie słownika ortograficznego do końca świata, ale zaproponował, że zdradzi mi ważną informację, która może zaważyć na losach naszego świata. Powiedział coś takiego: „By Duchy Sudeckich Gór zostały uratowane, na świętej górze Ślęży, w miejscu gdzie symbol kultu dzisiejszych bożków, musi w wielokąt wpisać się trójkąt z górskich kamieni, uzbieranych na szczytach Ślęży, Śnieżki i Śnieżnika”.

– Klątwy zawsze muszą być takie zawiłe – westchnął Maciej.

– To nie wszystko. Jest drugi warunek. Aby uratować Duchy Sudeckich Gór przed nicością, śmiertelnik musi poświęcić dla nich swoje największe marzenie. Nie może on jednak wiedzieć, że czyni to dla dobra wyższego. Czyn ten musi być czysty, jasny i bezinteresowny. 

– Czyli to nie może być nikt z nas. Trudna sprawa. Co robimy? – zapytała zmartwiona Malinka. 

Dziadek skubał krzaczaste brwi. Robił tak zawsze, gdy był naprawdę zdenerwowany.

– Najpierw zajmiemy się kamieniami. Nad śmiertelnikiem pomyślimy później. Czy masz tu może jakieś runy Gebo? Musimy jak najszybciej dostać się na Śnieżkę.

– Oczywiście, że mam. Lubię zwiedzać świat. Z zeszłym roku na przykład byłam w Tajlandii – powiedziała Tobmetze, sprawdzając kątem oka jakie wrażenie ta informacja zrobiła na dziadku. – Oto portal. – Wiedźma wskazała na ukryty pod powierzchnią zarośniętej rzęsą wody kamień. – Mam nadzieję, że wam się uda – dodała lekko drżącym głosem.

– Do zobaczenia Tobmetze – powiedział dziadek i spojrzał jej głęboko w oczy.

– Trzy cztery – Śnieżka! – zakrzyknęli i wpadli do portalu.

Chwilę później patrzyli ze zdumieniem na majaczące w oddali we mgle obserwatorium na Śnieżce. Byli przekonani, że portal przeniesie ich na sam szczyt. Tymczasem stali przy schronisku Dom Śląski, skąd czekała ich jeszcze dość długa wyprawa i to w kiepskich warunkach.

– Jak to się stało? – denerwował się dziadek. – Przecież dobrze powiedzieliśmy.

– To chyba moja wina – przyznała ze skruchą Malinka. – Jak ostatnio byliśmy tu w zimie, tak bardzo spodobał mi się widok, że mówiąc „Śnieżka”, niechcący pomyślałam o tym miejscu. Przepraszam.

– No trudno – pocieszał ją dziadek - skorzystamy z okazji, wypijemy po gorącej herbatce z cytryną, zjemy szarlotkę i, że się tak wyrażę, drzemy w górę. Może droga przyjaźni będzie już otwarta. Jeśli nie, pójdziemy tu w prawo. Nie pomyślałem niestety żeby zabrać raki. 

Szczyt Śnieżki wciąż spowijała gęsta mgła. Obserwatorium wyglądało jak statek kosmiczny w oparach dymu. Droga przyjaźni była jeszcze nieczynna, więc rozpoczęli mozolne podchodzenie po oblodzonym stoku, mocno trzymając się metalowych poręczy.

– Uff, dobrze że mamy rękawiczki – powiedziała Malinka – te poręcze są bardzo zimne. Nie zazdroszczę osobom, które musza tędy schodzić.

W tym momencie ujrzeli kobietę, która rozpaczliwie zapierając się nogami o zmieszany z błotem śnieg, zjeżdżała na czterech literach po oblodzonym zboczu. Jej białe spodnie od kombinezonu były w opłakanym stanie, a wściekle różowa czapka zabawnie przekrzywiona na głowie. Pani, wyraźnie na skraju załamania psychicznego, wyhamowała tuż przy nich i słabym głosem zapytała, czy to jeszcze daleko do Domu Śląskiego.

– Jakiś kwadrans na nogach. – Dziadek pozwolił sobie na niewinny żarcik. – A pani tak sama, bez plecaka? – zapytał ze zdziwieniem.

– Bo wczoraj była tu moja koleżanka i tak się przechwalała, jak to przeszła dużo szybciej, niż pokazują te czasy na drogowskazach, więc nie chciałam być gorsza i założyłam się z nią, że zejdę jeszcze szybciej. Nie wzięłam plecaka, do schroniska nie tak daleko, to po co będę dźwigać.

– Ale ktoś wie, dokąd pani się wybrała? – zapytał Maciek.– Wpisała się pani do zeszytu wyjść?

– Do czego? Nigdzie się nie wpisywałam, nie muszę się nikomu spowiadać – oznajmiła ubłocona turystka z godnością.

– Ależ to oczywiste, że nie musi pani się nikomu tłumaczyć. Jednak z uwagi na własne bezpieczeństwo, powinna pani informować na jaki szlak się wybiera i o której godzinie planuje powrót. Jeśli coś się, nie daj Boże, wydarzy, służby ratownicze będą miały ułatwione zadanie. Tak czy inaczej, stąd do Domu Śląskiego powinna już pani dotrzeć bez większych problemów. A na przyszłość odradzałbym tego rodzaju zakłady. Są po prostu głupie. Do widzenia. – Dziadek odwrócił się i, wyraźnie zeźlony, rozpoczął dalszą wspinaczkę. 

Gdy dotarli wreszcie na szczyt Śnieżki, powitały ich przedzierające się przez mgłę promienie słońca. Przez chwilę gapili się jak urzeczeni w pobielony krajobraz.

– No dobra, dzieciaki, zbieramy kamienie, każdy po dwa. Tu jest najwyższy punkt, tysiąc sześćset sześć metrów. I rozglądajcie się dokładnie, może gdzieś znajdziemy portal.

– Nic z tego – stwierdził po pół godzinie bezowocnych poszukiwań – musimy poprosić o pomoc. Tak się składa, że mam tu w pobliżu jednego znajomego. Bądźcie grzeczni i najlepiej w ogóle się nie odzywajcie. Jest trochę drażliwy na swoim punkcie, od kiedy wystawiła go jedna panna ze Świdnicy. Karkonoszu! Karkonoszu! – zawołał donośnym głosem. – Wyjdź ze swojej twierdzy! To ja, Antoni!

Zagrzmiało, jakby w pobliżu przetoczyła się burza z piorunami. Nagle, z oparów mgły wyłoniła się wysoka brodata postać z kosturem.

– Antoni. Mam nadzieję, że masz dobry powód. Właśnie leci mój ulubiony serial przyrodniczy. Lepiej się streszczaj.

– Karkonoszu, Duchu Gór. Tylko ty możesz nam pomóc. Musimy jak najszybciej przedostać się na szczyt Śnieżnika. Czy mógłbyś wskazać najbliższy portal Gebo? Będziemy ci dozgonnie wdzięczni.

– No dobra – mruknął Karkonosz – w sumie jestem ci to winien. Tak się składa, że runę Gebo mam wyrytą na swojej lasce, więc zabierajcie się stąd szybko i nie zawracajcie mi głowy. 

– Dziękujemy! – powiedział dziadek, bardzo zadowolony z tak szybkiego obrotu sprawy.

– Dziękujemy Liczyrzepo! – powiedziały dobrze wychowane dzieci.

W tym momencie lodowaty powiew wiatru dmuchnął im prosto w twarz.

– Wynocha mi stąd! – wrzasnął Karkonosz. – I żebym was tu więcej nie widział, bo całą wieczność spędzicie w lochu! – Zniknął tak szybko, jak się pojawił.

– Przecież prosiłem, żebyście siedzieli cicho! – krzyknął dziadek. – Jak teraz przedostaniemy się na Śnieżnik? Po co się odzywaliście? Nie wiecie, że nienawidzi tego przezwiska?

– Nie wiedzieliśmy – powiedział ze skruchą Maciej – myśleliśmy, że tak się nazywa. Na drugie imię, czy coś. Przepraszamy.

– Eh.– Dziadek machnął tylko ręką i nagle runął jak długi na mokrą trawę.

– Serwus Antek! Refleks już nie ten, co? – rozległo się radosne chrumkanie. Oczom Maliny i Maćka ukazały się dwie dziwaczne postacie, poszturchujące się z nieukrywaną uciechą z udanego psikusa.

– Mogliście mnie uszkodzić – sapnął dziadek – ale nawet nie wiecie jak się cieszę, że was widzę.

– My też! – chrumknął dzik, a piękny czerwony gryf rozłożył szerokie skrzydła w ukłonie. – Co się dzieje? Jakaś akcja? Można się przyłączyć?

– Nie chciałem siać paniki, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli. Jednym słowem, za kilka dni nastąpi koniec świata i musimy temu zapobiec, ja i moje wnuki. Maciek, Malinka, przedstawcie się. To Gryf i Dziku ze Świdnicy, moi najlepsi kumple. Powierzyłbym im swoje życie.

– Miło poznać. – Malinka dygnęła onieśmielona. – Wybaczcie, że pytam, ale myślałam, że nie za bardzo się lubicie.

– Stare dzieje. – Dziku tylko machnął racicą z pobłażaniem. – Fakt, kiedyś za sobą nie przepadaliśmy, Gryf miał jazdę na piorunochrony, bo brakowało mu jakichś mikroelementów i zżarł wszystkie w mieście. Ludzie się wkurzyli, była lepsza bójka, ale tyle już lat siedzimy obok siebie na herbie Świdnicy, że w końcu się polubiliśmy i teraz jest git, co nie Gryf? – Stwór wypuścił potakująco parę z nozdrzy i ukazał w uśmiechu rząd szpiczastych śnieżnobiałych zębów.

– Świeżo piaskowane – pochwalił się. – Sfinks, ten co go ostatnio wykopali pod Ślężą, jest w tym mistrzem, radzę ci Antek, umów się na czyszczenie. Ale mówiłeś coś o końcu świata. O który chodzi?

– O klątwę Idiotycznego Trójkąta – powiedział posępnie dziadek, a Gryf i Dziku spoważnieli w mgnieniu oka.

– Uuuu, słabo – powiedział Dziku – jak możemy pomóc?

– Musimy jak najszybciej przedostać się na Śnieżnik portalem Gebo. Toteż sam rozumiesz, z nieba nam spadliście.

– Drobnostka! – zachrumkał radośnie Dziku i nadstawił w kierunku zdziwionych dzieci porośnięty grubą szczeciną grzbiet, na którym widniała wytatuowana runa. – Nie żałujcie sobie! 

– Tylko tym razem pełna koncentracja! Hasło Śnieżnik! – zarządził dziadek.

Już po chwili mknęli świetlistą orbitą. Tym razem lądowanie było dość twarde, na samym szczycie Śnieżnika usypanym z dużych głazów.

– No, trafiliśmy idealnie – ucieszył się dziadek. – I zobaczcie, mamy szczęście, jaka piękna panorama na polską i czeską stronę. – Przez chwilę zapatrzył się zamglonym wzrokiem na swoje ukochane Sudety. – Jest o co walczyć – powiedział, a wnuki przytuliły się do niego bardzo, bardzo mocno.

– Dziadku, jak nie my, to kto? – powiedziała Malinka.

– Takich dwóch jak nas trzech nie znajdziesz ani jednego – dodał Maciek. – A teraz zbieramy towar i jazda na Ślężę!

– Dziwne jakieś te skały, trudno coś wybrać – powiedziała Malinka.

– Śnieżnik jest zbudowany głównie ze skał metamorficznych, czyli magmowych, więc… Zaraz, zaraz, to nie te! – krzyknął dziadek. To miały być naturalne kamienie z najwyższego miejsca góry, a my jesteśmy przecież na ruinach wieży widokowej. Zebralibyśmy nie to co trzeba!

Kiedy już ustalili, co należy zebrać, dziadek stwierdził, że miejscem, gdzie najprawdopodobniej znajdą portal, jest okolica Twarogowych Jaskiń.

– Zamykamy w nich upiory, wilkołaki i inne takie, żeby nie straszyły turystów – wyjaśnił z uśmiechem. – To bardzo praktyczne rozwiązanie. Ściany jaskiń pokrywa zaklęta wapienna maź, a wyjścia broni zaczarowane jezioro.

Schodzili jakiś czas, wesoło rozmawiając, gdy nagle na szlaku pojawił się kolorowo ubrany turysta.

– Dzień dobry – powiedział z uśmiechem – już późno, zgubiliście się? Mogę wam jakoś pomóc? Idę do schroniska.

– Nie, wszystko w porządku – podziękował dziadek – damy sobie radę, jesteśmy tu nie pierwszy raz.

– W takim razie, czy mogę się do was na chwilę przyłączyć? Chętnie bym się czegoś dowiedział o tej pięknej okolicy.

– Nasz dziadek zna mnóstwo fajnych opowieści – zareklamowały go wnuki. – Na przykład tę o ukrytym jeziorze, z którego wypływa w tym miejscu woda.

– Taaak. – Dziadek nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. – Trochę się nam spieszy, ale opowiem panu tę legendę. Otóż w dawnych czasach żył w tych okolicach zły karczmarz Vogelhannes. Okradał ludzi, oszukiwał bez sumienia. Miał jedną słabość, uwielbiał dźwięk fletu. Gdy umarł… 

– Dziadku – przerwała mu nagle Malinka – jakoś tak strasznie zachciało mi się nagle spać.

– Mnie też, ta muzyka jest bardzo relaksująca – ziewnął Maciek – ciekawe, skąd dochodzi, ktoś tu ma bezprzewodowy głośnik?

Dziadek nagle skończył na równe nogi.

– Uciekamy – wrzasnął i rzucił się pędem w stronę urwiska, a dzieciaki za nim.

Mężczyzna ruszył w pościg. Już wyciągał rękę, by złapać Maćka za plecak, gdy nagle zawył nieludzkim głosem. Dziadek i dzieciaki ujrzeli w oddali wielkiego Indianina. Stał na skale i zasypywał napastnika gradem drewnianych strzał, uniemożliwiają mu dalszy pościg. 

– Kto to był – wysapał Maciek, gdy w końcu zatrzymali się w bezpiecznej odległości.

– To właśnie ten karczmarz. Że też dałem się tak podejść, nie rozpoznałem go po ciemku. Usypia ludzi fletową muzyką, a potem… Uciekliśmy w ostatniej chwili.

– A ten drugi? Ten, który nas uratował?

– To Winnetou, nie poznałeś? – zdziwił się dziadek. – Wpada od czasu do czasu. Karol May spędził kiedyś wakacje w Szczawnie Zdroju. Od tamtej pory poleca Sudety wszystkim swoim znajomym.

– Oooo – powiedziała nagle milcząca dotąd Malinka i wskazała na duży blok skalny, przy którym się zatrzymali. W pierwszej chwili nie wiedzieli o co jej chodzi, bo wyryta w kamieniu runa była porośnięta mchem. Bez wątpienia mieli jednak przed sobą wielki znak X.

– Dobre duchy nad nami czuwają, nawet jeśli nie chcą nam się pokazać – westchnął z ulgą dziadek – Gryf i Dziku już o to zadbali. No, dzieciaki, gotowi na kolejny odcinek?

– Taaak! – krzyknęły bliźniaki. Niczym trzej muszkieterowie, złączyli dłonie na nagrzanym popołudniowym słońcem kamieniu. – Ślęża! – zawołali.

Tym razem szalony roller coaster trwał o wiele dłużej. W końcu z hukiem wypadli z portalu w kompletną ciemność. 

– Gdzie my jesteśmy? – krzyknął Maciej.

W tym momencie usłyszeli potworny hałas, jakby z gór schodziła kamienna lawina. Błysnęło, a po chwili znów zapadły egipskie ciemności.

– To diabelska burza – przekrzykiwał grzmoty dziadek – diabły wyczuły swoją szansę i walą piorunami, żeby otworzyć sobie zejście do piekieł!

– Czemu nie jesteśmy na szczycie? 

– Magnezyt we wnętrzu Ślęży musiał zakłócić trajektorię naszego lotu, to się czasem zdarza! Przed nami bardzo trudna droga! Musimy być ekstremalnie ostrożni!

Dziadek wyciągnął z plecaka długą linę i po kolei zawiązał każdemu z nich w pasie, żeby nie zgubili się w ciemności.

– Dziadku – krzyknął Maciej – coś jest nie tak! Według mojego tracka nasze przejście przez portal trwało ponad trzy dni!

– Fatalnie! To znaczy, że mamy już bardzo mało czasu! Idę pierwszy, trzymajcie się blisko!

Zaczęli mozolnie piąć się pod górę. Dobrze znali te okolice, byli tu wiele razy, ale tej nocy piękny stary las wyglądał zupełnie inaczej, jakby postanowił pokazać im swoje złowieszcze oblicze. Przerażone dzieci marzyły w tej chwili tylko o tym, by znaleźć się w swoich ciepłych łóżkach i zapomnieć o wszystkim, co się dziś wydarzyło. Pioruny waliły, deszcz zalewał im oczy, a oni wspinali się wytrwale, raz po raz potykając o wystające korzenie. W końcu, między szalejącymi koronami drzew, dostrzegli migoczące światełka wieży na Ślęży. Na szczycie szybko zebrali kamienie.

