- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Tajemnica górskich wędrówek

Tajemnica górskich wędrówek

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Tajemnica górskich wędrówek

 

Laura obudziła się kiedy za oknami było jeszcze ciemno. Przeciągnęła się i spojrzała na zegarek.

– Dopiero druga.. – powiedziała i próbowała dalej usnąć.

 Jednak coś jej nie pozwalało, to uczucie gdzieś wewnątrz. Była podekscytowana, tak długo planowali to wyjście. Chcieli zdobyć Ślężę, Śnieżkę i Śnieżnik, coś co dla wielu osób było nieosiągalne, a oni mieli szansę. Jednak im bliżej, tym bardziej miejsce ekscytacji zajmował strach. Czy starczy jedzenia, sił, a co jeśli zepsuje się pogoda? Chociaż tak naprawdę główny powód był inny, sama nie chciała się do tego przyznać, ale największym zmartwieniem było to, czy on sobie da radę. On czyli jej chłopak Marcel. Zaczęła wspominać jak się poznali, jeszcze w szkole. Pierwsze pocałunki, smutki i radości dzielone razem, aż w końcu ten wypadek, w którym stracił nogę. Do tej pory nie wiedziała czy powinni iść, tyle osób im to odradzało, ale Marcel nie chciał słyszeć żadnego sprzeciwu. Zawsze chciał być lepszy, najlepszy, a odkąd zaczął życie z protezą za cel postawił sobie udowadnianie innym jak wiele potrafi. Z rozmyślań wyrwał ją zaspany głos chłopaka:

– Śpisz? – zapytał naglącym tonem.

– Nie, obudziłam się i nie mogę zasnąć.

– To dobrze, bo bałem się , że zaśpimy. Trzeba zaraz zadzwonić do Rafała i Olgi , żeby sprawdzić czy już wstali. Tak na wszelki wypadek ­– powiedział chłopak i przekręcił się na drugi bok.

– Oczywiście, bo musisz tam pójść i pokazać jaki jesteś sprytny –  mruknęła pod nosem i wstała z łóżka. W kuchni zaparzyła sobie kawę i sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do przyjaciół. Rafała i Olgę znali od dawna, bo chodzili razem do szkoły. Olga była przyjaciółką Laury a Rafał kolegą Marcela, jednak odkąd zostali parą to byli po prostu wspólnymi przyjaciółmi. Jeden sygnał, drugi..

– halo? czemu dzwonisz o tej porze, coś się stało? – w słuchawce usłyszała wystraszony głos przyjaciółki.

–  Nie, nie. Po prostu Marcel chciał wiedzieć czy nie zaspaliście, więc sprawdzam, wiesz jak to z nim jest.. – powiedziała przewracając przy tym oczami. Olga chyba to wyczuła bo zaczęła się śmiać.

Przygotowania szły strasznie ciężko, atmosfera była nerwowa. Humor Marcela też nie pomagał, chciał mieć wszystko pod kontrolą, co dla Laury zaczęło być męczące. Jednak po długim poranku udało im się w końcu wyjść z domu. Koło samochodu czekali już na nich przyjaciele, z uśmiechami na twarzach i wielkimi plecakami.  

Początkowo wszystko im sprzyjało, piękna pogoda, delikatne ciepło i co najważniejsze, dobre humory.  Szli podziwiając widoki, szczególną atrakcję stanowiły dla Laury, bo od dawna kochała przyrodę. Najbardziej podziwiała mchy, zawsze porównywała je do miękkich dywanów. Jej jako jedynej nie przeszkadzało to, że już tyle idą czy że wiatr zawiał trochę mocniej niż powinien. Przeciwieństwem był Marcel, któremu zaczęło przeszkadzać wszystko, szczególnie mijający ich ludzie.

– Widzicie? Znowu się patrzą, pewnie myślą, że bez nogi to powinien w domu siedzieć – mówił rozgoryczony.

– Daj spokój, nawet się nie patrzyli na ciebie, po prostu spojrzeli bo nas mijali. Odpuść trochę – mówił Rafał, który mimo wszystko dobrze wiedział jak kolega się czuje, bo przy nim ściągał maskę twardziela. 

Wraz z pokonywanymi metrami Marcel zaczął odczuwać ból nogi, tej do której była przymocowana proteza. Działo się tak zawsze, kiedy zbyt ją nadwyrężał. Postanowił jednak nikomu o tym nie mówić, licząc, że zaraz to minie. Dla odwrócenia uwagi zaczął rozmowę:

– Już się nie mogę doczekać kiedy będziemy na szczycie – mówił – to takie świetne uczucie mieć wszystko pod sobą.

– I te widoki, są takie… ­– zaczęła Olga, ale nie zdążyła dokończyć.

– Takie cudowne, ciężko o nich później zapomnieć – dokończył ze śmiechem Rafał.

Dostał za to jedno z groźniejszych spojrzeń Olgi, jednak nigdy nie udawało jej się zachować przy tym powagi dłużej niż sekundę. Niedługo po tej rozmowie ich oczom ukazał się szczyt i ostatnie metry jakie musieli pokonać. Na przód wyszedł Marcel, chciał to zrobić jak najszybciej, bał się, że coś może pokrzyżować mu plany. I w tym momencie usłyszeli kobiecy krzyk:

– Halo! Pomocy! Słyszy mnie ktoś? – wołała kobieta.

– Tutaj jesteśmy! – odkrzyknęła jej Olga.

Ich oczom ukazała się kobieta w średnim wieku, zapłakana i zdyszana podbiegła do nich.

– Mój mąż, proszę pomóc, ja się boję krwi – mówiła chaotycznie tak, że nikt nie potrafił zrozumieć o co chodzi.

– Niech Pani powie co się stało – odezwała się Laura.

– Szliśmy i mój Stefan potknął się o kamień, upadł na nogę i wszędzie jest pełno krwi. A ja mdleję na widok krwi, więc nie mogę tam podejść. Możecie mi państwo pomóc? To niedaleko – prosiła drżącym głosem.

– Niestety nie. Musimy wejść na szczyt, nie mamy czasu do stracenia – wypalił Marcel.

Cała czwórka nie wierzyła własnym uszom. Zebrali się, aby pomóc mężczyźnie, a mijając chłopaka Laura zgromiła go takim spojrzeniem, że już wiedział jak trudno będzie ją przeprosić. Po dotarciu na miejsce zobaczyli siedzącego na kamieniu mężczyznę, całą nogę miał we krwi. Rafał niewiele mówiąc wyjął apteczkę, przemył ranę i założył opatrunek. Okazało się, że to tylko zwykłe rozcięcie i dalsza pomoc nie jest potrzebna.

– Dziękuję, bardzo dziękuję – mówiła kobieta.

– Cieszę się, że istnieją jeszcze tacy ludzie – powiedział ranny mężczyzna.

Po chwili już stał na nogach i zabierał plecak, gotowy do drogi. W tym samym czasie Marcel znalazł w głębi lasu kamień na którym usiadł. Z jednej strony czuł złość na przyjaciół, że tak zmienili plany, jednak z drugiej wiedział, że źle się zachował. Przypomniał sobie proszące oczy kobiety i nagle coś zwróciło jego uwagę. Za drzewem zauważył jasne światło, które zaczęło się powoli zbliżać. Gdy było już prawie przy nim przestraszony zamknął oczy, a gdy je otworzył nie mógł uwierzyć. Stała przed nim kobieta, cała w bieli. Jej włosy powiewały delikatnie na wietrze, a suknia dotrzymywała im towarzystwa w tym niewidzialnym tańcu.

– Co jest? Czy ja mam halucynacje? Przecież nie ma gorąca – powiedział do siebie, jednak na tyle głośno, że kobieta również go usłyszała. Uśmiechnęła się.

– Wszystko z Tobą w porządku, jestem tutaj naprawdę.

– Kim jesteś? Chyba nie chcesz mi nic zrobić? – pytał ze strachem.

– Jestem Klara, strażniczka i opiekunka trzech gór, Ślęży, Śnieżki i Śnieżnika. Oprócz tego opiekuję się ludźmi, którzy chcą je zdobywać. Niosę pomoc tym zagubionym.

– Zagubionym? Przecież się nie zagubiłem, znam drogę ­– odpowiedział z lekką irytacją.

– Twoje zachowanie Cię gubi – rzekła ze smutkiem i zniknęła.

Marcel nie wiedział co o tym myśleć, postanowił potraktować to zdarzenie jako chwilową niedyspozycję i ruszył by dogonić przyjaciół. Na telefonie zobaczył kilka nieodebranych połączeń od Laury. Przeszedł kawałek i ich zobaczył. Czekali na niego, mimo tego jak się zachował nie zostawili go. Poczuł w sercu dziwne ukłucie i znów pomyślał o kobiecie w bieli.

– Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło – powiedział gdy tylko się przy nich znalazł.

Nikt nic nie odpowiedział, nie wiedzieli co można w takiej sytuacji powiedzieć. Dobrze? Nic się nie stało? Przecież się stało. Rafał poklepał go po ramieniu i ruszyli zdobywać ostatnie metry Ślęży. Przy ostatnim odcinku Marcel złapał Laurę za rękę i przystanął.

