- Opowiadanie: MPJ 78 - Iza czy Bella?

Iza czy Bella?

Inspiracją były świąteczne porządki. Odkurzając bibliotekę trafiłem na dwie zapomniane lektury. Obok siebie stały, “Lalka”, w której Wokulski  zaprzepaścił karierę, dla miłości i “Balladyna”, w której tytułowa bohaterka robiła karierę przez miłość. Wena jak to ona zaproponowała: “Weź napisz, co by było gdyby postaci z tych lektur spotkały się.” A jako że moja wena nie jest do końca poważna, to wyszło opowiadanie żart. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Iza czy Bella?

 

Z pamiętnika starego subiekta.

Różnie los ludzki się plecie. Ostatnio Stach miał przygodę. Pojechał na wieś do majątku hrabiego Kirkora. Śmiem twierdzić, iż wybrał się tam, by wykupić weksle Łęckich. Widocznie jednak hrabia miał też na oku inne interesa, toteż zabrał Wokulskiego na objazd majątku, a konkretnie do glinianek, gdzie Kirkor umyślił sobie postawić cegielnię. Potrzebował kapitału i chciał Stacha na wspólnika. Wracali już, gdy zdarzył się wypadek. Kot niecnota czaił się na wierzbie, by łowić niewinne ptaszęta. Czy to w skoku chybił, czy gałąź pod wpływem wiatru go zrzuciła, tego nie wiadomo. Przeleciało kocisko w powietrzu, z miauczeniem straszliwym, tuż przed samymi końmi, te zaś spłoszone poniosły. Chwilę później kolaska się wywróciła, a Stach, hrabia i woźnica wylądowali w szuwarach. Powożący szczęściem dla siebie na wierzbie, pozostali w gliniastym bajorze. Radę dać sobie dali i z topieli wyszli, ale przemoczeni i ubłoceni jak nieludzkie stworzenia. Szczęściem w nieszczęściu w pobliżu była chata. Udali się tam natychmiast, by pomocy szukać. Wdowa, która z córkami w niej mieszkała, dała gościom niespodzianym to, co miała: suchą izbę oraz napar z lipy. Posławszy woźnicę do dworu Wokulski i Kirkor postanowili czekać, aż wróci i nowym powozem przywiezie suche ubrania. Gospodyni zajęła się pracą, a jej córki zabawiały gości rozmową.

 

– Czemuż to hoże dziewoje nas się bać zdają. Przecież mnie w okolicy wszyscy ludzie znają.

– Mości hrabio, wiele dobrego o tobie słyszałyśmy, ale kim jest pana towarzysz? – Balladyna odrzekła ziemianinowi.

– To pan Stanisław Wokulski, sławny z tego, iż go zowią królem handlu warszawskiego.

– Królem handlu. – Oczy Balladyny rozmarzyły się.

– Hrabia jest nadto łaskawy dla mnie, aczkolwiek faktycznie prowadzę w Warszawie liczne interesy.

– Stach, choć jest członkiem stanu kupieckiego, to majątkiem przewyższył, polskiego króla ostatniego.

– Panie Kirkorze, doprawdy, żadna to sztuka. Śmiem twierdzić, iż nawet nasza gospodyni jest od owego utracjusza bogatsza.

– Mówicie o królu całej Polski? – Balladyna zdawała się nie słyszeć ostatniego zdania.

– Owszem, o nim prawimy, złotowłosa pani, o władcy, któren nasz kraj otrzymał w dani.

– Za to był do bani. – Wokulski postanowił nawiązać do poetyckiej konwencji Kirkora.

– Dziewczęta. nie przeszkadzajcie naszym gościom schnąć – rzekła matka. – Lepiej byście malin nazbierały, żebym mogła zrobić kompot.

– Dobrze, pani matko – Alina natychmiast złapała dzbanek i ruszyła na dwór.

 

Balladynie zbieranie malin szło opornie. Myślami była bowiem daleko od krzaków pełnych słodkich owoców. Rzuciła okiem na Alinę, a ta miała już prawie pełny dzbanuszek.

– Siostrzyczko, co myślisz o naszych gościach?

– Hrabia tak pięknie mówi, jakby ciągle pieśń jakąś śpiewał.

– A co myślisz o Wokulskim? – Balladyna, dotknęła rękojeści sztyletu skrytego w rękawie sukni.

– Jest mroczny.

– Jaki?

– Myślę, iż jest w nim coś strasznego. W oczach ma ból, jakby jego serce przebijały lodowe sople.

– Można by się nim zaopiekować i…

– To nie ma sensu. O takich, jak on stare pieśni mówią, iż przez nieszczęśliwą miłość nigdy nie zaznają spokoju ducha. Trawi ich bowiem nieugaszony ogień. Zbliżyć się to spłonąć razem z nim.

– To bogaty kupiec, może by tak…

– I co z tego? Żadne złoto nie jest warte dzielenia z nim bólu. Co innego hrabia, z nim życie byłoby wieczną poezją.

– Skoro tak sądzisz.

 

Balladyna była pewna, iż siostra nie stanowi żadnego zagrożenia dla jej planów. Nie ma potrzeby sięgać po sztylet i pozbywać się konkurencji tyleż skutecznie, co drastycznie. Ogień sobie może być i nieugaszony, ale rozsądna kobieta nawet na takim płomieniu i pieczeń zrobi i zupę ugotuje. Niech więc sobie Alina spokojnie z Kirkorem wiersze recytuje.

 

Z pamiętnika starego subiekta.

W sklepie naszym pojawiła się ostatnio Balladyna. Stach pamiętał ją z wyjazdu do Kirkora, więc dostała u nas pracę. Szybko się okazało, iż z urody to złotowłosa Słowianka, a temperamentu Włoszka. Poczęto ją zwać Bellą. Początkowo miano to traktowała podejrzliwie, lecz kiedym jej wytłumaczył, co słowo to znaczy, natychmiast je zaakceptowała. Dużo mamy z niej pożytku, bo pracowita jest bardzo i szybko się uczy. Wiele też ze mną rozmawia o Stacha interesach. Dobrze to o niej świadczy, ponieważ znać, iż interesuje się wszystkim. Podziela też moją opinię o Łęckiej. Na dodatek zauważyłem, że opiekę pewną nad naszym chłopakiem roztoczyła i nawet chce mu pomóc w badaniach.

 

Wokulski od godziny wpatrywał się w kawałek metalu. Stop aluminium, który udało mu się uzyskać, dzięki gąbczastej strukturze pływał na wodzie, ale wciąż był cięższy od powietrza. Rzucił okiem na Bellę. Dziewczyna przy niewielkim stanowisku z zapałem zajmowała się destylowaniem jakiejś błękitnej mikstury. Dotarło do niego, iż w zasadzie nie wie, nad czym pracuje jego asystentka. Podrzucając odruchowo bryłę aluminium podszedł do niej.

– Cóż to panna tu szykuje?

– Zmodyfikowaną wersję wywaru wedle przepisu zielarki z mych rodzinnych stron.

– W dziewiętnastym wieku nikt już nie wierzy w gusła, tracisz czas, Balladyno – Stach mówił to ze smutkiem.

– Chciałam zweryfikować dawne podania. Kto wie, może uda się powtórzyć trojański sukces Schliemanna?

– W takim razie, jakie jest przeznaczenie tej mikstury?

– Zwalcza oziębłość, w kwestiach damsko-męskich.

Do Wokulskiego natychmiast dotarło, iż jeśli eksperyment się powiedzie, być może znajdzie panaceum na zimne serce Izabeli Łęckiej. Z wrażenia upuścił trzymany w ręku kawałek metalu na spirale szklanej chłodnicy. Pomieszczenie natychmiast wypełniły opary.

 

Chłopak na posyłki przemierzał podwórze na tyłach sklepu galanteryjnego. W zasadzie, to bardzo się spieszył, ale odgłosy dobiegające za piwnicznych okienek wzbudziły jego zainteresowanie. To co zobaczył sprawiło, iż dla lepszego widoku przykląkł i zapomniał o nakazanych sprawunkach. Biegnący ulicą gazeciarz dostrzegł swojego kumpla w podwórzu. Zagwizdał w specyficzny sposób, by zwrócić jego uwagę. Chłopak na posyłki zignorował gwizd, jedynie przyzywająco machnął ręką. Tyleż oburzony, co zaciekawiony gazeciarz ruszył rozmówić się kolegą. Pod drodze zakasał nawet rękawy, ale to, co zobaczył w piwnicy sprawiło, że przeszła mu ochota na bójkę. Wychodząca na podwórze służąca dostrzegła dwóch chłopców. Zachowywali się dziwnie, nie gwizdali, nie krzyczeli, nie tłukli szyb. Postanowiła sprawdzić, co robią. Scena jaką dostrzegła przez piwniczne okno sprawiła, iż skromnie zasłoniła oczy ręką. Oczywiście pomiędzy palcami zostawiła szpary, aby nic z tego, co tam się działo, nie stracić.

Rzecki dostrzegł w sklepie niezwykły ruch, subiekci, ekspedientki i chłopcy na posyłki, szeptali między sobą, po czym kolejno wymykali się na podwórze. Takie lekceważenie obowiązków zirytowało Ignacego. Starannie zamknął sklep i ruszył przywołać młodzież do porządku. Na podwórzu dostrzegł znaczny tłumek złożony z wszelkiej maści uliczników, gazeciarzy, posługaczy, subiektów, a nawet panien służących. Wszyscy wpatrywali się w okna piwniczne, gdzie Stach urządził sobie małe laboratorium. Bojąc się, iż stało się tam coś złego Rzecki zajrzał, by sprawdzić co tam się dzieje. Wewnątrz, Bella i Stach z zapałem oddawali się temu wszystkiemu co opisał Owidiusz w „Sztuce kochania”. Dbając o moralność młodzieży Ignacy próbował rozgonić tłumek przy pomocy laski, aczkolwiek nie przyniosło to spodziewanych efektów, w każdym razie do czasu, kiedy para w piwnicy wreszcie skończyła wzajemne igraszki.

 

Z pamiętnika starego subiekta.

Mamy ostatnio olbrzymie przychody. Wszystko to zasługa Belli, która w Stachowym laboratorium zrobiła błękitną miksturę. Znacząco podnosi ona siły witalne i po zażyciu jej ledwie pięciu kropli każdy może być kochankiem niczym Napoleon, gdy spotkał panią Walewską. Sprzedajemy ją pod nazwą „Vigor” i nigdy wcześniej nie mieliśmy takiego ruchu w interesie. Stach powinien już szukać sposobów, jak ten kapitał zainwestować z pożytkiem, ale nie ma głowy do tego. Rozpacza w duchu, że Izabela Łęcka wyjechała do Paryża. Ponoć doszły ją plotki o wypadkach jakie zaszły w laboratorium podczas prac nad „Vigorem”. Faktycznie pierwsza próba mikstury była przypadkowa i miała wielu niepotrzebnych świadków, którzy roznieśli wieści po mieście. Trudno mi rzec, czy to dobrze, czy to źle, że fata, co naszym losem rządzą, tak sprawiły. Z jednej strony, równą wartość naukową miał eksperyment, którego by pomóc Stachowi, sam dokonałem w przybytku madam Róży. Sprawdzałem działanie mikstury sumiennie z Nataszą, Karoliną, Helgą, Ivet, a nawet z samą madam Różą. Z drugiej strony, choć świadkami wypadku w laboratorium i wynikłych z niego zdarzeń, byli jedynie ulicznicy i służba, zaś w szerzone przez nich plotki towarzystwu wierzyć nie wypada, to wieść doszła do Łęckiej i ta modliszka w świat wyjechała przestając Stacha marnować. Korzyść z tego jest znaczna, ponieważ teraz jest przy nim jedynie Bella. Złota to dziewczyna, bo i o chłopaka naszego dba i o jego interesy zaczyna zabiegać, radząc się mnie we wszystkim.

 

Wokulski podszedł do okna. Roztaczał się z niego widok na długie hale zakładów stanowiących serce jego biznesowego imperium. Miał tu niemal wszystko, na prawym skrzydle mieściły się zakłady obróbki stali, w których toczono, frezowano i kuto. Bliżej centrum znajdowały się hale montażu, gdzie z elementów powstawały gotowe produkty: karabiny, silniki parowe, spalinowe, szkielety sterowców, maszyny do szycia i wiele, wiele innych urządzeń. Na środku znajdowały się laboratoria, w których ciągle szukano nowych rozwiązań. Na lewo od nich zaczynało się królestwo jego żony. Hale, w których powstawała szeroka gama farmaceutyków i kosmetyków. Czy osiągnąłby to wszystko gdyby jego żoną została nie Balladyna, ale Izabela? Nie, niemal na pewno nie. Przy Łęckiej rzuciłby interesy, uciekając przed mianem kupca galanteryjnego. Dziś nikt nie ośmieli się mówić o nim inaczej niż pan Wokulski. Szacunek, a może strach? Swego czasu podczas kolacji w Petersburgu, mocno pijany minister wojny powiedział o plotce, która krąży na salonach stolicy. Sugerowano w niej, iż lepiej nie wchodzić w drogę pani Wokulskiej. Przyjąć łapówkę,  którą ona  zaoferuje za załatwienie sprawy i nie żądać więcej. Ci zaś, którzy z nią zadrą, żyją krótko i umierają w dziwnych okolicznościach: wylewy, zawały, zatrucia, ciężkie i niewyleczalne choroby. Minister przyznał, iż co prawda boi się złamania carskiego ukazu zabraniającego budować fabryk broni w Priwiślańskim Kraju, to jednak da zezwolenie Wokulskiemu. Potrzebuje jednak jeszcze trochę czasu. Czy Bella była takim potworem, jak głosiła plotka? Stach znał ją jako matkę piątki jego dzieci, naukowca zawzięcie eksperymentującego w laboratoriach, wolontariuszkę pracującą w szpitalach i niosącą pomoc najciężej chorym, kobietę interesu, namiętną kochankę. Teoretycznie, jego żona miała dostęp do zarazków i trucizn, ale czy warto się tym przejmować? Czy nie lepiej przez chwilę analizować teoretycznie inne koncepcje? Ulubionym tematem Stachowych rozważań było zagadnienie, czy Izabela Łęcka mogłaby być jego kochanką? Był ku temu czas, okazja i miejsce… Cień niewielkiego sterowca przemknął nad zakładem i zatrzymał się nad budynkiem dyrekcji. Wokulski rzucił okiem na zegar. Jak zwykle punktualnie Bella przywiozła mu obiad. Przy żonie nie pozwalał sobie na marzenia o dawnej miłości. Wolał nie ryzykować.

Koniec

Komentarze

Bardzo przyjemny tekst. Pierwszy raz spotkałem się z takim splotem dwóch szkolnych lektur, ale nie żałuję schadzki ;).

Balladyna była pewna, iż siostra nie stanowi żadnego zagrożenia dla jej planów. Nie ma potrzeby sięgać po sztylet i pozbywać się konkurencji tyleż skutecznie co drastycznie.

Nie pamiętam zbyt dużo z “balladyny” (więc jeśli się mylę to przepraszam), ale mam wrażanie, że nie była aż tak skrajnie pragmatyczna, żeby planować zabójstwo własnej siostry (a tym wypadku bardzo swobodnie uznać, że jednak nie musi jej zabijać). Jakoś mi się to nie klei, jednak to może być tylko moje spostrzeżenie.

A i w lekturze Balladyna używała noża, ciężko żeby chłopka miała sztylet. 

– To nie ma sensu O takich jak on stare pieśni mówią(…)

Tutaj chyba zabrakło kropki.

Poczęto ją zwać Bellą,(…)

Tutaj chyba powinna być kropka zamiast przecinka.

To co zobaczył, sprawiło, iż dla lepszego widoku przykląkł i zapomniał o nakazanych sprawunkach. Sunący ulicą gazeciarz, zobaczył swojego kumpla w podwórzu.

Dwa identyczne czasowniki w dwóch zdaniach po kolei nie brzmią dobrze. Możesz zmienić jeden na “ujrzał” lub coś innego. 

Miał tu niemal wszystko, na prawym skrzydle mieściły się zakłady, obróbki stali, w których, toczono, frezowano i kuto.

Jakie zakłady i czemu na prawym skrzydle były obróbki stali, w których toczono, frezowano i kuto? 

 

Tyle błędów udało mi się wychwycić, czytało się płynnie, a opowiadanie przypadło do gustu. 

Pozdrawiam i powodzenia w dalszej twórczości ;-). 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Nie pamiętam zbyt dużo z “balladyny” (więc jeśli się mylę to przepraszam), ale mam wrażanie, że nie była aż tak skrajnie pragmatyczna, żeby planować zabójstwo własnej siostry (a tym wypadku bardzo swobodnie uznać, że jednak nie musi jej zabijać).

Odśwież sobie lekturę MaSkrolu, pierwsze co robi Balladyna, to z zimną krwią zabija siostrę.

Odśwież sobie lekturę MaSkrolu, pierwsze co robi Balladyna, to z zimną krwią zabija siostrę.

Nie chodzi mi o sam akt, ale o emocje mu towarzyszące. Przeczytałem fragment i dalej wydaje mi się, że nie jednak jakieś emocje jej towarzyszyły, ale wszystkie inne źródła mówią coś zgoła odmiennego…

Wpadeczka, ups. 

Odświeżę lekturę i upraszam o wybaczenie ;) 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Pewne wskazane poprawki naniosłem. Dziękuję za uwagi  :D

MaSkrol, nie ma problemu, po prostu lektury lepiej znać niż nie znać. A co do charakteru Balladyny, to nie będę ci spoilerował, ale jak przeczytasz, to wszystko stanie się raczej jasne(tekst na pół wieczoru).

 

Wrócę tu jeszcze, z mniej offtopowym komentarzem.

Sympatyczny tekścik, fajnie splotłeś dwie różne książki. Wokulski, Balladyna i wiagra dają radę.

Ech, szkoda, że jakiś słownik z zasadami interpunkcji na tę półkę się nie zabłąkał…

Wewnątrz, Bella i Stach z zapałem oddawali się temu wszystkiemu co opisał Owidiusz w „Sztuce kochania”.

Nie czytałam, ale zawsze mi się wydawało, że to bardziej socjologiczna lektura (sposoby podrywania, trochę satyry na współczesnych) niż “Kamasutra”.

Aha, mnie też zdziwił sztylet u biednej dziewczyny. Nóż, jakiś kozik, narzędzia ogrodnicze, ale nie broń służąca wyłącznie do walki.

Babska logika rządzi!

Widocznie jednak hrabia miał też na oku inne interesa, toteż zabrał Wokulskiego na objazd majątku, a konkretnie do glinianek gdzie Kirkor umyślił sobie postawić cegielnię.

Przecinek przed "gdzie". Znaczy, jak bym go tam postawił :-) 

Radę dać sobie dali i topieli wyszli,

Z topieli. Poza tym, nie jestem pewien, czy to gra interpunkcyjnie. 

Niech więc sobie Alina spokojnie z Kirkorem wiesze recytuje.

Wiersze. 

Początkowo owo miano traktowała, podejrzliwie, lecz kiedym jej wytłumaczył, co słowo to znaczy, natychmiast je zaakceptowała.

"owo – owo" obok siebie nie brzmi dobrze. I niepotrzebny przecinek po "traktowała". 

Na dodatek, zauważyłem, że opiekę pewną

Tutaj chyba też niepotrzebny przecinek po "Na dodatek" 

– W dziewiętnastym wieku, nikt już nie wierzy w gusła, tracisz czas Balladyno. – Stach, mówił to ze smutkiem.

Niepotrzebny przecinek po "wieku" i kiepski szyk po myślniku. Lepiej:

" – W dziewiętnastym wieku nikt już nie wierzy w gusła, tracisz czas, Balladyno – powiedział smutno Stach."

Chłopak na posyłki, przemierzał podwórze na tyłach sklepu galanteryjnego.

Bez przecinka po "posyłki" 

To co zobaczył, sprawiło, iż dla lepszego widoku przykląkł i zapomniał o nakazanych sprawunkach.

Bez przecinka po "zobaczył" 

Sunący ulicą gazeciarz, dostrzegł swojego kumpla w podwórzu.

Bez przecinka. 

Chłopak na posyłki, zignorował gwizd, jedynie przyzywająco machnął ręką.

Bez przecinka po "posyłki" 

Pod drodze, zakasał nawet rękawy, ale to co zobaczył w piwnicy sprawiło, że przeszła mu ochota na bójkę.

Bez przecinka po "drodze" 

Bojąc się, iż stało się tam coś złego Rzecki, zajrzał co tam się dzieje.

Przecinek po "złego" raczej, nie po "Rzecki". Oprócz tego: "zajrzał by sprawdzić co tam się dzieje." 

Wszystko to zasługa Belli, która w stachowym laboratorium zrobiła, błękitną miksturę.

Bez przecinka po "zrobiła" 

Faktycznie pierwszy test mikstury, był przypadkowy i miał wielu niepotrzebnych świadków, którzy roznieśli wieści po mieście.

Bez przecinka po "mikstury" 

Miał tu niemal wszystko, na prawym skrzydle mieściły się zakłady, obróbki stali, w których, toczono, frezowano i kuto.

Bez przecinka po "zakłady" 

karabiny, silnik parowe, spalinowe, szkielety sterowców, maszyny do szycia i wiele, wiele innych urządzeń

Literówka – silniki 

Swego czasu podczas kolacji w Petersburgu, mocno pijany minister wojny, powiedział o plotce, która krąży na salonach stolicy.

Bez przecinka po "wojny" 

Przyjąć łapówkę, za załatwienie sprawy, która ona oferuje i nie żądać więcej.

Bez przecinka po "łapówkę". Literówka – którą

Stach, znał ją jako matkę piątki jego dzieci

Bez przecinka po "Stach" 

Czy nie lepiej przez chwilę analizować teoretycznie inne koncepcje.

Tutaj albo znak zapytania na końcu, albo skreślić "Czy nie" 

 

 

Podoba mi się pomysł na taki crossover, bardzo to fajny i sympatyczny tekst. Niezły Kirkor i sposób, w jaki mówi :-) W ogóle cała scena dialogu w domu Balladyny bardzo fajna, choć jak dla mnie zbyt mało wtrąceń powoduje, że w przypadku niektórych wypowiedzi nie byłem od razu pewien, kto je mówi i ile w ogóle osób bierze udział w rozmowie. 

Bardzo również dobry zabieg z pamiętnikami starego subiekta. Lubię takie zmiany perspektywy. 

Mimo wszystko wydaje mi się jednak, że od pomysłu na tekst do jego realizacji upłynęło bardzo niewiele czasu. Jakbyś wpadł na fajny pomysł i zapragnął nagle, tu i teraz, natychmiast podzielić się nim ze światem. W efekcie ucierpiało wykonanie, nie chodzi mi nawet o literówki czy przecinkopatię, a o pewien narracyjny pośpiech i skrótowość tu i ówdzie. 

Na przykład scena z piwnicznym testem Vigoru – wprowadziłeś tam parę pobocznych postaci jednorazowego użytku (chłopca na posyłki, gazeciarza, itp) dlaczego więc ograniczać się do sprawozdaniowego opisu całego zajścia, a nie pokusić się o przedstawienie wydarzeń właśnie oczami świadków? Z dialogami obrazującymi ich reakcje i interakcje, z dynamicznym atakiem Rzeckiego, z emocjami? Byłoby ciekawiej, lepiej literacko, a przede wszystkim – zabawniej. 

Podobnie zakończenie – w jednym dużym akapicie zamknąłeś opis zakładów Wokulskiego, charakterystykę działań Balladyny i romansowe fantazje. Szybko i sucho. Fajniej byłoby coś tam namieszać: Ot, choćby Izabela, wiedziona ciekawością, może zazdrością tudzież po prostu chęcią napsucia Wokuskiemu krwi, wraca do Warszawy z zamiarem odwiedzenia fabryk Wokulskiego. On ją oprowadza po fabryce (znowu – dialogi, emocje) jednocześnie snując nieśmiałe plany romansu w obliczu niezwykłych talentów i plotek o niemal omnipotencji swej małżonki… A potem przylatuje Balladyna na miotle. To jest, przepraszam, sterowcem. 

Czyli – fajny pomysł i sympatyczny tekst, jednak pośpiech spowodował, że nie jest to rzecz tak dobra, jak mogłaby być. 

Pozdrawiam! 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przyjąć łapówkę, za załatwienie sprawy

bez przecinka

niewyleczalne choroby

nieuleczalne

suchą izbę, oraz napar z lipy

bez przecinka

 

 

Przyjemnie się czytało :) Bohaterowie z krwi i kości – i choć główna w tym zasługa pierwowzorów, to łatwo byłoby ich w tak krótkim tekście zarżnąć, więc gratulację za niezarżnięcie. Sam dobór postaci też fajny – miałoby to potencjał na polskich Mr and Mrs Smith, gdyby Wokulski takim jęczydupą nie był.

 

Narracja to zbliża się – sceny przemyśleń bohaterów, scena seksu – to oddala – pamiętnik subiekta – i choć trochę chyba zabrakło tu balansu i chwilami denerwowałam się na zbyt odległą perspektywę, to koniec końców czytałam z zadowoleniem.

 

Kończy się niemrawo i blado, brak jakiegoś tupnięcia.

 

No i sama budowa tekstu – używaj enterów, rozbijaj duże bloki rozmyślań kwestiami dialogowymi. Urozmaicaj czytelnikowi lekturę, bo przez niektóre momenty (zakończenie, na przykład) trzeba było brnąć.

 

Przyjemna lektura. Klikam do biblioteki.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Sumiennie obiecuję jutro wprowadzić poprawki. Dziś padam :(

Poprawki z grubsza naniesione. 

 

thargone widzisz ja mam ten problem, iż na kompie jest sporo rozbabranych opowiadań bo zająłem się czym innym, w trakcie uzupełniania straciłem do nich serce, albo po prostu pogubiłem się nie wiedząc co wybrać.  Czasem je jakoś ogarniam i dopiero wrzucam. Z tego co pamiętam np szkic opowiadania “Niech i tak będzie…” powstał 2-3 lata temu. Ponieważ wiązał się z konkretnymi miejscami i sytuacjami przed wrzuceniem musiałem sporo pozmieniać by je uaktualnić. No i kolejna moja wada. Wena/wyobraźnia podsuwa mi sceny coś jak w starych rzutnikach. Kirkor, Wokulski przemoczeni wchodzą do chaty. Rzecki piszący pamiętnik. Balladyna dłubiąca coś w laboratorium. Gazeciarz i inni ulicznicy jak z powieści Dickensa podglądający parę w czasie seksu. Rzecki w burdelu. Wokulski patrzący na hale swoich zakładów i nadlatujący sterowiec.

Te obrazki na szybko staram się opisać, a że w święta miałem trochę czasu …

Przeczytałam. Całkiem spoko tekścik. Raczej nie zostanie w głowie na dłużej, ale przyjemnie się czytało

Grono znanych bohaterów postawiłeś w nowej sytuacji i sprawiłeś, że ich losy posplatały się w osobliwy sposób, nie tracąc przy tym nic ze swej pierwotnej atrakcyjności.

Niezły pomysł, choć wykonanie mogłoby być lepsze. :)

 

Stach, hra­bia i stan­gret wy­lą­do­wa­li w szu­wa­rach. Woź­ni­ca szczę­ściem dla sie­bie… –> Obawiam się, że stangretwoźnica to nie są synonimy.

 

– Le­piej by­ście malin na­zbie­ra­ły, żebym mogła zro­bić zro­bić kom­pot. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Alina w na­tych­miast ła­pa­ła dzba­nek i ru­szy­ła na dwór. –> Co to znaczy w natychmiast łapała

A może miało być: …Alina na­tych­miast zła­pa­ła dzba­nek i ru­szy­ła na dwór.

 

– Można by się nim za­opie­ko­wać i … –> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

– Zwal­cza ozię­błość, w kwe­stiach dam­sko mę­skich. –> – Zwal­cza ozię­błość w kwe­stiach dam­sko-mę­skich.

 

Su­ną­cy ulicą ga­ze­ciarz do­strzegł… –> Nie umiem zobaczyć sunącego gazeciarza. Gazeciarze, zdaje mi się, raczej biegali.

 

Z pa­mięt­ni­ka sta­re­go su­biek­ta –> Brak kropki na końcu zdania.

 

Wszyst­ko to za­słu­ga Belli, która w sta­cho­wym la­bo­ra­to­rium… –> Wszyst­ko to za­słu­ga Belli, która w Sta­cho­wym la­bo­ra­to­rium

 

Roz­pa­cza w duchu, że Iza­be­la Łącka wy­je­cha­ła do Pa­ry­ża. –> Literówka.

 

Ponoć do­szły ją plot­ki o wy­pa­dach jakie za­szły w la­bo­ra­to­rium… –> Ponoć do­szły ją plot­ki o wy­pa­dkach, jakie za­szły w la­bo­ra­to­rium

 

le­piej nie wcho­dzić w drogę pani Wo­kul­skiej. Przy­jąć ła­pów­kę za za­ła­twie­nie spra­wy, którą ona ofe­ru­je i nie żądać wię­cej. –> Czy dobrze rozumiem, że pani Wokulska oferowała sprawę do załatwienia?

Proponuję: Przy­jąć ła­pów­kę, którą ona oferuje za za­ła­twie­nie spra­wy i nie żądać wię­cej.

 

ko­bie­tę in­te­re­su, na­mięt­na ko­chan­kę. –> Literówka.

 

ana­li­zo­wać teo­re­tycz­nie inne kon­cep­cje?Ulu­bio­nym… –> Brak spacji po pytajniku.

 

Ulu­bio­nym te­ma­tem sta­cho­wych roz­wa­żań było za­gad­nie­nie, czy Iza­be­la Łącka mo­gła­by być jego ko­chan­ką? –> Ulu­bio­nym te­ma­tem Sta­cho­wych roz­wa­żań było za­gad­nie­nie, czy Iza­be­la Łęcka mo­gła­by być jego ko­chan­ką?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawki naniesione, za uwagi dziękuję :)

Bardzo proszę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

a konkretnie do glinianek

Czepię się niestandardowo – mam Prusa świeżo w pamięci, i on nie używa ani takich krótkich zdań, ani tak nowoczesnych sformułowań, jak "a konkretnie". "Szczęściem w nieszczęściu" też u niego nie zauważyłam. Z drugiej strony, Ty nie jesteś Prusem i nie mogę z góry wiedzieć, do jakiego stopnia chcesz go naśladować.

zrzuciła tego

Zrzuciła, tego.

w powietrzu, z miauczeniem straszliwym tuż

Wtrącenie: w powietrzu, z miauczeniem straszliwym, tuż.

Radę dać sobie dali

Coś tu jest nie tak interpunkcyjnie, ale zabij! nie wiem, jak ja bym to zrobiła.

natychmiast by

Natychmiast, by.

dała gościom niespodzianym, to co

Przecinek nie może stać między podmiotem (dała), a orzeczeniem (to) – ale powinien przed "co".

suchą izbę, oraz napar z lipy

Tu lepiej bez przecinka.

Posławszy woźnicę do dworu Wokulski i Kirkor postanowili

Najpierw go posłali, a potem postanowili czekać, aż wróci?

Czemuż to hoże dziewoje nas się bać zdają. Przecież mnie w okolicy wszyscy ludzie znają.

Przeskok stylistyczny jest znaczny – tak u Prusa nie mówią, a szczególnie nie rymują. To jednak trochę zbija z tropu.

Mości hrabio wiele dobrego o tobie słyszałyśmy

Mości hrabio, wiele dobrego…

sławny z tego, iż go zowią

Celebryta, znaczy? ;)

Oczy Balladyny rozmarzyły się.

Tak z własnej inicjatywy?

Stach choć jest członkiem stanu kupieckiego, to majątkiem przewyższył, polskiego króla ostatniego.

Stach, choć jest członkiem stanu kupieckiego, to majątkiem…

Kirkorze, doprawdy żadna

Wtrącenie: Kirkorze, doprawdy, żadna.

Owszem, o nim prawimy złotowłosa pani

Owszem, o nim prawimy, złotowłosa pani.

nawiązać do poetyckiej konwencji

Funny.

Dziewczęta nie przeszkadzajcie

Dziewczęta, nie przeszkadzajcie.

Dobrze pani matko

Dobrze, pani matko. Ogólnie – wołacz oddzielamy od reszty. Kończę wypisywanie tego jednego błędu, bo już sam znajdziesz jego kolejne instancje.

niemal cały

Hmm. Może jednak "pełny"?

takich jak on

Takich, jak on.

Żadne złoto nie jest warte dzielenia z nim bólu.

Nie przekonuje mnie ta charakterystyka ;)

skutecznie co drastycznie

Skutecznie, co drastycznie.

Poczęto ją zwać Bellą

Znowu – nierówno stylizujesz. Tu "poczęto" (za stare), tam "zaakceptowała" (za nowe). Tu "ponieważ" (na co Ci ono?), tam orzeczenia na końcu, ech. Groch z kapustą.

z zapałem zajmowała się destylowaniem jakiejś błękitnej mikstury

Znaczy, patrzyła, jak z chłodnicy kapie do odbieralnika – z zapałem? Miała chociaż fajną chłodnicę?

Podrzucając odruchowo

Odruchowo?

Stach, mówił

Bez przecinka, bo podmiot i orzeczenie.

znajdzie środek na zdobycie Izabeli

Środek zdobycia, zwłaszcza, jeśli stylizujesz.

W zasadzie to

W zasadzie, to.

To co zobaczył sprawiło

Wtrącenie: To, co zobaczył, sprawiło.

Zagwizdał w specyficzny sposób

Po co Ci ten specyficzny sposób?

gazeciarz, ruszył

Podmiot – orzeczenie.

to co

To, co.

służąca, dostrzegła

Znów – bez przecinka. Cały fragment skrótowy, pospieszny.

Scena jaką dostrzegła

Scena, którą.

nic z tego co tam się działo nie stracić

Wtrącenie: nic z tego, co tam się działo, nie stracić.

szukać sposobów jak

Szukać sposobów, jak.

o wypadkach jakie

O wypadkach, które.

Faktycznie pierwszy test

Faktycznie, pierwszy test. "Test"? Całe zdanie jakieś nowoczesne.

którego by pomóc Stachowi sam dokonałem

Którego, by pomóc Stachowi, sam dokonałem. At, cicha woda.

w których, toczono

Został niepotrzebny przecinek.

Dziś, nikt

Bez przecinka.

minister wojny, powiedział

Bez przecinka.

 

Niezły dowcip, całkiem wesoły, choć mógłbyś go ciut przepolerować, zwłaszcza stylistycznie. Te "iże" – nie wiem, skąd na nie moda. Ale czytało się z uśmiechem.

Nie czytałam, ale zawsze mi się wydawało, że to bardziej socjologiczna lektura (sposoby podrywania, trochę satyry na współczesnych) niż “Kamasutra”.

Ja czytałam. Dobrze Ci się wydawało. Chociaż Kamasutra byłaby może trudniej dostępna (z drugiej strony…)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Obiecuję , że jeszcze dziś naniosę wskazane poprawki

 

w każdym razie taki mam plan

Poprawki ponanosiłem.

 

Tarnino z całym szacunkiem, ale w niektórych kwestiach muszę pozostać przy swoim zdaniu. Świetnym przykładem będzie proces destylacji. Powiedzmy, iż zdarzało mi się zajmować i tego typu alchemią. Co prawda nie wydestylowałem rzeczonego niebieskiego płynu z opowiadania, ale to co kapało z chłodnicy też potrafiło dać wiele radości, toteż do owych eksperymentów brałem się z zapałem godnym przodowników pracy :D Pozwoliłem więc sobie obdzielić owymi odczuciami w kwestiach destylacji podprowadzoną Słowackiemu bohaterkę. 

 

Co do przeskoków na linii proza – poezja. Jakoś chciałem nawiązać do oryginalnej Balladyny, a ta jest pisana wierszem, stąd też specyficzny sposób mówienia Kirkora.

 

W oryginalnej “Lalce” te spacery Rzeckiego zawsze wydawały mi się mocno podejrzane. Zamiast do parku chodzić po przeciętnych ulicach? Wietrzyłem w tym jakiś spisek, lub treść ukrytą między wierszami. Potem doszła do tego dedukcja w stylu dr. Watsona. Krakowskie Przedmieście jest blisko Wisły, zaś warszawska Praga w tamtych czasach była dzielnicą pełną specyficznych lokali, świadczących usługi nie tylko licznemu carskiemu garnizonowi.  

 

 Kwestia “Iż” mam do tego słowa wprost perwersyjną słabość  :D 

 

 

ale w niektórych kwestiach muszę pozostać przy swoim zdaniu

A czy ja tu stoję z bacikiem i Cię podniecam do zmian? Mogę tylko doradzić, decyzje są Twoje :P

to co kapało z chłodnicy też potrafiło dać wiele radości

XD

Zamiast do parku chodzić po przeciętnych ulicach?

Nie aż tak niezwykłe, ale jak chcesz.

Kwestia “Iż” mam do tego słowa wprost perwersyjną słabość  :D 

Ano, nie tylko Ty. Niezbadane są tajemnice duszy ludzkiej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bat niekiedy jest niezbędny, bez niego moja ortografia…. Szkoda gadać. Natomiast cieszę się że w kwestii zapału do destylacji wypracowaliśmy pewien konsensus ;)

No, to chluśniem, bo uśniem :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sympatyczna kombinacja. Miło widzieć pewne pozytywy w postaci Balladyny i to, jak je potrafi wykorzystać, by pomóc innej tragicznej postaci z literatury ;)

Konstrukcja utworu miła, mocno polegasz za to na znajomości utworów, by na tym budować wątki. Nie bawisz się tutaj we wprowadzenia postaci czy ich zamiary.

A wywód z tymi spacerami Wokulskiego niezły :)

Wykonanie typowo MPJ-otowe niestety :(

Podsumowując: daję klika, bo tekst przyjemny, idealny do obiadu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Całkiem przyjemne :) A postać Belli wyszła tak ciepło, że chcąc – nie chcąc polubiłam gadzinę :D Sprytna taka, przedsiębiorcza, “z jajami” baba :) No i siostrę oszczędziła w tej wersji. Czapki z głów.

Ciekawie połączyłeś dwie historie, ale w sumie to po co Balladynie był ten cały Wokulski :P? Toż ona chyba jedna większy “piniondz” na Vigorze zrobiła niż on na sterowcach :P Scenka z hmmm testowaniem specyfiku – przednia :D

Bardzo podobał mi się też początek i rymowane wstawki Kirkora – wyszło super.

 

Wykonanie też nie jest najgorsze, co prawda gdzieś mi mignęły powtórzenia, gdzieś mała litera po kropce, ale generalnie czyta się bez bólu ;)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Iluzjo Wokulski jako król Warszawskiego handlu był niezbędny Balladynie na start. Potem ponieważ się u niego uczyła, choć nadal miała mordercze skłonności  to nie kasowało osób jej przydatnych. A Stach właśnie taki był. :D 

Fajny pomysł, przyjemnie się czyta. W środku kilka świetnych scenek rodzajowych, jak choćby tłumek przy oknie do piwnicy. Rzecki w burdelu?! A bój się Boga! ;)

Słowem, zdecydowanie na plus.

A swoją drogą, ciekawa jestem, jak się wiodło Alinie z Kirkorem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jakoś odgrzebałem. Uroczy crossover. Chociaż żaden z wykorzystanych utworów nie mógł, sam w sobie, mieć szczęśliwego zakończenia, miło jest czasem pomarzyć. Wydaje się, że jest trochę orientacji w XIX-wiecznych detalach (kapitał na budowę cegielni, ostrożna samowola ministra wojny), a siostrzyczki wprawdzie trochę nie z tej bajki, ale to w pewnej mierze ponadczasowe wzorce postaci, nie są ciasno przykute do czasów przedchrześcijańskich. Gramatycznie i językowo tekst miejscami chromy – weźmy na przykład:

Minister przyznał, iż co prawda boi się złamania carskiego ukazu zabraniającego budować fabryk broni w Priwiślańskim Kraju, to jednak da zezwolenie Wokulskiemu.

“Co prawda – to jednak” nie tworzy przeciwstawienia, najłatwiej byłoby dodać “chociaż” na początku. “Priwiślański Kraj” to jakaś przykra krzyżówka – Priwislanski albo Przywiślański.

Wygląda na spisywane w pośpiechu, w jednym błysku natchnienia, była szansa rozwinąć to z dużo większym rozmachem fabularnym, lepiej zadbać o detale, podkreślam jednak – pomysł znakomity. Dziękuję za lekturę!

Świetny pomysł. Gratuluję przyjaźni z taką Weną i natchnienia od niej. Dobrze, że można poczytać coś wesołego.

Nowa Fantastyka