– Dziadku, co teraz? W którym miejscu mamy ułożyć ten trójkąt?

– „Trójkąt w wielokącie, tam, gdzie symbol kultu dzisiejszych bożków”. Słowiański kult solarny odbywał się w kamiennym kręgu, ale gdzie dokładnie… Nie wiem! – Dziadek załamał w rozpaczy ręce.

– Zawsze mówisz, że w kryzysowych momentach najważniejsze to nie poddawać się i zachować jasny umysł. Bez histerii proszę – powiedziała groźnie Malinka, a dziadek i Maciej spojrzeli na nią zdumieni. – „Dzisiejszych bożków”, co to może oznaczać?

– Kasa! – wrzasnął Maciek. – Mama zawsze mówi, że dzisiaj ludzie czczą pieniądz!

Rozejrzeli się, ale nie dostrzegli niczego, co mogłoby kojarzyć się z kultem pieniądza.

– Wiem! – krzyknęła Malinka. – Telewizor! 

– Co? Po co nam teraz telewizor? 

– No przecież nasza wychowawczyni zawsze powtarza, że telewizor to taki współczesny bożek, a wszyscy wpatrują się w jego ekran jak w święty obrazek. 

– Jesteś genialna! – powiedział dziadek i ucałował wnuczkę uradowany. – Wieża telewizyjna, symbol kultu dzisiejszych bożków – to rzekłszy, wskazał na biało-czerwoną ażurową budowlę. Jest na niej platforma w kształcie wielokąta, wszystko się zgadza, biegiem!

Dziadek wystartował jak z procy w stronę wieży. Nagle pośliznął się na kamieniu i z okrzykiem bólu upadł na ziemię.

– Dziadku, wszystko w porządku?

– Nie za bardzo. Chyba skręciłem kolano. Nie dam rady wspiąć się na wieżę. Tak mało brakowało… Zawiodłem, zawiodłem wszystkich!

– Ja wejdę – krzyknął Maciek – dam radę!

– Ja też mogę! – wtórowała mu siostra.

– Nie pozwalam – powiedział dziadek ciepłym, ale wyjątkowo stanowczym głosem – nie naraziłbym was na takie niebezpieczeństwo. Nawet dla profesjonalisty wspinaczka po takiej konstrukcji nocą i do tego w trakcie burzy to śmiertelne ryzyko. Wiecie, że mam rację.

– Ale dziadku, jeśli tam nie wejdziemy, to wszystko na marne! Wszyscy znikną! Dziku, Gryf, Gertruda, Miś! Musimy spróbować!

– Nie – powtórzył dziadek – jesteście wspaniali, dzielni i wiem, że nie zawahalibyście się zaryzykować własnym życiem dla przyjaciół. Ale nigdy się na to nie zgodzę. Kocham was najbardziej na świecie.

Dziadek przytulił do siebie zapłakane wnuki. Zrezygnowani, długo siedzieli objęci, w strugach deszczu.

– Przepraszam, czy wszystko w porządku? Potrzebujecie pomocy? – Mężczyzna w sportowym stroju biegł w ich stronę z zaniepokojoną miną. Mokry, zabłocony, z grymasem na twarzy, wyglądał na mocno wycieńczonego.

– My nie, ale co pan tu robi o tej porze? Zgubił się pan? – zapytał dziadek, ale dzieci nie dały mu dokończyć. Jedno przez drugie zaczęły chaotycznie opowiadać nieznajomemu o klątwie, legendach i skręconym kolanie.

– No i teraz wszystko stracone – dokończyła z rozpaczą Malina – już nigdy ich nie zobaczymy.

Nieznajomy przez chwilę analizował w skupieniu wszystko, co przed chwilą usłyszał.

– Czyli, żeby wypełnić waszą misję, trzeba jeszcze wdrapać się na ten wielokątny podest na wieży telewizyjnej i ułożyć tam trójkąt z osiemnastu kamieni, tak?

– Tak.

– I wtedy świat legend będzie uratowany?

– Tak – przytaknęli ze łzami Maciej i Malinka.

– Nie wiem, o co tak naprawdę wam chodzi, ale widzę, że to coś wyjątkowo ważnego. Skoro jesteście tutaj, w taką pogodę, w środku nocy. Cokolwiek to by nie było, podziwiam was. – Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem. – Taki wysiłek nie może pójść na marne. Wrzucajcie mi do plecaka te kamienie. Pomogę wam.

Dziadek i bliźniaki zaniemówili z wrażenia, ale po chwili rzucili się do pakowania.

Kika minut później mężczyzna piął się po metalowym maszcie. Mogli dojrzeć jego sylwetkę, gdy niebo rozświetlały jasne błyskawice. Po chwili, która wydała im się wiecznością, na podeście ukazała się wyprostowana sylwetka. Mężczyzna uniósł kciuk w górę na znak, że misja została wykonana.

Dzieci odtańczyły dziki taniec radości, ale dziadek siedział w milczeniu, skubiąc brwi.

– Co jest dziadziu, nie cieszysz się? Pewnie tak cię boli. – Malinka była mocno zaniepokojona.

– Dlaczego nic się nie dzieje? Jeśli misja się powiodła, burza powinna ustać, a widać, że diabły rosną w siłę. Klątwa jest za mocna. Moje przekonanie, że mogę uratować świat, to było marzenie ściętej głowy…

– Marzenie! – krzyknął z rozpaczą Maciek. – Z tego wszystkiego zapomnieliśmy o drugiej części przepowiedni! Śmiertelnik musi poświęcić swoje największe marzenie!