– Coś się stało? – zapytała.

– Tak, stało się. Okropnie się zachowałem i źle się z tym czuję. Przepraszam Cię za to. Nie chcę, żebyśmy przez to się od siebie oddalili.

– Dobrze już, tylko proszę myśl też czasem o innych, nie tylko o sobie – powiedziała całując go przy tym w czoło.

Teraz już razem weszli na szczyt i mogli wspólnie podziwiać widoki. A podziwiać było co, wkoło roztaczała się panorama pięknych okolic. Szachownice pól, przeplatane różnymi odcieniami zieleni. Taki krajobraz sprawił, że wszystkie przykrości dnia odeszły w zapomnienie. Marcel złapał Laurę za rękę.

– Cieszę się, że mogę tu być właśnie z Tobą – powiedział.

– Ja też się cieszę, dla takich chwil warto żyć.

– Dobra, dobra gołąbeczki ­– przerwał im głos Rafała – chodźmy coś zjeść, bo umieram z głodu.

Znaleźli miejsce, gdzie w spokoju można zjeść. Wyjęli swoje kanapki i każdy w ciszy zabrał się do jedzenia. Wkoło znajdowało się wielu turystów, jedni wchodzili, inni schodzili. Jednak niezależnie od kierunku, od każdego emanowała dobra energia. Każdy był tam dla siebie przyjacielem, sprawiła to atmosfera gór, a może coś jeszcze. Marcel wciąż myślał o Klarze, nie wiedział czy widział ją naprawdę, a co najgorsze nie wiedział dlaczego ukazała się właśnie jemu. Przez głowę przemknęła mu myśl, że to nie było pierwsze spotkanie, lecz dopiero ich początek. Po kilku chwilach zasłużonego odpoczynku ruszyli w dalszą drogę. Przykro było im opuszczać to miejsce, jednak z radością myśleli o kolejnym, jakim miała być Śnieżka. Zaczęło się ściemniać, więc chcieli zejść jak najszybciej. Ta trasa nie przyniosła im żadnych niespodzianek. Jedynie Marcel szedł ze wzmożoną czujnością, wydawało mu się, że za drzewami widzi lisa w białej poświacie, starał się jednak odpędzić od siebie te myśli. Gdy już zeszli, zaczęli realizować kolejny punkt, czyli wyprawę na Śnieżkę. Nikt nie patrzył, że już ciemno, byli gotowi na każde warunki. Zabrali ze sobą kilka latarek, nawigacje ,dużo picia i suchego prowiantu. Trening z obciążnikami, śmiały się dziewczyny.

Po dłuższym czasie postanowili odpocząć, noc była ciepła więc znaleźli ustronne miejsce w lesie. Marcel pod pretekstem wypitej zbyt dużej ilości wody oddalił się od grupy, liczył, że będąc sam znów spotka nieznajomą kobietę. Nie musiał długo czekać, ujrzał światło i za chwilę już miał ją przed sobą. Czuł coś dziwnego, strach, ale też radość że znów ją widzi.

– Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział.

– Muszę doprowadzić Cię do końca. Widziałam już pewne postępy w Twoim zachowaniu.

– Jak to widziałaś? Przecież ja nie widziałem Ciebie. Chyba, że.. czy ten lis to Twoja sprawka?

– Zgadłeś – zaśmiała się kobieta – to mój pomocnik, jeden z wielu.

– Kim Ty właściwie jesteś? Wróżką? Zjawą? Bo z pewnością nie człowiekiem – mówił zaciekawiony Marcel.

– Kiedyś byłam człowiekiem – zamyśliła się – bardzo dawno temu.

– Opowiedz mi o tym – poprosił. Był bardzo ciekaw co usłyszy.

Po chwili zastanowienia Klara zaczęła mówić:

­ – Żyłam dawno, nie pamiętasz nawet takich czasów. Piękne suknie, stroje, bale. O telefonach wtedy nikt nie słyszał. Miałam kochającą rodzinę, mieszkaliśmy w górach. Kiedy miałam 18 lat poznałam chłopaka, moje serce zabiło szybciej, jego z resztą też. Byliśmy nierozłączni, jednak ja przestałam go doceniać, przestałam doceniać kogokolwiek. Postawiłam siebie na pierwszym miejscu, chciałam być najlepsza…

– Jak ja teraz – przerwał chłopak.

– Właśnie tak. Wiele przeze mnie cierpiał, chociaż tego nie mówił, zawsze udawał, że nic się nie dzieje. Pewnego razu poszliśmy w okoliczne góry otaczające mój dwór, często tak robiliśmy. Postanowiłam wejść na najwyższą z nich, żeby pokazać jak dobra jestem. On mówił, że nie muszę nic udowadniać. I wtedy powiedział te słowa, że nie zawsze będę najlepsza – nagle zamilkła.

– I co było dalej? – pytał zniecierpliwiony Marcel.

­ – Jak to co, zaczęłam się wspinać na górę. Myślałam, że tymi słowami chciał mnie urazić, więc szłam pełna złości. Nagle ześlizgnęła mi się noga i zaczęłam spadać. Jedną ręką udało mi się złapać wystającego kawałka skały, jednak zaraz i ręką się ześlizgnęła. Czułam tylko strach i żal. Wiedziałam, że więcej go nie zobaczę. Spadając słyszałam jego krzyk, tak przeraźliwy, że pamiętam go do tej pory. Później była ciemność. Widziałam go z góry jak płacze, jak przeprasza. Mówił, że nie chciał, że on chciał mi tylko pomóc zmienić podejście, bo wiedział, że niepowodzenia będą sprawiały mi przykrość.

– Dlatego zostałaś strażniczką? Żeby chronić inne osoby przed takim cierpieniem? I ja jestem jedną z nich, jestem taki jak Ty – z rozżaleniem powiedział chłopak.

Nagle kobieta zniknęła, nie wiedział dlaczego. Wołał ją, ale jej nie było. Tylko w oddali zamigotało jasne światło. Wrócił do przyjaciół, usiadł koło Laury i bez słów ją przytulił. Poczuł taki smutek, że nie wiedział jak sobie z nim poradzić. Dopiero teraz zrozumiał jak bardzo ją krzywdzi. Ją i wszystkich wkoło. Przypomniał sobie proszącą kobietę i szybko odepchnął te myśli, były zbyt bolesne. Na szczęście Rafał jakby wyczuł jego niepokój bo przerwał ciszę:

– To co? Idziemy dalej? Szkoda czasu na takie siedzenie – powiedział z radością.

– Możemy iść, tylko znajdź w plecaku latarki, bo bez nich będzie ciężko – zaśmiała się Olga.

Chwilę im zajęło przygotowanie się na nocną wędrówkę i ruszyli dalej. Widoki nie były już tak urzekające jak w dzień, bo było ciemno. Jedynie latarki oświetlały niewielkie fragmenty lasu. Mimo wszystko było coś pięknego w lesie nocą. Gdzieniegdzie oświetlone drzewa wyglądały jak ogromne posągi. Czasami dało się słyszeć jakieś dźwięki, trzask gałęzi. Przy jednym z trzaśnięć Laura podskoczyła i złapała Marcela za rękę.

– Boję się – szepnęła, chociaż wiedziała, że zaraz usłyszy, żeby nie przesadzała.

– Spokojnie, nic Ci tutaj nie grozi. Jestem z Tobą i będę się Tobą opiekował. A te trzaski to pewnie gdzieś przebiegał jakiś lis – powiedział, myśląc o tym konkretnym.

Laura słysząc te słowa bardzo się zdziwiła, już dawno tak się do niej nie zwracał. Jednak cieszyła się, że może liczyć na wsparcie. Jeszcze bardziej się uspokoiła, kiedy zobaczyła, że po tylu leśnych wędrówkach zbliżają się do zwykłej drogi. Nigdy ich nie lubiła, ale teraz kiedy światła latarni oświetlały ich twarze zmieniła zdanie.

– Nareszcie trochę jasności – powiedziała – las nocą to chyba nie dla mnie.

– Dla mnie też nie – ze śmiechem zaczęła wtórować jej Olga.

– Oj, dajcie spokój. Przecież nic wam nie grozi mając takich rycerzy obok – zaśmiał się Rafał.

Idąc tak poczuli się jak w czasach szkoły, kiedy ich jedynym zmartwieniem było to, który kolor cukierka wybrać. Teraz czuli się tak samo, nie martwili się drogą, problemami. Liczyło się tylko tu i teraz. Nawet droga wśród domów okazała się całkiem ciekawa. Podziwiali domy, niby nic takiego, ale niektóre były tak piękne, że nie mogli się im nadziwić. Dziewczyny szczególną uwagę zwracały na ogrody, ich wielkość, wygląd, a przede wszystkim rośliny jakie się w nich znajdują. Takie zajęcia sprawiły, że nie zauważyli nawet kiedy pokonali tak duży dystans i zaczęli się zbliżać do bardziej naturalnych okolic. Zanim jednak zagłębili się w zapraszającą ich zieleń postanowili odpocząć i zjeść czekoladę, by mieć siły na dalszą wędrówkę.

– Jest tylko gorzka? – pytał Marcel. Nigdy za nią nie przepadał.

– Jest też truskawkowa, ale miała być na dalszą drogę. No chyba, że chcesz – zaczęła tłumaczyć Laura, nie chciała go denerwować.

– Nie , gorzka też może być. Dawno jej nie jadłem.

Kilka kawałków czekolady i czuli się jakby dopiero zaczęli trasę. Ruszyli pełni optymizmu. Zagłębili się w korytarze drzew i krzewów świecąc wkoło latarkami. Trzymali się za ręce, aby nikt przypadkiem nie zboczył z drogi. Minęło wiele chwil zanim zaczęli iść pod górę. Na szczęście do tego czasu zaczęło się rozwidniać.

– Naprawdę już tyle idziemy, że zrobiło się jasno? – ze zdziwieniem zaczął Rafał.

– Faktycznie, nawet nie zauważyłam. Myślałam, że minęła dopiero godzina, no może dwie – odpowiedziała Olga.

Teraz zapanowało milczenie, ponieważ słońce zaczęło się powoli i delikatnie przebijać przez korony drzew tworząc tylko dla nich pokaz świateł. Wszyscy byli zachwyceni, nawet Marcel, który rzadko zwracał uwagę na takie rzeczy. Teraz światło kojarzyło mu się z Klarą, nie wiedział dlaczego zniknęła i czy jeszcze kiedyś do niego wróci. Miał nadzieję, że nie było to ostatnie spotkanie, chociaż to by oznaczało, że udało mu się poprawić.

Z czasem zaczęły ich mijać inne osoby, dodało im to trochę otuchy, ponieważ do tej pory szli tylko we czwórkę. Miło było zobaczyć kogoś jeszcze. Na jednym z wzniesień Marcel szedł z tyłu, nagle usłyszeli jego krzyk.

– Co się stało?! – zawołała Laura i przerażona podbiegła do niego.

– Noga, bardzo boli.

– Chodź, usiądziesz tutaj pod drzewem – powiedział Rafał i złapał kolegę pod ramię.

Kiedy Marcel już siedział, zdjął protezę. Przemęczenie nogi okazało się być silniejsze, teraz już musiał zrobić przerwę.

– Może zadzwonimy po pogotowie? – zapytała Olga.

– Nie trzeba, to minie. Po prostu za długo miałem protezę na sobie. Chwilę odpocznę i wszystko będzie dobrze.

– Czyli chcesz iść dalej? – powiedziała Laura ze zrezygnowaniem.

Marcel kiwnął głową , uśmiechając się przy tym przepraszająco. Wiedział, że dziewczyna się o niego martwi, ale nie chciał odpuszczać. Na pewno nie teraz, kiedy już tak dużo przeszli. Na szczęście przyjaciele byli wyrozumiali i nie robili mu wyrzutów z tego powodu, ani z tego, że musieli zrobić nieplanowaną przerwę. Okazało się, że przyniosła ona ze sobą niespodzianki. Parę chwil po zdarzeniu zauważyli znajome twarze, rannego mężczyzny ze swoją żoną. Kiedy Marcel ich zobaczył poczuł się nieswojo.

– Przepraszam, czy coś się stało? – zapytała kobieta patrząc na protezę leżącą obok chłopaka.

– To nic takiego, za duży wysiłek jak na jeden raz – wyjaśniła Olga.

– Kochanie, przecież mamy plastry żelowe, które pomagają na takie przeciążenia – odezwał się mężczyzna. Wyjął z plecaka kilka plastrów i podał je Marcelowi.

Chłopak nie wiedział jak się zachować, czuł się strasznie ,bo sam przecież odmówił pomocy. Wyciągnął rękę i z niepewnością wziął plastry.

– Pan chyba nie wie kim jestem, to ja nie…– zaczął mówić.

– Wiem, to Ty odmówiłeś mi pomocy. Teraz rozumiem dlaczego tak bardzo chciałeś zdobyć ten szczyt. Nie mam do Ciebie żalu – powiedział – a tak przy okazji, Stefan jestem.

Wszyscy się ze sobą poznali, a małżeństwo jeszcze chwilę zostało, aby porozmawiać z młodymi. W tym czasie Marcel zaczął odczuwać kojące efekty plastrów. Po krótkiej rozmowie okazało się, że Stefan i jego żona Greta mają dzieci, które już założyły własne rodziny więc teraz mają dużo czasu na piesze wędrówki, a siedzenie w domu zostawili sobie na później.

Po chwili wstali i zaczęli się żegnać:

– Było miło, ale jesteśmy trochę starsi od was, więc potrzebujemy więcej czasu. Może jeszcze gdzieś się spotkamy. Trzymajcie się dzieciaki – powiedział Stefan i ruszyli w drogę.

– Jak się czujesz? – zapytał Rafał Marcela.

– Już lepiej, dajcie mi kilka minut, założę protezę i będziemy mogli iść.

W tym czasie zjedli jeszcze po kawałku czekolady, tym razem truskawkowej i powrócili do wędrówki. Mimo tego, że ciągle szli w podobnych krajobrazach, nie mogli się nudzić. Rozrywkę zapewniała im przyroda. W jednej minucie spadł na nich tak mocny deszcz, że szybko wyciągali z plecaków płaszcze przeciwdeszczowe. Tak ubrani szli dalej uważając, aby nie wejść w powstałe kałuże. Nie zepsuło im to nastroju, wręcz przeciwnie, dało im to ogromną radość. Deszcz był wyczekiwanym orzeźwieniem, powietrze zrobiło się dużo przyjemniejsze. Szczególną radość miał Marcel z Rafałem, którzy śmiali się ze swoich dziewczyn, widząc jak usilnie starają się schować włosy pod kaptury.

– Co, boicie się, że nie będziecie już takie piękne? – śmiali się.

– My? Przecież zawsze jesteśmy piękne – odgryzała się Olga.

Jednak żarty nie trwały długo, bo po paru minutach miejsce deszczu zajęło słońce, więc płaszcze mogły wrócić z powrotem do plecaków, by tam czekać na kolejne niespodzianki. Deszcz przypomniał im jak dawno temu coś pili, więc wyciągnęli butelki z wodą obiecując sobie, ze już nie będą o tym zapominać. W samo południe przystanęli na posiłek. Marcel znów na chwilę się oddalił licząc na spotkanie. Znalazł porośnięty mchem kamień, usiadł na nim czując się jak na luksusowym fotelu i czekał. Zauważył przebiegającego lisa, zerwał się na równe nogi rozglądając się wkoło. W końcu zauważył! Tak, była tam i szła do niego, a może płynęła? Był tak podekscytowany, że przestał zwracać na to uwagę.

– Dlaczego tak nagle zniknęłaś? – zaczął z pretensją w głosie.

– Przepraszam, potrzebowałam chwili spokoju i chciałam, żebyś sam przemyślał sobie to co Ci opowiedziałam.

– Przemyślałem, tylko proszę nie znikaj tak więcej.

– Przecież wiesz, że nie będę zawsze. Cieszę się, że porozmawiałeś z tamtym mężczyzną, myślę, że to była dla Ciebie kolejna lekcja – powiedziała Klara z troską w głosie.

– Marcel? Marcel?! Gdzie jesteś? – usłyszał głos Laury.

Wystraszył się, że zobaczy kobietę w bieli, jednak ta szybko zniknęła.

– Tutaj jestem – odpowiedział zmieszany.

– Wszystko w porządku? Bałam się, że coś się stało.

– Wszystko dobrze, możemy wracać – powiedział i nagle przyciągnął ją do siebie – a i jeszcze jedno, dziękuję , że tak się o mnie troszczysz.

Gdy przyszli na miejsce przyjaciele odpakowywali już kanapki.

– Chcesz z serem czy.. z serem? – zapytał rozbawiony Rafał.

– Hm… daj mi chwilę, chyba wybieram z serem – odpowiedział mu Marcel.

Kiedy wszyscy czuli się już najedzeni z trudem wstali, aby ruszyć dalej. Poczuli takie zmęczenie, że z chęcią rozłożyli by się na tak zachęcającym mchu i poszli spać. Jednak ich pragnienie osiągnięcia celu było znacznie silniejsze niż zmęczenie. Szli bez pośpiechu próbując wyłapać jak najwięcej z otaczającego ich świata. Szczególną radość sprawiały im pojawiające się zwierzęta. Ptaki, które dawały koncert specjalnie dla nich, chociaż nigdy nie chciały się pokazać, wiewiórki urządzające sobie biegi wkoło drzew. Współczuli im, że nie mogą pójść z nimi na szczyt i zobaczyć tych wszystkich widoków.

Jednak w pewnym momencie Marcel przestał się skupiać na zwierzętach, bo powrócił ból nogi. Przecież mogłaby trochę jeszcze wytrzymać, myślał. Ze wszystkich sił starał się odpędzać od siebie myśli, a co najważniejsze nie utykać, nie chciał żeby ktoś to zauważył. Dlatego kiedy po chwili zauważył znaczne podwyższenie terenu i jeszcze mniej równą drogę zaczął się martwić, że nie da rady.

