- Opowiadanie: Sonata - Tramwaj zwany pojednaniem

Tramwaj zwany pojednaniem

Po długich naprawach Tramwaj wyjechał w świat. Chciałabym bardzo podziękować betującym (w kolejności alfabetycznej): Facies_Hippocratica, kam_mod i Monique.M – bez Was mój Tramwaj nie byłby w stanie opuścić zajezdni.

A wszystkim czytającym – wsiadajcie bez obaw, kontroli biletów nie będzie. I życzę miłej przejażdżki! 

 

Wersja audio – https://www.youtube.com/watch?v=gIdt2ybERIA 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Tramwaj zwany pojednaniem

Siedemnastka sunęła spokojnie po szynach. Julia obserwowała ją w zamyśleniu. Gdy była dzieckiem, ojciec, motorniczy, opowiadał o tramwajach niesamowite historie, dlatego lubiła te kanciaste, żółto-czerwone wehikuły. Ich widok zawsze przywodził na myśl coś znajomego i bezpiecznego, a miarowy turkot wagonów toczących się po szynach jak przyjemna melodia uspokajał napięte nerwy. 

Tramwajową muzykę nagle zagłuszył rozdzierający ryk motocykla. Julia wzdrygnęła się i zaczęła przeszukiwać torbę. Miała gdzieś bilet… Jej wzrok padł na słuchawki. Od ponad sześciu miesięcy leżały nieużywane. Nie wiedziała, dlaczego wciąż je ze sobą nosi. Znalazła to, czego szukała i westchnąwszy bezgłośnie, skierowała się na przystanek.

Powiał wiatr. Na przejściu dla pieszych Julię minęła grupka roześmianych dziewczyn. Przez krótką chwilę miała ochotę wyrwać im gardła. Stanęła w pewnej odległości od przystanku. Coraz więcej odgłosów atakowało ją ze wszystkich stron, jak rój os. Szczekanie psa, szmer ludzkich rozmów, dźwięki piosenki z samochodowego radia… Żołądek Julii drgnął. Miała ochotę zatkać uszy. Przełknęła nadmiar śliny, a siedemnastka zniknęła za zakrętem. Po szynach przejechał kolejny tramwaj, klekocząc wagonami. Patrzyła, jak dostojnie przemierza skrzyżowanie. Ludzie, samochody – wszystko wokół gnało w bezsensownym, szaleńczym pędzie, a on jechał powoli, jakby nie musiał za niczym gonić.

Ze stojącego nieopodal billboardu uśmiechała się twarz Roksany Węgiel, wokalistki, która robiła ogromną karierę, choć była jeszcze dzieckiem. Trzewia Julii ścisnęły się, gdy spojrzała w jej pełne tryumfu oczy. Wyobraziła sobie, że billboard płonie. Pomogło natychmiast. 

Stojąc na przystanku, próbowała zamknąć się na bodźce, ale nie zawsze się to udawało. Jakiś student zauważył na chodniku znajomą i zaczął do niej krzyczeć. Julia wyobraziła sobie, że roztrzaskuje mu głowę o barierkę. Wiedziała, że wymyślanie takich rzeczy jest chore, ale nie mogła sobie inaczej poradzić z frustracją. To dotykało ludzi tak rzadko, dlaczego przytrafiło się akurat jej, śpiewaczce? 

Mówili, żeby nie przesadzała. Że to nie koniec świata. Lecz dla niej zmiażdżona krtań była właśnie końcem świata. 

Z wypadku niewiele pamiętała. Paniczny strach, gdy zdała sobie sprawę, że nie ma kontroli nad pojazdem. Ogłuszający huk, gdy, wypadając z oblodzonej jezdni, samochód zatrzymał się na drzewie. Przenikliwy ból, gdy coś uderzyło ją w głowę. Dalej już nic. Potem myślała, że to chwilowe. Zaraz zostanie wyleczona i znowu zaśpiewa. Obrażenia były jednak zbyt poważne. Julia bezpowrotnie straciła mowę.

Minęło już pół roku, a ona nadal nie potrafiła się przyzwyczaić i nie chodziło o utrudnioną komunikację z innymi. Do tej szybko przywykła. To brak możliwości śpiewania był powodem bezsilnego gniewu Julii.

Ktoś niemiły powiedziałby, że przecież nie ma czego żałować – jej sukcesy śpiewacze były niewielkie. Schola parafialna, do której należała, przyjmowała każdego, kto chciał dołączyć, a pod coverami wrzucanymi przez Julię na różne strony internetowe rzadko zdarzały się pozytywne komentarze. Inwestowała w lekcje śpiewu, żeby szlifować głos, lecz od nauczycielki nigdy nie usłyszała żadnego komplementu. Czuła się bezwartościowa.

Mimo wszystko… śpiewanie od zawsze było dla Julii największą pasją, w imię której wiele mogłaby wycierpieć. Nigdy by nie zrezygnowała, choćby wszyscy mówili, że nie ma za grosz talentu. Wybrała drogę pełną bólu, frustracji i złości, ale nie zamierzała zawrócić. Gdy fatum zadecydowało inaczej, poczuła się tak, jakby wraz z głosem utraciła część duszy. Znowu została tą najgorszą, „jedyną bez czegoś”. W dodatku wobec tylu ludzi. Przed wypadkiem na lekcjach śpiewu była jedyną bez żadnego sukcesu wokalnego. Teraz była jedyną bez możliwości mówienia. Nie dosłownie, ale – w tramwaju, w auli, w budynku… Nie znosiła, gdy tłum miał coś, czego ona jedna nie miała, coś, czego niesłychanie pragnęła. Nienawidziła takich sytuacji najbardziej na świecie.

Dlaczego los z niej tak okrutnie zadrwił? Zupełnie jakby wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało najbardziej.

Głosy ludzi na przystanku nieubłaganie wnikały do mózgu. Trudno było puszczać je mimo uszu. Smak zazdrości spłynął do ust Julii. By go przełknąć, potrzebowała czegoś, co zajęłoby jej głowę, czegoś, co nie kojarzyło się z mówieniem i śpiewaniem… 

Żółto-czerwone barwy tramwaju mignęły w oddali. Zamrugała. Nie, po szynach nic nie jechało. Pojazd pojawił się i zniknął, zupełnie jak w legendzie o Niewidzialnym Tramwaju Pojednania, jednej z niestworzonych historii opowiadanych przez ojca! Ech, bzdura, to tylko złudzenie. Pewnie logo jakiegoś sklepu zlało się z żółtym dostawczakiem przejeżdżającym akurat drogą.

Zaraz… tak, to było w sam raz! Legenda o Tramwaju nie kojarzyła się z głosem. Przynajmniej nie tak bardzo. Julia postanowiła, że uczepi się myśli o niej, żeby nie zwracać uwagi na rozmawiających wkoło ludzi. Zamknęła oczy, przywołując wspomnienie z dzieciństwa, w którym poważnie pokłóciła się z siostrą. Ojciec opowiedział im wtedy legendę o tym, że po świecie krąży Niewidzialny Tramwaj Pojednania. Ukazywał się najbardziej skłóconym ludziom, ale zobaczyć mógł go każdy, bo czasami, na mgnienie oka, robił się widzialny. Czasami można też było usłyszeć jego dudnienie, nie tylko w miastach posiadających sieć tramwajową, ale wszędzie – na wsi, w lesie, nawet pod biegunem. 

Poróżnione pary wchodziły do pojazdu, by później wysiąść już w zgodzie. Nie wiadomo, co ci ludzie robili podczas podróży, bo zapytani o swoje przeżycia, patrzyli tylko w dal, rozmarzeni, dopóki nie zmieniło się tematu. To, jak właściwie powstał Tramwaj, też pozostawało tajemnicą. Julia wyrecytowała w myślach rymowankę o nim: 

 

Dziwne echo budzi mnie:

Turu-turu-turu wii

To Tramwaj po szynach mknie,

 Gdy kłótnia przeszkadza mi.

 

Niesamowite, minęło tyle lat i nadal pamiętała… Kiedy ojciec skończył opowiadać legendę, oznajmił, iż właśnie przyjechał Tramwaj Pojednania, a Julia z siostrą musiały udawać, że siedzą na jego niewidzialnych krzesłach. Miały pozostać w tych niewygodnych pozycjach, dopóki się nie pogodzą. Nie wytrzymały zbyt długo – już po minucie wyciągnęły do siebie ręce na zgodę. Od tamtej pory zawsze, kiedy się pokłóciły, ojciec udawał, że przyjechał legendarny pojazd.

Odczuła ulgę. Przywołując wspomnienia, częściowo odzyskała spokój. Zza zakrętu powoli wychynął tramwaj i miarowo podrygując, dojechał na przystanek. Było w tym coś majestatycznego. Drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem. Julia wsiadła, skasowała bilet i opadła na siedzenie. Blaszany wehikuł zadzwonił i ruszył ociężale. Zaczęła oglądać przesuwającą się za oknem ulicę Pomorską. Wrzesień był ciepły jak lipiec. Żadna chmurka nie zaszczyciła nieba swoją obecnością, a słońce świeciło beztrosko, jakby drwiło ze smutku Julii.

Za drzewami zamajaczył szklany budynek Wydziału Filologicznego. Nowoczesna architektura, mocno przekombinowana i niefunkcjonalna. Szare ściany zbudowano tak, by częściowo przesłaniały widok z okien. Naprzeciwko uczelnianego gmachu mimo niewielkiego ruchu tworzyły się małe korki, ponieważ przez przejście dla pieszych nieustannie przelewał się sznur studentek. 

Pojazd minął przystanek, nie zatrzymując się. Dziwne – przemknęło Julii przez głowę, ale szybko o tym zapomniała. Wagon poskrzypywał, szyby lekko drgały. Uciekła wzrokiem przed kolejnym bilbordem z młodziutką piosenkarką, znowu wyobrażając sobie, jak trawią go płomienie. Wiedziała, że powinna się pozbyć zawiści, ale nie potrafiła. 

Minęła kolejny przystanek. To już ją zaniepokoiło. Ludzie pod wiatą nie wyglądali na zdziwionych – obojętnie prześlizgiwali wzrokiem po wagonach. Julia nagle zdała sobie sprawę, że w środku nie ma innych pasażerów. Przypomniało jej się, że tramwaj podjechał trochę wcześniej niż powinien, a ona, w zamyśleniu, nawet nie zerknęła na numer. Pewnie wsiadła do tramwaju z napisem „jazda testowa” bądź „awaria”, tylko dlaczego nie została wyproszona? Przecież siedziała niedaleko kabiny motorniczego, na pewno zauważył niechcianą pasażerkę.

Wstała, by dać znać, żeby ją wypuścili i ze strachem dostrzegła, że tramwaj ignoruje nie tylko przystanki, ale też światła. Przeciął skrzyżowanie na czerwonym, szczęśliwie akurat nic nie jechało.

Może motorniczy zasłabł? Julia szybko ruszyła w stronę kabiny. Gdy do niej dotarła, zadrżała. Nikogo tam nie było. Jak to możliwe? Spróbowała wejść, by nacisnąć hamulec, bo może i miała depresję, ale umierać nie chciała. Niestety, drzwi były zablokowane.