Przez kilka strasznych minut siedzieli bez słowa. Przestali nawet czuć zimno. Zdruzgotani, nie mieli siły się podnieść.

– No, to załatwione – usłyszeli nagle wesoły głos nad głowami.

– Dziękujemy z całego serca, nigdy tego nie zapomnimy – powiedział dziadek, siląc się na wesołość. Nie chciał, by ten miły człowiek zorientował się, że jego cały trud poszedł na marne. – Ale proszę nam powiedzieć, co pan tu właściwie robi?

– Biorę udział w hardcorowym ultramaratonie Kreta. To tak zwany Trójkąt Sudecki. Ponad trzysta siedemdziesiąt sześć kilometrów do pokonania w sto godzin, przez szczyty Ślęży, Śnieżnika i Śnieżki. – Mężczyzna spojrzał na zegarek i mina mu zrzedła. – No, ale już nie zdążę. Musiałbym być na mecie w Sobótce za dziesięć minut, a to już raczej niemożliwe.

– Czyli przez nas zaprzepaścił pan swoją szansę? – zapytał ze zgrozą Maciek. – Zabrakło kilku kilometrów? Pewnie przygotowywał się pan cały rok?

– No tak. – Przez twarz mężczyzny przebiegł cień zawodu. – Przygotowywałem się do tego biegu kilka ostatnich lat. Ale przecież nie mogłem was tu tak po prostu zostawić, nigdy bym sobie tego nie darował. Noc, ciemno, burza i te wasze zrozpaczone buzie, no i pan ze skręconym kolanem. W ogóle nie ma o czym mówić. – Mężczyzna machnął ręką. – Każdy by tak zrobił na moim miejscu. Będę próbował za rok. Trójkąt Sudecki to moje największe życiowe marzenie.

W tym momencie przez góry przetoczył się głuchy jęk zawodu, a ziemia nieznacznie uniosła się i opadła spokojnie, jakby odetchnęła z ulgą. Burza ucichła w jednej chwili.

– Cuda, czy co? – zdziwił się biegacz.

– Ślęża, góra magiczna, tu wszystko jest możliwe – oznajmił Maciek.

– Jeszcze raz, dziękujemy z całego serca. Nawet pan nie wie, ilu ma dłużników w całych Sudetach. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy! – powiedział wzruszony dziadek.

– Na pewno! Do zobaczenia! – uśmiechnął się mężczyzna i ruszył w stronę Sobótki.

– No dobrze, moi mali bohaterowie – oznajmił dziadek – pogadamy jutro, a teraz spróbuję ściągnąć pomoc.

Pół godziny później Maciej i Malinka spali kamiennym snem na tylnym siedzeniu terenowego auta karkonoskiego GOPR-u.

 

– Malina, Malina, obudź się, miałem ekstra fajny sen. – Maciek zerwał się z łóżka i szarpał siostrę za ramię. – Śniły mi się gadające zwierzaki, duchy i że ratowaliśmy świat!

– Uhm – wymamrotała zaspana Malinka – a mi się śniło, że dziadek podrywał jakąś wiedźmę, a ona wolała jechać na wakacje do Tajlandii. 

– To pewnie po tych wieczornych opowieściach o klątwie. Ja to chyba nawet przez chwilę naprawdę w to wszystko uwierzyłem. A ty?

Ale Malinka już go nie słuchała. Z coraz większym zdumieniem wpatrywała się w porozrzucane po pokoju brudne ubrania, zastanawiając się gorączkowo, skąd w jej włosach znalazło się przez noc tyle błota.

***

W tym czasie, w podziemiach Ślęży, śpiący rycerz zaczął niespokojnie przewracać się z boku na bok.

– Weź się tak nie wierć – powiedział leżący obok zbrojny – nie dajesz spać.

– Noga mi zdrętwiała – poskarżył się pierwszy – muszę zmienić pozycję.

– Czy to już czas? – zaniepokoił się kolejny, otwierając jedno oko.

– Śpij. Fałszywy alarm – uspokoiła go reszta. 

Po chwili chrapali już w najlepsze.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo dużo się w tym tekście dzieje – wystarczyłoby, szczerze mówiąc, na krótką powieść dla młodzieży. Bo też i bardzo młodzieżowy ten tekst (i nie, aluzje do wiedźmy i jej prania tego nie zmieniają), taki, rzekłabym, chwilami wręcz w guście Ricka Riordana (”Percy Jackson”), zwłaszcza kiedy zaczynają się hurtowo pojawiać postacie z mitów, legend i popkultury.

Narracja jest – także ze względu na ten nawał wydarzeń – nieco przyspieszona, a to sprawia, że chwilami ogranicza się do szybkiego streszczania, co się z kim i gdzie stało. Brakuje oddechu w tym tekście, co się zresztą przekłada także na charakterystykę postaci, które są, nie oszukujmy się, dość stereotypowe i schematyczne. No i zakończenie rodem z moich czytelniczych koszmarów, pt. “Myśleli, że to był tylko sen”. Ale nie powiem, film telewizyjny dla dzieciaków byłby z tego całkiem przyjemny.

Byłaby to całkiem niezła bajka dla dzieci, ale brakło mi w niej czegoś więcej, niż tylko wędrówki po górach i wypełniania kolejnych warunków przepowiedni. Byłoby nieźle, Anonimie, gdybyś rzucił pod nogi bohaterów kilka kłód, by mogli się o nie potykać, by musieli się choć trochę natrudzić, a nie tylko wędrować równiutko, jak po sznurku. Szkoda że w trudniejszych momentach dziadek i dzieci nie musieli się o nic martwić, bo w cudowny sposób pojawiały się postaci z legend i wszystko za nich załatwiały.

Bardzo rozczarowujące, moim zdaniem, jest zakończenie, kiedy to okazuje się, że cała historia była tylko snem – w ten sposób została zamordowana cała fantastyka. Uważam, że w opisywaniu snów nie ma nic fantastycznego.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia – w tekście jest sporo usterek, a najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi i nie najlepsza interpunkcja.

 

– Uwierz­cie mi, zo­sta­ło już na­praw­dę bar­dzo mało czasu! Oni po­trze­bu­ją po­mo­cy! – usły­sza­ły ukry­te za za­sło­ną bliź­nia­ki Ma­ciek i Ma­lin­ka. ―> – Uwierz­cie mi, zo­sta­ło już na­praw­dę bar­dzo mało czasu! Oni po­trze­bu­ją po­mo­cy! – Usły­sza­ły ukry­te za za­sło­ną bliź­nia­ki, Ma­ciek i Ma­lin­ka.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Tłu­ma­cze­nie, że to tylko uro­je­nia, tylko po­gar­sza sy­tu­ację. ―> Czy to celowe powtórzenie.

 

wczuć się w sy­tu­ację cho­re­go  i…pu­ścić wodze fan­ta­zji… ―> Brak spacji po wielokropku. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Choć mieli już po 12 lat… ―> Choć mieli już po dwanaście lat

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszej części opowiadania.

 

wszyst­kie po­sta­cie, o któ­rych Wam opo­wia­da­łem… ―> …wszyst­kie po­sta­cie, o któ­rych wam opo­wia­da­łem

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się też w dalszej części opowiadania.

 

że lu­dzie cie­szą się pięk­ną zie­mię ślą­ską… ―> Literówka.

 

utwo­rzą na nie­bie tzw. Idio­tycz­ny Trój­kąt… ―> …utwo­rzą na nie­bie tak zwany Idio­tycz­ny Trój­kąt

Nie używamy skrótów.

 

klą­twa za­cznie dzia­łać 15 kwiet­nia do­kład­nie o go­dzi­nie 15:00. ―> …klą­twa za­cznie dzia­łać piętnastego kwiet­nia, do­kład­nie o go­dzi­nie piętnastej.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

–  Ro­dzi­ców biorę na sie­bie. Nic się nie mar­twi­cie. To ważna misja i po­trze­bu­ję do niej osób do­świad­czo­nych w gór­skich wę­drów­kach, dziel­nych, wy­trzy­ma­łych, ale przede wszyst­kim – ta­kich… ―> Unikaj w dialogach dodatkowych półpauz – sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

– Na­pi­sze­my im smsa, że… ―> – Na­pi­sze­my im esemesa/ SMS-a, że

 

gdy na Ślęży lu­dzie czci­li Słoń­ce. ―> …gdy na Ślęży lu­dzie czci­li słoń­ce.

 

Czy klą­twy za­wsze musza być takie za­wi­łe… ―> Literówka.

 

Ale ktoś wie, gdzie pani się wy­bra­ła? ―> Ale ktoś wie, dokąd pani się wy­bra­ła?

 

mam tu po­bli­żu jed­ne­go zna­jo­me­go. ―> Pewnie miało być: …mam tu w po­bli­żu jed­ne­go zna­jo­me­go.

 

bra­ko­wa­ło mu jakiś mi­kro­ele­men­tów… ―> …bra­ko­wa­ło mu jakichś mi­kro­ele­men­tów

 

co nie Gryf? – smok wy­pu­ścił po­ta­ku­ją­co parę z noz­drzy… ―> Gryf nie jest smokiem!

 

Także sam ro­zu­miesz, z nieba nam spa­dli­ście. ―> Tak że sam ro­zu­miesz, z nieba nam spa­dli­ście.

 

Tym razem lą­do­wa­nie było twar­de, na samym szczy­cie Śnież­ni­ka usy­pa­nym z du­żych gła­zów.

Tym razem tra­fi­li­śmy ide­al­nie… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Mi też, ta mu­zy­ka jest taka usy­pia­ją­ca… ―> Mnie też, ta mu­zy­ka jest taka usy­pia­ją­ca

 

Dzia­dek i dzie­cia­ki obej­rze­li się za sie­bie i uj­rze­li wiel­kie­go In­dia­ni­na… ―> Masło maślane – czy mogli obejrzeć się przed siebie?

Wystarczy: Dzia­dek i dzie­cia­ki obej­rze­li się i uj­rze­li wiel­kie­go In­dia­ni­na

– To Win­ne­tou, nie po­zna­łeś – Zdzi­wił się dzia­dek,Wpada od czasu do czasu. ―> – To Win­ne­tou, nie po­zna­łeś?zdzi­wił się dzia­dek – wpada od czasu do czasu.

Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

– Ślęża! – za­wo­ła­li gło­śno i roz­po­czę­li or­bi­to­wa­nie. ―> Masło maślane – wołanie jest głośnie z definicji.

Czy na pewno orbitowali?

 

Wg mo­je­go trac­ka… ―> Według mo­je­go trac­ka

 

Bez hi­ste­rii pro­szę – po­wie­dzia­ła groź­nie Ma­li­ka… ―> Literówka.

 

– Ale dziad­ku, jeśli tam nie wej­dzie­my, to wszyst­ko marne! ―> Pewnie miało być: – Ale dziad­ku, jeśli tam nie wej­dzie­my, to wszyst­ko na marne!

 

męż­czy­zna piął się w górę po me­ta­lo­wym masz­cie. ―> Masło maślane – czy mógł piąć się w dół?

Wystarczy: …męż­czy­zna piął się po me­ta­lo­wym masz­cie.

 

Mogli doj­rzeć jego syl­wet­kę, gdy niebo roz­świe­tla­ły na krót­kie chwi­le jasne bły­ska­wi­ce. Po chwi­li, która wy­da­ła im się wiecz­no­ścią, na po­de­ście uka­za­ła się wy­pro­sto­wa­na syl­wet­ka, po­ka­zu­jąc na migi… ―> Powtórzenia.

 

– Dla­cze­go nic się dzie­je? ―> Pewnie miało być: – Dla­cze­go nic się nie dzie­je?

 

Przy­go­to­wu­ję się do tego biegu od kilku lat. ―> Przy­go­to­wywałem się do tego biegu od kilku lat.

 

W ogóle nie ma o czym mówić– mach­nął ręką… ―> Brak spacji przed półpauzą.

 

te­re­no­we­go auta kar­ko­no­skie­go GOPR. ―> …te­re­no­we­go auta kar­ko­no­skie­go GOPR-u.

Właściwie zgadzam się i z Reg, i z Ninedin tak dużo się tutaj dzieje, że brak czasu na oddech, a z drugiej strony za łatwo im idzie. Przyznam jednak, że mi się podobało. Bajka dla trochę młodszych, ale fajna.

Podobnie, jak Kam, kliknę, jeśli poprawisz błędy.

Nie porwało mnie :(

Zgadzam się z przedmówcami. Gdybym miał 12 lat, opowiadanie pewnie by mnie wciągnęło.

Ale nie mam.

Kilka rzeczy mi tu zgrzyta:

Dziadek i dwójka dzieciaków ratowali bajkowe postacie przed armagedonem a tymczasem żadna z bajkowych postaci nie zaangażowała się jakoś w tą wyprawę, co za apatia… A Karkonosz to już w ogóle przegiął, za chwilę jego świat w płomieniach, a on programy przyrodnicze ogląda… I jeszcze focha złapał, bo go nazwali Liczyrzepą…

Z jednej strony trzeba pędzić, bo czasu mało, z drugiej jest chwila na herbatkę i szarlotkę w schronisku pod Śnieżką. Przecież mieli batoniki energetyczne.

Klątwę może powstrzymać kopczyk kamieni na wieży telewizyjnej?? Czyli ten kto rzucał klątwę przed wiekami już wiedział, że w tym miejscu będzie przekaźnik. No i wiedział, do czego będzie służył…

Reasumując, dla mnie “Skarb Narodów” w pigułce, dla dzieciaków. Tam, pod pozorem poszukiwania wskazówek do odkrycia skarbu, przemycane były podstawowe informacje z historii Stanów Zjednoczonych, tutaj – Legendy i historia okolicy. Aha, “perfekcyjnie” wpleciona instrukcja, jak należy postępować w górach przed wyjściem ze schroniska na szlak.

Na koniec, jako rodzic jestem wielce zainteresowany, jakich argumentów użył dziadek nakłaniając mamę do zgody na wyprawę w góry swoich dwunastoletnich pociech jedynie pod opieką (szurniętego – jej zdaniem) dziadka…?

 

P.S. Jak się górale z Podhala dowiedzą, że ktoś im zawinął “Legendę o rycerzach śpiących pod Giewontem” będzie z tego haja.

Staruch tu był!

Znasz może te kreskówki, "Było sobie…"? Takie miałam skojarzenie. "Były sobie legendy Sudetów". Miły, sympatyczny edutainment, z uproszczoną psychologią, wypchany po wręby informacjami. Nie bardzo potrafię wziąć na poważnie całe to straszne zagrożenie, ale czytało się przyjemnie.

 

Jeśli interesuje Cię bardziej szczegółowa opinia, proszę o adres na priv.

Forma opowiadania dla młodszej młodzieży, a może bajki, to coś, co ma swoją niszę. Do dorosłego czytelnika nie trafi, ale nie znaczy, że tekst jest zły. Przeciwnie, w swojej niszy sprawdza się dobrze. Widzę zresztą, że i w dotychczasowych komentarzach zwrócono na to uwagę. A że pisać dla młodszych też trzeba umieć i nie każdy to potrafi, to jest co pochwalić. Zwłaszcza, ze udaje Ci się pisać sprawnie, wartko, bez nudzenia, a to już drugi atut. Jest i atut trzeci: umiejętność pisania krótkimi akapitami, które tworzysz naturalnie i w sposób nieurywany. Też dobrze.

 

Całość? W kontekście konkursu trochę za mało, ale „tak ogólnie” dobry tekst.

 

" – Ale to było przecież jeszcze zanim ci rycerze zasnęli we wnętrzu Ślęży?"

– nadmiarowa spacja przed dialogiem.

 

"– Rodziców biorę na siebie."

Podwójna spacja na poczatku.

 

"Co za uparta baba. Przez ciebie zostanę frutarianinem."

Piękne :D

 

"Zwierz ukłonił się z galanterią ."

– spacja przed kropką do usunięcia.

 

"– Zawsze mówisz, że w kryzysowych momentach najważniejsze to nie poddawać się i zachować jasny umysł. Bez histerii proszę"

– dobry fragment.

 

Czy mi się wydaje, czy jest tu kilka odniesień do innych konkursowych opowiadań? Taki ukłon do osób, które czytają większą liczbę tekstów konkursowych?

 

Fabuła:

Nie porwało mnie. Chyba nie jestem grupą docelową tego tekstu, ale kto jest? Brzmi jak bajka dla dzieci, ale tak nie do końca. I chyba to jest największy problem. Bajki potrafię docenić, jak mają w sobie magię, klimat i to „coś”, fantasy lubię raczej takie dla dorosłych, tutaj zaś nie potrafię odnaleźć ani jednego, ani drugiego.

Sposób opowiedzenia tej historii również nie jest najlepszy. Jest pomysł, ale prowadzony zbyt liniowo, są wplecione miejscowe legendy, ale znów, te postaci pojawiają się nagle i wtedy, gdy są potrzebne, jakby na zawołanie autora. Historia jest też zbyt przewidywalna. Do tego nawiązania do biegu i Trójkąta nieco toporne, niedelikatne.

I to właściwie jest moja główna rada, staraj się pisać subtelniej.

 

Jeszcze trzy kwestie merytoryczne:

 

Śnieżnik jest zbudowany głównie ze skał metamorficznych, czyli magmowych, więc… (metamorficzne a magmowe to nie to samo, magmowe krystalizują z magmy, a metamorficzne powstają z innych skał)

 

Pół godziny później Maciej i Malinka spali kamiennym snem na tylnym siedzeniu terenowego auta karkonoskiego GOPR (Dlaczego karkonoskiego? Na Ślęży? Ślęża oficjalnie podlega pod wałbrzyski GOPR, a w praktyce funkcje GOPR-u pełnią miejscowi strażacy).

 

Nie zgadza się też czas. Skoro startowali o 15:00, a nieznajomy na Ślężę dobiegł równo po 100h, to będzie godzina 19:00. W kwietniu o tej godzinie jest jeszcze jasno, nie będzie się więc to działo w nocy.

 

 

Styl i język:

Stylistycznie jest dobrze, bez większych niedociągnięć. Czyta się łatwo i płynnie. Językowo zdarzają się wpadki. Kilka drobnych uwag przedstawiam poniżej:

 

– Oczywiście. Diabłom przeszkadzało, że ludzie cieszą się piękną ziemię śląską i postanowiły zrobić im na złość.

 

– Uff, dobrze że mamy rękawiczki – powiedziała Malinka. – Te poręcze są bardzo zimne. Nie zazdroszczę osobom, które musza tędy schodzić. W tym momencie zobaczyli, (nowy akapit)

 

– Tym razem trafiliśmy idealnie – 1424 metry nad poziom morza. I zobaczcie, mamy szczęście (liczby słownie)

 

Mogli dojrzeć jego sylwetkę, gdy niebo rozświetlały na krótkie chwile jasne błyskawice. Po chwili, która wydała im się wiecznością, na podeście ukazała się wyprostowana sylwetka,

 

Tematyka:

Tekst spełnia wymagania konkursowe. Są góry, jest fantastyka oraz heroizm. Jest odniesienie do kontekstu konkursu, choć jak wspomniałem, mogłoby być to podane subtelniej/zgrabniej.

 

Potencjał motywacyjny i efekt wzruszenia:

W jednym miejscu Ci się udało zagrać mi na emocjach, nie potrafię już znaleźć tego fragmentu. Ale był to efekt jednorazowy i krótkotrwały. Dlaczego? Bo zabrakło mi tu wiarygodności oraz zatopienia się w tekst, a tylko wtedy może on wzruszać.

 

Poniżej przykład niezbyt wiarygodnego fragmentu (którego, nota bene, spodziewałem się od początku opowiadania):

– Czyli przez nas zaprzepaścił pan swoją szansę? – zapytał ze zgrozą Maciek – Przebiegł pan już prawie cały dystans i zabrakło tych kilku kilometrów? Pewnie przygotowywał się pan cały rok? (Nieprzekonujące, by po 100h wysiłku koleś zajmował się fanaberiami dzieciaków. W ogóle nie będzie rozmawiał, bo będzie jak zombie, a jedyne co będzie go trzymało na nogach, to możliwość sukcesu.)

 

Moja punktacja konkursowa: Poza pierwszą dziesiątką

Ocena portalowa: 4/6

– tekst dla młodego czytelnika, plus na start za oryginalność

 

– silny walor edukacyjny: mnie takie infodumpy nużą, ale dobrze pasują do konwencji

 

– bohaterowie jak przystało na historię dla dzieci barwni i ciekawi, gadające zwierzątka ładne i ładnie antropomorfizowane („machnął racicą” :)

 

– językowo średnio – zły zapis dialogów, kulejąca interpunkcja

 

– akcja idzie jak po sznurku, tempo szybkie, dynamiczne – z jednej strony nie pozwala się to nudzić, z drugiej – brak urozmaicenia, chwil wolniejszych i chwil wielkiego napięcia (przeszkód)

 

– spełnienie warunków konkursowych – jest

 

– zakończenie bardzo ładne

Heavy duty!

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

Rzepostwo:

– “Legenda głosi, że gdy nadejdzie dzień, w którym trzy gwiazdy z gwiazdozbioru Dzika utworzą na niebie tak zwany Idiotyczny Trójkąt, o obwodzie równym dokładnie trzysta siedemdziesiąt sześć tysięcy lat świetlnych” – yes, sir! lata świetlne funkcjonują od czasów Wiekiej Sarmacji, czyż nie?;

– “A teraz naraz kładziemy” – czemu naraz?;

– “Z zeszłym roku na przykład byłam” – literówka;

– “uniemożliwiają mu dalszy pościg” – zabrakło “które”;

– “Usypia ludzi fletową muzyką” – fletową? a to jest takie słowo?

 

Fajne (copyright by Anet)! Trochę TomkowoWilmowskie, ciut za dużo infodumpów, początek do przerobienia (zbyt mroczny i ponury jak na tę opowieść), ale… Porządnie napisane! Dobrze się bawiłem!

Interesująca fabuła. Ciągle coś się dzieje. Chyba nawet ciasno jej w konkursowym limicie, przydałoby się trochę oddechu. Skrzywdzona zakończeniem. “To był tylko sen” to najgorsza, IMO, opcja. Nie dosyć, że wycina fantastykę, to jeszcze bardzo mało oryginalna. I znalezienie w łóżku przedmiotów pochodzących ze snu albo skaleczeń doznanych podczas spania niczego nie poprawia.

Styl jeszcze niewyrobiony, jest nad czym pracować.

– A ja mam dla Ciebie prezent

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą.

Nowa Fantastyka