– Patrzcie ile ludzi – zaczął zagadywać – będziemy musieli iść wolno.

Nikt mu nie odpowiedział, bo każdy zajął się obserwacją jawiących się przed nimi turystów.

– Dzień dobry, dzień dobry – wymieniali się co chwilę przywitaniem.

Laura obawiała się, że Marcel znów będzie czuł się obserwowany, jednak ze zdziwieniem zauważyła jak uśmiechnięty wita się z mijającymi go osobami. Przez chwilę poczuła jakby patrzyła na kogoś nieznajomego. Cieszyło ją to jednak.

Kiedy zaczęli się wspinać po terenie Marcel co chwilę robił przerwy, zauważył to Rafał.

– Co jest? Boli cię znów? – pytał z przyjacielską troską.

– Boli, ale nie mów dziewczynom, wiesz jak Laura się martwi.

– Może odpuść, zejdziemy na dół. Nikt nie będzie miał pretensji.

– Nie ma takiej opcji. Muszę tam wejść – powiedział z determinacją chłopak.

Nawet nie zauważyli kiedy stanęła koło nich Laura.

– Musisz? Dlaczego musisz? – pytała ze złością – bo musisz być najlepszy?

Dawniej Marcel od razu odpowiedział by tak, że rozmowa zakończyła by się kłótnią, teraz jednak milczał.

– Teraz nawet nic nie powiesz? Dobra, jak chcesz, ale ja Cię ostrzegałam – powiedziała Laura i się odwróciła.

Dalsza droga mijała w milczeniu. Nikt nie wiedział jak się zachować. Napięcie między Laurą i Marcelem było wyczuwalne w promieniu kilku metrów. Olga i Rafał rzucali sobie tylko ukradkiem porozumiewawcze spojrzenia. Wszyscy spoceni, zmęczeni nagle zauważyli szczyt. Był już tak niedaleko, o krok od spełnienia części ich marzenia. Na chwilę zapomnieli o kłótniach, chcieli się tam po prostu znaleźć, jakby to miało coś zmienić. Udało im się dotrzeć na szczyt w najlepszym momencie, dzień miał zamieniać się miejscami z nocą, a to wszystko przy akompaniamencie zachodzącego słońca. Zanim jednak to się stanie mieli chwilę, aby napawać się pięknymi widokami. W przeciwieństwie do widoków ze Ślęży teraz szachownice pól zajęły połacie zieleni. Nie próbowali ich nawet porównywać, bo każdy z tych widoków miał w sobie coś pięknego. Przy ich oglądaniu Marcel co chwilę zerkał na Laurę, jednak ona nie spojrzała na niego ani razu. Gdy słońce zaczęło zachodzić usiedli i zaczęli wyciągać przygotowany prowiant.

Olga z Rafałem odeszli na bok, chcieli pobyć sami, a przy okazji dać czas na rozmowę pozostałej dwójce.

– Nie chodzi o to, że chcę być najlepszy – zaczął Marcel – wiesz, że to było moje marzenie jeszcze przed wypadkiem – powiedział ze smutkiem w głosie.

– Wiem, ale nie chcę, żeby ci się coś stało – odpowiedziała Laura. Tym razem już na niego patrzyła.

– Nie chcę też was zawieść, chcę żebyś miała chłopaka, który nie będzie cię ograniczał

– Przecież mnie nie ograniczasz. Poza tym, nie zawsze będziesz najlepszy – powiedziała to i nagle zamilkła.

Marcel nic nie odpowiedział tylko na nią patrzył. Nie był smutny, ani zły, po prostu patrzył.

– Przepraszam, nie chciałam cię urazić – zaczęła się tłumaczyć.

– Masz rację, nie zawsze będę najlepszy. Dziękuję, że to powiedziałaś, wiem, że chcesz mnie chronić przed rozczarowaniami.

W tym momencie gdzieś w oddali zauważył błysk światła. Dziękuję, pomyślał.

Wrócili do nich Olga z Rafałem i zaczęli pakować się na dalszą drogę. Widzieli, że między tamtą dwójką już jest wszystko dobrze, nie wiedzieli tylko na jak długo. Zejście stanowiło dla Marcela mniejszy problem, ponieważ nie czuł aż takiego zmęczenia w nodze. Bolała go, ale nie tak jak wcześniej. Schodził jednak powoli, ostrożnie, aby nie narobić sobie znów kłopotów. Parę metrów niżej zauważyli, że na drodze siedzi jakaś kobieta, obok niej klęczy mężczyzna i może kilkunastoletni chłopiec. W tej chwili i oni ich zauważyli.

– Przepraszam, czy może nam ktoś pomóc? – zapytał ze strachem w głosie mężczyzna.

Marcel przyjrzał się całej trójce. Kobieta była dość mocno zbudowana, miała krótkie włosy i przyjazną twarz, mężczyzna był od niej chudszy i wyglądał na zmęczonego, zaś chłopiec był najchudszy z całej trójki, jego twarz okalały sterczące uszy i rude włosy. Było w nich coś , co chwytało za serce, na odległość można było wyczuć miłość jaką się darzyli. Kiedy Marcel ich obserwował, przyjaciele obserwowali jego, bali się reakcji. Po chwili wyrwał się z zamyślenia i rzekł:

– Co się stało?

– Żona choruje na cukrzycę, spadł jej poziom cukru i nie może wstać. Syn też jest chorowity, więc nie może pomóc mi jej podnieść. A ja.. no sam pan widzi, do wyglądu sportowca mi brakuje – zaśmiał się smutno.

Marcel zdjął plecak i wyjął z niego czekoladę z truskawkami, połamał na kawałki i podał kobiecie,

– Proszę, to czekolada. Powinna podnieść cukier. Mam też gorzką, ale myślę, że ta będzie lepsza.

– Bardzo panu dziękuję – powiedziała kobieta i zjadła kostkę czekolady.

Marcel podał plecak zdziwionej Laurze i poprosił Rafała o pomoc. Obydwaj pomogli kobiecie się podnieść i zaczęli ją ostrożnie sprowadzać w dół. Kobieta była słaba, więc musieli iść bardzo powoli. Nagle chłopiec idący kawałek za nimi ze swoim tatą zaczął płakać.

Laura i Olga spojrzały wystraszone, że coś się stało, ale mężczyzna wyjaśnił im, że chłopiec jest chory i zawsze jak żona gorzej się poczuje to w taki sposób okazuje zmartwienie. Droga zajęła dwa razy więcej niż gdyby szli sami, jednak kiedy zeszli na dół kobieta w pełni odzyskała siły. Marcel upewnił się, że mogą ją zostawić pod opieką męża i już chciał odejść kiedy złapała go za rękę i powiedziała:

– Dziękuję, niewiele osób poświęciło by tyle czasu na pomoc. Mam nadzieję, że to dobro do ciebie wróci.

Marcel tylko się uśmiechnął. Pożegnali się i ruszyli dalej.

Nawet nie zauważyli kiedy zrobiło się całkiem ciemno, wyjęli więc latarki by bezpiecznie kontynuować drogę. Byli tak zmęczeni, że nie mieli nawet siły rozmawiać, tylko od czasu do czasu wymieniali pojedyncze zdania. Kiedy okazało się, że z północy zrobiła się godzina czwarta przystanęli na dłuższą przerwę, dla nich śniadaniową. Zwykłe kanapki im się znudziły, więc wyjęli kilka jabłek i gotowe dania, te specjalne na podróże. Jedli nie spiesząc się, chcieli jak najdłużej pozostać w takim stanie odpoczynku. Marcel nie miał już nawet siły oddalać się i oczekiwać spotkania z Klarą. Wiedział, że jest gdzieś w pobliżu i to mu wystarczało. Oprócz lśniącego lisa zaczął zauważać także podobne ptaki, nawet wiewiórkę. Chociaż sam nie wiedział, czy to prawda czy widzi to, co chce zobaczyć. Chociaż odpoczynek wydawał się tak długi, trwał jedynie pół godziny, pozwolił jednak zregenerować siły. Na jakiś czas musieli pożegnać się z zielenią, bowiem wyszli na drogi. W dzień nie były już takie przyjemne. Właśnie teraz Laura przypomniała sobie dlaczego ich nie lubiła, jeżdżące co chwilę samochody, wkoło mnóstwo ludzi. Tutaj nie byli już jedną rodziną z gór, niektórzy dziwnie na nich patrzyli, na ich wielkie plecaki i zmęczone twarze. A co najgorsze, patrzyli na Marcela, na jego protezę. Dziewczynie zrobiło się przykro, że musi znosić takie spojrzenia, wiedziała jak bardzo tego nie lubi.

– Patrz mamo, ten pan nie ma nogi – powiedział kilkuletni chłopiec.

– Niech pani nauczy syna, że to nieładnie tak komentować – ze złością zaczęła Laura.

– Spokojnie, kochanie. Tak mały, nie mam nogi, ale Ty ciesz się ile tylko możesz, że masz obydwie – z uśmiechem odpowiedział Marcel.

