Siedemnastka sunęła spokojnie po szynach. Julia obserwowała ją w zamyśleniu. Gdy była dzieckiem, ojciec, motorniczy, opowiadał o tramwajach niesamowite historie, dlatego lubiła te kanciaste, żółto-czerwone wehikuły. Ich widok zawsze przywodził na myśl coś znajomego i bezpiecznego, a miarowy turkot wagonów toczących się po szynach jak przyjemna melodia uspokajał napięte nerwy.
Tramwajową muzykę nagle zagłuszył rozdzierający ryk motocykla. Julia wzdrygnęła się i zaczęła przeszukiwać torbę. Miała gdzieś bilet… Jej wzrok padł na słuchawki. Od ponad sześciu miesięcy leżały nieużywane. Nie wiedziała, dlaczego wciąż je ze sobą nosi. Znalazła to, czego szukała i westchnąwszy bezgłośnie, skierowała się na przystanek.
Powiał wiatr. Na przejściu dla pieszych Julię minęła grupka roześmianych dziewczyn. Przez krótką chwilę miała ochotę wyrwać im gardła. Stanęła w pewnej odległości od przystanku. Coraz więcej odgłosów atakowało ją ze wszystkich stron, jak rój os. Szczekanie psa, szmer ludzkich rozmów, dźwięki piosenki z samochodowego radia… Żołądek Julii drgnął. Miała ochotę zatkać uszy. Przełknęła nadmiar śliny, a siedemnastka zniknęła za zakrętem. Po szynach przejechał kolejny tramwaj, klekocząc wagonami. Patrzyła, jak dostojnie przemierza skrzyżowanie. Ludzie, samochody – wszystko wokół gnało w bezsensownym, szaleńczym pędzie, a on jechał powoli, jakby nie musiał za niczym gonić.
Ze stojącego nieopodal billboardu uśmiechała się twarz Roksany Węgiel, wokalistki, która robiła ogromną karierę, choć była jeszcze dzieckiem. Trzewia Julii ścisnęły się, gdy spojrzała w jej pełne tryumfu oczy. Wyobraziła sobie, że billboard płonie. Pomogło natychmiast.
Stojąc na przystanku, próbowała zamknąć się na bodźce, ale nie zawsze się to udawało. Jakiś student zauważył na chodniku znajomą i zaczął do niej krzyczeć. Julia wyobraziła sobie, że roztrzaskuje mu głowę o barierkę. Wiedziała, że wymyślanie takich rzeczy jest chore, ale nie mogła sobie inaczej poradzić z frustracją. To dotykało ludzi tak rzadko, dlaczego przytrafiło się akurat jej, śpiewaczce?
Mówili, żeby nie przesadzała. Że to nie koniec świata. Lecz dla niej zmiażdżona krtań była właśnie końcem świata.
Z wypadku niewiele pamiętała. Paniczny strach, gdy zdała sobie sprawę, że nie ma kontroli nad pojazdem. Ogłuszający huk, gdy, wypadając z oblodzonej jezdni, samochód zatrzymał się na drzewie. Przenikliwy ból, gdy coś uderzyło ją w głowę. Dalej już nic. Potem myślała, że to chwilowe. Zaraz zostanie wyleczona i znowu zaśpiewa. Obrażenia były jednak zbyt poważne. Julia bezpowrotnie straciła mowę.
Minęło już pół roku, a ona nadal nie potrafiła się przyzwyczaić i nie chodziło o utrudnioną komunikację z innymi. Do tej szybko przywykła. To brak możliwości śpiewania był powodem bezsilnego gniewu Julii.
Ktoś niemiły powiedziałby, że przecież nie ma czego żałować – jej sukcesy śpiewacze były niewielkie. Schola parafialna, do której należała, przyjmowała każdego, kto chciał dołączyć, a pod coverami wrzucanymi przez Julię na różne strony internetowe rzadko zdarzały się pozytywne komentarze. Inwestowała w lekcje śpiewu, żeby szlifować głos, lecz od nauczycielki nigdy nie usłyszała żadnego komplementu. Czuła się bezwartościowa.
Mimo wszystko… śpiewanie od zawsze było dla Julii największą pasją, w imię której wiele mogłaby wycierpieć. Nigdy by nie zrezygnowała, choćby wszyscy mówili, że nie ma za grosz talentu. Wybrała drogę pełną bólu, frustracji i złości, ale nie zamierzała zawrócić. Gdy fatum zadecydowało inaczej, poczuła się tak, jakby wraz z głosem utraciła część duszy. Znowu została tą najgorszą, „jedyną bez czegoś”. W dodatku wobec tylu ludzi. Przed wypadkiem na lekcjach śpiewu była jedyną bez żadnego sukcesu wokalnego. Teraz była jedyną bez możliwości mówienia. Nie dosłownie, ale – w tramwaju, w auli, w budynku… Nie znosiła, gdy tłum miał coś, czego ona jedna nie miała, coś, czego niesłychanie pragnęła. Nienawidziła takich sytuacji najbardziej na świecie.
Dlaczego los z niej tak okrutnie zadrwił? Zupełnie jakby wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało najbardziej.
Głosy ludzi na przystanku nieubłaganie wnikały do mózgu. Trudno było puszczać je mimo uszu. Smak zazdrości spłynął do ust Julii. By go przełknąć, potrzebowała czegoś, co zajęłoby jej głowę, czegoś, co nie kojarzyło się z mówieniem i śpiewaniem…
Żółto-czerwone barwy tramwaju mignęły w oddali. Zamrugała. Nie, po szynach nic nie jechało. Pojazd pojawił się i zniknął, zupełnie jak w legendzie o Niewidzialnym Tramwaju Pojednania, jednej z niestworzonych historii opowiadanych przez ojca! Ech, bzdura, to tylko złudzenie. Pewnie logo jakiegoś sklepu zlało się z żółtym dostawczakiem przejeżdżającym akurat drogą.
Zaraz… tak, to było w sam raz! Legenda o Tramwaju nie kojarzyła się z głosem. Przynajmniej nie tak bardzo. Julia postanowiła, że uczepi się myśli o niej, żeby nie zwracać uwagi na rozmawiających wkoło ludzi. Zamknęła oczy, przywołując wspomnienie z dzieciństwa, w którym poważnie pokłóciła się z siostrą. Ojciec opowiedział im wtedy legendę o tym, że po świecie krąży Niewidzialny Tramwaj Pojednania. Ukazywał się najbardziej skłóconym ludziom, ale zobaczyć mógł go każdy, bo czasami, na mgnienie oka, robił się widzialny. Czasami można też było usłyszeć jego dudnienie, nie tylko w miastach posiadających sieć tramwajową, ale wszędzie – na wsi, w lesie, nawet pod biegunem.
Poróżnione pary wchodziły do pojazdu, by później wysiąść już w zgodzie. Nie wiadomo, co ci ludzie robili podczas podróży, bo zapytani o swoje przeżycia, patrzyli tylko w dal, rozmarzeni, dopóki nie zmieniło się tematu. To, jak właściwie powstał Tramwaj, też pozostawało tajemnicą. Julia wyrecytowała w myślach rymowankę o nim:
Dziwne echo budzi mnie:
Turu-turu-turu wii!
To Tramwaj po szynach mknie,
Gdy kłótnia przeszkadza mi.
Niesamowite, minęło tyle lat i nadal pamiętała… Kiedy ojciec skończył opowiadać legendę, oznajmił, iż właśnie przyjechał Tramwaj Pojednania, a Julia z siostrą musiały udawać, że siedzą na jego niewidzialnych krzesłach. Miały pozostać w tych niewygodnych pozycjach, dopóki się nie pogodzą. Nie wytrzymały zbyt długo – już po minucie wyciągnęły do siebie ręce na zgodę. Od tamtej pory zawsze, kiedy się pokłóciły, ojciec udawał, że przyjechał legendarny pojazd.
Odczuła ulgę. Przywołując wspomnienia, częściowo odzyskała spokój. Zza zakrętu powoli wychynął tramwaj i miarowo podrygując, dojechał na przystanek. Było w tym coś majestatycznego. Drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem. Julia wsiadła, skasowała bilet i opadła na siedzenie. Blaszany wehikuł zadzwonił i ruszył ociężale. Zaczęła oglądać przesuwającą się za oknem ulicę Pomorską. Wrzesień był ciepły jak lipiec. Żadna chmurka nie zaszczyciła nieba swoją obecnością, a słońce świeciło beztrosko, jakby drwiło ze smutku Julii.
Za drzewami zamajaczył szklany budynek Wydziału Filologicznego. Nowoczesna architektura, mocno przekombinowana i niefunkcjonalna. Szare ściany zbudowano tak, by częściowo przesłaniały widok z okien. Naprzeciwko uczelnianego gmachu mimo niewielkiego ruchu tworzyły się małe korki, ponieważ przez przejście dla pieszych nieustannie przelewał się sznur studentek.
Pojazd minął przystanek, nie zatrzymując się. Dziwne – przemknęło Julii przez głowę, ale szybko o tym zapomniała. Wagon poskrzypywał, szyby lekko drgały. Uciekła wzrokiem przed kolejnym bilbordem z młodziutką piosenkarką, znowu wyobrażając sobie, jak trawią go płomienie. Wiedziała, że powinna się pozbyć zawiści, ale nie potrafiła.
Minęła kolejny przystanek. To już ją zaniepokoiło. Ludzie pod wiatą nie wyglądali na zdziwionych – obojętnie prześlizgiwali wzrokiem po wagonach. Julia nagle zdała sobie sprawę, że w środku nie ma innych pasażerów. Przypomniało jej się, że tramwaj podjechał trochę wcześniej niż powinien, a ona, w zamyśleniu, nawet nie zerknęła na numer. Pewnie wsiadła do tramwaju z napisem „jazda testowa” bądź „awaria”, tylko dlaczego nie została wyproszona? Przecież siedziała niedaleko kabiny motorniczego, na pewno zauważył niechcianą pasażerkę.
Wstała, by dać znać, żeby ją wypuścili i ze strachem dostrzegła, że tramwaj ignoruje nie tylko przystanki, ale też światła. Przeciął skrzyżowanie na czerwonym, szczęśliwie akurat nic nie jechało.
Może motorniczy zasłabł? Julia szybko ruszyła w stronę kabiny. Gdy do niej dotarła, zadrżała. Nikogo tam nie było. Jak to możliwe? Spróbowała wejść, by nacisnąć hamulec, bo może i miała depresję, ale umierać nie chciała. Niestety, drzwi były zablokowane.
Z przerażeniem patrzyła, jak tramwaj sunie do ruchliwego ronda Solidarności, co gorsza, przyspieszając. Popędziła wzdłuż siedzeń, szukając wzrokiem młotka albo hamulca bezpieczeństwa. Powinny być w każdym pojeździe komunikacji miejskiej! Nie znalazła. Spróbowała łokciem wybić szybę kabiny, ale skończyło się to tylko przeszywającym bólem.
Wiedziała, że już nie zdąży. Zamknęła oczy, przykucnęła i skuliła się w oczekiwaniu na uderzenie. Nie nastąpiło. Zdziwiona, wyjrzała. Tramwaj jechał przez rondo. Julia ujrzała szybko zbliżający się samochód. Nie zdążyła nawet ponownie zacisnąć powiek, nie doszło jednak do kolizji. Pojazd przeniknął blachę jak duch.
Zerwała się na równe nogi. Patrzyła, jak kolejne samochody przepływają przez coraz bardziej przyspieszający tramwaj, nic mu nie czyniąc.
Co do…
Zacisnęła pięści, sfrustrowana. Nie mogła nawet porządnie zakląć! To nie dzieje się naprawdę – pomyślała. A może nic nie działo się naprawdę? Może właśnie leżała w śpiączce po wypadku, a utrata głosu i jazda tramwajem były tylko elementami snu?
Pojazd gwałtownie podskoczył na szynach. Julia straciła równowagę. Prawie upadła, lecz z twarzą kilka centymetrów od podłogi chwyciła oparcie jednego z siedzeń. Z trudem się na nie wczołgała.
Tramwaj osiągnął prędkość lecącego samolotu, poskrzypując ostro i turkocząc, raniąc ogłuszającym szumem uszy wciśniętej w fotel Julii. Świat za oknem rozmazał się w pięciolinię wielokolorowych smug. Wstrzymała oddech, czując, jak jej serce przyspiesza na równi z pojazdem.
Na zewnątrz zajaśniała biel. Po chwili górną część okna zajął rozmazany koraloworóżowy pas, a dolną wściekły cyjan. Tramwaj z przenikliwym piskiem zaczął zwalniać. Gdy osiągnął swoją normalną prędkość, Julia zdała sobie sprawę, że jest we wnętrzu ogromnej groty. Gwałtownie wypuściła powietrze. Wzięła kilka głębokich wdechów. Szybko bijące serce długo nie chciało się uspokoić.
Gdy nieco ochłonęła, zaczęła z ciekawością oglądać grotę. Nierówne ściany sklepiały się wysoko niczym dach olbrzymiej katedry. W dole tańczyła turkusowa woda. Jezioro musiało być bardzo płytkie – tuż pod powierzchnią prześwitywały szyny. Wszędzie unosiły się dymiaste chmury żółtawej mgły. Gdzie ja jestem? – pomyślała Julia.
Przed sobą widziała szeroki zakręt, a z tyłu – chmurne kłębowisko. W grocie nie dostrzegła żadnego konkretnego źródła światła, zdawało się, że to obłoki promieniują blaskiem. Zauważyła dziwną rzecz. Rozproszone światło padające z mgieł nie mogło przecież tworzyć na wodzie słonecznych odblasków, a jeziorko powinno odbijać różowe skały. Julia dokładniej obejrzała wodę i zrozumiała, że to, co wzięła za słoneczne refleksy, było w istocie białymi, wijącymi się żyjątkami. Przypominały długie poskręcane larwy. Od czasu do czasu któreś wypuszczało z siebie intensywnie niebieską ciecz.
Tramwaj sunął przez dziwną krainę, rozgarniając wodę i tworząc delikatne fale, które poruszały białymi stworzonkami. Julia uszczypnęła się. Zabolało. Zerknęła na zegarek. Wyglądał normalnie. Łokieć, który obiła, gdy chciała wejść do kabiny, piekł niemiłosiernie. Czyli to nie sen? Nie wiedziała, jak inaczej to wszystko wytłumaczyć. Wjechała pod ziemię tramwajem? Nie, pojazdy szynowe nie są zdolne osiągać tak dużych prędkości. To niemożliwe. Pozostawała tylko jedna opcja. Legenda o Niewidzialnym Tramwaju Pojednania okazała się prawdą. Tylko dlaczego Julia go zobaczyła? Przecież nie była z nikim poważnie skłócona. Pewnie dlatego też wsiadła sama. Czy Tramwaj zabrał ją w jakimś celu, czy może przez pomyłkę?
Postanowiła nie zadawać sobie więcej pytań, tylko czekać, aż coś się wyjaśni. Właściwie, nawet się ucieszyła. Tak bardzo nie chciała iść dzisiaj do przychodni, gdzie narażona na ciągłe słuchanie ludzkich głosów, musiałaby ze sobą walczyć. A tu? Tu było tajemniczo i przyjemnie, mogłaby godzinami zwiedzać dziwną krainę. Możliwe, że gdyby została dostatecznie długo, zapomniałaby o swojej niemocie. Przypomniała jej się inna rymowanka zasłyszana w dzieciństwie:
Przez mdłe przestworza świata niezgody,
Budząc nas poskrzypywaniem,
Pędzi po szynach tramwaj osłody,
Tramwaj zwany pojednaniem.
Nagle coś wyleciało zza zakrętu, pikując w stronę wody. Chmura mgły rozproszyła się i Julia zobaczyła kolorowego ptaka, który z otwartym dziobem zanurzonym w jeziorku sunął wśród cyjanowych rozbryzgów. Zanim zdążyła dokładnie mu się przyjrzeć, odleciał z powrotem za skalną ścianę. Dostrzegła tylko, że miał nie jedną parę skrzydeł, a dwie. Tramwaj pokonał zakręt i popłynął rozszerzającym się łagodnie tunelem. Po jakimś czasie wjechał do szerokiej części jaskini, gdzie sklepienie i ściany ginęły we mgle. W oddali widać było trzy wysepki. Zmierzał w ich stronę.
Zobaczyła więcej ptaków powoli latających po okolicy niewielkimi gromadami. Jedna z nich zbliżyła się do Tramwaju. Zwierzęta otworzyły dzioby i równocześnie zaczęły śpiewać. Julia zamrugała ze zdumienia. Głos tych stworzeń był tak doskonały, że żaden dźwięk znanego jej dotąd świata nie mógł się z nim równać. Tysiące cudnych nut rozbrzmiewało naraz w nieziemskim legato, a każda z osobna była jak woda dla spragnionego, który wiele dni błądził wśród gorących piasków pustyni… Niezliczona ilość najwspanialszych doznań wybrzmiewała w jednym dźwięku.
Zazdrość ścisnęła żołądek Julii. Miała wrażenie, że nagle wypełnił się obrzydliwym śluzem. Chciała zwymiotować. Dlaczego Tramwaj jej to robił? Dlaczego osobę, która nigdy już nie zaśpiewa, katował słuchaniem tak doskonałego głosu? Po co, w jakim celu?! Zsunęła się z siedzenia i skuliła na podłodze. Zaczęła gwałtownie trzeć uszy, żeby zagłuszyć śpiew ptaków.
Zdawała sobie sprawę, że kieruje nią najczystsza zazdrość. Niskie uczucia wygrywały teraz ze wszystkim. Zamiast się cieszyć, że słyszy najdoskonalszą muzykę wszechświata, wolała zakryć uszy. Była żałosna.
Położyła się na podłodze, nadal pocierając małżowiny. Kilka minut później przestała. Głos ptaków na szczęście ucichł. Nie wstała. Zalały ją ponure myśli.
Zazdrość towarzyszyła jej zawsze. Julia nie była w stanie pogodzić się z tym, że nie ma talentu, co cały czas słyszała z tyłu głowy. Wiedziała, że nie powinna śpiewać, a jeśli musiała – wyłącznie w ramach hobby. O jakimkolwiek sukcesie nie mogła marzyć. Kochała śpiewać, ale nienawidziła, gdy inni robili to lepiej. Gorycz wypełniała usta Julii za każdym razem, gdy widziała, jak ktoś zbiera laury. Mimo wszystko nie przestawała wierzyć, że może jednak ma talent, dlatego próbowała i próbowała, lecz porażka za porażką rodziły frustrację. Teraz, po wypadku, sprawa była przesądzona. Wiedziała, że już na pewno się nie uda – dlatego z trudem przychodziło jej słuchanie muzyki i patrzenie na plakaty z piosenkarkami.
Nagłe poczuła w łokciu ukłucie bólu. Podwinęła rękaw. Skóra była zaczerwieniona. Julia znowu usłyszała ptaki. Spróbowała z tym walczyć, ale trzewia stwardniały jak zaciśnięta pięść, w rękach i nogach poczuła mrowienie, a mdłości zmusiły ją do podniesienia się na kolana. Fizyczne reakcje organizmu były tak silne, że się poddała i ponownie tarciem zagłuszyła pieśń. Na szczęście skończyło się tylko kaszlem.
Nadal na kolanach, wyjrzała przez okno. Ptaki nie tylko doskonale śpiewały, były też niezwykle piękne. Długie i giętkie zielone pióra wyrastające z czubka głowy falowały majestatycznie nad smukłymi błękitnymi szyjami. Poczwórne tęczowe skrzydła opadały na przemian, a cienkie, krótkie i długie, pióra rosnące na ich obrzeżach trzęsły się przy każdym poruszeniu, przypominając fikuśną sztuczną sierść. Beżowe ogony z różowymi akcentami, kształtem przypominające dwa złączone wachlarze, zwijały się i prostowały niczym akordeon. Jasnozłote lustrzane dzioby odbijały taflę wody.
Jeden ze śpiewaków oderwał się od grupy i podleciał do Tramwaju. Żaden zwyczajny ptak nie mógłby mu dorównać wielkością. Julia z lękiem zauważyła, że okno jest otwarte. Zapomniała się i opuściła ręce. Zwierzę wcisnęło głowę do środka i głośno zaśpiewało. Gwałtownie odskoczyła na drugą stronę wagonu. Ptak odfrunął z łopotem. Julia, oddychając ciężko, ponownie zasłoniła uszy.
Coś błękitnego opadło spiralą na podłogę.
Podeszła niepewnie i przykucnęła. Pióro. Krótkie i sztywne. Na promieniach widniała mozaika drobniutkich plamek. Julia nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Było piękne. Schowała je do torby.
Ptaki wylądowały na wyspie, niewielkiej jasnej skale, do której Tramwaj zdążył się przybliżyć. Pomiędzy rosnącymi tam grzybami o fantastycznych kształtach i kolorach Julia dostrzegła kolejnego ptaka. Miał złamane dwa lewe skrzydła. Bezradnie próbował wzlecieć, lecz nie mógł. W oczach Julii wezbrały łzy.
Wyspę otaczały szyny. Zamiast jechać dalej prosto, Tramwaj skręcił. Zatoczywszy pełne koło, zaczął następne. Wyglądało na to, że wpadł w zapętlenie. Miał tak jeździć bez końca? Julia nie mogła przecież cały czas pocierać uszu! Czyżby Tramwaj próbował zmusić ją do słuchania ptaków? A może… może to by było dla niej dobre? Chciała nauczyć się przyjmować takie rzeczy. Opuściła dłonie.
Przyjemna melodia natychmiast ogarnęła umysł, powodując drżenie ciała. W żołądku coś zabulgotało, usta wypełniła lepka substancja. Julia gwałtownie zwymiotowała przezroczystym śluzem, który, drgając na podłodze, wyglądał jak wielka plama zastygłej śliny. W kończynach pojawiło się mrowienie, jakby setki robaczków wędrowało pod skórą.
Znowu zwymiotowała. Śluz zatkał wylot dróg oddechowych. Dusząc się, rozpaczliwie próbowała go usunąć, wkładając palce do gardła. Spowodowało to kolejną falę wymiotów. Kasłała, nie mogąc złapać tchu. Wepchnęła dłoń głębiej i wyciągnęła kleistą grudę. Tchawica odblokowała się. Julia, jak tonący, łapczywie chwyciła powietrze.
Trochę to trwało. Zwymiotowała jeszcze pięć razy, po czym położyła się, zmęczona i obolała, obok mokrej plamy. Melodia nie ustawała. Słodkie tony pobudzały każdy nerw. Julia czuła, jak wyimaginowane mrówki drążą korytarze w jej ciele. Zjadały ją żywcem. W pełni odczuła, co znaczyło być „zżeranym przez zazdrość”. Mięśnie gardła napięły się do krzyku, ale nie mogła.
Nie mogła.
Nie wiedziała, jak długo tak leżała. Może minęła godzina, a może piętnaście minut, ale w końcu objawy fizyczne ustały. Teraz czekała ją o wiele trudniejsza przeprawa – z psychiką. Słuchając śpiewu ptaków, usilnie próbowała się przestawić. Tramwaj okrążał wyspę, a ona otwierała uszy najszerzej, jak mogła, wbrew protestom mózgu. To niemożliwe, żeby ktoś był tak zatruty, że nie doceniłby śpiewu, jaki rozlegał się za oknem. Nie jestem taka, nie jestem! – wyła Julia bezgłośnie.
Po prostu czerp przyjemność – powiedziała sobie w duchu. Każdy na jej miejscu cieszyłby się, że jest mu dane słyszeć coś tak pięknego. A ona? Kim się stała? Kim była przez całe życie? I dlaczego akurat śpiewanie? W dzieciństwie wszystkie dziewczynki z klasy chciały zostać piosenkarkami, Julia również. Na imprezach rodzinnych występowała przed gośćmi, klaskali jej i mówili, iż ma talent, bo kto by powiedział dziecku, że śpiewa przeciętnie? Ale ona im wierzyła i dorosła z przekonaniem o swoim świetnym głosie, a wtedy rzeczywistość okazała się już nie tak różowa…
Musiała odciąć się od dzieciństwa i pogodzić z tym, że nigdy nie miała talentu, pozwolić, by inni byli lepsi – a także zaakceptować swój brak głosu i dać innym mówić oraz śpiewać. Kolejna rymowanka przyszła jej do głowy, tym razem nie z pamięci, tylko z serca:
Tramwaj osłody zabrał tym razem
Niemą śpiewaczkę mającą mdłości
Do dziwnej jaskini poza czasem,
Gdzie wreszcie pozbyła się zazdrości.
Tak! Westchnęła. Czuła się cudownie. Wreszcie doznawała radości płynącej z słuchania pięknego śpiewu kolorowych ptaków. Teraz mogła się nim napawać. Niezaprzeczalna, niczym niezmącona przyjemność. Julia wstała z podłogi, usiadła na krześle i zamknęła oczy. Niewidzialny Tramwaj naprawdę pomagał się pogodzić. Jej pomógł pogodzić się ze sobą.
Pojazd jednak dalej jeździł w kółko. Julia rozwarła powieki i zaczęła obserwować ptaki na wyspie. Otoczyły kołem tego ze złamanymi skrzydłami i zamilkły, jakby na coś czekały.
A potem kaleki ptak zaczął śpiewać solo.
W jednej chwili gęsia skórka pokryła całe ciało Julii. Ten głos… Coś niepojętego. Jak nieskończoność kosmosu. Jak najpiękniejsza poezja. Jak najgorętszy wybuch czułości. Wcześniejszy śpiew ptaków był niczym w porównaniu z tą słodką monodią, chociaż jeszcze chwilę temu Julia nie dałaby rady nawet spróbować sobie wyobrazić, że ktoś mógłby śpiewać lepiej niż one.
Miała wrażenie, że słuchając głosu ptaka ze złamanymi skrzydłami, przeniosła się do innego wymiaru. Te dźwięki zdolne były uzdrowić chorego. Zburzyć górę. Zatrzymać planetę. Nie! Całą galaktykę.
Do najcudniejszego głosu wszech czasów dołączyły pozostałe ptaki. Tego już było za wiele. Piękno pieśni, którą stworzyły razem, tak niewyobrażalnie porażało, że ekstaza sparaliżowała ciało Julii. Niema śpiewaczka zemdlała.
***
Otworzyła oczy. Jakaś obca kobieta pochylała się nad nią. Julia powoli wstała. Była otoczona przez mały tłumek zaniepokojonych ludzi. Pokazała na migi, że wszystko w porządku. Jeszcze chwilę ją zatrzymywali, pytając, czy nie dzwonić na pogotowie, ale żywo pokręciła głową. Później odeszła.
Czuła się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zrozumiała, co Tramwaj chciał jej przekazać – kaleki ptak, chociaż nie mógł latać, umiał cudownie śpiewać. Julia, choć straciła głos, nie była gorsza od osób zdrowych. Wiedziała, że jeszcze zadziwi ludzi czymś innym – znajdzie to w sobie. Utrata pasji, którą kochała od dzieciństwa, bolała bardzo – Julia zawsze chciała tylko śpiewać – ale skoro los tak wybrał, postanowiła to zaakceptować. Może właśnie strata głosu była najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła jej się w życiu, bo pozwoli odkryć stokroć większy talent? Gdyby nie zaniemówiła, nigdy by nie porzuciła swojej pasji i do śmierci żyłaby jako sfrustrowana kiepska śpiewaczka.
Teraz przed Julią otwierał się ocean możliwości. Miała ochotę jak najszybciej wypłynąć na poszukiwania talentu. Zresztą, czy musiała mieć jakikolwiek? Przeciętność także byłaby w stanie zaakceptować.
I skoro nie budził w niej zazdrości najpiękniejszy głos, jaki w życiu słyszała, to będzie mogła bez przeszkód słuchać piosenek. Trucizna zazdrości opuściła ciało Julii, pojawiła się za to tęsknota za cudownym śpiewem ptaków i dziwną, magiczną jaskinią. Tylko czy to, co przeżyła, zdarzyło się naprawdę? Może jednak śniła? Pewnie po prostu zemdlała, a sen o Tramwaju przyszedł pod wpływem wspomnień z dzieciństwa. Ale ten śpiew… Przecież nie byłaby w stanie wyobrazić sobie takiego głosu… Nie, bzdura. Zemdlała i wszystko wymyśliła. By się upewnić, obnażyła łokieć i nacisnęła go. Nie bolał, a skóra nie była zaczerwieniona. To ostatecznie utwierdziło ją w przekonaniu, że miała tylko dziwny sen. Cieszyła się jednak, że jej się przyśnił i pozwolił pokonać zawiść oraz zażegnać konflikt z własną duszą.
Z radością sięgnęła do torby, by wydobyć słuchawki. Coś ukłuło ją w palec. Zajrzała głębiej i zobaczyła piękne błękitne pióro.