Z przerażeniem patrzyła, jak tramwaj sunie do ruchliwego ronda Solidarności, co gorsza, przyspieszając. Popędziła wzdłuż siedzeń, szukając wzrokiem młotka albo hamulca bezpieczeństwa. Powinny być w każdym pojeździe komunikacji miejskiej! Nie znalazła. Spróbowała łokciem wybić szybę kabiny, ale skończyło się to tylko przeszywającym bólem. 

Wiedziała, że już nie zdąży. Zamknęła oczy, przykucnęła i skuliła się w oczekiwaniu na uderzenie. Nie nastąpiło. Zdziwiona, wyjrzała. Tramwaj jechał przez rondo. Julia ujrzała szybko zbliżający się samochód. Nie zdążyła nawet ponownie zacisnąć powiek, nie doszło jednak do kolizji. Pojazd przeniknął blachę jak duch. 

Zerwała się na równe nogi. Patrzyła, jak kolejne samochody przepływają przez coraz bardziej przyspieszający tramwaj, nic mu nie czyniąc.

Co do… 

Zacisnęła pięści, sfrustrowana. Nie mogła nawet porządnie zakląć! To nie dzieje się naprawdę – pomyślała. A może nic nie działo się naprawdę? Może właśnie leżała w śpiączce po wypadku, a utrata głosu i jazda tramwajem były tylko elementami snu?

Pojazd gwałtownie podskoczył na szynach. Julia straciła równowagę. Prawie upadła, lecz z twarzą kilka centymetrów od podłogi chwyciła oparcie jednego z siedzeń. Z trudem się na nie wczołgała. 

Tramwaj osiągnął prędkość lecącego samolotu, poskrzypując ostro i turkocząc, raniąc ogłuszającym szumem uszy wciśniętej w fotel Julii. Świat za oknem rozmazał się w pięciolinię wielokolorowych smug. Wstrzymała oddech, czując, jak jej serce przyspiesza na równi z pojazdem. 

Na zewnątrz zajaśniała biel. Po chwili górną część okna zajął rozmazany koraloworóżowy pas, a dolną wściekły cyjan. Tramwaj z przenikliwym piskiem zaczął zwalniać. Gdy osiągnął swoją normalną prędkość, Julia zdała sobie sprawę, że jest we wnętrzu ogromnej groty. Gwałtownie wypuściła powietrze. Wzięła kilka głębokich wdechów. Szybko bijące serce długo nie chciało się uspokoić.

Gdy nieco ochłonęła, zaczęła z ciekawością oglądać grotę. Nierówne ściany sklepiały się wysoko niczym dach olbrzymiej katedry. W dole tańczyła turkusowa woda. Jezioro musiało być bardzo płytkie – tuż pod powierzchnią prześwitywały szyny. Wszędzie unosiły się dymiaste chmury żółtawej mgły. Gdzie ja jestem? – pomyślała Julia.

Przed sobą widziała szeroki zakręt, a z tyłu – chmurne kłębowisko. W grocie nie dostrzegła żadnego konkretnego źródła światła, zdawało się, że to obłoki promieniują blaskiem. Zauważyła dziwną rzecz. Rozproszone światło padające z mgieł nie mogło przecież tworzyć na wodzie słonecznych odblasków, a jeziorko powinno odbijać różowe skały. Julia dokładniej obejrzała wodę i zrozumiała, że to, co wzięła za słoneczne refleksy, było w istocie białymi, wijącymi się żyjątkami. Przypominały długie poskręcane larwy. Od czasu do czasu któreś wypuszczało z siebie intensywnie niebieską ciecz. 

Tramwaj sunął przez dziwną krainę, rozgarniając wodę i tworząc delikatne fale, które poruszały białymi stworzonkami. Julia uszczypnęła się. Zabolało. Zerknęła na zegarek. Wyglądał normalnie. Łokieć, który obiła, gdy chciała wejść do kabiny, piekł niemiłosiernie. Czyli to nie sen? Nie wiedziała, jak inaczej to wszystko wytłumaczyć. Wjechała pod ziemię tramwajem? Nie, pojazdy szynowe nie są zdolne osiągać tak dużych prędkości. To niemożliwe. Pozostawała tylko jedna opcja. Legenda o Niewidzialnym Tramwaju Pojednania okazała się prawdą. Tylko dlaczego Julia go zobaczyła? Przecież nie była z nikim poważnie skłócona. Pewnie dlatego też wsiadła sama. Czy Tramwaj zabrał ją w jakimś celu, czy może przez pomyłkę?

Postanowiła nie zadawać sobie więcej pytań, tylko czekać, aż coś się wyjaśni. Właściwie, nawet się ucieszyła. Tak bardzo nie chciała iść dzisiaj do przychodni, gdzie narażona na ciągłe słuchanie ludzkich głosów, musiałaby ze sobą walczyć. A tu? Tu było tajemniczo i przyjemnie, mogłaby godzinami zwiedzać dziwną krainę. Możliwe, że gdyby została dostatecznie długo, zapomniałaby o swojej niemocie. Przypomniała jej się inna rymowanka zasłyszana w dzieciństwie: 

 

Przez mdłe przestworza świata niezgody,

Budząc nas poskrzypywaniem,

Pędzi po szynach tramwaj osłody,

Tramwaj zwany pojednaniem.

 

Nagle coś wyleciało zza zakrętu, pikując w stronę wody. Chmura mgły rozproszyła się i Julia zobaczyła kolorowego ptaka, który z otwartym dziobem zanurzonym w jeziorku sunął wśród cyjanowych rozbryzgów. Zanim zdążyła dokładnie mu się przyjrzeć, odleciał z powrotem za skalną ścianę. Dostrzegła tylko, że miał nie jedną parę skrzydeł, a dwie. Tramwaj pokonał zakręt i popłynął rozszerzającym się łagodnie tunelem. Po jakimś czasie wjechał do szerokiej części jaskini, gdzie sklepienie i ściany ginęły we mgle. W oddali widać było trzy wysepki. Zmierzał w ich stronę.

Zobaczyła więcej ptaków powoli latających po okolicy niewielkimi gromadami. Jedna z nich zbliżyła się do Tramwaju. Zwierzęta otworzyły dzioby i równocześnie zaczęły śpiewać. Julia zamrugała ze zdumienia. Głos tych stworzeń był tak doskonały, że żaden dźwięk znanego jej dotąd świata nie mógł się z nim równać. Tysiące cudnych nut rozbrzmiewało naraz w nieziemskim legato, a każda z osobna była jak woda dla spragnionego, który wiele dni błądził wśród gorących piasków pustyni… Niezliczona ilość najwspanialszych doznań wybrzmiewała w jednym dźwięku.

Zazdrość ścisnęła żołądek Julii. Miała wrażenie, że nagle wypełnił się obrzydliwym śluzem. Chciała zwymiotować. Dlaczego Tramwaj jej to robił? Dlaczego osobę, która nigdy już nie zaśpiewa, katował słuchaniem tak doskonałego głosu? Po co, w jakim celu?! Zsunęła się z siedzenia i skuliła na podłodze. Zaczęła gwałtownie trzeć uszy, żeby zagłuszyć śpiew ptaków.

Zdawała sobie sprawę, że kieruje nią najczystsza zazdrość. Niskie uczucia wygrywały teraz ze wszystkim. Zamiast się cieszyć, że słyszy najdoskonalszą muzykę wszechświata, wolała zakryć uszy. Była żałosna. 

Położyła się na podłodze, nadal pocierając małżowiny. Kilka minut później przestała. Głos ptaków na szczęście ucichł. Nie wstała. Zalały ją ponure myśli.

Zazdrość towarzyszyła jej zawsze. Julia nie była w stanie pogodzić się z tym, że nie ma talentu, co cały czas słyszała z tyłu głowy. Wiedziała, że nie powinna śpiewać, a jeśli musiała – wyłącznie w ramach hobby. O jakimkolwiek sukcesie nie mogła marzyć. Kochała śpiewać, ale nienawidziła, gdy inni robili to lepiej. Gorycz wypełniała usta Julii za każdym razem, gdy widziała, jak ktoś zbiera laury. Mimo wszystko nie przestawała wierzyć, że może jednak ma talent, dlatego próbowała i próbowała, lecz porażka za porażką rodziły frustrację. Teraz, po wypadku, sprawa była przesądzona. Wiedziała, że już na pewno się nie uda – dlatego z trudem przychodziło jej słuchanie muzyki i patrzenie na plakaty z piosenkarkami. 

Nagłe poczuła w łokciu ukłucie bólu. Podwinęła rękaw. Skóra była zaczerwieniona. Julia znowu usłyszała ptaki. Spróbowała z tym walczyć, ale trzewia stwardniały jak zaciśnięta pięść, w rękach i nogach poczuła mrowienie, a mdłości zmusiły ją do podniesienia się na kolana. Fizyczne reakcje organizmu były tak silne, że się poddała i ponownie tarciem zagłuszyła pieśń. Na szczęście skończyło się tylko kaszlem. 

Nadal na kolanach, wyjrzała przez okno. Ptaki nie tylko doskonale śpiewały, były też niezwykle piękne. Długie i giętkie zielone pióra wyrastające z czubka głowy falowały majestatycznie nad smukłymi błękitnymi szyjami. Poczwórne tęczowe skrzydła opadały na przemian, a cienkie, krótkie i długie, pióra rosnące na ich obrzeżach trzęsły się przy każdym poruszeniu, przypominając fikuśną sztuczną sierść. Beżowe ogony z różowymi akcentami, kształtem przypominające dwa złączone wachlarze, zwijały się i prostowały niczym akordeon. Jasnozłote lustrzane dzioby odbijały taflę wody.

Jeden ze śpiewaków oderwał się od grupy i podleciał do Tramwaju. Żaden zwyczajny ptak nie mógłby mu dorównać wielkością. Julia z lękiem zauważyła, że okno jest otwarte. Zapomniała się i opuściła ręce. Zwierzę wcisnęło głowę do środka i głośno zaśpiewało. Gwałtownie odskoczyła na drugą stronę wagonu. Ptak odfrunął z łopotem. Julia, oddychając ciężko, ponownie zasłoniła uszy. 

Coś błękitnego opadło spiralą na podłogę.

Podeszła niepewnie i przykucnęła. Pióro. Krótkie i sztywne. Na promieniach widniała mozaika drobniutkich plamek. Julia nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Było piękne. Schowała je do torby. 

Ptaki wylądowały na wyspie, niewielkiej jasnej skale, do której Tramwaj zdążył się przybliżyć. Pomiędzy rosnącymi tam grzybami o fantastycznych kształtach i kolorach Julia dostrzegła kolejnego ptaka. Miał złamane dwa lewe skrzydła. Bezradnie próbował wzlecieć, lecz nie mógł. W oczach Julii wezbrały łzy.

Wyspę otaczały szyny. Zamiast jechać dalej prosto, Tramwaj skręcił. Zatoczywszy pełne koło, zaczął następne. Wyglądało na to, że wpadł w zapętlenie. Miał tak jeździć bez końca? Julia nie mogła przecież cały czas pocierać uszu! Czyżby Tramwaj próbował zmusić ją do słuchania ptaków? A może… może to by było dla niej dobre? Chciała nauczyć się przyjmować takie rzeczy. Opuściła dłonie.

Przyjemna melodia natychmiast ogarnęła umysł, powodując drżenie ciała. W żołądku coś zabulgotało, usta wypełniła lepka substancja. Julia gwałtownie zwymiotowała przezroczystym śluzem, który, drgając na podłodze, wyglądał jak wielka plama zastygłej śliny. W kończynach pojawiło się mrowienie, jakby setki robaczków wędrowało pod skórą.

Znowu zwymiotowała. Śluz zatkał wylot dróg oddechowych. Dusząc się, rozpaczliwie próbowała go usunąć, wkładając palce do gardła. Spowodowało to kolejną falę wymiotów. Kasłała, nie mogąc złapać tchu. Wepchnęła dłoń głębiej i wyciągnęła kleistą grudę. Tchawica odblokowała się. Julia, jak tonący, łapczywie chwyciła powietrze.

Trochę to trwało. Zwymiotowała jeszcze pięć razy, po czym położyła się, zmęczona i obolała, obok mokrej plamy. Melodia nie ustawała. Słodkie tony pobudzały każdy nerw. Julia czuła, jak wyimaginowane mrówki drążą korytarze w jej ciele. Zjadały ją żywcem. W pełni odczuła, co znaczyło być „zżeranym przez zazdrość”. Mięśnie gardła napięły się do krzyku, ale nie mogła.

Nie mogła.

Nie wiedziała, jak długo tak leżała. Może minęła godzina, a może piętnaście minut, ale w końcu objawy fizyczne ustały. Teraz czekała ją o wiele trudniejsza przeprawa – z psychiką. Słuchając śpiewu ptaków, usilnie próbowała się przestawić. Tramwaj okrążał wyspę, a ona otwierała uszy najszerzej, jak mogła, wbrew protestom mózgu. To niemożliwe, żeby ktoś był tak zatruty, że nie doceniłby śpiewu, jaki rozlegał się za oknem. Nie jestem taka, nie jestem! – wyła Julia bezgłośnie.

Po prostu czerp przyjemność – powiedziała sobie w duchu. Każdy na jej miejscu cieszyłby się, że jest mu dane słyszeć coś tak pięknego. A ona? Kim się stała? Kim była przez całe życie? I dlaczego akurat śpiewanie? W dzieciństwie wszystkie dziewczynki z klasy chciały zostać piosenkarkami, Julia również. Na imprezach rodzinnych występowała przed gośćmi, klaskali jej i mówili, iż ma talent, bo kto by powiedział dziecku, że śpiewa przeciętnie? Ale ona im wierzyła i dorosła z przekonaniem o swoim świetnym głosie, a wtedy rzeczywistość okazała się już nie tak różowa… 

Musiała odciąć się od dzieciństwa i pogodzić z tym, że nigdy nie miała talentu, pozwolić, by inni byli lepsi – a także zaakceptować swój brak głosu i dać innym mówić oraz śpiewać. Kolejna rymowanka przyszła jej do głowy, tym razem nie z pamięci, tylko z serca: 

 

Tramwaj osłody zabrał tym razem

Niemą śpiewaczkę mającą mdłości

Do dziwnej jaskini poza czasem,

Gdzie wreszcie pozbyła się zazdrości.

 

Tak! Westchnęła. Czuła się cudownie. Wreszcie doznawała radości płynącej z słuchania pięknego śpiewu kolorowych ptaków. Teraz mogła się nim napawać. Niezaprzeczalna, niczym niezmącona przyjemność. Julia wstała z podłogi, usiadła na krześle i zamknęła oczy. Niewidzialny Tramwaj naprawdę pomagał się pogodzić. Jej pomógł pogodzić się ze sobą.

Pojazd jednak dalej jeździł w kółko. Julia rozwarła powieki i zaczęła obserwować ptaki na wyspie. Otoczyły kołem tego ze złamanymi skrzydłami i zamilkły, jakby na coś czekały.

A potem kaleki ptak zaczął śpiewać solo.

W jednej chwili gęsia skórka pokryła całe ciało Julii. Ten głos… Coś niepojętego. Jak nieskończoność kosmosu. Jak najpiękniejsza poezja. Jak najgorętszy wybuch czułości. Wcześniejszy śpiew ptaków był niczym w porównaniu z tą słodką monodią, chociaż jeszcze chwilę temu Julia nie dałaby rady nawet spróbować sobie wyobrazić, że ktoś mógłby śpiewać lepiej niż one. 

Miała wrażenie, że słuchając głosu ptaka ze złamanymi skrzydłami, przeniosła się do innego wymiaru. Te dźwięki zdolne były uzdrowić chorego. Zburzyć górę. Zatrzymać planetę. Nie! Całą galaktykę.

Do najcudniejszego głosu wszech czasów dołączyły pozostałe ptaki. Tego już było za wiele. Piękno pieśni, którą stworzyły razem, tak niewyobrażalnie porażało, że ekstaza sparaliżowała ciało Julii. Niema śpiewaczka zemdlała. 

 

*** 

 

Otworzyła oczy. Jakaś obca kobieta pochylała się nad nią. Julia powoli wstała. Była otoczona przez mały tłumek zaniepokojonych ludzi. Pokazała na migi, że wszystko w porządku. Jeszcze chwilę ją zatrzymywali, pytając, czy nie dzwonić na pogotowie, ale żywo pokręciła głową. Później odeszła. 

Czuła się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zrozumiała, co Tramwaj chciał jej przekazać – kaleki ptak, chociaż nie mógł latać, umiał cudownie śpiewać. Julia, choć straciła głos, nie była gorsza od osób zdrowych. Wiedziała, że jeszcze zadziwi ludzi czymś innym – znajdzie to w sobie. Utrata pasji, którą kochała od dzieciństwa, bolała bardzo – Julia zawsze chciała tylko śpiewać – ale skoro los tak wybrał, postanowiła to zaakceptować. Może właśnie strata głosu była najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła jej się w życiu, bo pozwoli odkryć stokroć większy talent? Gdyby nie zaniemówiła, nigdy by nie porzuciła swojej pasji i do śmierci żyłaby jako sfrustrowana kiepska śpiewaczka.

Teraz przed Julią otwierał się ocean możliwości. Miała ochotę jak najszybciej wypłynąć na poszukiwania talentu. Zresztą, czy musiała mieć jakikolwiek? Przeciętność także byłaby w stanie zaakceptować.

I skoro nie budził w niej zazdrości najpiękniejszy głos, jaki w życiu słyszała, to będzie mogła bez przeszkód słuchać piosenek. Trucizna zazdrości opuściła ciało Julii, pojawiła się za to tęsknota za cudownym śpiewem ptaków i dziwną, magiczną jaskinią. Tylko czy to, co przeżyła, zdarzyło się naprawdę? Może jednak śniła? Pewnie po prostu zemdlała, a sen o Tramwaju przyszedł pod wpływem wspomnień z dzieciństwa. Ale ten śpiew… Przecież nie byłaby w stanie wyobrazić sobie takiego głosu… Nie, bzdura. Zemdlała i wszystko wymyśliła. By się upewnić, obnażyła łokieć i nacisnęła go. Nie bolał, a skóra nie była zaczerwieniona. To ostatecznie utwierdziło ją w przekonaniu, że miała tylko dziwny sen. Cieszyła się jednak, że jej się przyśnił i pozwolił pokonać zawiść oraz zażegnać konflikt z własną duszą. 

Z radością sięgnęła do torby, by wydobyć słuchawki. Coś ukłuło ją w palec. Zajrzała głębiej i zobaczyła piękne błękitne pióro. 

Koniec

Komentarze

Przyznam, że historia bardzo interesująca i mimo formy bez dialogów ( no z oczywistych przyczyn), czytało się bardzo dobrze. Może tylko na początku ciężej mi było pokonywać kolejne zdania, bo wstęp wydawał mi się nudny. Jednak im dalej brnąłem, tym było tylko lepiej. 

Bardzo ładnie przedstawiłaś ten świat, mimo że nie przepadam za tak rozbudowanymi opisami, lecz w tym przypadku chyba musiało to tak wyglądać. Przemiana bohaterki również ciekawie przedstawiona. 

Ale zakończenie… jak napisałaś, że bohaterka podwija ubrania, by sprawdzić czy łokieć jest czerwony i okazało się, że nie, poczułem się rozczarowany, ale gdy zajrzała do torebki… rozczarowanie zniknęło i zamieniło się w satysfakcjonujące zakończenie ;) 

Legenda tramwaju pojednania, również miała w sobie coś takiego fajnego, zwłaszcza to jak ojciec godził przy tym swoje córki. 

Podobało mi się przedstawienie ptaka z połamanymi skrzydłami, który miał symbolizować główną bohaterkę – przynajmniej ja to tak rozumiem :) 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

NearDeath, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że moje opowiadanie Cię zainteresowało :3

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Moje zdanie znasz. Porządny tekst. Klikam.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Śniąca – pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że jesteś zadowolona z przejażdżki.

Kam – dzięki! heart

Melduję się:)

Abym mogła dać klika, muszę najpierw napisać parę słów, a więc oto one:

Historia ciekawa, trochę chyba taka na czasie. Podobał mi się Twój pomysł z ojcem motorniczym i jak zmieniłaś opis godzenia sióstr (o czym już pisałam podczas bety). No i to, że bohaterka stwierdziła w końcu, że może być zwyczajną Julią. Fajnie się czytało opisy tramwajowe. 

 

Powodzenia w konkursie :)

Monique, dziękuję! <3

Fajny pomysł, który zaowocował ciekawym opowiadaniem – przeczytałam z zainteresowaniem od początku do końca :) Obrazowe opisy, dobrze wykreowana bohaterka, zgrabnie pokazana jej przemiana, ładnie napisane, z podkreślającym całość zakończeniem, środek lokomocji też na plus. Ode mnie kliczek i powodzenia w konkursie :)

Katiu, dziękuję! Cieszę się, że od początku do końca czytałaś z zainteresowaniem! Nic tak nie poprawia humoru w szary, deszczowy dzień, jak kliczek z rana :)

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie – mam nadzieję, że z przyjemnością :3

Dzień dobry Sonato. Czasem, gdy jestem w Warszawie, jeżdżę 17stką (chyba?) spod dworca na Mordor :)

Zacznę od tego, co mi się tu bardzo podoba. Po pierwsze, to oryginalność. Historia i scenografia jest autorska, wymyślona i unikatowa, przynajmniej dla mnie. Po drugie, to bardzo sympatyczny mix przyziemności tramwaju z baśniowością tajemniczej jaskini i tego, co się w niej dzieje. Po trzecie, w ogóle wątek tramwaju i ojca – motorniczego. Znam trochę gdańskie środowisko kierowców i motorniczych (że tak powiem, współpracuję, sam nie jestem żadnym z wymienionych). Oni (szczególnie “stara gwardia”) mają lekkiego hopla na punkcie swoich pojazdów i tej pracy, wyobrażam sobie, że mogą wśród nich krążyć różne zawodowe legendy. Po czwarte: “Po szynach przejechał kolejny tramwaj, klekocząc wagonami. Patrzyła, jak dostojnie pokonuje kolejne przecznice. Ludzie, samochody – wszystko wokół gnało w bezsensownym, szaleńczym pędzie, a on jechał powoli, jakby nie musiał za niczym gonić.” Po prostu, podoba mi się ten fragment.

No dobra, niestety też mam trochę ale. Opowiadanie jest mocno psychologizujące i to samo w sobie nie jest minusem, jednak według mnie za dużo jest tego memłania się w przemyśleniach i odczuciach bohaterki. To kwestia gustu, ja zdecydowanie opowiadam się za zasadą show don’t tell jako czytelnik. Jako osoba pisząca – też, choć jej wdrożenie dla mnie nie jest łatwe.

Idąc dalej – za dużo tutaj wykładasz na stół i tłumaczysz. Czego nie mogę znieść, to faktu, że w zakończeniu zrobiłaś podsumowanie przemiany bohaterki i jeszcze raz wytłumaczyłaś, na czym ona polegała. Wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem jest pisanie w taki sposób, żeby to czytelnik doszedł do kluczowych wniosków sam. Głupio mi się mądrzyć u kogoś pod tekstami (najbardziej krytyczny jestem zawsze w stosunku do własnych prac), ale tutaj zdecydowałem się napisać tak długi komentarz, bo Twój tekst zasługuje na dobry tfu tfu feedback :P

Pozdrawiam. 

Dziękuję za komentarz, Łosiot! W opowiadaniu chodzi o Łódź, nie wiedziałam, że w Warszawie też jest 17-stka. Ale wiadomo, żółto-czerwone tramwaje też tam są. Cieszę się, że się w miarę podobało, a mądrzenie się pod moimi tekstami jest jak najbardziej wskazane i tego oczekuję :) To prawda, że dużo wykładam kawa na ławę, na becie z tym walczyłam, ale jak widać, nie wszystko się udało zmienić.

Całkiem nieźle napisane, udane opowiadanie. :) Przemiana Julii pokazuje, że najważniejsze to nie martwić się nieosiągalnym, ale próbować osiągnąć to, co jest w naszym zasięgu.

To oczywiste, że bohaterka mogła załamać się, stracić chęć życia po wypadku, który definitywnie przekreślił jej życiowy cel, jakim było zostanie piosenkarką. Wiele osób zrobiłoby na jej miejscu to samo. Jednak nie jest to dobra droga.

Być może każdemu z nas przyda się przejażdżka Tramwajem Pojednania, abyśmy pogodzili się sami ze sobą, z naszymi słabościami i niepowodzeniami. Tylko akceptacja siebie pozwala przeżyć życie we właściwy sposób, a przecież mamy je tylko jedno.

Takie myśli nasunęły mi się podczas lektury. Sądzę, że jest to dobry tekst. Może akcja nie płynie tu wartkim potokiem, ale za to przemyślenia i wątpliwości głównej bohaterki nadają treści głębszego sensu.

Dialogów nie ma, ale to akurat naturalne, skoro Julia nie mogła mówić. :)

Cieszę się, że znalazłem czas na przeczytanie Twojego opowiadania, bo uważam ten czas za spędzony przyjemnie, pomimo trudnej tematyki.

Pozdrawiam. :)

Corrinnie, dziękuję :) Właśnie taki przekaz chciałam wyrazić. A nieme opowiadanie to jak najbardziej calowy zabieg :) Bardzo się cieszę, że spędziłeś przyjemnie czas, czytając mój tekst.

Żółto czerwony tramwaj od razu zasugerował mi Łódź – i bingo! ;)

Z kolei to pióro przypomniało mi film z wczesnego dzieciństwa – o jednym muzykalnym misiu, któremu ptaszki śpiewały: “Aż raz ptaków król dal mu flecik tak czarowny, że dziś mały miś spiewa prawie jak słowik fiu fiu fiu fiu fiu fiu :D” Czy jakoś tak (dziś by tego zakazali ;).

Przyłączam się do przedpiszących: wykreowana oniryczna jaskinia jest całkiem OK, ale faktycznie ciut zbyt długo tam się wszystko kotłuje, jak dla mnie. Niewielki skrót wyszedł by jej być może na dobre. Nie przekonuje mnie też aż tak do końca gwałtowność przemiany wewnętrznej po owych powypadkowych wymiotach. Rozumiem, że tak wyglądało jej oczyszczenie, ale jak dla mnie – trochę to zbyt dosłowne jak na pobrzmiewającą Platonem jaskinię.

 

Wydaje mi się, że używasz kilka razy, tak na wyczucie, słów ze zbyt niskiej półki, jak na tak oniryczny tekst:

kariera śpiewacka – lepiej wokalna, śpiewacza

małżowina

po walnięciu łokciem w szybę, przy tym “bólu” – “kończyna” już niepotrzebna.

 

Takie tam drobiazgi :)

Pozdrawiam

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Rybaku, dziękuję za komentarz! Jaskinia jest dosłownie oniryczna, bo to wizja z mojego snu :3

Czytało się przyjemnie – zdania dobrze ze sobą grają i całość czyta się lekko. Niestety fabularnie opowiadanie zrobiło na mnie wrażenie dość naiwnego, może ze względu na to, co już wskazywał Łosiot, to znaczy ogromne nagromadzenie przemyśleń bohaterki. Bardziej przywodzi mi na myśl bajkę, którą opowiada się zazdrosnemu rodzeństwu.

Niemniej, lektura nie była straconym czasem. Świetnie tworzysz opisy – wszystko, o czym była mowa od razu stawało mi przed oczami: ptaki, tramwaje, jaskinia. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus, dziękuję za komentarz! Może i fabuła bajkowa, ale tak też można :3

A pewnie, że można :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Kurcze, znowu powiastka umoralniająca??

Bardzo to ładnie napisane. Może trochę zbyt kwieciście, ale co tam… Tylko – tyle ładnych słów, by powiedzieć: “trza się z własną sobą pogodzić, bo wyżej dupy nie podskoczysz?”. Hm, ta łopatologia całkiem tu niepotrzebna…

Ze szczegółów:

– “dźwięki piosenek z samochodowego radia” – tu mam problem z liczbami: albo to była jedna piosenka z jednego radia, albo wiele z wielu;

– “Patrzyła, jak dostojnie pokonuje kolejne przecznice” – tramwaj pokonuje przecznice? jakoś mi to pokonuje tu nie brzmi – przejeżdża, pokonuje rozjazdy czy coś:

– “dymiaste chmury” – dymiaste to taki Twój neologizm ;)?;

– “oddalone były o mniej więcej sto metrów” – o sto metrów.

 

Całkiem przyjemne, choć nie w moim typie. Klik się należy, bo porządna robota!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję, Staruchu i bardzo mi miło, że kliknąłeś :) Przyjrzę się błędom. Dokładnie, dymiaste to mój neologizm!

Opowiadanie zmęczyło mnie trochę. Jest przegadane i zbyt wiele kawy wykładasz na ławę.

Wzmianka o kalectwie Julii i jej pasji tudzież wspomnienie o ojcu tramwajarzu, opowiadającym historię o tytułowym tramwaju, pozwoliły domyślić się reszty opowiadania. Scena w grocie wypełnia opowiadanie fantastyką w stopniu zadowalającym, a ptaki musiały być śliczne.

Mam nadzieję, Sonato, że Twoje kolejne opowiadania przeczytam z większym zaciekawieniem. ;)

 

ale skoń­czy­ło się to tylko prze­szy­wa­ją­cym bólem koń­czy­ny. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

To nie dzie­je się na­praw­dę – po­my­śla­ła. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Wszę­dzie uno­si­ły się dy­mia­ste chmu­ry żół­ta­wej mgły. ―> Brzmi to, moim zdaniem, fatalnie.

 

gdy wi­dzia­ła, jak ktoś zbie­ra laury zwy­cię­stwa. ―> Masło maślane ― laur jest symbolem zwycięstwa. Pokonani nie dostają laurów.

Wystarczy: …gdy wi­dzia­ła, jak ktoś zbie­ra laury. Lub: …gdy wi­dzia­ła, jak ktoś zwy­cię­ża.

 

Nagła fala bólu wy­pro­mie­nio­wa­ła z łok­cia Julii. Pod­wi­nę­ła rękaw. ―> Czy dobrze rozumiem, że fala bólu, wypromieniowawszy, podwinęła rękaw?

 

Bez­gło­śnie ka­sła­ła, nie mogąc zła­pać tchu. ―> Nie wydaje mi się, aby można kasłać bezgłośnie.

 

Nie wie­dzia­ła, ile tak le­ża­ła. ―> Nie wie­dzia­ła, jak długo tak le­ża­ła.

 

Teraz cze­ka­ła ją o wiele cięż­sza prze­pra­wa… ―> Teraz cze­ka­ła ją o wiele trudniejsza prze­pra­wa

 

Na im­pre­zach ro­dzin­nych kon­cer­to­wa­ła przed go­ść­mi… ―> Na im­pre­zach ro­dzin­nych występowała/ popisywała się przed go­ść­mi

Za SJP PWN: koncertować «występować gdzieś z koncertem lub cyklem koncertów»

 

Coś ukuło ją w palec. ―> Coś ukłuło ją w palec.

Za SJP PWN: ukuć 1. «wykuć coś z metalu» 2. «wymyślić wyraz, powiedzenie, termin itp.» ukłuć

1. «zranić, kłując czymś ostrym; też o owadach: użądlić, uciąć» 2. «sprawić komuś przykrość» 3. «o świetle: porazić oczy»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarz, Regulatorzy! Ech, znowu moje opowiadanie Ci się nie podoba :( Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kiedyś trafię w Twój gust. Poprawki zrobię, ale dymiaste zostawię, według mnie brzmi odpowiednio :3

A co to znaczy, że chmura mgły jest dymiasta?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dymiasta, czyli posiadająca cechy dymu. Niby chmura, ale jednak kłębi się jak dym.

Zdaje mi się, że to raczej dym bywa porównywany do chmur, niż chmury czy mgła do dymu… Ale cóż, to jest Twoje opowiadanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Neologizmy zawsze budzą kontrowersje. Przyjrzałam się już błędom wskazanym przez wszystkie osoby, które coś wskazywały i wprowadziłam poprawki, mam tylko jedną wątpliwość – Regulatorzy, z tych wskazówek dotyczących zapisywania myśli wynika, że zapisałam dobrze. Może nie najlepiej, ale nie chciałabym używać cudzysłowów, bo ich nie lubię i zazwyczaj w książkach, które czytam, myśli bohaterów nie są w cudzysłowie.

Sprawnie napisane, podobał mi się mit o tramwaju jednającym skłóconych ludzi i sposób, jaki wykorzystał go ojciec do godzenia zwaśnionych córek. Dość wcześnie zajarzyłam, że Julia pewnie do niego wsiądzie, żeby pojednać się z sobą i byłam autentycznie ciekawa, co takiego ją tam spotka. I niestety okazało się, że nic.

Właściwie “leczenie” odbywa ssię poza Julią, dziewczyna niczego nie musi robić, poza niezasłanianiem uszu, wszystko załatwiają ptaki i ich śpiew. Fakt, kuracja do przyjemnych nie należy, ale to nie zmienia faktu, że przemiana przychodzi nijako z zewnątrz, zostaje narzucona, ktoś czy coś załatwia problem za nią. Równie dobrze mogłaby dostać pigułkę powodującą wymioty.

A tymczasem problem jest wewnętrzny. IMO musi się zdarzyć coś więcej niż tylko anielska muzyka, dziewczyna musi coś przeżyć, aktywnie uczestniczyć w przemianie. A tego tutaj nie ma.

Na dodatek opko przypomina mi umoralniającą bajkę dla dzieci. Tłumaczysz wszystko łopatologicznie, a na koniec jeszcze powtarzasz, w razie gdyby ktoś nie zrozumiał.

Przykro mi, ale mnie nie przekonałaś. :(

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko, dziękuję za komentarz.

dziewczyna niczego nie musi robić, poza niezasłanianiem uszu

Nie do końca bym się z tym zgodziła, bo Julia sama też próbuje się przestawić, powtarza sobie, żeby czerpać przyjemność, wymyśla rymowankę itd.

Szkoda, że Cię nie przekonałam :c

 

Mam problem, jak ubrać moje odczucia w odpowiednie do nich słowa.

Dotykasz tu bardzo istotnego psychologicznie problemu. Jak poskładać sobie życie, gdy obiektywne okoliczności uniemożliwiają realizację marzeń. Bardzo wiele ofiar wypadków musi się zmierzyć z tym problemem.

Wymyślasz tramwaj zwany pojednaniem i bardzo szybko pokazujesz, że w tym przypadku chodzi o pojednanie z samym sobą. Bardzo fajnie przedstawiasz problem bohaterki, z takiego rodzinnego punktu widzenia – potrafię sobie wyobrazić wszystkie te dzieci, które wpadają w pułapkę zewnętrznych oczekiwań. I ten aspekt opowiadania mi się podoba.

To co mi się nie podoba, to kreacja fantastycznego świata, który otacza tramwaj.

Pierwszy zgrzyt odczułem po przeczytaniu:

Julia zdała sobie sprawę, że jest we wnętrzu ogromnej groty.

Wyobraziłem sobie wtedy, że tramwaj zniknął, a w jego miejsce pojawiła się grota, aby po chwili przekonać się, że Julia jednak nadal jest w tramwaju.

Potem, pomimo dość szczegółowych opisów, wielokrotnie miałem problem z wyobrażeniem/zwizualizowaniem sobie otaczającego bohaterkę świata, który opisujesz takimi słowami:

zobaczyła kolorowego ptaka, który z otwartym dziobem zanurzonym w jeziorku sunął wśród cyjanowych rozbryzgów

albo

Jasnozłote lustrzane dzioby odbijały taflę wody. 

I jeszcze

Żaden zwyczajny ptak nie mógłby mu dorównać wielkością.

 

Pojawiały się także niekonsekwencje w następstwie zdarzeń, czytam na przykład, że:

Położyła się na podłodze, nadal pocierając małżowiny. 

Aby po chwili dowiedzieć się że:

mdłości rzuciły ją na kolana.

Cały ten fantastyczny opis podróży tramwajem, wydał mi się przerostem formy nad treścią, bo wszystko to zdarzyło się po to żeby Julia dowiedziała się iż:

Może właśnie strata głosu była najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła jej się w życiu, bo pozwoli odkryć stokroć większy talent?

 

Fajne opowiadanie, niosące ważny przekaz, ale… No właśnie tu mam problem, coś w formie, opisie tego nierealnego świata, sprawia, że czuję niedosyt.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Regulatorzy, z tych wskazówek dotyczących zapisywania myśli wynika, że zapisałam dobrze. Może nie najlepiej, ale nie chciałabym używać cudzysłowów, bo ich nie lubię i zazwyczaj w książkach, które czytam, myśli bohaterów nie są w cudzysłowie.

Sonato, nie zarzuciłam Ci, że błędnie zapisałaś myśli. Podałam tylko link do poradnika, sugerującego kilka, znacznie czytelniejszych, możliwości zapisu myśli.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fizyku, a widzisz, innym opisy się podobają :) No ale nie dogodzę wszystkim, wiadomo. Tylko nie wiem, co jest nie tak w trzech zacytowanych przez Ciebie opisach. Co do dwóch ostatnich cytatów – to po prostu leżała, a jak poczuła mdłości, podniosła się na kolana – też wcześniej to zauważyłam, ale miałam nadzieję, że czytelnik tak to sobie właśnie wytłumaczy.

No ale nie dogodzę wszystkim, wiadomo. 

No, wiadomo. smiley

Tylko nie wiem, co jest nie tak w trzech zacytowanych przez Ciebie opisach. 

Napisałem że “miałem problem z wyobrażeniem/zwizualizowaniem sobie otaczającego bohaterkę świata” – pozostawiłem więc otwartą sprawę, czy wina jest po stronie tekstu czy mojej wyobraźni. Całkiem możliwe, że to drugie.sad

Co do dwóch ostatnich cytatów – to po prostu leżała, a jak poczuła mdłości, podniosła się na kolana.

 No właśnie, “podniosła się” a nie “rzuciły ją”. Moim zdaniem trochę trudno leżącego rzucić na kolana.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Zastanowię się jeszcze nad tymi kolanami.

Świetnie tworzysz opisy – wszystko, o czym była mowa od razu stawało mi przed oczami: ptaki, tramwaje, jaskinia.

A tu Verus nie miała problemu z wizualizacją świata :) Może po prostu tekst nie jest w Twoim guście :3

Na podstawowym poziomie, też nie miałem problemu. Ptaki, jaskinia, tramwaj – widziałem je. Ale gdy przychodziło mi wyobrazić sobie szczegóły, to już było gorzej.

Jak ptak sunie z otwartym dziobem w wodzie? Jak wielki jest ptak, któremu żaden ptak nie mógłby dorównać wielkością? Z jakiej odległości trzeba spoglądać na dziób, aby zobaczyć odbijającą się w nim taflę wody? I takie tam jeszcze inne szczególiki – np. gdzie umieścić drugą parę skrzydeł. smiley

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

No sunął, żeby zgarnąć te białe żyjątka unoszące się na powierzchni wody. Jeśli chodzi o to, że żaden inny ptak mu nie dorównywał, to najpierw napisałam, że był wielkości połowy wagonu, ale na becie dostałam sugestię, że to nie pasuje i ledwo wcisnął głowę do wagonu wystarczy, by sobie wyobrazić, jaki był wielki. A gdzie umieścić drugą parę skrzydeł? Obok pierwszej.

Fizyku, to jest fantastyka!!! Ma pobudzać wyobraźnie do samodzielnego działania! Tym się literatura różni od oglądania filmów :)

Jak ptak sunie z otwartym dziobem w wodzie?

Fizyku, coś w tym stylu – https://www.birdnote.org/video/2014/01/skimming-black-skimmer 

Widziałem gdzieś lepsze filmy, gdzie ptak dłużej ma dziób w wodzie, ale nie umiem znależć.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 Dzięki Staruchu, czegoś takiego bym na pewno sam nie wymyślił.

No to teraz jasne. Takie bodźce nie pobudzają mojej wyobraźni. Cóż jedni ludzie mają łaskotki, inni ich nie mają. laugh

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

czegoś takiego bym na pewno sam nie wymyślił

Więcej filmów przyrodniczych zalecam :P

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mnie nie porwało :(

Przynoszę radość :)

:c

Zdarza się, nie przejmuj się. Większości się przecież podobało :)

Przynoszę radość :)

Anet, mi się to zdarza nad wyraz często, ale przeżyję :)

Co jest najfajniejsze w Twoim tekście, Sonato? – pomysł. Taki legendarny tramwaj przemierzający ulicami (chyba już dostrzegam stopień pokrewieństwa naszych wehikułów :D), łagodzący konflikty. Bardzo fajne. Tylko potem – jak to Staruch określił – “powiastka umoralniająca”, to już mniej moja bajka :c

Czytało się dobrze, płynnie, bez zgrzytów, ale miałam wrażenie, że opowieść została trochę przegadana :) Jeden czy dwa akapity poświęcasz opisowi ptaków, które to – opisy – aż tak detalicznego znaczenia nie mają i na takich “zwalniaczach – hamulcach” miałam ochotę iść dalej, ponad opisówką.

Ekem…wybacz, jeśli byłam w tym punkcie hipokrytką blush

W końcówce – możliwe, że ktoś w komentarzach już o tym wspominał – raz jeszcze przeprowadzasz czytelnika przez refleksje bohaterki na temat tego, co się w niej zmieniło. Jednak w poprzednich fragmentach jest to dość jasno przedstawione.

Niemniej jednak opowiadanie zostało solidnie zbudowane, widać, że je dopracowałaś :)

Aryo, dziękuję za komentarz i cieszę się, że moja (i nie tylko) ciężka praca nad tym tekstem jest widoczna :)

BIBLIOTEKA!!! Tylko kto mi dał piątego klika? Ktokolwiek to zdobił, bardzo dziękuję!

Skojarzyło mi się z czymś, co czytałem dawno temu. Tam bohater był perkusistą, który stracił rękę i dopiero na końcu udało mu się z tym pogodzić.

Lubię, kiedy główna postać jest w głębokim konflikcie z otaczającym światem. Nie jestem jednak pewien czy magiczny tramwaj to najlepszy sposób, by poradzić sobie z problemami. Może, gdyby było coś więcej? Chętnie zobaczyłbym, jak Julia radzi sobie w kontaktach z rodziną i znajomymi, ale rozumiem, że byłaś ograniczona limitem (wiem, że opisałaś siostrę i ojca, ale to było dawno i nieprawda). Cieszę się, że na końcu znalazła pióro, bo wręcz nienawidzę opowieści typu – to był tylko sen. 

Bardzo fajne opisy. Podobały mi się obrazy, które wykreowałaś. Narracja na plus. Nie przeszkadzał mi brak dialogów (a zwykle przeszkadza). Nie mam wątpliwości, co jest Twoim talentem.

Nie przepadam za Roksaną, ale podpalenie to chyba przesada (dobrze, że Julia nie jest pirokinetyczką).

Dodam jeszcze – jak Filip z Konopi – odnośnie pewnego portretu Beethovena; od razu widać, że w czasach czcigodnego mistrza nie mieli xenny extra.

Dziękuję, Rytmatysto, za lekturę i fajny komentarz! Ostatnie zdanie mnie niesamowicie rozbawiło :D 

Nie mam wątpliwości, co jest Twoim talentem.

heart Super!

.

.

.

Ja także nie przepadam za Roksaną, jakby co, ale była mi potrzebna :3

ninedin.home.blog

:3

Fabuła: W tym przypadku była ujęta w twarde ramy, praktycznie nie wychodziliśmy poza głowę głównej bohaterki, tutaj pierwsze skrzypce odgrywały emocje i refleksje nad własnym losem. To poruszająca historia o radzeniu sobie z traumą, pełna mocnych scen (wyobrażanie sobie miażdżonych krtani, duszenie się śluzem). Jak zwykle trochę ponarzekam na zakończenie – tutaj za bardzo "standardowo", czyli niby to była tylko wizja, ale jednak jakiś jej element przeniknął do rzeczywistego świata.

Oryginalność: Tutaj został przedstawiony problem nieco rzadziej (a przynajmniej takie odniosłem wrażenie) obecnej w tekstach kultury niepełnosprawności, jaką jest niezdolność do mowy. Motyw przewodni i historia stanowi ciekawą reinterpretację tytułu słynnej sztuki teatralnej, historia o nim rzeczywiście jest opowieścią, która mogłaby powstać gdzieś w polskim rodzinnym mikrokosmosie. Całość została ujęta w delikatnie oniryczno-psychodeliczny sztafaż. Czyżby jaskinia miała być luźnym nawiązaniem do Jaskini Platona?

Styl: Bardzo ładne opisy, zarówno miejskiej scenerii, jak i miejsc, do których bohaterka podróżowała Tramwaju zwanego Pojednaniem. Szczególnie spodobały mi się kolory rozlewające się za oknem przy przyspieszaniu. Z mankamentów – zabrakło mi trochę więcej dosadności w momentach, w których Julia daje się ponieść zawiści, fragmenty poezji też raczej nie zachwyciły.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie, dziękuję za komentarz. O Jaskini Platona akurat nie myślałam, chociaż pojecie jest mi oczywiście znane i w sumie by pasowało. Jaskinia z opowiadania była po prostu wizją z mojego snu i tak mi się spodobała, że zapragnęłam umieścić ją w jakimś opowiadaniu.

Opowiadanie jest troszkę jak bajka. Jest nieszczęśliwa dziewczyna, niespełniona, którą spotkało coś złego. Później następuje mistyczne przeżycie, podczas którego okazuje się, że wcale nie jest tak źle, wystarczy spojrzeć na życie z innej strony, a będzie lepiej. Happy End. 

 

Tak można by to podsumować. Jak na mój gust fabuła odrobinę zbyt prosta. Dodatkowo utrudniłaś sobie zadanie, stawiając na jedną bohaterkę i zero dialogów.

 

W początkowych scenach troszkę zbyt wiele prostych zdań obok siebie. Na przykład tutaj:

Żołądek Julii drgnął. Miała ochotę zatkać uszy. Przełknęła nadmiar śliny. Siedemnastka zniknęła za zakrętem.

Niedobrze się takie fragmenty czyta, bo są zbyt rwane. Byłoby to uzasadnione, gdyby to była dynamiczna scena, ale nie jest. Warto więc poprzeplatać zdania dłuższe i krótsze.

Ogłuszający huk, gdy wypadając z oblodzonej jezdni, samochód uderzył w drzewo. Przenikliwy ból, gdy coś uderzyło ją w głowę.

Julia nigdy nie słyszała czegoś podobnego.

Julia nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego.

Dwa niemal bliźniacze zdania w różnych częściach tekstu.

 

Oceny się nie podejmę ze względu na dzisiejszą rozmowę na SB. Obawiam się, że mogła ona wpłynąć na mój obiektywizm.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, dziękuję za lekturę i komentarz :3

Dwie rzeczy spodobały mi się, jeśli chodzi o dobór tematu: pierwsza, to zazdrość – uważam, że to bardzo interesująca emocja, a wcale nie nadmiernie eksploatowana w literaturze. To fajny trop do eksploracji i przyznam, że gdy zorientowałam się, co jest skazą bohaterki, zaczęłam czytać z rosnącym zainteresowaniem. Druga ciekawa sprawa, to sytuacja bohaterki przed utratą głosu – zazwyczaj w tego typu opowieściach spotykamy kogoś, kto wiele już osiągnął i w tym momencie traci to, czemu te osiągnięcia zawdzięcza. U Ciebie jest ciekawiej – Julia opłakuje głos, którego nikt nie doceniał. To pozwala dowiedzieć się więcej o niej samej, o jej pasji, uporze, determinacji. To, w połączeniu z zazdrością tworzy naprawdę interesującą postać. Fajnie to wyszło, brawo.

Pomysł na tramwaj również uważam za ciekawy, choć przyznam, że najbardziej spodobało mi się to, jak ojciec wykorzystywał te opowieść by pogodzić siostry (niewidzialne krzesła :)).

Całość odebrałam jednak jako mocno moralizującą bajkę, co nie bardzo mi się spodobało. Sceny w jaskini są, owszem, bardzo plastyczne, chwilami jednak miałam poczucie ugrzęźnięcia w opisach i pewnego znudzenia. Następnie wszystko wydaje się prowadzić po sznurku do wiadomego zakończenia i całkiem już siada napięcie. Walka z psychiką, którą narrator zapowiada jako trudniejszą, wydała mi się w istocie o wiele prostsza niż to, co bohaterka przeszła będąc “zżeraną przez zazdrość” (przy okazji, wplecenie tego zwrotu bardzo mi się spodobało). Zabrakło tu czegoś, jakiejś może bardziej dynamicznej sceny, jakiejś wewnętrznej walki, najlepiej wyrażonej dodatkowo w postaci zewnętrznych działań, dla zdynamizowania całości, podciągnięcia napięcia, wprowadzenia nutki niepewności, jak to się wszystko skończy. No i kwestia zakończenia – strasznie mnie tu łopatą przez łeb zdzieliłaś, ale to już wiesz z poprzednich komentarzy ;)

 

Werweno, dziękuję za komentarz, cieszę się, że spodobała Ci się moja bohaterka, a Twoje wskazówki wezmę sobie do serca w moich następnych tekstach. Ja naprawdę nie chcę nikogo bić łopatą :3

W końcu udało mi się dotrzeć :-) 

Podoba mi się pomysł z tym tramwajem. Czy wymysliłaś go sama na potrzeby tekstu, czy jest to rzecz usłyszana kiedyś od kogoś – Tramwaj Pojednania to bardzo przyjemna rzecz. Sam tramwajowy klimat też niczego sobie – oaza spokoju i dostojeństwa w chaotycznym, rozpędzonym świecie – zwłaszcza, że zapewne chodzi o takie parudziesięcioletnie wagony, nie te nowoczesne, ciche i sterylne pojazdy. 

Historia prosta i dość baśniowa, brak dialogów tym bardziej upodabnia ją do wieczornej, łóżkowej opowieści, nie ma co się więc zbytnio na ten temat rozpisywać. Tekst stoi opisem jaskini i tego, co się tam działo. Opis oryginalny, ciekawy i (tu i ówdzie widać co prawda podobieństwa do innych rzeczy – choćby tory płytko pod powierzchnią wody od razu przywodzą na myśl scenę z pociągiem ze "Spirited Away", ale to nawet dobrze) bardzo "Twój". I to odważny. Ja na przykład, gdybym miał opisywać tak oniryczną, niemal abstrakcyjną wizję, jak podróż przez wnętrze jaskini, nie porwałbym się na szczegółowy, dokładny, praktycznie detaliczny opis "krok po kroku". Obawiałbym się, że wyjdzie płasko, nudno, naiwnie, bełkotliwie… Uciekałbym przed dosłownością i poszedł pewnie w nastrój, niedopowiedzenia, metafory zajeżdżające prawie-poezją, jak Słowacki laudanum. 

A Tobie wyszło bardzo dobrze :-) 

Może odrobinę to przegadane, nie tyle jeśli chodzi o opisy, ale mam wrażenie, że zbyt często podkreślasz, właściwe nawet powtarzasz informacje o stanie psychicznym Julii – mnóstwo razy trzeba było czytać o jej zawiści, braku zgody ze sobą i tak dalej. Cóż, nic to, w końcu to tek tekst o niej i jej przemianie :-) 

A właśnie – również odważnym posunięciem było uczynienie z Julii bohaterki, której właściwie nie można polubić. Zarówno Julia po wypadku, jak i przed nim (zwłaszcza przed nim) była osobą, na którą aż miało się ochotę wrzasnąć: "Kobieto! Zastanów się, co robisz ze swoim życiem!". Czy coś podobnie banalnego. Mimo wszystko, całą opowieść o niezwykle irytującej Julii czytało się z zainteresowaniem i kibicowało się jej – znaczy, dobra robota Autorki :-) 

Tak na marginesie – zastanawia mnie cała ta Julia (głównie przedwypadkowa) ze swą obsesją, litrami żółci, pasją (nie, właściwe nie pasją, tylko jakimś ślepym uporem)… Czy to postać zupełnie, totalnie wymyślona, czy gdzieś jakieś ziarno autentyczności tam jest? 

Absolutnie nie podważam wiarygodności postaci, pytam jeno z ciekawości, bo trudno mi Julię nie tyle nawet zrozumieć, co sobie wyobrazić. Do czego tak naprawdę dążyła przed wypadkiem? Jaki był jej konkretny cel? Chyba nie chodziło o to, by zostać światowej sławy śpiewaczką – nie znam się na tym, ale droga do profesjonalnego śpiewu klasycznego nie wiedzie przez publikowanie coverów w Internecie i lekcje śpiewania od czasu do czasu. Chciała zostać znaną piosenkarką? Jeśli tak, to nie czaję. Nie była przecież żyjącym we własnym świecie półgłowkiem i zdawała sobie sprawę z tego, że talentu za bardzo nie ma, a głos niespecjalny. Tyle, że odpowiednio dużo ćwicząc (zwłaszcza biorąc porządne lekcje u profesjonalistów) nawet ktoś bez talentu i o niespecjalnym głosie może nauczyć się śpiewać w stopniu przynajmniej przyzwoitym. A to w zupełności wystarczy, by zrobić jakąś tam karierę na rynku muzycznym, bo na ową składa się bazylion czynników, z których talent wokalny i super głos nie są nawet najistotniejszymi i nie definiują sukcesu. Wydaje mi się, że Julia powinna zdawać sobie z tego sprawę i wiedzieć, że może wiele osiągnąć nie fokusując się głupio na samym akcie śpiewu, nie walcząc z całym światem i nie odstawiając Salierego z "Amadeusza". Czy trzeba koniecznie starać się być Edytą Górniak, jeśli się wie, że talentu nie staje? Czy nie wystarczy zostać Margaret? 

I jeszcze słowo o stylu. 

Jest dobry, porządny. Nie porywający. Przyjemność sprawia treść, nie forma. To wcale nie jest źle, bo też nie jestem w stanie przytoczyć jakichś konkretnych błędów, uchybień, zgrzytów. Nie było takich. Sorki, nie umiem powiedzieć, dlaczego styl nie zachwyca. Może to kwestia doświadczenia, "opisania". Twoje zdania są gładkie, poprawne, kwadratowe. Dobre. Ale nie można się nimi cieszyć. Jeszcze trochę, jeszcze dwa, trzy, kilka napisanych tekstów i będziesz operować czterooktawową skalą. Teraz jesteś jak Christina Aguilera z czasów "Genie in The Bottle". Niby znakomita, zdolna do tych gwizdkowych rejestrów, ale jakoś jeszcze tego nie pokazuje. Dopiero później, po jakimś czasie, rozwinie się w fenomen… 

Dobra, koniec mędzenia. Dobry tekst. I tyle. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, dziękuję za komentarz i za piątego klika :3 Ten motyw szyn pod wodą chyba rzeczywiście podświadomie przemyciłam ze Spirited Away, chociaż podczas pisania o tym nie myślałam. Opis jaskini jest szczegółowy, bo śniła mi się i ją widziałam, a ja, jak już opisuję jakiś swój sen, to mam tendencję do bardzo dokładnego opisywania. Jeśli chodzi o Julię, to owszem, jest w niej jakieś ziarno autentyczności. Dążyła do zostania znaną piosenkarką, ale ciągle gdzieś z tyłu głowy miała zwątpienie i myśli o tym, że jest tak wielkim beztalenciem, że nawet nauka śpiewu nic nie da, a z drugiej strony miała nadzieję, że tak nie jest. Sprzeczne uczucia, sprzeczna osobowość, ale takie istnieją :)

Motyw zazdrości w literaturze i filmach jest dla mnie bardzo interesujący i cieszę się, że przypomniałeś mi “Amadeusza”, pewnie go sobie odświeżę w najbliższym czasie.

Wow, dziękuję za porównanie mnie do Aguilery, to bardzo budujące. Raczej nie osiągnę podobnego sukcesu, jak ona, ale miło się takie coś czyta. A zdania, owszem, mogły zdać się kwadratowe, ale zastanawiam się, na ile wpływ na to miało pisanie pracy magisterskiej na przemian z opowiadaniem. Może ten sztywny styl naukowy trochę tu przeniknął.

Strukturalnie i fabularnie, cóż, jak tramwaj po szynach. Jest też przewidywalnie, wiemy, dokąd jedziemy, bo brakuje trochę perspektywy, takiego popodglądania z boku – strumienie świadomości nie są absolutnie wadą, jednak w tym tekście bywają męczące. Najmocniej i najciekawiej wypadła ‘skaza’ głównej bohaterki, jej podejście do toczącego się dalej – niesprawiedliwie – świata; to, jak obserwuje go przez pryzmat rzeczy słyszalnych, jak słucha, chociaż sama nie mówi.

 

Bardzo osobiste, niesamowicie ciężkie solilokwium. Moim zdaniem uszkodzone przez bajkowość całości, momentami nudnawe prowadzenie czytelnika za rękę – choć główny pomysł: milcząca tragedia o śpiewaczce, która nie śpiewa – frustrujący, elegijny, okropnie prawdziwy. I według mnie tekst wiele by zyskał, gdyby częściej “pomilczał”, w końcu pierwsze skrzypce gra tutaj cisza.

 

 

Żongler, dziękuję za komentarz :) 

Podobnie jak tekst Corrina to jest bardzo przypowieściowe – to jednocześnie największa wada i spora zaleta. Zaletą jest fakt wymyślenia, w tej baśniowo-przypowieściowej konwencji, ładnego pomysłu na ogranie wspomnień bohaterki z młodości i powiązanie z kojarzącymi się z ojcem tramwajami. Wadą jest, w moich oczach, ten moralizatorski ton, który sprawia, że ciągłe podsumowywanie stanu psychicznego i myśli bohaterki nabiera dydaktycznego charakterku i – mnie przynajmniej – męczy. Stylistycznie OK, ale fragmenty wierszowane nie najlepsze, niestety. Ale generalnie raczej na plus i chyba reszcie jurorów podobał się bardziej :). PS. Świetny tytuł.

ninedin.home.blog

Ninedin, dziękuję za komentarz! Wszyscy narzekają na te wierszyki, ale to nie miała być jakaś cudowna poezja, tylko taka wstawka nadająca lekkości tekstowi bez dialogów :3

Spełnienie podstawowego założenia – fantastyczny środek transportu – jest.

Bardzo mi się podobała przejażdżka magicznym tramwajem. Ładnie napisane, plastycznie. Opis jazdy i podziemny świat przemawiały do wyobraźni. Podobała mi się też bohaterka, która nie startowała ze szczytu, ale od początku była ledwie przeciętna, a i tak strata, jaką czuła była przeraźliwa.

Przy końcówce bałam się, że kończysz banalnym „a jednak to był tylko sen”, na szczęście pióro zaprzeczyło temu i uratowało końcówkę.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, dziękuję za tak pozytywny komentarz! :)

XD

 Siedemnastka sunęła ze spokojem po szynach

Sunięcie po szynach wydaje mi się odpowiednie (takie gładkie, jak Pesa Swing), ale "ze spokojem"? To przesada.

 ojciec, motorniczy, opowiadał o tramwajach niesamowite historie, dlatego lubiła te kanciaste, żółto-czerwone wehikuły. Ich widok zawsze przywodził na myśl coś znajomego i bezpiecznego

Czyli dlaczego dokładnie je lubiła? Bo kojarzą jej się z tatą – czy z czymś obcym i fascynującym?

 jak przyjemna melodia, uspokajał

Tu bez przecinka: uspokajał jak melodia, to nie wtrącenie.

 muzykę zagłuszył nagle rozdzierający ryk

Przestawiłabym: muzykę nagle zagłuszył…

 dlaczego wciąż je ze sobą nosiła

Nosi – c.t.

 Przez krótką chwilę miała ochotę wyrwać im gardła

Nagły zwrot – pewnie zaraz go wyjaśnisz.

 Zaczęło do niej docierać coraz więcej odgłosów, atakowały ze wszystkich stron jak rój os.

Skróciłabym: Coraz więcej odgłosów atakowało ją ze wszystkich stron, jak rój os.

 Żołądek Julii drgnął.

Hem?

 tramwaj, klekocząc wagonami

Tramwaje nie klekoczą, nie te nowe. I to nie pasuje z "dostojnym" przemierzaniem.

 przemierza kolejne przecznice

Aliteracja. I – ma wzrok dziewczyna.

 bilbordu

Nie wiem, czy to już można spolszczyć.

 Trzewia Julii ścisnęły się, gdy spojrzała w jej pełne tryumfu oczy.

Hmm.

 ignorować odbierane bodźce

Strasznie to techniczne. Może: próbowała się zamknąć na bodźce? Nie wiem.

 nie mogła inaczej poradzić sobie

Szyk: nie mogła sobie inaczej poradzić.

 Paniczny strach, (…) nie panuje

Powtórzony dźwięk.

 gdy wypadając z oblodzonej jezdni, samochód

Wtrącenie: gdy, wypadając z oblodzonej jezdni, samochód.

 Obrażenia jednak były zbyt poważne

Szyk: Obrażenia były jednak zbyt poważne; albo: jednak obrażenia były zbyt poważne.

 Julia utraciła mowę bezpowrotnie

Szyk i ton: Julia bezpowrotnie straciła mowę.

 Od zdarzenia minęło pół roku, a nadal nie potrafiła się przyzwyczaić do sytuacji, w którą brutalnie została wrzucona

Sztywne to. Może: Minęło już pół roku, a ona nadal nie potrafiła się przyzwyczaić? ("Rzucenie" w sytuację jest terminem technicznym!)

 To brak możliwości śpiewania był powodem bezsilnej złości Julii.

Ości-ości. I trochę dosłowne to.

 że przecież nie miała czego żałować

Nie ma. C.t.

 sukcesy śpiewacze były znikome

Nie brzmi to dobrze.

 od nauczycielki nigdy nie usłyszała żadnego komplementu

 Nigdy nie chciałaby zrezygnować, nawet jeśli wszyscy mówiliby

Taka konstrukcja nie wygląda dobrze. Ja bym napisała: nigdy by nie zrezygnowała, choćby wszyscy mówili…

 Gdy los zadecydował inaczej, poczuła się tak, jakby wraz z głosem

Masz tu los i głos, które prawie się rymują.

jedyną bez mowy

Anglicyzm.

 Nie znosiła, gdy dużo osób miało coś

Jak wyżej, ale trudno mi to poprawić. "Dużo osób" jest bardzo kolokwialne.

 co trudno było ignorować

Trudno było nie zwracać na nie uwagi, puszczać je mimo uszu (wtedy musiałabyś zmienić resztę zdania, ale.) – "ignorować" to anglicyzm.

 Jad zazdrości spłynął do ust Julii.

Jesteś pewna tej metafory? Bo robisz z babki żmiję ;)

 dzięki czemu nie będzie zwracać uwagi

A może lepiej: żeby nie zwracać uwagi? W ten sposób podkreślasz jej sprawczość, zamiast poddawać Julię czemuś silniejszemu od niej.

 wizję z dzieciństwa, w której poważnie pokłóciła się z siostrą

W wizji? Czy we wspomnieniu?

 Niekiedy też można było usłyszeć

Trochę to przekombinowane, jak na bajkę dla dzieci. Może: Czasami można też było usłyszeć.

 Poróżnione pary osób

Poróżnione pary. Koniec. Przecież pary rtęci się nie kłócą:)

rozmarzonym wzrokiem

 aż nie zmieniło się tematu

Może lepiej: dopóki?

 oznajmił, iż

Iż? Serio?

tramwaj i miarowo podrygując, dojechał

Tramwaje podrygują? I co jest majestatycznego w podrygiwaniu? (Pytam o słowa, nie o rzeczy.)

 Drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem.

Kiedy ostatnio jechałaś tramwajem? :)

 spokojnej pory dnia

Bardzo dziwnie to brzmi.

 powinna pozbyć się

Powinna się pozbyć.

 nie wyglądali na zdziwionych, prześlizgując obojętnie wzrokiem

Nie dawałabym tu imiesłowu, bo on wiąże zdania trochę za mocno przyczynowo.

tramwaj ignoruje

Co Ty z tym "ignorowaniem"? Przejeżdża przez przystanki i sygnalizację.

 szczęśliwie akurat nic nie jechało.

"Szczęśliwie" – mm, lepiej nie.

 Nikogo w niej nie było.

Co tu jest podmiotem?

 Doświadczenie wypadku po raz drugi również jej się nie uśmiechało.

Łopatologiczne. W ogóle bym wycięła.

 Solidarności, co gorsza, nabierając prędkości

Rym.

samochody (…) żadnej szkody

I kolejny.

 sfrustrowana, nie mogąc nawet porządnie zakląć

Rozdzieliłabym, np. tak: sfrustrowana. Nie mogła nawet zakląć!

 co przy takiej szybkości sprawiło, że

Możesz wyciąć, domyślimy się.

Z najwyższym trudem

"Najwyższy" trud jest trochę zbyt wymyślny w tej sytuacji.

 poskrzypując wściekle i turkocząc, raniąc ogłuszającym szumem uszy

Wszystko naraz?

 rozmazał się w pięciolinię

Ładny szczegół.

 Wstrzymała oddech czując

Wstrzymała oddech, czując.

 wściekły cyjan

Ej, nie sprzedajesz tuszu do drukarki.

 Tramwaj z przenikliwym piskiem zaczął zwalniać.

Hmm.

 , czując buzującą w ciele adrenalinę.

Zbędne, wiemy, że się denerwuje, a "adrenalina" jest techniczna.

 Nierówne ściany sklepiały się pod kątem

Nie do końca rozumiem, jak to wygląda.

 tańczyła turkusowa woda, wypełniając całe dno pieczary

Hmm.

 Nigdy nie słyszała o istnieniu tego miejsca.

Sztywne i zbędne – oczywiście, że o nim nie słyszała, to miejsce poza naszym światem. Nie?

 Obie ściany jaskini oddalone były o sto metrów

Od Julii, jak rozumiem? I po co ten pomiar? I właściwie jak to zmierzyła? Dalmierzem?

 światło mgieł

No, nie wiem.

zostawiać na wodzie słonecznych odblasków

Nie wiem, czy odblaski są na wodzie zostawiane. Przed "a" przecinek.

 cyjanową ciecz

Lepiej opisz ten kolor.

 tworząc delikatne fale poruszające białymi stworzonkami

Trochę dużo tych imiesłowów.

 jak inaczej wytłumaczyć to, co zaszło

Skróciłabym: jak inaczej to wszystko wytłumaczyć.

 pojazdy szynowe nie były zdolne

Nie są – to ogólnie obowiązująca prawda, nie stwierdzenie chwilowego faktu.

 Właściwie, rozwój wydarzeń ją ucieszył

Nienaturalne. Może: właściwie, to nawet się ucieszyła.

 jeśli zostałaby

Naturalniej: gdyby została.

 niewielkimi powolnymi gromadkami

Hmm. Powolnymi?

 został wypełniony

Tak z zewnątrz?

żeby dźwięk przy tym wydawany zagłuszył

Żeby zagłuszyć. Less is more.

 Zamiast czerpać radość z tego, że mogła usłyszeć

Angielskawe: Zamiast się cieszyć, że słyszy…

 przestała, by stwierdzić, że

Coś formalne to.

że nie miała talentu, co cały czas słyszała z tyłu głowy.

C.t.: że nie ma talentu, cały czas szeptał jej to głosik z tyłu głowy.

 Wiedziała, że nie powinna śpiewać

Dla porządku – z tym się nie zgadzam (i Ty chyba też nie, bo zaraz, zaraz Julia zrozumie swój błąd… za chwileczkę… już prawie…). Nie dla sukcesu robi się takie rzeczy.

 Mimo wszystko, nie przestawała

Można bez przecinka.

 porażka za porażką rodziły frustrację

Hmm.

 Nagłe ukłucie bólu wypromieniowało z łokcia Julii.

Znaczy się?

 Skórę pokrywało zaczerwienienie.

Zaczerwienienie jest w skórze, gdyby było na niej, można by je zmyć.

 wnętrzności (…) a mdłości

Rym.

 Fizyczne reakcje organizmu były tak silne, że się poddała i ponownie zagłuszyła pieśń.

Znów czegoś nie rozumiem.

 niezwykle urodziwe

Urodziwy jest człowiek, ptaki są piękne.

 Długie, giętkie, zielone pióra

Ja zrobiłabym tak: długie i giętkie zielone pióra.

pióra z czubka głowy

Chyba jednak na czubku.

 pióra osadzone

Pióra rosną.

 na ich obrzeżach trzęsły się przy każdym poruszeniu, przypominając fikuśną sztuczną sierść

Troszkę przeładowany ten opis, nie do końca to widzę.

 oderwał się od reszty

Od grupy.

 Na włoskach

Na chorągiewce, albo na promieniach. Albo po prostu na powierzchni.

 widniały mikroskopijne plamki układające się w skomplikowaną mozaikę

Skróciłabym: widniała mozaika drobniutkich plamek. ("Mikroskopijne" to widoczne tylko pod mikroskopem, zresztą to termin techniczny).

 Żałośnie próbował wzlecieć

Pokaż mi to. Wzrusz także mnie.

 wpadł w zapętlenie

Dziwnie to brzmi. Może po prostu się zapętlił?

 może to by było dla niej dobre?

Oj, trochę mniej łopatą.

 Przyjemna melodia natychmiast wsączyła się w umysł, powodując drżenie ciała.

Coś to purpurowe.

 Śluz zatkał wylot dróg oddechowych.

Unikaj terminów technicznych. To nie podręcznik anatomii.

 Teraz czekała ją o wiele trudniejsza przeprawa – z psychiką.

Schowaj łopatę.

 że dane mu jest słyszeć

Szyk: że jest mu dane słyszeć.

 Musiała odciąć się od dzieciństwa…

Jest łopata. Chociaż mówisz o czymś naprawdę ważnym.

 , stworzona przed chwilą

Wytnij, łopata.

 Westchnęła, czując się cudownie

To bym rozdzieliła: Westchnęła. Czuła się cudownie.

 Zaraz przyszła do niej radość płynąca z słuchania pięknego śpiewu kolorowych ptaków

Mało naturalne.

 jeździł w zapętleniu.

Jeździł w kółko. Nie kombinuj.

 mimo iż

Czemu nie "choć"? Czemu wszyscy się uparli na to "mimo iż"?

 piękne, błękitne pióro

Bez przecinka.

 

No, tutaj widzę Ciebie. Chociaż mogłoby być lepiej (na pewno mniej łopatologicznie), to nie jest źle. Skikaj w tę stronę.

Ładna ta jaskinia i ptaki – niespójności nie znalazłam (może jasna skała i nagle grzyby na niej, ale niech tam). Powiastka jest zdecydowanie umoralniająca, o czym już mówiłam – ale morał niesie ważny. Tylko trochę zbyt grubo go kładziesz.

 U Ciebie jest ciekawiej – Julia opłakuje głos, którego nikt nie doceniał. To pozwala dowiedzieć się więcej o niej samej, o jej pasji, uporze, determinacji. To, w połączeniu z zazdrością tworzy naprawdę interesującą postać.

Zgadzam się.

 Walka z psychiką, którą narrator zapowiada jako trudniejszą, wydała mi się w istocie o wiele prostsza niż to, co bohaterka przeszła będąc “zżeraną przez zazdrość”

I dlatego lepiej się zdać na opis, nie komentarz odautorski.

I według mnie tekst wiele by zyskał, gdyby częściej “pomilczał”, w końcu pierwsze skrzypce gra tutaj cisza.

Tak – ale to już powiedziałam.

 wstawka nadająca lekkości tekstowi bez dialogów

Nie ma takiej potrzeby (chyba, że właśnie ją czujesz?) Można żyć bez dialogów. Odwagi, serduszko!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, dziękuję za komentarz i cieszę się, to opko bardziej przypadło do gustu niż poprzednie. Z pewnością będę szła bardziej w stronę tego typu opowiadań, chociaż nie zawsze się da (patrz: konkursy), bo takie lubię i takie lepiej mi się pisze.

Poprawki zostaną niebawem wprowadzone. Nie zgadzam się z częścią, np. z tym, że nie podobała Ci się animizacja żołądka – to była wg mnie ważna część opowiadania, bo żołądek i trzewia były jakby lustrem tego, co czuła bohaterka. Dźwięki opisujące tramwaj, jak klekotanie czy zgrzytanie drzwi, są dla mnie ok i tego też nie zmienię – poza tym opisywałam tramwaj starszego typu i choć dawno nie jechałam tym środkiem transportu, to doskonale pamiętam ten dźwięk, z jakim otwierały się drzwi i myślę, że można to nazwać głośnym zgrzytem.

Mam takiego jednego wykładowcę, któremu też przeszkadza “iż” – powinniście się poznać! 

A Tramwaj wyglądał mniej więcej tak:

takie lubię i takie lepiej mi się pisze.

I to widać. Naprawdę widać, że to pisałaś Ty, nie jakiś abstrakt.

żołądek i trzewia były jakby lustrem tego, co czuła bohaterka

Nie, to zrozumiałam. Grunt, żeby znać proporcją.

opisywałam tramwaj starszego typu

A, bo u nas w Gdańsku to same nowoczesne i nie pamiętam :D

Mam takiego jednego wykładowcę, któremu też przeszkadza “iż” – powinniście się poznać! 

Swatka Sonata :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo fajny pomysł na tramwaj. Oniryczny świat jaskini do przyjęcia, chociaż może faktycznie przystrzyżenie opisów by mu pomogło.

Męczyło mnie moralizowanie. Prawdopodobnie ze względu na łopatologię. Gdybyś pozwoliła czytelnikowi samodzielnie dojść do pewnych wniosków, chyba byłoby strawniej.

Problem bohaterki też interesujący i złożony.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarz, Finklo!

Cześć :-) Ale miałem nieoczywiste skojarzenie! Kulminacja pieśni ptaków przypomniała mi pieśń Iluvatara z Silmarillionu ( ´◡‿ゝ◡`) Poza tym bardzo ciekawa opowieść, malownicze wyobrażenie jak pełne kolorów terapeutyczne ptaki, które chciałoby się poznać, a przede wszystkim posłuchać. Kolejny raz widzę, jak bierzesz na pisarskie barki trudny temat, i wiesz co? Moim zdaniem radzisz sobie dobrze, masz do przekazania wartościowe treści – wiedz, że to dobry zwiastun. Myślę, że w tym utworze mocno wyciagnęłaś na wierzch wewnętrzne cierpienia bohaterki – jak dla mnie wyszło trochę niezręcznie, a mam tu na myśli, że taka opowieść wymagałaby bardziej subtelnego opowiedzenia. Taka kwestia wrażliwości i tego ile emocji pokazać, oraz jak to zrobić.

Dziękuję za komentarz, Mersejku i za odgrzebanie tego opowiadania. Mam wrażenie, że pisałam je kilka lat temu, a nie kilka miesięcy temu :o Rzeczywiście, chyba zbyt bezpośrednio opisałam niektóre rzeczy. Cieszę się, że uznałeś opowieść za ciekawą.

Posłuchałem wraz z czytaniem :)

 

Ludzie, samochody – wszystko wokół gnało w bezsensownym, szaleńczym pędzie, a on jechał powoli, jakby nie musiał za niczym gonić.

Jakże typowe dla tramwaju… :D

 

Ktoś niemiły powiedziałby, że przecież nie ma czego żałować – jej sukcesy śpiewacze były niewielkie. 

Ałć. Bardzo ałć.

 

Nastrój zrobił się mroczny, ale kiedy usłyszałem Kameleona czytającego

Turu-turu-turu wii!

nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem :P

 

Tramwaj osiągnął prędkość lecącego samolotu – chyba pójdę po popcorn, bo robi się naprawdę grubo…

 

Wepchnęła dłoń głębiej i wyciągnęła kleistą grudę. Tchawica odblokowała się.

:O

Nie chcę mówić, że to niemożliwe, bo się nie znam. Ale brzmi strasznie inwazyjnie. I brutalnie.

 

Może właśnie strata głosu była najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła jej się w życiu, bo pozwoli odkryć stokroć większy talent?

To zdanie najlepiej podsumowuje niesamowitą przemianę bohaterki.

 

Może i trochę przewidywalne (łatwo można się domyślić, że Tramwaj próbuje pogodzić Julię z samą sobą), ale napisane barwnie i emocjonalnie. Czekałem na to piórko w torebce i nie zawiodłem się :)

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Nastrój zrobił się mroczny, ale kiedy usłyszałem Kameleona czytającego

Turu-turu-turu wii!

nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem :P

:D

Nie chcę mówić, że to niemożliwe, bo się nie znam. Ale brzmi strasznie inwazyjnie. I brutalnie.

Tak miało być!

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz! Tak, jest to opowiadanie przewidywalne i w sumie bardzo jeszcze amatorskie, mam nadzieję, że teraz już tak nie piszę. Jak czytam je po czasie, to aż w oczy kłuje łopatologia, a przecież pamiętam, że tak bardzo z tym na becie walczyłam. Jednak wtedy nie widziałam tej łopatologii aż tak wyraźnie jak teraz. Mam też wrażenie, że czytanie Kameleona podniosło poziom tego tekstu :) 

To, jeśli się nie mylę, mój drugi z Twoich dłuższych tekstów. Wygląda na to, że jestem sporym fanem Twoich opisów – potrafisz przepięknie wykreować pewną atmosferę, klimat, coś w rodzaju cichego szumu w tle, który wciąż kreuje cichy, ale wyczuwalny nastrój. Podobała mi się taka dość baśniowa wymowa opowiadania, z morałem, ale też wierne oddanie myśli i przeżyć bohaterki, której z jednej strony życie nie rozpieszczało, a z drugiej sama je sobie zatruwała zazdrością. Wydaje mi się, że to bardzo udany tekst, ładny i z przesłaniem ;)

Morteciusie, dziękuję za miły komentarz :) Super, że uważasz tekst za udany, zwłaszcza że to moje starsze opowiadanie.

Nowa Fantastyka