Laura bardzo się zdziwiła takim zachowaniem. Z resztą nie tylko ona, zobaczyła zdziwienie także w oczach przyjaciół. Marcel podszedł do niej i ja objął.

– Nie martw się tym, ludzie zawsze gadali i będą to robić – powiedział.

Kiedy tak szli zastanawiała się co się z nim stało, minął tak niedługi czas a zaszło tyle zmian. Na szczęście tych pozytywnych, teraz potrafiła się bardziej cieszyć drogą wiedząc, że nikt nie sprawia przykrości jej chłopakowi. Dziewczyny wyszły na przód i znalazły sobie zajęcie w postaci oglądania roślin w ogrodach, tym razem lepiej widocznych. Zaś za nimi Marcel z Rafałem skupiali się na samochodach. Bez patrzenia było wiadomo, że przejechał jakiś ładny bo słychać było okrzyki zachwytu. Nagle jednak tych okrzyków zaczęło być dziwnie dużo. Laura pomyślała, że może sobie żartują, ale kiedy spojrzała w stronę drogi zauważyła cały sznur, jak to nazywała starych samochodów.

– A to co za parada? – zapytała chłopaków.

– Nie wiem, to chyba parada zabytkowych samochodów. Patrzcie jakie piękne ! – zachwycał się Rafał.

Chociaż nie interesowały ich samochody, musiały przyznać, że naprawdę niektóre z nich były wyjątkowe. Szczególnie jeden spodobał się im w tym samym czasie. Nie wiedziały co to za marka, jak się nazywał, ale był piękny. Cały czerwony, jednak ta czerwień miała w sobie głębię, taką jak diament w pamiątkowym pierścionku Laury, który dostała od babci. Dodatkowo samochód miał złote wstawki, przez co jeszcze bardziej zdobył ich serce. Były tak podekscytowane, że nawet nie zauważyły jak odjechał.

– No nie, a ja chciałam zrobić mu zdjęcie – powiedziała z udawanym smutkiem Laura.

– Spokojnie, spokojnie, wasi rycerze się tym zajęli, mamy jego zdjęcia – ze śmiechem przekrzykiwali się Marcel z Rafałem.

– Dobrze, to może nasi rycerze chcieliby coś zjeść? – zapytała Laura i zaczęła iść w stronę ławki.

Reszcie bardzo spodobał się ten pomysł. Starali się zjeść jak najszybciej, by szybciej dojść na szczyt. Zajęło im to trochę czasu, jednak w końcu znaleźli się w pobliżu góry Śnieżnik. Na myśl o tym jak wiele przeszli i jak niewiele już zostało nie mogli ukryć ekscytacji. U Marcela ekscytacja mieszała się ze strachem. Ból stawał się coraz silniejszy, nigdy wcześniej tyle nie chodził. Postanowił jednak nie poddawać się jak najdłużej się da. Droga im sprzyjała, resztkami sił potrafili się jeszcze zachwycać otaczającą przyrodą. Mijali ludzi, którzy tak jak oni pragnęli dojść na szczyt, choć nie każdemu się to udawało. Niektórzy zawracali w połowie drogi, a oni szli dalej. W pewnym momencie ból stał się tak silny, że Marcel musiał usiąść.

– Przepraszam, ja chyba nie dam rady. Bardzo mnie boli – powiedział z trudem.

W jego oczach Laura dostrzegła łzy. Ostatni raz widziała je tuż po wypadku, kiedy dowiedział się o stracie nogi.

– Nie musisz tam iść, już i tak daleko doszedłeś – próbowała go pocieszyć.

– Czyli potwierdzi się, że bez nogi powinienem siedzieć w domu. Przecież wiecie jak mi na tym zależało. Jestem już tak blisko ! Dlaczego akurat teraz musi boleć?! – krzyczał bardziej do siebie niż do przyjaciół.

Laura odeszła na bok, tak bardzo chciała aby jej ukochany był szczęśliwy, a teraz nie mogła mu pomóc. Na jej policzkach pojawiły się łzy, jednak szybko je otarła, żeby nie dodawać zmartwień Marcelowi. Nagle odezwał się Rafał:

– Słuchaj, wezmę cię na plecy, będę cię niósł. A jak się zmęczę to będziemy cię podtrzymywać, żebyś mógł skakać na jednej nodze.

– To za duże poświęcenie, nie mogę się na to zgodzić.

W tym czasie ich oczom ukazało się spotkane już dwa razy małżeństwo. Ranny mężczyzna nie miał już śladu po urazie. Kiedy szli usłyszał ich rozmowę.

– Znowu się spotykamy – powiedział – słyszałem co mówicie. Ja pomogę. W tyle osób damy sobie radę.

Marcel chciał zaprzeczyć, ale był sam jeden na pięć osób, które chciały pomóc. W końcu się zgodził. Zdjął protezę i schował do plecaka, który po opróżnieniu okazał się wyjątkowo duży.

Na początku wziął go na plecy Rafał, szedł ostrożnie bo przyjaciel wcale nie był lekki, jednak nie chciał tego po sobie pokazać. Ważniejsze od zmęczenia było pokazanie, że może na niego liczyć. Po dłuższej chwili Marcel poprosił o przerwę, pod pretekstem potrzeby udał się do lasu. Liczył na spotkanie z Klarą, czuł, że więcej może się to nie zdarzyć.

Tym razem przyszła , jeszcze piękniejsza. Patrzyła i się uśmiechała.

– Dziękuję, zmieniłaś całe moje życie – powiedział Marcel.

– Podziękuj też sobie, bez twoich chęci by się nie udało.

– Rzadko cię widziałem, ale byłaś w pobliżu, prawda?

– Tak, towarzyszyłam tobie i twoim przyjaciołom podczas każdej chwili w górach. Sprawdzałam czy jesteś gotowy na pożegnanie. Teraz widzę, że jesteś – powiedziała z uśmiechem – będę z wami jeszcze do końca wyprawy. A teraz mam dla ciebie niespodziankę.

– Jaką niespodziankę?

– Zobaczysz, jak wrócisz do przyjaciół. Pamiętaj zawsze moje słowa. Żegnaj – powiedziała ostatni raz Klara.

– Dziękuję. Żegnaj – z pewną nostalgią powiedział Marcel.

Kiedy wrócił do przyjaciół zauważył, spotkane wcześniej małżeństwo z synem. Brali od Laury i Olgi plecaki, by te mogły skupić się na pomocy jemu. Uśmiechnął się i w myślach podziękował strażniczce. W tym momencie za drzewem ujrzał światło.

Ostatnie metry były bardzo męczące, Rafał na zmianę ze Stefanem i dziewczynami prowadzili Marcela. Gdy już byli prawie na szczycie Laura powiedziała :

– Jeśli jesteś w stanie to załóż protezę. Wejdziesz sam na szczyt.

– Dobry pomysł – poparli ją pozostali.

Marcel założył protezę, założył plecak i wstał. Czuł się silniejszy niż kiedykolwiek. Nie dlatego, że odpoczął, ale dlatego, że otrzymał tak wiele dobra. Ostatnie kroki postawił sam i w końcu się udało. Był na szczycie, osiągnął swój wymarzony cel. Patrzył z góry na widoki, mierzył wzrokiem każdy kawałek krajobrazu. Czuł się jakby szybował w chmurach, wydawały się tak blisko. Innych też zachwycił widok, cieszyli się, że osiągnęli cel w tak pięknym miejscu.

– Jesteś najlepszy, dałeś radę mimo wszystko – powiedział Rafał klepiąc Marcela przyjacielsko po ramieniu.

– Nie, to wy jesteście najlepsi. Bez was by mnie tu nie było – odrzekł wzruszony chłopak.

Pomyślał też o strażniczce Klarze i w tym momencie gdzieś między drzewami ujrzał ją i wszystkie zwierzęta, które go pilnowały po drodze. Uśmiechnął się.

Zwykła wyprawa stała się podróżą odmieniającą życie wszystkich, którzy brali w niej udział. Od tej pory razem z nowymi znajomymi regularnie urządzali sobie wyprawy. Jednak Marcel wybierał się tylko na takie, w których mógł dać radę. Jego życie odmieniły słowa, że nie zawsze będzie najlepszy, które stały się jego mottem. A trzy góry Ślęża, Śnieżka i Śnieżnik zapamiętały tę historię i śmiałków, którzy mimo wielu przeciwności zdobyli je. Stoją tam gdzie stały i czekają na kolejne osoby, a strażniczka lasu przechadza się gdzieś między drzewami i szuka zagubionych. Czasem w ciszy można usłyszeć trzepot jej białej sukni.

 

Koniec

Komentarze

Niestety, tekst w obecnej postaci prosi i błaga o poprawki.

Pierwszym i podstawowym problemem jest niedobre wykonanie: nieistniejąca interpunkcja, niedobra chwilami frazeologia (”trzepot sukni”!), powtórzenia… Nad takimi problemami można pracować samodzielnie, można też poprosić o pomoc, bo tu ona by się naprawdę przydała. W obecnej postaci to się po prostu fatalnie czyta.

 

Drugi problem to narracja i sposób opowiedzenia historii. W swoim podstawowym założeniu fabuła ta – chłopak po wypadku, dziewczyna i przyjaciele idą zmierzyć się z górami, spotykają nadnaturalną istotę, wracają jako lepsi i szczęśliwsi ludzie – jest bardzo podobna do tego, co mamy w kilku innych tekstach w tym konkursie, i, uwaga, TO NIE JEST ZARZUT: ten typ wymagań rodzi chęć opowiadania takich właśnie historii, to zupełnie naturalne. Tu natomiast ta historia raczej nie zrobi, tak naprawdę, wrażenia na czytelnikach. Jest bowiem opowiedziana w dość naiwny, prościutko linearny sposób: bohaterowie idą, spotykają ich króciutko, jak w elementarzu opisane przygody, jedna się kończy, zaczyna następna. W tej szkolnej opowiastce nie ma miejsca na emocje, na rozbudowanie charakterystyk postaci – wszystko robione jest metodą “narrator mówi, jak jest i jacy są bohaterowie”, nie ma też w związku z tym emocjonalnego zaangażowania czytelnika. Do tego dochodzą często mało naturalnie brzmiące, a gdzieniegdzie fabularnie zbędne dialogi (ten o czekoladzie, na przykład).

To nie jest tak, że z tej fabuły nie da się więcej wycisnąć, bo co najmniej kilka opowiadań w bieżącym konkursie pokazało, że się da, i to całkiem sporo, ale w ten tekst trzeba byłoby jeszcze włożyć sporo, sporo pracy.  

Przeczytałam.

Ech, Anonimie, Ty chyba nigdy w górach nie byłeś. To, co opisujesz jest absolutnie niemożliwe. Idą trzy doby i nie odczuwają praktycznie żadnego zmęczenia, ot taka sobie krajoznawcza wycieczka. Deszcz ich cieszy i jakoś nie zauważają, że wędrówka po mokrym górskim szlaku jest dużo trudniejsza. Idą poza maratonem, a więc nie ma żadnych punktów żywnościowych po drodze, mają tylko kanapki i czekoladę i dają radę. Już nie wspomnę o ciężarze plecaków, wypełnionych żarciem, wodą, ciuchami. I do tego facet z protezą.

Psychologiczny portret bohatera też nie trzyma się kupy. Im bardziej człowiek jest zmęczony, tym bardziej drażliwy, a on się nagle zmienia w anioła.

 

No, mnie też nie przekonało :(

Staruch tu był!

Anonimie, wiesz już, że tekst jest napisane bardzo źle, wiesz także, że opowieść jest dość naiwna i mało wiarygodna, więc pozostaje mi tylko zostawić łapankę.

 

– Do­pie­ro druga.. – po­wie­dzia­ła i pró­bo­wa­ła dalej usnąć. ―> – Do­pie­ro druga – po­wie­dzia­ła i pró­bo­wa­ła dalej usnąć.

Wielokropek ma zawsze trzy kropki. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie.

 

– Śpisz? – za­py­tał na­glą­cym tonem. ―> Dlaczego ton był naglący?

 

– To do­brze, bo bałem się , że za­śpi­my. Trze­ba zaraz za­dzwo­nić do Ra­fa­ła i Olgi , żeby… ―> Zbędne spacje przed przecinkami.

 

halo? czemu dzwo­nisz o tej porze, coś się stało? – w słu­chaw­ce usły­sza­ła wy­stra­szo­ny głos przy­ja­ciół­ki. ―> Halo? Czemu dzwo­nisz o tej porze, coś się stało? – W słu­chaw­ce usły­sza­ła wy­stra­szo­ny głos przy­ja­ciół­ki.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Przy­go­to­wa­nia szły strasz­nie cięż­ko… ―> Przy­go­to­wa­nia szły z trudem

 

że wiatr za­wiał tro­chę moc­niej niż po­wi­nien. ―> Wiatr ma jakieś powinności?

 

– Wi­dzi­cie? Znowu się pa­trzą, pew­nie myślą… ―> – Wi­dzi­cie? Znowu pa­trzą, pew­nie myślą

 

– Daj spo­kój, nawet się nie pa­trzy­li na cie­bie… ―> – Daj spo­kój, nawet nie pa­trzy­li na cie­bie

 

– Takie cu­dow­ne, cięż­ko o nich póź­niej za­po­mnieć… ―> – Takie cu­dow­ne, trudno o nich póź­niej za­po­mnieć

 

uka­zał się szczyt i ostat­nie metry jakie mu­sie­li po­ko­nać. ―> …uka­zał się szczyt i ostat­nie metry które mu­sie­li po­ko­nać.

 

– Niech Pani powie co się stało… ―> – Niech pani powie co się stało

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Jej włosy po­wie­wa­ły de­li­kat­nie na wie­trze, a suk­nia do­trzy­my­wa­ła im to­wa­rzy­stwa w tym nie­wi­dzial­nym tańcu. ―> Od kiedy suknie dotrzymują towarzystwa włosom i co tu jest niewidzialne, skoro widać powiewające włosy i sukienkę?

 

– Co jest? Czy ja mam ha­lu­cy­na­cje? Prze­cież nie ma go­rą­ca – po­wie­dział do sie­bie… ―> Czy halucynacje można mieć tylko z powodu upału?

 

– Wszyst­ko z Tobą w po­rząd­ku, je­stem tutaj na­praw­dę. ―> – Wszyst­ko z tobą w po­rząd­ku? Je­stem tutaj na­praw­dę.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

coś zjeść, bo umie­ram z głodu Zna­leź­li miej­sce, gdzie w spo­ko­ju można zjeść. Wy­ję­li swoje ka­nap­ki i każdy w ciszy za­brał się do je­dze­nia. ―> Czy to celowe powtórzenia?

Zbędny zaimek – czy wyjmowaliby cudze kanapki?

 

Każdy był tam dla sie­bie przy­ja­cie­lem, spra­wi­ła to at­mos­fe­ra gór… ―> Obawiam się, że góry raczej nie przyczyniły się do tego, by człowiek był przyjacielem siebie samego – niewielu jest ludzi, którzy nie lubią siebie.

 

na­wi­ga­cje ,dużo picia… ―> Literówka. Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po nim.

 

Mar­cel pod pre­tek­stem wy­pi­tej zbyt dużej ilo­ści wody od­da­lił się od grupy… ―> Czy naprawdę trzeba szukać pretekstu, aby móc udać się w krzaki?

 

Kiedy mia­łam 18 lat… ―> Kiedy mia­łam osiemnaście lat

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

moje serce za­bi­ło szyb­ciej, jego z resz­tą też. ―> …moje serce za­bi­ło szyb­ciej, jego zresz­tą też.

 

znajdź w ple­ca­ku la­tar­ki, bo bez nich bę­dzie cięż­ko… ―> …znajdź w ple­ca­ku la­tar­ki, bo bez nich bę­dzie trudno

 

Wi­do­ki nie były już tak urze­ka­ją­ce jak w dzień, bo było ciem­no. Je­dy­nie la­tar­ki oświe­tla­ły nie­wiel­kie frag­men­ty lasu. Mimo wszyst­ko było coś pięk­ne­go w lesie nocą. Gdzie­nie­gdzie oświe­tlo­ne drze­wa… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Nawet droga wśród domów oka­za­ła się cał­kiem cie­ka­wa. Po­dzi­wia­li domy… ―> Powtórzenie.

 

Dziew­czy­ny szcze­gól­ną uwagę zwra­ca­ły na ogro­dy, ich wiel­kość, wy­gląd, a przede wszyst­kim ro­śli­ny jakie się w nich znaj­du­ją. ―> W nocy???

 

Na jed­nym wznie­sień… ―> Na jed­nym ze wznie­sień

 

to ja nie…– za­czął mówić. ―> Brak spacji przed półpauzą.

 

obie­cu­jąc sobie, ze już nie będą… ―> Literówka.

 

ktoś to za­uwa­żył. Dla­te­go kiedy po chwi­li za­uwa­żył… –> Powtórzenie.

 

– Dzień dobry, dzień dobry – wy­mie­nia­li się co chwi­lę przy­wi­ta­niem. ―> – Dzień dobry, dzień dobry – wy­mie­nia­li co chwi­lę przy­wi­ta­nie.

 

dzień miał za­mie­niać się miej­sca­mi z nocą, a to wszyst­ko przy akom­pa­nia­men­cie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. ―> Słońce nie akompaniuje.

Poznaj znaczenie słowa akompaniament.

 

chło­piec był naj­chud­szy z całej trój­ki, jego twarz oka­la­ły ster­czą­ce uszy i rude włosy. ―> W jaki sposób uszy mogą okalać twarz? Gdyby to był mężczyzna z zarostem, jego twarz mogłyby okalać włosy, ale jak włosy mogą okalać twarz chłopca?

Poznaj znaczenie słowa okolić.

 

po­pro­sił Ra­fa­ła o pomoc. Oby­dwaj po­mo­gli ko­bie­cie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Droga za­ję­ła dwa razy wię­cej niż gdyby szli sami… ―> Zajęła dwa razy więcej czego?

Proponuje: Droga za­ję­ła im dwa razy wię­cej czasu, niż gdyby szli sami… Lub: Droga trwała dwa razy dłużej, niż gdyby szli sami

 

niż gdyby szli sami, jed­nak kiedy ze­szli na dół… ―> Powtórzenie. Masło maślane – czy można zejść na górę?

Proponuję: …niż gdyby szli sami, jed­nak kiedy dotarli na dół

 

– Dzię­ku­ję, nie­wie­le osób po­świę­ci­ło by tyle czasu na pomoc. ―> – Dzię­ku­ję, nie­wie­le osób po­świę­ci­łoby tyle czasu na pomoc.

 

Zwy­kłe ka­nap­ki im się znu­dzi­ły… ―> Zastanawiam się, czy po dwóch dobach w plecaku kanapki były jeszcze jadalne.

 

bo­wiem wy­szli na drogi. ―> Na ile dróg wyszli?

 

Z resz­tą nie tylko ona… ―> Zresz­tą nie tylko ona

 

Dziew­czy­ny wy­szły na przód i zna­la­zły… ―> Dziew­czy­ny wy­szły naprzód i zna­la­zły

 

Pa­trz­cie jakie pięk­ne ! ―> Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

Szcze­gól­nie jeden spodo­bał się im w tym samym cza­sie. ―> Czy istniała możliwość, by spodobał się im w różnym czasie?

Proponuję: Szcze­gól­nie jeden spodo­bał się im obu.

 

Do­dat­ko­wo sa­mo­chód miał złote wstaw­ki… ―> Co to znaczy, że samochód ma wstawki?

 

Sta­ra­li się zjeść jak naj­szyb­ciej, by szyb­ciej dojść na szczyt. ―> Powtórzenie.

 

nie mogli ukryć eks­cy­ta­cji. U Mar­ce­la eks­cy­ta­cja mie­sza­ła… ―> Powtórzenie.

 

Mar­cel chciał za­prze­czyć, ale był sam… ―> Chyba miało być: Mar­cel chciał zaprotestować, ale był sam…

 

po sobie po­ka­zać. Waż­niej­sze od zmę­cze­nia było po­ka­za­nie… ―> Powtórzenie.

 

na szczy­cie Laura po­wie­dzia­ła : ―> Zbędna spacja przed dwukropkiem.

Typowy tekst nastolatki – widać to szczególnie po języku (ta interpunkcja!) i psychologii: dialogi są sztywne, nijakie, bohaterowie wycięci z bibułki, grzeczni i słodcy. Nie potrafisz jeszcze pokazywać słowami, więc tylko mnie zapewniasz, że ten czy ów czuje się tak lub owak, myśli to czy tamto – to niedobrze. Ale konstrukcja fabuły zdradza, że masz dobre intuicje – wyraźnie widać, że chcesz pokazać przemianę bohatera. Problem w tym, że nie pokazujesz jej wiarygodnie, jego zmagania są bardzo zdawkowe, problemy powierzchowne (nic mu nie sprawia trudności, nie musi się z niczym męczyć – i nie, samo powiedzenie "strasznie się męczył" się nie liczy).

 

Jeżeli interesują Cię szczegóły, proszę o adres na priv.

Wyszła z tego całkiem w porządku bajka. Od razu zastrzegam: to nie jest zarzut, choć może tak brzmieć. Co prawda dla dorosłego odbiorcy tekst niekoniecznie się nada, ale z drugiej strony nie każdy potrafi pisać dla młodszych, a tu się udało. No bo to jest właśnie taka bajka o tym, że z jednej strony niektórzy ludzie mają prawo być zgorzkniali, ale z drugiej strony to zgorzknienie mogą stopniowo przełamywać. Że mają swoje słabości, ale mogą częściowo z nimi walczyć, a częściowo się z nimi godzić. Mnie jako mnie to opowiadanie nie przekonało, ale widzę też jego plusy – zwyczajnie nie jestem grupą docelową, ale grupa docelowa istnieje.

 

Trochę rzuca się w oczy wspomniany już przez innych komentujących brak odpoczynku, bo fakt, nawet hardcorowi biegacze czują po drodze zmęczenie, znużenie i efekty braku snu. Podobnie ścieżki górskie w czasie deszczu potrafią być bardzo uciążliwe do przejścia, nie tylko w czasie opadów, ale też dzień czy dwa po nich. Ale pytanie czy w przypadku konwencji bajki chodzi o realizm, czy o końcowy morał – pod tym względem można by opowiadanie bronić. A regularne „doganianie” grupy przez pozostałych spacerowiczów dość wyraźnie wskazuje na to, że jednak ta konwencja bajki była tu wiodąca (choć może niekoniecznie takiej nazwy we własnych planach używasz).

 

Co do poprawy? Interpunkcja – zdecydowanie jest tu dużo błędów typu spacja przed przecinkiem lub wykrzyknikiem, „..” zamiast „…” itp. Jest tego dużo, a wielu osobom rzuca się to w oczy – warto o to zadbać i wyrobić sobie odruch.

 

Ogólnie mam wrażenie, że tekst został napisany przez osobę początkującą w pisaniu, ale muszę przyznać, ze jest już coś dobrego na start: płynność treści. Bardziej skomplikowane fabuły pewnie przyjdą z czasem, ale początek jest w porządku.

 

No i w sumie trzeba powiedzieć, że plus za podjęcie tematu, który sam w sobie prosty nie jest. Niepełnosprawność, ale jednocześnie bez pokazywania z automatu „jako tego dobrego”, a przeciwnie, jako kogoś, kto nad charakterem też pracuje. Odważnie i to trzeba podkreślić.

 

"Zejście stanowiło dla Marcela mniejszy problem"

Oj, wbrew pozorom potrafi to być gorsze – obciąża bardzo kolana, a tu siłą rzeczy rozłożenie ciężaru było inne. Ale to też kwestia realizmu vs bajki.

 

Na koniec filmik z jednego z biegów górskich. Tak się trochę skojarzył, fajnie pokazuje ile może zdziałać siła charakteru:

https://www.facebook.com/groups/1035285416503448/permalink/2765304853501487/

 

Fabuła:

Brakuje mi w tej opowieści konkretów. Nazw i miejsc. Realizmu. Jest położony duży nacisk na sferę psychiczną Marcela, jego problemy, jego zmianę, w tle zaś jest wędrówka przez góry. Ta wędrówka jednak nie jest prawdziwa, bo opisy są strasznie ogólne. Nie wiem, którędy oni idą, dokąd. Piszesz, że towarzyszą im turyści, do tego starsza para, ale dlaczego? Ślęża to popularne miejsce jednodniowych wędrówek, ale ze Ślęży na Śnieżkę to, poza indywidualnymi przypadkami oraz ultramaratończykami raz w roku, raczej nikt nie chadza, bo zwyczajnie nie jest to zbyt urokliwa trasa. To zdradza, że opowieść jest zmyślona, a dobra opowieść, nawet fantastyczna, to taka, w którą łatwo uwierzyć.

Opowieść jest też bardzo przewidywalna, a przez to nudzi. Patrz choćby tutaj:

 

– Niestety nie. Musimy wejść na szczyt, nie mamy czasu do stracenia – wypalił Marcel.

(Bardzo nienaturalny dialog w obliczu przedstawionej sceny. Ewidentnie ma na celu obrzydzenie czytelnikowi Marcela, aby ten później mógł przejść egzystencjalną transformację. Zbyt tani chwyt, zbyt łatwo to przejrzeć).

 

– Muszę doprowadzić Cię do końca. Widziałam już pewne postępy w Twoim zachowaniu.

(Czy to jest moralizatorska bajka dla niegrzecznych chłopców?)

 

Postawiłam siebie na pierwszym miejscu, chciałam być najlepsza…

(Tak, raczej to taka bajka. A czy lubisz czytać takie bajki? Lubisz słuchać jak ktoś Ci prawi morały? Jeżeli nie, to po co tak właśnie piszesz? Dla kogo piszesz?)

– Jak ja teraz – przerwał chłopak. (Bystrzak ????)

 

Dalej niewiele się dzieje. Wędrują, napotykają problemy, radzą sobie z nimi, Marcel zmienia się na lepsze z każdym krokiem. Tego wszystkiego się czytelnik spodziewa i to dostaje. Gdzie tu zaskoczenie? Gdzie tu tajemnica? Gdzie tu lęk o losy bohaterów? Tkaj swoje opowieści tak, by było inaczej, niż to, czego można się spodziewać, bo będzie nuda.

 

Wszyscy spoceni, zmęczeni nagle zauważyli szczyt. Był już tak niedaleko, o krok od spełnienia części ich marzenia.

(Czyli przeszli 100 km w jedną dobę? Turysta z plecakiem średnio pokonuje w górach 20 km dziennie. Biegacz na zawodach da radę 100 km w 12 h jeżeli jest wytrenowany i z pełnym wsparciem. To dwa różne światy. Skoro masz turystów, do tego jednego niepełnosprawnego, to by być wiarygodnym, daj im tyle czasu, ile potrzebują).

 

W przeciwieństwie do widoków ze Ślęży teraz szachownice pól zajęły połacie zieleni. Nie próbowali ich nawet porównywać, bo każdy z tych widoków miał w sobie coś pięknego.

(Znowu strasznie ogólny opis. Karkonosze są bardzo charakterystyczne, jest kosodrzewina, są gołoborza, są piętra roślinności, opisz to wszystko. „Połać zieleni”? Stać Cię na więcej).

 

– Przepraszam, czy może nam ktoś pomóc? – zapytał ze strachem w głosie mężczyzna.

(Strasznie dużo w tych górach ludzi potrzebujących pomocy).

 

Kiedy okazało się, że z północy zrobiła się godzina czwarta przystanęli na dłuższą przerwę, dla nich śniadaniową.

(Druga noc z rzędu a oni w ogóle nie śpią, a jedzą jedynie małe kostki czekolady. Znowu brak realizmu).

 

Styl i język:

Interpunkcja do poprawy. Częste powtórzenia.

 

– Twoje zachowanie Cię gubi – rzekła ze smutkiem i zniknęła. (wielką literą tylko w listach)

 

Nikt nic nie odpowiedział, nie wiedzieli co można w takiej sytuacji powiedzieć.

 

…chodźmy coś zjeść, bo umieram z głodu.

Znaleźli miejsce, gdzie w spokoju można zjeść.

(Nie trzeba powtarzać tej samej informacji. Wystarczy samo pierwsze zdanie lub samo drugie).

 

Kiedy miałam 18 lat poznałam chłopaka

(Liczby w tekstach literackich piszemy słownie).

 

Widoki nie były już tak urzekające jak w dzień, bo było ciemno.

(Nie trzeba pisać oczywistości).

 

A te trzaski to pewnie gdzieś przebiegał jakiś lis – powiedział, myśląc o tym konkretnym.

(Znowu. Pomyśl, czy bez wykreślonych słów to zdanie cokolwiek traci. Jeżeli nie, to znaczy, że słowa te były zbędne).

 

Laura słysząc te słowa bardzo się zdziwiła, już dawno tak się do niej nie zwracał. Jednak cieszyła się, że może liczyć na wsparcie.

(Zamiast pisać, że Laura się zdziwiła, i tłumaczyć dlaczego, po prostu pokaż jej reakcję. Jak wygląda zdziwienie? – Grymas na twarzy. Chwilę później ucieszyła się, no to pokaż uśmiech. Zobacz jak wiele subtelności by to wniosło do tej sceny, gdyby pokazać jedynie kilka reakcji Laury, pozostawiając je bez żadnego komentarza).

 

– Oj, dajcie spokój. Przecież nic wam nie grozi mając takich rycerzy obok – zaśmiał się Rafał.

(Czy tak mówi współczesna młodzież? Za moich czasów już tak nie mówiła, a było to dawno ;). Staraj się pisać realistycznie, to tekst będzie wiarygodny).

 

Takie zajęcia sprawiły, że nie zauważyli nawet kiedy pokonali tak duży dystans i zaczęli się zbliżać do bardziej naturalnych okolic. Zanim jednak zagłębili się w zapraszającą ich zieleń postanowili odpocząć i zjeść czekoladę, by mieć siły na dalszą wędrówkę.

(Bardzo ogólne te zdania i bez wyrazu. Opisuj konkretne miejsca, konkretne miejscowości, weź mapę i idź ze swoimi bohaterami. Nie “jakieś” ogrody, ale konkretny ogród w tej i w tej wsi. Wejdź na Google Street, znajdź jakiś ładny ogród pomiędzy Ślężą a Śnieżką, opisz go, nazwij miejscowość. Wtedy Twoja opowieść ożyje. Będzie prawdziwa. Uwierzę w nią, że to naprawdę mogło się wydarzyć. A gdy już Ci uwierzę, to zatopię się w Twojej opowieści i będziesz mogła zrobić ze mną wszystko. Tak to działa.)

 

Tematyka:

Opowiadanie zgodne z tematem. Jest fantastyka, są góry i to wszystkie trzy. Jest heroizm.

 

Potencjał motywacyjny i efekt wzruszenia:

Widać, autorze, że bardzo się starałeś, by te elementy zaznaczyć. Brawa za próby. Niestety nie zostałem przekonany ze względu na wspomniany brak wiarygodności tekstu. Użyłeś też nieco zbyt ogranych sposobów, takich jak niepełnosprawność, przedstawiłeś bohatera w złym świetle, by mógł zmienić się na lepsze. Dialogi były sztuczne, miejscami moralizatorskie, a wędrówka strasznie się dłużyła. Dlatego też nie wzruszyłem się, choć doceniam, że bardzo się, autorze, starałeś.

 

Moja punktacja konkursowa: Poza pierwszą dziesiątką

– mnóstwo błędów interpunkcyjnych oraz językowych (małe litery na początku zdania, zgubione przecinki, zaimki wielką literą, powtórzenia, liczby w tekście zapisujemy słownie)

 

– plus za kobietę w roli głównego bohatera, niesie to powiew oryginalności po przeczytaniu dwudziestu opowiadań o mężczyznach… i za szybko się ucieszyłam, bo po paru akapitach tekst porzuca bohaterkę i po raz pięćsetny odgrywamy oklepany schemat mężczyzny mierzącego się w górach ze swoimi wspomnieniami; a autorowi należy się prztyczek w nos za skakanie z narratorami

 

– „Znowu się patrzą, pewnie myślą, że bez nogi to powinien w domu siedzieć – mówił rozgoryczony.” – ale jak oni w ogóle widzieli, że ma protezę?

 

– intryguje mnie zawsze, jak obojętni są ci wszyscy bohaterowie, którym się objawiają duchy; większość z nich wzrusza ramionami i idzie dalej, bo imperatyw fabularny goni

 

– nienaturalne dialogi („Nie chcę, żebyśmy przez to się od siebie oddalili.” – show, don’t tell!)

 

– wyświechtane, oklepane frazy, bohaterowie wykładają kawę na ławę, a chwilami wręcz walą łopatą („dla takich chwil warto żyć”, Marcel mówiący „jak ja teraz” – brawo, kapitanie oczywistość)

 

– moralizatorstwo na poziomie szkolnej opowiastki

 

– „niewiele osób poświęciło by tyle czasu na pomoc” – kobieto, on ci podał kostkę czekolady, ile to niby trwało? (a tak poza tym to cząstkę “by” piszemy łącznie)

 

– niedbały research dotyczący protetyki – „Patrz mamo, ten pan nie ma nogi” – ale jak nie ma, przecież protez na pierwszy rzut oka nie widać, czy my jesteśmy w latach dwudziestych ubiegłego wieku?; także na początku opowiadania widać brak wiedzy autora – Marcela noga zaczyna boleć zaraz na początku szlaku, ale ten myśli, że mu przejdzie, i chyba przechodzi, bo Marcel/autor przez większość tekstu nie pamięta o niej

 

– dlaczego Klara była strażniczką trzech gór, skoro umarła na jednej z nich?

 

– spełnienie warunków konkursowych – fantastyka jest, trzy góry są tylko w teorii, bo gdyby je wyciąć i zamienić na jedną niewiele by się zmieniło (musiałam sprawdzać, czy w ogóle weszli na wszystkie trzy, bo miałam wrażenie, że po prostu szli na jedną z przerwami), heroizm – mocno naciągany, czy heroizmem ma tu być proszenie innych o pomoc?

Słowo wstępu.

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

I uwagi:

– “mówił Rafał, który mimo wszystko dobrze wiedział jak kolega się czuje, bo przy nim ściągał maskę twardziela” – kto jest podmiotem w tym zdaniu?;

– “Twoje zachowanie Cię gubi – rzekła ze smutkiem i zniknęła” – w dialogach nie stosujemy wielkich liter;

– “Każdy był tam dla siebie przyjacielem” – dla siebie to każdy jest przyjacielem, tacyśmy egoiści ;);

– “Z resztą nie tylko ona” – zresztą;

– “Ranny mężczyzna nie miał już śladu po urazie” – czyli nie był już ranny, czyż nie?

 

Młodzieńczo naiwne :)! Historyjka prosta, czasem niewiarygodna. Niestety, operowanie słowem jeszcze czasem zawodzi, zdarza się, że tekst skrzypi i zgrzyta.

Ale są i plusy – historia do końca trzyma się kupy, bez niepotrzebnych wycieczek poza oś fabularną.

 

BTW – cukrzyca mocno niewiarygodna. Tak to nie działa.

A czy Anonim się odanimizuje? Wyniki już były, więc już można :-)

No, nie przekonało mnie.

Styl jeszcze nie wyrobiony, wygląda na szkolny. Moralizatorski charakter historii jeszcze wzmacnia to wrażenie.

Sporo błędów różnej maści.

Przecież nic wam nie grozi mając takich rycerzy obok

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzą bzdury.

Nowa Fantastyka