- Opowiadanie: Nevaz - Ludens

Ludens

Opo­wia­da­nie o in­ten­syw­nej fa­scy­na­cji grą plan­szo­wą.

Lo­jal­nie prze­strze­gam, że akcja i fan­ta­sty­ka zo­sta­ły za­apli­ko­wa­ne w stop­niu umiar­ko­wa­nym, trup nie ście­le się gęsto, a ca­łość ma nieco oby­cza­jo­wy wy­miar.

 

Ser­decz­nie dzię­ku­ję be­tu­ją­cym za uwagi.
 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Ludens

PRO­LOG

– Co ty sobie wy­obra­żasz?!

Zde­rzy­li się w progu.

– Masz wszyst­ko w li­ście. – Nie­na­tu­ral­na uprzej­mość w tonie za­kłu­ła jak źle wbita igła. – Wy­jeż­dżam. Wła­ści­wie już mnie tu nie ma.

– My­ślisz sobie, że to wszyst­ko ko­lej­na z two­ich gier? A ja kim dla cie­bie je­stem? Cho­ler­nym pion­kiem?

– Prze­pra­szam. Zo­ba­czysz, jesz­cze sobie wszyst­ko po­ukła­dasz.

– To ja­kieś sza­leń­stwo. W gło­wie mi się nie mie­ści. A może… Ty kogoś masz?

– Mogę tak po­wie­dzieć, jeśli bę­dzie ci ła­twiej… Ej, zo­staw, co ro­bisz!? Nie do­ty­kaj tego pu­deł­ka!

– A ty prze­stań mnie szar­pać! To też mój dom!

Zie­lo­ny dywan wy­ci­szył od­głos upa­da­ją­ce­go ciała. Naj­wię­cej dźwię­ku wy­da­ło drew­nia­ne pu­deł­ko. Na jego po­wierzch­ni po­ja­wi­ła się po­dłuż­na rysa.

 

LU­DENS

Kamil za­wsze lubił gry. Jako na­sto­la­tek go­dzi­na­mi roz­wi­jał wir­tu­al­ne cy­wi­li­za­cje. Bywał fa­ra­onem, ce­za­rem albo szo­gu­nem. Cza­sem zstę­po­wał bli­żej zwy­kłych śmier­tel­ni­ków w po­sta­ci sa­mot­ne­go he­ro­sa. Bro­czył wtedy krwią i ra­to­wał świat przed hor­da­mi po­two­rów. Choć ro­dzi­ce w chwi­lach re­flek­sji nad za­in­te­re­so­wa­nia­mi po­tom­ka krę­ci­li gło­wa­mi, gdzieś w głębi duszy od­dy­cha­li z ulgą. Ra­dził sobie w szko­le i nie przy­bie­rał gwał­tow­nie na wadze. Nie­raz sie­dział krzy­wo, po­chy­la­jąc długi grzbiet i wle­pia­jąc źre­ni­ce w ekran, ale po­ten­cjal­ne za­gro­że­nia w po­sta­ci wad po­sta­wy i wzro­ku wy­da­wa­ły się od­le­głe i nie­okre­ślo­ne. A prze­cież do­brze było mieć mło­de­go na oku, za­miast za­sta­na­wiać się, czy nie za­chle­wa się na dys­ko­te­ce, nie ćpa albo, nie daj Boże, nie za­pło­nął mło­dzień­czym uczu­ciem do panny ze złego domu.

Potem przy­szły stu­dia w mie­ście wo­je­wódz­kim i chło­pak wy­fru­nął z ro­dzin­ne­go gniaz­da. Długa nazwa kie­run­ku na­pa­wa­ła ro­dzi­ców dumą, choć po praw­dzie zgłę­bia­nie taj­ni­ków Mię­dzy­na­ro­do­wych Sto­sun­ków Go­spo­dar­czych po­zo­sta­wia­ło mu wię­cej wol­ne­go czasu, niż to sobie wy­obra­ża­li. Za­czę­ły się wie­czor­ne wyj­ścia, szu­ka­nie uśmie­chów pięk­nych ko­le­ża­nek, od­naj­dy­wa­nie ulu­bio­ne­go piwa i dania w pięć minut. Kupił sobie grze­bień, a w gar­de­ro­bie wdro­żył koł­nie­rze. I choć w re­la­cjach z no­wy­mi kum­pla­mi cza­sem jesz­cze po­słu­gi­wał się ksyw­ką „Kam­son”, wy­my­ślo­ną na po­trze­by cy­fro­wych roz­gry­wek, kom­pu­ter jako urzą­dze­nie do gier zna­lazł się już na dal­szym pla­nie. I tak po­zo­sta­ło, gdy Kamil Maroń otrzy­mał ma­gi­ster­ski dy­plom i zna­lazł pracę w nie­wiel­kiej ro­dzin­nej fir­mie eks­por­tu­ją­cej meble do Eu­ro­py Za­chod­niej.

Nie­dłu­go potem, pew­ne­go luź­ne­go po­po­łu­dnia, Tomek Ko­sza­ła za­pro­po­no­wał, żeby usie­dli do plan­szów­ki. Kamil po­czuł się za­in­try­go­wa­ny. Do­tych­czas miał bar­dzo po­wierz­chow­ny kon­takt z tego ro­dza­ju grami, ale od razu sta­nę­ły mu przed ocza­mi wszyst­kie sceny z fil­mów, gdzie wiel­cy stra­te­dzy prze­su­wa­li mi­nia­tu­ro­we woj­ska po ma­pach. Za to ich wspól­ni zna­jo­mi, Pa­tryk i Artur, nie wy­glą­da­li na prze­ko­na­nych.

– A nie wy­ro­sną nam od tego prysz­cze i fla­ne­lo­we ko­szu­le na skó­rze? – za­drwił Tryki.

– Pew­nie zanim skoń­czy­my roz­kła­dać te fi­gur­ki, osi­wie­ję na jaj­kach – dodał Arti.

 – Zanim ja skoń­czę, Artus, zanim ja skoń­czę. Dał­bym wam po­roz­kła­dać, gdy­bym nie wie­dział, że takie za­da­nie by was prze­ro­sło. Skocz­cie po brow­sy, ogry.

Kamil z uwagą przy­pa­try­wał się roz­kła­da­niu gry. Ilu­stra­tor przy­ozdo­bił plan­szę ry­sun­ka­mi drak­ka­rów, fior­dów i gór­skich szczy­tów. Za­chę­ca­ła, by się nad nią po­chy­lić. Trze­ba też przy­znać, że i Ko­sza­ła umiał tra­fić do swo­ich to­wa­rzy­szy. Od­po­wied­ni na­strój, tłu­ma­cze­nie na przy­kła­dach i kilka fil­mo­wych na­wią­zań wy­star­czy­ło, by cała czwór­ka prze­isto­czy­ła się w dum­nych wo­dzów pla­sti­ko­wych wi­kin­gów. Skoń­czy­li w do­brych hu­mo­rach, wy­grał Pa­tryk. Kiedy wy­cho­dzi­li na mia­sto, Kamil za­gad­nął Tomka:

– Ile dałeś za tę grę? – Do konta Ma­ro­nia wiel­ki­mi kro­ka­mi zbli­ża­ła się wy­pła­ta z co­rocz­ną pre­mią.

To, co usły­szał, wy­wo­ła­ło u niego re­flek­syj­ne ki­wa­nie głową, ale nie ostu­dzi­ło za­pa­łu. Gry plan­szo­we to od­po­wied­nie hobby dla śred­nio­za­moż­nych. Droż­sze niż or­iga­mi albo szki­co­wa­nie wę­glem, ale wciąż zde­cy­do­wa­nie tań­sze niż skła­da­nie mo­to­cy­kli albo re­kon­struk­cje me­die­wi­stycz­ne.

Nieco pa­ra­dok­sal­nie, po­pu­lar­ność za­awan­so­wa­nych plan­szó­wek zwięk­szy­ła się wraz z upo­wszech­nie­niem In­ter­ne­tu. Ła­twość do­stę­pu do ma­te­ria­łów, in­struk­cji i ob­ja­śnień do­da­wa­ła otu­chy w zma­ga­niach ze zło­żo­ny­mi re­gu­ła­mi kształ­tu­ją­cy­mi me­cha­ni­kę, a przede wszyst­kim da­wa­ła po­czu­cie, że nie ma nic nie­nor­mal­ne­go w ucze­niu się cze­goś, co prze­cież na dobrą spra­wę mógł­by robić za czło­wie­ka kom­pu­ter. Z mie­sią­ca na mie­siąc ko­lek­cja Ka­mi­la za­czę­ła się po­więk­szać. W prze­glą­dar­ce dodał sobie za­kład­kę do stro­ny Bazy Gry­wal­nych Gier i w wol­nych chwi­lach za­zna­ja­miał się z po­szcze­gól­ny­mi ga­tun­ka­mi.

Zna­jo­mi nie za­wsze wy­ka­zy­wa­li za­in­te­re­so­wa­nie, gdy Kamil za­pra­szał ich na roz­gryw­kę. Naj­bar­dziej draż­ni­ło go, kiedy zga­dza­li się z uprzej­mo­ści, a póź­niej nie­uważ­nie słu­cha­li, gdy tłu­ma­czył re­gu­ły albo spę­dza­li całą par­tię z nosem przy­kle­jo­nym do ekra­nu smart­fo­na. Ko­le­ga ze stu­diów, Romek, był wiel­kim me­lo­ma­nem i po pierw­szej run­dzie eko­no­micz­nej stra­te­gii naj­pierw wy­stu­kał pal­ca­mi nie­spo­koj­ne pre­lu­dium, a potem nagle pac­nął dło­nią w stół i za­żą­dał:

– Ka­mi­lu, włą­czaj trans­mi­sję!

– Jaką trans­mi­sję?

– Kon­kurs szo­pe­now­ski. Prze­cież to dziś!

Kamil zmie­rzył Romka spoj­rze­niem. Czę­sto sta­rał się do­brać tło dźwię­ko­we od­po­wia­da­ją­ce te­ma­to­wi gry. Tym razem wcie­la­li się w pio­nie­rów pro­duk­cji aut i żaden kon­kret­ny ro­dzaj mu­zy­ki nie przy­szedł mu do głowy. Mimo wszyst­ko, nie­śmia­ło za­opo­no­wał:

– Nie wiem, czy to bę­dzie pa­so­wać do „Re­wo­lu­cji Forda”.

– Rany, włącz mu tego Szo­pe­na – żach­nął się To­masz Ko­sza­ła, do­tych­czas za­wsze wier­nie wspie­ra­ją­cy w bu­do­wa­niu na­stro­ju. – Odro­bi­na kul­tu­ry cię nie za­bi­je, Kam­son.

– Mogę ci oddać wszyst­kie linie pro­duk­cyj­ne – dodał Romek. – Szcze­rze, to ta gra mi za bar­dzo nie robi, a Nie­miec, który ją zi­lu­stro­wał mógł­by się uczyć sub­tel­ne­go ma­lar­stwa od Adol­fa Hi­tle­ra.

– Hi­tler był Au­stria­kiem – wtrą­cił Ko­sza­ła. – I wy­go­oglo­wa­łem sobie kie­dyś jego ob­ra­zy. Cał­kiem spoko. W sumie od­wo­ła­nie rów­nie idio­tycz­ne, co spię­te grą po­śla­dy Ka­mi­la. Je­ste­ście sie­bie warci i w ogóle nie wiem, czemu się cią­gle z wami za­da­ję.

Go­spo­darz w gorz­kim na­stro­ju włą­czył trans­mi­sję. A Romek oczy­wi­ście prze­grał z kre­te­sem, za­do­wo­lo­ny.

Po kilku po­dob­nych in­cy­den­tach Kamil po­sta­no­wił od­szu­kać fanów gier plan­szo­wych z praw­dzi­we­go zda­rze­nia. Jed­nej spo­koj­nej środy, po­obied­nią porą, ru­szył do Mło­dzie­żo­we­go Ogni­ska Kul­tu­ry. Wie­dział, że spo­ty­ka­ją się tam mi­ło­śni­cy pion­ków i gru­be­go kar­to­nu. Wziął ze sobą torbę z po­pu­lar­ne­go skle­pu me­blo­we­go, do któ­rej spa­ko­wał kilka swo­ich naj­now­szych po­zy­cji, na wszel­ki wy­pa­dek owi­ja­jąc pu­deł­ka folią bą­bel­ko­wą.

Nie wie­dział do­kład­nie, ja­kiej grupy ludzi się spo­dzie­wać. W mo­kow­skiej su­te­re­nie ze­tknął się z ludz­kim me­lan­żem w słow­ni­ko­wym zna­cze­niu. Przy jed­nym stole sie­dział tata z brodą drwa­la i dwie­ma cór­ka­mi, na oko uczen­ni­ca­mi pod­sta­wów­ki. Za po­mo­cą kart i że­to­nów wa­rzy­li mik­stu­ry, przy­glą­da­jąc się sobie z nie­uf­no­ścią i pod­eks­cy­to­wa­niem. Nie­opo­dal, nad okrą­głym bla­tem z po­kry­tą hek­sa­go­na­mi mapą tkwił ste­reo­ty­po­wy fan mu­zy­ki me­ta­lo­wej w czar­nym stro­ju, młod­szy od ojca dzie­ci, ale wy­raź­nie star­szy od współ­gra­cza, oku­lar­ni­ka w gar­ni­tu­ro­wej ko­szu­li. Tego nie­ła­two było roz­szy­fro­wać, po­dob­nie jak dwóch we­soł­ko­wa­tych dziew­czyn z wło­sa­mi po­far­bo­wa­ny­mi jak pa­pu­zie pióra. Sie­dzia­ły przy stole z parą w ob­rącz­kach – dużym, pulch­nym nim i ni­ziut­ką nią. Za­pa­mię­ta­le rzu­ca­li kost­ka­mi, a potem roz­miesz­cza­li je na plan­szy przy­wo­dzą­cej na myśl dwór chiń­skie­go ce­sa­rza.

– A idź pan! – za­śmiał się oku­lar­nik znad hek­sa­go­nów i po­krę­cił głową.

– Im­pe­rium znów try­um­fu­je – od­parł me­ta­lo­wiec, za­ska­ku­ją­co de­li­kat­nym gło­sem.

Ich par­tia do­bie­gła końca. Kamil szyb­ko przy­truch­tał do dżen­tel­me­nów.

– Pa­no­wie, zo­sta­je­cie jesz­cze?

Naj­pierw po­pa­trzy­li po sobie, a potem ten w ko­szu­li od gar­ni­tu­ru spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Jesz­cze z pół­to­rej go­dzin­ki mam. Kry­stian?

– Mnie czas w ogóle nie ogra­ni­cza.

Oku­lar­nik miał na imię Paweł. Po kolei po­po­da­wa­li sobie ręce i Kamil się przy­siadł. Wy­cią­gnął z torby pu­deł­ko z „Ku­fra­mi i Cza­cha­mi”. Mapa An­ty­li i Morza Ka­ra­ib­skie­go w cie­płych zie­mi­stych od­cie­niach wy­wo­ły­wa­ła sko­ja­rze­nia z hi­sto­rycz­ną kar­to­gra­fią. Pla­sti­ko­we mi­nia­tu­ry ga­le­onów roz­sy­pa­ne na stole cie­szy­ły oczy całej trój­ki. Potem Maroń wy­cią­gnął z pu­deł­ka kar­to­no­wy ar­kusz z że­to­na­mi i za­czął je z niego wy­py­chać.

– Pierw­sze gra­nie? – za­py­tał Paweł. Trud­no było od­gad­nąć, czy w jego gło­sie brzmi wię­cej ra­do­ści z ob­co­wa­nia z no­wo­ścią, czy nie­pew­no­ści, co do pro­ble­mów ze zro­zu­mie­niem reguł.

– Nie, nie. – Kamil po­krę­cił głową.

– A tak wy­glą­da.

– Trzy­mam że­to­ny w wy­pra­sce, tak jak po­le­ca­ją eks­per­ci – od­parł, za­do­wo­lo­ny z sie­bie.

– Ubo­le­wam, że muszę cię wy­pro­wa­dzać z błędu, ale to nie jest wy­pra­ska. Wy­pra­ska to in­sert. – Na twa­rzy me­ta­la Kry­stia­na ma­lo­wa­ło się szcze­re zmar­twie­nie. 

– In­sert?

– Takie pla­sti­ko­we we­wnętrz­ne pu­deł­ko. Wy­py­cha­nie i wpy­cha­nie kar­to­no­wych że­to­nów z po­wro­tem w ar­kusz ra­czej nie służy ich trwa­ło­ści. Eks­per­ci po­le­ca­ją pro­tek­to­ry nu­mi­zma­tycz­ne.

Kamil po­kra­śniał. Mógł­by przy­siąc, że słu­chał wy­po­wie­dzi vlo­ge­ra, z któ­rej kon­tek­stu jed­no­znacz­nie wy­ni­ka­ło, że wy­pra­ska to wła­śnie ten kar­to­no­wy ar­kusz z że­to­na­mi.

I wszyst­ko by­ło­by do­brze, gdyby nie druga łyżka dzieg­ciu. Zło­ży­ło się tak, że po kilku bra­wu­ro­wych abor­da­żach Kamil opa­no­wał akwe­ny wokół Kuby i Ja­maj­ki, w re­zul­ta­cie osią­ga­jąc zwy­cię­stwo w grze. Paweł za­miast po­gra­tu­lo­wać, za­brał się do lek­tu­ry in­struk­cji i try­um­fal­nie za­krzyk­nął:

– Źle gło­so­wa­li­śmy punk­ta­cje run­do­we!

– Jak to? – zdzi­wił się Kam­son. – Prze­cież było na­pi­sa­ne, jeden głos na nowe pi­rac­kie prawo za każdą kartę pi­ra­ta.

– Mhm. A teraz zaj­rzyj­my do de­fi­ni­cji. – Ele­gant zsu­nął oku­la­ry na ko­niec nosa.

Za­cie­ka­wio­ny Kry­stian prze­jął ksią­żecz­kę z re­gu­ła­mi i prze­czy­tał na głos:

– Pirat, ozna­cza ka­pi­ta­na, ofi­ce­rów i ma­ry­na­rzy okrę­to­wych. Czło­nek za­ło­gi ozna­cza pi­ra­ta lub in­ne­go człon­ka za­ło­gi. A ty mia­łeś kar­to­gra­fów, kup­ców i chyba mi­sjo­na­rza.

– To może mo­że­my to jakoś po­prze­li­czać jesz­cze raz?

– Nie, nie wiemy prze­cież, co kto kiedy miał, a mu­sie­li­by­śmy jesz­cze raz gło­so­wać punk­ta­cje – za­uwa­żył Paweł.

– To po pro­stu za­graj­my re­wanż? – za­pro­po­no­wał Maroń.

– Nie, ja muszę już le­cieć. Na drugi raz bę­dzie jasne.

Po tym za­wsty­dza­ją­cym do­świad­cze­niu Kamil z ulgą od­krył, że oprócz plan­szów­ko­wych spo­tkań w MOKu, ma jesz­cze do dys­po­zy­cji nowo otwar­ty pub Gry­wal­nia. Moż­li­wość schło­dze­nia go­rą­cych emo­cji roz­gryw­ki zim­nym piwem prze­ma­wia­ła na plus.

 

Choć jego wolny czas za­czął krę­cić się wokół lo­ka­lu z grami, spo­ra­dycz­nie od­wie­dzał też inne puby. Na za­pro­sze­nie ko­le­gów tra­fił do re­emi­granc­kie­go Gla­swe­gia­na, gdzie przy kra­cia­stym wy­stro­ju można było po­słu­chać al­ter­na­tyw­nej szkoc­kiej mu­zy­ki i po­krę­cić głową na ceny im­por­to­wa­ne­go Scot­tish Ale. Przy­pa­dek spra­wił, że w lo­ka­lu obok Ka­mi­la usia­dła nie­zna­na mu dziew­czy­na. Pa­tryk i Artur lu­bi­li za­pra­szać kogo tylko się dało, byle było tłocz­no i we­so­ło. Oka­za­ło się, że nie­zna­jo­ma cho­dzi­ła z Artim do jed­ne­go ogól­nia­ka. Kamil wstał po­da­jąc jej rękę. Mimo de­li­kat­nych pal­ców, po­tra­fi­ła uści­snąć dłoń w spo­sób mocny i zde­cy­do­wa­ny.

– Kamil.

– Dalia.

– Przy­nieść ci coś z baru?

He­fe­we­izen – po­wie­dzia­ła to po nie­miec­ku cho­ler­nie po­praw­nie. Kam­son uczył się mowy Schil­le­ra ład­nych parę lat, ale nie po­tra­fił­by za nią po­wtó­rzyć. I nigdy wcze­śniej nie po­my­ślał­by, że w tym ję­zy­ku można od­na­leźć coś po­cią­ga­ją­ce­go. Wsu­nę­ła mu w dłoń bank­not z po­do­bi­zną Miesz­ka I, a po chwi­li roz­ma­wia­li już w naj­lep­sze. O tym, jakie kogo spo­tka­ły z Ar­tu­rem za­baw­ne sy­tu­acje, czemu i jego i jej li­ceum były do bani i co się w życiu zmie­ni­ło po stu­diach. Po go­dzi­nie Dalia się po­że­gna­ła, ale ośmie­lo­ny do­bry­mi wi­bra­cja­mi Kamil po­pro­sił ją o numer te­le­fo­nu.

Choć tro­chę się wahał, po­sta­no­wił za­pro­sić ją do Gry­wal­ni. Ze stra­chu, żeby nie była żeń­skim ro­dzyn­kiem, za­aran­żo­wał spo­tka­nie w to­wa­rzy­stwie Tomka i jego sio­stry Ewy, która też była w po­rząd­ku. Kamil cie­szył się, że ko­le­ga może wy­rę­czyć go we wpro­wa­dza­niu w re­gu­ły, bo sam za tym nie prze­pa­dał. Nie wy­bra­li co praw­da żad­nej cięż­kiej gry, ot pro­ste roz­bu­do­wy go­spo­dar­czych „sil­nicz­ków” w idyl­licz­nej, wiej­skiej otocz­ce. Artur i Pa­tryk pew­nie wy­śmia­li­by taki sce­na­riusz pierw­szej rand­ki i za­su­ge­ro­wa­li ra­czej fil­mo­wy seans w ostat­nim rzę­dzie albo park tram­po­lin.

Na prze­kór temu wy­da­wa­ło się, że Dalii od­po­wia­da prze­bieg spo­tka­nia. Znów piła psze­nicz­ne piwo i z za­cie­ka­wie­niem wy­py­ty­wa­ła ze­bra­nych o wa­ka­cyj­ne plany. Zwra­ca­ła uwagę na ceny bi­le­tów lot­ni­czych i za­kwa­te­ro­wa­nia. Ki­wa­ła głową, jeśli je apro­bo­wa­ła. Nie prze­szka­dza­ło jej to w płyn­nym prze­miesz­cza­niu pion­ków mię­dzy ob­sza­ra­mi plan­szy. Ka­mi­lo­wi po­do­ba­ło się, że dziew­czy­na zwra­ca się do niego z py­ta­nia­mi o do­zwo­lo­ne ruchy. W od­róż­nie­niu od nu­żą­cych po­cząt­ko­wych ob­ja­śnień, bar­dzo lubił fe­ro­wać, co wolno, a czego nie. Czuł nawet, że daje mu to nad dziew­czy­ną pewną na­miast­kę wła­dzy. Kamil zdą­żył za­uwa­żyć, że lu­dzie dzie­li­li się na tych, któ­rzy sami lubią wszyst­ko spraw­dzać w in­struk­cjach i na tych, któ­rzy zwy­kle nie mają na to ocho­ty i do końca będą ufać temu, co powie.

Po­dob­nie jak piwo, gra po­cho­dzi­ła z Nie­miec i jak wiele po­dob­nych jej roz­ry­wek znad Menu wy­klu­cza­ła wszel­ką lo­so­wość. De­cy­do­wa­ło prze­wi­dy­wa­nie i ma­te­ma­ty­ka. Tym bar­dziej Dalia za­in­try­go­wa­ła Ka­mi­la, gdy przy pod­li­cza­niu punk­tów oka­za­ło się, że sprząt­nę­ła mu zwy­cię­stwo sprzed nosa. Potem sio­stra Tomka za­pro­po­no­wa­ła lekką grę opar­tą na sko­ja­rze­niach. Sporo się po­śmia­li, a na ko­niec dziew­czy­ny za­su­ge­ro­wa­ły, aby od­wie­dzić miej­sce z mu­zy­ką na żywo. Nie­da­le­ko mie­ścił się roc­ko­wy pub Pi­ro­tech­nik. Kam­son fanem tań­ców nie był, ale ścisk i mu­zy­ka spra­wia­ły, że w Pi­ro­tech­ni­ku bar­dziej się pod­ska­ki­wa­ło niż tań­czy­ło. I wcale nie tak źle było pod­ska­ki­wać z Dalią. Spo­ce­ni i zdy­sza­ni, przy­sie­dli na chod­ni­ku. W cie­płym po­wie­trzu uno­sił się je­sien­ny za­pach drzew z po­bli­skie­go parku.

– Wiesz, co twoje imię zna­czy po arab­sku? – za­py­ta­ła.

Po­krę­cił głową.

– Do­sko­na­ły.

– No to imio­na kła­mią.

– A moje co ci mówi?

– Że pew­ne­go dnia po­je­dziesz gdzieś w siną dal.

– Dobry je­steś, tra­fi­łeś.

Li­ście po­opa­da­ły z drzew, przy­szła sza­ru­ga, a po niej mróz. Tam­tej zimy Dalia i Kamil nie za­zna­li chło­du. On ją na­ma­wiał na gra­nie, ona cią­gnę­ła na pogo. Po­lu­bił smak psze­nicz­ne­go piwa i jej bli­skość. Dłu­gie wie­czo­ry ską­pa­ne w pół­mro­ku były na wła­ści­wym miej­scu jak kur­ty­na opa­da­ją­ca na scenę po uda­nym przed­sta­wie­niu. Z wy­jąt­kiem czasu plan­szó­wek, rzecz jasna. Gry wy­ma­ga­ły od­po­wied­nie­go świa­tła.

 

CZA­RO­WĘ­ZŁY

Nie umiał­by od­po­wie­dzieć, co skło­ni­ło go do od­wie­dze­nia an­ty­kwa­ria­tu. Nie miał ocho­ty na książ­kę, śpie­szy­ło mu się, a chmu­ry na nie­bie za­po­wia­da­ły pierw­szą wio­sen­ną ulewę. Za­dzia­łał chyba efekt de­ko­ra­cji. Nazwę „Dwie Lampy” od­da­wa­ły zdo­bio­ne li­te­ry na­nie­sio­ne na szkło razem z ob­ra­zem dwóch ka­gan­ków rodem z „Ty­sią­ca i jed­nej nocy”. W wi­try­nie pię­trzy­ły się tomy w gru­bych opra­wach. Gdzieś w od­da­li za­ma­ja­czy­ły za­po­mnia­ne sza­chy. Kiedy Kamil otwo­rzył drzwi roz­legł się przy­jem­ny dzwo­nek.

– Dzień dobry – rzu­cił w prze­strzeń.

Po­ja­wił się ły­sa­wy sta­ru­szek w zie­lo­nym swe­trze.

– Dzień dobry. Szuka pan cze­goś kon­kret­ne­go?

– Dzię­ku­ję, tak tylko pa­trzę.

– Stu­dent? U mnie wszyst­kie wnuki teraz na stu­diach.

– Nie. – Kam­son się uśmiech­nął. – To już za mną.

– To do­brze, że po stu­diach jesz­cze ma pan czas na czy­ta­nie.

– Cza­sa­mi…

– Bo chyba nie przy­szedł pan szu­kać an­ty­ków? A może na pre­zent?

Sprze­daw­ca nie był na­tręt­ny, ale wy­da­wa­ło się, że chciał­by sobie po­ga­dać. By dać mu szan­sę się wy­ka­zać, Kamil od­szu­kał wzro­kiem pu­deł­ko sza­chów:

– Ma pan może jesz­cze ja­kieś gry?

– Pre­zent dla mło­dzie­ży?

– Nie. – Kamil po­krę­cił głową. Za­sta­na­wiał się, jak wy­brnie z la­wi­ny pytań na temat swo­je­go hobby i w końcu zmy­ślił:

– Mój wujek ko­lek­cjo­nu­je rze­czy tego typu.

– Mam dwa eg­zem­pla­rze „For­tu­na­ta”. To taki pe­ere­low­ski „Mo­no­pol”. Mają pew­nie ze dwa tu­zi­ny lat. Wnuk miał je sprze­dać w In­ter­ne­cie, ale po­dob­no nie dało rady zna­leźć kupca.

– Pew­nie duży współ­czyn­nik lo­so­wo­ści – mruk­nął Kam­son. Mier­zi­ła go myśl, że kości mogą de­cy­do­wać o zwy­cię­stwie i po­raż­ce.

An­ty­kwa­riusz uniósł brwi i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– I jesz­cze coś? – do­py­tał Kamil.

Tym razem sta­ru­szek mu­siał po­my­śleć in­ten­syw­niej. Spra­wiał wra­że­nie jakby łowił wspo­mnie­nia ko­śla­wą wędką.

– Jeśli wuj sza­now­ne­go pana jest ko­lek­cjo­ne­rem, mogę po­ka­zać coś jesz­cze. Pro­szę chwi­lę po­cze­kać.

 Męż­czy­zna w zie­lo­nym swe­trze znik­nął na za­ple­czu. Wró­cił z pu­deł­kiem z ja­sne­go drew­na. Wy­pa­lo­no na nim nazwę „Cza­ro­wę­zły”. Jako dzie­ciak Kamil na­niósł kie­dyś nor­dyc­kie runy na drew­nia­ny miecz. Użył do tego roz­grza­nych nad pal­ni­kiem ku­chen­ki ga­zo­wej dru­ci­ków. Nie miał po­ję­cia, że ist­nie­je coś ta­kie­go jak pi­ro­graf. Wtedy uwa­żał, że wy­szło fan­ta­stycz­nie, ale pa­trząc na przy­nie­sio­ne przez an­ty­kwa­riu­sza pu­deł­ko, wspo­mniał wła­sną pracę sprzed lat i z sza­cun­kiem spoj­rzał na przed­sta­wio­ne mu dzie­ło. Ktoś, kto pra­co­wał nad Cza­ro­wę­zła­mi, ewi­dent­nie ce­cho­wał się duszą ar­ty­sty. Świa­do­mie bądź nie, ide­al­nie od­two­rzył kur­sy­wę Ga­ra­mon­da (ty­dzień wcze­śniej Kam­son spę­dził całe po­po­łu­dnie wy­bie­ra­jąc czcion­ki dla fir­mo­wych dru­ków i ta nazwa utkwi­ła mu w pa­mię­ci).

Z ja­kie­goś po­wo­du Kamil nie miał ocho­ty za­glą­dać do wnę­trza pu­deł­ka w obec­no­ści wła­ści­cie­la skle­pu i od razu za­py­tał o cenę. Usły­szaw­szy od­po­wiedź, zro­bił nie do końca za­do­wo­lo­ną minę, ale nie pró­bo­wał się tar­go­wać.

Otwo­rzył grę do­pie­ro w domu. Na wierz­chu kom­po­nen­tów znaj­do­wa­ły się re­gu­ły. Zaj­mo­wa­ły czter­na­ście stron. Nie naj­krót­sze, ale prze­cież Kamil wi­dy­wał i bar­dziej ob­szer­ne. Te były wy­jąt­ko­we, bo spi­sa­no je ręcz­nie. Pi­smem rów­nym, sta­ran­nym; smo­li­stym atra­men­tem. Ca­ło­ści do­peł­nia­ły czar­no-bia­łe ilu­stra­cje. Na pierw­szej stro­nie po­wtó­rzo­no nazwę gry, pod którą wid­niał pod­pis „K. Kowal”. Na ko­lej­nej znaj­do­wa­ło się nar­ra­cyj­ne wpro­wa­dze­nie. Maroń prze­czy­tał je z uwagą.

Wśród zglisz­czy do­go­ry­wa­ją­ce­go Ce­sar­stwa Ar­kan­tii wę­dru­ją po­tęż­ni ma­go­wie. Po­szu­ku­ją cha­otycz­nych sił, które przy­wio­dły mo­nar­chię do upad­ku, by z ich po­mo­cą wznieść się na wy­ży­ny wła­dzy i wie­dzy. Kryją twa­rze w kap­tu­rach i przy­ozda­bia­ją skro­nie ko­ro­na­mi z mie­dzi, sre­bra i mo­sią­dzu. Zbie­ra­ją moc w ka­mien­nych krę­gach i roz­trza­sku­ją bramy ostat­nich for­tec ce­sa­rza. By zdo­być przy­chyl­ność wy­rocz­ni, która wska­że no­we­go wład­cę Ar­kan­tii, wy­ru­sza­ją od­kryć ta­jem­ni­ce Cza­ro­wę­złów. Od­wa­żysz się do nich do­łą­czyć?

Nie mi­nę­ły dwie noce, a Kamil się od­wa­żył i za­brał z sobą Dalię i ro­dzeń­stwo Ko­sza­łów. Śro­dek stołu zaj­mo­wa­ła plan­sza. Na po­czwór­nie skła­da­nym kar­to­no­wym pro­sto­ką­cie od razu rzu­cał się w oczy kon­tur sze­ścio­ra­mien­nej gwiaz­dy. W isto­cie róż­no­barw­ne pola ukła­da­ły się w dwa­na­ście rom­bów, razem two­rzą­cych hek­sa­gon. Nie była to jed­nak zwy­czaj­na geo­me­trycz­na mo­zai­ka. Każda część plan­szy zo­sta­ła od­mien­nie zi­lu­stro­wa­na, choć wy­raź­nie nie­przy­pad­ko­wo po­wta­rza­ły się ele­men­ty w róż­nych ukła­dach gór i wzgórz, drzew oraz bu­dyn­ków.

 W ro­gach mapy Ar­kan­tii ocze­ki­wa­li już ma­go­wie i ich cze­lad­ni­cy. Obok niej le­ża­ły sto­si­ki z kar­to­no­wy­mi płyt­ka­mi, awer­sa­mi do dołu. Wy­obra­ża­ły gry­mu­ary z za­klę­cia­mi z re­wer­sa­mi jak czer­wo­no­brą­zo­we opra­wy ksiąg. Za płyt­ka­mi le­ża­ły czte­ry karty, rów­nież kry­ją­ce swą treść przed gra­cza­mi. Za­wie­ra­ły frag­men­ty mapy, które stop­nio­wo miała od­sła­niać wy­rocz­nia. Każdy z gra­czy miał po­nad­to ze­staw fi­gu­rek w re­zer­wie i po ta­blicz­ce ze skró­tem naj­waż­niej­szych zasad. W za­się­gu ręki znaj­do­wał się bank monet i punk­tów mocy, w for­mie czte­ro­ra­mien­nych gwiazd. Jedne i dru­gie dla wy­go­dy wy­stę­po­wa­ły w trzech no­mi­na­łach.

– Moi dro­dzy, roz­po­czy­na­my od fazy prze­pi­sy­wa­nia ksiąg. Te­ma­tycz­nie, nasi ma­go­wie utrwa­la­ją sobie teraz za­kres po­sia­da­nych mocy.

Kamil roz­dał każ­de­mu po czte­ry gry­mu­ary.

– Teraz wy­bie­ra­my po jed­nym za­klę­ciu i prze­ka­zu­je­my po­zo­sta­łe dalej zgod­nie z ru­chem wska­zó­wek ze­ga­ra, aż wszy­scy do­bie­rze­my czte­ry.

– A ty czym się kie­ru­jesz przy wy­bo­rze? – za­py­ta­ła Ewa.

– Dobre py­ta­nie. Pula za­klęć jest wspól­na dla two­ich magów, ale każdy z nich in­dy­wi­du­al­nie zdo­by­wa ko­ro­ny wie­dzy.

– Te me­ta­lo­we pier­ścion­ki? – Dziew­czy­na za­ło­ży­ła sobie jeden z nich na mały palec i po­ru­sza­ła nim, jakby czy­ści­ła nie­wi­dzial­ne ucho.

– Mhm. One dają do­stęp do po­tęż­niej­szych za­klęć i zwięk­sza­ją efekt już po­sia­da­nych. Nie chcesz skoń­czyć z gry­mu­arem, któ­re­go żaden z two­ich magów nie bę­dzie umiał użyć. Te­ma­tem gry jest w końcu nie tylko zdo­by­wa­nie wła­dzy, ale i do­stęp do ta­jem­nej wie­dzy.

– Ależ gęsty kli­mat! – wtrą­cił Tomek Ko­sza­ła tonem we­soł­ka.

– Szko­ły magii są trzy – kon­ty­nu­ował Kamil, igno­ru­jąc ko­le­gę. – De­struk­cja, me­ta­mor­fo­zy i psy­cho­ki­ne­za. Nie będę wam teraz opi­sy­wał w szcze­gó­łach, ale macie do dys­po­zy­cji dwie karty po­mo­cy, na któ­rych opi­sa­no do­kład­nie każde za­klę­cie. Choć iko­no­gra­fia i tak wszyst­ko tłu­ma­czy…

– Mhm… To co jest wła­ści­wie na­szym celem? – ze­chcia­ła upew­nić się Dalia.

– Są dwa al­ter­na­tyw­ne wa­run­ki zwy­cię­stwa. Jeśli na ko­niec rundy kon­tro­lu­je­cie wy­rocz­nię, pod­glą­da­cie jedną z kart ze wska­zów­ka­mi. Czte­ry uka­zu­ją wam do­kład­ne miej­sce ukry­cia berła wład­cy Ar­kan­tii, które trze­ba zdo­być. Za­miast tego, można też kon­tro­lo­wać oba cza­ro­wę­zły przez dwie rundy z rzędu i wy­zwo­lić falę ener­gii, która znisz­czy wszyst­kich po­zo­sta­łych magów. Nic nie mogę pod­po­wie­dzieć, bo w końcu sam gram pierw­szy raz.

Kamil z cie­ka­wo­ścią śle­dził po­stę­py prze­ciw­ni­ków, ale naj­wię­cej ra­do­ści spra­wia­ło mu pla­no­wa­nie wła­snych po­czy­nań. W fazie prze­pi­sy­wa­nia ksiąg wy­brał za­klę­cie przy­śpie­sza­ją­ce ruch i Kulę Ognia.

En garde! – krzyk­nął Tomek.

– Hej, prze­cież to ma­go­wie, a nie musz­kie­te­rzy!

– Tak?! A ja tu na cie­bie rzu­cam czar „Wid­mo­wa Szpa­da”. Głu­pio ci?

Wid­mo­wa szpa­da strą­ci­ła z plan­szy bez­rad­ne­go cze­lad­ni­ka, sto­ją­cy obok mag oca­lił skórę. I tak się za­czę­ło… W oce­nie Ka­mi­la do­sko­na­łe było to, że do końca nikt nie stra­cił szans na zwy­cię­stwo. Na ko­niec trze­ciej tury Tomek i Ewa kon­tro­lo­wa­li po jed­nym cza­ro­węź­le, a Dalia zdą­ży­ła już trzy­krot­nie od­wie­dzić wy­rocz­nię. Kamil grał naj­bar­dziej ostroż­nie, ale w ta­jem­ni­cy szy­ko­wał za­bój­czą kom­bi­na­cję ru­chów, która miała uni­ce­stwić siły ro­dzeń­stwa Ko­sza­łów. Brak za­in­te­re­so­wa­nia ata­ko­wa­niem wła­snej dziew­czy­ny nie wy­ni­kał z sen­ty­men­tów, ale czy­sto stra­te­gicz­nych po­bu­dek.

To był błąd, bo oka­za­ło się, że wła­śnie wy­rocz­nia skry­wa­ła drogę do zwy­cię­stwa. Berło oka­za­ło się być ukry­te na ob­sza­rze kon­tro­lo­wa­nym przez Ka­mi­la i Dalia bez­li­to­śnie uni­ce­stwi­ła trój­ko­ro­no­wa­ne­go maga swo­je­go wy­bran­ka, żeby je zdo­być. Po­raż­ka ob­fi­to­wa­ła w fan­ta­stycz­ne emo­cje i Kamil był za to swo­jej dziew­czy­nie ogrom­nie wdzięcz­ny.  

 

Poza tym, że Maroń lubił wy­da­wać pie­nią­dze na gry, po­ma­łu od­kła­dał na wkład wła­sny do kre­dy­tu. Żal było mu wy­naj­mo­wać dla sie­bie całą ka­wa­ler­kę, dla­te­go miesz­kał ze współ­lo­ka­to­rem w dwu­po­ko­jo­wym miesz­kan­ku. Pokój Kam­so­na za dnia peł­nił rolę sa­lo­nu, ale Bar­tek nie był osobą to­wa­rzy­ską i rzad­ko ro­ścił sobie pre­ten­sje do wspól­nej prze­strze­ni. Nie miał nic prze­ciw­ko wy­mia­nie stołu na więk­szy (tu przy­da­ły się zna­jo­mo­ści z bran­ży me­blar­skiej), a choć sam aser­tyw­nie od­ma­wiał gry w ja­kie­kol­wiek plan­szów­ki, nigdy nie pro­te­sto­wał, kiedy Kamil robił to ze zna­jo­my­mi, nie­za­leż­nie od pory dnia, słu­cha­nej mu­zy­ki czy ro­dza­ju spo­ży­wa­nych na­po­jów.

Tym więk­sze było nie­za­do­wo­le­nie Kam­so­na, gdy w so­bot­ni po­ra­nek Bar­tek oznaj­mił, że wie­czo­rem od­wie­dzi go dwóch ko­le­gów ze szko­ły i po­sie­dzą w sa­lo­nie do dzie­sią­tej albo je­de­na­stej. Słowa padły tuż przed tym, jak Kamil chciał po­wie­dzieć współ­lo­ka­to­ro­wi, że za­pra­sza do sie­bie mi­ło­śni­ków stra­te­gii, po­nie­waż w Gry­wal­ni od­by­wa się kar­cia­ny tur­niej. Sy­tu­acja przy­bra­ła nie­zręcz­ny obrót. Przy całej nie­chę­ci, jaką żywił do zmia­ny pla­nów, Kam­son miał świa­do­mość, że nie po­wi­nien robić pro­ble­mów kum­plo­wi zza ścia­ny. Kiw­nął głową i roz­ło­żył się na ka­na­pie. Za­chcia­ło mu się raz jesz­cze prze­kart­ko­wać in­struk­cję Cza­ro­wę­złów. Prze­je­chał pal­cem po pu­deł­ku. Chcę w cie­bie dzi­siaj za­grać! po­my­ślał z pra­gnie­niem ro­dzą­cym fru­stra­cję. Otrzeź­wił go dzwo­nek z te­le­fo­nu Bart­ka. Kla­sycz­na me­lo­dia fiń­skie­go pro­du­cen­ta ko­mó­rek długo po­brzmie­wa­ła z kuch­ni. Potem uszu Ka­mi­la do­biegł przy­tłu­mio­ny głos współ­lo­ka­to­ra, a chwi­lę póź­niej w sa­lo­nie po­ja­wi­ła się głowa Bar­to­sza.

– Jed­nak nie przyj­dą.

Chło­pak nie wy­da­wał się roz­cza­ro­wa­ny ani smut­ny, przez co nawet cień współ­czu­cia nie zmą­cił do­brze ukry­wa­nej ra­do­ści Ka­mi­la. Wie­dział, że ten wie­czór spę­dzi w Ar­kan­tii.

Przed za­śnię­ciem długo roz­gry­wał w my­ślach ko­lej­ne par­tie Cza­ro­wę­złów. Za­pa­mię­tał już wszyst­kie kształ­ty mapy. Sta­ran­nie wy­cie­nio­wa­ne gra­ni­ce pro­win­cji, do­piesz­czo­ne de­ta­le – pa­gór­ki i roz­ło­ży­ste drze­wa. Tak ma­leń­kie i tak po­bu­dza­ją­ce jego wy­obraź­nię. Nie­mal czuł w pal­cach wy­po­le­ro­wa­ne drew­no fi­gu­rek w ko­ro­nach z dru­cia­nych pier­ścion­ków. Od­pły­wał w sen, wi­zu­ali­zu­jąc sobie plan­szę, na któ­rej roz­wi­ja swoją po­tę­gę, ruch za ru­chem re­ali­zu­jąc zwy­cię­ską stra­te­gię.

Tkwił poza jawą, kiedy jego zmy­słom uka­zał się szary całun. Z po­cząt­ku luźny, za­czął się na­prę­żać, aż po dru­giej stro­nie uwi­docz­ni­ła się ko­bie­ca syl­wet­ka. Do­zna­nie było zmy­sło­we i po­za­zmy­sło­we. Syl­wet­ka nie była naga, ale ma­te­riał wy­raź­nie for­mo­wał się na kształt pier­si i ud, nosa i warg. Wizja po­ru­szy­ła kilka czu­łych strun w mę­sko­ści Ka­mi­la. Całun na­prę­żył się naj­bar­dziej tam, gdzie znaj­do­wa­ły się dło­nie ko­bie­ty, wy­raź­nie się­ga­ją­ce w jego kie­run­ku. Usta po­ru­szy­ły się, jak przy żar­łocz­nym po­ca­łun­ku. To­wa­rzy­szył temu szept, któ­re­go nie był w sta­nie usły­szeć. Kamil obu­dził się, sły­sząc nie­spo­koj­ne po­hu­ki­wa­nie pusz­czy­ka.

Rano do Ma­ro­nia za­dzwo­ni­ła mama.

– Bab­cia nie żyje.

– Jak to się stało?

– Była chora.

– Była chora?

– Za­dzwo­nię do cie­bie, jak bę­dzie­my wie­dzieć do­kład­nie, co z po­grze­bem.

Mama była słow­na. Po jej dru­gim te­le­fo­nie dzwo­nek za­brzmiał raz jesz­cze.

– Kamil? – mówił Tomek.

– Mhm?

– Przy­jeż­dża mój kuzyn Kri­stof.

– I? – Pro­gno­za po­go­dy bu­dzi­ła w Ka­mi­lu znacz­nie wię­cej za­in­te­re­so­wa­nia niż ta in­for­ma­cja.

– Kri­stof za­trzy­ma się u mnie na jedną noc i bę­dzie miał ze sobą „Ani­hi­la­cję Wszech­świa­ta”.

– O ja­kiej dacie roz­ma­wia­my? – Maroń ze­rwał się z miej­sca i pod­biegł do ka­len­da­rza.

Przed Ka­mi­lem po­ja­wi­ła się al­ter­na­ty­wa roz­łącz­na. Nie mógł ro­ze­grać z chło­pa­ka­mi peł­nej par­tii Ani­hi­la­cji i wy­ro­bić się na po­grzeb babci. Ko­niecz­na była długa po­dróż, a po­łą­czeń nie było wiele.

Bab­cia czę­sto opie­ko­wa­ła się nim, gdy był ma­lu­chem i miał o niej cie­płe wspo­mnie­nia. Krzyś­ka Ko­sza­łę ko­ja­rzył tylko z wi­dze­nia, ale w sto­sun­ku do jego gry żywił in­ten­syw­ne uczu­cia. Bu­dzi­ła w nim eks­cy­ta­cję i po­żą­da­nie. Nie mógł sobie po­zwo­lić na wła­sną kopię. To była po­zy­cja z gór­nej półki, z prze­pięk­ny­mi fi­gur­ka­mi z ży­wi­cy i z me­ta­lu. Po­zwa­la­ła uni­ce­stwiać wy­obra­żo­ny ko­smos pla­ne­tar­ny­mi krą­żow­ni­ka­mi i kro­czą­cy­mi ro­bo­ta­mi, wszyst­ko na fan­ta­stycz­nej sze­ścio­dziel­nej plan­szy z lnia­nym wy­koń­cze­niem.

Gdy dał mamie znać, że w biu­rze bę­dzie na­tłok pracy, ro­dzi­ciel­ka, de­li­kat­nie mó­wiąc, tro­chę się zde­ner­wo­wa­ła. Na ofer­tę syna, że chęt­nie do­rzu­ci się do stypy, i uwagę, że to prze­cież nie jej wła­sny po­grzeb, nie­chyb­nie trza­snę­ła­by słu­chaw­ką, je­śli­by tylko te­le­fon ko­mór­ko­wy miał taką funk­cję. Kam­son wes­tchnął i po­my­ślał, że bab­cia na pewno nie ro­bi­ła­by afery. Za­wsze sta­wia­ła jego przy­jem­no­ści na pierw­szym miej­scu.

A pracy w pracy fak­tycz­nie nie bra­ko­wa­ło. Maroń nie mógł się ode­rwać od lek­tu­ry przed­pre­mie­ro­wych re­cen­zji plan­szo­we­go sy­mu­la­to­ra ta­nich linii lot­ni­czych. Ku­si­ła go mapa Eu­ro­py z naj­więk­szy­mi por­ta­mi lot­ni­czy­mi i mi­nia­tur­ki bo­ein­gów. W tym samym cza­sie szef Ka­mi­la zaj­mo­wał się re­al­ną dzia­łal­no­ścią go­spo­dar­czą i nie mógł sobie po­zwo­lić na kom­fort sy­mu­la­cji. Żeby upew­nić się, czy sy­tu­acja z no­wy­mi za­mó­wie­nia­mi jest pod kon­tro­lą, wy­brał się do biur­ka pod­wład­ne­go. Skrót kla­wi­szo­wy zmie­nia­ją­cy prze­glą­dar­kę za­dzia­łał jak bły­ska­wi­ca.

– Wszyst­ko pod kon­tro­lą?

– Tak jest, sze­fie.

– Wy­ślesz mi spra­woz­da­nie na Be­ne­luks?

– Bę­dzie za go­dzin­kę.

– A nie miało być wczo­raj?

Kamil wes­tchnął.

– Młody, wszyst­ko okej?

– Sze­fie… Umar­ła mi bab­cia.

– To bie­rzesz wolne, nie ma te­ma­tu. Grze­siek zrobi mi to spra­woz­da­nie. Ja nigdy nie był­bym tu, gdzie je­stem teraz, gdyby nie moja bab­cia. – Me­blarz po­kle­pał pra­cow­ni­ka po ra­mie­niu. – Trzy­maj się. Za­proś dziew­czy­nę, obej­rzyj­cie sobie jakiś fajny film. Od two­je­go roz­trzą­sa­nia, czy coś mo­głeś zro­bić le­piej, babci zie­mia lżej­szą nie bę­dzie. – Szef urwał, jakby za­sta­na­wiał się, czy do­brał od­po­wied­nie słowa i nie spo­ufa­lił za bar­dzo z pod­wład­nym.

– Dzię­ki, sze­fie.

Gra była zaj­mu­ją­ca, a po­ko­na­nie Krzyś­ka, który do­brze orien­to­wał się w tak­ty­kach roz­gryw­ki dało Ka­mi­lo­wi sporo sa­tys­fak­cji. A jed­nak… Zła­pał się na tym, że kilka razy ża­ło­wał, że nie za­pro­po­no­wał ku­zy­no­wi Tomka gry w Cza­ro­wę­zły.

Przez to, że po­ciąg, na który nie miał prawa zdą­żyć, przy­je­chał opóź­nio­ny, Ma­ro­nio­wi udało się wbiec na cmen­tarz w mo­men­cie, gdy trum­na z bab­cią za­nu­rza­ła się w głębi grobu. Matka ze łzami w oczach ki­wa­ła głową, gdy Kamil ci­snął garść ziemi na so­sno­wą skrzy­nię. Ze stypy już nic go nie omi­nę­ło. Mu­siał smut­no kiwać głową, gdy cała ro­dzi­na od­są­dza­ła od czci pra­co­daw­cę-krwio­pij­cę, przez któ­re­go młody czło­wiek mu­siał spóź­nić się na po­grzeb wła­snej babci. A potem były jesz­cze uwagi cioć: “Ka­mil­ku, jak ty uro­słeś”, “Ela, dolej mu jesz­cze zupy, prze­cież on pro­sto z drogi”, “Ale ta sa­łat­ka, to im się udała”. 

 

***

 

Dalia wy­je­cha­ła na ma­jów­kę na wieś, od­wie­dzić dziad­ków (po­dob­no trzy­ma­li się świet­nie). Po­go­da do­pi­sy­wa­ła i zna­jo­mi Ka­mi­la jeden po dru­gim szli w ślady jego wy­bran­ki, opusz­cza­jąc mia­sto. Nawet Mło­dzie­żo­we Ogni­sko Kul­tu­ry za­mknię­to na czte­ry spu­sty. Kam­son życz­li­wie uśmiech­nął się do słoń­ca, wy­cho­dząc na spa­cer z Cza­ro­wę­zła­mi pod pachą. Po­sta­no­wił zjeść w piz­ze­rii, po dro­dze spraw­dza­jąc, czy wiele osób od­wie­dza tego dnia Gry­wal­nię. Pizza, a potem gra – trud­no było mu sobie wy­obra­zić lep­szą kom­bi­na­cję. Nie­ste­ty, kar­tecz­ka na szy­bie in­for­mo­wa­ła, że wła­ści­cie­le pubu wzię­li sobie za­słu­żo­ny urlop.

U Gio­van­nie­go za­mó­wił sobie ne­apo­li­tań­ską z in­ten­syw­nie po­mi­do­ro­wym, roz­mię­kłym środ­kiem. Prze­żu­wa­jąc ser i cia­sto, dys­kret­nie przy­glą­dał się lu­dziom do­ko­ła, wy­obra­ża­jąc sobie, kto mógł­by być jego ad­wer­sa­rzem nad plan­szą. Chu­dzie­lec po dru­giej stro­nie sali miał na sobie długą bluzę z kap­tu­rem, która upo­dab­nia­ła go do fi­gu­rek magów. Przy ko­lej­nym sto­li­ku sie­dział sym­pa­tycz­ny bro­dacz o mą­drych, sza­rych oczach i dziew­czy­na w oku­la­rach, z wło­sa­mi ścię­ty­mi na pixie. Wy­ja­da­ła męż­czyź­nie ba­zy­lię i pro­mie­nio­wa­ła aurą za­chę­ca­ją­ce­go dzi­wac­twa. Ty­po­wy geek – po­my­ślał Kamil. Potem wy­obra­ził ich sobie przy jed­nym stole, prze­su­wa­ją­cych fi­gur­ki i za­gry­wa­ją­cych moce gry­mu­arów. Po­ło­żył dło­nie na pu­deł­ku z grą i skon­cen­tro­wał się na tej wizji, przy­my­ka­jąc oczy.

Cała trój­ka wsta­ła z sie­dzeń w tym samym mo­men­cie. Ru­szy­li w stro­nę Ka­mi­la, za­trzy­mu­jąc się przy jego sto­li­ku. Maroń się ob­ró­cił, kon­sta­tu­jąc, że dziw­nym zbie­giem oko­licz­no­ści w tym samym mo­men­cie grupa skie­ro­wa­ła się do to­a­le­ty. Wsu­nął do ust ostat­ni ka­wa­łek pizzy i wstał od stołu, żeby zro­bić im szer­sze przej­ście. Mło­dzi lu­dzie po­pa­trzy­li po sobie, jakby nie zda­wa­li sobie spra­wy, co wła­śnie zro­bi­li. Osta­tecz­nie, tak jak po­dej­rze­wał Kamil, usta­wi­li się w ko­lej­kę do ła­zien­ki.

Gdy wra­cał, za­czę­ło go już nur­to­wać py­ta­nie, czy w długi week­end uda mu się w coś za­grać i z kim. Nie wi­dział sensu, by się oszu­ki­wać. Tak bar­dzo ma­rzył o par­tii Cza­ro­wę­złów. Uło­żył za­chę­ca­ją­co brzmią­ce za­pro­sze­nia i ro­ze­słał ko­mu­ni­ka­to­rem spo­łecz­no­ścio­we­go me­dium: 

Cześć, za­pra­szam, by z oka­zji Świę­ta Pracy po­pra­co­wać tro­chę głową nad an­ga­żu­ją­cą plan­szów­ką. Świę­ta Flagi i Kon­sty­tu­cji też będą OK : )).

Z żalem od­czy­ty­wał ko­lej­ne od­po­wie­dzi:

Dzię­ki, przy ta­kiej po­go­dzie pora na traw­kę.

My je­dzie­my na rower.

Nas już nie ma w mie­ście, uda­nej roz­gryw­ki.

Tym, któ­rzy nie pi­sa­li, że już ich nie ma w mie­ście, szyb­ko od­pi­sy­wał:

Mo­gli­by­śmy prze­cież za­grać w ple­ne­rze.

Ri­po­sty były jesz­cze szyb­sze:

: D

; P

xD

Kamil po­my­ślał o zgoła innym emo­ti­ko­nie, ale za­cho­wał go dla sie­bie. Ner­wo­wo po­stu­ku­jąc pal­ca­mi w ramę kla­wia­tu­ry, roz­wa­żał inne opcje. Od ja­kie­goś czasu mia­sto prze­mie­rza­li mor­moń­scy mi­sjo­na­rze. Śmiesz­nie mó­wi­li po pol­sku, ale, wy­gar­ni­tu­ro­wa­ni i uśmiech­nię­ci, spra­wia­li wra­że­nie in­te­li­gent­nych fa­ce­tów. Mo­gli­by szyb­ko wdro­żyć się w re­gu­ły i stać wy­ma­ga­ją­cy­mi prze­ciw­ni­ka­mi, lecz jak by ich skło­nić do za­ję­cia się grą za­miast gło­sze­nia nauk Jo­se­pha Smi­tha? Maroń skre­ślił tę opcję. Przy dwor­cu au­to­bu­so­wym za­wsze krę­ci­ło się tro­chę bez­dom­nych, lecz Kamil bałby się ich za­pra­szać do sie­bie. Pro­sty­tut­ki? Spory koszt, po­dob­no li­czo­ny w go­dzi­nach. Choć sta­rał się w życiu nie kie­ro­wać uprze­dze­nia­mi i ste­reo­ty­pa­mi, nie mógł od­rzu­cić od sie­bie myśli, że ko­bie­ty za­ra­bia­ją­ce cia­łem nie wczu­ją się w kli­mat. Być może ro­bi­ły­by wszyst­ko, co powie, ale nie cier­piał, gdy nowy gracz czeka na wska­zów­ki przed każ­dym ru­chem… Za­gryzł wargi czu­jąc, że jego myśli za­czy­na­ją przy­bie­rać gro­te­sko­wy obraz.

Wtem nie­mal nie za­krzyk­nął, olśnio­ny jak Ar­chi­me­des w wan­nie. Me­lo­man Romek opo­wia­dał mu kie­dyś o swoim wo­lon­ta­ria­cie w świe­tli­cy śro­do­wi­sko­wej. Kamil się uśmiech­nął. Prze­cież nie bra­ko­wa­ło ludzi, któ­rzy prze­ko­ny­wa­li go, że plan­szów­ki są wła­śnie dla dzie­cia­ków, a do­ro­sły facet po­wi­nien ra­czej oglą­dać się za spód­nicz­ka­mi i cho­dzić do kina na gang­ster­skie filmy. Za­wsze ist­nia­ło ry­zy­ko, że mło­dzież coś mu zgubi albo uszko­dzi, ale który pro­du­cent nie dośle bra­ku­ją­cych kom­po­nen­tów bo­ha­ter­skie­mu wo­lon­ta­riu­szo­wi? Po­wstał plan do­sko­na­ły. Tam­tej ma­jów­ki od­wie­dził świe­tli­cę trzy razy, a na ko­niec otrzy­mał od kie­row­ni­ka pla­ców­ki pięk­ny dy­plom na sa­ty­no­wym pa­pie­rze. Wi­sien­ką na tor­cie był pełen uzna­nia po­ca­łu­nek, jakim Dalia ob­da­rzy­ła go po po­wro­cie.

Nie­ste­ty, re­la­cje z dziew­czy­ną szyb­ko za­czę­ły się psuć. Coraz czę­ściej na­po­my­ka­ła, że spa­cer jest lep­szą oka­zją do roz­mo­wy niż sie­dze­nie nad plan­szą. Że wtedy nie trze­ba Ka­mi­lo­wi wszyst­kie­go po trzy razy po­wta­rzać, bo po­świę­ca jej sło­wom choć odro­bi­nę uwagi. Dalia miała spe­cy­ficz­ny spo­sób na­rze­ka­nia, nigdy nie na­są­cza­ła słów ma­ra­zmem, ra­czej two­rzy­ła re­por­taż o ota­cza­ją­cej ją rze­czy­wi­sto­ści. Stwier­dza­ła w nim, że wy­stę­py ulicz­nych te­atrów albo kon­cer­ty na żywo bar­dziej za­spo­ka­ja­ją jej du­cho­we po­trze­by, niż gry plan­szo­we. Nawet te z nie­do­kle­jo­nym kli­ma­tem. Maroń wciąż czuł się z nią do­brze i dążył do kom­pro­mi­sów, ale zdą­żył już zbu­do­wać w gro­nie by­wal­ców Gry­wal­ni małą ko­te­rię wiel­bi­cie­li Cza­ro­wę­złów. Po­kse­ro­wał dla nich re­gu­ły i wpro­wa­dził w taj­ni­ki stra­te­gii. Dalii to to­wa­rzy­stwo w ogóle nie przy­pa­dło do gustu. W do­dat­ku nie bar­dzo sobie ra­dzi­ła wal­cząc z nim o wolny czas Ka­mi­la. Z koń­cem wio­sny kon­flikt wi­siał na wło­sku.

W tych nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach, czerw­co­we­go wie­czo­ru, Maroń biegł jak sza­lo­ny, wdep­tu­jąc w chod­nik ostat­nie aka­cjo­we płat­ki. Spo­co­ny jak mysz w po­ło­gu wtar­gnął do we­sty­bu­lu kina Con­cor­dia.

– Cześć Kamil – W jej gło­sie za­brzmia­ła nuta po­wa­gi, która wcale mu się nie spodo­ba­ła.

– Cześć. Do­sta­łaś mo­je­go ese­me­sa? Prze­pra­szam, że nie dałem rady być na czas.

– Och, nie martw się, w końcu gra­łeś w grę! To do­pie­ro czwar­ty raz w tym ty­go­dniu. A wiesz jak czę­sto w ki­nach na­sze­go mia­sta od­by­wa­ją się po­ka­zy fil­mów do­ku­men­tal­nych o po­dró­żach po Azji Środ­ko­wej? Na ka­me­ral­nej sali, z wej­ściów­ka­mi wy­prze­da­ny­mi na pniu?

Kamil po­krę­cił głową, za­sko­czo­ny py­ta­niem. Scho­wał nie­spo­koj­ne ręce do kie­sze­ni, gdzie wy­ma­cał dwa bi­le­ty.

– Ostat­ni miał miej­sce w 2009 roku.

– No, to rze­czy­wi­ście już jakiś czas temu. Nie złość się, Da­lij­ko. Gdzieś ci sko­łu­ję ten film i obej­rzy­my sobie w domu. Kupię ja­kieś wino, może te twoje ulu­bio­ne ko­recz­ki śle­dzio­we? – Kamil po­czuł, że twarz wy­krzy­wia mu mi­mo­wol­ny gry­mas, gdy pró­bo­wał z po­świę­ce­niem ukryć głę­bo­ką nie­chęć do ryb z ga­tun­ku Clu­pea Ha­ren­gus.

– Za­szła tu sy­tu­acja, któ­rej nie roz­wią­że słoik śle­dzia, Kamil.

– Oj no… Widzę, że mia­łaś ze sobą książ­kę, więc czas nie był cał­kiem stra­co­ny. „Magia imion”? Brzmi cie­ka­wie.

– Tak, wła­śnie po­zna­łam le­piej twoje dru­gie.

– Rafał?

– Dupek.

Ka­mi­la za­tka­ło. Dalia zro­bi­ła mo­ra­li­za­tor­ską pauzę, wes­tchnę­ła i pod­su­mo­wa­ła sy­tu­ację chłod­nym ko­men­ta­rzem:

– Dalej uwa­żam, że mądry z cie­bie chło­pak i mo­żesz wyjść na ludzi. Ale ja mam już jeden etat i nie po­trzeb­ny mi drugi, na któ­rym bym pra­co­wa­ła nad twoim cha­rak­te­rem. Daję tylko ostat­nie ostrze­że­nie. Jesz­cze jedna taka sku­cha i przy na­stęp­nej oka­zji zwi­jam ma­nat­ki z two­je­go życia.

Kamil po­krę­cił głową w wy­ra­zie sprze­ci­wu, ale nie przy­szła mu do głowy żadna in­te­li­gent­na od­po­wiedź.

 – Teraz nic nie mó­wisz. – Smut­no po­ki­wa­ła głową. – Pa­so­wa­ło­by chyba prze­pra­szam.

– Prze­pra­szam… Już prze­pro­si­łem.

– Na ko­niec za­sta­nów się tylko nad jedną rze­czą. Czy gry są od tego, żebyś w nie grał, czy ty je­steś od gra­nia w gry?

– Prze­pra­szam. Ale cię nie ro­zu­miem.

W ra­mach go­dze­nia się, Dalia przy­sta­ła na wspól­ny seans w mul­ti­plek­sie. Obej­rze­li ka­ta­stro­ficz­ny film o wy­bu­chu wul­ka­nu, chwa­lo­ny przez re­cen­zen­tów za do­sko­na­łe zdję­cia. Ope­ra­tor drona fak­tycz­nie znał się na swo­jej ro­bo­cie i Ka­mi­lo­wi oglą­da­ło się cał­kiem przy­jem­nie, ale za­po­mniał o całej hi­sto­rii, gdy tylko opu­ścił salę ki­no­wą. Je­dy­nym wul­ka­nem, o któ­rym my­ślał wie­czo­rem, był trze­cio­po­zio­mo­wy czar ze szko­ły me­ta­mor­foz. Znał już na pa­mięć wszyst­kie płyt­ki z gry­mu­ara­mi.

Przy otwar­ciu gry cią­gle po­wta­rzał mu się na ręce ten sam układ za­klęć. „Klucz”, „Uśmier­ce­nie” i „Uspo­ko­je­nie ducha” (czwar­ty gry­mu­ar się zmie­niał). Na po­cząt­ku nie zwra­cał na to uwagi, ale z bie­giem czasu ta oso­bli­wość tylko zwięk­szy­ła sza­cu­nek, jaki żywił do Cza­ro­wę­złów. W życiu nie wie­rzył we wró­że­nie z kart ta­ro­ta i czy­ta­nie wia­do­mo­ści z za­świa­tów na plan­szach Ouija. A jed­nak na­szła go re­flek­sja, że za po­mo­cą słów i sym­bo­li przed­sta­wio­nych na ka­wał­kach kar­to­nu przez osobę znaną mu tylko jako „K. Kowal”, można by prze­ka­zy­wać całe hi­sto­rie. Tylko aku­rat klucz, uśmier­ce­nie i uspo­ko­je­nie nijak się w żadną nie łą­czy­ły.

Zwy­kle wy­bie­rał “Klucz” z psy­cho­ki­ne­zy, bo eks­cy­to­wał się ana­li­zo­wa­niem po­łą­czeń mię­dzy por­ta­la­mi. Przed snem jesz­cze jakiś czas ukła­dał sobie w my­ślach naj­bar­dziej sy­ner­gi­stycz­ne kom­bi­na­cje. Urze­ka­ło go, jak do­brze autor prze­te­sto­wał me­cha­ni­kę. Każda droga do zwy­cię­stwa była rów­nie obie­cu­ją­ca. Kamil na­krył się koł­drą i li­czył, o ile ob­sza­rów mógł­by się po­ru­szyć roz­wi­ja­jąc zdol­no­ści w tej szko­le magii. Otwo­rzył­by bramę po­mię­dzy cza­ro­wę­zła­mi, a potem użył bły­sku. Mu­siał­by kon­tro­lo­wać punk­ty many, ale moż­li­wość ude­rze­nia w naj­słab­szym miej­scu… Nie, nie punk­ty many, to słowo chyba się jesz­cze wtedy nie upo­wszech­ni­ło. Kowal na­pi­sał w in­struk­cji „punk­ty mocy”. My­śląc, jak naj­wy­dat­niej na­gro­ma­dzić za­so­bów nie­zbęd­nych do rzu­ca­nia za­klęć, Kamil usnął. 

 

KO­WA­LE

Było po­po­łu­dnie, od­po­czy­wa­li po pracy. Dalia sie­dzia­ła obok, prze­glą­da­jąc na lap­to­pie zdję­cia znad je­zio­ra Is­syk-Kuł. Zer­kał jej przez ramię, ale sam szu­kał cze­goś in­ne­go. Bar­dziej i bar­dziej nur­to­wa­ła go toż­sa­mość twór­cy Cza­ro­wę­złów. Wy­obra­żał go sobie jako ar­ty­stę-in­ży­nie­ra po­kro­ju Le­onar­da da Vinci. Jego dzie­ło przy­wo­dzi­ło na myśl pre­cy­zyj­nie do­pa­so­wa­ne i pie­czo­ło­wi­cie na­oli­wio­ne koła zę­ba­te, z rów­no­wa­gą pro­por­cji wła­ści­wą czło­wie­ko­wi wi­tru­wiań­skie­mu. To nie mogła być jego pierw­sza gra! W każ­dym razie, jak to moż­li­we, że nikt jej nie wydał? Wia­do­mo, inne czasy… Ale taka gra?! Sieć mu­sia­ła wie­dzieć coś na ten temat.

In­ter­ne­to­wa Baza Gry­wal­nych Gier za­wie­ra­ła dzie­siąt­ki ty­się­cy ty­tu­łów, nie­któ­re z lat 80., 70., nawet 60. Oczy­wi­ście od­na­lazł kilku pro­jek­tan­tów o na­zwi­sku Kowal – Po­la­ków, Ame­ry­ka­nów, jed­ne­go Ka­na­dyj­czy­ka. Jak na złość, żaden nie miał imie­nia na „K”. W ko­lej­nym kroku Kam­son utwo­rzył sobie listę kil­ku­na­stu nu­me­rów te­le­fo­nów do pol­skich wy­daw­ców gier. Po­sta­no­wił, że bę­dzie dzwo­nił do nich z pracy w luź­niej­sze dni i tak też uczy­nił. Nie­któ­rzy go spła­wia­li, nie­któ­rzy prze­pra­sza­li la­ko­nicz­nie. Byli i tacy, któ­rzy oka­zy­wa­li szcze­re za­in­te­re­so­wa­nie i pod­su­wa­li na­stęp­ne kon­tak­ty.

Wciąż za­sko­czo­ny bez­owoc­no­ścią zdal­nych po­szu­ki­wań, Kamil za­wę­dro­wał z po­wro­tem do an­ty­kwa­ria­tu. W środ­ku wiele się nie zmie­ni­ło. Wła­ści­ciel miał na sobie ten sam zie­lo­ny swe­ter, wło­sów na gło­wie też mu nie przy­by­ło. Stał na drew­nia­nym stop­niu i prze­su­wał tomy en­cy­klo­pe­dii.

– Dzień dobry – po­wie­dzie­li sobie obaj w tym samym mo­men­cie.

– Pa­mię­ta pan grę, którą ku­pi­łem tu jakiś czas temu? Na­zy­wa­ła się Cza­ro­wę­zły, a autor miał na na­zwi­sko „Kowal”.

– Nie­ste­ty nie przyj­mu­ję zwro­tów. Ten in­te­res i tak cien­ko przę­dzie. Ale chęt­nie po­mo­gę panu zna­leźć coś no­we­go. No, może nowe to tutaj nie­naj­lep­sze słowo…

– Do­kład­nie, po­trze­bo­wał­bym pań­skiej po­mo­cy, tylko nie żeby zna­leźć na­stęp­ny antyk, ale au­to­ra Cza­ro­wę­złów. – Kamil wes­tchnął, bez więk­szych na­dziei i mówił dalej:

– Nie pa­mię­ta pan może, jak tra­fi­ła do pana ta gra?

Sta­ru­szek ob­ró­cił się z po­wro­tem do półki z książ­ka­mi. Me­dy­tu­jąc nad okład­ka­mi jakby wró­żył ze szkla­nych kul, za­mie­nił ko­lej­ność dwóch z nich. Znów spoj­rzał na klien­ta.

– Na temat au­tor­stwa żad­nych in­for­ma­cji udzie­lić nie mogę. Ale pa­mię­tam, jak pu­deł­ko z grą tra­fi­ło w moje ręce. Mam nawet gdzieś wi­zy­tów­kę pana Ko­wa­la.

An­ty­kwa­riusz pod­szedł do biur­ka, które oka­za­ło się nie być eks­po­na­tem i w jed­nej z szu­flad od­na­lazł skó­rza­ne etui. Wy­cią­gnął z niego po­marsz­czo­ną tek­tur­kę.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dział Kamil.

– Chwi­lecz­kę. Widzi pan, jest jesz­cze ta cała ochro­na da­nych oso­bo­wych. Wnuki stra­szą mnie ostat­nio ja­kimś bruk­sel­skim pra­wem Frodo, a ja już tro­chę za stary je­stem na nie­po­trzeb­ne nie­przy­jem­no­ści.

– To może ja rzucę okiem i za­pa­mię­tam, co jest na tej wi­zy­tów­ce, a pan zaraz ją scho­wa?

– No nie, bez prze­sa­dy. Niech pan sobie na spo­koj­nie wszyst­ko prze­pi­sze. A w razie czego, cicho sza. Pan powie, że na pu­deł­ku było Kowal, a tak jest i na szyl­dzie warsz­ta­tu. Może się gość ucie­szy, a może już za­po­mniał i weź­mie za czub­ka.

– Dzię­ku­ję – po­wtó­rzył Kamil, nie­pew­ny, jak sko­men­to­wać prze­bie­głość sta­rusz­ka.

– Może jesz­cze aba­żur albo ze­ga­rek z łań­cusz­kiem, na pre­zent dla mamy albo taty sza­now­ne­go pana?

– Jak tylko będą mieć imie­ni­ny, na pewno sobie przy­po­mnę.

Wi­zy­tów­ka po­wsta­ła co naj­mniej przed ćwierć­wie­czem. Na gru­bym, sza­rym pa­pie­rze wy­dru­ko­wa­no „Karol Kowal”. A więc Karol – po­my­ślał Kamil i wy­obra­ził sobie sę­dzi­we­go Ka­ro­la Dar­wi­na. Druga li­nij­ka tek­stu in­for­mo­wa­ła, że Karol był ślu­sa­rzem, z warsz­ta­tem przy Mio­dow­ni­czej 37. Fach w ręku… To tłu­ma­czy sta­ran­ne wy­ko­na­nie kom­po­nen­tów. Spoj­rzał na ze­ga­rek w te­le­fo­nie. Była so­bo­ta, parę minut po dwu­na­stej. Pry­wat­ny warsz­tat po­wi­nien być otwar­ty.

Kam­son nie był spe­cja­li­stą, ale szyld z na­pi­sem kwia­ciar­nia i bu­kie­ty na wy­sta­wie za­sy­gna­li­zo­wa­ły mu, że przy Mio­dow­ni­czej 37 nie ma już ślu­sa­rza. Minął się w progu z je­dy­ną klient­ką i ukło­nił flo­ry­st­ce. Mogła mieć i sześć­dzie­siąt­kę, ale cie­pły uśmiech spra­wiał, że wy­da­wa­ła się młod­sza du­chem o kilka dekad.

– Dzień dobry. Czy znała pani może czło­wie­ka o na­zwi­sku Kowal, który miał tutaj warsz­tat jakiś czas temu?

– No, młody czło­wie­ku… My­śla­łam, że to mnie życie szyb­ko mija, ale w tym przy­pad­ku to na­praw­dę był „jakiś czas”. – Uśmiech nie opu­ścił jej twa­rzy. – Masz szczę­ście, ten in­te­res prze­niósł się rap­tem dwie ulice dalej.  

– Dzię­ku­ję. – Trud­no było nie od­wza­jem­niać życz­li­wo­ści ko­bie­ty.

Na ze­wnątrz za­czę­ło padać. Kam­son otu­lił się płasz­czem i prze­my­ka­jąc pod osło­ną wą­skich bal­ko­nów do­tarł z Mio­dow­ni­czej na He­braj­ską. W po­pe­ere­low­skim domu han­dlo­wym od­na­lazł warsz­tat. Mie­ścił się na par­te­rze, przed oknem tkwi­ła biała krata, z któ­rej miej­sca­mi od­cho­dzi­ła już farba. Gra­na­to­wo-żół­ty szyld in­for­mo­wał o fir­mie „K. Kowal – Ślu­sarz”. Kamil skrył się przed desz­czem pod be­to­no­wą ga­le­rią pię­tra, wy­cią­gnął pu­deł­ko z torby. Potem ener­gicz­nie wy­tarł po­de­szwy o wy­cie­racz­kę i wszedł do lo­ka­lu. Od­niósł wra­że­nie, że ślu­sarz jest ró­wie­śni­kiem kwia­ciar­ki, w prze­ci­wień­stwie do niej nie zdra­dzał jed­nak żad­nych oznak ra­do­ści z życia. W ry­sach po­marsz­czo­nej twa­rzy ma­lo­wa­ło się ja­kieś na­pię­cie, cera była nie­zdro­wa, włosy prze­rze­dzo­ne. Za­miast uśmie­chu skie­ro­wał w stro­nę Ka­mi­la py­ta­ją­ce spoj­rze­nie.

– Dzień dobry. Szu­kam pana Ko­wa­la.

– To ja. Po­trze­bu­je pan klu­cza?

– Rze­czy­wi­ście, cho­dzi o swego ro­dza­ju klucz. – Uniósł brwi i wy­giął usta w ta­jem­ni­czym uśmie­chu.

– Pan po­ka­że. – Ślu­sarz się skrzy­wił. – Co to ma być?

Kamil spo­dzie­wał się innej re­ak­cji, ale spo­koj­nie wy­ja­śnił:

– Cza­ro­wę­zły, gra plan­szo­wa.

– Kurwa – stęk­nął Kowal. – Nie może być. Nie… Nie je­stem za­in­te­re­so­wa­ny – wy­du­kał.

An­ty­kwa­riusz mu­siał coś po­krę­cić.

– Prze­pra­szam – od­parł Maroń, nie bar­dzo wie­dząc, co in­ne­go po­wie­dzieć.

Ślu­sarz wziął pu­deł­ko w dło­nie. Z opo­rem, jakby spo­dzie­wał się, że spa­rzy palce. Kamil za­uwa­żył, że z pęk­nię­cia w drew­nie za­czy­na­ją spły­wać kro­ple szkar­łat­nej cie­czy. Kowal upu­ścił grę na ladę i obej­rzał swoje ręce. Były czer­wo­ne, ale nie widać było na nich śladu za­dra­śnię­cia. Coś, co wy­glą­da­ło jak krew, nie po­cho­dzi­ło z ciała męż­czy­zny.

– Kurwa! Za­bierz to! Za­bierz to cho­ler­ne pudło. To ja! To ja!

Ślu­sarz za­czął wrzesz­czeć i ma­chać rę­ka­mi, aż prze­stra­szo­ny Kamil zła­pał grę i wy­biegł na ulicę, już nie zwra­ca­jąc uwagi na deszcz. An­ty­kwa­riusz nie krę­cił. Kowal ewi­dent­nie miał zwią­zek z Cza­ro­wę­zła­mi. Maroń po­sta­no­wił raz jesz­cze po­roz­ma­wiać z kwia­ciar­ką. Czuł, że może wie­dzieć coś wię­cej i od­czu­wał ulgę na myśl, że znów zbli­ży się do aury życz­li­we­go spo­ko­ju ota­cza­ją­cej ko­bie­tę. Tym razem jed­nak, mu­siał od­stać swoje w ko­lej­ce.

– Tobie już chyba star­czy pod­le­wa­nia na dziś – za­śmia­ła się, prze­su­wa­jąc ko­new­kę nad rzę­dem do­nicz­ko­wych ro­ślin. – Po­cze­kaj, aku­rat dzi­siaj przy­nio­słam z domu czy­sty ręcz­nik. Czemu tak szyb­ko wró­ci­łeś?

Kamil uważ­nie przyj­rzał się swoim dło­niom. Deszcz zmył krew z pu­deł­ka i ze skóry, ale dalej wy­da­wa­ło mu się, że czuje me­ta­licz­ny za­pach. Wy­tarł się do­kład­nie ręcz­ni­kiem kwia­ciar­ki, pach­ną­cym la­wen­do­wym pły­nem do płu­ka­nia. Wes­tchnął.

– Nie wiem, od czego za­cząć. Nie­daw­no ku­pi­łem w an­ty­kwa­ria­cie starą grę. Po­dej­rze­wa­łem, że ten ślu­sarz, Karol Kowal, był jej twór­cą.

– Pan Karol i gry? Nie, nie. – Po­krę­ci­ła głową. – Wy­glą­da na to, ze wszyst­ko po­mie­sza­łeś.

– On się mocno zde­ner­wo­wał, kiedy ją zo­ba­czył.

– Wspo­mnie­nia. Wi­docz­nie nagle przy­po­mnia­ła mu się jego Kasia.

– Kasia?

– Jego żona, świę­tej pa­mię­ci. Kto ci po­wie­dział, że to Kowal zro­bił tę grę?

– Było na­pi­sa­ne w środ­ku… K. Kowal.

– Ka­ta­rzy­na też jest na „K”. To była nie­zwy­kła ko­bie­ta, zwłasz­cza jak na swoje czasy.

– Pani ją znała?

– Może to przez mój wiek, ale mam wra­że­nie, że wtedy wszy­scy zna­li­śmy się jakoś le­piej. Można po­wie­dzieć, że ży­li­śmy z Ko­wa­la­mi po są­siedz­ku. Ktoś z ro­dzi­ny przy­sy­łał jej gry z RFN-u, moje dzie­ci uwiel­bia­ły do niej za­cho­dzić. To było coś no­we­go. Ale to pani Kasia naj­bar­dziej się za­fik­so­wa­ła na punk­cie tych gier. W końcu za­czę­ła robić wła­sne. Pan Karol naj­pierw pa­trzył na to życz­li­wie, potem po­błaż­li­wie, w końcu widać było, że to bar­dziej bzik niż zwy­kłe ro­bót­ki. A już na pewno po­tęż­na pasja. Nikt tego nie mógł zro­zu­mieć.

– Mó­wi­ła pani, że ona nie żyje?

– O, od bar­dzo dawna. Tro­chę się dzi­wię, że jej mąż jesz­cze się z tym nie po­go­dził. Ko­lej­ny raz się prze­ko­nu­ję, że nie­któ­rzy męż­czyź­ni są jak żół­wie. Z ze­wnątrz twar­da sko­ru­pa, a w środ­ku?  

 

Na­chy­lił się nad umy­wal­ką i prze­mył twarz wodą. Kiedy pod­niósł oczy prze­szedł go lo­do­wa­ty dreszcz. W sta­rym lu­strze za­miast wła­sne­go od­bi­cia zo­ba­czył ob­li­cze ko­bie­ty. Pięk­nie smut­ne oczy spo­glą­da­ły z cie­ka­wo­ścią. Bujne włosy wy­so­ko zwią­za­ne w kucyk opa­da­ły na oboj­czyk.

– Witaj, Ka­mi­lu – prze­mó­wi­ło od­bi­cie.

– Ka­ta­rzy­na? – wy­szep­tał, bie­le­jąc ze stra­chu.

Kiw­nę­ła głową.

– Nie mam wiele czasu. Cza­ro­wę­zły stały się re­kwi­zy­tem, dzię­ki któ­re­mu mo­głam roz­luź­nić całun dzie­lą­cy mnie od świa­ta ży­wych. Pró­bo­wa­łam z tobą roz­ma­wiać we śnie, ale to oka­za­ło się trud­niej­sze, niż się spo­dzie­wa­łam. Płyt­ki z za­klę­cia­mi też za­wio­dły. Zwró­ci­łeś uwagę, że nie mo­żesz ich po­ta­so­wać, ale nie poj­mo­wa­łeś dla­cze­go za­wsze na rękę tra­fia­ją ci aku­rat te.

Na bla­dej twa­rzy Ka­mi­la za­kwitł ru­mie­niec. Wspo­mniał, jak go­rą­ca krew krą­ży­ła mu w ży­łach, gdy tam­tej nocy prze­bu­dził go pusz­czyk. Jak mógł po­my­lić bła­ga­nie o pomoc z roz­pust­nym ku­sze­niem!? Po­czuł nie­mal­że dzie­cię­cy wstyd za ogrom swo­jej igno­ran­cji. A więc nie­przy­pad­ko­wo – „Klucz”, „Uśmier­ce­nie” i „Uspo­ko­je­nie ducha” – po­my­ślał.

– Moja śmierć od­by­ła się bar­dzo, bar­dzo nie­wła­ści­wie. Nie mo­głam od­na­leźć się po dru­giej stro­nie, zo­sta­wiw­szy po sobie ten strasz­li­wy chaos.

Tym razem Kamil przy­tak­nął głową.

– Mąż nie miał ze mną lekko. Trud­no było mu zro­zu­mieć, co dzie­je się w mojej gło­wie. Łą­czy­ła nas przy­się­ga mał­żeń­ska, ale są sy­tu­acje, gdy trud­no po­wie­dzieć kiedy ją ła­miesz, a kiedy nie. Kłó­ci­li­śmy się o to, co robię ze swoim cza­sem, aż pew­ne­go dnia zda­rzył się nie­szczę­śli­wy wy­pa­dek i Karol mnie zabił. To roz­trza­ska­ło mu duszę w pył. Wi­dzia­łam oczy­ma umie­ra­nia – on roz­sy­pał się po na­szym zie­lo­nym dy­wa­nie. Żal. To był po­rząd­ny czło­wiek. Żaden ro­man­tyk. Rze­mieśl­nik, który do każ­de­go zamka umiał do­ro­bić wła­ści­wy klucz. Za­wsze sta­rał się mieć wszyst­ko po­ukła­da­ne. Ale czło­wiek z niego był po­rząd­ny. Po tym, co się wy­da­rzy­ło… Miał brata w mi­li­cji i udało mu się unik­nąć kary w wy­mia­rze fi­zycz­nym, ale jego dusza… Pył i proch. Ka­mi­lu?

Ich spoj­rze­nia się ze­tknę­ły i po­czuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Zro­bi­ła prze­rwę a potem, wy­da­wa­ło się, że wal­cząc ze wsty­dem, spy­ta­ła:

– Po­wiesz mu, że już po­niósł karę? Że pół życia w sa­mot­no­ści to wy­star­cza­ją­ca po­ku­ta? W za­mian mo­żesz za­trzy­mać dla sie­bie Cza­ro­wę­zły. On nie miał­by z nich żad­ne­go po­żyt­ku, a prze­cież sama gra nie jest ni­cze­mu winna. Wina za­wsze leży w czło­wie­ku.

Kamil po­krę­cił głową i pod­chwy­cił jej myśl:

– Nie. W do­dat­ku to jest naj­lep­sza gra, w jaką kie­dy­kol­wiek gra­łem.

Ka­ta­rzy­na Kowal roz­pły­nę­ła się w de­li­kat­nym uśmie­chu. W ostat­niej chwi­li widmo w lu­strze unio­sło palec, jak gro­żą­ca ucznio­wi na­uczy­ciel­ka. Wię­cej nie wi­dział jej ani na jawie, ani w snach.

Po­sta­no­wił wró­cić do ślu­sa­rza w po­nie­dzia­łek, parę minut przed za­mknię­ciem warsz­ta­tu. Męż­czy­zna spoj­rzał na Ka­mi­la wzro­kiem dzi­kie­go zwie­rzę­cia za­pę­dzo­ne­go w wąwóz bez uciecz­ki. Ma­ro­nia to nie za­sko­czy­ło. Uniósł dłoń w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście i z brzdę­kiem po­sta­wił na stole oszro­nio­ną bu­tel­kę i dwa me­ta­lo­we kie­lisz­ki.

– Na­pij­my się wódki i po­roz­ma­wiaj­my – za­pro­po­no­wał. – Mam wia­do­mość do prze­ka­za­nia.

Kowal spoj­rzał spode łba i nie­mra­wym kro­kiem ru­szył do drzwi. Prze­krę­cił klucz w zamku i za­sło­nił szyby. W warsz­ta­cie zro­bi­ło się ciem­na­wo. Obaj jed­nym hau­stem wy­chy­li­li por­cje al­ko­ho­lu, wy­krzy­wia­jąc twa­rze.

– Zimna – za­uwa­żył ślu­sarz. – Co za wia­do­mość?

Kamil opo­wie­dział w jaki spo­sób Cza­ro­wę­zły stały się jego wła­sno­ścią. Wypił jesz­cze jeden kie­li­szek, wes­tchnął cięż­ko i dodał:

– A potem stały się me­dium, za po­mo­cą któ­re­go pana żonie udało się ze mną skon­tak­to­wać z za­świa­tów.

– Nie­praw­da.

– Pana żona po­wie­dzia­ła, że pana dusza roz­sy­pa­ła się po zie­lo­nym dy­wa­nie. To ma zna­cze­nie?

– Ma. Czego teraz ode mnie chcesz? – Męż­czy­zna wy­da­wał się bar­dzo, bar­dzo stary.

– Mam wia­do­mość do prze­ka­za­nia – po­wtó­rzył Kamil.

Kowal zmarsz­czył czoło w ocze­ki­wa­niu. Maroń mówił dalej:

– Żona ka­za­ła prze­ka­zać, żeby się pan nie ob­wi­niał. Że to, co się wy­da­rzy­ło to wy­pa­dek i ona to wie. Po­trze­bu­je, że­by­ście się po­go­dzi­li, żeby mogła przejść dalej. Jakoś tak. Prze­pra­szam, nie mam wię­cej szcze­gó­łów.

– Mhm – mruk­nął ślu­sarz, re­flek­syj­nie ki­wa­jąc głową.

 – Tyle od pań­skiej żony. Ja mam jesz­cze proś­bę od sie­bie. Mógł­by mi pan pod­pi­sać takie oświad­cze­nie? To do­ty­czy au­tor­skich praw ma­jąt­ko­wych do Cza­ro­wę­złów. Zjawa żony mó­wi­ła, że grę będę mógł za­trzy­mać. Mam wobec niej pewne plany.

 Kowal spra­wiał wra­że­nie, że my­śla­mi jest bar­dzo da­le­ko. Bez słowa wziął z lady dłu­go­pis i pod­pi­sał do­ku­ment pod­su­nię­ty przez Ka­mi­la, jakby od­da­wał Cha­ro­no­wi nie­po­trzeb­ną mo­ne­tę.

 – Dzię­ku­ję – szep­nął Maroń. – Czy mogę może jesz­cze coś dla pana zro­bić?

 Męż­czy­zna po­krę­cił głową, ale na jego za­ru­mie­nio­nej twa­rzy za­czął ma­lo­wać się swo­isty spo­kój.

 Z po­czu­ciem wy­ko­na­nej misji, Kamil ru­szył do kwia­ciar­ni przy Mio­dow­ni­czej 37. Nie miał po­ję­cia, kiedy kwit­ną dalie, ale wie­dział, kogo za­py­tać. Idąc chod­ni­kiem prze­glą­dał w te­le­fo­nie listę kon­tak­tów do wy­daw­ców plan­szó­wek. Po­my­ślał sobie, że „Pro­jek­tant K.” to byłby nie­zły pseu­do­nim dla de­biu­tu­ją­ce­go twór­cy gry.

Koniec

Komentarze

Obawiam się, Nevazie, że chyba nie potrafię należycie docenić tego opowiadania, bo nigdy nie byłam entuzjastką gier planszowych, a moje z nimi spotkania zakończyły się w dzieciństwie na ChińczykuGrzybobraniu.

Owszem, historię Kamila czytałam bez najmniejszej przykrości, ale też nie potrafiłam wykrzesać w sobie należytego zainteresowania dla toczących się zdarzeń. Fascynacja bohatera grami, a zwłaszcza tą, którą kupił w antykwariacie, jest dla mnie niezrozumiała. Czy to jest rodzaj hazardu?

Dobrze, że w pewnym momencie Kamil zaczął dociekać pochodzenia gry, bo dzięki temu zagościło w opowiadaniu choć trochę fantastyki.

 

– My­ślisz sobie, że to wszyst­ko ko­lej­na z two­ich gier? ―> Chyba miało być: – My­ślisz sobie, że to  ko­lej­na z two­ich gier?

 

Kupił sobie grze­bień, a w gar­de­ro­bie wdro­żył koł­nie­rze. ―> Co to znaczy wdrożyć kołnierze w garderobie?

 

tata z brodą drwa­la i dwój­ką córek, na oko uczen­nic pod­sta­wów­ki. ―> Raczej: …tata z brodą drwa­la i dwiema córkami, na oko uczen­nicami pod­sta­wów­ki.

 

Choć jego wolny czas za­czął krę­cić się wokół lo­ka­lu z grami… ―> Czy wolny czas może kręcić się wokół czegoś?

Proponuję: Choć coraz więcej wolnego czasu poświęcał na kręcenie się wokół lokalu z grami.

 

He­fe­we­izen. Po­wie­dzia­ła to po nie­miec­ku cho­ler­nie po­praw­nie. ―> – He­fe­we­izenpo­wie­dzia­ła to po nie­miec­ku cho­ler­nie po­praw­nie.

 

Nie wy­bra­li co praw­da żad­nej cięż­kiej gry… ―> Nie wy­bra­li co praw­da żad­nej trudnej gry

 

Nazwę „Dwie Lampy” od­da­wa­ły zdo­bio­ne li­te­ry na­nie­sio­ne na szkło razem z ob­ra­zem dwóch ka­gan­ków rodem z „Ty­sią­ca i Jed­nej Nocy”. ―> Nazwę „Dwie Lampy” od­da­wa­ły zdo­bio­ne li­te­ry na­nie­sio­ne na szkło razem z ob­ra­zem dwóch ka­gan­ków rodem z „Księgi ty­sią­ca i jed­nej nocy”.

https://sjp.pwn.pl/zasady/73-18-16-Pierwszy-wyraz-w-jedno-i-wielowyrazowych-tytulach;629391.html

 

Nie­naj­krót­sze, ale prze­cież Kamil wi­dy­wał… ―> Nie­ naj­krót­sze, ale prze­cież Kamil wi­dy­wał

 

maga swo­je­go wy­bran­ka, żeby je zdo­być. Po­raż­ka była pełna fan­ta­stycz­nych emo­cji i Kamil był za to ogrom­nie wdzięcz­ny swo­jej wy­bran­ce. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Gdy dał mamie znać, że w biu­rze bę­dzie na­tłok pracy, ro­dzi­ciel­ka, lekko mó­wiąc, tro­chę się zde­ner­wo­wa­ła. ―> …ro­dzi­ciel­ka, delikatnie mó­wiąc, tro­chę się zde­ner­wo­wa­ła.

 

i dziew­czy­na w oku­la­rach z wło­sa­mi ścię­ty­mi na pixie. ―> Czy dobrze rozumiem, że okulary miały fajną fryzurę?

Proponuję: …i dziew­czy­na w oku­la­rach, z wło­sa­mi ścię­ty­mi na pixie.

 

który miał tutaj warsz­tat jakiś czas wcze­śniej? ―> …który miał tutaj warsz­tat jakiś czas temu?

 

Gra­na­to­wo-żół­ty szyld pre­zen­to­wał firmę „K. Kowal – Ślu­sarz”. ―> Nie wydaje mi się, aby szyld mógł prezentować firmę.

 

Bujne włosy zwią­za­ne w wy­so­ki kucyk… ―> Kucyki nie bywają wysokie.

Proponuję: Bujne włosy wysoko zwią­za­ne w kucyk

 

Cięż­ko było mu zro­zu­mieć… ―> Trudno było mu zro­zu­mieć

 

z brzdę­kiem po­ło­żył na stole oszro­nio­ną bu­tel­kę… ―> Raczej: …z brzdę­kiem postawił na stole oszro­nio­ną bu­tel­kę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A to dobre! Bardzo dobre. Bardzo autentyczne. Sam mocno zapadam na gry, więc mogę o tym zaświadczyć. Jest w tym opowiadaniu coś bardzo staroświeckiego, coś z klimatu XIX wiecznych opowieści niesamowitych. Tylko nie jest jasne, z kim on walczy na początku, domyślam się, że z Dalią, a może z sąsiadem. Przydałoby się to trochę uściślić, choćby przy pomocy zaimka, czy czasownika odpowiedniego rodzaju. Mój respekt!

Nikolzollernie, moim zdaniem, prolog to rozmowa Karola i Katarzyny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Faktycznie, wskazuje na to dywan i rysa. Zasugerowałem się tym, że nabywając prawa do gry Kamil “podpisał się” na powtórzenie losu poprzednich właścicieli. A jeszcze utyskuję na niedomyślność moich czytelników!

Dziękuję za lekturę i “łapankę”, z pewnością niedługo zajmę się wprowadzeniem poprawek.

 

Gry, niekoniecznie hazardowe, potrafią wciągać, a nawet uzależniać – również osoby dorosłe. Trochę artykułów naukowych napisano na ten temat – głównie o grach komputerowych, ale nie widzę powodu, by gry planszowe nie mogły działać podobnie.

Starałem się uprzedzić w przedmowie, że tematyka może nie być bardzo ekscytująca dla osób niezainteresowanych tematem. Dla mnie samego pisanie tego tekstu było okazją do wielu interesujących przemyśleń na temat ludzkiego podejścia do rozrywki i jej miejsca w życiu.

 

Jeśli chodzi o prolog, Regulatorzy odczytała go właściwie.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevazie, skoro napisałeś, że niebawem wprowadzisz poprawki, to wiem, że na pewno to zrobisz i wiem, że mogę kliknąć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm, nie jestem pasjonatką gier ani komputerowych, ani planszowych, ale w jakiś sposób… Nie wiem, chyba to Twoja zasługa, tego jak opisałeś Czarowęzły, że czytając Twój tekst, zaczęłam odnosić wrażenie, że taka niesamowita planszówka byłaby w stanie wciągnąć też mnie, mimo iż w moim wieku powinnam już chyba być bardziej odporna na tego typu rozrywki :)

Tak czy inaczej, przeczytałam twój Tekst z przyjemnością i towarzyszącym jej do samego końca zainteresowaniem :) Oprócz walorów poznawczych i porządnego warsztatu, czułam w nim jakąś magię. Klikam.

Tam, gdzie “błędy” były umyślne, pozostawiłem je – np. “wdrożenie kołnierzy” wydaje mi się raczej zrozumiałe i na swój sposób zabawne, a “ciężka gra” to powszechna kalka językowa z angielskiego, spotykana w środowisku miłośników tego typu rozrywek. Niestety nie brakowało też niedociągnięć niezamierzonych i nad tym w pokorze się pochyliłem. Kolejny raz jestem pod wrażeniem twoich czujnych oczu, Reg. Po alkohol już zbyt często nie sięgam, ale i tak nie wiem, czy kiedyś się w końcu nauczę stawiać butelki zamiast je kłaść ;)).

 

Katio, miło mi, że zdecydowałaś się na lekturę tego długawego, bądź co bądź, opowiadania. Zapewniam Cię, że w dzisiejszych czasach nie brak ludzi w twoim wieku, którzy poświęcają swój wolny czas na gry planszowe, a nawet na śledzenie nowości wydawniczych i pomysłów najbardziej znanych twórców. To potrafi być bardzo skuteczna ucieczka od rzeczywistości i wywierać pozytywny albo negatywny wpływ w zależności od tego, czy ktoś potrafi podchodzić do niej z umiarem.

Bardzo mi miło, że Ci się spodobało. Chociaż jestem świadom, że Ludens ma swoje mankamenty, dla mnie jako autora ma podwójną wartość. Po pierwsze, jak już wspominałem, skłonił mnie do krytycznej refleksji nad własnym zachowaniem i hierarchizacją obowiązków i przyjemności. Po drugie, pracowałem nad nim w dość niesprzyjających warunkach, po dość długiej przerwie od pisania i pomógł mi kolejny raz przypomnieć sobie, że satysfakcji związanej z pisaniem nie sposób porównać z czymś innym.

 

 

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Tam, gdzie “błędy” były umyślne, pozostawiłem je – np. “wdrożenie kołnierzy” wydaje mi się raczej zrozumiałe i na swój sposób zabawne…

Nevazie, a byłbyś uprzejmy wyjawić mi, na czym polega rzeczone wdrożenie kołnierzy, bo nie mam najmniejszego pojęcia co to znaczy, a tym samym i dowcipu nie umiem docenić. :(

 

…i tak nie wiem, czy kiedyś się w końcu nauczę stawiać butelki zamiast je kłaść ;)).

Nauczysz się, Nevazie, kiedy zawartość położonej butelki wyleje się np. na stół. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wdrażać w znaczeniu zacząć stosować, stosować w znaczeniu używać, używać w celu ukrycia nagości i ochrony przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi ;). Dobrze, że nie napisałem implementować :D.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevazie, tak się składa, że dobrze rozumiem oba słowa – zarówno wdrażać, jak i kołnierz. Natomiast nijak nie mogę pojąć, co miało na celu wdrażanie/ stosowanie kołnierzy… Czy to znaczy, że przyszywał kołnierze do np.: T-shirtów albo pulowerów, bo nie chce mi się wierzyć, że zaczął nosić spodnie z kołnierzem. ;D

Zdanie ciągle jest dla mnie niezrozumiałe, zwłaszcza że rozpoczyna je informacja o nabyciu grzebienia, co jeszcze bardziej wszystko zaciemnia. Czy Kamil wcześniej nie miał grzebienia? :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nevaz – tak, zgadzam się, że nie brakuje ludzi nawet w moim wieku, których fascynuje świat gier, bo w sumie jest w nim jakby nie było coś magicznego, pozwala uciec, oderwać się od codzienności… I cieszę się, że mogłam przeczytać Twój tekst, który… czy jest przydługi? Myślę, że przy krótszej formie trudno byłoby Ci w pełni wyrazić swój entuzjazm jak i pewne zaniepokojenie, jakie niesie za sobą zbyt intensywne zanurzenie się w hobby. Pozdrawiam serdecznie.

Zakupił grzebień dopiero wchodząc w życie zawodowe, wcześniej po prostu nie czuł potrzeby ;). Ja osobiście np. ciągle czekam na odpowiedni moment.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Twój wstęp mnie nie przestraszył, bo o ile nie lubię gier komputerowych, to uwielbiam planszówki. Niestety, psiakostka, nie mam z kim grać. :)

Jednak Twoje opko wcale nie jest o planszówkach, raczej o uzależnieniu od jakiegoś hobby. Do którego momentu jest to zabawa, sposób na odprężenie się, czy wspólne spędzanie czasu z kimś, kiedy zaczyna się zmieniać w chorobę, w uzależnienie. Mógłbyś to pokazać na różnych przykładach zbierania znaczków, zainteresowania piłką nożną, a nawet pisania na portalu NF.

Tekst do pewnego momentu niepokojący. Właściwie do samego zakończenia, które trochę wybiło mnie z rytmu. Nie wiem, czy prawidłowo odczytałam, ale miałam wrażenie, że mówisz: jeśli coś cię fascynuje, nie potrafisz się temu oprzeć, zmień to w swój zawód, w sposób zarabiania pieniędzy. A to mi po prostu nie pasuje do klimatu opka. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, bardziej mrocznego.

Niemniej jdnak czytało mi się dobrze, potknęłam się jedynie na grzebieniu i kołnierzach. Obawiam się, że w tej kwestii Reg ma rację. Nie uważam, żeby opko było przegadane, wręcz przeciwnie, fajnie przedstawiłeś wszystkie te gry.

I mimo tego końcowego zaskoczenia (a może właśnie dlatego, sama nie wiem), pędzę nominować do Biblioteki. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cieszę się, że (w końcu!) przeczytałam to opowiadanie. Nie spodziewałam się szybkich akcji, i faktycznie ich nie było, ale…

To opowiadanie mnie pochłonęło. W planszówki grywałam jako dziecko, więc temat wywołał dobre wspomnienia. Jednak to co się działo w świecie Kamila nie zafascynowało mnie tak bardzo jak sposób twojego pisania. Też mi się tak wydaje, że ten styl jest trochę staroświecki, ale dla mnie to duży plus. (Uwielbiam B. Prusa).

Stworzyłeś niesamowity, szczegółowy, a przy tym bardzo naturalny świat. Czułam się, jakbym tam była. Chciałabym tam zostać ;) Element fantastyczny pojawił się dopiero na koniec, ale ja bym, w tym przypadku, nie miała nic przeciwko, gdyby go zabrakło.

Wspaniałe opowiadanie, jedno z lepszych, jakie tu czytałam.

Nominuję do Biblioteki.

Dziękuję Wam za lekturę i kliki :).

Irko, jeśli chodzi o zakończenie, chciałem przedstawić najbardziej prawdopodobne zachowanie Kamila. Osobiście uważam, że najzdrowiej mieć wyważony stosunek do swojego ulubionego hobby, najlepiej pewien dystans – ale czy to łatwe? W przypadku Kamila, domyślam się, że potrzebowałby naprawdę “wstrząsowej” terapii, żeby zdać sobie sprawę z destruktywnych efektów swojej pasji.

Tak w ogóle, to zmiana fascynacji w zawód nie wydaje mi się złym pomysłem, ale pomimo mojej mentalności dziadka dzielącego się z wnukami mądrością życiową, ciągle jeszcze brakuje mi kilku stopni do poziomu, z którego będę wspaniałomyślnie pouczał ludzi jak żyć ;)). Myślę, że ja byłbym zadowolony, gdyby moje hobby zmieniło się w pracę, ale ciężko byłoby mi sobie radzić z poczuciem winy, gdybym czuł, że ranię przy tym bliskich.

Saro, właśnie wróciłem z krótkiej wycieczki do byłych Prus Wschodnich. Pruskie porównanie bardzo mi schlebia ^ ^. Muszę chyba popracować i nad nowoczesnym stylem, żeby przekonać się, czy w ogóle potrafiłbym tak myśleć i pisać.

 

 

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Twoje opowiadanie można podsumować słowami: rzetelnie napisana historia. Mimo długości tekstu, przeczytałam go dość szybko, bo akcja mnie wciągnęła. Dodam, że jestem zupełnym laikiem w temacie gier planszowych, ale nie miałam problemów ze zrozumieniem treści. Dużą trudnością jest pisanie w zrozumiały sposób o tematach w pewien sposób hermetycznych.

Wiarygodnie przedstawiłeś proces uzależniania się bohatera od gier. Zakończenie też uważam za udane. Fantastyki mało, ale to nie przeszkadza. Tytuł ciekawy, zapewne nawiązujący do homo ludens. Nominuję, chyba, że ktoś mnie ubiegnie :)

Jeszcze nie czytałem Huizingi, ale zapewne usłyszałem tytuł jego słynnej książki już dawno temu i się nim zainspirowałem :). Mam na liście lektur…

Dziękuję!

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Kawał porządnego opowiadania.

Podobnie jak przedpiścy, Hrabia też w gry planszowe nie celuje, ale udało Ci się trafnie i wiarygodnie przedstawić fascynację tą formą rozrywki.

Zresztą podobny setting jest dość świeży, przez co opowiadanie czytałem z niekłamanym zainteresowaniem. Kojarzyło mi się z Jumanji (to chyba najbliższe skojarzenie, choć i tak odległe), na szczęście zdecydowałeś się pójść fabułą w innym kierunku.

Tajemnica Czarowęzłów nie jest co prawda szczególnie nowatorska, ale ubrałeś ją w interesujące szaty.

Wątek obyczajowy dobrze spełnia swoje zadanie. Bohaterów naszkicowałeś w wyrazisty sposób, nadałeś im cech indywidualnych, jak chociażby te śledzie Dalii. Udowodniłeś zarazem, że potrafisz pisać o rzeczach, wydałoby się banalnych, w sposób, bardzo interesujący, dzięki czemu 50k poszło mi za jednym posiedzeniem.

Prolog zagadkowy, ale rolę haka spełnia naprawdę nieźle.

Tytuł kompletnie nie w moim stylu, ale dobrze koreluje z treścią.

Jeśli chodzi o wady, to wskazałbym chyba balans. Wydaje mi się, że na tle części LUDENS część KOWAL jest zbyt raptowna. Oczywiście w finale wypada przyspieszyć, ale skoro tak budowałeś tajemnicę, dobrze byłoby też nacieszyć się rozwiązywaniem jej trochę dłużej ;)

 

Tak czy inaczej, dobra robota.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Brawa za dbałość o szczegół. Gry (czy w ogóle hazard) to wdzięczny temat do opowieści, pod warunkiem, że autor potrafi znaleźć złoty środek w pokazaniu mechanizmu rozgrywki. Tobie się to udaje – prezentując bogactwo różnych planszówek intrygujesz, a nie zanudzasz; pokazujesz, że każda ma swój charakter, ale unikasz pułapki pójścia w estetykę instrukcji obsługi; olśniewasz ale nie przytłaczasz. No i widać, że wiesz o czym piszesz – masz to gruntownie przemyślane, ale potrafisz selekcjonować materiał.

Najlepszy fragment z pogrzebem babci – zręczne studium degrengolady popadającego w uzależnienie bohatera. Aż żałuję, że nie poszedłeś dalej w tym kierunku, bo to dość uniwersalny mechanizm.

Rozczarowuje końcówka – fragment z wizją w lustrze pojawia się nagle i od czapy, a takie rozwiązanie zawsze sugeruje, że autor znudził się pisaniem i chciałby już pognać do finału. Podobnie ostatni akapit – próbujesz w 2-3 zdaniach łatwo zamknąć różne wątki, a ja w rezultacie przestaję wiedzieć, kim naprawdę jest bohater – czy przeszedł jakąś pozytywną przemianę, czy tylko oszukuje się, jak każdy uzależniony, czy wreszcie odsłonił prawdziwą twarz małego cwaniaczka.

Dziękuję panowie, przyznam, że wasze recenzje są znacznie przychylniejsze, niż się spodziewałem.

 

Hrabio, kiedy pojawił się w mojej głowie pomysł, na stworzenie czegoś o grach planszowych, moim pierwszym skojarzeniem też było Jumanji. Stanąłem więc przed wyzwaniem wymyślenia czegoś, co nie będzie zbyt mocno przypominać Jumanji : ).

 

Coboldzie, wydaje mi się, że hazard to jednak nieco inny przedmiot, ponieważ w historiach z nim związanych z pewnością trudno uciec od wątku losu decydującego o ludzkim powodzeniu. Ze swojej natury hazard wydaje mi się również bardziej niebezpieczny, gdy człowiek się od niego uzależnia. Tutaj starałem się bardziej zwrócić uwagę na miejsce rozrywki w życiu i problemy, które się pojawiają, gdy tracimy do niej dystans. Zagadnienie z pewnością “pierwszoświatowe”, nie wyobrażam sobie, żeby dotykało kogoś, kto chodzi głodny, albo ma poważne problemy ze zdrowiem. Na szczęście większości osób, które spotykam na co dzień żadne z powyższych nie dotyczy, więc można z czystym sumieniem szukać sobie mniej poważnych problemów ;).

Miło mi, że spodobały Ci się opisy gier. Niektóre są w dużym stopniu oparte na istniejących planszówkach. Czarowęzły wymyśliłem na potrzeby opowiadania – może kiedyś taka gra powstanie? Kto wie… 

Fragment z pogrzebem babci powstał chyba na samym końcu, już po uwagach betaczytaczy, którzy zwracali uwagę, że dengrengolada bohatera jest zbyt mało wyeksponowana, za co jestem im bardzo wdzięczny.

Jeśli chodzi o końcówkę, na pewno nie znudziłem się pisaniem, ale przyznaję, że fragment z wizją mógłby być oryginalniejszy i nieco mocniej powiązany z innymi częściami historii. Odnośnie przemiany Kamila, we wcześniejszym komentarzu napisałem już Irce kilka słów na ten temat.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Początek szczegółowy, ale na pewno nie nużący. Bardzo dobrze balansujesz między szczegółowymi opisami (czy to gier, czy losów postaci), a aktualnymi wydarzeniami. To zgrabne połączenie działa niemal do końca. Postać bohatera jest wyraźna, jego obsesja – coraz bardziej zaborcza. Chylę czoła przed tak dobrze zrobioną charakteryzacją.

Jednak pod koniec coś się psuje. A konkretnie rozwiązanie wszystkiego przychodzi zbyt łatwo. Wizja zmarłej, rozwiązanie tajemnicy gry, w końcu decyzje bohatera – wszystko to idzie jakoś tak z górki, brak tego przykucia do szczegółu, jakie było w poprzedzających częściach tekstu. Na dobrą sprawę mam z lekka wrażenie, że tekst mógłby się obyć i bez ingerencji sił nadprzyrodzonych. Są one raczej doklejone na końcówkę i tyle.

Podsumowując: nie przepadam za obyczajówkami, ale zawsze doceniałem te, których sposób napisania przykuwa mnie do końca. Tutaj tak jest. Choć końcówka tego koncertu fajerwerków z lekka chrzęści, całą resztę czyta się dobrze :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za lekturę NWM, zaczynam dostrzegać prawidłowość w waszych uwagach, więc, mam nadzieję, coś z nich wyciągnę : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Przyznam, że ewidentnie preferuję granie od czytania o graniu ;) Jak dla mnie, opowiadanie trochę przegadane, doceniam pomysł, ale lektura była chwilami lekko nużąca. Solidna dawka porządnej prozy obyczajowej podszytej lekko fantastyką, ale początek trochę się ciągnie, potem robi się ciekawiej, a końcówka trochę z kolei przyspieszona.

http://altronapoleone.home.blog

Nevazie, przeczytałam już dawno, lecz komentarza nie dałam:(. Bo chciałam ładnie, składnie i takie tam inne – to tytułem wyjaśnienia, poza tym uczę się komentarzowania.

To opowiadanie ma w sobie moc. Jest porządne i ciągle je pamiętam, czyli jest dobrze, z mojego punktu widzenia! Dobre, chociaż końcówka pośpieszna, nie w sensie treści, bo wyjaśnienie jest ok. Wczoraj oglądałam/słuchałam wywiad z Tokarczuk, kiedy opowiadała o opowiadaniu “Transfugium”, jak się z nim “biedziła”, poprawiała, że było najtrudniejsze z “Opowieści bizarnych”. Piszę o tym, ponieważ to opowiadanie z nieodległej przyszłości. Naturalnie, wróciłam pośpiesznie do opowiadania i się jemu przyglądałam. Tam jest stały rytm i niewiele dialogów. Twoje opko ma podobny rytm. Nie, nie chcę, abyś naśladował Tokarczuk, ale coś w tym jest, że nie wszystko da się opisać akcją i dialogami.

Kurcze, pisanie to ciężka praca:)

Gratuluję dobrego tekstu!

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Sorry, Winnetou, jestem na nie.

Tekst jest nierówny, IMO. Wielka, drobiazgowa, szczegółowa obyczajówka. I pospieszny, fantastyczny finał. Te dwie części wydają się ledwo przyfastrygowane, a poza tym chyba należą do różnych gatunków. Żeby nie było wątpliwości: w odróżnieniu od niektórych przedpiśców, ja się nudziłam przez jakieś 50 kilo opisów o Piotrusiu Panie, który nie potrafił zbudować związku, oszukuje rodzinę, lekceważy tradycje i obija się w robocie zamiast pracować.

Fantastyczny figowy listek podobał mi się o wiele bardziej. No, ale był wielkości listka.

“Napiszę tekst o planszówkach” to jest jakiś pomysł, jednak dla mnie opisy planszówek go zadusiły. Chociaż sama lubię niekiedy w coś zagrać, to czytanie o tym, jak inni się bawią… No, frustruje, męczy, nudzi. Bo oni się bawią, a ja tu jestem dopiero w jednej trzeciej tekstu.

Biblioteka tak, ale piórko nie.

Droższe niż orgiami albo szkicowanie węglem,

Hej, gdzie są te orgie tańsze od planszówek?! ;-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarze.

Też preferuję granie, zgadzam się, że pisanie to ciężka praca i że Finkla nigdy nie przegapi kosmatej literówki.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

No ba! Kosmate literówki są najlepsze. :-)

Babska logika rządzi!

Bardzo fajna tematyka. Jako dziecko oglądałem “Jumanji” i gry planszowe uważam za bardzo wdzięczny materiał. Opowiadanie mnie zaciekawiło i czytało się dobrze. Prologiem mnie oszukałeś, byłem pewien, że to scena z końca opowiadania. Fragmenty opisujące grę – dla mnie ok. Ładnie przedstawiony proces uzależnienia. W momencie, gdy pojawia się fantastyka, trochę wywraca to opowiadanie na drugą stronę i mocno zatrzymuje toczącą się do tej pory fabułę. Widać tę szwę pomiędzy dwami częściami opowiadania.

Dziękuję za lekturę i komentarz, Zygfrydzie.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Muszę się zgodzić z Coboldem, bardzo fajny pomysł, ciekawie poprowadzone opowiadanie i ja osobiście mam wrażenie, że historia skręciła w jakimś dziwnym kierunku. Spodziewałam się raczej, że gra jest przeklęta, itp., że w jakiś sposób uzależnia głównego bohatera. Może to dlatego to zakończenie nie bardzo mi pasuje. Ale to bardziej moje widzi mi się, więc pewnie się niepotrzebnie czepiam. Przeczytałam z przyjemnością, bo bardzo podobała mi się postać Kamila. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przybywam jak spóźniony pociąg, na który nikt nie czeka :-) 

Bardzo lubię teksty mocno osadzone w temacie, na którym autor się zna i przedstawiające specyficzne środowisko, które autor rozumie. Czy to malarstwo, czy muzyka klubowa, nowoczesne lotnictwo wojskowe, czy rewelacje mechaniki kwantowej. Tutaj są planszówki, potraktowane ze znawstwem i opisane tak, że lektura nie nuży wykładowością, a historię Kamila czyta się z zainteresowaniem. 

Tyle, że bez emocji. Świetną obyczajowo historię Kamila czytało się znakomicie, nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę Twój talent i profesjonalne umiejętności. Ale (nie będę oryginalny, wszystko to już opisywali Ci, Którzy Komentowali Przede Mną) fantastyczne zakończenie może nie tyle nie pasowało do tekstu, co było nieangażujące. Ot, pojawił się duch (czego właściwie nic wcześniej nie sugerowało) bohater szybko się z zagadką uporał i jeszcze nieźle na tym wyszedł. I tyle. Brak napięcia, tajemnica wkracza gdzieś w dwóch trzecich długości tekstu i zaraz się rozwiązuje… Zresztą, o kompozycji już wiele w komentarzach pisano, nie trzeba, bym to powtarzał, bo wrażenia mam podobne, co wielu przedpiśców. 

Bardzo dobry tekst, ale nie porywa. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dziękuję za lekturę, Morgiano i Thargone. Miło mi, że dobrze Wam się czytało.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka