- Opowiadanie: Ulija - Wodzianki

Wodzianki

Opowiadanie jest właściwie pierwszym rozdziałem dłuższego opowiadania, nad którym pracuję i które ciągle się rozrasta. Nigdy wcześniej nic nie pisałam.

Oceny

Wodzianki

 Wodny tunel ciągnął się w nieskończoność. Labirynt zakrętów tak dobrze znanych wirował teraz w chaotycznych migawkach. Z ramienia sterczała strzała, a z rany wypływała ciemnozielona ciecz. Kobieta zerkała na nią zamglonym wzrokiem. Było z nią coraz gorzej. Traciła przytomność. Ostrze strzały musiało być zatrute, gdyż ramię zmieniło kolor z naturalnego bladozielonego na bordowy. Pozostałe wodzianki, które ją holowały przyspieszyły.  Ich wzrok doskonale radził sobie z ciemnością jaka panowała pod wodą, a skrzela za uszami pozwalały pokonywać wielkie odległości. Podróż przebiegała sprawnie, ale wodzianki były przerażone. Nie tak miało skończyć się polowanie. Plan był zupełnie inny. Owszem miały holować nieprzytomną osobę, ale miała nią być zdobycz. Miał to być mężczyzna w wieku rozrodczym. Najlepiej silny i zdrowy. Ładny – niekoniecznie. Wodzianki miały w zwyczaju porywać raz na jakiś czas takiegoż osobnika w celach prokreacji. Wykorzystywały takiego biedaka, po czym składały go w krwawej ofierze w swoich świątyniach. Działo się tak od wielu, wielu lat.

W końcu wypłynęły na powierzchnię wody i usiadły na brzegu oczka wodnego. Nareszcie znajdowały się na Złotych Bagnach. Tuż za nimi majestatycznie wznosił się zamek, niemalże całkowicie porośnięty bluszczem. Wszędzie pełno było błyszczących kałuż o poszarpanej krawędzi, większych i mniejszych głazów porośniętych mchem i kęp długiej trawy. Tu i ówdzie sterczały sczerniałe konary przegniłych drzewek. Nieliczne, karłowate drzewa, które tam rosły miały lśniąco czarne, powykręcane w różne strony pnie i gałęzie, a ich liście przypominały trawę; były bardzo wąskie i długie.

Kobiety miały bladą cerę o zielonkawym odcieniu i były skąpo ubrane. Woda ściekała z ich długich, jasnych blond włosów. Ranna kobieta była inna. Była znacznie starsza od pozostałych i miała zielono niebieskie włosy, w które wplecione były duże i lśniące perły.  

Od strony zamku nadeszła Riana.

– Co się stało?! – krzyknęła gdy zobaczyła wodzianki wyciągające nieprzytomną na brzeg.

– Królowa jest ranna, szybko leć po pomoc!

 

***

 

Ron energicznie zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie pociągnął za klamkę. Zamknięte. Usiadł na drewnianej ławie opierając się o ścianę wiekowej chatki. Jego zazwyczaj pogodną twarz szpecił teraz grymas udręki. Strach o losy towarzysza otwierał starą ranę, która teraz pulsowała uporczywie. Już kiedyś straciła kogoś bliskiego. Miał ochotę łkać jak dzieciak, głośno i bezwstydnie. Potrzebował wykrzyczeć głośno swój sprzeciw i ból. Z wysiłkiem powstrzymywał łzy. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na słabość. Był przecież mężczyzną. Bardzo młodym, ale jednak mężczyzną. Mówił sobie, że musi być twardy, że nie może się ugiąć. Starał się z całych sił nie okazywać tego, co tak naprawdę czuje. Świadomość, że w chacie ktoś bliski jemu sercu walczy o życie mieszała mu porządnie w głowie i bał się, że on mężczyzna, nie udźwignie drugi raz ciężaru jaki mógłby na niego spaść. Wszystko dookoła bardzo kontrastowało z tym, co działo się teraz w jego życiu. Był piękny i spokojny letni wieczór. Słońce właśnie zachodziło barwiąc niebo na purpurowo, a ciepły pachnący jaśminem wiatr muskał jego spalone słońcem ramiona i długie, proste kasztanowe włosy. Irytował się i to bardzo taką pogodą, tak jakby miał za złe światu, że nie cierpi razem z nim. Na dodatek czas dłużył się niemiłosiernie. Bezradnie rozglądał się dookoła. W pewnym momencie dostrzegł daleko na drodze niebiesko zieloną łunę. Wstał, aby się przyjrzeć temu dziwnemu zjawisku. Poświata powoli zbliżała się. Widok, jak na złość był piękny. Teraz widział na tle tego światła czarny kształt wozu, konia i paru jeźdźców. Ron już wiedział co to jest. To Huan z towarzyszami wracał z polowania. Wóz, którym jechał miał wielką wiklinową klatkę, z której wydobywało się owo zielonkawe światło. Gdy wóz podjechał bliżej Ron podszedł do płotu, aby się przywitać.

– Witam, widzę że sporo żeście upolowali– powiedział Ron przyglądając się świetlistym krokodynom fruwającym w klatce. Owady te przypominały ogromne ważki. Niektóre były wielkości gołębia. Miały metaliczno zielony kolor, a ich odwłoki świeciły zielono niebieskim światłem.– Naprawdę piękne okazy-dodał Ron.

– Witaj Ron– woźnica zatrzymał się, a wraz z nim czterech towarzyszących mu jeźdźców. Wszyscy byli uzbrojeni w łuki i miecze.

– Widzę, że jeździsz z coraz większą obstawą – zauważył Ron.

– A tak, nie ma innego wyjścia. Krokodyny to cenne owady. Już dwa razy straciłem skrzynię na trakcie. Bandyci nie próżnują, aż dziw, że uszedłem z życiem. Jutro zamierzam jechać na targ, pod Peri. Chcesz dołączyć do mojej, jak to nazwałeś obstawy?

– Nie tym razem Huan, nie tym razem. Chcę zostać przy Samie.

– A tak, słyszałem. Złe wieści szybko się roznoszą.  Co z nim?

– Nic nie wiem, drzwi zamknięte. Czekam.

– Przykra sprawa. Sam to silny chłopak, ale szczerze… – Huan zawahał się po czym dokończył:– Nie znam nikogo, kto by przeżył spotkanie z wodzianką…

Przez chwilę wszyscy milczeli.

– A jak się miewa Kowal Vol? Dużo macie pracy? Tak się zastanawiam, może Kowal zechce do mnie dołączyć? – zapytał Huan.

– Pracy mamy niewiele, musisz z nim pomówić. Jeszcze powinien być w kuźni.

– Zatem jedziemy do kuźni, to i tak po drodze. Nic to trzymam kciuki za Sama, oby  chłopak wyszedł z tego cało… Bywaj Ron

– Do widzenia Huan.

– Odjechali zostawiając za sobą tumany kurzu w zielono niebieskiej kuli światła. Ron odprowadził ich wzrokiem i wrócił na ławeczkę. Długo nie czekał. W końcu usłyszał tak dobrze znane skrzypienie podłogi dobiegające z wnętrza chaty. Drzwi otworzyły się. Wychyliła się z nich ruda rozczochrana głowa.

– Ron… – powiedziała Luna odgarniając złote loki do tyłu.– Możesz wejść.

– Ron nigdy nie widział jej tak skrajnie wyczerpanej i bladej. Bał się najgorszego. Wstał i dławiącym głosem zapytał:

– Co z nim? Żyje?

– Najbliższa noc jest decydująca, jeśli przetrwa ją to będzie żył. Jeżeli nie.. – przerwała i wbiła  w niego swój wzrok– Zabiję cię Ron, zobaczysz, rozerwę na strzępy…

Ron poczerwieniał. Jej słowa jak zwykle kąśliwe, dziś nie spływały po nim jak zazwyczaj. Dziś naprawdę bolały. Spojrzał na nią z pewnym wyrzutem, przecież też tam była i on też mógłby jej zarzucić winę gdyby chciał, gdyby to miało sens. Ale go nie miało. Sam był umierający. Trzeba myśleć o tym, jak go ratować.

– Luna… – odezwał się głos starowinki z wnętrza chaty.– Luna…

– Chodź– Luna skinęła głową zapraszając Rona.

Weszli do środka. W chacie panował półmrok i pachniało starością.

– Luna…– ciągnęła malutka, obficie pomarszczona staruszka.– Leć po zioła, Babilotek się kończy. I – uśmiechnęła się troskliwie.– przecież wiesz, że twój brat sam jest sobie  winien, próżno obwiniać innych– powiedziała.

– Mogłem go powstrzymać…– powiedział cichutko Ron.

– Właśnie! – ze złością powiedziała Luna.

– Ech, dzieciaki… – machnęła ręką i pokręciła głową. – Musimy czuwać nad nim i zbijać gorączkę. Zimą obłożylibyśmy go lodem. A tak…

– Lecę po Babilotek Babuniu – powiedziała Luna.

– Tak, tak… – wyszeptała babka Zelda. – Leć już. A ty Ron choć, pokażę Ci jak zmieniać okłady. Ja za stara jestem na całonocne czuwanie, wybaczcie. Starość, ech….

Luna zdjęła łuk z wieszaka w sieni i wyszła. Ron wszedł do pokoju, gdzie leżał Sam. Chłopak miał zielonkawą skórę i blade, jakby oszronione usta. Oczy otwarte i wpatrzone w dal. Wyglądał jak trup, tyle że ciężko oddychał i co jakiś czas drżał konwulsyjnie.

– Jakże paskudnie wyglądasz, drogi Samie…. – Ron westchnął ciężko.

– Ron– zaczęła Zelda.-Przyglądaj się jak ja to robię. Zanim położysz okład z liścia Babilotka musisz go potarmosić. Gnieć go tak, aż ze zgnieceń wypłynął soki. Wtedy liść zanurz w tej misce z balsamem. I hop na czoło. Zdejmujesz jak okład zrobi się suchy i jasny.  

– Dobrze, zajmę się nim. Proszę iść odpoczywać.

– Nie tak prędko, Ron. Opowiedz mi swoją wersję wczorajszej wyprawy. Zastanawiam się, czy Luna nie pominęła czegoś istotnego.

Ron westchnął głęboko. Nie zamierzał kłamać i zaczął:

– Wyszliśmy z Samem i Luną na polowanie. Mieliśmy nie opuszczać Lasów Wiśniowych, ale nieco zbłądziliśmy, więc noc spędziliśmy w lesie. Rano obudził nas śpiew. Był to śpiew niezwykły, cudowne głosy i ta hipnotyzujaca wręcz melodia…

– Śpiew wodzianki– wtrąciła babka.– mów dalej.

– Zaraz poszliśmy jak oczarowani za tym głosem. Choć Luna najbardziej niechętnie, ciągle mówiła, że to wilk jakiś wyje. Idziemy, a tam przy oczku wodnym półnaga dziewczyna. Piękna, dorodna i zerka na nas z uśmiechem takim niewinnym i zalotnym. Naraz ocknęliśmy się, że coś jest nie tak. Coś tu nie pasowało. Skąd samotna, tak skąpo odziana piękność w lesie? Podejrzane to było. Ona to wyczuła, że nabrać się nie damy. I przestała się już tak cudownie uśmiechać. Minę zrobiła surową. Coś syknęła pod nosem. Nagle z wody wyskoczyły jeszcze cztery dziewczyny. Wąską wstążką przepasane piersi miały. Zgrabne i równie piękne jak ta pierwsza. Przezornie wyciągnęliśmy miecze. Luna łuk napięła. Pozycje przybraliśmy bojowe. Starałem się w oczy im nie patrzeć, co by urokiem nie dostać. Wodne panny, które leniwie choć zdecydowanie zaczęły już ku nam iść, zatrzymały się. Taksowały nas wzrokiem i oceniały. Ta pierwsza syknęła coś znowu i zaczęły się wycofywać. Wszystkie wskoczyły do wody i już się nie wynurzyły. Oczko wodne znikło i na jego miejscu rosła teraz trawa. Powinniśmy się wynieść stamtąd, ale Sam nalegał by zbadać teren. A i mnie jakoś tam ciągnęło. Trochę się posprzeczaliśmy. Luna krzyczała, że od gołych cycek w dupach nam się poprzewracało. I kazała nam nie ruszać się z miejsca. Po coś pobiegła z nosem przy ziemi, zdaje się że jakiegoś zioła szukała.

– Koziradka Miłego na uroki… – wtrąciła babka.

– Zapewne. Usiadłem i byłem zły, że dziewczyn już nie ma, bo patrzeć zachciało mi się na nie. Wiedziałem, że działają na mnie ich moce, bo jakąś dziwną żądzę czułem. I wiedziałem, że Luna pobiegła po lekarstwo na to. Mówiłem do Sama, żeby siedział ze mną, ale on się uparł, że musi iść do nich. Mogłem go złapać za rękę i zatrzymać, ale tak się posprzeczaliśmy, że odszedł w kłótni. Myślę, że on bardziej ode mnie był odurzony ich urokiem. Siedziałem i walczyłem sam ze sobą. Chciałem jeszcze raz ujrzeć te cudne ciała i usłyszeć ich śpiew. I kiedy uświadomiłem sobie, że Sam je ujrzy, a ja nie, wstałem wściekły i pełen zazdrości. Poszedłem za nim w las. Idę i patrzę, a tam kolejna polanka i oczko wodne, a na brzegu Sam w pocałunku pogrążony z panną wodną. Inną niż ta pierwsza. Jeszcze piękniejszą, we włosach paciorki, jasne błyszczące miała, może to perły były? A jej włosy błękitno zielone były. Panna wyczuła mnie i spojrzała na mnie nie odrywając ust od ust Sama. Oczy miała jasne i duże. Cudowne. Klasnęła dłonią w taflę wody  i przywołała drugą pannę. Wiedziałem, że tak to działa. Uderzenie w taflę przywołuje zjawę, która jest identyczna do wodzianki. I ta zjawa do mnie szła krokiem wolnym i ponętnym. Uśmiechała się do mnie zalotnie. Stałem jak wryty. Wtedy znowu gniew we mnie zawrzał, Sam ma wodziankę prawdziwą, a ja jej zjawę, której dotknąć nie mogę? I zaraz jakiś fragment trzeźwości we mnie się obudził. Że to czary, złe czary tylko i śmierć nam grozi. Chciałem miecza dobyć, ale zwlekałem. Tymczasem zjawa podeszła do mnie. I tak blisko stała, że przestało mi przeszkadzać, że jest duchem tylko. I wtedy strzała z łuku przebiła zjawę na wylot i zatrzymała się w ramieniu wodzianki, która cały czas całowała Sama. Gdy strzała dosięgła wodziankę moja zjawa rozmyła się i z upiornym grymasem na twarzy znikła. Wodna panna zaczęła wrzeszczeć. Twarz jej zbrzydła, piersi sflaczały, skóra straciła blask i obwisła. Kobieta postarzała się ogromnie. Krzyczała przeraźliwie, a Sam bezwładnie osunął się do oczka wodnego, tak że tylko nogi jego i zadek wystawały z wody. Panna wodna zaczęła się szamotać i syczeć. Luna podbiegła do Sama i chwyciła go za nogi. Wyciągnęła go z wody, a panna wodna znikła w wodzie. Sam był nieprzytomny i miał zieloną skórę. Ja stałem jakiś zamroczony w bezruchu. “Pomóż mi” krzyczała rozwścieczona Luna. Zerknęła na mnie i zrozumiała, że ja nie jestem sobą do końca. Rzuciła Sama i podbiegła do mnie. Rozłamała mi pod nosem jakiś korzonek. Zapach przywrócił mi trzeźwość myślenia. Jednak Samowi to nie pomogło. Przywieźliśmy go tu jak najszybciej. Ot i cała historia…

– Chmm… a więc jednak pocałunek Szakity… – powiedziała w zadumie babka.

– Słucham?

– Mniej więcej to samo mówiła Luna, jednak nie opisała mi tak szczegółowo wodzianki całującej Sama. Z opisu wnioskuję, że to Szakita. Królowa wodzianek. Królowa zamiast korony ma wplecione perły we włosy. Sam kochanie – zwróciła się do chorego.– Jakiegoż miałeś pecha… Jeżeli to była Szakita, to nie widzę ratunku dla ciebie – powiedziała Zelda ze łzami w oczach.– Ech… Jednak nie zasnę tej nocy, choćbym chciała. Idę poczytam trochę swoje stare księgi, może coś jeszcze wymyślę.

– Pani Zeldo, naprawdę nie ma ratunku?

Staruszka nic nie powiedziała. Wzruszyła tylko ramionami i głośno westchnęła. Poszła do drugiej izby.

Po paru kwadransach przyszła Luna i usiadła na krześle obok Rona.

– Dlaczego na mnie  nie działały te gołe zdziry? Dlaczego? – zapytała Luna.

– Bo jesteś kobietą. One tylko na mężczyzn działają i tylko wtedy gdy patrzysz im w oczy przez dłuższą chwilę.

– Sam ty baranie, trzeba było na dupkę patrzeć, a nie od razu w oczy…

– Samaś… baran – wymamrotał ledwo słyszalnym szeptem Sam.

– Ojej Sam, ocknął się – ucieszyła się Luna. – Jak się czujesz?

Sam nie zdążył odpowiedzieć zaczął wymiotować, potem dostawał drgawek i zasnął.

Po pół godzinie otworzył oczy i powiedział:

– Mamo, mamo… opowiedz o mechanicznej górze.

– Sam, jesteś sierotą. Rodzice zginęli dawno, dawno temu.– powiedziała Luna głaszcząc go po głowie.

– Mamo zimno! zimno…

– Gorączka rośnie – skomentowała Luna i podała mu ostrożnie na łyżeczce czerwony płyn. Ron zmieniał okłady na czole.

– Mechaniczna góra – mamrotał Sam– idziemy?

– O co mu chodzi z tą mechaniczna górą? – zapytał Ron.

– Babka kiedyś nam opowiadała starą historię, bajkę taką.

– Mamo opowiedz…– szeptał Sam.

– Żył sobie Stary Mag Lon – zaczęła Luna.– Było to w czasach, kiedy czarodzieje byli traktowani na równi z ludźmi, a nawet lepiej. Wtedy wrodzone zdolności magiczne stawiano na piedestale. Człowiek urodzony z takim darem był szczęściarzem, nie był poniżany tak jak dziś. Stary Mag był jednym z największych i najzdolniejszych czarodziejów. Był szanowanym mieszkańcem swojej krainy i miał wielu przyjaciół. Niestety jego słabością był klejnot nazywany druntialem. Klejnot ten wyglądem przypominał błękitno srebrną stal, był niezwykle twardy i bardzo podatny na magię.  Mag nieustannie gromadził go w swojej wieży. Wkrótce stało się tak, iż podziw do tego materiału stał się jego obsesją. Lon wariował na jego punkcie i tracił rozum. Stał się zachłanny, nieczuły, nieuczciwy i podstępny. Pożądał tego klejnotu więcej i więcej. Druntial omotał jego umysł i serce. Mag siedział wieczorami wpatrując się w błękitnie połyskujące bryły driuntialu, zapominając o kolacji i o całym świecie. Stracił przyjaciół i pozyskał wrogów. Pewnej nocy napadło go trzech zbójów. Chcieli go obrabować. Doszło do walki między nimi, w trakcie której Lon rzucał wiele zaklęć i klątw. Wieża maga i wzgórze iskrzyło i wybuchało skondensowaną magiczną energią. Niemal wszyscy polegli w tej bójce. Ciężko ranny Mag aż do samej śmierci rzucał  zaklęcia w stronę zbójów. Jeden z nich zdołał uciec. Opowiadał potem w gospodzie, że pod wpływem zaklęć druntial stopniał i rozpłynął się otaczając wieżę, roślinność, kamienie, a nawet ziemię metaliczno błękitną powłoką. Wszystko dookoła zrobiło się naraz srebrno błękitne, aż trudno było skupić wzrok na czymkolwiek. Zbój schował się za srebrny płot widział jak wieża zaczyna poruszać się, jakby ożyła. Stała się ruchoma, choć ciężko to wyjaśnić. Poręcz przy schodach wiła się jak wąż, schody zmieniły się w zjeżdżalnię, okna same zamykały się i otwierały. Wszystko sprawiało wrażenie mechanicznej konstrukcji wykonanej ze srebrnej stali. W wiosce wyśmiewali zbója, gdy ten opowiadał im swoją historię. Jednak gdy pokazał łup jaki udało mu się wynieść z wieży Starego Maga, zmieniono zdanie. Od tamtej pory mówiono o wzgórzu nieżyjącego maga Mechaniczna Góra. Wiele było wypraw po druntial na Mechaniczną Górę, jednak nikt tego miejsca nie potrafił odnaleźć. Jakby wzgórze zapadło się pod ziemię lub jakby sobie odeszło.

Kiedy Luna skończyła Sam leżał nieprzytomny.

 

***

 

Zelda weszła do izby. Ron i Luna spali na siedząco. Luna z opartą głową na stole, Ron częściowo oparty o ścianę z otwartymi ustami. Łóżko, gdzie wczoraj leżał Sam było puste.

– Gdzie Sam?– krzyknęła przerażona babka.

Luna pierwsza otworzyła oczy. Wstała i bezmyślnie podniosła kołdrę jakby miała nadzieję, że znajdzie pod nią brata. Była tak zdziwiona, że nie wiedziała co myśleć. Przecież nie poszedł sobie, wczoraj był umierający. Ktoś go wyniósł? Też bez sensu.

– Ron!- Luna krzyknęła pretensjonalnie –  jak mogłeś zasnąć!

– Ron również przecierał oczy ze zdziwienia. “Chciałaś zapytać chyba, jak mogliśmy zasnąć?” – pomyślał Ron i przemilczał to.

– Przeszukajmy dom – rozkazała Zelda.

Rozeszli się po chacie w milczeniu. Panicznie zaglądając po wszystkich kątach. Nagle Babka zaczęła krzyczeć. Głos dobiegał z podwórza.

– Utopił się! Ludzie, tragedia! – biadoliła klęcząc przed wielką balią pełną wody, z której sterczały nagie męskie nogi o mięsistych łydkach pokryte rudymi kędziorkami. Nogi Sama. Luna i Ron przybiegli w mgnieniu oka. Babka chowała twarz w dłoniach i szlochała. Podeszli bliżej. Balia była po brzegi pełna wody. Sam leżał w niej na plecach całkowicie zanurzony w wodzie. Wyglądał przerażająco. Blady jak trup. Nieruchomy jak trup. Luna zaciskając zęby dotknęła jego kolana. było zimne jak lód. Ron natomiast od razu rzucił się do wyciągania go z wody. Ledwie zanurzył dłonie w wodzie i odskoczył jak poparzony, gdyż w tym samym momencie Sam otworzył oczy. Ron wystraszył się jak małe dziecko. Czy zmarłemu mogą się same otworzyć oczy? Nie było czasu na namysły. Natychmiast podszedł do topielca ponownie. Luna stała i patrzyła jak wryta na otwarte oczy brata. Kolano, którego cały czas dotykała drgnęło. Teraz ona wystraszona cofnęła się o krok. Sam patrzył na ich przerażone i zdziwione miny. Wzrok miał naturalny, wcale nie upiorny jak mogłoby się zdawać. Uśmiechnął się do nich z typowym dla siebie pogodnym i wesołym usposobieniem. Wyglądał tak jakby obudził się właśnie i witał przyjaciół serdecznym uśmiechem. Złapał za brzeki balii i wynurzył się.

– Co tak panikujecie? – zagadnął Sam.

– Wystraszyłeś nas Sam – babka złapała się za głowę.

– Co do cholery robisz w tej balii? – powiedziała niepewnym głosem Luna.

– Spałem sobie – uśmiechnął się Sam.

Wszyscy milczeli. Nic nie miało sensu. Sen pod wodą? Ale, że jak to? Może to już nie Sam? Może jaki żywy trup? Może jakiś wodziankowy czar i zaraz Sam ich zaatakuje? Setki pytań plątały im się po głowach. Byli czujni, Ron przezornie chwycił z tyłu za rękojeść sztyletu, który nosił u pasa. Tak w razie czego, pomyślał sobie.

– No popatrzcie na to– powiedział Sam pokazując miejsce za uchem, na którym znajdowały się skrzela. – Wyrosło mi to przez noc. I jeszcze te włosy – wskazał na pasemko włosów tuż nad uchem, które było zielone. – Rano poczułem, że muszę wejść do wody. I zrobiłem sobie tu kąpiel. Wtedy odkryłem, że oddycham pod wodą. Potem zdrzemnąłem się. Nie chciałem was wystraszyć. Luna? Ron? Babuniu?

Nadal milczeli. Byli  w szoku. Emocje ostatniej doby były naprawdę wyczerpujące, a teraz to. Tego było zbyt wiele. Jedynie babka podeszła i przyjrzała się skrzelom z bliska.

– Teraz już wiem czym grozi pocałunek Szakity– powiedziała babka Zelda. – Stracha żeś nam narobił złotko moje – powiedziała i ucałowała wnuka w czoło.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie jest właściwie pierwszym rozdziałem dłuższego opowiadania…

Ulijo, w takim razie bądź uprzejma zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem do pierwszych *** i mnie nijak nie wciągnęło, toteż nie będę kontynuować, tym bardziej, że to fragment i zapewne nie będzie mi dane poznać całości.

 

Technicznie: brakuje sporej ilości przecinków. Panuje byłoza i miałoza. Przescrollowałem resztę tekstu i Twoje akapity bywają zwartymi bryłami tekstu, a to czyta się źle. Powinnaś podzielić je na mniejsze.

 

Fragmenty nie cieszą się czytelniczym powodzeniem, a już fragmentów fantazy nie czyta tutaj prawie nikt. Bo zazwyczaj są 1) źle napisane 2) wtórne do bólu.

Jeśli chcesz coś zyskać z wizyt na tym portalu, to na początek przeczytaj i skomentuj kilka tekstów, a także wrzuć jakieś niedługie skończone opowiadanie. Przyjmij krytykę, poprawiaj i zwalczaj błędy.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dodam jeszcze, że i wykonanie szwankuje. Interpunkcja, zapis dialogów, czasem styl. A ponieważ wystarcza pobieżne przejrzenie tekstu, żeby to zauważyć, to znaczy, że jest niedobrze. Przebiegając się po treści, zauważyłam też, że dialogi są dość sztuczne.

Zrób, jak radzi Mytrix – poczytaj innych, pokomentuj, zobacz, na co zwracamy tu uwagę (tak, właśnie również na takie pozorne techniczne drobiazgi; co do dialogów – tu czy na stronie PWN znajdziesz poradnik ich zapisywania). A potem wrzuć jakieś krótkie opowiadanie, może być nawet z tego samego uniwersum, byle miało początek, środek i koniec ;)

 

I tak blisko stała, że przestało mi przeszkadzać, że jest duchem tylko.

Takie konstrukcje są nieeleganckie.

http://altronapoleone.home.blog

Ja natomiast dodam, że znajdują się tu błędy, których łatwo dało się uniknąć. Wystarczyło tylko uważnie przeczytać swój własny tekst.

 

Usiadł na drewnianej ławie opierając się o ścianę wiekowej chatki. Strach o losy towarzysza otwierał starą ranę, która teraz pulsowała uporczywie. Już kiedyś straciła kogoś bliskiego.

Z tej narracji wynika, że to facet stracił kogoś bliskiego, więc skąd ta nagła zmiana w odmianie? Jeśli to faktycznie jakaś babeczka kogoś straciła, a narrator ją wspomina, to powinno być lepiej zaznaczone w tekście, bo tak wygląda jak nieco śmieszny błąd.

 

Styl też tu jest bardzo nierówny. Raz są tu krótkie zdania, a nawet nie zdania tylko jakieś eliptyczne wtrącenia typu:

 

Zamknięte

by zaraz przywalić jakimś dłuższym zdaniem, bogatym w opisy i metafory. Sprawia to, że rytm tekstu jest bardzo nierówny.

 

Pomysłu i akcji oceniać nie będę, ponieważ to tylko fragment. Ogólnie to oprócz rad wymienionych wyżej polecam czytać swoje teksty na głos, wtedy lepiej słychać niektóre rzeczy oraz dostrzega się oczywiste błędy.

 

 

I gdy oczy otworzę dech mi w piersiach zapiera, myślę sobie: a może księżycowa chimera?

LunarChimero – w przytoczonym fragmencie w ogóle wychodzi na to, że to rana straciła kogoś bliskiego ;)

http://altronapoleone.home.blog

A co, rana to już nie może mieć uczuć? Przecież to fantastyka!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Rana z własną świadomością, to sprawiłoby, że tekst od razu stałby się ciekawszy!

I gdy oczy otworzę dech mi w piersiach zapiera, myślę sobie: a może księżycowa chimera?

Tak!

http://altronapoleone.home.blog

Czytałbym!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przeczytałam z trudem, bo opowiadanie jest przegadane, nieciekawe i w dodatku fatalnie napisane. Ulijo, nie chciałabym odwodzić Cię od dalszych prób literackich, ale sugeruję, abyś, nim przystąpisz do dalszej pracy nad tym dziełem, pierwej przyswoiła sobie przynajmniej podstawowe zasady rządzące językiem polskim.

 

skła­dały­ go w krwa­wej ofie­rze w swo­ich świą­ty­niach. –> W ilu świątyniach składały jedną ofiarę?

 

W końcu wy­pły­nę­ły na po­wierzch­nię wody i usia­dły na brze­gu oczka wod­ne­go. –> Brzmi to nie najlepiej.

 

prze­gni­łych drze­wek. Nie­licz­ne, kar­ło­wa­te drze­wa… –> Jak wyżej.

 

z ich dłu­gich, ja­snych blond wło­sów. –> Masło maślane – włosy blond są jasne z definicji.

 

drze­wa, które tam rosły miały lśnią­co czar­ne, po­wy­krę­ca­ne w różne stro­ny pnie i ga­łę­zie, a ich li­ście przy­po­mi­na­ły trawę; były bar­dzo wą­skie i dłu­gie Ko­bie­ty miały bladą cerę o zie­lon­ka­wym od­cie­niu i były skąpo ubra­ne. Woda ście­ka­ła z ich dłu­gich, ja­snych blond wło­sów. Ranna ko­bie­ta była inna. Była znacz­nie star­sza od po­zo­sta­łych i miała zie­lo­no nie­bie­skie włosy, w które wple­cio­ne były duże… –> Przykład byłozy i miałozy.

 

i miała zie­lo­no nie­bie­skie włosy, w które wple­cio­ne były duże lśniące perły. –> …i miała zie­lo­no-nie­bie­skie włosy, w które wple­cio­no duże lśniące perły.

 

Usiadł na drew­nia­nej ławie… –> Zbędne dopowiedzenie. Czy istniała możliwość, by ława była inna, nie drewniana.

 

szpe­cił teraz gry­mas udrę­ki. Strach o losy to­wa­rzy­sza otwie­rał starą ranę, która teraz pul­so­wa­ła… –> Powtórzenie.

 

Na do­da­tek czas dłu­żył się nie­mi­ło­sier­nie. Bez­rad­nie roz­glą­dał się do­oko­ła. –> Czy dobrze rozumiem, że czas bezradnie roz­glą­dał się do­oko­ła?

 

do­strzegł da­le­ko na dro­dze nie­bie­sko zie­lo­ną łunę. –> …do­strzegł da­le­ko na dro­dze nie­bie­sko-zie­lo­ną łunę.

 

Ron pod­szedł do płotu, aby się przywi­tać.

Witam, widzę że sporo że­ście upo­lo­wa­li… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Witam, widzę że sporo że­ście upo­lo­wa­li po­wie­dział Ron przy­glą­da­jąc się świe­tli­stym kro­ko­dy­nom fru­wa­ją­cym w klat­ce. Owady te przy­po­mi­na­ły ogrom­ne ważki. Nie­któ­re były wiel­ko­ści go­łę­bia. Miały me­ta­licz­no zie­lo­ny kolor, a ich od­wło­ki świe­ci­ły zie­lo­no nie­bie­skim świa­tłem.Na­praw­dę pięk­ne oka­zy-do­dał Ron. –> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow. Winno być:

– Witam, widzę że sporo że­ście upo­lo­wa­li po­wie­dział Ron, przy­glą­da­jąc się świe­tli­stym kro­ko­dy­nom fru­wa­ją­cym w klat­ce.

Owady te przy­po­mi­na­ły ogrom­ne ważki. Nie­któ­re były wiel­ko­ści go­łę­bia. Miały me­ta­licz­ny zie­lo­ny kolor, a ich od­wło­ki świe­ci­ły zie­lo­nonie­bie­skim świa­tłem.

– Na­praw­dę pięk­ne oka­zy do­dał Ron.

 

woź­ni­ca za­trzy­mał się, a wraz z nim czte­rech to­wa­rzy­szą­cych mu jeźdź­ców. –> …woź­ni­ca za­trzy­mał się, a wraz z nim czte­rej to­wa­rzy­szą­cy mu jeźdź­cy.

 

A jak się miewa Kowal Vol? –> A jak się miewa kowal Vol?

 

może Kowal ze­chce do mnie do­łą­czyć? –> …może kowal ze­chce do mnie do­łą­czyć?

 

Bywaj Ron –> Bywaj, Ron.

 

Od­je­cha­li zo­sta­wia­jąc za sobą tu­ma­ny kurzu w zie­lo­no nie­bie­skiej kuli świa­tła. –> Od­je­cha­li, zo­sta­wia­jąc za sobą tu­ma­ny kurzu w zie­lo­nonie­bie­skiej kuli świa­tła.

 

Ron od­pro­wa­dził ich wzro­kiem i wró­cił na ła­wecz­kę. –> Wcześniej siedział na ławie. Ławaławeczka to nie to samo.

 

Wy­chy­li­ła się z nich ruda roz­czo­chra­na głowa.

– Ron… – po­wie­dzia­ła Luna od­gar­nia­jąc złote loki do tyłu. –> Czy na pewno ruda i rozczochrana była głowa, czy może raczej włosy na wychylającej się głowie? Czy dobrze rozumiem, że prócz rzeczonej głowy, pojawiła się też Luna? Bo nie wydaje mi się, aby Luna o złotych lokach mogła być jednocześnie ruda i rozczochrana.

 

Wstał i dła­wią­cym gło­sem za­py­tał… –> Kogo/ co dławił głos?

Proponuję: Wstał i zapytał zdła­wionym gło­sem

 

Je­że­li nie.. – prze­rwa­ła i wbiła  w niego swój wzrok… –> Brak kropki w wielokropku; wielokropek ma zawsze trzy kropki! Zbędny zaimek – czy mogła wbić w niego cudzy wzrok?

Je­że­li nie – prze­rwa­ła i wbiła w niego wzrok

 

– Leć po zioła, Ba­bi­lo­tek się koń­czy… –> – Leć po zioła, ba­bi­lo­tek się koń­czy

 

– Lecę po Ba­bi­lo­tek Ba­bu­niu – po­wie­dzia­ła Luna. –> – Lecę po babilotek, babuniu – powiedziała Luna.

 

A ty Ron choć, po­ka­żę Ci jak zmie­niać okła­dy. –> A ty, Ron, chodź, po­ka­żę ci, jak zmie­niać okła­dy.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy wracamy się do kogoś listownie.

Poznaj różnicę miedzy słowami choćchodź.

 

Sta­rość, ech…. –> Sta­rość, ech

Po wielokropku nie stawia się kropki!

 

Luna zdję­ła łuk z wie­sza­ka w sieni i wy­szła. Ron wszedł do po­ko­ju… –> Brzmi to fatalnie.

 

Zanim po­ło­żysz okład z li­ścia Ba­bi­lot­ka… –> Zanim po­ło­żysz okład z li­ścia ba­bi­lot­ka

 

Rano obu­dził nas śpiew. Był to śpiew ­niezwy­kły, cu­dow­ne głosy i ta hip­no­ty­zu­jaca wręcz me­lo­dia…

Śpiew wo­dzian­ki… –> Powtórzenia. Literówka.

 

Nagle z wody wy­sko­czy­ły jesz­cze czte­ry dziew­czy­ny. Wąską wstąż­ką prze­pa­sa­ne pier­si miały. –> Piersi czterech dziewczyn przepasane jedną wstążką?

Proponuję drugie zdanie: Piersi miały przepasane wąskimi wstążkami.

 

Luna krzy­cza­ła, że od go­łych cycek w du­pach nam się po­przew­ra­ca­ło. –> Luna krzy­cza­ła, że od go­łych cycków w du­pach nam się po­przew­ra­ca­ło.

 

– Ko­zi­rad­ka Mi­łe­go na uroki… –> – Ko­zi­rad­ka mi­łe­go, na uroki

 

A jej włosy błę­kit­no zie­lo­ne były. –> A jej włosy błę­kit­no-zie­lo­ne były.

 

Panna wy­czu­ła mnie i spoj­rza­ła na mnie… –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Ude­rze­nie w taflę przy­wo­łu­je zjawę, która jest iden­tycz­na do wo­dzian­ki. –> Ude­rze­nie w taflę przy­wo­łu­je zjawę, która jest iden­tycz­na jak wodzianka.

 

I ta zjawa do mnie szła kro­kiem wol­nym i po­nęt­nym. Uśmie­cha­ła się do mnie za­lot­nie. Sta­łem jak wryty. Wtedy znowu gniew we mnie za­wrzał, Sam ma wo­dzian­kę praw­dzi­wą, a ja jej zjawę, któ­rej do­tknąć nie mogę? I zaraz jakiś frag­ment trzeź­wo­ści we mnie się obu­dził. Że to czary, złe czary tylko i śmierć nam grozi. Chcia­łem mie­cza dobyć, ale zwle­ka­łem. Tym­cza­sem zjawa po­de­szła do mnie. I tak bli­sko stała, że prze­sta­ło mi prze­szka­dzać… –> Nadmiar zaimków.

 

osunął się do oczka wodnego, tak że tylko nogi jego i zadek wystawały z wody. Panna wodna zaczęła się szamotać i syczeć. Luna podbiegła do Sama i chwyciła go za nogi. Wyciągnęła go z wody, a panna wodna znikła w wodzie. –> Powtórzenia.

 

Przy­wieź­li­śmy go tu jak naj­szyb­ciej. –> Wcześniej napisałaś: Wyszliśmy z Samem i Luną na polowanie. –> Czym przywieźli Sama, skoro na polowanie wyruszyli pieszo?

 

Żył sobie Stary Mag Lon – za­czę­ła Luna. –> Żył sobie stary mag Lon – za­czę­ła Luna.

 

Stary Mag był jed­nym z naj­więk­szych… –> Stary mag był jed­nym z naj­więk­szych

 

przy­po­mi­nał błę­kit­no srebr­ną stal… –> …przy­po­mi­nał błę­kit­nosrebr­ną stal

 

Wkrót­ce stało się tak, iż po­dziw do tego ma­te­ria­łu stał się jego ob­se­sją. Lon wa­rio­wał na jego punk­cie i tra­cił rozum. Stał się… –> …po­dziw dla tego ma­te­ria­łu

Powtórzenia.

 

Po­żą­dał tego klej­no­tu wię­cejwię­cej. –> Po­żą­dał tego klej­no­tu bardziejbardziej. Lub: Chciał mieć tego klej­no­tu wię­cej i wię­cej.

 

Ciężko ranny Mag aż do samej śmierci rzu­cał  za­klę­cia w stro­nę zbó­jów. –> …Ciężko ranny mag aż do samej śmierci rzu­cał za­klę­cia na zbó­jów.

 

ota­cza­jąc wieżę, ro­ślin­ność, ka­mie­nie, a nawet zie­mię me­ta­licz­no błę­kit­ną po­wło­ką. –> …me­ta­licz­ną błę­kit­ną po­wło­ką.

 

Wszyst­ko do­oko­ła zro­bi­ło się naraz srebr­no błę­kit­ne… –> Wszyst­ko do­oko­ła zro­bi­ło się naraz srebr­nobłę­kit­ne

 

Stała się ru­cho­ma, choć cięż­ko to wy­ja­śnić. –> Stała się ru­cho­ma, choć trudno to wy­ja­śnić.

 

udało mu się wy­nieść z wieży Sta­re­go Maga… –> …udało mu się wy­nieść z wieży sta­re­go maga

 

– Ron!- Luna krzyk­nę­ła pre­ten­sjo­nal­nie… –> – Ron! Luna krzyk­nę­ła z pretensją

Poznaj znaczenie słowa pretensjonalnie.

 

Pa­nicz­nie za­glą­da­jąc po wszyst­kich ką­tach. –> Pewnie miało być: Pa­nicz­nie roz­glą­da­jąc się po wszyst­kich ką­tach.

 

Nagle Babka za­czę­ła krzy­czeć. –> Nagle babka za­czę­ła krzy­czeć.

 

nogi o mię­si­stych łyd­kach po­kry­te ru­dy­mi kę­dzior­ka­mi. –> …nogi o mię­si­stych łyd­kach, po­kry­tych ru­dy­mi kę­dzior­ka­mi.

 

Nagle Babka za­czę­ła krzy­czeć. –> Nagle babka za­czę­ła krzy­czeć.

 

Balia była po brze­gi pełna wody. –> Masło maślane – czy balia mogła być po brzegi niepełna?

 

Sam leżał w niej na ple­cach cał­ko­wi­cie za­nu­rzo­ny w wo­dzie. –> Wcześniej napisałaś: …bia­do­li­ła klę­cząc przed wiel­ką balią pełną wody, z któ­rej ster­cza­ły nagie mę­skie nogi… –> Skoro z bali sterczały nogi, to jak Sam mógł być całkowicie zanurzony?

 

Luna za­ci­ska­jąc zęby do­tknę­ła jego ko­la­na. było zimne jak lód. –> Postawiwszy kropkę, następne zdanie zaczynamy wielką literą.

 

Le­d­wie za­nu­rzył dło­nie w wo­dzie i od­sko­czył jak po­pa­rzo­ny… –> Le­d­wie za­nu­rzył dło­nie w wo­dzie, od­sko­czył jak po­pa­rzo­ny

 

Luna stała i pa­trzy­ła jak wryta na otwar­te oczy brata. –> Luna stała ja wryta i pa­trzy­ła na otwar­te oczy brata.

 

Uśmiech­nął się do nich z ty­po­wym dla sie­bie po­god­nym i we­so­łym uspo­so­bie­niem. –> Można mieć pogodne i wesołe usposobienie, ale nie można uśmiechać się z usposobieniem.

Proponuję: Uśmiech­nął się do nich i spojrzał w ty­po­wy dla sie­bie po­god­ny i we­so­ły sposób.

 

Zła­pał za brze­ki balii i wy­nu­rzył się. –> Zła­pał brze­gi balii i wy­nu­rzył się.

 

Ron prze­zor­nie chwy­cił z tyłu za rę­ko­jeść szty­le­tu… –> Z tyłu czego chwycił rękojeść?

Może wystarczy: Ron przezornie chwycił rękojeść sztyletu

 

Tak w razie czego, po­my­ślał sobie. –> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, podziwiam, zważywszy, że autorka nie napisała nigdzie – nawet tu – ani jednego komentarza…

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję, Drakaino. :)

W pewien sposób czuję się w obowiązku przeczytać tekst, który portalowy licznik już po pierwszym komentarzu-uwadze uznał za przeczytany. A kiedy już czytam dziełko, to jakoś nie mogę się powstrzymać przed zrobieniem łapanki. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i jednocześnie przepraszam, że tak późno.

Otworzyliście mi oczy i obiecuję nie zaśmiecać więcej portalu :)

Regulatorzy – dziękuję za poświęcony czas. 

Pozdrawiam serdecznie!

Ulijo, miło, że w końcu się odezwałaś. Co do “zaśmiecania portalu” – nie istnieje takie pojęcie (no dobra, jest zarezerwowane dla spamerów). Każdy ma tu prawo zamieszczać swoje teksty, ale oczekujemy tak po prawdzie, że uwagi osób, które coś konkretnego krytykują albo robią łapanki, będą uwzględniane przez autorów a teksty poprawiane.

 

A tak poza tym – spróbuj wrzucić krótkie opowiadanie, takie teksty mają większą publiczność.

http://altronapoleone.home.blog

Ulijo, nikt nie zarzuca Ci zaśmiecania portalu. Owszem, zaprezentowany fragment nie jest doskonały, ale mam nadzieję, że kiedy poprawisz warsztat i dołożysz wszelkich starań, aby Twoje przyszłe opowiadania były ciekawe i porządnie napisane, coś jeszcze kiedyś wrzucisz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeszcze raz dziękuję za pomocne i miłe komentarze. Podobno małpę można nauczyć tańczyć, może więc kiedyś napiszę coś przyzwoitego np. “Przygody rany z własnął świadomością” – czytałby mnie nawet Mytrix :)

pozdrawiam :)

Bardzo proszę, Ulijo.

I wierzę, że kiedyś zaprezentujesz opowiadanie, które spodoba się wszystkim. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pisz, pisz. Dobrym pomysłem byłoby opowiadanie z Twojego uniwersum. Takie, które przedstawiałoby świat, jego magię, ale nie próbowało od razu opowiadać wielkiej epickiej historii. Może jakiś poboczny epizodzik, historia jednej postaci – może takiej z cienia, a nie od razu ze świecznika? Ja np. lubię wszelkie rusałki , właśnie się okazało, że w większości opowiadań, które będą niedługo wydawane, mam magię wody, więc chętnie zobaczę kolejny pomysł na takie postacie.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka