- Opowiadanie: Kruk123 - Świadomość

Świadomość

Poprzednie, które wrzuciłem było raczej lekkie, dziś coś cięższego. Możliwe, że w najbliższych dniach dorzucę jeszcze kilka już gotowych rzeczy. Opowiadanie w ramach projektu trzech słów tym razem kasza, latawiec i koło

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Świadomość

Świadomość

Pochmurne niebo. Kolejny szary, pusty dzień. Wychodzę z piwnicy patrząc w górę. Pada popiół. Od lat, pada popiół.

Dzisiejszy dzień nie miał być inny niż pozostałe, przeorana ziemia nie daje nadziei na nic nowego, nie pozwala wierzyć. Jednak jak codziennie, trzeba przetrwać, więc trzeba opuścić bezpieczny dom.

Przekradając się zniszczonymi ulicami, mijając zniszczone samochody, biegnę skulony, nie chcąc zostać zauważonym. Dotarcie do ruin marketu nie zajmuje dużo czasu. Na szczęście w moim zasięgu znajduje się kilka sklepów i jestem w stanie dostać się do nich nie przekraczając czasu. Od dawna moje życie zamknięte jest w niedużym okręgu, okolicy, do której jestem w stanie dotrzeć na tyle szybko by wrócić do siebie nim wstanie słońce.

Rozglądam się po półkach. Większość rzeczy dawno zgniła, albo została zjedzona. Zazwyczaj znajduję kilka puszek albo pudełek z błyskawicznymi posiłkami. Często boję się rozpalić ogień, by zagotować potrzebną do nich wodę, ale wciąż można zjeść je na surowo. Dziś jednak miałem więcej szczęścia. Pomiędzy półkami znalazłem leżące za opakowaniami po keczupie pudełko kaszy. Radości mojej nie potrafię opisać. Cokolwiek, co nie jest mielonką z puszki przyjmowałem jak największą świętość. Kasza manna, dar od losu, jak w starej księdze o której opowiadał mi dziadek w innym życiu.

Przekradanie się w drugą stronę zawsze jest bardziej niebezpieczne. Pachnę jedzeniem, więc jestem łakomym kąskiem dla tych co się czają. Jednak kolejny raz, dobiegam do celu, zatrzaskuję za sobą wielkie drzwi i słyszę jak coś dosłownie sekundy później uderza w metal, z którego są zrobione. Oczywiście nie otwieram, nic nie mówię, chowam się tylko głębiej w moim domu.

– Spokojnie kochanie – Mówię do swojej żony – Przyniosłem ci coś do jedzenia – Widzę na jej twarzy uśmiech, jak zwykle miska z wodą którą stawiam obok niej jest pełna, boje się jak mało pije.

Moja żona, jest poza mną jedyną osobą, jaką widziałem od dziesięciu lat, wtedy odeszła Marta. Niestety ostatnio choruje a ja nie potrafię jej pomóc, leży przez to całymi dniami na jedynym substytucie łóżka jaki posiadamy, wielkiej górze gąbki do wypełniania materacy, którą przywlekliśmy z okolicznej tapicerni kiedy było nas trochę więcej, dawno temu.

Wiem, że jest słaba, dlatego nie przejmując się tym, co za drzwiami decyduje się ugotować jej trochę kaszy. Niestety nie chce jeść, ledwo trochę przełyka, ale większość ląduje na gąbczastym posłaniu, sam zjadam odrobinę, jednak smak jest tak cudowny, niespotykany w życiu składającym się z puszek z mięsem. Rozpływam się w uczuciu, jakie daje mi ta kasza. Być może w lepszych czasach nazwałbym je szczęściem, teraz jednak jest to li tylko ukojenie w bólu, jaki sprawia choroba mej ukochanej.

Jednak robi się już późno, rozbieram się więc i kładę obok niej, jest zimna i okrutnie wychudzona, boję się co się stanie jeśli nie wydobrzeje. Postanawiam jutro ruszyć do największego sklepu w bezpiecznym zasięgu, może znajdę tam leki. Przytulam się i szepczę do ucha, że ją kocham i wszystko będzie dobrze, że, zdołam ją ocalić

Pochmurne niebo. Kolejny szary, pusty dzień. Wychodzę z piwnicy patrząc w górę. Pada popiół. Od lat, pada popiół.

Idę w kierunku wielkiego marketu, daleko, niebezpiecznie blisko krańca mojego zasięgu. Boję się, ale nie mogę jej tak zostawić, och gdyby Marta była ze mną, na pewno byłoby o wiele łatwiej.

Coś ruszyło się po mojej lewej, ukrywając się za samochodami wskoczyłem do najbliższego domu, był to jednorodzinny, niewielki budynek z odrapanymi, skruszonymi przez klimat ścianami, cokolwiek było na zewnątrz nie zauważyło mnie, widziałem tylko rudy ogon znikający między krzakami po drugiej stronie ulicy. Odsapnąłem z ulgą.

Dom nie wydawał się niczym wyróżniać, jednak postanowiłem sprawdzić czy nie ma tu jakiś leków. Skierowałem się od razu na poszukiwania łazienki, znalazłem ją dopiero na samej górze, na strychu. Nie znalazłem tam żadnej apteczki, jednak w pomieszczeniu było też okno i za tym oknem zobaczyłem coś niespodziewanego. Ponad budynkami, daleko, daleko za moim zasięgiem, wisiał na niebie latawiec. Prosty, w kształcie rąbu w czterech kolorach, nie wiedziałem co tam robi, jednak był w jakiś sposób zachwycający. Nie mogłem jednak zajmować się latawcem, mój skarb potrzebował pomocy. Pomyślałem, że Marta wyśmiała by mnie, że wpatruje się w latawiec kiedy moja żona cierpi i ruszyłem, ostrożnym krokiem do wielkiego sklepu.

Udało mi się odnaleźć wielki zapas leków, który przeniosłem do mojej piwnicy. Podałem żonie kilka tabletek, niestety miała problem z ich zjedzeniem, ale w końcu znalazły się w jej żołądku, odetchnąłem z ulgą i przygotowałem kaszę, miałem jej dość by nakarmić nas jeszcze dziś.

Kiedy już poczułem ten cudowny zapach, pomyślałem o latawcu, jego obecność byłą czymś nowym, niespodziewanym. Burzyła porządek, nie powiedziałem o nim żonie, tylko by się martwiła. Jednak przez te rozmyślania, kaszka nie smakowała już tak dobrze jak wczoraj.

Pochmurne niebo. Kolejny szary, pusty dzień. Wychodzę z piwnicy patrząc w górę. Pada popiół. Od lat, pada popiół. Wspinam się na dach, by upewnić się, że wciąż tam jest.

Minęło kilka dni odkąd zauważyłem go po raz pierwszy i cały czas latawiec wisiał na niebie, nie potrafiłem zrozumieć skąd się wziął i co tam robi, jednak w jakiś sposób czułem, że woła mnie do siebie. Chciałem pójść tam i zobaczyć miejsce do którego jest przywiązany. Nie. Chciałem zabrać go i mieć tuż przy sobie. Ostatnie dni były dla mojej żony szczególnie trudne, ale dla mnie szczególnie obfite, zdołałem przynieść dość jedzenia by starczyło na kilka dni. Pozostawienie jej samej nie byłoby aż tak niesprawiedliwe, gdyby miała, co jeść. Zresztą sama niewiele jadła, więc zapasów na pewno wystarczy.

Podjąłem jednak decyzję, zszedłem jeszcze na dół, pocałowałem ją i powiedziałem, że dziś wrócę z czymś wyjątkowym. Czułem się okropnie kiedy spojrzała na mnie z uśmiechem, jej blada skóra opinała kości, byłą tak okropnie zimna. Patrzenie na nią doprowadzało mnie do łez, ale nie potrafiłem oprzeć się zewowi latawca, musiałem tam dotrzeć. Postawiłem przy niej więcej wody niż zwykle, otworzyłem jedną z puszek i postawiłem w zasięgu jej rąk, wiedziałem, że zauważyła, że coś jest nie tak, ale nic nie powiedziała. Jak zwykle. Zawsze to Marta byłą tą która mówi najwięcej, bez niej, życie stało się bardzo ciche.

Byłem nieostrożny, przemieszczałem się szybciej niż zwykle, czasem nawet wprost biegłem wzdłuż ulicy. Nieodpowiedzialność tego zachowania umykała mi wobec zewu, który odczuwałem całym sobą. Chciałem dostać się tam gdzie jest on. Czułem, że coś mnie goni. Jednak dziś nie czułem strachu, cokolwiek to było, było nie istotne, wolniejsze ode mnie. W pełnym biegu słyszałem jak pościg zostaje w tyle, poczułem się wolny. Przebiegając przez kolejne ulice, mijając domy, sklepy i samochodu, dawno już opuszczone przez swoich właścicieli, dawno zostawione na pastwę losu, czułem jak zbliżam się do granicy, znałem mój bezpieczny krąg na pamięć i wiedziałem, że tuż za rogiem jest jego koniec, niewiele dalej widać było mój latawiec. Łudziłem się, że jeszcze zdążę wrócić, jednak wiedziałem w głębi serca, że spędzimy tę noc osobno.

Dotarłem w końcu do granicy. Stanąłem. Zatrzymałem się wiedząc, że to ostatni moment by się wycofać. Za chwilę opuszczę teren którego nie opuszczałem przez dziesięć lat, od odejścia Marty. Przepełniony niepewnością, zrobiłem pierwszy krok. A potem drugi. I trzeci. I rzuciłem się biegiem bo wiedziałem, że cel mój jest blisko.

Jest! Widzę jego linę przywiązaną do lampy na ulicy, podszedłem urzeczony pięknem tego co widzę. Ująłem w dłoń końcówkę liny i powolnymi, spokojnymi ruchami odwiązałem ją od lampy.

Poczułem, że latawiec łagodnie ciągnie mnie w górę, poddałem się temu uczuciu i dostrzegłem, że unoszę się w górę. Powoli, bardzo powoli wzlatywałem ponad miasto, ponad ruiny w których żyłem od tak dawna, nie wiedziałem co będzie dalej ale poczułem nagle. Spokój.

***

 

– Halo?

– Pani Marta Heminger? – Spytał głos w słuchawce

– Tak to co chodzi?

– O pani męża. Wybudził się.

 

Koniec

Komentarze

Możliwe, że w najbliższych dniach dorzucę jeszcze kilka już gotowych rzeczy.

Raczej odczekaj, aż pod tymi dwoma się przetoczy ewentualna dyskusja. Wrzucanie tekstu za tekstem to nie jest dobra strategia :)

 

Łap poradnik portalowy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina, cóż rzeczywiście ma to pewien sens :D dzięki za poradnik

 

“Pułka”… o, bogowie!

Od lat pada popiół… a na “pułkach” (sic!) nadal są puszki. Coś jakby “jestem legendą”? No, raczej nie, skoro bohater boi się być zauważonym.

Jeśli bez przerwy pada popiół, to skąd słońce? Ajć, przewracasz się o własne nogi.

“Zazwyczaj znajduję kilka puszek albo pudełek z błyskawicznymi posiłkami[,.] [często Często] boję się rozpalić ogień[,] by zagotować potrzebną do nich wodę, ale wciąż można zjeść je na surowo.

Marketów raczej się nie muruje, stąd i o ruiny trudno. Im dalej, tym więcej błędów i sprzeczności. Niestety nie dałem rady dotrwać do końca, choć tekst bardzo krótki.

Pozdrawiam

Peter Barton A więc, co do błędów gramatycznych i interpunkcyjnych sypię głowę popiołem, tym samym który od tak dawna pada. Jednak jeśli chodzi o nielogiczność niektórych wyrażeń, cóż jest ona w kontekście całego opowiadania logiczna. Przykro mi, że nie udało się doczytać :’(

Również pozdrawiam

Szkoda.

Zacznę od tego, że to nie jest fantastyka. Owszem, opisany świat wygląda jak krajobraz postapo, ale to wszystko okazuje się [SPOILER] wyłącznie wymysłem, majakiem człowieka pogrążonego w śpiączce. A to niestety pozbawia tekst elementu fantastycznego.

Ale! Mimo że pomysł na opowieść jest prosty i mało oryginalny, a opis świata i codziennego życia bohatera jest sztampowy do bólu w swej postapokaliptyczności, udało Ci się mnie zainteresować (zwłaszcza tym latawcem i jego symboliką), zaintrygować powracającym motywem pochmurnego nieba i pyłu (który wobec puenty nabiera nowego sensu) oraz zadowolić jako czytelnika finałem.

Nie jest to może finał odkrywczy i zaskakujący sam w sobie, ale wobec tej rzeczywistości opisywanej wcześniej dobrze puentuje historię. I jest fajnie, konkretnie napisany. Swoją lapidarnością wybrzmiewa z odpowiednią mocą (poza tym, że zgubiłeś w nim kropkę po "słuchawce" i źle zapisałeś dialog – powinno być "spytał" a nie "Spytał" i jeszcze jest literówka w zdaniu: Tak to co chodzi?).

Poza tym albo mnie, albo Tobie coś się fabularnie pokićkało. Jak zrozumiałem, Marta to w realnym świecie żona bohatera. W śpiączce on ma inną żonę, ale kilkakrotnie wspomina o jakieś Marcie. (np. Za chwilę opuszczę teren którego nie opuszczałem przez dziesięć lat, od odejścia Marty). To poplątanie imion i żon sprawia, że się gubię jako czytelnik i mam wrażenie, że coś mi umyka z sensu opowieści.

Dlaczego więc napisałem "szkoda" na początku komentarza? Bo totalnie zmarnowałeś tego szorta fatalnym wykonaniem!

Interpunkcja dosłownie leży i kwiczy. Brakuje z 90 % przecinków, a te, które są, zazwyczaj znajdują się w złym miejscu.

Niektóre zdania są wręcz dziwaczne. Przede wszystkim zapominasz rozdzielać myśli na odrębne zdania i często brzmi to wszystko koślawie. (np.: Moja żona, jest poza mną jedyną osobą, jaką widziałem od dziesięciu lat, wtedy odeszła Marta. Przecież Wtedy odeszła Marta” powinno być odrębnym zdaniem! Albo: Jednak robi się już późno, rozbieram się więc i kładę obok niej, jest zimna i okrutnie wychudzona, boję się co się stanie jeśli nie wydobrzeje. I znów: “Jest zimna itd.” to kolejna myśl, kolejne zdanie)

Zdarza się również, że gubisz podmiot lub walisz błędami typu “nie istotne”. Do tego tekst choruje na zaimkozę (Czułem się okropnie kiedy spojrzała na mnie z uśmiechem, jej blada skóra opinała kości, byłą tak okropnie zimna. Patrzenie na nią doprowadzało mnie do łez, ale nie potrafiłem oprzeć się zewowi latawca, musiałem tam dotrzeć. Postawiłem przy niej więcej wody niż zwykle, otworzyłem jedną z puszek i postawiłem w zasięgu jej rąk, wiedziałem, że zauważyła, że coś jest nie tak, ale nic nie powiedziała). 

W powyższym przykładzie również powinieneś rozbić tekst na kilka zdań, zwłaszcza od słów: “wiedziałem, że zauważyła…”). Poza tym masz literówkę “byłą” zamiast “była”.

Zgrzyta mi również to żonglowanie czasem w opisach: Pochmurne niebo. Kolejny szary, pusty dzień. Wychodzę z piwnicy patrząc w górę.

Podsumowując. Pomimo braku fantastyki i dosyć ogranego pomysłu mógł to być całkiem udany szort. Kolejny raz potencjał tekstu zabiło kiepskie wykonanie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mimo wad, o których powyżej napisali sympatyczni forumowicze, do mnie przemówiło, a to w ten sposób, że zacząłem się zastanawiać co tak na prawdę przeżywają ludzie w śpiączce. Skoro śpią to mogą w tym czasie przeżyć całe, zupełnie inne życie. Może nawet kilka. Symbol latawca jako takiego jakby “światełka w tunelu” spodobał mi się. No i jeszcze pytanie: żona oczywiście była zmumifikowaną nieboszczką Martą?

Klimat postapo wydaje mi się całkiem dobrze wpasowywać się w opowieść o śpiączce. Trochę zamieszania wprowadza ten zabieg z żoną. Śpiączkowa = Marta, czy miała to być jakaś zupełnie inna postać?

Pył padający z nieba nadaje klimat całości, ale podstawowe pytanie brzmi: gdzie cały ten pył się podziewa? Skoro pada od lat, to miasteczko powinno podzielić los Pompejów, albo chociaż w pewien sposób się gromadzić. Oczywiście świat śpiączkowych majaków może wymykać się ograniczeniom, którym podlega rzeczywistość, ale przecież na samym początku nie wiemy, że są to urojenia owego mężczyzny. Może wpleść w to wszystko, że co rano warstwa pyłu jakby powraca do jakiegoś jednego stanu, albo, że – nie wiedzieć czemu – pyłu nie przybywa? To taka mała rzecz, do której mógłbym się przyczepić.

Motyw latawca mi się spodobał. Z jednej strony nieco odsyła do jakiejś dziecięcej beztroski, z drugiej metafora wznoszenia się idealnie pasuje do wychodzenia z negatywnego stanu.

 

– Spokojnie kochanie – mówię do swojej żony. – Przyniosłem ci coś do jedzenia. – Widzę na jej twarzy uśmiech, jak zwykle miska z wodą którą stawiam obok niej jest pełna, boje się jak mało pije.

Z czysto technicznych rzeczy, ten dialog powinien wyglądać chyba w ten sposób: “mówię” z małej litery, po didaskaliach kropka. Po drugiej części dialogu również kropka, didaskalia zaczynają się (tutaj słusznie) wielką literą. 

 

W opowiadaniu jest sporo rzeczy do poprawienia, ale ogólnie rzecz biorąc, nie jest źle. Zakończyłem lekturę z dosyć przyjemnym uczuciem, chociaż na to mógł wpłynąć osobisty sentyment do latawców. ;) 

Dziękuje za wszystkie wymienione błędy techniczne i obiecuję poprawę. Na pewno jak będę miał chwilę to zastosuje się do wszystkiego.

Homar tak, oczywiście była to zmumifikowana Marta, wspomnienie jego żony które mimo że jej z nim nie było wciąż sobie wizualizował. 10 lat wcześniej kiedy Marta odeszła zapadł w śpiączkę. Bardzo mi miło, że wywołało to jakieś przemyślenia :D

Crucis świat przedstawiony wyłącznie w jego głowie, może rzeczywiście należy jakoś to podkreślić bo widzę, że kłuje w oczy. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego, kiedy to pisałem i pierwsze osoby czytały zanim wstawiłem to nikt nie zwrócił uwagi na pył. 

To już zupełnie nie rozumiem. Skoro Marta odeszła i bohater zapadł wtedy w śpiączkę, to do kogo dzwonią w finale, gdy się wybudził? Aaaaa! Ok. Odeszła czyli dosłownie odeszła, a ja wciąż myślałem, że umarła.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Chodzi o to, że on zapadł w śpiączkę i ona wtedy zniknęła z jego życia, bo po prostu była poza jego śpiączką. Nie odeszła w rzeczywistości, znaczy w sumie to nie wiem, nie zastanawiałem się czy przez te lata czekała czy nie, ale nie ma to znaczenia. Mimo śpiączki cały czas za nią tęsknił i jego umysł wytworzył podróbkę, ale zbyt marną by nadać jej imię jego żony. Tak mniej więcej to widzę. 

Spoilerowo. Zacznę od tego, że nie lubię opowiadań w konwencji “to wszystko tylko się śniło” itd. Jako czytelnik/widz/odbiorca w takim wypadku czuję się zazwyczaj oszukany, zwłaszcza, jeśli wcześniej nie było żadnych wskazówek. Twisty trzeba robić tak, żeby były satysfakcjonujące. No ale rozumiem, że tutaj śpiączka była twoim punktem wyjścia. Nie podoba mi się taki pomysł, ale nie skreślam tym całego tekstu. 

Wykonanie za to mocno kuleje, naprawdę. Nie wiem, czy wprowadziłeś wcześniejsze uwagi, ale tekst wciąż jest taki… niezgrabny. Zdania są dziwne, momentami wręcz koślawe, jak “Radości mojej nie potrafię opisać.” – o co chodzi z szykiem tego zdania? Do tego fatalna interpunkcja, przewijały się też różne inne błędy, w tym chyba nawet ortograficzne.

Sama fabuła – no cóż, jak mówiłem, nie jestem fanem punktu wyjściowego. Większość opowiadania była też wypełniona nudnym zbieraniem śmieci i niezbyt mnie zaciekawiła. Ale kiedy pojawił się motyw kolorowego latawca wiszącego nad pustym, pokrytym popiołem miastem to naprawdę mnie zainteresowałeś. Co prawda zakończenie nieco mnie rozczarowało – napisane i poprowadzone poprawnie, po prostu, jak trzeci raz wspomnę, nie lubię takich zagrań. Ale i tak – sama scena z latawcem naprawdę ma duży potencjał, takie rzeczy trzeba pisać. Tylko popracuj nad warsztatem. 

No i cała kwestia żony i zamieszania z Martą. Nie kupuję tego do końca – skoro pamięta, że Marta była jego żoną i mówi, że odeszła, to czym jest ta żona, którą sobie wyobraził? W sensie, jest to tylko jakaś randomowa, bezimienna żona, którą czuje się w obowiązku opiekować, ale wciąż pamięta o Marcie? Nie ma z tym problemu, że wspomina wcześniejszą żonę i że nie jest ona tą samą, która leży chora? No i kwestia tego, że tak naprawdę to była Marta, tylko jej zmumifikowane ciało – opisujesz jednak, że patrzy, przełyka, uśmiecha się. Jasne, to mogą być wyobrażenia bohatera, fajny motyw, ale jednak musisz w którymś momencie pokazać to czytelnikowi. 

Ach, i jeszcze jedno – gdzie tu antybajka? 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Ja dotrwałam do końca, choć faktycznie błędów jest sporo. Do wymienionych przez innych forumowiczów dodam tylko jeszcze mieszanie czasów, nawet w jednym zdaniu – połowa w teraźniejszym a połowa w przeszłym. Należałoby się zdecydować na jedną, a “od lat pada” sugeruje, że planowałeś narrację w czasie teraźniejszym. Wtedy tylko to co faktycznie odnosi się do przeszłości, np. “Marta odeszła dziesięć lat temu” będzie w czasie teraźniejszym.

 

Mnie się podobało zakończenie oraz motyw latawca, który unosi na powrót do świadomości. Ten wstęp postapo zupełnie tego nie zwiastował, więc cieszę się, że nie zrezygnowałam. Trochę nielogiczności było, ale one mnie tak nie zniechęcały jak wykonanie. Myślę, że korekta wyszłaby temu opowiadaniu znacznie na plus. 

Czytałam z pewnym zaciekawieniem, bo sytuacja wydawała mi się mało jasna i nawet przez chwilę – kiedy bohater powiedział, że zostawił przy posłaniu miskę z wodą – pomyślałam, że może mieszka z psem… A potem, kiedy pojawił się latawiec i nagle odmienił życie mężczyzny, miałam nadzieję na coś niespodziewanego, ale nie przypuszczałam, że wszystko okaże się sennym majakiem chorego, pogrążonego w śpiączce.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

 

– Spo­koj­nie ko­cha­nie – Mówię do swo­jej żony – Przy­nio­słem ci coś do je­dze­nia – Widzę na jej twa­rzy uśmiech… ―> – Spo­koj­nie, ko­cha­nie – mówię do swo­jej żony. – Przy­nio­słem ci coś do je­dze­nia. – Widzę na jej twa­rzy uśmiech

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

przy­wle­kli­śmy z oko­licz­nej ta­pi­cer­ni… ―> …przy­wle­kli­śmy z pobliskiej/ niedalekiej ta­pi­cer­ni

 

boję się co się sta­nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …boję się, co będzie

 

że, zdo­łam ją oca­lić ―> Zbędny przecinek. Brak kropki na końcu zdania.

 

zna­la­złem ją do­pie­ro na samej górze, na stry­chu. Nie zna­la­złem tam… ―> Powtórzenie.

 

Marta wy­śmia­ła by mnie, że wpa­tru­je się w la­ta­wiec… ―> …Marta wy­śmia­łaby mnie, że wpa­tru­ję się w la­ta­wiec

 

jego obec­ność byłą czymś nowym… ―> Literówka.

 

blada skóra opi­na­ła kości, byłą tak okrop­nie zimna. ―> Literówka.

 

Za­wsze to Marta byłą… ―> Literówka.

 

co­kol­wiek to było, było nie istot­ne… ―> …co­kol­wiek to było, było nieistot­ne

 

do­strze­głem, że uno­szę się w górę. ―> Masło maślane – czy mógł unosić się w dół?

Wystarczy: …do­strze­głem, że uno­szę się. Lub: …poczułem, że uno­szę się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka